- W empik go
Kopuła - ebook
Kopuła - ebook
Po Kataklizmie niedobitki ludzi schroniły się do pięciu Kopuł-miast. W jednej z nich członkowie Partii rządzącej zbierają się na posiedzeniu, aby omówić najbardziej palące problemy: deficyt żywności, zaginięcie Wielkiego Nadzorcy i przede wszystkim zagrożenie ze strony enigmatycznej i złowrogiej organizacji zwanej Dyrektoriatem. Tylko czy członkowie Partii aby na pewno skupiają się na właściwym problemie… Powieść w znakomitej większości zachowuje jedność miejsca, czasu i akcji oraz zawiera znikomą liczbę opisów, opierając się prawie tylko na samych dialogach bohaterów. Swego czasu na podstawie książki powstał spektakl wystawiany na deskach Teatru NieMa (aktualnie nie jest grany, ale na pewno dam znać w aktualnościach, jeśli to się zmieni.)
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788394726362 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Architekta:
…ludzie by tego nie przetrwali. Dlatego zaprojektowałem i kazałem wybudować pięć Kopuł. Ukryłem je głęboko pod ziemią, w najwyższej tajemnicy przed Dyrektoriatem. Każda z Kopuł pomieści pięć tysięcy mieszkańców. Ich pancerz powinien ochronić zebranych tam ludzi przed skażeniem i bombardowaniem. Przez rok. Na tyle też starczy zgromadzonej tam żywności. Do tego czasu musicie znaleźć nowe rozwiązanie. Jestem głęboko przekonany, że takowe istnieje, choć zapewne nie będzie łatwe do odkrycia. Nie możecie jednak spoczywać. Los tych ludzi będzie zależał od was. Na waszych barkach spoczywa wielka odpowiedzialność. To od was będzie zależeć czy przetrwamy, czy nie. Pamiętajcie, że jeśli zginiemy bez śladu, Dyrektoriat wyprze się wszystkiego, czego się dopuścił i dopilnuje, żeby to nas obarczyć odpowiedzialnością za doprowadzenie do Kataklizmu. Musicie zrobić wszystko, co w waszej mocy i więcej, żeby ocalić naszą rasę!
Nie zostawiam was z pustymi rękami. Gdyby stało się tak, że nie będziecie widzieli już wyjścia, otwórzcie kopertę ode mnie – w każdej z pięciu Kopuł znajduje się jedna. Znajdziecie tam Rozwiązanie. Zaklinam was jednak, żeby kopertę otworzyć tylko w obliczu absolutnej ostateczności! Raz, że działanie Rozwiązania jest jednorazowe i po zastosowaniu go przez władze jednej z Kopuł, nie może być użyte w żadnej innej Kopule; dwa, że po jego zastosowaniu dojdzie do pewnych nieodwracalnych konsekwencji, o których nie mogę tutaj napisać. Długo zastanawiałem się, czy wyjawić wam Rozwiązanie. Żadna z pięciu kopert nie powinna zostać otwarta. Zdecydowałem się jednak powierzyć wam tę możliwość, ufając, że zrozumiecie, iż koperta nie zwalnia was od odpowiedzialności, ona ją na was nakłada. Nie spoczywajcie w szukaniu sposobu ocalenia. Koperta to absolutna ostateczność!
