- W empik go
Kopuła Oszustawa - ebook
Kopuła Oszustawa - ebook
"Kopuła Oszustawa" to cyberpunkowa powieść, która opisuje przyszłość, gdzie ludzkość, uciekając przed katastrofą na Ziemi, kolonizuje Marsa. Okazuje się jednak, że Mars nie jest utopią, lecz miejscem kontrolowanym przez Solaris Corp., tajemniczą organizację, która skrywa przed mieszkańcami prawdę o przeszłości i rzeczywistej sytuacji na Ziemi. Główni bohaterowie, Elara i Olek, to żołnierze przeniesieni na Marsa, nieświadomi ukrytego celu kolonizacji. W miarę poznawania prawdy o Solaris i losach Ziemi, bohaterowie wikłają się w niebezpieczne gry polityczne, stając twarzą w twarz z przerażającą rzeczywistością. Ich działania są ściśle monitorowane, a każda próba ujawnienia prawdy grozi poważnymi konsekwencjami. Powieść pełna jest tajemnic i napięcia, a autor umiejętnie wplata elementy zagrożenia i niepewności. "Kopuła Oszustawa" to opowieść nie tylko o kolonizacji Marsa, ale także o walce o prawdę, buncie przeciwko tyranii i odnajdywaniu prawdy w świecie pełnym kłamstw.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 447 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niebo tamtego wieczoru nie było zwyczajne. Czerwona poświata, która je spowiła, przypominała złowieszcza zapowiedź, a ja czułam, że coś wisi w powietrzu. Siedziałam przy biurku w laboratorium CERN, wpatrując się w dane z ostatnich pomiarów. Ekran monitora pulsował zimnym blaskiem, a liczby, które się na nim pojawiały, wydawały się coraz bardziej obce, jakby należały do innego świata.
Czerwony blask Księżyca, otaczający go jak krwawa aureola, przyciągał mój wzrok. To była niecodzienna barwa, jakby sama natura ostrzegała nas przed czymś, czego jeszcze nie rozumieliśmy. W sercu czułam rosnący niepokój, coś pomiędzy przeczuciem a świadomością, że to, co za chwilę nastąpi, zmieni wszystko.
W laboratorium panowała cisza, przerywana tylko cichym brzęczeniem urządzeń.
Wszyscy wpatrywali się w swoje monitory, starając się zrozumieć, co się dzieje, ale nikt nie odważył się przerwać milczenia. Wtedy pojawił się sygnał – nagły, przerywany sygnał z pobliskiej stacji badawczej na Księżycu. Brzmiał jak krzyk, wywołując dreszcz na plecach.
To nie było zwykłe SOS, to było coś głębszego, bardziej przenikliwego, jakby emanowało z samego serca ciemności.
Nim zdążyliśmy zareagować, Księżyc eksplodował. Całe niebo zalał blask, oślepiający i przerażający zarazem. Widziałam, jak powierzchnia Księżyca rozrywa się na kawałki, a to, co znajdowało się pod nią, nie przypominało niczego naturalnego. Było metaliczne, lśniące, jakby Księżyc był jedynie skorupą, skrywającą starożytną maszynerię.
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować, fragmenty Księżyca zaczęły opadać na Ziemię.
Smugi ognia przecinały niebo, pozostawiając za sobą ślady dymu i pyłu. Każdy kawałek, który wchodził w atmosferę, rozpadał się na mniejsze fragmenty, które jak deszcz meteorytów spadały na powierzchnię planety.
W laboratorium zapanował chaos. Monitory zaczęły wyświetlać ostrzeżenia, alarmy rozbrzmiewały w całym budynku. Ludzie biegli, krzyczeli, próbując skontaktować się z kimkolwiek na zewnątrz, ale sieci komunikacyjne zostały przeciążone. Wychyliłam się przez okno, patrząc na miasto, które w mgnieniu oka ogarnęła panika. Ulice wypełniły się ludźmi, którzy wybiegali z budynków, przerażeni i zagubieni. Światła uliczne migotały, jakby miały zgasnąć na zawsze, a w powietrzu unosił się dziwny zapach – coś między dymem a metaliczną wonią, jakby powietrze było skażone samym strachem.
W telewizji i internecie zaczęły pojawiać się obrazy z całego świata – Nowy Jork, Londyn, Tokio, Moskwa – każde z tych miast wyglądało jak scena z apokaliptycznego filmu. Ludzie masowo opuszczali swoje domy, próbując znaleźć schronienie, ale gdzie można uciec, gdy niebo dosłownie wali się na głowę? Helikoptery wojskowe przecinały powietrze, a władze wydawały sprzeczne komunikaty – nie było planu, nie było przygotowania na taki scenariusz. Wszystko działo się zbyt szybko.
1
Świat pogrążał się w chaosie, a ja czułam, jak ogarnia mnie lęk. Ale w głębi duszy wiedziałam, że muszę działać. Dane, które otrzymaliśmy po eksplozji, były kluczem do zrozumienia tego, co się stało, ale jednocześnie stanowiły największy koszmar, jaki mogłam sobie wyobrazić. Księżyc nie był naturalnym satelitą, był czymś znacznie bardziej przerażającym – maszyną, której przeznaczenia nie rozumieliśmy. I ta maszyna teraz zawiodła.
