Korespondentki. Chodź, pokażę ci wojnę - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Korespondentki. Chodź, pokażę ci wojnę - ebook
Byłyśmy. Widziałyśmy. Opowiedziałyśmy.
Trzy kobiety, trzy historie, jedna wojna.
Wietnam. Cierpienie, łzy, strach, zniszczenie, ból. I one, które jako pierwsze pokazały prawdziwe oblicze wojny. Pionierki, które nie bały się kul, bomb, śmierci. Na zawsze odmieniły oblicze reportażu wojennego.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8895-9 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Czy konflikt w Wietnamie będzie pierwszą wojną opisaną lepiej przez kobiety niż przez mężczyzn…? Historia kobiet o wojnie nie jest tym samym co historia mężczyzn na wojnie._
Richard Eder, „Los Angeles Times”, 1986¹
_Wietnamski korpus prasowy był męskim bastionem, a wkraczające do niego kobiety ryzykowały upokorzenie i protekcjonalne traktowanie. Dominowało przekonanie, że na wojnie mężczyźni walczą przeciwko mężczyznom i nie ma tam miejsca dla kobiet._
Peter Arnett, korespondent wojenny i laureat nagrody Pulitzera²
1 R. Eder, _Shallow Graves: Two Women and Vietnam_, „Los Angeles Times”, 20 kwietnia 1986.
2 P. Arnett, _Live from the Battlefield: From Vietnam to Baghdad, 35 Years in the World’s War Zones_, New York: Touchstone 1995, s. 220.Przedmowa
Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy na lotnisku w Hongkongu, w wolnej dłoni luźno trzymała papierosa. W życiu nie poznałam kogoś takiego jak Kate Webb. Był styczeń 1973 roku, akurat czekała mnie przedostatnia przesiadka na trasie z Seattle do Kambodży, gdzie miałam zacząć pracę jako korespondentka wojenna.
Dzięki zdjęciom w prasie od razu ją skojarzyłam – krótko obcięte bujne, brązowe włosy, nieśmiały uśmiech i świdrujące orzechowe spojrzenie. Pomachałam do niej. Kate sprawnie przeprowadziła mnie przez wszystkie formalności związane z przylotem, po czym zabrała do restauracji z pierożkami dim sum i widokiem na port. Sylvana Foa – nasza wspólna znajoma – zorganizowała mi nocleg u Webb, aby dopilnować, że zdążę na poranny lot do Phnom Penh.
Media rozpisywały się o Webb, ponieważ ta przeżyła porwanie z rąk północnowietnamskich komunistów, a swoje doświadczenia opisała w książce. Delikatnie, ale konkretnie spytała mnie, dlaczego postanowiłam przemierzyć cały ocean, aby pisać o wojnie.
Krótka wersja odpowiedzi na to pytanie brzmiała w mojej głowie jak koszmar, o którym pragnęłam jak najszybciej zapomnieć. Promotor odrzucił moją pracę na temat wojny o niepodległość Bangladeszu, bo nie chciałam pójść z nim do łóżka. Uparcie twierdził, że obie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
Ciężko pracowałam, aby dostać się na studia. Złożyłam petycję o włączenie mnie do programu studiów nauki o krajach południowoazjatyckich, zdobyłam stypendium i mogłam zrobić dyplom. Wykładowca pogrzebał moją akademicką przyszłość. Zdeterminowana, nie chciałam pozwolić, by ten mężczyzna zawładnął resztą mojego życia. Obrałam więc nowy cel. Postanowiłam wykorzystać swoje wykształcenie, by zostać dziennikarką. Napisałam skargę na wykładowcę do uczelnianej Komisji Kobiet – był to krok bezcelowy, ale ważny dla mnie – spieniężyłam stypendialny czek i kupiłam bilet w jedną stronę do Kambodży.
Wtedy wkroczyła Sylvana Foa. Od roku usilnie namawiała mnie, bym dołączyła do niej w Phnom Penh, poszła w jej ślady i została reporterką. Poznałyśmy się przypadkiem w 1970 roku, gdy obie jako studentki podróżowałyśmy po Indiach. Foa rzuciła studia i jeździła teraz po Wietnamie i Kambodży. Wysyłała mi nęcące i pełne napięcia listy:
„Na południowym wschodzie wybuchła wojna o takiej skali okrucieństwa, jakiej nie widziałam wcześniej w Kambodży – czołgi, bombowce B-52, wszystko. I choć główne pole bitwy znajduje się sześćdziesiąt kilometrów stąd, zapach wojny dotarł do Phnom Penh” – napisała w 1972 roku. „Uważaj na siebie i przemyśl ponownie przyjazd tutaj… To, co się tu dzieje, jest ważniejsze od studiowania”¹.
Jako członkini Committee of Concerned Asian Scholars (Komitet Badaczy Zaangażowanych w Sprawy Azji), która operuje wiedzą polityczną i historyczną oraz sprzeciwia się wojnie, nigdy nie chciałam znaleźć się w pobliżu miejsca nalotu bombowca. Gdy jednak zamknięto mi drzwi do kariery akademickiej, zaproszenie Sylvany okazało się moją ostatnią deską ratunku.
Przed Webb za wymówkę posłużyło mi stwierdzenie, że Kambodża stanowi nieodzowną część moich badań nad Indiami i krajami znajdującymi się pod indyjskim wpływem.
Kate spojrzała na mnie, a jej oczy zalśniły radością. Moja smętna historia była niczym w porównaniu z tym, co sama przeszła. Nagle kobieta wybuchła śmiechem. Przecież zrobiła dokładnie to samo – kupiła bilet w jedną stronę z Sydney do Sajgonu, choć nie miała pojęcia, czy znajdzie pracę w strefie wojny. „Dasz sobie radę” – dodała mi otuchy. To tyle. Wyleciałam następnego dnia.
Sylvana odebrała mnie z lotniska Phnom Penh i zawiozła do centrum. Byłam oszołomiona pięknem miasta – złocistymi iglicami buddyjskich świątyń i ulicznymi kawiarniami skrywającymi się w cieniu. Najbardziej jednak zachwyciła mnie pewność siebie Sylvany. Koleżanka, z którą kiedyś w Delhi dzieliłam się naleśnikami dosa i mocną herbatą chai, została korespondentką wojenną z własnym biurem, tłumaczami, managerem – i biurkiem czekającym na mnie.
Tamtego dnia uległam szalenie mylnemu wrażeniu, że pojawienie się w Indochinach młodej kobiety marzącej o karierze reporterki wojennej było całkiem normalnym zjawiskiem. W plecaku niosłam starannie wybraną kolekcję książek wojennych, a nawet _Fire in the Lake_ (Ogień nad jeziorem) w twardej oprawie – reportaż autorstwa amerykańskiej dziennikarki Frances FitzGerald, która zawdzięcza swój rozgłos relacjom z Wietnamu. Sądziłam, że jestem gotowa. Miałam dwadzieścia pięć lat i nie wiedziałam, w co się właśnie pakuję.
Foa została wyrzucona z Kambodży trzy miesiące później – na początku kwietnia. Podczas masowej amerykańskiej kampanii nalotów bombowych opublikowała wyniki swojego dochodzenia: ujawniła, że ambasada Stanów Zjednoczonych nielegalnie wysłała pilotów poza granice Wietnamu Południowego*. W Waszyngtonie zawrzało. Emory Swank – amerykański ambasador w Kambodży – stwierdził, że „pani Foa przedstawiła fałszywy obraz roli i działań Ameryki w Kambodży” i byłoby lepiej, gdyby trzymała się jak najdalej od tego kraju².
Tydzień później Sydney Schanberg napisał dla „New York Timesa” niemal identyczny artykuł jak Foa. Nie poniósł żadnych konsekwencji, a jego kariera i reputacja nie ucierpiały³.
Po wyjeździe Sylvany zostałam jedyną kobietą korespondentką w kraju. „Far Eastern Economic Review” – panazjatycki magazyn informacyjny wydawany w Hongkongu – zatrudnił mnie po dwutygodniowym okresie próbnym, który przeszłam dzięki wsparciu Foa. Moje podstawowe wynagrodzenie wynosiło sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Za pięćdziesiąt dolarów miesięcznie wynajmowałam najtańszy pokój w najlepszym hotelu (nie było w nim ciepłej wody, a za „klimatyzację” służył wentylator sufitowy pamiętający czasy kolonializmu).
Przyjechałam w samą porę, by opisać eskalację amerykańskich nalotów bombowych, które miały wspomóc armię kambodżańskiego rządu w walce z partyzanckimi oddziałami Czerwonych Khmerów. Podczas kampanii wykorzystano karabiny maszynowe, rakiety i moździerze, słowem – ciężką artylerię wojenną.
