- W empik go
Korea Północna. Dziennik podróży - ebook
Korea Północna. Dziennik podróży - ebook
Szczera, błyskotliwa i pełna cierpkiego humoru relacja Michaela Palina z podróży po Korei Północnej. Wyjątkowe spojrzenie na ten fascynujący kraj, budzący zarówno grozę, jak i współczucie, a znany większości z nas wyłącznie z pierwszych stron gazet i czerwonych pasków serwisów informacyjnych.
W maju 2018 roku Michael Palin – niegdyś członek grupy Monty Pythona, a dziś nałogowy, nieustraszony, a przy tym przesympatyczny globtroter – wybrał się wraz z ekipą filmową do Korei Północnej. Chciał na własne oczy zobaczyć, jak wygląda codzienne życie obywateli najbardziej odciętego od świata, spowitego mgłą tajemnicy państwa. Jego serial dokumentalny z tej podróży zachwycił miliony widzów.
Teraz Palin publikuje swój starannie ukrywany dziennik, spisywany podczas pobytu w kraju pełnym osobliwości i zupełnie innym niż wszystkie, które dotąd odwiedził. To właśnie tam znajduje się najwyższy niezamieszkany budynek na świecie, to tam mieszkańców stolicy co rano budzą emitowane z miejskich głośników dźwięki hymnu Gdzie jesteś, Drogi Generale, i to tam dopuszcza się wyłącznie piętnaście oficjalnie zatwierdzonych fryzur.
W niepodrabialnej, ciepłej narracji Michaela Palina, okraszonej jedynym w swoim rodzaju poczuciem humoru, przeczytamy o uderzającym kontraście między nowoczesną stolicą pełną monumentalnych pomników a ubogą prowincją, która nie zmieniła się od dekad; o pięknie północnokoreańskiej przyrody; o wycieczce do strefy zdemilitaryzowanej i o wizycie w kilkusetletniej akademii konfucjańskiej.
W tej bogato ilustrowanej zdjęciami książce czytelnicy znajdą też to, co w twórczości Palina cenią sobie najbardziej – jego rozmowy z miejscowymi: przewodnikami, nauczycielami, artystami na usługach propagandy, rolnikami i żołnierzami. Uniwersalne ludzkie wartości ujmująco przeplatają się w nich z brakiem zrozumienia dla innego pojmowania świata, co zachęca do refleksji nad istotą i główną siłą napędową życia obywateli w jednym z najbardziej ponurych i zatrważających reżimów świata.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66575-08-0 |
Rozmiar pliku: | 53 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W końcu przyszedł czas złapać byka za rogi. Pewnego jesiennego poranka z żalem usiadłem do komputera, napisałem do Terry’ego e-maila z rezygnacją, wziąłem głęboki oddech i kliknąłem „wyślij”.
Niemal natychmiast sam odebrałem wiadomość. Nadawcą był Dan Grabiner z ITN Productions, a nagłówek brzmiał: „Dziś mam dla ciebie nietypową propozycję”. Nietypowe propozycje są moim chlebem powszednim, ale ta była naprawdę niezwykła. Dan pytał, czy chciałbym zaprezentować dla ITN i Channel 5 serię filmów o Korei Północnej.
Według mojej filozofii podróżowania im trudniej gdzieś dotrzeć, tym bardziej warto tam pojechać. W przypadku wyprawy do Korei Północnej okazało się jednak, że poglądu tego nie podzielają ani moja żona, ani gros moich przyjaciół. Dla nich był to krok za daleko. Znane zagrożenia to jedno, ale kompletny brak informacji – całkiem co innego.
Nie żeby Korea Północna stanowiła absolutną białą plamę. Napisano o niej kilka książek, radio i telewizja nadawały świadectwa uciekinierów. Niestety w niemal wszystkich mowa o okrutnym, bezbożnym, tajemniczym państwie, w którym zniewoleni i pogrążeni w ubóstwie ludzie żyją pod jarzmem bezwzględnej, samonapędzającej się dyktatury. Niełatwo zareklamować ten kraj sceptykom.
Kiedy ekipa ITN nawiązała ze mną kontakt, u władzy od pięciu lat był Kim Dzong Un. Młody przywódca z ekscentryczną tonsurą objął najwyższy urząd po śmierci swojego ojca Kim Dzong Ila, który sam przejął stery od swojego ojca Kim Il Sunga, założyciela Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej.
Za granicą Korea Północna ma niewielu sprzymierzeńców. Od czasu do czasu dofinansowywali ją Rosjanie, ale po upadku ZSRR w 1991 roku przestali, zostawiając na sponsorskim posterunku niezbyt skore do pomocy Chiny. Inne kraje zaczęły traktować Koreę Północną coraz bardziej nieufnie, kiedy mimo ograniczonych środków jej mieszkańcy zawzięcie realizowali songun, politykę nadawania absolutnego priorytetu armii. Przejawiała się ona w testowaniu urządzeń jądrowych i budowaniu coraz większych międzykontynentalnych pocisków balistycznych. Próby pojednania się z Zachodem nieodmiennie kończyły się fiaskiem, tak że Korea Północna zyskała stałe miejsce na osi zła według George’a W. Busha.