Gdy w końcu opuściłam laboratorium, miasto było już pogrążone w chaosie. Na ulicach panowała panika, ludzie zderzali się ze sobą, krzycząc, błagając o pomoc. Widok spadających fragmentów Księżyca tylko podsycał strach, a czerwone światło, które teraz wydawało się obejmować całą planetę, sprawiało, że wszystko wydawało się surrealistyczne, jak zły sen, z którego nie można się obudzić.
Telewizory i radia nadawały alarmujące komunikaty, ostrzegając ludzi przed nadchodzącymi katastrofami, ale nikt nie wiedział, co zrobić. Media społecznościowe zalewały zdjęcia i filmy z różnych zakątków świata – płonące miasta, zawalone budynki, przerażeni ludzie szukający schronienia w podziemnych bunkrach, gdziekolwiek, gdzie mogli czuć się choć trochę bezpiecznie.
Ale bezpieczeństwo było iluzją. Słońce, które zawsze dawało ciepło i światło, zaczynało gasnąć. Jego blask stawał się coraz słabszy, jakby ktoś odcinał mu energię. Czerwone niebo, które otaczało Ziemię, zapowiadało coś o wiele gorszego niż sam wybuch Księżyca.
Zrozumiałam wtedy, że Słońce – nasza jedyna nadzieja – umiera, a wraz z nim umierał nasz świat.
Strach, który poczułam, nie miał nic wspólnego z obawą o życie. To był strach egzystencjalny, świadomość, że wszystko, co znamy, wszystko, co kochamy, zmierza ku nieuchronnemu końcowi. Ludzkość, z całym swoim postępem, technologią, dumą z tego, co osiągnęła, teraz stała bezradna wobec sił, których nie mogła kontrolować.
Wracając do domu, widziałam, jak ludzie zaczynają się gromadzić w kościołach, świątyniach, nawet na placach, szukając odpowiedzi, które mogłyby im przynieść ukojenie. Ale odpowiedzi nie było. Zniknięcie światła – to nie była kara boska, to była konsekwencja naszych działań, naszego pragnienia, by sięgnąć dalej, niż kiedykolwiek powinniśmy byli sięgnąć.
Gdy dotarłam do mieszkania, drzwi były otwarte, jakbym nawet nie miała siły ich zamknąć. Upadłam na łóżko, a czerwona poświata, która wypełniała pokój, przypominała mi, że koniec jest bliski. Przyszedł sen, ale to nie był sen, jakiego pragnęłam. To był
koszmar – ciemność, cienie przemykające przez zrujnowane miasto, zgasłe Słońce, które spoglądało na mnie, jakby chciało powiedzieć, że wszystko, co znałam, zniknie.
Obudziłam się z przerażeniem, wiedząc, że muszę wrócić do laboratorium, muszę znaleźć odpowiedzi.
Ale w głębi duszy wiedziałam, że to odpowiedzi, których nikt nie chce usłyszeć.
2
Rano światło było jeszcze słabsze. Czerwona poświata nadal unosiła się na horyzoncie, ale teraz była bardziej złowroga, jakby zwiastowała coś ostatecznego. Ulice, które jeszcze kilka godzin wcześniej były pełne ludzi biegających w panice, teraz wyglądały na opustoszałe. Czułam, jakby całe miasto wstrzymało oddech, czekając na coś, co wkrótce nadejdzie.
Ruszyłam do laboratorium. Każdy krok wydawał się cięższy, jakby powietrze wokół mnie zgęstniało, jakby świat, który znałam, zaczynał powoli się rozpadać. Kiedy dotarłam na miejsce, zauważyłam, że wokół panuje dziwna cisza. Budynek, który zazwyczaj tętnił
życiem, teraz był niemal pusty. W powietrzu unosił się zapach spalenizny, jakby coś w pobliżu płonęło, choć nie mogłam zidentyfikować źródła.
Gdy przekroczyłam próg głównej sali badawczej, zobaczyłam, że zostało zaledwie kilka osób. Wszyscy wyglądali na wyczerpanych, jakby nie spali od kilku dni. Monitory przed nimi migały alarmującymi czerwonymi komunikatami, a powietrze było ciężkie od niewypowiedzianego lęku.
Olek, jeden z młodszych naukowców, podniósł na mnie wzrok, gdy zbliżyłam się do swojego stanowiska. Jego twarz była bladą maską przerażenia, a oczy, zaczerwienione od bezsenności, patrzyły na mnie z mieszanką ulgi i strachu.
– Cieszę się, że wróciłaś – powiedział cicho, jego głos drżał od emocji. – Coś się zmieniło.
Musisz to zobaczyć.
Przysunęłam się bliżej, patrząc na dane, które wyświetlały się na jego ekranie. Liczby i wykresy były chaotyczne, trudne do odczytania. Ale coś przyciągnęło moją uwagę –
wskaźniki pokazujące aktywność Słońca.
– To niemożliwe – wyszeptałam, próbując zrozumieć, co widzę. – Słońce nie powinno tracić energii w takim tempie…
– Ale traci – przerwał mi Olek, jego głos ledwo słyszalny. – To tak, jakby ktoś odciął
zasilanie. Słońce dosłownie wyparowuje.
Patrzyłam na ekran, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę. Zjawisko, które początkowo przypisywaliśmy jakiejś naturalnej anomalii, teraz wyglądało na coś znacznie gorszego.
Nasza gwiazda – źródło życia – dosłownie zanikała. Nie była to powolna śmierć, na jaką przygotowuje nas nauka. To było coś innego, coś nienaturalnego.