Gdy po raz pierwszy ujrzałam tlące się zgliszcza po bombardowaniach, wbiło mnie w ziemię. Z tropikalnych palm zostały żarzące się niedopałki. Wzdęte truchła wołów zalegały w lejach na polu ryżowym. Ewakuowani mieszkańcy wioski nie rozumieli, dlaczego z nieba spadł ogień. W ciągu trzech miesięcy – od marca do maja 1973 roku – Amerykanie zrzucili sto czterdzieści tysięcy ton bomb.
Stawka była niewyobrażalnie wysoka. Nagroda także. W Stanach Zjednoczonych miałabym szczęście, gdybym załapała się do lokalnej prasy kobiecej. W Kambodży relacjonowałam wydarzenia z samego centrum wojny, a fachu uczyłam się od takich reporterów jak James Markham z „New York Timesa”, H.D.S (David) Greenway z „Washington Post”, Ed Bradley z CBS News, Tiziano Terzani z „Der Spiegel” czy Jacques Leslie z „Los Angeles Times”. Prawdziwy _crème de la crème_ dziennikarstwa.
Żaden z nich nie mieszkał jednak w Kambodży. Przyjeżdżali tu na zlecenia ze swoich baz w Sajgonie, Hongkongu czy innych miastach. W lokalnym zespole prasowym brakowało pracowników, a agencje potrzebowały na miejscu reportera lub chociaż wolnego strzelca. Z tej desperacji były gotowe zatrudnić mnie jako niezależną dziennikarkę w Kambodży. Pracowałam dla „Washington Post”, NBC Radio czy magazynu „Newsweek”. Zaledwie cztery miesiące po przyjeździe.
Gdy Tom Lippman – naczelny sajgońskiego oddziału „Washington Post” – przyjmował mnie do pracy, stwierdził, że jestem jedyną osobą nadającą się do tej roli. Moja płeć nie miała znaczenia. Przynajmniej nie dla niego. Zostałam jedną z niewielu kobiet podpisywanych pod wojennymi nagłówkami. Szybko sama stałam się celem.
Wśród dziennikarzy krążyła anonimowa parodia spisana na papeterii Reutersa, w której przypisano mi rolę kobiety „o wyglądzie licealnej cheerleaderki” uciekającej się do damskich sztuczek, by zdobyć najlepsze zlecenia (zachowałam kopię). Nauczyłam się barykadować drzwi w nocy, na wypadek gdyby któryś z kolegów stwierdził, że doskwiera mi samotność. Podczas konferencji prasowej amerykański ambasador John Gunther Dean poprosił reportera o powtórzenie pytania, ponieważ „rozproszyły go nogi pani Becker”.
Udało mi się nawiązać kilka przyjaźni. Wśród bliskich mi osób znaleźli się: Ishiyama Koki – korespondentka dla agencji Kyodo News i tłumaczka George’a Orwella na japoński; Stephen Heder – amerykański dziennikarz, jeden z najlepszych badaczy Czerwonych Khmerów; James Fenton – brytyjski poeta, niezwykły korespondent wojenny i autor najpiękniejszych wierszy o wojnie; a także dyplomaci: pierwszy sekretarz francuskiej ambasady Louis Bardollet oraz Renji Sathiah – przewodniczący misji w Malezji.
Praca dla „Washington Post” była czymś więcej niż tylko przywilejem. Czułam powołanie. Opisałam kilka ważnych historii. Byłam świadkinią, jak amerykański oficer nielegalnie doradzał atakowanej armii Kambodży. Opublikowałam wyniki dziennikarskiego śledztwa o Czerwonych Khmerach i ujawniłam tożsamość ich przywódcy – mężczyzny o imieniu Saloth Sar (znanego później jako Pol Pot). Wyciągnęłam na światło dzienne brutalność i bezwzględność prowadzonej przez niego rewolucji, a także jego wrogie nastawienie do wietnamskich sojuszników.
Gdy wojna zbliżała się do końca, na miejsce powróciły wielkie korespondentki wojenne. Kate Webb przyjechała na zlecenie do Kambodży, gdzie pracowałyśmy razem. Nauczyła mnie, jak przy pomocy własnych stóp zmierzyć leje po bombach oraz jak obejść surowy zakaz pomagania osobom, z którymi przeprowadzamy wywiady, i ukradkiem przekazać ryż uchodźcom. Pewnej nocy udałyśmy się do Café le Paradis na makaron po chińsku. Żaliłam się na upokorzenia, jakich doświadczyłam, a w odpowiedzi usłyszałam frustrującą radę, że nie powinnam się wychylać. Możliwe, że moje problemy wydawały jej się błahe. Kate przyznała, że męczą ją koszmary. Gdy się budziła, trzęsła się ze strachu. Nie pamiętała, które z potwornych wspomnień nawiedziło ją tym razem.
Powróciła także Frances FitzGerald, która razem z Greenwayem – jednym z moich szefów z „Washington Post” – dostała się na tereny zajmowane przez Wietkong.
Niespodziewanie w Kambodży pojawiły się także dwie francuskie fotografki, moje rówieśniczki. Debiutująca Françoise Demulder przybyła na motocyklu ze swoim chłopakiem i aparatem w ręku. Christine Spengler była poniekąd weteranką za sprawą swojej relacji z konfliktu w Irlandii Północnej. Nagle znalazłam się w towarzystwie prawdziwych kobiet petard, które szturmem podbiły brutalny męski świat fotografii wojennej.
Obie uznano za nieoficjalne protegowane Catherine Leroy – drobnej, francuskiej fotografki. Jej zdjęcia dla „Paris Match” zmieniły sposób postrzegania wojny w Wietnamie. W pierwszym roku swojego pobytu Leroy była jedyną kobietą fotografką na polu bitwy. Jako pierwsza kobieta w historii wygrała prestiżowe nagrody fotograficzne i to między innymi za jej sprawą Paryż stał się centrum światowego fotoreportażu. Demulder i Spengler – zainspirowane nieokrzesaną odwagą Leroy – poszły w jej ślady i także doczekały się nagród za swoje osiągnięcia. Relacjonowanie biegu wydarzeń tak nas pochłonęło, że dopiero po latach zdałyśmy sobie sprawę, ile osiągnęłyśmy jako kobiety na pierwszej linii frontu.
Przed konfliktem w Wietnamie amerykańskie wojsko zabraniało kobietom wstępu na pole bitwy, a agencje prasowe rutynowo wysyłały mężczyzn do zdawania relacji wojennych. Prawie każda kobieta musiała samodzielnie sfinansować swój przyjazd do Wietnamu, następnie znaleźć pracę i udowodnić swoją wartość. Wojna w Wietnamie zakończyła tę erę. Agencje zaczęły wysyłać na front zarówno mężczyzn, jak i kobiety, a amerykańskie wojsko zniosło swój zakaz.
Kilkudziesięciu kobietom udało się dojść do głosu i na zawsze zmienić postrzeganie tego, jak można opisać i uwiecznić wojnę. Określenie „korespondentka wojenna” przestało być oksymoronem.
Leroy, FitzGerald i Webb: trzy pionierki, które przewartościowały sposób narracji o wojnie. Wyrzutki – wykluczone przez naturę z hermetycznego świata męskiego dziennikarstwa, pełnego uprzedzeń i nieskrępowanego szowinizmu – spojrzały na wojnę w odmienny sposób i ukazały ją w zupełnie nowym świetle.
Catherine Leroy spędziła większość czasu na polu bitwy – zamykała wojenne migawki na fotografiach i zdzierała z nich patriotyczny patos. Frances FitzGerald – amerykańska publicystka – zapełniła ogromną pustkę, gdy opisała wojnę oczami Wietnamczyków. Zdobyła więcej nagród niż którykolwiek autor książek o tematyce wojennej. Kate Webb – australijska reporterka wojenna – z takim oddaniem i taką determinacją zanurzyła się w świat wietnamskiego i kambodżańskiego wojska oraz społeczeństwa, że na jej cześć nazwano jedną z czołowych nagród dla dziennikarzy z Azji.
Wszystkie bohaterki trzymały się na uboczu. Takiej samej rady udzieliła mi Webb. Stroniły od rozgłosu, szczególnie takiego, który mógłby zaszufladkować je jako „dziewczyny reporterki” – jakby stanowiły osobną i podrzędną kategorię w stosunku do męskiego grona korespondentów wojennych. Te kobiety nie spisały swoich życiorysów. Dwie już nie żyją.
Udało im się przybyć do Wietnamu na początku wojny. Ja przybyłam na jej koniec. Podążałam ich ścieżkami, które odtworzyłam dzięki przeszukaniu ich dzienników, notatek, listów, fotografii, tajnych akt wojskowych czy pism. Rozmawiałam z ich najbliższymi. Połączone losy tych kobiet rzucają nowe światło na wojnę. Zdecydowanie za późno.
* Chodzi o złamanie postanowień poprawki Cooper–Church (ang. _Cooper–Church Amendment_) z 1971 roku, która m.in. zakazywała ingerencji amerykańskich sił zbrojnych poza granicami Wietnamu Południowego (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki).
