-
promocja
Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią - ebook
Korea Południowa. Ojczyzna k-popu, w której tradycja przeplata się z technologią - ebook
K-pop, k-dramy i kimchi – poznajcie kraj, w którym wszystko jest na „k”
Przygodę rozpoczniemy w tradycyjnym koreańskim stroju – hanboku, przechadzając się po seulskich pałacach. Następnie wyruszymy śladem idoli z teledysków i seriali. A to dopiero początek!
Wpadniemy na wyspę Nami, gdzie kręcono popularną k-dramę Winter sonata. Na wyspie Jeju zdobędziemy najwyższy szczyt Korei Południowej, a potem odwiedzimy Muzeum Herbaty O’sulloc.
Na koniec wybierzemy się do Busanu – rodzinnego miasta Baby Sharka i dwóch członków zespołu BTS, gdzie zrobimy sobie zdjęcie z Małym Księciem i przejedziemy się kolorowymi wagonikami wzdłuż wybrzeża.
Poznamy zarówno miejsca uwielbiane przez turystów, jak i te odwiedzane głównie przez Koreańczyków.
Ewa Białas-Bomba sprawi, że pokochacie Koreę Południową. Na jednej wyprawie się nie skończy. To pewne!
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Podróże |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788383176246 |
| Rozmiar pliku: | 60 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pałac Gyeongbok, pawilon Gyeonghoeru
Niniejszą książką chcę więc przedstawić Koreę inaczej – tak by przemówiła prosto do Waszych serc. Wspólnie odkryjemy skrywane przez nią sekrety, bo tylko znając jej przeszłość, możemy ją w pełni zrozumieć. Poznamy zarówno miejsca uwielbiane przez turystów, jak i te odwiedzane głównie przez Koreańczyków, bo w życiu chodzi przecież o zachowanie balansu. Ale! Zadbamy również o Wasze media społecznościowe i rodzinne albumy, odwiedzimy bowiem miejsca bardziej fotogeniczne niż wszyscy k-popowi idole razem wzięci. Właśnie! Obstawiam, że wielu z Was swoją koreańską przygodę rozpoczęło od muzyki. Dlatego też wybierzemy się do miejsc stworzonych z myślą o fanach k-popu. Zgaduję jednak, że jeśli nie k-pop, to rozkochały Was w sobie k-dramy. Sama zarwałam przez nie niejedną nockę, więc nie mogłam pominąć miejsc, które zachwycą fanów koreańskich seriali. Mam jednak wrażenie, że wszyscy zgodzimy się z tym, że Korea Południowa najlepiej wie, jak trafić przez żołądek do serca. Postanowiłam więc stworzyć kulinarną mapę Seoulu, bo czym by było życie bez pysznego (koreańskiego) jedzenia? Jednak to nie wszystko! Odbędziemy podróż w czasie, by spacerując po Seoulu w hanboku, poczuć się jak na planie historycznej k-dramy, ale odwiedzimy też modne dzielnice oblegane przez koreańskich influencerów, a kiedy będziemy już zmęczeni miejskim zgiełkiem, uciekniemy do miejsc, które pozwolą nam się zrelaksować i wyciszyć.
Spacer wzdłuż strumienia Cheonggye – w tle barwny ślimak, czyli dzieło Spring
Podczas naszej wycieczki do Korei Południowej skupimy się głównie na jej stolicy, czyli Seoulu. To on będzie naszą bazą, ma bowiem tyle odsłon, że trzeba poznać chociaż część z nich, by z czystym sumieniem móc ruszyć dalej. Jak daleko? O tym zdecydujecie sami, a ja podsunę Wam kilka propozycji. Wszystko zależy od tego, ile czasu przewidzieliście na koreańską przygodę. Jeśli brakuje Wam w grafiku dni, które moglibyście poświęcić na dodatkową podróż, to proponuję jednodniowe wypady do miejsc położonych niedaleko stolicy. I jeśli nastawicie tysiąc budzików, by wstać naprawdę wcześnie, to wystarczy Wam dnia, by móc je poznać i zobaczyć wszystko, co mają najlepszego do zaoferowania. Incheon, Suwon czy też wyspa Nami to świetne opcje, by pomimo krótkiego pobytu w Korei móc ją poznać w innych odcieniach niż te seulskie. Jeśli natomiast czasu wystarczy Wam zarówno na eksplorowanie Seoulu, jak i na kilkudniową wyprawę dalej na południe kraju, to mam dla Was dwie propozycje. Odwiedziny u Baby Sharka oraz Jimina i Jungkooka z BTS, czyli Busan – największe miasto portowe w Korei Południowej. Albo wycieczkę na „koreańskie Hawaje”, czyli wakacje na wyspie Jeju.
Tworząc ten subiektywny przewodnik po Korei Południowej, miałam nadzieję, że każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Niezależnie od tego, co Was tu sprowadza: k-pop, k-dramy, k-food, a może po prostu ciekawość świata i chęć poznania nowej kultury, wyznaczyłam turystyczne ścieżki, które zaprowadzą Was do miejsc będących odzwierciedleniem Waszej wizji koreańskiego szczęścia.
Transkrypcja
Kwestia, której nie da się pominąć – transkrypcja języka koreańskiego. Czyli coś, co z założenia ma ułatwić odczytywanie koreańskich słów, ale zazwyczaj jedynie utrudnia sprawę. Język koreański opiera się na stworzonym w XV wieku alfabecie zwanym hangeulem (hangyl, 한글). By więc umożliwić odczytywanie koreańskich słów osobom, które jego naukę mają jeszcze przed sobą, wykorzystuje się w tym celu oficjalnie przyjęte systemy latynizacji języka koreańskiego. Dwa najczęściej spotykane to transkrypcja McCune’a-Reischauera (z 1939 roku) oraz transkrypcja poprawiona języka koreańskiego (z 2000 roku). Oba jednak stworzone są z myślą o osobach anglojęzycznych, co automatycznie całej reszcie świata utrudnia odczytanie zapisanych w ten sposób słów koreańskich. Wydaje mi się, że żadna z wyżej wymienionych form latynizacji języka koreańskiego nie jest właściwa dla Polaków. W języku polskim mamy bowiem odpowiednie głoski (w tym spółgłoski miękkie i zmiękczone), których znany nam zapis bardzo dobrze oddaje wydźwięk koreańskich wyrazów. I to właśnie za ich pomocą zapisuję w książce wszystkie koreańskie słowa. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że skoro żadna z przyjętych form latynizacji języka koreańskiego nie jest doskonała, to mojej tym bardziej daleko do ideału. Doszłam jednak do wniosku, że właśnie taki zapis zapewni wygodne i płynne czytanie treści zawierającej wyrazy koreańskiego pochodzenia. Będą one przedstawione w następującej kolejności:
- Jeju – forma zgodna z transkrypcją poprawioną języka koreańskiego z 2000 roku,
- Dziedziu – zaproponowana przeze mnie forma transkrypcji wykorzystująca polskie głoski,
- 제주 – wyraz zapisany koreańskim alfabetem hangeul.