+ + +
Pomieszczenie było niewielkie. Oświetlało je słabe światło ze zwisającej z sufitu nieosłoniętej żarówki. Początkowo miało pełnić rolę składu. Do tej pory znajdowały się tu wszelkiego rodzaju narzędzia, butle po propan-butanie, stare niedziałające klawiatury i monitory oraz inne bezużyteczne rzeczy. Jednak z powodu przeludnienia Kopuły i braku odpowiednich do tego pomieszczeń członkowie Partii zaadaptowali pokoik na miejsce swoich posiedzeń. Kazali przenieść tu sejf, w którym spoczywało Rozwiązanie od Wielkiego Architekta i ustawić pośrodku niewielki stolik, który był teraz zawalony stosem papierów. Na ścianach przyklejono kilka plakatów przedstawiających Wielkiego Architekta, Wielkiego Nadzorcę, a także innych podczas oficjalnego otwarcia Kopuły i oddania jej do użytku. Wyjątkiem była groźna ilustracja przedstawiająca postać w kombinezonie ochronnym i masce gazowej, trzymająca w rękach dyszę wylotową miotacza płomieni. Duże czerwone litery głosiły: „DYREKTORIAT TO TWÓJ WRÓG!”. Przy stole stało siedem krzeseł, sześć naprzeciwko siebie i jedno u szczytu. Przed każdym znajdował się stojak z nazwą stanowiska: „Wielki Nadzorca”, „Wielki Sekretarz”,
„Wielki Rachmistrz”, „Wielki Łącznik”, „Wielki Strażnik”, „Wielki Mierniczy” i „Wielki Inwentaryzator”. Poza Wielkim Sekretarzem nie było w tej chwili nikogo. Mieli zjawić się za chwilę. Jedyny obecny mężczyzna był ubrany w sfatygowany sweter, znoszone spodnie dresowe na szelkach i adidasy. Dla podkreślenia swojej rangi założył jednak dodatkowo czerwoną muchę w czarne grochy i półprzezroczysty daszek osłaniający oczy od światła. Cechowały go wiecznie opadające na nos okulary. Pisał coś zapamiętale, co jakiś czas mrucząc do siebie i gryząc końcówkę długopisu, kiedy jedyne w pokoju drzwi otworzyły się i do środka pewnym krokiem wszedł Wielki Strażnik. Jak zawsze jego obowiązkowy charakter zmusił go do przyjścia odrobinę za wcześnie.
– Witam pana, panie Wielki Sekretarzu! – rzekł gromko od progu.
– Witam szanownego pana Wielkiego Strażnika – ukłonił się Wielki Sekretarz. – Witam szanownego pana Wielkiego Strażnika. Tradycyjnie winszuję szanownemu panu punktualności. Dobrze, że chociaż jedna osoba spośród naszego grona potrafi jeszcze pojawić się na posiedzeniu o czasie.
– Dziękuję panu, panie Wielki Sekretarzu – odpowiedział krótko nowo przybyły i zajął swoje miejsce.
– Zawsze podkreślam, że punktualność świadczy o podejściu poszczególnych członków Partii do posiedzeń i do pozostałych współkolegów.
Wielki Strażnik utkwił nieruchomo wzrok na jednym z plakatów. Siedział wyprostowany, co jeszcze bardziej podkreślało jego atletyczną budowę. Ubrany był w nieco podniszczony mundur polowy, który mimo wszystko dodawał mu charyzmy. Podobnie jak kabura z bronią przy pasie. Z całego oblicza biła siła i opanowanie, a analityczne spojrzenie zdawało się nieustannie oceniać każdego rozmówcę.
Obaj siedzieli dobrą chwilę w milczeniu, przerywanym jedynie cichymi pomrukami Wielkiego Sekretarza, który zdawało się, że coś sobie rachował. Wreszcie drzwi się otworzyły i do środka wkroczyli Wielki Inwentaryzator i Wielki Rachmistrz. Ten pierwszy odznaczał się sporą tuszą, co zdawało się pasować do zajmowanego przez niego stanowiska. Miał na sobie otłuszczony fartuch i dziwną czapkę, jaką niegdyś nosiły sprzedawczynie w sklepach rzeźniczych. Jego pucułowata twarz wydawała się pełna skupienia, a małe oczy bezustannie się poruszały, jakby w poszukiwaniu rozwiązań na coraz to nowe piętrzące się problemy. Wielki Rachmistrz był chyba najstarszy ze wszystkich. Jego twarz zazwyczaj zdobił pełen zakłopotania, ale i poczciwości uśmiech. Elegancki kiedyś garnitur posiadał wiele spruć i łat. Rachmistrz nigdy nie nosił innego. Z przedniej kieszeni sterczały dwa ołówki. W chudej pomarszczonej ręce trzymał niewielki staromodny neseser. Wydawał się teraz być czymś bardzo poruszony, wręcz przestraszony. Nowo przybyli rozmawiali przyciszonymi głosami, ale jak tylko otworzyli drzwi magazynu czy też sali obrad, zamilkli natychmiast. Zapadła chwila kłopotliwej ciszy. Wielki Sekretarz zsumował jakieś liczby, zapisał je na kartce, po czym wreszcie uniósł głowę.
– …tak, zgadza się, teraz się wszystko zgadza… Witam szanownych kolegów! – Poprawił palcem okulary, które zaraz z powrotem zsunęły mu się na czubek nosa.
– Wi… witamy! Witamy! – zająknął się Wielki Rachmistrz.
– Witajcie Wielki Sekretarzu! – rzekł tubalnym głosem Wielki Inwentaryzator, po czym skierował swoje spojrzenie ku Wielkiemu Strażnikowi, dopiero po dłuższej przerwie odezwał się ponownie. – Witajcie Wielki Strażniku!