1 Sylvana Foa w rozmowie z Elizabeth Becker, 7 sierpnia 1972 roku, dom autorki.
2 E. Swank, _Expulsion of Sylvana Foa_, poufna korespondencja amerykańskiej ambasady, Phnom Penh, Kambodża, ID: 1973PHNOM3809_b, 22 kwietnia 1973 roku, odtajniona w 2005.
3 S.H. Schanberg, _Credit Due on Deep Throat_, „Village Voice”, 29 czerwca 2005.Rozdział 1
Drobna kobieta
Dwadzieścia minut wcześniej otrzymali ostrzeżenie. Catherine Leroy siedziała na przydzielonym miejscu z lewej strony samolotu transportowego C-130. Powietrze zgęstniało od upału – nie pozwoliło zapomnieć o porze suchej trwającej w Wietnamie. Catherine milczała. Próbowała wtopić się w otoczenie. Była jedyną dziennikarką na pokładzie. Na jej szyi wisiały dwa aparaty. Jedyna cywilka. Jedyna kobieta. Prawie tonęła w wojskowym spadochronie. Miała sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i ważyła czterdzieści kilogramów – była niemal o połowę drobniejsza od kilkudziesięciu amerykańskich spadochroniarzy siedzących tuż obok.
W lutym 1967 roku Leroy została wybrana do uwiecznienia amerykańskiej ofensywy powietrznodesantowej – pierwszej podczas wojny w Wietnamie. Pentagon liczył na powtórzenie sukcesu ataku w tropikalnych dżunglach, który pomógł odwrócić bieg II wojny światowej. Po ponad roku walk o zróżnicowanych wynikach wojsko USA pragnęło wielkiego zwycięstwa.
Dzień wcześniej Leroy została wezwana do biura informacji publicznej Military Assistance Command, Vietnam (MACV, Dowództwo Pomocy Wojskowej w Wietnamie) – siedziby amerykańskich sił zbrojnych w Sajgonie. Catherine zastanawiała się, czy wpadła w tarapaty, i odetchnęła z ulgą, gdy zadano jej tylko jedno pytanie: „Czy dalej chcesz skoczyć?”.
W ciągu doby znalazła się w szeregach drugiego batalionu 173. Brygady Powietrznodesantowej i przysięgła zachować tajemnicę do momentu rozpoczęcia operacji. Prawie nie zmrużyła oka. Zerwała się przed świtem razem z resztą oddziału i wspięła na jedną z ciężarówek. Sznur samochodów jechał na lotnisko Bien Hoa. Leroy weszła na pokład siódmego samolotu przy akompaniamencie okrzyków: „Naprzód, brygada!”.
Za cel obrano pole bitwy niedaleko granicy z Kambodżą.
Leroy ze ściśniętym żołądkiem i nieprzepartą ekscytacją wsłuchiwała się w odgłosy startującego samolotu.
Zabiegała o możliwość skoku z żołnierzami, odkąd tylko przybyła z Paryża do Wietnamu. Mało który fotograf prasowy posiadał odpowiednie kwalifikacje. Catherine Leroy zdobyła uprawnienia skoczka spadochronowego pierwszego i drugiego stopnia jeszcze w gimnazjum we Francji, podpuszczona przez chłopaka, który rzucił jej wyzwanie. W sumie oddała osiemdziesiąt cztery skoki nad winnicami i łąkami Burgundii.
Przepastny samolot szybował w powietrzu ponad godzinę, zanim spadochroniarze usłyszeli charakterystyczny warkot zwalniającego silnika, zwiastujący zbliżanie się do strefy docelowej. Leroy uwieczniła pokerowe twarze żołnierzy, w chwili gdy dowódca skoków rozpoczął odliczanie.
„Dziesięć minut!” – krzyczał. „Dziesięć minut!”
„Sześć minut!”
„Przygotować się!”
„Wstawać! Przypiąć się! Sprawdzić liny desantowe!”
Żołnierze kolejno przypięli się do stalowej linki zawieszonej nad ich głowami. Tupali przy tym nogami i krzyczeli. Nad drzwiami zapaliło się zielone światło.
„Skacz!”
Fotografka ustawiła się w szeregu z innymi. Dowódca chwycił linę desantową i wypuszczał każdego żołnierza ze słowami: „skacz, skacz, skacz, skacz”.
Niczym wybuch kontrolowany – huk męskich butów wypełniał długie, ciemne przejście w kierunku tyłu samolotu. Leroy dotrzymywała mężczyznom kroku.
Kiedy wyskakiwała, czuła motylki w brzuchu. Jej ciemnoblond kucyki uniosły się, gdy leciała w dół. Potem „ogarnęła ją jasność”.
Leroy spadała w bezwietrznej aurze, otulona chłodnym powietrzem. Z góry złowieszcza dżungla przypominała rozmazaną połać pogłębiających się odcieni zieleni. Niemal pięknych. Chwyciła leicę zawieszoną na szyi, a następnie nikona i sfotografowała setki otwierających się spadochronów. Ujęcia wykonywała z góry, z dołu i z boku. Nawet w hełmach i ciężkich butach żołnierze budzili skojarzenie z kwiatami rozwijającymi swoje płatki.
W mgnieniu oka przywitała ją żyzna ziemia. „Osuszone pole ryżowe – urzekające, sprężyste i miękkie – posłużyło mi za najprzyjemniejsze miejsce lądowania”¹.
Operacja Junction City na zdjęciach Leroy z pierwszego dnia akcji prezentowała się majestatycznie. Spadochrony wypełniały niebo kunsztownymi wzorami. Żołnierze rzucali się do biegu, gdy tylko dotknęli ziemi. W powietrzu pobrzmiewało echo operacji prowadzonych przeciwko nazistom we Francji czy Holandii. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. Ten tropikalny atak był misją „odszukać i zniszczyć” przeprowadzoną w prowincji Tay Ninh w południowo-zachodnim Wietnamie. Nie miał nic wspólnego ze skrupulatnie zaplanowaną bitwą, której celem byłoby zajęcie miasta czy arsenału wroga. Żołnierze rozbiegli się po polach ryżowych i wioskach, gdzie szukali (niekiedy na oślep) nieuchwytnych kwater komunistów².
Catherine Leroy fotografuje swój skok podczas operacji Junction City,
Wietnam Południowy, 22 lutego 1967 roku.
Fot. Catherine Leroy
Źródło: Dotation Catherine Leroy
W Waszyngtonie prezydent Lyndon B. Johnson z niepokojem oczekiwał wieści o sukcesie operacji. Podczas II wojny światowej sam brał udział w bitwach nieubłaganie dążących do zwycięstwa. Służył jako oficer marynarki wojennej. Pełnił też funkcję obserwatora wojskowego podczas nalotów bombowych w regionie południowego Pacyfiku i za swoją odwagę został odznaczony Srebrną Gwiazdą.
Wietnam wprowadził go w stan oszołomienia. Ta wojna rządziła się zupełnie innymi prawami. Po niemal dwóch latach rozczarowań Johnson – naczelny dowódca sił zbrojnych – liczył, że operacja Junction City będzie klasycznym punktem zwrotnym, niekwestionowanym sukcesem, który zrobi wrażenie na amerykańskim społeczeństwie³.
Z powodu tak wielkich oczekiwań względem operacji dziennikarze nalegali, by towarzyszyć skoczkom na ziemi. Wielu zareagowało złością, a nawet pogardą na wieść o tym, że Leroy jako jedyna akredytowana reporterka skoczy z żołnierzami. Tymczasem od ponad roku Cathy była jedyną kobietą fotoreporterką wojenną w Wietnamie, porzuciła więc próby wpłynięcia na podejście innych. Nawet Don McCullin – wybitny fotograf i wielbiciel prac Leroy – doznał szoku, gdy zobaczył ją na polu walki.
„Nie chciała być kobietą w męskim świecie, tylko mężczyzną wśród mężczyzn. Dlaczego kobietę miałoby ciągnąć do rzezi i krwi…? Nie rozumiałem Cathy w tej kwestii”⁴.
Reszta przedstawicieli prasy przybyła na rozpoczęcie operacji drogą lądową i każdy napisał własną relację. Następnego ranka generał brygady John R. Deane Jr. pojawił się w namiocie prasowym z niespodzianką dla Leroy. Przypiął jej do koszuli odznakę skoczka spadochronowego („skrzydła skoczka”) ze złotą gwiazdą symbolizującą skok bojowy. „Noś ją” – powiedział. „To na pamiątkę twojego osiemdziesiątego piątego skoku”⁵.
Odznaka na stałe zagościła na pogniecionym mundurze Leroy i była wymowną ripostą na każdy komentarz mający podważyć jej kompetencje do relacjonowania wojny.