W zaprezentowanym przeze mnie przykładzie w zapisie koreańskich nazw geograficznych zrezygnowałam z przyjętych w Polsce egzonimów (jak Seul, Czedżu czy Inczon) na rzecz zapisu zgodnego ze wspomnianą przeze mnie transkrypcją poprawioną języka koreańskiego, zwaną również milenijną. W ten sposób w całej książce będzie obowiązywał jeden schemat zapisu wszystkich koreańskich słów. Ponadto moim zdaniem jako koreanistki zapisy takie jak „Czedżu” czy „Inczon” wprowadzają czytelnika w błąd. W języku koreańskim nie występują bowiem litery, które odpowiadałyby głoskom takim jak „cz” lub tym bardziej „dż”.Zapewne już podczas pierwszego dnia pobytu w Seoulu (soul, 서울) napotkamy (szczególnie w okolicach pałaców) tłumy ludzi ubranych tak, jakby wyrwali się z bajki Disneya albo po prostu szykowali wielki flash mob. Niezależnie od tego, czy mieliście to już wówczas w planach, czy żyjecie jeszcze w błogiej nieświadomości, to lada dzień i Wy będziecie dumnie paradować po stolicy Korei Południowej w hanboku.
Czym jest hanbok?
Hanbok (hanbok, 한복) to dosłownie koreański strój – brzmi banalnie, ale to istne dzieło sztuki stanowiące symbol kultury koreańskiej. Poniekąd jest również nośnikiem koreańskiej historii, bo jego modowe losy sięgają dwóch tysięcy lat! Nic więc dziwnego, że hanbok uległ na przestrzeni wieków większej liczbie transformacji niż lalka Barbie w rękach pięciolatki. Jednak ogólne założenia od dawien dawna pozostają bez zmian.
Najprościej rzecz ujmując, hanbok można podzielić na dwie części: zawiązywaną z przodu bluzkę – jeogori (dziogori, 저고리) oraz długą spódnicę dla pań – chima (cima, 치마) i szerokie spodnie dla panów – baji (padzi, 바지). Natomiast na konkretne wzory i kolory trzeba było niegdyś sobie zasłużyć, bo hanbok mówił o statusie społecznym. Jeśli więc, podobnie jak i mnie, najbardziej będą Was przyciągały te ze wzorem Feniksa lub smoka, to ze spokojem przyjmijcie do wiadomości, że po prostu płynie w Was błękitna krew. Wzory kwiatowe też mogą kusić! W końcu kwiaty zawsze ładnie się prezentują, ale te przeznaczone były dla księżniczek i królewskich konkubin. Niezależnie jednak od tego, czy hanbok emanuje bogactwem, czy urzeka skromnością, konstrukcja jest ta sama – prosta i ponadczasowa. W przeciwieństwie do zachodniej mody, która często ma na względzie uwydatnienie kobiecych kształtów lub męskiej postury, koreański strój zawsze jest luźny i zwiewny, zaś jego kształt zmienia się podczas ruchu. Z tego powodu zaskarbił sobie niegdyś przydomek „ubranie wiatru”. Jakże poetycko! Dawniej hanboki przywdziewano na co dzień, dziś Koreańczycy wyciągają je z szaf od święta. Na tradycyjnym koreańskim ślubie nosi je para młoda i obie matki (błękit dla mamy pana młodego, a róż dla mamy panny młodej), ale już na ślubach w stylu zachodnim w hanbokach zostają same mamy. Okazją do odkurzenia hanboków są również pierwsze i sześćdziesiąte urodziny, pogrzeby i coraz rzadziej Seollal (sollal, 설날) – koreański Nowy Rok oraz Chuseok (ciusok, 추석) – Święto Plonów.
W wypożyczalni hanboków, po transformacji w księżniczkę
I gdybym na tym zakończyła moją opowieść o hanbokach, to nie mogłabym spać spokojnie! Przecież one przeżywają w ostatnich latach istny renesans! Stały się jednym z kluczowych elementów hallyu, czyli koreańskiej fali. Obok koreańskiej muzyki (k-popu), seriali (k-dram), kosmetyków (k-beauty) i jedzenia (k-food) są tym, co rozkochuje w Korei cały świat. Podziwiamy je w historycznych k-dramach, a ich nowoczesne odsłony na wielu światowych pokazach mody (k-fashion) i w k-popowych teledyskach. Modern hanbok, czyli współczesny hanbok, to idealny balans pomiędzy przeszłością a teraźniejszością. Projektanci w perfekcyjny sposób potrafią połączyć klasyczne elementy koreańskiego stroju z zachodnimi akcentami, sprawiając, że modern hanbok to marzenie wielu. A przynajmniej moje! Dlatego kiedy tylko miałam okazję przymierzyć ten autorstwa Kim Danha, nie wahałam się ani chwili. No dobrze, przez moment zastanawiałam się, który wybrać, ale dostałam zielone światło na pohasanie w obu upatrzonych przeze mnie cudeńkach. Oczywiście bez żadnych szaleństw, w końcu nosiłam na sobie dzieło kobiety, która stworzyła niesamowite hanboki dla dziewczyn z BLACKPINK (jednego z najpopularniejszych żeńskich zespołów k-popowych) do teledysku How You Like That. Podobne arcydzieła, będące współczesną interpretacją hanboków, możemy podziwiać między innymi w teledyskach: BTS Idol, Agusta D Daechwita, Stray Kids Thunderous i Back Door, SuperM Tiger Inside, Kai Peaches, Monsta X Follow i wielu, wielu innych. Ale nie zepsuję Wam przecież całej zabawy. Na pewno i Wam uda się upolować kilka hanboków na k-popowych playlistach. Jeśli więc jesteście gotowi na podróż w czasie, podobnie jak IU w k-dramie Moon Lovers: Scarlet Heart Ryeo, to namawiam na przygodę w hanboku. Gdy spacerujemy w koreańskim stroju po Seoulu, każdy nasz krok nabiera magii. Nie przesadzam! Szczególnie kiedy znajdziecie się w hanbokowym seulskim zagłębiu, czyli w okolicach pałacu Gyeongbok, bo tu wypożyczycie tę kreację niemal na każdym kroku. W pakiecie ze strojem możecie liczyć na dodatki (od kapeluszy poprzez torebki po buty), dopasowaną do ubrania fryzurę, a nawet makijaż. Brzmi jak robota na pół dnia, ale nic z tych rzeczy! Podczas każdej z moich transformacji decyduję się na hanbok oraz uczesanie i po około dwudziestu minutach jestem gotowa na moją królewską przygodę. Strój możecie wypożyczyć na kilka godzin lub na cały dzień, a ceny różnią się w zależności od tego, na jakie hanbokowe bogactwo się zdecydujecie (wypożyczenie samego stroju na cztery godziny to koszt około sześćdziesięciu złotych). Mnie zdarzyło się czasem zaszaleć, ale było warto! Zawsze spotykam się z przemiłymi reakcjami Koreańczyków: komplementami, uśmiechami, a nawet prośbami o wspólne zdjęcie. To tylko pogłębia we mnie odczucie, że ewidentnie jestem księżniczką – zapewne Kopciuszkiem, bo też muszę pilnować czasu. Matka Chrzestna nie przyśle karocy, a spóźnić się z oddaniem stroju przecież nie wypada! Powywracało mi się w głowie? Nic z tych rzeczy! Po prostu, podobnie jak tysiące innych osób, tamtego dnia pozwoliłam sobie, by w koreańskim stroju bawić się jak dziecko. Miejcie na uwadze, że jest to przygoda dla każdego niezależnie od płci i wieku. Pamiętajcie jednak, by nosząc hanbok, zachować pełną kulturę, okazując tym samym szacunek koreańskiej historii i Koreańczykom. Przyszła więc pora, bym wzięła Was za rękę i zaprowadziła tam, gdzie nie dość, że zdjęcia w hanboku wyjdą najładniejsze, poczujecie się jak na planie historycznej k-dramy! Ruszajmy!