– I ja witam pana, panie Wielki Inwentaryzatorze – odparł członek Partii zaledwie na moment odrywając wzrok od plakatu: – I pana również, panie Wielki Rachmistrzu.
– Naturalnie… naturalnie! – powiedział nie wiedzieć czemu Rachmistrz.
Inwentaryzator usiadł od razu, nie czekając na nikogo. Natomiast jego towarzysz stanął za krzesłem, jakby niepewny czy może zająć swoje miejsce.
– Proszę siadać, panie kolego – zachęcił go Sekretarz i wrócił do swoich obliczeń, jakby od niechcenia dodał jeszcze: – Nieco na ostatnią chwilę, ale jednak o czasie… Nie tak, jak co poniektórzy… – zaczął Sekretarz.
– Szanowny kolego… – bąknął tymczasem Wielki Rachmistrz w stronę Wielkiego Inwentaryzatora… – Jeszcze tego… chciałem… odnośnie sprawy, którą omawialiśmy… tej, którą… przed wejściem…
Wielki Strażnik nieznacznie zwrócił głowę ku zagadniętemu przez Rachmistrza koledze.
– To nie jest najlepszy moment, szanowny kolego – odparł Wielki Inwentaryzator, zerkając znacząco ku Strażnikowi. – Zaraz zaczyna się posiedzenie.
– Ale, nie wiem… – zaczerpnął powietrza Rachmistrz.
– Wiem – uśmiechnął się z irytacją Inwentaryzator. – Zachowujcie się kolego jak ustaliliśmy. Zachowujcie jak do tej pory. Wrócimy do tej sprawy później.
– No tak… – przytaknął Rachmistrz.
– Właśnie tak – przytaknął Inwentaryzator.
Wielki Strażnik udał, że w ogóle nie zainteresował się tą wymianą zdań.
– Właściwie powinniśmy już zaczynać, ale ponieważ nie ma jeszcze wszystkich… – zawiesił głos Wielki Sekretarz.
– Wielki… – chciał coś powiedzieć Rachmistrz, ale zaraz zamilkł, spoglądając pytająco na Inwentaryzatora.
Ten skinął przyzwalająco głową i dokończył.
– Wielki Nadzorca, niestety, i dzisiaj nie pojawi się na posiedzeniu.
– No tak… – Westchnął Sekretarz. – To zrozumiałe, jeśli jego stan nadal wymaga rekonwalescencji…
– Obawiam się, że nadal wymaga – przerwał Inwentaryzator.
– Bardziej jednak miałem na myśli pozostałych – dokończył Sekretarz i wskazał brodą puste krzesła – naszą współkoleżankę i naszego współkolegę.
– Zdaje się o wilku mowa – rzekł swoim tubalnym głosem Inwentaryzator, wskazując na kolejną postać, która ukazała się w drzwiach.
Wielki Łącznik była kobietą. Miała na sobie białą koszulę w fioletowe i szare grochy oraz spódnicę sięgającą kolan. Uwadze zebranych nie uszło to, że na jej rajstopach puściło oczko. Nieduże, ale jednak. Włosy spinała z tyłu spinka, na szyi spoczywały ogromne słuchawki. Cały ubiór i prosta fryzura znacznie ją postarzały, w rzeczywistości była dosyć młoda.
– Witamy spóźnialską koleżankę – odezwał się z przekąsem Wielki Sekretarz.
– Zegar w pokoju łączności wskazywał, że wciąż mam pięć minut, kiedy wychodziłam na posiedzenie. – Wzruszyła ramionami i usiadła na swoim miejscu.
– Może zegar się nieco spieszy… – uśmiechnął się niepewnie Rachmistrz.
– Raczej późni, jeśli już, szanowny panie kolego – poprawił Inwentaryzator.
– No tak… – potrząsnął głową Rachmistrz. – Oczywiście, oczywiście. Późni. Oczywiście, że się późni. Naturalnie, że się nie spieszy, tylko późni…
– Najwyraźniej należy policzyć siedem do ośmiu minut na drogę tutaj – wtrącił Wielki Strażnik. – Zazwyczaj jest pani, pani Wielka Łączniczko, dwie, trzy minuty spóźniona.
– Być może – odparła Łącznik. – A być może, to zegary kolegów źle chodzą. Ale skoro już tu jestem, to możemy zaczynać.