W tym momencie drzwi do laboratorium otworzyły się z hukiem. Do środka wbiegła Lidia, jedna z naszych głównych badaczek, jej oddech był przyspieszony, jakby dopiero co przebiegła maraton. Jej twarz była blada, a oczy szeroko otwarte z przerażenia.
– Mamy problem – wykrztusiła, próbując złapać oddech. – Mars… na Marsie dzieje się coś bardzo złego.
3
Jej słowa rozbrzmiały w mojej głowie jak dzwon, budząc we mnie najgorsze obawy. Mars?
Czerwona Planeta, nasza przyszłość, nasze schronienie przed nadchodzącą zagładą, teraz również była zagrożona?
– Co się dzieje? – spytałam, podchodząc bliżej, chcąc zobaczyć, co Lidia odkryła.
Podprowadziła mnie do głównego monitora i zaczęła wprowadzać dane. Obrazy, które pojawiły się na ekranie, były niepokojące. Na powierzchni Marsa zaczynały dziać się rzeczy, które nie miały sensu. Ciśnienie atmosferyczne rosło w sposób nienaturalny, temperatury zaczynały gwałtownie spadać, a niebo nad marsjańskimi koloniami zaczynało przybierać ten sam czerwony odcień, który widzieliśmy na Ziemi.
– To nie jest zwykła anomalia – powiedziała Lidia, wskazując na wykresy. – Na Marsie zaczynają pojawiać się sygnały, które przypominają te, które odbieraliśmy tuż przed eksplozją Księżyca. Sygnały, które nie pasują do żadnej znanej nam formy komunikacji.
Poczułam, jak zimny dreszcz przebiega mi po plecach. To, co się działo, nie było przypadkowe. Wszystko zaczynało układać się w obraz, który był bardziej przerażający, niż mogłam sobie wyobrazić. Mars, który miał być naszą przyszłością, teraz stawał się kolejną areną dla sił, które przekraczały nasze zrozumienie.
– Musimy tam pojechać – powiedziałam, moje słowa były bardziej rozkazem niż propozycją. – Musimy znaleźć sposób, aby dotrzeć na Marsa i dowiedzieć się, co tam naprawdę się dzieje. To może być jedyna szansa, aby zrozumieć, co niszczy nasze Słońce.
Lidia spojrzała na mnie z mieszanką przerażenia i determinacji. Wiedzieliśmy, że to, co zamierzamy zrobić, jest niezwykle ryzykowne, ale nie mieliśmy innego wyboru. Na Ziemi nie było już niczego, co mogło nas ocalić. Wszystkie nasze odpowiedzi mogły znajdować się na Marsie, ale jednocześnie zdawaliśmy sobie sprawę, że może tam również czekać na nas ostateczna zagłada.
– Musimy się spieszyć – dodałam, patrząc na Olka i resztę zespołu. – Czas nam się kończy.
Przygotowania do misji na Marsa rozpoczęły się natychmiast. Wiedzieliśmy, że nie możemy tracić ani chwili, bo każda sekunda mogła przybliżyć nas do ostatecznej katastrofy. Nasze dane, choć niekompletne, były jednoznaczne – Ziemia i Mars były teraz połączone przez siły, które nie były nam znane, siły, które mogły zniszczyć wszystko, co znamy.
Ale nawet w obliczu tego wszystkiego, w głębi duszy czułam, że musimy spróbować.
Musieliśmy znaleźć odpowiedzi, choćby miały nas one zaprowadzić na skraj kosmosu, gdzie czekało coś, czego nikt z nas nie mógł sobie wyobrazić.
Wyruszenie na Marsa było naszym jedynym wyjściem – ostatnią nadzieją na ocalenie ludzkości, choć wiedziałam, że to może być podróż bez powrotu.
4
W międzyczasie świat wpadł w coraz głębszy chaos. Gdy na ulicach miast pojawiła się informacja o ogłoszeniu konkursu „Bilet do Nowego Świata” przez Solaris Corp., wybuchła fala desperacji. W mediach społecznościowych ludzie wylewali swoje historie
– tragiczne, pełne bólu, błagania o szansę na ucieczkę. Widok tych próśb przyprawiał mnie o dreszcze, bo wiedziałam, że większość tych ludzi nie miała szans na przetrwanie.
Na ulicach dochodziło do zamieszek. Ludzie, którzy jeszcze kilka dni temu żyli obok siebie w pokoju, teraz stali się wrogami. Walczyli o przetrwanie, o cokolwiek, co mogło dać im nadzieję na ocalenie. Miejskie centra zamieniły się w pola bitwy – okradane sklepy, płonące budynki, ciała leżące na chodnikach, porzucone przez tych, którzy nie mogli sobie pozwolić na zatrzymanie się. Policja i wojsko były bezsilne wobec rozprzestrzeniającego się chaosu. Nikt już nie próbował tego powstrzymać, bo wszyscy wiedzieli, że to tylko kwestia czasu, zanim świat się rozpadnie.
W wiadomościach nadawano obrazy z różnych zakątków globu – masowe migracje ludności, próby ucieczki do miejsc, które były już przepełnione, lotniska zamknięte dla większości, z wyłączeniem nielicznych wybranych, którzy mieli bilet na Marsa. Na Bliskim Wschodzie potężne burze piaskowe pochłaniały całe miasta, w Azji tsunami o niespotykanej dotąd sile zmywały wybrzeża, a Europa zmagała się z potężnymi trzęsieniami ziemi, które niszczyły wiekowe miasta, zamieniając je w gruzowiska.