Spacer w hanboku, pałac Gyeongbok
Pałac Gyeongbok
Seoul to iście królewskie miasto – skrywa bowiem aż pięć pałaców, a właściwie to pałacowych kompleksów. Mamy więc do wyboru: Gyeongbokgung (gjongbokgung, 경복궁), Changdeokgung (ciangdokgung, 창덕궁), Changgyeonggung (cianggjonggung, 창경궁), Deoksugung (doksugung, 덕수궁) i Gyeonghuigung (gjonghigung, 경희궁). Jak na jedną wycieczkę do Korei, to może być ciut za dużo. Który z pałaców obrać za cel? Jeśli jesteście w Seoulu po raz pierwszy, to pałac Gyeongbok (gjongbok, 경복) jest obowiązkowym punktem na Waszej turystycznej mapie. Ten olbrzymi kompleks pałacowy skrywa w sobie wiele tajemnic i niesamowitych historii.
Pałac Gyeongbok, brama Gwanghwamun
Do pałacu prowadzą cztery bramy. Gwanghwamun (głanghłamun, 광화문) jest największa i najbardziej okazała, co ma sugerować, że to brama główna. Tłumaczenie nazwy jest niezwykle poetyckie, bowiem „gwanghwa” nawiązuje do królewskiego blasku, który ma ogarnąć cały kraj, natomiast cząstka „mun” oznacza najzwyczajniej w świecie bramę. Gwanghwamun powstała w 1395 roku jako główna brama pałacu, ale została zniszczona w czasie japońskiej inwazji w XVI wieku, po czym poturbowano ją ponownie podczas bombardowania w trakcie wojny koreańskiej. Odbudowano ją w 1968 roku za czasów prezydentury Park Chung-hee, a od 1996 roku można tu podziwiać zmianę warty stróżującej gwardii. Ceremonia ta jest rekonstrukcją wymiany strażników z okresu dynastii Joseon (cioson, 조선) odpowiedzialnej za obronę króla, otwieranie i zamykanie wejścia na teren pałacu, nadzorowanie wszystkich gości i sprawowanie ścisłego nadzoru nad całym kompleksem. Strażnicy ubrani są w tradycyjne stroje i wyposażeni w broń, a całemu wydarzeniu towarzyszy muzyczny akompaniament. Ceremonię można oglądać dwa razy dziennie, o 10:00 i 14:00, z wyjątkiem wtorków, kiedy pałac jest zamknięty. Idąc dalej, mamy do pokonania kolejną bramę – Heungnyemun (hyngniemun, 흥례문), gdzie okazujemy bilet wstępu, chyba że… mamy na sobie hanbok, wówczas do wszystkich pałaców wchodzimy jak do siebie, czyli za darmo. Jednak niezależnie od prezentowanej kreacji na darmowe wejście możemy liczyć w każdą ostatnią środę miesiąca, czyli w Dzień Kultury, w Seollal (sollal, 설날), czyli Księżycowy Nowy Rok i Chuseok (ciusok, 추석), czyli Święto Plonów.
Pałac Gyeongbok, Hyangwonjeong
Historia pałacu
Jaka jest historia pałacu? Odpowiedzmy sobie na pytania: kto, jak, kiedy i w ogóle po co? Trzymajcie się mocno, bo cofamy się aż do 1392 roku, kiedy król Taejo (tedzio, 태조) rozpoczął panowanie koreańskiej dynastii Joseon. Postanowił przenieść stolicę do miasta Hanyang (hanjang, 한양) – dzisiejszego Seoulu – a jak wiadomo, każdy król musi mieć swój pałac. Zlecił więc jego budowę, która ruszyła w 1395 roku, i nazwał go Gyeongbok – „wielkie szczęście”. Niestety, historia obiektu jest bardzo burzliwa i stanowi poniekąd odzwierciedlenie dziejów narodu koreańskiego. Sielankowe życie mieszkańców pałacowego kompleksu nie trwało bowiem długo – już dwa stulecia później, w 1592 roku, został on niemal doszczętnie spalony w wyniku zbrojnego najazdu Japończyków. Przez niemal 300 lat pałac stał opuszczony i popadał w coraz większą ruinę. W końcu w 1868 roku, za czasów panowania ostatniego króla (będącego od 1897 roku zarazem pierwszym cesarzem Korei) – Gojonga (kodziong, 고종) – postanowiono zająć się odbudową Gyeongbokgung. Na terenie pałacu odrestaurowano około 330 budynków, a po zakończeniu odbudowy wprowadziła się do niego cała rodzina królewska, przywracając mu rangę pierwszego i najważniejszego pałacu w całym królestwie. Najbardziej niszczycielskim okresem dla pałacu była japońska okupacja Korei oficjalnie zapoczątkowana w 1910 roku. Natomiast w 1935 roku Cesarstwo Japońskie znalazło kolejny sposób na to, by upokorzyć koreańską dynastię Joseon – Japończycy wpisali bowiem obiekt na listę parków rozrywki. Jednak pomimo tak burzliwej przeszłości pałac Gyeongbok do dziś jest symbolem królewskiej władzy i każdego dnia (poza wtorkami) zachwyca turystów z całego świata.