– No tak – pokiwał głową Sekretarz. – Gdyby jeszcze tylko nasz wspólny kolega Wielki Mierniczy zechciał zaszczycić nas swoją obecnością, moglibyśmy rzeczywiście zacząć…
– Zacznijmy bez niego – oświadczyła Wielka Łącznik.
– No tak, najpierw sama się pani koleżanka spóźnia, a teraz…
– zaczął Sekretarz.
– Koleżanka ma rację – przerwał Wielki Strażnik. – Nie będziemy czekać w nieskończoność.
– Kolega Wielki Mierniczy może dołączyć w trakcie – poparł przedmówcę Inwentaryzator.
– Hmm… Czy nie ma żadnych sprzeciwów? – Sekretarz spojrzał w stronę Rachmistrza.
– Nie… chyba nie. Zdaje się, że nie – odpowiedział Rachmistrz.
– No dobrze… – Sekretarz spojrzał w swoje notatki, odchrząknął, popatrzył po zebranych, wreszcie znowu spojrzał w notatki. – Tak. Zaczniemy może… jak zwykle, zresztą… czyli rozumiem, że Wielki Nadzorca dzisiaj znowu nie pojawi się na posiedzeniu?
Pytanie było skierowane do Inwentaryzatora. Nie wiedzieć czemu Rachmistrz poruszył się niespokojnie na swoim krześle.
– Obawiam się, że niestety nie – odparł spokojnie Inwentaryzator.
– To już trzecie zebranie, na którym się nie pojawił – zauważyła Łącznik.
– Czwarte – poprawił Strażnik.
– A może i czwarte – zgodziła się Łącznik, chociaż jej spojrzenie zdradzało, że nie spodobało jej się, że została poprawiona.
– Tak, tak, czwarte, gwoli ścisłości – przytaknął Rachmistrz.
– Czy moglibyśmy dowiedzieć się czegoś więcej? – spytał Sekretarz.
– Czegoś więcej na temat? – odpowiedział pytaniem na pytanie Inwentaryzator.
– No wie pan kolega… – Sekretarz odetchnął głębiej. – Wielki Nadzorca nie pojawia się już na czwartym z kolei posiedzeniu. Jedyne co wiemy, to że nęka go jakaś bliżej nieokreślona choroba. Być może związana z przemęczeniem. Być może związana z przemęczeniem… tak, to zdaje się dokładnie pana słowa.
Sekretarz dla pewności zaczął kartkować swoje notatki, ale nie mógł znaleźć tego, czego szukał.
– Zgadzam się z panem Wielkim Sekretarzem – rzekł Wielki Strażnik. – Wszyscy jesteśmy zaniepokojeni stanem Wielkiego Nadzorcy, a tylko pan, panie Wielki Inwentaryzatorze, i pan, panie Wielki Rachmistrzu, mają kontakt z Wielkim Nadzorcą. Chcemy dowiedzieć się więcej. Chcemy zobaczyć jak Wielki Nadzorca się czuje.
– Ja nie mam kontaktu z Wielkim Nadzorcą! – zaoponował ze strachem Rachmistrz. – Ja go tylko znalazłem… niedysponowanego. To kolega Wielki Inwentaryzator objął Wielkiego Nadzorcę swoją opieką.
– Taak – rzekł spokojnie i powoli Wielki Inwentaryzator. – Wielki Nadzorca jest teraz pod moją opieką. Jego stan…
– Witam kolegów i koleżankę… – rzekł od progu Wielki Mierniczy, skinął wszystkim, oddzielne skinienie przeznaczył pani Łącznik. – Przepraszam najmocniej za spóźnienie. Praca. Widzę, że zaczęli koledzy i koleżanka beze mnie. Bardzo dobrze. Czy wiele straciłem?
Mierniczy miał na sobie uwalany smarem i miejscami nadpalony niebieski kombinezon roboczy. Z tylnej kieszeni zwisały rękawice, z przodu sterczała żółta rozkładana miarka. Jego twarz była brudna i spocona. Włosy rozczochrane, miejscami zlepione. Podszedł zmęczonym krokiem do stolika i zajął swoje miejsce – między Inwentaryzatorem, a Strażnikiem, naprzeciwko pani Łącznik.
– No więc dlaczego się szanowny kolega spóźnił, jeśli możemy zapytać? – odezwał się Sekretarz.
– Jak, zdaje się, wspomniałem – praca – odparł nowo przybyły.
– Ach, praca – rzekł ironicznie Sekretarz.