Niezniechęcony fatalnym PR Korei i zaintrygowany pomysłem, odpowiedziałem ITN twierdząco. Owszem, jestem zainteresowany, i tak, chciałbym dowiedzieć się więcej.
Po kilku wstępnych spotkaniach projekt stracił jednak impet. Sytuacja międzynarodowa znacznie się pogorszyła i idea nakręcenia dziennika podróży do Korei Północnej stawała się coraz mniej prawdopodobna. Ponadto moją żonę czekało wszczepienie endoprotezy kolana, więc musiałem być w domu, żeby pomóc jej podczas rehabilitacji. Postanowiłem zatem zaangażować się w inne przedsięwzięcie, które nie wymagało dalekich wyjazdów – zabrałem się do pisania książki o okręcie HMS Erebus, którego niesamowita historia bardzo mnie zaciekawiła.
Decyzja wydawała się słuszna. Z Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej dochodziły coraz gorsze wieści. Kim Dzong Un groził całemu światu, chwaląc się, że zgromadził arsenał pocisków i sześćdziesiąt sztuk broni jądrowej. Natychmiastowa reakcja nowo wybranego prezydenta Stanów Zjednoczonych też nie była zachęcająca. Donald Trump nazwał Kima wariatem i zapowiedział, że Koreę Północną czekają „ogień i furia, jakich świat jeszcze nie widział”. „Rakietowiec rozpoczął samobójczą misję” – podżegał Trump. W odwecie Kim Dzong Un określił Trumpa mianem „obłąkanego, zdziecinniałego starca”.
Wraz z każdą obelgą szanse, że kiedykolwiek będę mógł nakręcić film w Korei Północnej, drastycznie malały. Mojej żonie ulżyło, a ja pogodziłem się z myślą, że nie dopiszę do swojej listy osiemdziesiątego dziewiątego państwa. ITN i Channel 5 jeszcze się jednak nie poddały. Podczas wielomiesięcznej wymiany inwektyw na szczeblu państwowym stacje utrzymywały kontakt ze swoim tamtejszym współpracownikiem, szefem agencji turystycznej Nickiem Bonnerem. Pochodzący z Anglii Nick od prawie ćwierć wieku organizował wycieczki do KRLD i doskonale znał lokalne realia.
Na początku 2018 roku Nick odnotował pomyślniejsze wieści napływające z Korei Północnej. W orędziu noworocznym Kim Dzong Un ostrzegał co prawda, że „całe Stany Zjednoczone są w zasięgu północnokoreańskiej broni jądrowej”, po raz pierwszy wyciągnął jednak gałązkę oliwną do prezydenta Korei Południowej, a co za tym idzie – do reszty świata. Podczas gdy ja badałem okoliczności zatonięcia Erebusa w arktycznej otchłani, w zupełnie innej części świata zapowiadało się na odwilż.
KRLD, od dawna przedstawiana jako skryta kontestatorka polityki międzynarodowej, rozpoczynała tak zwaną ofensywę uroku. Władze nie tylko wysłały ekipę zawodników na zimowe igrzyska olimpijskie w Korei Południowej, ale – bardzo sprytnie – postanowiły oddelegować na nie Kim Jo Dzong, fotogeniczną siostrę Kim Dzong Una. To ona miała stać za przypominającym robota wiceprezydentem USA Mikiem Pence’em, by pokazać, że zrzędy pochodzą z Waszyngtonu, nie z Pjongjangu.
Miesiąc po olimpiadzie Biały Dom wydał niebywałe oświadczenie: niewykluczone, że dojdzie do spotkania wielkiego wodza z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Kilka tygodni później Kim Dzong Un, po raz pierwszy odkąd w 2011 roku objął władzę, opuścił kraj i udał się pociągiem do Pekinu na spotkanie z prezydentem Chin.
Nasze podsycone ociepleniem stosunków nadzieje odżyły. Powstało biuro produkcji. W mojej skrzynce zaczęły pojawiać się książki o Korei Północnej. Chociaż nadal pilnie pracowałem nad Erebusem, postanowiłem spotkać się z reżyserem Neilem Fergusonem, którego wybór rozważałem (jego opis przygotowań do zdjęć znajduje się w epilogu tej książki). Musieliśmy zachować ostrożność. Projekt był tak niepewny, że wszelki przedwczesny rozgłos mógł zaprzepaścić nasze szanse. Niczym szpiedzy z powieści Johna le Carrégo umawialiśmy się więc w ciemnych kątach pubów i kawiarni, a zamiast o Korei Północnej rozmawialiśmy o „Północnym Croydon”.