W Ameryce Północnej, w Los Angeles, gigantyczny pożar pochłonął całe dzielnice, a w Nowym Jorku mosty i wieżowce zapadały się pod wpływem niewyjaśnionych eksplozji.
Wszędzie panowała panika, a przetrwanie zależało od przypadku.
W laboratorium coraz więcej osób traciło nadzieję. Niektórzy odchodzili, by spędzić ostatnie chwile z rodzinami, inni znikali bez śladu, być może wybierając szybszą śmierć, zanim świat pogrąży się w totalnym chaosie. Tylko garstka z nas trzymała się nadziei, że może, tylko może, Mars okaże się ratunkiem.
Olek próbował zająć się przygotowaniami, ale widziałam, że jego nerwy były na skraju wytrzymałości. Pewnego wieczoru, gdy pracowaliśmy razem przy zbieraniu danych, przerwał nagle, patrząc na mnie ze łzami w oczach.
– Nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam, Elara – wyznał, jego głos drżał. – Mój brat…
jego dom w Houston został zniszczony przez huragan, a moja siostra jest uwięziona w Tokio po tym, jak tsunami uderzyło w wybrzeże. Oni wszyscy… oni nie mają szans.
Nie miałam słów, by go pocieszyć. Czułam ten sam ból, tę samą bezradność. Każdego dnia docierały do nas wiadomości o kolejnych kataklizmach, o rodzinach, które ginęły w mgnieniu oka, pochłonięte przez ziemię, wodę, ogień. Słowa nie miały już znaczenia, bo każda próba pocieszenia brzmiała jak kłamstwo.
A jednak musieliśmy działać. Wiedzieliśmy, że jeśli zatrzymamy się, jeśli przestaniemy walczyć, wszystko przepadnie. Ale nadzieja była coraz słabsza, jak gasnące Słońce nad nami.
5
Solaris Corp. ogłosiło, że lot na Marsa odbędzie się za dwa dni. Rakieta miała wystartować z odległego kosmodromu na Syberii, jednego z niewielu miejsc, które nie zostało jeszcze doszczętnie zniszczone przez kataklizmy. Jednak nawet tam, wśród lodowatej tundry, czuło się zbliżającą się zagładę – temperatura zaczęła nagle rosnąć, a gleba pękać pod wpływem nieznanych sił.
Kiedy nadszedł dzień wyjazdu na kosmodrom, widok, który nas tam przywitał, był jeszcze gorszy, niż mogłam sobie wyobrazić. Tysiące ludzi zgromadziło się wokół miejsca startu, błagając o wpuszczenie na pokład, szlochając, wyciągając ręce do strażników, którzy patrzyli na nich z pustym wzrokiem. Wielu z nich miało dzieci, które trzymali w ramionach, a ich krzyki rozdzierały powietrze. To były rodziny, które już straciły wszystko, a teraz liczyły na cud, na ostatnią szansę, która mogła nigdy nie nadejść.
Kiedy przeszliśmy przez kontrolę, widzieliśmy, jak strażnicy używali siły, by odgonić tłumy, które próbowały wedrzeć się na teren kosmodromu. To było brutalne, nieludzkie, ale nie było innego wyboru – tylko wybrani mogli wsiąść na pokład rakiety. Reszta była skazana na pozostanie na Ziemi, gdzie czekała ich pewna śmierć.
Zanim weszliśmy na pokład, spojrzałam jeszcze raz na ludzi, którzy stali po drugiej stronie ogrodzenia, błagając, krzycząc, rzucając się na kolana. Ich twarze były zniekształcone od bólu i rozpaczy, a w ich oczach widziałam to, co czułam sama – bezdenny strach przed nieznanym.
Kiedy zamknęły się za nami drzwi rakiety, poczułam, jak coś we mnie pęka. Byliśmy na pokładzie, gotowi do startu, ale wiedziałam, że to nie koniec naszego koszmaru. To była tylko nowa faza, nowy rozdział w historii, która mogła zakończyć się jeszcze większą tragedią.
Gdy rakieta wznosiła się w powietrze, widziałam przez iluminator inne statki kosmiczne, które również zaczynały swoje mroczne podróże w stronę Marsa. Było ich kilka, wystrzeliwanych z różnych części kosmodromu, jakby cała ludzkość rzuciła się do ucieczki przed nieuchronnym końcem. Patrzyłam, jak jeden z nich zrywa się z ziemi z potężnym hukiem, wzbijając się w niebo, zostawiając za sobą długi ślad ognia.
Ale w momencie, gdy osiągnął pewną wysokość, coś poszło nie tak. Zanim zdążyłam pojąć, co się dzieje, rakieta eksplodowała w powietrzu, rozrzucając ogniste fragmenty po niebie. Chwilę później kolejny statek spotkał ten sam los. Z przerażeniem patrzyłam, jak ogromne, płonące szczątki opadają w dół, roztrzaskując się o ziemię. Na pokładzie każdej z tych rakiet były setki ludzi – ludzi, którzy jeszcze przed chwilą mieli nadzieję na ocalenie.
Szok i niedowierzanie uderzyły we mnie jak lodowaty podmuch. W kabinie zapanowała martwa cisza, przerywana jedynie urywanym oddechem innych pasażerów. Każdy z nas widział, co się stało, każdy z nas zdawał sobie sprawę, że my mogliśmy być na pokładzie jednej z tych rakiet.