Zdjęcia Catherine Leroy z tamtego dnia przeszły do historii. Reporterka uwieczniła pierwszą i – jak się później okazało – ostatnią amerykańską ofensywę powietrznodesantową przeprowadzoną w trakcie wojny wietnamskiej.
Tylko jedna kobieta ubiegła Leroy i jako pierwsza znalazła się z aparatem w ręku na polach ryżowych w środku wietnamskiej wojny – słynna fotoreporterka Dickey Chapelle. Chapelle zyskała rozgłos, gdy sfotografowała bitwy o Guam i Okinawę podczas II wojny światowej. Udało jej się obejść amerykańskie prawo zakazujące kobietom relacjonowania walk. W 1945 roku przyjęła zlecenie od wojskowego okrętu szpitalnego u wybrzeży Iwo Jimy, a następnie zdobyła miejscowe pozwolenie, by udać się na wyspę. Na Okinawie Chapelle została przyłapana na łamaniu zakazu i umieszczona w areszcie domowym. Po 1945 roku relacjonowała zmagania powojennej Europy, między innymi powstanie węgierskie i wojny: algierską oraz libańską⁶.
W 1961 roku Dickey Chapelle spędziła kilka miesięcy w Wietnamie, tuż przed nasileniem się działań sił amerykańskich, kiedy to prezydent Kennedy wysłał 3205 doradców wojskowych do Wietnamu Południowego. Przypieczętowała swój sukces, gdy zdobyła George Polk Award za publikację swoich wspomnień. W 1965 roku powróciła do Wietnamu i jako jedyna kobieta w roli fotoreporterki stała się sensacją.
Chapelle zginęła w listopadzie 1965 roku, zaledwie kilka miesięcy po przybyciu do tego kraju. Gdy wraz z _marines_ wybrała się na patrol rozpoznawczy do prowincji Quang Ngai, trafił ją odłamek bomby pułapki. Jej śmierć zapisała się na kartach historii: Chapelle została pierwszą korespondentką wojenną, która straciła życie w trakcie pracy. Ta wiadomość natychmiast obiegła cały świat, a wraz z nią – zdjęcia z miejsca zdarzenia. Agencje prasowe zaostrzyły swoje zasady dotyczące obecności dziennikarek na polu bitwy, kiedy do ich rąk trafiło zdjęcie _marine_ pochylającego się nad zakrwawionym, wygiętym ciałem Chapelle – jej charakterystyczny perłowy kolczyk był ledwo widoczny.
„Baliśmy się dopuszczać kobiety do sportu, a co dopiero do wojny” – skomentował Hal Buell, naczelny redakcji fotograficznej nowojorskiej agencji Associated Press (AP). Mężczyzna współpracował z dziennikarzami wysłanymi na wojnę wietnamską prosto z Sajgonu. „Przyjrzyjmy się historii fotografii. Przez lata była dziedziną zdominowaną przez mężczyzn – czy to w kwestii samego sprzętu, czy rytownictwa. Uważaliśmy, że kobiety nie podołają tej sztuce. Po prostu nie należały do tej grupy”⁷.
Catherine Leroy jako pierwsza kobieta wykazała się odwagą, by podążyć śladami Chapelle, zacząć pracę fotoreporterki w Wietnamie i obstawać przy swojej decyzji. Przez dwa lata była jedyna.
Mama Leroy twierdzi, że jej córka przyszła na świat wściekła – groźną nocą podczas ciężkich bombardowań alianckich zwiastujących koniec wojny. Pociski omijały dom Catherine na przedmieściach Paryża, a jej dzieciństwo upływało spokojnie. Pochodziła z zamożnej rodziny mieszczańskiej. Jej ojciec, Jean Leroy, był inżynierem i zarządzał odlewnią żelaza, a matka – Denise – zajmowała się hołubieniem swojej jedynej pociechy⁸.
Uparty i gniewny temperament młodej Catherine może i stanowił część jej DNA, ale ciężka astma jeszcze zaostrzyła usposobienie dziewczyny. Drobna Catherine o wątłym zdrowiu musiała przejść tradycyjne leczenie, które wcale nie ulżyło cierpieniu. Rodzice nie baczyli na koszty i posłali córkę na miesiąc do szkoły z internatem we francuskich Alpach. Wyjazd miał wzmocnić i oczyścić płuca dziewczyny. Catherine wzgardziła szkołą, ale czyste powietrze zadziałało. W domu młoda Leroy nieustannie wysłuchiwała poleceń, że ma się nie przemęczać. Refren jej dzieciństwa układał się w słowa: „Nie możesz tego robić”.
Wierzący rodzice posłali Catherine do surowej katolickiej szkoły należącej do ich wspólnoty w Enghien-les-Bains – miejscowości najlepiej znanej z kasyna. Państwo Leroy byli kochającymi opiekunami, ale przez większość czasu tłumili swoje emocje. Catherine widziała płaczącego ojca tylko dwa razy. Po raz pierwszy w 1954 roku, gdy miała dziesięć lat: Jean Leroy słuchał radia, a po policzkach ciekły mu łzy, kiedy spiker opisywał pogrom francuskiej armii w bitwie pod Dien Bien Phu. Catherine słyszała, jak ojciec wykłócał się ze swoim bratem o to, że Indochiny Francuskie powinny dalej należeć do Francji. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele znaczył dla niego ten temat.
Za drugim razem Jean opłakiwał śmierć Michela Leroya – swojego dwudziestojednoletniego syna z poprzedniego małżeństwa. Michel zmarł nagle w katolickim seminarium, gdzie przygotowywał się do roli kapłana. Catherine traktowała chłopaka raczej jak dalekiego kuzyna.
Jako nastolatka zaczęła uczyć się gry na pianinie – z nieznaną sobie wcześniej żelazną dyscypliną. Miała talent, a praktyka pozwoliła jej opanować grę do perfekcji i odnaleźć własny styl. Gdy Catherine powiedziała mamie, że woli bluesa, Denise skwitowała jej wybór słowami: „Dziewczyno, chcesz skończyć w burdelu?”.
Determinacja nie opuszczała Catherine. Leroy trwała przy muzyce popularnej, a gdy miała czternaście lat, dostała się na przesłuchanie u Brunona Coquatrixa, dyrektora Olympii w Paryżu – największej w Europie sali koncertowej. Na jej deskach występowały wybitne gwiazdy, takie jak Édith Piaf czy Jacques Brel. Dołączenie do ich grona było krokiem w stronę spełnienia marzeń o graniu amerykańskiego jazzu.
Przesłuchanie poszło dobrze. Coquatrix skomplementował grę i bardzo młody wiek Catherine. Powiedział jej, żeby wróciła za kilka lat. Dziewczyna nie przyjęła tego werdyktu. Zamknęła wieko instrumentu i oświadczyła: „O pianinie wiem już wszystko, co powinnam wiedzieć”.
Na zawsze porzuciła granie.
Wciąż jednak kochała muzykę i wymykała się nocami do Paryża, by słuchać jazzu i nawiązywać znajomości z chłopakami. Była gotowa na lata sześćdziesiąte, frywolny styl życia i nocowanie u najlepszej przyjaciółki – byle tylko uniknąć ograniczającej matki. Ku przerażeniu rodziców Catherine rzuciła gimnazjum. Sfrustrowani Leroyowie posłali córkę do Londynu, gdzie miała uczyć się angielskiego.
Dziewczyna darowała sobie zabawę w kotka i myszkę – od razu wyjaśniła nauczycielowi, że nie interesują jej lekcje języka formalnego. Zaproponowała kompromis: przyda się do czegoś i będzie myć okna w zamian za zapłatę, która pozwoli jej przepaść w londyńskim życiu nocnym.
Rodzice ściągnęli ją do domu.
We Francji, w poszukiwaniu alternatywnego źródła ekscytacji, zaczęła uczyć się skoków ze spadochronem. Jednym z jej instruktorów był weteran Legii Cudzoziemskiej, poznaczony bliznami po wejściu na minę lądową. Jego historie nadały życie wojennym fotografiom, które Catherine podziwiała w magazynie „Paris Match”. Szczególną fascynację wzbudzały w niej obrazy ukazujące francuskich skoczków spadochronowych. Przy użyciu małego aparatu Instamatic zrobiła instruktorowi zdjęcie.
„Trochę rozmawialiśmy” – stwierdziła. Poznał ją z zawodowym spadochroniarzem pracującym jako niezależny dziennikarz w Sajgonie. Poczuła ciekawość. „Wmówiłam sobie, że skoro nie mogę śpiewać bluesa jak Billie Holiday, zostanę fotografką” – napisała w nieopublikowanym fragmencie swoich wspomnień.