– Tak, praca – skinął głową Mierniczy.
– Czy możemy powrócić do tematu Wielkiego Nadzorcy – bardziej oświadczył niż zapytał Strażnik.
– Bardzo proszę – odpowiedział Wielki Mierniczy. – Wiele straciłem?
– Nie tak znowu wiele – powiedziała Łącznik. – Dopiero co zaczęliśmy.
– Właśnie – uśmiechnął się nieszczerze Sekretarz. – Dopiero co zaczęliśmy. Czy mógłbym szanownego pana kolegę prosić na przyszłość o takie organizowanie sobie czasu pracy, aby się szanowny pan kolega nie spóźniał na posiedzenia? Zwłaszcza że to nie pierwszy raz. Nie muszę chyba przypominać, że posiedzenia są jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym w ogóle obowiązkiem każdego członka Partii.
– Szanowny kolego Sekretarzu – odrzekł Wielki Mierniczy – doskonale zdaję sobie sprawę, że posiedzenia są bardzo ważną częścią naszej pracy, ale nie muszę chyba przypominać jak ważne i odpowiedzialne zadanie spoczywa na moich barkach. Skomplikowana struktura pancerza Kopuły sprawia, że czas mojej pracy jest nienormowany i muszę być zawsze dostępny. Kosztem przerywanego snu, posiłków, a czasem nawet spóźnień na kolejne posiedzenia. Niezmiernie mi z tego powodu przykro, ale nie ma innego wyjścia.
Sekretarz skrzywił się, ale nic już nie powiedział.
– Naturalnie rozumiemy kolegę i nie mamy do kolegi bynajmniej pretensji – odezwał się Inwentaryzator.
– Do rzeczy – zniecierpliwił się Wielki Strażnik. – Proszę pana, panie Wielki Inwentaryzatorze, o powrócenie do tematu choroby Wielkiego Nadzorcy.
– A może najpierw panie kolego Wielki Strażniku powiecie nam, kiedy będzie można wejść do Strefy Zamkniętej? – zaperzył się naraz Inwentaryzator.
– To prawdopodobnie nie będzie możliwe jeszcze przez długi czas – odpowiedział Strażnik. – A teraz proszę odpowiedzieć na moje pytanie.
– Ach tak – uniósł brwi Inwentaryzator. – Przez długi czas… a jak długi to będzie czas, gdybyście mogli kolego sprecyzować?
– Kolego Wielki Inwentaryzatorze – wtrąciła się Łącznik. – Ja również chciałabym usłyszeć co nieco o tajemniczej chorobie Wielkiego Nadzorcy.
– Właśnie – przytaknął Sekretarz. – W nasze posiedzenie wkradł się nieporządek. Wkradł się nieporządek. Trzymajmy się jakiejś ustalonej kolejności. Proponuję najpierw omówić kwestie związane z Wielkim Nadzorcą, potem przejdziemy do raportów, potem do ewentualnych pytań i wniosków. Pytań i wniosków. Proszę kontynuować, panie kolego Wielki Inwentaryzatorze.
– Kontynuować – wciągnął powietrze i powtórzył Inwentaryzator. – No więc, to nie jest żadna tajemnicza choroba.
– Nie jest, nie jest – przytaknął gorliwie Rachmistrz.
– Właśnie – uśmiechnął się Inwentaryzator. – To jest zwykła, nietajemnicza choroba związana z przemęczeniem Wielkiego Nadzorcy. Wszyscy wiemy, jak ciężko pracował Wielki Nadzorca i z jakimi stresami musiał sobie radzić…
– Wszyscy ciężko pracujemy – wtrącił Sekretarz.
– Tak – odparł Inwentaryzator. – Owszem, niemniej Wielki Nadzorca pracował… pracuje najciężej z nas wszystkich. Musi opiekować się całą Kopułą. Nic więc dziwnego, że chwilowo opadł z sił i potrzebuje odrobiny odpoczynku.
– Nic więc dziwnego – kiwnął głową Rachmistrz.
– Ta odrobina odpoczynku trwa już czwarty dzień – zauważył Wielki Strażnik. – Jak długo to jeszcze może potrwać?
– Trudno powiedzieć… – Inwentaryzator rozłożył ręce. – Zapewne niezbyt długo, ale nie wiem dokładnie. Takie przejściowe zmęczenie może się przedłużać, może też ustąpić zupełnie nagle, z godziny na godzinę.
– Czy możemy zobaczyć się z Wielkim Nadzorcą? – drążył dalej Strażnik.