Przypomniałam sobie twarze ludzi, których zostawiliśmy za ogrodzeniem, błagających o bilet na Marsa. Czy to była ich jedyna szansa? Czy ci, którzy zostali na Ziemi, mieli rację, 6
próbując uniknąć tego, co miało nastąpić? Moje serce było ciężkie od poczucia winy i strachu, a umysł zalały myśli o bezradności w obliczu sił, które nas przerastały.
Gdy nasza rakieta kontynuowała lot, widziałam jeszcze kilka innych statków, które szczęśliwie wzbiły się w kosmos. Ale dwie eksplozje pozostawiły po sobie piętno, którego nie mogłam się pozbyć. Wiedziałam, że każdy kolejny moment naszej podróży może skończyć się podobnie.
Czując, jak łzy spływają mi po policzkach, odwróciłam wzrok od iluminatora, wiedząc, że cokolwiek nas czeka na Marsie, musimy być gotowi na wszystko. Nie było już odwrotu, ale cena za tę podróż mogła okazać się wyższa, niż byliśmy gotowi zapłacić.
Nagle w iluminatorze pojawił się nowy widok, który na moment oderwał mnie od myśli o tych, którzy zginęli. Nasza rakieta zaczęła przelatywać obok tego, co zostało z Księżyca.
Wcześniej widziałam go tylko w mediach, roztrzaskany na kawałki, rozrzucony po orbicie, jakby ktoś zniszczył całą historię naszej planety. Teraz mogłam zobaczyć to na własne oczy.
Wśród szczątków Księżyca wyróżniała się jedna, nienaruszona forma – ogromna, srebrna kula, której powierzchnia lśniła jak metal. Z początku pomyślałam, że to tylko kolejny fragment, ale szybko zdałam sobie sprawę, że to coś więcej. Kula nie poruszała się tak, jak reszta odłamków. Miała własną trajektorię, własny rytm. Obracała się powoli, niemal majestatycznie, jakby była napędzana przez coś, co przekraczało nasze rozumienie technologii.
Wszystko, co dotąd wiedzieliśmy o Księżycu, wydawało się teraz błędne. To, co widziałam, nie było naturalne. Kula miała nienaturalną symetrię, jej powierzchnia była idealnie gładka, a refleksy światła, które się od niej odbijały, tworzyły wokół niej dziwne, hipnotyzujące wzory. Czułam, że to nie jest zwykły kawałek metalu. To była struktura, która nie pochodziła z tego świata.
W kabinie wyczuwałam narastające napięcie. Inni pasażerowie również dostrzegli kulę i szeptali między sobą, próbując zrozumieć, na co patrzymy. Nawet piloci, którzy do tej pory zachowywali spokój, zaczęli wymieniać się nerwowymi spojrzeniami, nie wiedząc, jak zareagować na to, co właśnie mijaliśmy.
Srebrna kula zdawała się być czymś więcej niż tylko pozostałością po Księżycu. To było coś, co miało swoje własne życie, swoje własne cele. A my byliśmy jedynie przypadkowymi świadkami jej istnienia, podróżnikami w przestrzeni, którzy na moment zatrzymali się, by spojrzeć na coś, czego nie powinni byli zobaczyć.
Kiedy nasza rakieta oddalała się od kuli, czułam, jak moje serce bije szybciej. Wiedziałam, że to, co widzieliśmy, nie było przypadkowe. Kula była kluczem do zrozumienia tego, co się działo, do odpowiedzi na pytania, które do tej pory wydawały się niemożliwe do rozwiązania.
7
Ale teraz, gdy zmierzaliśmy w stronę Marsa, nie było już czasu na rozważania.
Zostawialiśmy za sobą Ziemię, to, co pozostało z Księżyca, i tę zagadkową, srebrną kulę, która teraz wisiała w przestrzeni jak milczący strażnik tajemnic, które mogliśmy już nigdy nie odkryć.
Podróż przez kosmos miała być spokojna – przynajmniej tak to wyglądało w teorii. Ale w praktyce, każdy z nas czuł, że coś jest nie tak. Napięcie rosło z każdą minutą, a cisza w kabinie stawała się coraz bardziej nieznośna. Przestrzeń kosmiczna, która powinna być pustką, zdawała się być wypełniona czymś nienazwanym, czymś, co obserwowało każdy nasz ruch.
Po kilku godzinach lotu, systemy statku zaczęły zachowywać się dziwnie. Monitory, które dotąd wyświetlały dane lotu, zaczęły migotać, a niektóre z nich wyłączały się bez wyraźnego powodu. Komunikacja z Ziemią, która powinna być stabilna, zaczęła trzeszczeć i przerywać. Ekipy techniczne próbowały naprawić usterki, ale nikt nie wiedział, co dokładnie się dzieje.
W pewnym momencie, gdy większość pasażerów spała lub starała się zrelaksować, coś przeszło przez statek. To nie było realne, fizyczne zagrożenie, ale raczej uczucie – zimny, nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł przez nas wszystkich. Czułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej, a oddech stawał się płytki i urywany. Spojrzałam na Olka, który siedział obok mnie. Jego twarz była blada, a oczy szeroko otwarte, jakby zobaczył coś, czego nie powinien.
– Co to było? – wyszeptał, ale nie miałam odpowiedzi. Nikt nie miał.
Nie minęło wiele czasu, zanim na radarach statku pojawiło się coś, co natychmiast zwróciło uwagę załogi. Obiekt – niewielki, ale wyraźnie widoczny – pojawił się w przestrzeni przed nami. Zbliżał się szybko, a jego trajektoria sugerowała, że może nas minąć, ale nikt nie był pewny, co to jest. Obiekt był podobny do tego, co widzieliśmy wcześniej w okolicy Księżyca – srebrzysta, gładka kula, poruszająca się z nienaturalną precyzją.