Nową pasję potraktowała poważnie. Znalazła otępiające zajęcie w paryskim biurze pośrednictwa pracy tymczasowej i na zawsze porzuciła myśli o powrocie do szkoły. W wolnym czasie włóczyła się po stolicy i uczyła fachu. Brała nadgodziny, aby zaoszczędzić na aparat Leica i bilet w jedną stronę do Wietnamu. Gdy skończyła dwadzieścia jeden lat i mogła legalnie opuścić kraj bez zgody rodziców, Catherine obwieściła Jeanowi i Denise, że wybiera się w samotną, trzymiesięczną podróż do Wietnamu. We Francji takie wyznanie z ust kobiety miało szczególnie heroiczny wydźwięk, ponieważ kraj w kwestii równouprawnienia pozostawał daleko w tyle. Francuzki zdobyły prawa wyborcze dopiero w 1944 roku. Leroy jednak uciekła się do białego kłamstwa: przekonała rodziców, że zamierza wrócić, gdy tylko uda jej się zebrać dobry materiał na artykuł o wietnamskich kobietach. W rzeczywistości chciała całkowicie skupić się na karierze fotoreporterki i być możliwie jak najbliżej walk.
„Fotoreporterzy to moi bohaterowie. Chcę zostać jedną z nich. A świat żyje historią wojny w Wietnamie” – napisała. Catherine wylądowała w Sajgonie w lutym 1966 roku. Nie wiedziała o Wietnamie absolutnie nic⁹.
Jean Leroy wychował swoją córkę w przekonaniu o słuszności francuskiej misji cywilizacyjnej w Indochinach Francuskich: Kambodży, Laosie i Wietnamie. Podczas swoich pierwszych wyborów Leroy oddała głos na Jean-Louisa Tixiera-Vignancoura – skrajnie prawicowego polityka, który nie przebaczył ojczyźnie przegranej bitwy pod Dien Bien Phu.
W domu rodzinnym Cathy nigdy nie podejmowano tematu upadku francuskiego kolonializmu ani tego, dlaczego Stany Zjednoczone zajęły miejsce Francji i objęły rządy w Wietnamie. Wpatrzona w fotografie, a nie długie artykuły, Catherine miała niewielkie pojęcie o dziejach Francji i amerykańskich okupacji.
W trakcie II wojny światowej Wietnamowi, jak i wszystkim skolonizowanym krajom, obiecano „prawo wszystkich ludów do wybrania sobie formy rządu, pod jakim chcą żyć”*, gdy wojna dobiegnie końca. Amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt przekonał Wielką Brytanię, a następnie kolejne kraje alianckie do złożenia oficjalnej deklaracji opublikowanej w Karcie atlantyckiej w 1941 roku. Dla Stanów Zjednoczonych ten gest był gwarancją, że Europa odda swoje kolonie w Azji i Afryce, gdy tylko państwa Osi (Niemcy, Japonia i Włochy) zostaną pokonane. Zdeterminowany Roosevelt chciał ukrócić kolonialne rządy Francji w Indochinach¹⁰.
Brytyjczycy dotrzymali słowa i do 1950 roku niepodległość zyskały Indie, Pakistan i Birma, choć kolonie w Afryce wciąż nie uwolniły się w pełni od brytyjskich wpływów. Francja zwlekała z działaniem.
Francuscy przywódcy, którzy usiłowali podnieść morale obywateli, osłabione wojennym spustoszeniem i niegasnącym wstydem po nazistowskiej okupacji, stanęli przed dylematem, czy rzeczywiście powinni zrzec się kolonii, zgodnie z postanowieniami Karty atlantyckiej.
Po serii nieudanych negocjacji francuska armia powróciła do Wietnamu i w 1947 roku rozpoczęła walki mające na celu odsunięcie od władzy tymczasowego niezależnego rządu zawiązanego przez Ho Chi Minha w Hanoi. Podczas II wojny światowej Ho Chi Minh współpracował z Office of Strategic Services (OSS, Biuro Służb Strategicznych) – poprzednikiem CIA. Został zwerbowany w chińskim mieście Kunming, w Dragon’s Gate Café. Działał pod pseudonimem Agent 19 i dzielił się z OSS informacjami wywiadowczymi na temat japońskich najeźdźców. Co ważne, Amerykanie sprzymierzyli się z Minhem i jego rządem na uchodźstwie, chociaż mieli pełną świadomość, że działacz jest komunistą.
A jednak w 1948 roku Stany Zjednoczone zaczęły postrzegać komunizm jako globalne zagrożenie i uległy manipulacjom Francji, aby przewartościować swoje priorytety i wesprzeć ją w dążeniach do odzyskania kolonii w Indochinach. Ho Chi Minh z cennego nabytku wywiadu stał się wrogiem¹¹.
W latach pięćdziesiątych Azja uległa drastycznej przemianie. Związek Radziecki skonstruował bombę atomową i przeprowadził próbną eksplozję. Chiny stały się komunistycznym krajem, gdy pod koniec 1949 roku armia pod wodzą Mao Tse-tunga wygrała wojnę domową. Antykomunistyczna fala czerwonej paniki (ang. _Red Scare_), podsycanej przez senatora Josepha R. McCarthy’ego, wywołała serię oskarżeń przeciwko topowym specjalistom do spraw Chin pracującym dla Departamentu Stanu. Bezpodstawne zarzuty o brak lojalności oraz „utrata Chin” zrujnowały wiele karier. Amerykańska armia wystąpiła przeciwko chińskim wojskom komunistycznym w wojnie rozpętanej przez Koreę Północną, która przy wsparciu sowieckich sił zbrojnych rozpoczęła inwazję na Koreę Południową. Wojna koreańska zakończyła się w 1953 roku impasem trwającym do XXI wieku.
Strach przed ruchem komunistycznym, rozszerzającym się na cały świat, zdominował politykę Waszyngtonu. Stany Zjednoczone zaangażowały się w zimną wojnę ze Związkiem Radzieckim pod władzą dyktatora Józefa Stalina, który zniewolił kraje Europy Wschodniej i przekształcił je w blok komunistyczny. Każdego radzieckiego sojusznika Stany uważały za wroga. Postanowienia Karty atlantyckiej zeszły na dalszy plan – ustąpiły miejsca nowemu, przerażającemu zagrożeniu.
Francja bez trudu przekonała amerykański rząd, że Wietnam nie jest jedynie reliktem kolonialnej przeszłości, ale kluczowym graczem w nieuchronnej nowej odsłonie zimnej wojny. Amerykańska opinia publiczna połknęła przynętę i poparła decyzję o finansowaniu walk Francji z Wietnamem.
Porażka francuskich wojsk pod Dien Bien Phu załamała nie tylko ojca Leroy, lecz także większość Francuzów, którzy wierzyli, że przy wsparciu bogatej Ameryki zwyciężą, odzyskają swoją renomę i zachowają Wietnam oraz Indochiny jako terytoria zamorskie. Porażka oznaczała niewyobrażalne upokorzenie.
Na mocy porozumień genewskich z 1954 roku, zawartych po przegranej bitwie pod Dien Bien Phu, Francja zgodziła się wycofać z Indochin. Wietnam podzielono na dwie strefy – północną i południową – na okres do momentu przeprowadzenia wolnych wyborów, które ponownie zjednoczą państwo. Prezydent Dwight D. Eisenhower przewidział, że Ho Chi Minh ma największe szanse na zwycięstwo, a to doprowadzi do katastrofy: „Upadek Indochin wywoła reakcję łańcuchową, która pchnie Azję Południowo-Wschodnią w ramiona komunistów”¹².
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* Polskie tłumaczenie za: _Wiek XX w źródłach. Wybór tekstów źródłowych z propozycjami metodycznymi dla nauczycieli historii, studentów i uczniów_, oprac. M. Sobańska-Bondaruk, S.B. Lenard, Warszawa: PWN, 2001, s. 206.
1 Opis skoku na podstawie relacji Catherine Leroy _Vietnam Narrative_ (niepublikowany rękopis), Dotation Catherine Leroy (DCL); filmu _Cathy at War. Volume 1: Vietnam_ dir. Jacques Menasche, 72 min., DCL, 2016; oraz listu Leroy do ojca, DCL, luty 1967 roku.
2 S. Karnow, _Vietnam: A History_, New York: Viking Press, 1983, s. 512.
3 G.C. Lorentz , _Operation Junction City, Vietnam 1967: Battle Book_, Ft. Leavenworth, Kansas: Combat Studies Institute, 1983 (opracowanie dla Advanced Battle Analysis, United States Army Command and General Staff College).
4 Wywiad Roberta Pledge’a z Donem McCullinem, 17 marca 2021 roku, w: _Cathy at War_, op. cit.
5 G.P. Hunt, _A Tiny Girl with Paratroopers’ Wings_, „Life”, 16 lutego 1968 roku, s. 3.
6 J. Garofolo, _Dickey Chapelle Under Fire: Photographs by the First American Female War Correspondent Killed in Action_, Madison: Wisconsin Historical Society Press, 2015.