– Obawiam się, że byłoby to niewskazane – odpowiedział Inwentaryzator. – Wielki Nadzorca wyraźnie zażyczył sobie, żeby nikt mu nie przeszkadzał. Ja sam również zaglądam do niego niezwykle rzadko. Właściwie tylko raz dziennie, żeby przynieść mu jego dzienną rację żywnościową.
– Czyli chce pan, panie Wielki Inwentaryzatorze, abyśmy wierzyli panu na słowo – stwierdził Strażnik. – Mamy uwierzyć, że nikt oprócz pana, panie Wielki Inwentaryzatorze, nie może odwiedzić Wielkiego Nadzorcy?
– Cóż, takie było wyraźne życzenie Wielkiego Nadzorcy. – Inwentaryzator wytrzymał wnikliwe spojrzenie kolegi. – Nie wiem, czym była podyktowana ta prośba, ale jeśli ma to pomóc Wielkiemu Nadzorcy wyzdrowieć, to ja jestem gotowy się do niej zastosować. I wcale nie muszą mi koledzy wierzyć na słowo, proszę się spytać tutaj kolegi Wielkiego Rachmistrza, który pierwszy znalazł Wielkiego Nadzorcę niedysponowanego i który zapewne potwierdzi wszystko to, co powiedziałem.
– Tak, tak – gorąco przytaknął Wielki Rachmistrz. – Potwierdzam, wszystko potwierdzam!
– Co dokładnie pan potwierdza? – Wielki Strażnik niespodziewanie łypnął groźnie na Wielkiego Rachmistrza.
– Co potwierdzam? – spytał niepewnie zapytany i spojrzał na Inwentaryzatora, jakby prosił go o ratunek. – Jak to co potwierdzam? No wszystko potwierdzam.
– Wszystko, czyli co, proszę pana, panie Wielki Rachmistrzu? – kontynuował Strażnik.
– No wszystko to, co powiedział mój szanowny przedmówca – wybrnął Rachmistrz, uśmiechając się przy tym z niejakim zakłopotaniem.
– Sami widzicie, Wielki Strażniku – powiedział Wielki Inwentaryzator.
– Jak na razie to zupełnie nic nie widzę – warknął Strażnik. – Nie dowiedziałem się jak do tej pory zupełnie nic!
– Wygląda na to, że będziemy musieli poradzić sobie tymczasowo bez Wielkiego Nadzorcy – rzekł pojednawczo Wielki Mierniczy.
– Rzeczywiście na to wygląda – zgodził się Wielki Sekretarz.
– Tak – dodał Wielki Inwentaryzator.
– No dobrze… – zastanowił się Sekretarz. – Rozumiem, że będzie nas pan, panie kolego Wielki Inwentaryzatorze, na bieżąco informował o stanie zdrowia Wielkiego Nadzorcy.
– Ależ oczywiście!
– Jaki na razie jest to stan? – spytał Wielki Mierniczy.
– Stan Wielkiego Nadzorcy jest… – Inwentaryzator zastanowił się chwilę – stabilny.
– Stabilny? – powtórzył Mierniczy.
– Stabilny – powtórzył Inwentaryzator.
– A coś więcej? – zasugerowała Wielka Łącznik.
– Stan Wielkiego Nadzorcy określiłbym teraz jako – odrzekł Wielki Inwentaryzator – relatywnie dobry, ale jeszcze nie w pełni zdrowy, natomiast stabilny, z lekką tendencją do poprawy.
– Z lekką tendencją do poprawy! – ucieszył się Rachmistrz.
– Pamiętajmy jednak, że to się cały czas zmienia – kontynuował Inwentaryzator. – Więc na razie jest jeszcze za wcześnie, żeby wyrokować w tej sprawie i przewidywać termin wyzdrowienia pacjenta.
– Przed chwilą wspominał pan, panie Wielki Inwentaryzatorze, że stan jest stabilny – zauważył Wielki Strażnik. – A teraz mówi pan, że ten stan się może w każdej chwili zmienić.
– Bo tak jest – odparł Inwentaryzator. – Stan jest stabilny, ale w każdej chwili może to ulec zmianie. Może się zdestabilizować.
Wielki Rachmistrz zakrył ręką usta w geście obawy o zdrowie Wielkiego Nadzorcy.