– To niemożliwe… – powiedział jeden z pilotów, patrząc na ekrany. – To coś zmienia kurs…
to zmierza prosto na nas!
W kabinie zapanował chaos. Pasażerowie zaczęli nerwowo szeptać, a załoga gorączkowo starała się zrozumieć, co się dzieje. Srebrna kula zbliżała się coraz szybciej, jej blask stawał się coraz bardziej intensywny. Przez moment miałam wrażenie, że to już koniec, że zaraz uderzymy w coś, co pochodziło z innego wymiaru, z innego świata.
Ale w ostatniej chwili, gdy obiekt był już tuż przed nami, coś się zmieniło. Kula nagle zatrzymała się, jakby rozważając swoje następne posunięcie, a potem z niesamowitą prędkością odleciała w bok, znikając z radarów tak szybko, jak się pojawiła.
W kabinie zapanowała cisza, przerywana jedynie ciężkimi oddechami pasażerów.
Wszyscy byliśmy w szoku, próbując zrozumieć, co właśnie się stało.
8
– Czy… czy ktoś to widział? – zapytała jedna z kobiet, jej głos drżał od emocji.
– Wszyscy to widzieliśmy – odpowiedział pilot, nadal wpatrzony w monitory, które teraz wracały do normy. – Ale nie wiem, co to było.
Przez resztę podróży nikt nie odezwał się ani słowem o tym, co widzieliśmy. Każdy z nas wiedział, że to, co miało miejsce, nie było naturalne. Było to coś, czego nie potrafiliśmy zrozumieć, a co gorsza, coś, co mogło oznaczać, że nasza podróż na Marsa może nie być tak bezpieczna, jak nam obiecywano.
Kiedy w końcu Mars pojawił się na horyzoncie, każdy z nas czuł zarówno ulgę, jak i lęk.
Wiedzieliśmy, że lądujemy na planecie, która miała być naszym nowym domem, ale po tym, co zobaczyliśmy w trakcie lotu, nikt nie był już pewny, co nas tam czeka.
Gdy statek zaczął wchodzić w marsjańską atmosferę, czułam, jak serce bije mi coraz szybciej. Wiem, że zostawiliśmy za sobą Ziemię, świat, który znałam, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że to, co widzieliśmy w kosmosie, było tylko początkiem. Czułam, że nasza podróż dopiero się zaczyna, a to, co czeka na Marsie, może być jeszcze bardziej przerażające niż wszystko, co zostawiliśmy za sobą.
9
Rozdział 2: Nowy Świat
Podczas gdy nasza rakieta wchodziła w marsjańską atmosferę, kabina wypełniła się ciężkim milczeniem. Przebijaliśmy się przez czerwone chmury pyłu, które otaczały planetę niczym złowroga zasłona. Każde wstrząsy rakiety przypominały nam, jak niepewna jest nasza podróż, ale wiedzieliśmy, że to, co czekało nas na powierzchni, mogło być jedyną nadzieją dla ludzkości.
Wszyscy wpatrywaliśmy się w iluminatory, starając się dojrzeć cokolwiek przez wirujący pył. Serce waliło mi jak młotem, a każdy moment przedłużał się w nieskończoność. W
końcu, gdy przebiłyśmy się przez gęstą atmosferę, naszym oczom ukazał się widok, który zaparł mi dech w piersiach.
Przed nami rozciągały się gigantyczne kopuły, lśniące w blasku sztucznego światła, które imitowało słońce. Pod nimi widniały ogromne aglomeracje, miasto po mieście, wypełnione nowoczesnymi budynkami o niesamowitych kształtach. Powierzchnia Marsa, która w wyobrażeniu wielu miała być martwą pustynią, tętniła życiem, którego nigdy wcześniej nie widzieliśmy. Było to zupełnie inne oblicze planety, zupełnie inne od tego, co przedstawiano nam na Ziemi.
Miasta pod kopułami były niczym oazy technologii i postępu. Widziałam latające samochody, które przecinały powietrze w górnych warstwach atmosfery kopuł, poruszając się między wieżowcami, które sięgały nieba. Ulice były pełne ludzi, ubranych w zaawansowane technologicznie stroje, zupełnie nieprzystające do ubrań, które nosiliśmy na Ziemi. Wszędzie widać było infrastrukturę, której nie mogłam sobie wcześniej wyobrazić – transport magnetyczny, bezszelestne pojazdy, które płynęły po powierzchni, a nawet wznoszące się w powietrze platformy, które przewoziły ludzi z miejsca na miejsce.
– To niemożliwe… – wyszeptał Olek, który siedział obok mnie, jego oczy szeroko otwarte z niedowierzania. – Jak mogli to przed nami ukryć?
Byłam równie zdumiona. Całe moje życie na Ziemi, cała walka o przetrwanie w obliczu zbliżającej się zagłady, a teraz odkrywaliśmy, że tutaj, na Marsie, istniał świat, który był
skrywany przed naszymi oczami.
Rakieta zaczęła powoli opadać ku jednej z większych kopuł, pod którą znajdowało się gigantyczne miasto, rozświetlone niczym bożonarodzeniowa choinka. Każdy budynek 10
emanował blaskiem, a ulice były pełne życia. Z każdą chwilą, gdy zbliżaliśmy się do powierzchni, widok stawał się coraz bardziej wyraźny. Nie były to ruiny czy prowizoryczne kolonie, jakich moglibyśmy się spodziewać. Był to świat w pełni rozwinięty, pełen zaawansowanej technologii, o jakiej na Ziemi mogliśmy tylko marzyć.