Symbol królewskiej władzy
Znając te dzieje, możemy śmiało ruszyć w kierunku sali tronowej. Na środku prowadzących do niej schodów dostrzeżemy prostokątne kamienne płyty, na których znajdują się dwa bonghwangi (bonghłang, 봉황), czyli Feniksy z chińskim rodowodem. Te sprytne stworzenia pojawiały się jedynie w okresie pokoju i dobrobytu. Co ciekawe, współczesna symbolika bonghwanga, jaką jest władza i urząd prezydenta, ma swoje korzenie w jaskiniowych malowidłach sprzed tysięcy lat. Bonghwang stał się symbolem królewskiej władzy wraz z początkiem dynastii Joseon, której zawdzięczamy wybudowanie Gyeongbokgung. Feniks zasłużył sobie na to stanowisko na długo przed tym, jak współczesny rząd przyjął go w latach 70. XX wieku za uznawany do dziś symbol urzędu prezydenta. Wróćmy jednak na schody, dostrzeżemy tu wiele kamiennych posągów haechi (heci, 해치), czyli mitycznego potwora, który miał chronić przed ogniem i różnymi formami złej energii. Do dziś jest on symbolem Seoulu. W 2024 roku przeszedł metamorfozę, więc możemy podziwiać jego nową odsłonę. No cóż, trzeba przyznać, że zmienił się od czasów Joseon nie do poznania.
Zajrzyjmy w końcu do króla, a dokładnie do Geunjeongjeon (kyndziongdzion, 근정전), czyli do sali tronowej. To tu odbywały się koronacje, noworoczne audiencje, przyjęcia zagranicznych ambasadorów – był to odpowiednik pokoju w naszym mieszkaniu, który jako jedyny naprawdę sprzątamy przed przyjściem gości. Pierwszym, co rzuca się w oczy w sali tronowej, jest parawan Irworobongdo (irwolobongdo 일월오봉도), a znajdujące się na nim malowidło może wydawać się znajome, gdyż jest to jedna z najpopularniejszych grafik umieszczanych na wszelkiego typu pamiątkach z Korei. Na niebieskim tle widzimy biały księżyc na zachodzie i czerwone słońce na wschodzie, symbolizujące yin i yang. Jakie płynie z tego przesłanie? Takie, że król przewodniczył całemu światu. Ponadto mamy również pięć szczytów górskich: Baekdu (bektu, 백두), Jiri (dziri, 지리), Geumgang (kymgang, 금강), Myohyang (mjohjang, 묘향) i Bukhan (bukhan, 북한) – co wyznacza obszar, jakim zarządzał król. Zatem księżyc i słońce świecą nad pięcioma górami dzień i noc. Innymi słowy, mają rozświetlić każdy kąt królestwa za czasów panowania danego władcy. Ten parawan jako symbol królewskiej władzy był rozstawiany nie tylko w głównej sali, ale wręcz podążał za swoim panem! Nawet kiedy ten był poza pałacem. I to dopiero jest scenografia. Lecimy dalej!
Stolik dla geniuszy i imprezownia
Kolejnym budynkiem, który napotkamy, będzie Sujeongjeon (sudziongdzion, 수정전). Jakie cuda się tutaj działy? Kojarzycie amerykańskie filmy dla nastolatków z początku lat 2000, gdzie modne było dzielenie uczniów na podstawie przynależności do poszczególnych stolików na stołówce? Był więc stolik cheerleaderek i chłopaków z drużyny, muzyków, uczniów z wymiany i oczywiście geniuszy. I to właśnie budynek Sujeongjeon jest takim pałacowym odpowiednikiem stolika dla geniuszy. To tu zasiadali uczeni prowadzający badania na przeróżnych polach i zgłębiający rozmaitą wiedzę. Tu mieścił się Jiphyeonjeon (dziphjondzion, 집현전) – królewski instytut badawczy założony przez Sejonga Wielkiego w marcu 1420 roku. Tak, to ten od hangeula, bo właśnie tutaj w 1443 roku na zlecenie króla Sejonga (sedziong, 세종) powstał koreański alfabet.
Idąc dalej, zobaczymy powoli wyłaniające się miejsce przyzwyczajone do blasku fleszy bardziej niż Beyoncé. Może jedno z dwóch takich miejsc na terenie pałacu – pawilon Gyeonghoeru (gjonghłeru, 경회루). Bez owijania w bawełnę – to pałacowa imprezownia. Już sama nazwa wskazuje, że raczej nie czytano tu książek. Bowiem w poetyckim tłumaczeniu oznacza ona „szczęśliwe spotkania”. Na tutejsze bankiety, dancingi, potańcówki, jak zwał, tak zwał, prowadziły aż trzy mosty, ale tylko południowy przeznaczony był dla króla. Ewidentnie kochał wejścia niczym Wielki Gatsby, ale to raczej Gatsby mógłby się inspirować władcami Joseon… Jeśli uważniej się przyjrzymy, to na moście dostrzeżemy figurki Bulgasari (bulgasari, 불가사리) – kolejnego mitycznego stworzenia. Jego nazwa oznacza dosłownie „może zginąć od ognia”. Miał on strzec kraju, a w przypadku imprezowni Gyeonghoeru przed metalem. Tak, metalem – to właśnie on stanowił podstawę jego diety. Bulgasari to niezwykła hybryda: ma ciało niedźwiedzia, łapy tygrysa i trąbę słonia. Nic więc dziwnego, że przypisuje mu się cały wachlarz supermocy. Nie dość, że wypędza koszmary i złe duchy z ludzkich snów, to zapobiega również huraganom i innym klęskom żywiołowym, a także wybuchom epidemii. Organizowane więc w Gyeonghoeru przyjęcia musiały być nie z tej ziemi. Oprócz królewskich bankietów odbywały się tu również przeprowadzane przez króla rytualne ceremonie zaklinania deszczu. Na przykład za czasów panowania króla Taejonga (tedziong, 태종) w tej praktyce brały też udział dzieci i salamandry! Płazy te wkładano do glinianych dzbanów, w które dzieci uderzały kijami, jednocześnie wyśpiewując pieśni. Ten zapewne średnio przyjemny dla ucha hałas miał bowiem ustać dopiero wtedy, kiedy z nieba spadnie deszcz. Dlaczego właściwie salamandry? Uważano je wówczas za wodne smoki, które mogą wywołać burze. Coś, co dziś nazwalibyśmy performance (w którym ucierpiały płazy!), było po prostu wyrazem desperacji mieszkańców królestwa Joseon, żyjących z uprawy roli.