– Sądzę, że w tej sprawie nie wniesiemy już nic nowego – rzekł Wielki Sekretarz. – Być może, w obliczu zaistniałej sytuacji, zaistniałej sytuacji, będziemy musieli wybrać spośród nas Tymczasowego Nadzorcę, wcześniej jednak…
– Zgłaszam swoją kandydaturę! – wypaliła natychmiast Wielka Łącznik.
– No tak, no tak… – Sekretarz zerknął do swoich notatek. – Bardzo dobrze. Znakomicie. Niemniej jednak, zanim zdecydujemy czy i kto zostanie Tymczasowym Nadzorcą, proponuję wcześniej, aby wszyscy zebrani przedstawili swoje raporty. Co szanowni współkoledzy i współkoleżanka na to? Musimy jednak trzymać się jakiegoś wcześniej ustalonego porządku, prawda.
– Zgoda! – odparł krótko Wielki Strażnik.
– Zgo… zgoda – uśmiechnął się Wielki Rachmistrz.
– Niech będzie – niechętnie, ale zgodził się Wielki Inwentaryzator.
– Dobrze, ale proszę koniecznie pamiętać o mojej kandydaturze na stanowisko Tymczasowego Nadzorcy – zaznaczyła pani Łącznik. – Najlepiej niech to Wielki Sekretarz gdzieś zanotuje.
– Naturalnie – odparł Wielki Sekretarz i zapisał coś na jednej z kartek.
– Wolałbym najpierw rozstrzygnąć kwestię Tymczasowego Nadzorcy – powiedział Wielki Mierniczy, ale zrobił to za cicho i jego protest przepadł pośród innych głosów.
– Wyśmienicie, szanowni współkoledzy i szanowna współkoleżanko – ucieszył się Wielki Sekretarz. – Proszę mi dać chwilę na przygotowanie sobie kartek do notowania… znakomicie, już wszystko mam. Zdaje się możemy zaczynać.
– Może ja będę pierwsza – zgłosiła się Łącznik. – Zacznę od raportu z Kopuły RW-620…
– Koleżanko, koleżanko… – wstrzymał ją Sekretarz, jednocześnie poprawiając okulary. – Doceniam koleżanki chęć inicjatywy, chęć inicjatywy, niemniej musimy zachować pewien porządek, rozumie koleżanka. Pewną kolejność. Bez porządku zrobi nam się tutaj zupełny bałagan. Zupełny bałagan. Proponuję zacząć składanie raportów od mojej lewej ręki, czyli od pana Wielkiego Rachmistrza, aby potem, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, raporty mogły przedstawić kolejne osoby. W ten sposób będzie szanowna koleżanka druga, a szanowny kolega Wielki Inwentaryzator będzie ostatni. Czy nikt nie ma nic przeciwko temu?
– Nie – stwierdził Wielki Inwentaryzator.
– Zdaje się, że nie – przytaknął Wielki Mierniczy.
– Byle byśmy w końcu zaczęli – burknął Wielki Strażnik. Wielka Łącznik wzruszyła tylko ramionami.
– A zatem ja mam być pierwszy, tak? – zapytał Wielki Rachmistrz.
– Tak, zdaje się, że tak właśnie przed chwilą zaproponowałem, zaproponowałem – odrzekł Wielki Sekretarz.
– Prosimy – zachęcił Wielki Mierniczy.
Wielki Rachmistrz odchrząknął.
– Dobrze… A zatem, obecna liczba ludności w naszej Kopule, jak wskazują moje najaktualniejsze spisy, wynosi pięć tysięcy pięćset osiemnaście osób. Przygotowałem…
– Jeden momencik… – przerwał Wielki Sekretarz. – Mam tutaj notatki z poprzedniego posiedzenia… O, tutaj. Nie dalej jak wczoraj stwierdził pan, że liczba ludności wynosi pięć tysięcy pięćset dwadzieścia trzy osoby. Wszystko mam tutaj zapisane. Jak pan kolega może zauważyć, bardzo poważnie podchodzę do składanych przez szanownych kolegów i szanowną koleżankę raportów. Do składanych przez szanownych kolegów i szanowną koleżankę raportów. Słucham i sporządzam notatki z tego, co pan kolega i pozostali również, referują.
– Bardzo miło z pana kolegi strony… – Wielki Rachmistrz skłonił się lekko.
– Kwestia poważnego podejścia do tematu – odparł Wielki Sekretarz. – Ale nie o tym chciałem… Skąd ta różnica? Pięć tysięcy pięćset dwadzieścia trzy minus pięć tysięcy pięćset osiemnaście daje nam wynik pięć. Co się stało z tymi pięcioma osobami?