7 Wywiad autorki z Halem Buellem, 7 stycznia 2019 roku.
8 Wywiad autorki z Dominique Deschavanne, 14 września 2018 roku.
9 C. Leroy, _Synopsis_ (niepublikowane), DCL.
10 G.R. Hess, _Franklin Roosevelt and Indochina_, „Journal of American History” 1972, vol. 59, no. 2, s. 353–368.
11 F. Logevall, _Embers of War: The Fall of an Empire and the Making of America’s Vietnam_, New York: Random House, 2012, s. 224–231.
12 Ibidem, s. 458.
Richard Eder, „Los Angeles Times”, 1986¹
_Wietnamski korpus prasowy był męskim bastionem, a wkraczające do niego kobiety ryzykowały upokorzenie i protekcjonalne traktowanie. Dominowało przekonanie, że na wojnie mężczyźni walczą przeciwko mężczyznom i nie ma tam miejsca dla kobiet._
Peter Arnett, korespondent wojenny i laureat nagrody Pulitzera²
1 R. Eder, _Shallow Graves: Two Women and Vietnam_, „Los Angeles Times”, 20 kwietnia 1986.
2 P. Arnett, _Live from the Battlefield: From Vietnam to Baghdad, 35 Years in the World’s War Zones_, New York: Touchstone 1995, s. 220.Przedmowa
Gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy na lotnisku w Hongkongu, w wolnej dłoni luźno trzymała papierosa. W życiu nie poznałam kogoś takiego jak Kate Webb. Był styczeń 1973 roku, akurat czekała mnie przedostatnia przesiadka na trasie z Seattle do Kambodży, gdzie miałam zacząć pracę jako korespondentka wojenna.
Dzięki zdjęciom w prasie od razu ją skojarzyłam – krótko obcięte bujne, brązowe włosy, nieśmiały uśmiech i świdrujące orzechowe spojrzenie. Pomachałam do niej. Kate sprawnie przeprowadziła mnie przez wszystkie formalności związane z przylotem, po czym zabrała do restauracji z pierożkami dim sum i widokiem na port. Sylvana Foa – nasza wspólna znajoma – zorganizowała mi nocleg u Webb, aby dopilnować, że zdążę na poranny lot do Phnom Penh.
Media rozpisywały się o Webb, ponieważ ta przeżyła porwanie z rąk północnowietnamskich komunistów, a swoje doświadczenia opisała w książce. Delikatnie, ale konkretnie spytała mnie, dlaczego postanowiłam przemierzyć cały ocean, aby pisać o wojnie.
Krótka wersja odpowiedzi na to pytanie brzmiała w mojej głowie jak koszmar, o którym pragnęłam jak najszybciej zapomnieć. Promotor odrzucił moją pracę na temat wojny o niepodległość Bangladeszu, bo nie chciałam pójść z nim do łóżka. Uparcie twierdził, że obie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego.
Ciężko pracowałam, aby dostać się na studia. Złożyłam petycję o włączenie mnie do programu studiów nauki o krajach południowoazjatyckich, zdobyłam stypendium i mogłam zrobić dyplom. Wykładowca pogrzebał moją akademicką przyszłość. Zdeterminowana, nie chciałam pozwolić, by ten mężczyzna zawładnął resztą mojego życia. Obrałam więc nowy cel. Postanowiłam wykorzystać swoje wykształcenie, by zostać dziennikarką. Napisałam skargę na wykładowcę do uczelnianej Komisji Kobiet – był to krok bezcelowy, ale ważny dla mnie – spieniężyłam stypendialny czek i kupiłam bilet w jedną stronę do Kambodży.
Wtedy wkroczyła Sylvana Foa. Od roku usilnie namawiała mnie, bym dołączyła do niej w Phnom Penh, poszła w jej ślady i została reporterką. Poznałyśmy się przypadkiem w 1970 roku, gdy obie jako studentki podróżowałyśmy po Indiach. Foa rzuciła studia i jeździła teraz po Wietnamie i Kambodży. Wysyłała mi nęcące i pełne napięcia listy:
„Na południowym wschodzie wybuchła wojna o takiej skali okrucieństwa, jakiej nie widziałam wcześniej w Kambodży – czołgi, bombowce B-52, wszystko. I choć główne pole bitwy znajduje się sześćdziesiąt kilometrów stąd, zapach wojny dotarł do Phnom Penh” – napisała w 1972 roku. „Uważaj na siebie i przemyśl ponownie przyjazd tutaj… To, co się tu dzieje, jest ważniejsze od studiowania”¹.
Jako członkini Committee of Concerned Asian Scholars (Komitet Badaczy Zaangażowanych w Sprawy Azji), która operuje wiedzą polityczną i historyczną oraz sprzeciwia się wojnie, nigdy nie chciałam znaleźć się w pobliżu miejsca nalotu bombowca. Gdy jednak zamknięto mi drzwi do kariery akademickiej, zaproszenie Sylvany okazało się moją ostatnią deską ratunku.
Przed Webb za wymówkę posłużyło mi stwierdzenie, że Kambodża stanowi nieodzowną część moich badań nad Indiami i krajami znajdującymi się pod indyjskim wpływem.
Kate spojrzała na mnie, a jej oczy zalśniły radością. Moja smętna historia była niczym w porównaniu z tym, co sama przeszła. Nagle kobieta wybuchła śmiechem. Przecież zrobiła dokładnie to samo – kupiła bilet w jedną stronę z Sydney do Sajgonu, choć nie miała pojęcia, czy znajdzie pracę w strefie wojny. „Dasz sobie radę” – dodała mi otuchy. To tyle. Wyleciałam następnego dnia.
Sylvana odebrała mnie z lotniska Phnom Penh i zawiozła do centrum. Byłam oszołomiona pięknem miasta – złocistymi iglicami buddyjskich świątyń i ulicznymi kawiarniami skrywającymi się w cieniu. Najbardziej jednak zachwyciła mnie pewność siebie Sylvany. Koleżanka, z którą kiedyś w Delhi dzieliłam się naleśnikami dosa i mocną herbatą chai, została korespondentką wojenną z własnym biurem, tłumaczami, managerem – i biurkiem czekającym na mnie.
Tamtego dnia uległam szalenie mylnemu wrażeniu, że pojawienie się w Indochinach młodej kobiety marzącej o karierze reporterki wojennej było całkiem normalnym zjawiskiem. W plecaku niosłam starannie wybraną kolekcję książek wojennych, a nawet _Fire in the Lake_ (Ogień nad jeziorem) w twardej oprawie – reportaż autorstwa amerykańskiej dziennikarki Frances FitzGerald, która zawdzięcza swój rozgłos relacjom z Wietnamu. Sądziłam, że jestem gotowa. Miałam dwadzieścia pięć lat i nie wiedziałam, w co się właśnie pakuję.
Foa została wyrzucona z Kambodży trzy miesiące później – na początku kwietnia. Podczas masowej amerykańskiej kampanii nalotów bombowych opublikowała wyniki swojego dochodzenia: ujawniła, że ambasada Stanów Zjednoczonych nielegalnie wysłała pilotów poza granice Wietnamu Południowego*. W Waszyngtonie zawrzało. Emory Swank – amerykański ambasador w Kambodży – stwierdził, że „pani Foa przedstawiła fałszywy obraz roli i działań Ameryki w Kambodży” i byłoby lepiej, gdyby trzymała się jak najdalej od tego kraju².
Tydzień później Sydney Schanberg napisał dla „New York Timesa” niemal identyczny artykuł jak Foa. Nie poniósł żadnych konsekwencji, a jego kariera i reputacja nie ucierpiały³.
Po wyjeździe Sylvany zostałam jedyną kobietą korespondentką w kraju. „Far Eastern Economic Review” – panazjatycki magazyn informacyjny wydawany w Hongkongu – zatrudnił mnie po dwutygodniowym okresie próbnym, który przeszłam dzięki wsparciu Foa. Moje podstawowe wynagrodzenie wynosiło sto pięćdziesiąt dolarów miesięcznie. Za pięćdziesiąt dolarów miesięcznie wynajmowałam najtańszy pokój w najlepszym hotelu (nie było w nim ciepłej wody, a za „klimatyzację” służył wentylator sufitowy pamiętający czasy kolonializmu).
Przyjechałam w samą porę, by opisać eskalację amerykańskich nalotów bombowych, które miały wspomóc armię kambodżańskiego rządu w walce z partyzanckimi oddziałami Czerwonych Khmerów. Podczas kampanii wykorzystano karabiny maszynowe, rakiety i moździerze, słowem – ciężką artylerię wojenną.
Gdy po raz pierwszy ujrzałam tlące się zgliszcza po bombardowaniach, wbiło mnie w ziemię. Z tropikalnych palm zostały żarzące się niedopałki. Wzdęte truchła wołów zalegały w lejach na polu ryżowym. Ewakuowani mieszkańcy wioski nie rozumieli, dlaczego z nieba spadł ogień. W ciągu trzech miesięcy – od marca do maja 1973 roku – Amerykanie zrzucili sto czterdzieści tysięcy ton bomb.