Pałac Gyeongbok, w tle pawilon Gyeonghoeru
Domek na wodzie
Przed nami miejsce dla prawdziwych księżniczek, które mogłoby być inspiracją dla rysowników Disneya przy tworzeniu bajki o koreańskiej królewnie – Hyangwonjeong (hjangłondziong, 향원정). To pawilon wybudowany na zlecenie króla Gojonga (kodziong, 고종) dla jego żony, królowej Min (min, 민). Oczywiście mąż nie więził jej w tym „domku na wodzie” odciętym od lądu. Po prostu chciał, by miała na terenie pałacu wyjątkowe miejsce do relaksu i odpoczynku. Ten dwupiętrowy budynek na planie sześciokąta zyskuje dodatkową porcję magii dzięki jeziorku, które z kolei jest domem dla wielobarwnych karpi oraz w sezonie pięknych kwiatów lotosu. I znów mogę zabawić się w poetyckiego tłumacza, bowiem Hyangwonjeong oznacza właśnie „pawilon rozległej woni”, a most, który do niego prowadzi – Chwihyanggyo (ćłihjanggjo, 취향교) – to „most odurzony zapachem”. Wszystko to brzmi jak hasła z lotniskowej strefy bezcłowej.
Nieopodal znajduje się istny raj dla książkoholików – Jibokjae (dzipokdzie, 집옥재), czyli „dom, który gromadzi książki tak cenne jak jadeit”. Takiego hasła może pozazdrościć niejedna biblioteka. Jibokjae wybudowano w chińskim stylu, a król Gojong poza biblioteką zorganizował tu galerię sztuki i oczywiście przyjmował zagranicznych gości – któż nie chciałby się pochwalić taką „jadeitową kolekcją”?
Tuż obok jest pałac w pałacu. A i owszem. W końcu król może robić, co chce. I dokładnie tak postąpił król Gojong. Dzisiaj powiedzielibyśmy, że po prostu miał dość życia pod dyktando ojca i chciał się przeprowadzić na swoje. Wykorzystał więc prywatne fundusze trzymane w skarpecie i w ten sposób powstał pałac Geoncheong (gonciong, 건청), czyli „przejrzyste niebo”.
Incydent eulmi
Z tym miejscem wiąże się tragiczne wydarzenie określane jako incydent eulmi (ylmi, 을미), czyli zamordowanie królowej Min, ukochanej żony króla Gojonga, której pośmiertnie nadano tytuł cesarzowej Myeongseong (mjongsong, 명성). Jest ona uznawana za jedną z najbardziej wpływowych kobiet w historii Korei, ale jej odważne i innowacyjne poczynania nie wszystkim były na rękę. Nie bała się otwarcie wyrażać swojego sprzeciwu wobec jakiejkolwiek ingerencji ze strony Japończyków w sprawy narodu koreańskiego. Wiedziała, że stanowi to olbrzymie zagrożenie dla niepodległości Korei. Dlatego też Japończycy to właśnie ją postrzegali jako największą przeszkodę w realizacji swoich planów. I tak w 1895 roku japońscy zamachowcy wtargnęli do pałacu Gyeongbok, zabijając wszystkich, którzy stanęli im na drodze. Przyszli po królową, której ciało po zamordowaniu spalili. Jeśli chcielibyście przybliżyć sobie postać tej wybitnej i odważnej kobiety, polecam Wam k-dramę Empress Myeongseong, ale ostrzegam, 124 odcinki to nie lada wyzwanie.
Pozostając przy temacie koreańskich seriali, pałac Gyeongbok możecie podziwiać w takich produkcjach jak: Goblin: Guardian of the Lonely and Great God, The Moon Embracing The Sun, My Sassy Girl czy też Chicago Typewriter.
Pałac Changgyeong
Lubicie kryminalne historie? Opowiem Wam mrożącą krew w żyłach historię, która wydarzyła się w Changgyeonggung (cianggjonggung, 창경궁), kolejnym pałacu na naszej hanbokowej trasie. W Seoulu jest pięć tego typu obiektów, ale nie wszystkie cieszą się takim samym zainteresowaniem. Gyeongbokgung jest bezkonkurencyjny – bez niego wizyta w Korei Południowej po prostu się nie liczy. Z kolei Changdeokgung ma asa w rękawie i jest nim Tajemniczy Ogród. Wiem, że brzmi intrygująco, ale moim zdaniem i tak najpiękniejszy jest Changgyeonggung. Nie dość, że jeszcze nigdy nie spotkałam się tu choćby z tłumem w połowie tak wielkim jak w Gyeongbokgung, to może się on pochwalić szklarnią, jakiej nie ma żaden inny pałac. Do wszystkiego dojdziemy spokojnym spacerkiem.
Pałac Changgyeong, szklarnia
Pałac Changgyeong, szklarnia
Historia pałacu
Pałac Changgyeong (cianggjong, 창경) został wybudowany w 1418 roku na zlecenie króla Sejonga (tego od hangeula), chcącego zapewnić przytulny kącik swojemu ojcu – królowi Taejongowi, który zrzekł się dla niego tronu. Nie oszukujmy się, coś mu się za to należało, a taki pałacyk wydaje się sprawiedliwym układem. Z kolei król Seongjong (songdziong, 성종), wnuk Sejonga (sedziong, 세종), rozbudował tę rezydencję, by ulokować w niej najbliższe mu kobiety, czyli babcię, matkę i ciotki. To one uczyniły z Changgyeonggung pałac kobiecy i taką rolę odgrywał on przez wieki. Poniekąd… Obiekt został zniszczony podczas japońskiej inwazji w 1592 roku i chociaż odbudowano go już w 1616 roku, to w 1830 roku nadeszła kolejna tragedia. W wyniku wielkiego pożaru spaliła się większa część budynków. Niby odbudowano je w ciągu czterech lat, ale jak się okazało – po to, by wraz z nadejściem japońskiej okupacji Changgyeonggung stał się kolejnym miejscem upokorzenia narodu koreańskiego przez Japończyków. Tę królewską rezydencję przekształcili w zoo i ogród botaniczny. Na to, by przywrócić pałacowi dawną chwałę, trzeba było trochę poczekać, bo chociaż japońska okupacja Półwyspu Koreańskiego zakończyła się w 1945 roku, to zoo wraz z ogrodem botanicznym dopiero w latach 80. ubiegłego wieku przeniesiono do miejsca, w którym funkcjonuje do dziś, do Seoul Grand Park. Jedyną tutejszą pozostałością po japońskiej inwazji jest bajeczna szklarnia! Wybudowana w 1909 roku, do dziś emanuje bielą na tle zieleni tutejszych ogrodów. Przeszklona, delikatna, magiczna. Zachwyca również tym, co skrywa w środku – kwiaty, krzewy, drzewa i miniogrody w donicach. Powiem tak – jest co oglądać i czemu robić zdjęcia.