– Cóż… – zaczął mówić powoli Rachmistrz. – Mieliśmy w ostatnim czasie dwa urodzenia i, niestety, siedem zgonów…
– Siedem zgonów? – zapytał z udawanym zdziwieniem Mierniczy.
– Niestety… – kontynuował niepewnym głosem Rachmistrz. – Ludzi w naszej Kopule zliczam, jak zapewne wszystkim wiadomo, co drugi dzień. Więc owe siedem zgonów należy przypisać niekoniecznie dniowi dzisiejszemu, należy je raczej rozłożyć na dzień dzisiejszy i dzień wczorajszy. Podobnie z urodzeniami. Takie są prawa statystyki. Krzywa urodzeń i zgonów nieco się waha. Raz przeważają urodzenia, raz zgony, w wyniku czego mamy przyrost dodatni lub ujemny. Niestety wygląda na to, że w ciągu dwóch ostatnich dni mamy do czynienia z przewagą zgonów, co wpłynęło na kształt mojego dzisiejszego raportu. Jeżeli jednak spojrzymy na to z szerszej perspektywy… powiedzmy ostatnich dwóch miesięcy, to wyniki nie są wcale takie niekorzystne. Liczba ludności waha się mniej więcej na stałym poziomie pięciu tysięcy pięciuset siedemnastu osób. Czyli, w zasadzie, jeżeli spojrzymy na moje raporty z perspektywy dwóch miesięcy, to nawet odnotowaliśmy przyrost. Wprawdzie o jedną osobę, ale zawsze przyrost.
– Pogratulować! – rzucił z uznaniem Wielki Mierniczy.
– Dziękuję panie kolego – szczerze uradował się Wielki Rachmistrz. – Po prawdzie to nie jest to moja zasługa. Ja tylko dokonuję spisu stanu faktycznego.
– No tak – Wielki Sekretarz jeszcze raz przekartkował swoje notatki – ale jeśli spojrzymy na pana kolegi raporty z jeszcze szerszej perspektywy… Na początku było nas sześć tysięcy sto osiemdziesiąt dwie osoby. Sześć tysięcy sto osiemdziesiąt dwie osoby minus pięć tysięcy pięćset osiemnaście osób daje nam wynik sześciuset sześćdziesięciu czterech, jeśli dobrze policzyłem… tak, zdaje się, że tak. Skąd taka wielka różnica? Proszę nam to wytłumaczyć. Liczba ludności poważnie spadła, odkąd wprowadziliśmy się do Kopuły. Nie możemy pozwolić, aby ta tendencja się utrzymała, jeśli chcemy przetrwać.
– Widzi kolega – odrzekł Wielki Rachmistrz – jak wspomniałem, ja tylko dokonuję spisu stanu faktycznego. Jak kolega Wielki Sekretarz dobrze wie, jesteśmy tu już niemal trzy lata…
– A Kopuła była zaprojektowana na rok – wtrącił Wielki Mierniczy.
– Tak, tak, oczywiście zdaję sobie z tego sprawę – odpowiedział Sekretarz. – Zdaję sobie z tego sprawę. Niemniej jesteśmy tu, gdzie jesteśmy i upłynęło tyle czasu, ile upłynęło. Musimy radzić sobie w takich warunkach, jakie nas zastały. Ja chciałbym tylko szanowni koledzy, dojść prawdy. Poznać przyczyny, żeby można im było zapobiec w przyszłości. Żeby można im było zapobiec w przyszłości.
– No więc, jak kolega Wielki Mierniczy raczył zauważyć, przebywamy tutaj już trzy lata, podczas gdy Kopuła była zaprojektowana na rok – Wielki Rachmistrz uchwycił się słów Wielkiego Mierniczego jak koła ratunkowego. – Warunki są, jakie są, jak sam pan kolega Wielki Sekretarz raczył zauważyć. Ludzie rodzą się, dorastają, starzeją się, wreszcie… umierają. Każdy z nas, prędzej czy później, kiedyś umrze. Czy tego chcemy, czy nie. Taka jest kolej rzeczy i nie można ode mnie wymagać, abym próbował to zmienić. A co do powodów śmierci… Są różne. Bardzo różne. Przypominam, że na początku byliśmy atako… Zginęło niemało podwładnych Wielkiego Strażnika.
– Tak. – Wielki Strażnik przymknął na chwilę oczy. – Moi żołnierze oddali swoje życia w obronie Kopuły i jej mieszkańców.