– To wszystko było tu cały czas – powiedział Olek, jakby sam do siebie. – A my żyliśmy w ciemności.
Rakieta w końcu wylądowała na jednym z ogromnych lądowisk, które rozciągały się na obrzeżach miasta. Gdy schodziliśmy po rampie, powitało nas ciepłe, sztuczne światło, które w niczym nie przypominało zimnego, martwego światła, do którego przywykliśmy na Ziemi w ostatnich dniach.
Gdy tylko stanęliśmy na marsjańskiej ziemi, wokół nas zaczęli krzątać się ludzie ubrani w mundury Solaris Corp. Ich twarze były skupione, a ruchy pewne, jakby wiedzieli, że są częścią czegoś większego, co zostało starannie zaplanowane. Poprowadzili nas do jednej z wielkich hal, gdzie miały odbyć się procedury powitalne i wprowadzenie do nowego życia na Marsie.
Wewnątrz hali, która mogła pomieścić tysiące osób, panował niezwykły porządek.
Wszędzie znajdowały się monitory wyświetlające informacje o nowym świecie, w którym się znaleźliśmy. Były tam mapy miast, schematy transportowe, a także filmy promujące życie na Marsie, przedstawiające go jako raj na Ziemi – tylko że nie na Ziemi.
– Witamy na Marsie, nowym domu ludzkości – rozległ się głos z głośników, wyraźny i chłodny, jakby był zaplanowany na długo przed naszym przybyciem. – Prosimy o cierpliwość podczas procesu aklimatyzacji. Wszystkie wasze potrzeby zostaną zaspokojone. Jesteście teraz częścią przyszłości.
Słowa te brzmiały jak obietnica, ale były również przesiąknięte czymś innym – czymś, czego nie potrafiłam dokładnie określić. Może to była niepewność, a może ukryty cel, który krył się za fasadą tego idealnego świata.
Gdy wszyscy przechodziliśmy przez kolejne etapy aklimatyzacji, wiedziałam, że muszę znaleźć odpowiedzi. To miejsce, choć wspaniałe, skrywało coś, co było przed nami ukrywane przez całe życie na Ziemi. A teraz, gdy byliśmy tu, musieliśmy dowiedzieć się, dlaczego.
Mars, który miał być dla nas schronieniem, teraz wydawał się równie tajemniczy i niebezpieczny jak wszystko, co zostawiliśmy za sobą. Był to świat, który istniał równolegle z naszym, ale który przez lata pozostawał poza naszym zasięgiem. Co jeszcze przed nami ukrywano? Co jeszcze nas tu czekało?
Gdy zmierzaliśmy w głąb hali, otoczeni przez nowoczesność i nieznane technologie, czułam, że nasza podróż jeszcze się nie skończyła. Wręcz przeciwnie – dopiero się zaczynała.
11
Gdy proces aklimatyzacji dobiegł końca, nasze grupy zostały rozdzielone i każdy z nas został przypisany do tymczasowych kwater. Wewnątrz nowoczesnych, minimalistycznie urządzonych pokoi, poczułam nagły ciężar. Pomimo tego, co widziałam na zewnątrz –
nowoczesne aglomeracje, latające samochody, zaawansowaną technologię – w moim sercu panował chaos.
Nie mogłam przestać myśleć o tym, co zostawiliśmy za sobą na Ziemi: zniszczenie, śmierć i chaos. A tutaj, na Marsie, znajdował się świat, który wydawał się być całkowicie nietknięty przez to wszystko. Jak to możliwe? Jak mogli to ukrywać?
Postanowiłam poszukać odpowiedzi. Znalazłam Olka, który również wyglądał na przytłoczonego. Jego oczy zdradzały mieszaninę zmęczenia i gniewu.
– Musimy porozmawiać z kimś odpowiedzialnym za to wszystko – powiedziałam, a on przytaknął bez słowa.
Razem zaczęliśmy przeszukiwać hale, starając się znaleźć kogokolwiek, kto mógłby nam wyjaśnić, co się tu właściwie dzieje. W końcu, po długich poszukiwaniach, natknęliśmy się na kobietę w uniformie Solaris Corp., której identyfikator wskazywał, że była jednym z koordynatorów projektu.
– Musimy zadać ci kilka pytań – zaczęłam, nie mogąc powstrzymać wzbierającego we mnie gniewu. – Jak mogliście to ukrywać przed ludzkością? Jak mogliście pozwolić na to, co się stało na Ziemi, wiedząc, że tutaj istniał taki świat?
Kobieta spojrzała na mnie chłodnym, profesjonalnym spojrzeniem. Przez chwilę milczała, jakby ważyła każde słowo, które miała zamiar wypowiedzieć.
– To nie jest takie proste, jak się wam wydaje – zaczęła powoli, jakby każde zdanie było starannie przygotowane. – Mars był projektem, który rozwijaliśmy od dziesięcioleci. Miał
być ratunkiem dla ludzkości, planem B, gdyby Ziemia przestała być zdatna do życia.
– Ratunkiem? – warknęłam, nie mogąc powstrzymać gniewu. – Więc czemu nic nie powiedzieliście? Dlaczego zostawiliście miliardy ludzi na pastwę losu?
Kobieta westchnęła, jej twarz nie zdradzała emocji.