Łut szczęścia sprawił, że miałem trzytygodniową przerwę w pracy nad Erebusem – tyle czasu mój redaktor miał sprawdzać gotowy manuskrypt. Niespodziewanie i w niemal nieprzyzwoitym pośpiechu pakowałem się na lot do Pekinu. Równocześnie przekonywałem żonę, że Kim Dzong Un jest niebezpieczny tak samo jak Święty Mikołaj i że wszystko będzie dobrze, bo teraz Korea Północna szuka sprzymierzeńców, a nie wrogów. W czasie kilku spokojniejszych chwil tuż przed wylotem zdałem sobie sprawę, że sam w to nie wierzę, a historia uczy nas tylko tyle, iż stosunki między Koreą Północną a resztą świata mogą zmienić się w mgnieniu oka. Wiedziałem, że ta podróż będzie wyjątkowa.
Jak się dowiedziałem, władze Korei Północnej panicznie boją się napływu wszelkich informacji z zewnątrz, więc nie będę mógł zabrać ze sobą podstawowego pakietu podróżnika: map, przewodników, informacji wydrukowanych z internetu. Ponieważ mieliśmy nadzieję filmować w różnych miejscach, w miastach, miasteczkach i na wsiach, obostrzenia mocno nas zirytowały. Żeby zarejestrować wrażenia z tej bezprecedensowej podróży, miałem zatem do dyspozycji wyłącznie mały niebieski kołonotes, najbardziej niepozorny, jaki udało mi się znaleźć. Wiedziałem bowiem, że używanie kamery i dyktafonu też będzie problematyczne.
Okazało się, że nie odebrano mi iPhone’a, więc w zaciszu różnych hotelowych pokojów (choć do dziś nie mam pewności, czy rzeczywiście szanowano tam moją prywatność), mogłem nagrywać dodatkowy materiał. Mimo że potem nieco uporządkowałem swoje notatki i uzupełniłem je o wspomnienia, których nie miałem szansy zapisać, większość treści tej książki pochodzi z niebieskiego notesu – skrobałem w nim w każdej wolnej chwili.
Po przyjeździe dostałem ważną lekcję: sami Koreańczycy nie nazywają swojego państwa Koreą Północną. Dla nich ojczyzną jest Koreańska Republika Ludowo-Demokratyczna.Lot British Airways numer 39 do Pekinu, miejsce przy oknie. Jest siódma rano i właśnie podnoszę zasłonę po kiepsko przespanej nocy. Kiedy wyglądam przez szybę, pod nami widzę brązową, poszarzałą i przerażająco martwą połać mongolskiej ziemi. To musi być pustynia Gobi. Wszyscy pozostali pasażerowie mają zasłonięte okna, ale ja za nic w świecie nie przegapiłbym Gobi. To tu zaczęła się inwazja. To z tych spieczonych słońcem górzystych ziem Czyngis-chan wyruszył na podbój Azji Południowej. Nie ulega wątpliwości, że zostawił po sobie ślad. Czytałem gdzieś, że mongolski wódz miał rozbuchane libido – podobno jedna na dwieście żyjących dziś osób jest z nim spokrewniona. Rozglądam się po współpasażerach, ale trudno mi cokolwiek stwierdzić, bo wszyscy śpią.
W miarę jak zbliżamy się do Pekinu, magiczną i tajemniczą pustynię zaczynają mi zasłaniać gęste chmury. Długie podchodzenie do lądowania, choć jest dzień, odbywa się w ciemności, która rozpływa się dopiero przy samej ziemi. Ledwo się obejrzałem, a koła samolotu uderzają o asfalt.
Na lotnisku wita nas Nick Bonner, pionier północnokoreańskiej turystyki i właściciel agencji Koryo Tours, która przygotowała nam plan wyprawy. Mamy nie wspominać ani o Independent Television Network, znanej z dziennikarstwa śledczego, ani o Channel 5. Obie stacje postrzegane są jako organy brytyjskiego rządu, a zatem – sługusy Ameryki. Chociaż, jak się później okaże, w tych skomplikowanych czasach służalczość wobec Stanów Zjednoczonych wcale aż tak bardzo nie szarga reputacji.
Umyty i przebrany wychodzę z hotelu i idę wzdłuż drogi, która biegnie ze wschodu na zachód, przecinając miasto na pół. Nick Bonner nazywa ją pekińską Tamizą, tyle że to rzeka samochodów zatruwających miejskie powietrze. Kiedy zbliżam się do placu Tiananmen i Zakazanego Miasta, tłum stopniowo gęstnieje, a wszędzie widać patrolujących ten teren policjantów. Czuję się osaczony, więc zawracam. Nieopodal głównego traktu turystycznego, między wieżowcami, znajduję niewielki park. Są w nim powykręcane wierzby płaczące i misternie pomalowane altanki ze szklanymi dachami.
Jak wszędzie na świecie, w Pekinie oprócz masowo obleganych tras można trafić na mniej wydeptane ścieżki. Ta maleńka oaza zieleni skłania mnie do zboczenia z najprostszej drogi i w rezultacie do hotelu wracam labiryntem wąskich uliczek. Czeka mnie w nich nagroda: stragany z lokalnym jedzeniem, przy których miejscowi głośno się targują, oraz sklepiki z herbatą i dziwacznymi bibelotami.