Pałac Changgyeong, Haminjeong
Kryminalne historie
Gdzie te opowieści wywołujące gęsią skórkę? Otóż w historii królestwa Joseon był tylko jeden przypadek synobójstwa i doszło do niego właśnie w pałacu Changgyeong. Zamordowanie księcia Sado przez jego ojca, króla Yeongjo (jongdzio, 영조), to jedna z najbardziej przerażających historii w dziejach Korei. Podobno książę Sado (sado, 사도) borykał się z problemami psychicznymi – z jego ręki zginęło mnóstwo niewinnych ludzi, a to ponoć i tak jedynie część przestępstw, jakich się dopuszczał. Niektórzy członkowie rodziny królewskiej, zaniepokojeni tym, co może się wydarzyć, kiedy Sado zostanie królem, chcieli za wszelką cenę zapobiec jego możliwej koronacji. Król Yeongjo, rozgniewany czynami syna, rozkazał, by zamknięto go na dziedzińcu w skrzyni na ryż bez jedzenia i wody, a był to lipiec, jeden z najgorętszych miesięcy w roku. Paradoksalnie przestrzegał przy tym ówczesnego prawa, bowiem zakazane było zrobienie choćby najmniejszej rysy na ciele członka rodziny królewskiej. Po ośmiu dniach zamknięcia odwodniony i wygłodniały dwudziestosiedmioletni książę Sado – potencjalny przyszły następca tronu Joseon – zmarł zamknięty w skrzyni na pałacowym dziedzińcu. Wraz z biegiem lat pojawiają się jednak coraz to nowsze teorie dotyczące życia i zdrowia księcia Sado. Najstarsza opisuje go jako kompletnego szaleńca, który nie potrafił kontrolować gniewu, co skutkowało rozlewem krwi. Nowsze z kolei przedstawiają go jako postać tragiczną – syna, który przez całe życie bezskutecznie próbował usatysfakcjonować swojego surowego ojca i padł przy tym ofiarą brudnych politycznych rozgrywek na królewskim dworze. Tragiczny los księcia Sado wielokrotnie trafił już na ekrany, a każda z adaptacji przedstawia jego życie z innej strony. Jeśli chcielibyście lepiej poznać ten rozdział koreańskiej historii, to podsuwam zestaw na tematyczny seans: filmy The Tragic Prince (1956) i The Throne (2015) oraz k-dramy Warrior Baek Dong-soo (2011) i Secret Door (2014). Jaki naprawdę był książę Sado? Co działo się wówczas na królewskim dworze? Tego nigdy się już nie dowiemy, ale możemy odwiedzić pałac Changgyeong, którego mury skrywają w sobie wszystkie te tajemnice. Warto jednak pamiętać, że Changgyeonggung zamknięty jest w każdy poniedziałek, a we wszystkie pozostałe dni wejdziemy tu za darmo, jeśli tylko będziemy mieć na sobie hanbok!
Ogród w Pałacu Changgyeong
Świątynia Jongmyo
Po wizycie w Changgyeonggung będziemy tak blisko koreańskiej perełki z listy światowego dziedzictwa UNESCO, że wręcz grzechem byłoby jej nie odwiedzić. Świątynia Jongmyo (dziongmjo, 종묘) to najstarsza królewska świątynia konfucjańska na świecie! Wzniesiono ją w 1394 roku na rozkaz króla Taejo, założyciela dynastii Joseon, po to, by przeprowadzać tu obrzędy rytualne na cześć zmarłych władców. Po śmierci króla lub królowej przez trzy lata odprawiano rytuały mające na celu uczczenie pamięci zmarłego lub zmarłej. Wszystkie pamiątkowe tablice przetrwały do dziś nawet pomimo najazdu Japończyków w XVI wieku, którzy spalili pierwotnie wybudowane na świątynnym obszarze budynki. Tablice udało się wówczas schować i zabezpieczyć. Rytualne obrzędy odbywają się tu do dziś i podobnie jak w przypadku pałaców, do świątyni wejdziemy za darmo, mając na sobie hanbok (z wyjątkiem wtorków, kiedy jest zamknięta). Warto pamiętać, że świątynię Jongmyo można w tygodniu zwiedzać wyłącznie w ramach zorganizowanej wycieczki z przewodnikiem. Bilet kupujemy przy wejściu, zaś oprowadzania odbywają się kilka razy dziennie w językach koreańskim, angielskim, japońskim i chińskim. Natomiast w weekendy, święta narodowe i każdą ostatnią środę miesiąca, czyli w Dzień Kultury, możemy tu krążyć własnymi ścieżkami. Nie zapominajmy wówczas jednak o tym, by nie wejść na tę, która przeznaczona jest wyłącznie dla dusz! Będzie ona specjalnie oznakowana i wybrukowana. Przecież nie chcemy podpaść duchom.
Wioska Hanoków Bukchon
Wyobrażacie sobie zwiedzić Paryż bez zdjęcia pod wieżą Eiffla? Podczas pobytu w Seoulu trzeba odhaczyć podobną sesję fotograficzną w Wiosce Hanoków Bukchon (bukcion, 북촌), czyli na tle koreańskiej wioski wypełnionej hanokami (hanok, 한옥) – tradycyjnymi koreańskimi domami. Kilkaset hanoków tworzy wręcz nierealną scenerię, która wygląda jak z najpiękniejszej pocztówki. Warto jednak pamiętać, że chociaż część ze znajdujących się tu hanoków przekształcono w kawiarnie, galerie sztuki i sklepiki, to wiele z nich jest zamieszkiwanych przez Koreańczyków. Dlatego też okażmy im szacunek i zachowajmy ciszę.
Wioska Hanoków Bukchon z każdym rokiem przyciąga coraz więcej turystów, w związku z tym postanowiono wprowadzić zasady odwiedzin tak, by w jak najmniejszym stopniu przeszkadzać mieszkańcom dzielnicy. Wioskę można odwiedzać od 10:00 do 17:00, co oczywiście nie zwalnia nas w tych godzinach z poszanowania prywatności tutejszych lokatorów. Obowiązujący dress code to oczywiście piękny hanbok, bo połączeniem królewskiej stylizacji i scenografii rodem z historycznej dramy z pewnością zawiesicie wszelkie systemy, pobijając przy tym dotychczasowe rekordy polubień w sieci. Wioska Bukchon znajduje się pomiędzy pałacami Gyeongbok oraz Changdeok i warto mieć na uwadze, że nie jest ona ogrodzona murem, a jedynie skryta pomiędzy krętymi uliczkami na wzgórzu. Zamiast królewskich pantofelków polecam więc wygodne adidasy!