Stawka była niewyobrażalnie wysoka. Nagroda także. W Stanach Zjednoczonych miałabym szczęście, gdybym załapała się do lokalnej prasy kobiecej. W Kambodży relacjonowałam wydarzenia z samego centrum wojny, a fachu uczyłam się od takich reporterów jak James Markham z „New York Timesa”, H.D.S (David) Greenway z „Washington Post”, Ed Bradley z CBS News, Tiziano Terzani z „Der Spiegel” czy Jacques Leslie z „Los Angeles Times”. Prawdziwy _crème de la crème_ dziennikarstwa.
Żaden z nich nie mieszkał jednak w Kambodży. Przyjeżdżali tu na zlecenia ze swoich baz w Sajgonie, Hongkongu czy innych miastach. W lokalnym zespole prasowym brakowało pracowników, a agencje potrzebowały na miejscu reportera lub chociaż wolnego strzelca. Z tej desperacji były gotowe zatrudnić mnie jako niezależną dziennikarkę w Kambodży. Pracowałam dla „Washington Post”, NBC Radio czy magazynu „Newsweek”. Zaledwie cztery miesiące po przyjeździe.
Gdy Tom Lippman – naczelny sajgońskiego oddziału „Washington Post” – przyjmował mnie do pracy, stwierdził, że jestem jedyną osobą nadającą się do tej roli. Moja płeć nie miała znaczenia. Przynajmniej nie dla niego. Zostałam jedną z niewielu kobiet podpisywanych pod wojennymi nagłówkami. Szybko sama stałam się celem.
Wśród dziennikarzy krążyła anonimowa parodia spisana na papeterii Reutersa, w której przypisano mi rolę kobiety „o wyglądzie licealnej cheerleaderki” uciekającej się do damskich sztuczek, by zdobyć najlepsze zlecenia (zachowałam kopię). Nauczyłam się barykadować drzwi w nocy, na wypadek gdyby któryś z kolegów stwierdził, że doskwiera mi samotność. Podczas konferencji prasowej amerykański ambasador John Gunther Dean poprosił reportera o powtórzenie pytania, ponieważ „rozproszyły go nogi pani Becker”.
Udało mi się nawiązać kilka przyjaźni. Wśród bliskich mi osób znaleźli się: Ishiyama Koki – korespondentka dla agencji Kyodo News i tłumaczka George’a Orwella na japoński; Stephen Heder – amerykański dziennikarz, jeden z najlepszych badaczy Czerwonych Khmerów; James Fenton – brytyjski poeta, niezwykły korespondent wojenny i autor najpiękniejszych wierszy o wojnie; a także dyplomaci: pierwszy sekretarz francuskiej ambasady Louis Bardollet oraz Renji Sathiah – przewodniczący misji w Malezji.
Praca dla „Washington Post” była czymś więcej niż tylko przywilejem. Czułam powołanie. Opisałam kilka ważnych historii. Byłam świadkinią, jak amerykański oficer nielegalnie doradzał atakowanej armii Kambodży. Opublikowałam wyniki dziennikarskiego śledztwa o Czerwonych Khmerach i ujawniłam tożsamość ich przywódcy – mężczyzny o imieniu Saloth Sar (znanego później jako Pol Pot). Wyciągnęłam na światło dzienne brutalność i bezwzględność prowadzonej przez niego rewolucji, a także jego wrogie nastawienie do wietnamskich sojuszników.
Gdy wojna zbliżała się do końca, na miejsce powróciły wielkie korespondentki wojenne. Kate Webb przyjechała na zlecenie do Kambodży, gdzie pracowałyśmy razem. Nauczyła mnie, jak przy pomocy własnych stóp zmierzyć leje po bombach oraz jak obejść surowy zakaz pomagania osobom, z którymi przeprowadzamy wywiady, i ukradkiem przekazać ryż uchodźcom. Pewnej nocy udałyśmy się do Café le Paradis na makaron po chińsku. Żaliłam się na upokorzenia, jakich doświadczyłam, a w odpowiedzi usłyszałam frustrującą radę, że nie powinnam się wychylać. Możliwe, że moje problemy wydawały jej się błahe. Kate przyznała, że męczą ją koszmary. Gdy się budziła, trzęsła się ze strachu. Nie pamiętała, które z potwornych wspomnień nawiedziło ją tym razem.
Powróciła także Frances FitzGerald, która razem z Greenwayem – jednym z moich szefów z „Washington Post” – dostała się na tereny zajmowane przez Wietkong.
Niespodziewanie w Kambodży pojawiły się także dwie francuskie fotografki, moje rówieśniczki. Debiutująca Françoise Demulder przybyła na motocyklu ze swoim chłopakiem i aparatem w ręku. Christine Spengler była poniekąd weteranką za sprawą swojej relacji z konfliktu w Irlandii Północnej. Nagle znalazłam się w towarzystwie prawdziwych kobiet petard, które szturmem podbiły brutalny męski świat fotografii wojennej.
Obie uznano za nieoficjalne protegowane Catherine Leroy – drobnej, francuskiej fotografki. Jej zdjęcia dla „Paris Match” zmieniły sposób postrzegania wojny w Wietnamie. W pierwszym roku swojego pobytu Leroy była jedyną kobietą fotografką na polu bitwy. Jako pierwsza kobieta w historii wygrała prestiżowe nagrody fotograficzne i to między innymi za jej sprawą Paryż stał się centrum światowego fotoreportażu. Demulder i Spengler – zainspirowane nieokrzesaną odwagą Leroy – poszły w jej ślady i także doczekały się nagród za swoje osiągnięcia. Relacjonowanie biegu wydarzeń tak nas pochłonęło, że dopiero po latach zdałyśmy sobie sprawę, ile osiągnęłyśmy jako kobiety na pierwszej linii frontu.
Przed konfliktem w Wietnamie amerykańskie wojsko zabraniało kobietom wstępu na pole bitwy, a agencje prasowe rutynowo wysyłały mężczyzn do zdawania relacji wojennych. Prawie każda kobieta musiała samodzielnie sfinansować swój przyjazd do Wietnamu, następnie znaleźć pracę i udowodnić swoją wartość. Wojna w Wietnamie zakończyła tę erę. Agencje zaczęły wysyłać na front zarówno mężczyzn, jak i kobiety, a amerykańskie wojsko zniosło swój zakaz.
Kilkudziesięciu kobietom udało się dojść do głosu i na zawsze zmienić postrzeganie tego, jak można opisać i uwiecznić wojnę. Określenie „korespondentka wojenna” przestało być oksymoronem.
Leroy, FitzGerald i Webb: trzy pionierki, które przewartościowały sposób narracji o wojnie. Wyrzutki – wykluczone przez naturę z hermetycznego świata męskiego dziennikarstwa, pełnego uprzedzeń i nieskrępowanego szowinizmu – spojrzały na wojnę w odmienny sposób i ukazały ją w zupełnie nowym świetle.
Catherine Leroy spędziła większość czasu na polu bitwy – zamykała wojenne migawki na fotografiach i zdzierała z nich patriotyczny patos. Frances FitzGerald – amerykańska publicystka – zapełniła ogromną pustkę, gdy opisała wojnę oczami Wietnamczyków. Zdobyła więcej nagród niż którykolwiek autor książek o tematyce wojennej. Kate Webb – australijska reporterka wojenna – z takim oddaniem i taką determinacją zanurzyła się w świat wietnamskiego i kambodżańskiego wojska oraz społeczeństwa, że na jej cześć nazwano jedną z czołowych nagród dla dziennikarzy z Azji.
Wszystkie bohaterki trzymały się na uboczu. Takiej samej rady udzieliła mi Webb. Stroniły od rozgłosu, szczególnie takiego, który mógłby zaszufladkować je jako „dziewczyny reporterki” – jakby stanowiły osobną i podrzędną kategorię w stosunku do męskiego grona korespondentów wojennych. Te kobiety nie spisały swoich życiorysów. Dwie już nie żyją.
Udało im się przybyć do Wietnamu na początku wojny. Ja przybyłam na jej koniec. Podążałam ich ścieżkami, które odtworzyłam dzięki przeszukaniu ich dzienników, notatek, listów, fotografii, tajnych akt wojskowych czy pism. Rozmawiałam z ich najbliższymi. Połączone losy tych kobiet rzucają nowe światło na wojnę. Zdecydowanie za późno.
* Chodzi o złamanie postanowień poprawki Cooper–Church (ang. _Cooper–Church Amendment_) z 1971 roku, która m.in. zakazywała ingerencji amerykańskich sił zbrojnych poza granicami Wietnamu Południowego (wszystkie przypisy dolne pochodzą od tłumaczki).