– Bo ludzkość nie była gotowa – odpowiedziała, jej ton był niemal obojętny. – To, co widzicie tutaj, jest efektem pracy najlepszych umysłów, technologii, której Ziemia jeszcze nie mogła pojąć. Gdybyśmy ogłosili to wcześniej, chaos na Ziemi mógłby wybuchnąć na długo przed tym, jak bylibyśmy gotowi na przyjęcie większej liczby ludzi. Wszystko musiało być stopniowe, kontrolowane.
Poczułam, jak moja złość sięga zenitu.
12
– To kłamstwo – syknęłam, zbliżając się do niej. – Wszystko, co mówicie, to kłamstwo.
Zostawiliście nas, byśmy umierali na Ziemi, podczas gdy tutaj rozwijaliście idealny świat.
Teraz mówicie o kontroli? A co z ludźmi, którzy zostali tam na dole?
Kobieta uniosła brwi, ale w jej oczach nie było żalu ani współczucia. Była tylko zimna kalkulacja.
– Ziemia była stracona – powiedziała cicho, jakby sama do siebie. – Wszystko, co zrobiliśmy, miało na celu przetrwanie gatunku. Było zbyt późno, by ocalić wszystkich.
Mars miał być nowym początkiem, nową szansą. Zrobiliśmy, co było konieczne.
Olek, który do tej pory stał w milczeniu, nagle przemówił.
– Czy to ma jakieś znaczenie? – zapytał, jego głos był zmęczony, pełen rezygnacji. – Nawet jeśli zostawiliście Ziemię na pastwę losu, teraz jesteśmy tutaj. Ale co dalej? Co się stanie z nami, z tym miejscem?
Kobieta spojrzała na niego, jej oczy złagodniały nieco, jakby próbowała zrozumieć jego punkt widzenia.
– Mars jest waszym nowym domem – odpowiedziała. – Tu macie szansę na przetrwanie, na rozpoczęcie nowego życia. Wszystko, co było na Ziemi, przestaje mieć znaczenie. To jest teraz wasza rzeczywistość.
Ale te słowa nie przyniosły mi ulgi. Wiedziałam, że cokolwiek zbudowano tutaj na Marsie, było zbudowane na fundamentach kłamstw i tajemnic. A te tajemnice miały swoje konsekwencje.
W głowie kłębiły mi się pytania. Co naprawdę działo się na Marsie? Czy ta utopijna rzeczywistość była równie krucha jak tamta, którą zostawiliśmy za sobą? Czy za tym wszystkim kryło się coś więcej, coś, czego jeszcze nie odkryliśmy?
– To, co zbudowaliście tutaj, może i wygląda imponująco – powiedziałam, patrząc na kobietę. – Ale prawda zawsze wychodzi na jaw. A kiedy tak się stanie, czy ten „nowy świat”
wytrzyma?
Kobieta tylko się uśmiechnęła, ale w jej oczach dostrzegłam coś niepokojącego. Może to była pewność siebie, a może coś więcej – świadomość, że prawdziwa władza nie leży w rękach tych, którzy mają prawdę, ale tych, którzy kontrolują jej dostęp.
– Zobaczymy – odpowiedziała chłodno, po czym odwróciła się i odeszła, zostawiając nas z jeszcze większą liczbą pytań niż wcześniej.
Stałam tam, patrząc na nią, jak znika w tłumie pracowników Solaris Corp., a mój gniew powoli przeradzał się w zimną determinację. Wiedziałam, że to, co odkryliśmy, to dopiero początek. Prawdziwa walka miała się dopiero rozpocząć – walka o odkrycie prawdy i zrozumienie, co tak naprawdę stało się z Ziemią i co skrywał ten nowy, lśniący świat.
13
– Nie możemy im ufać – powiedziałam do Olka, a on skinął głową, jego twarz była pełna zrozumienia.
– Ale musimy znaleźć sposób, by odkryć, co się tutaj naprawdę dzieje – odpowiedział, a w jego głosie słychać było echo moich myśli.
Mars, mimo swojego blasku i nowoczesności, był teraz miejscem, które kryło w sobie więcej mrocznych tajemnic, niż mogliśmy sobie wyobrazić. A my byliśmy zdeterminowani, by je odkryć, choćby miało to kosztować nas wszystko, co nam zostało.
Po naszej rozmowie z przedstawicielką Solaris Corp., atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Ledwo zdążyliśmy wrócić do głównej hali, gdy dwaj opiekunowie w uniformach Solaris podeszli do nas, informując, że mamy udać się z nimi. Nie mieliśmy wyboru –
musieliśmy ich posłuchać.
Szliśmy przez korytarze, które zdawały się być labiryntem nowoczesnych, sterylnych pomieszczeń, oświetlonych chłodnym, niebieskawym światłem. Każdy krok brzmiał
głucho na metalowej podłodze, a milczenie opiekunów jedynie potęgowało nasze poczucie niepewności. Nikt nie wyjaśniał, dokąd nas prowadzą ani dlaczego.
W końcu dotarliśmy do ogromnego, eleganckiego budynku, który wyróżniał się spośród innych w marsjańskiej metropolii swoją monumentalną architekturą i nowoczesnym designem. Wewnątrz czuło się chłodną, profesjonalną atmosferę, która wręcz krzyczała o władzy i kontroli. Było jasne, że to tutaj mieściła się centrala Solaris Corp.
Opiekunowie zaprowadzili nas do windy, która zabrała nas na najwyższe piętro budynku.