Wioska Hanoków Namsangol
Kiedy jesteśmy w Seoulu, zawsze ktoś patrzy na nas z góry. Mowa o strzelistej wieży Namsan (namsan, 남산), której zarys zawsze jawi się gdzieś na horyzoncie. Jeśli jednak wybieramy się do niej w odwiedziny, to raczej nie w hanbokach – ona woli, kiedy goście wskakują w wygodne ubrania, w końcu zamieszkała na szczycie. Tam jednak wybierzemy się w rozdziale Na planie k-dramy (s. 82). Teraz zajrzymy do Wioski Hanoków Namsangol (namsangol, 남산골), czyli kolejnej wioski hanoków, która dla odmiany ulokowała się na północnych zboczach góry Namsan. Tutejsze hanoki rodem z epoki Joseon zachwycają i przenoszą w czasie. Należały one niegdyś do arystokratów i urzędników rządowych. Co ciekawe, każdy z domów znajdował się pierwotnie w innej okolicy. Zebrano je wszystkie i umieszczono w jednym miejscu. Wszystkie pomieszczenia zostały starannie odrestaurowane i odtworzone zgodnie z pierwotną formą, aby dokładnie oddać klasę społeczną i osobowość ich dawnych właścicieli. Innymi słowy – zadbano o to, byśmy mogli buszować po cudzych hanokach. I najważniejsze – wstęp wolny! Dlatego też Wioska Hanoków Namsangol to miejsce czekające zarówno na turystów, jak i na szkolne wycieczki, odbywa się tu bowiem wiele pokazów oraz realizuje się programy edukacyjne i kulturowe. Można więc pospacerować w hanboku, tak by dopełnić podróży w czasie, pobawić się w kaligrafię i rozpracować koreańskie pismo, wziąć udział w ceremonii parzenia herbaty, a nawet zdobyć odznakę w ziołolecznictwie. Może się nam poszczęści i zbierając szczęki z podłogi, będziemy mogli podziwiać mistrzów taekwondo (tekłondo, 태권도). Nawet jeśli nie, to zawsze pozostaje yunnori (junnori, 윷놀이), czyli tradycyjna koreańska gra. Polega ona na tym, że gracze dzielą się na dwie drużyny i rzucają drewnianymi pałeczkami, po czym odczytują z nich, o ile pól należy przesunąć pionek. Każda ze wspomnianych pałeczek jest w przekroju półkolem i to właśnie na zaokrąglonej stronie znajdują się symbole odpowiadające liczbie pól do przejścia. Zwycięża ta drużyna, która szybciej przejdzie całą planszę.
W tle Wioska Hanoków Bukchon
Wróćmy jeszcze do tematu podróży w czasie. Tuż obok rozciąga się plac, na którym w 1994 roku z okazji sześćsetnej rocznicy pełnienia przez Seoul funkcji stolicy Korei zakopano dokładnie 600 przedmiotów uznanych za najlepiej reprezentujące miasto. Ta seulska kapsuła czasu ma zostać otwarta 29 listopada 2394 roku z okazji tysiącletniej kadencji Seoulu jako koreańskiego miasta stołecznego. Pozazdrościć cierpliwości. Plac zaprojektowano w kształcie krateru po meteorycie, co ma symbolizować wieczność, a sama kapsuła czasu wykonana jest na wzór dzwonu Bosingak (bosingak, 보신각), który ogłasza w Seoulu nadejście nowego roku.
Wystawa sklepowa w dzielnicy Insadong
Dzielnica Insadong, w tle mozaika Irworobongdo
Dzielnica Insadong
Żadna wycieczka do Korei Południowej nie powinna się odbyć bez przechadzki po Insadong (insadong, 인사동) – miejscu przepełnionym tradycją i sztuką. Tym bardziej jeśli jesteśmy w pałacowym zagłębiu! Seulska dzielnica Yeouido (joido, 여의도) przywołuje na myśl finanse i grube biznesy, Gangnam (gangnam, 강남) nowe trendy i wszystko, co drogie i luksusowe, a Insadong to synonim tradycyjnej koreańskiej sztuki. I chociaż nawet jej nie omija nieuchronna fala modernistycznych zmian nadchodząca wraz z XXI wiekiem, to jakimś cudem Insadong udało się dostosować do transformacji, zachowując przy tym swój unikatowy klimat.
Kiedyś i dziś
Insadong od dawna stanowi centrum tradycyjnej koreańskiej sztuki, a w ostatnich latach stało się obowiązkowym punktem dla turystów spragnionych artystycznych pamiątek. Zaglądają tu również Koreańczycy, którzy cenią sztukę i potrafią wyszukiwać prawdziwe perełki. Na każdym kroku jest coś, co przyciąga wzrok. Można tu spędzić cały dzień, a i tak nie zobaczymy wszystkiego, co byśmy chcieli! Insadong nie zawsze jednak kojarzyło się z zakupami i sztuką. Obszar ten był niegdyś miejscem, w którym rezydowali urzędnicy państwowi. Zostali jednak stąd wypędzeni podczas japońskiej okupacji Korei. A więc zarówno oni, jak i inni zamożni Koreańczycy, którzy musieli wówczas opuścić swoje domy, często zmuszeni byli sprzedać swój cenny dobytek. I to właśnie tutaj naprędce wystawiali na sprzedaż dzieła sztuki przekazywane w rodzinie z pokolenia na pokolenie. W ten oto sposób okolica stała się głównym obszarem handlu antykami. Natomiast po wojnie koreańskiej była mekką sztuki i miejscem przepełnionym dabangami (dabang, 다방), czyli tradycyjnymi herbaciarniami, których do dziś znajdziecie tu mnóstwo. Sami więc chyba rozumiecie, że wypicie herbaty jest tu po prostu obowiązkowe.
Dzielnica Insadong, hanok z postaciami Line Friends
Insadong zyskało na jeszcze większej popularności podczas Igrzysk Olimpijskich w Seoulu w 1988 roku, kiedy goście z całego świata zachwycili się tutejszymi straganami, restauracjami i przede wszystkim wszechobecną tradycyjną koreańską sztuką. Już choćby zaglądając przez sklepowe witryny, możemy dostrzec takie cudeńka jak koreańskie maski, papier hanji, pędzle do kaligrafii czy też pięknie zdobione pieczątki, które mogą być wspaniałą pamiątką z Korei. Można by tak długo wymieniać, Insadong bowiem to jedno z kilku miejsc w Seoulu, do których warto wybrać się po prezenty przepełnione duchem dawnej Korei. Choć z tym to różnie bywa. Wszak niektórzy właściciele lokali, znajdujących się tu już od co najmniej kilku dekad, twierdzą, że dzisiejsze Insadong nie jest już tym samym centrum kultury i sztuki, którym było niegdyś. Jak widać, hasło „kiedyś to były czasy” bez problemu tłumaczy się na wszystkie języki świata. Starsi sprzedawcy mówią, że obecnie częściej można tu kupić tandetne importowane bibeloty i podrabiane antyki niż oryginalne koreańskie towary, a większość przedmiotów, szczególnie tych oferowanych przy tej arterii, jest „made in China”. Tylko w ten sposób mogą być sprzedawane za tak niską cenę, tym bardziej że sprzedawcy mający lokale przy głównej ulicy płacą znacznie wyższy czynsz niż ci w bocznych alejkach. À propos – jeśli już mówimy o podróbkach, to obowiązkowo polecam film z 2009 roku Insadong Scandal. Ta kontrowersyjna produkcja opowiada historię fałszerzy specjalizujących się w starych koreańskich obrazach. Po premierze właścicielom galerii na Insadong nie było do śmiechu i planowali nawet złożyć zbiorowy pozew, twierdząc, że film szkodzi ich reputacji. Nie myślcie jednak, że Insadong to jedna wielka chińska podróbka. Wielu właścicieli sklepów i kolekcjonerów sztuki stara się utrzymać autentyczność tego miejsca, ale wysokie czynsze nie ułatwiają sprawy i często spychają ich w boczne alejki. Takie miejsca zazwyczaj bardziej niż wielu nowych klientów przyciągają stałych gości, którzy doskonale wiedzą, czego szukają.
Dzielnica Insadong, centrum handlowe Ssamzigil
Ssamzigil
Ale Insadong nie jest jedynie miejscem, w którym wydacie pieniądze. Szczególnie w weekendy możecie trafić tu na wszelkiego rodzaju artystyczne występy, od gry na tradycyjnych instrumentach poprzez malowanie pięknych obrazów i pokazy tańca po niemalże teatralne przedstawienia ukazujące historię i kulturę Korei. Jak widzicie, Insadong ma swój niezaprzeczalny klimat, tworzony również przez sklepowe szyldy zapisane jedynie hangeulem, czyli koreańskim alfabetem. Ponadto w weekendy zamienia się w strefę wyłącznie dla pieszych, ponieważ jest zamykane i samochody nie mogą tu wjeżdżać.
Jakby tego było mało, w 2004 roku wyrosło tu coś, co początkowo nie pasowało do tutejszego krajobrazu, ale z czasem stało się jego integralną częścią. Mowa o Ssamzigil (samdzigil, 쌈지길), czyli trzypiętrowym centrum handlowym, w którym mieści się aż siedemdziesiąt sklepów wypełnionych po brzegi rękodziełem. Znajdziemy tu zarówno sklepiki, jak i galerie wschodzących artystów. Tym, co zapewne Was tutaj zaskoczy, jest brak schodów pomiędzy piętrami, które unikatowo łączy pochyła alejka. W ten sposób bez patrzenia pod nogi możemy stawiać kolejne kroki ze wzrokiem wlepionym w przeszklone witryny. Niezaprzeczalnie jednak najbardziej przyciągają uwagę dwie olbrzymie koreańskie litery S (czyli ㅅㅅ), na których tle obowiązkowo trzeba strzelić sobie fotkę. Pochodzą one oczywiście od pierwszej sylaby Ssamzigil i nawet jeśli uczenie się hangeula macie dopiero przed sobą, to bez problemu zapamiętacie to logo, przy okazji mając już odhaczoną naukę pierwszej litery z koreańskiego alfabetu.
Świątynia Jogye
Jeśli już jesteśmy na Insadong, to proponuję pięciominutowy spacer – chodźmy do buddyjskiej świątyni Jogye! Bo chociaż w Korei Południowej większość tego typu budowli znajduje się w górach, to są i takie, które nie narzekają na miejski zgiełk. Nie kończy się on wraz z przekroczeniem progu Jogyesa (dziogjesa, 조계사), lecz wchodzi razem z nami. Dzięki temu Jogyesa oferuje zupełnie inne doznania niż większość świątyń w kraju. Fakt, że medytacja w buddyzmie jest kluczowym elementem praktyk religijnych, a Jogyesa znajduje się w jednej z najbardziej hałaśliwych części miasta, oznacza jedynie, że zarówno tutejsi mnisi, jak i odwiedzający świątynię buddyści są niezaprzeczalnie mistrzami medytacji. Jogyesa, jako główna świątynia buddyjskiej szkoły Jogye (dziogje, 조계) w kraju, jest idealnym punktem wyjścia do dalszego poznawania koreańskiego buddyzmu. Warto jednak wiedzieć, że koreańscy mnisi nie zawsze rezydowali w centrach miast. Za czasów dynastii Joseon oficjalną ideologią był neokonfucjanizm, który przeciwstawiał się innym systemom wierzeń. Zakazano więc buddyjskim mnichom nawet wstępu do miast – zakaz ten zniesiono dopiero w 1895 roku – dlatego też tak wiele buddyjskich świątyń w Korei znajduje się w górach. I chociaż po wizycie w kilku z nich ma się nieodparte wrażenie, że zna się już je wszystkie, to nie bez powodu właśnie one są ilustracjami do tak wielu artykułów o Korei Południowej i ofert biur podróży. Nie zmienia to jednak faktu, że zachwycają precyzyjnymi zdobieniami i wielobarwnymi lampionami, a wiele z nich roztacza swój unikatowy czar. Czym więc może się poszczycić Jogyesa? Świątynia, wybudowana w 1395 roku, jest ostatnim przystankiem na trasie corocznego Festiwalu Latarni Lotosu, czyli celebrowania urodzin Buddy, które są wyznaczane na podstawie kalendarza księżycowego i w związku z tym mają ruchomą datę. Nie da się jednak ich przegapić, bo już kilka tygodni przed tym wydarzeniem Korea wzdłuż i wszerz dekorowana jest lampionami. Sama zaś Jogyesa również lubi się stroić w zależności od okazji, tym samym zaskakując co jakiś czas swoją nową odsłoną.
Świątynia Jogye