1 Sylvana Foa w rozmowie z Elizabeth Becker, 7 sierpnia 1972 roku, dom autorki.
2 E. Swank, _Expulsion of Sylvana Foa_, poufna korespondencja amerykańskiej ambasady, Phnom Penh, Kambodża, ID: 1973PHNOM3809_b, 22 kwietnia 1973 roku, odtajniona w 2005.
3 S.H. Schanberg, _Credit Due on Deep Throat_, „Village Voice”, 29 czerwca 2005.Rozdział 1
Drobna kobieta
Dwadzieścia minut wcześniej otrzymali ostrzeżenie. Catherine Leroy siedziała na przydzielonym miejscu z lewej strony samolotu transportowego C-130. Powietrze zgęstniało od upału – nie pozwoliło zapomnieć o porze suchej trwającej w Wietnamie. Catherine milczała. Próbowała wtopić się w otoczenie. Była jedyną dziennikarką na pokładzie. Na jej szyi wisiały dwa aparaty. Jedyna cywilka. Jedyna kobieta. Prawie tonęła w wojskowym spadochronie. Miała sto pięćdziesiąt dwa centymetry wzrostu i ważyła czterdzieści kilogramów – była niemal o połowę drobniejsza od kilkudziesięciu amerykańskich spadochroniarzy siedzących tuż obok.
W lutym 1967 roku Leroy została wybrana do uwiecznienia amerykańskiej ofensywy powietrznodesantowej – pierwszej podczas wojny w Wietnamie. Pentagon liczył na powtórzenie sukcesu ataku w tropikalnych dżunglach, który pomógł odwrócić bieg II wojny światowej. Po ponad roku walk o zróżnicowanych wynikach wojsko USA pragnęło wielkiego zwycięstwa.
Dzień wcześniej Leroy została wezwana do biura informacji publicznej Military Assistance Command, Vietnam (MACV, Dowództwo Pomocy Wojskowej w Wietnamie) – siedziby amerykańskich sił zbrojnych w Sajgonie. Catherine zastanawiała się, czy wpadła w tarapaty, i odetchnęła z ulgą, gdy zadano jej tylko jedno pytanie: „Czy dalej chcesz skoczyć?”.
W ciągu doby znalazła się w szeregach drugiego batalionu 173. Brygady Powietrznodesantowej i przysięgła zachować tajemnicę do momentu rozpoczęcia operacji. Prawie nie zmrużyła oka. Zerwała się przed świtem razem z resztą oddziału i wspięła na jedną z ciężarówek. Sznur samochodów jechał na lotnisko Bien Hoa. Leroy weszła na pokład siódmego samolotu przy akompaniamencie okrzyków: „Naprzód, brygada!”.
Za cel obrano pole bitwy niedaleko granicy z Kambodżą.
Leroy ze ściśniętym żołądkiem i nieprzepartą ekscytacją wsłuchiwała się w odgłosy startującego samolotu.
Zabiegała o możliwość skoku z żołnierzami, odkąd tylko przybyła z Paryża do Wietnamu. Mało który fotograf prasowy posiadał odpowiednie kwalifikacje. Catherine Leroy zdobyła uprawnienia skoczka spadochronowego pierwszego i drugiego stopnia jeszcze w gimnazjum we Francji, podpuszczona przez chłopaka, który rzucił jej wyzwanie. W sumie oddała osiemdziesiąt cztery skoki nad winnicami i łąkami Burgundii.
Przepastny samolot szybował w powietrzu ponad godzinę, zanim spadochroniarze usłyszeli charakterystyczny warkot zwalniającego silnika, zwiastujący zbliżanie się do strefy docelowej. Leroy uwieczniła pokerowe twarze żołnierzy, w chwili gdy dowódca skoków rozpoczął odliczanie.
„Dziesięć minut!” – krzyczał. „Dziesięć minut!”
„Sześć minut!”
„Przygotować się!”
„Wstawać! Przypiąć się! Sprawdzić liny desantowe!”
Żołnierze kolejno przypięli się do stalowej linki zawieszonej nad ich głowami. Tupali przy tym nogami i krzyczeli. Nad drzwiami zapaliło się zielone światło.
„Skacz!”
Fotografka ustawiła się w szeregu z innymi. Dowódca chwycił linę desantową i wypuszczał każdego żołnierza ze słowami: „skacz, skacz, skacz, skacz”.
Niczym wybuch kontrolowany – huk męskich butów wypełniał długie, ciemne przejście w kierunku tyłu samolotu. Leroy dotrzymywała mężczyznom kroku.
Kiedy wyskakiwała, czuła motylki w brzuchu. Jej ciemnoblond kucyki uniosły się, gdy leciała w dół. Potem „ogarnęła ją jasność”.
Leroy spadała w bezwietrznej aurze, otulona chłodnym powietrzem. Z góry złowieszcza dżungla przypominała rozmazaną połać pogłębiających się odcieni zieleni. Niemal pięknych. Chwyciła leicę zawieszoną na szyi, a następnie nikona i sfotografowała setki otwierających się spadochronów. Ujęcia wykonywała z góry, z dołu i z boku. Nawet w hełmach i ciężkich butach żołnierze budzili skojarzenie z kwiatami rozwijającymi swoje płatki.
W mgnieniu oka przywitała ją żyzna ziemia. „Osuszone pole ryżowe – urzekające, sprężyste i miękkie – posłużyło mi za najprzyjemniejsze miejsce lądowania”¹.
Operacja Junction City na zdjęciach Leroy z pierwszego dnia akcji prezentowała się majestatycznie. Spadochrony wypełniały niebo kunsztownymi wzorami. Żołnierze rzucali się do biegu, gdy tylko dotknęli ziemi. W powietrzu pobrzmiewało echo operacji prowadzonych przeciwko nazistom we Francji czy Holandii. Na tym jednak podobieństwa się kończyły. Ten tropikalny atak był misją „odszukać i zniszczyć” przeprowadzoną w prowincji Tay Ninh w południowo-zachodnim Wietnamie. Nie miał nic wspólnego ze skrupulatnie zaplanowaną bitwą, której celem byłoby zajęcie miasta czy arsenału wroga. Żołnierze rozbiegli się po polach ryżowych i wioskach, gdzie szukali (niekiedy na oślep) nieuchwytnych kwater komunistów².
Catherine Leroy fotografuje swój skok podczas operacji Junction City,
Wietnam Południowy, 22 lutego 1967 roku.
Fot. Catherine Leroy
Źródło: Dotation Catherine Leroy
W Waszyngtonie prezydent Lyndon B. Johnson z niepokojem oczekiwał wieści o sukcesie operacji. Podczas II wojny światowej sam brał udział w bitwach nieubłaganie dążących do zwycięstwa. Służył jako oficer marynarki wojennej. Pełnił też funkcję obserwatora wojskowego podczas nalotów bombowych w regionie południowego Pacyfiku i za swoją odwagę został odznaczony Srebrną Gwiazdą.
Wietnam wprowadził go w stan oszołomienia. Ta wojna rządziła się zupełnie innymi prawami. Po niemal dwóch latach rozczarowań Johnson – naczelny dowódca sił zbrojnych – liczył, że operacja Junction City będzie klasycznym punktem zwrotnym, niekwestionowanym sukcesem, który zrobi wrażenie na amerykańskim społeczeństwie³.
Z powodu tak wielkich oczekiwań względem operacji dziennikarze nalegali, by towarzyszyć skoczkom na ziemi. Wielu zareagowało złością, a nawet pogardą na wieść o tym, że Leroy jako jedyna akredytowana reporterka skoczy z żołnierzami. Tymczasem od ponad roku Cathy była jedyną kobietą fotoreporterką wojenną w Wietnamie, porzuciła więc próby wpłynięcia na podejście innych. Nawet Don McCullin – wybitny fotograf i wielbiciel prac Leroy – doznał szoku, gdy zobaczył ją na polu walki.
„Nie chciała być kobietą w męskim świecie, tylko mężczyzną wśród mężczyzn. Dlaczego kobietę miałoby ciągnąć do rzezi i krwi…? Nie rozumiałem Cathy w tej kwestii”⁴.
Reszta przedstawicieli prasy przybyła na rozpoczęcie operacji drogą lądową i każdy napisał własną relację. Następnego ranka generał brygady John R. Deane Jr. pojawił się w namiocie prasowym z niespodzianką dla Leroy. Przypiął jej do koszuli odznakę skoczka spadochronowego („skrzydła skoczka”) ze złotą gwiazdą symbolizującą skok bojowy. „Noś ją” – powiedział. „To na pamiątkę twojego osiemdziesiątego piątego skoku”⁵.
Odznaka na stałe zagościła na pogniecionym mundurze Leroy i była wymowną ripostą na każdy komentarz mający podważyć jej kompetencje do relacjonowania wojny.
Zdjęcia Catherine Leroy z tamtego dnia przeszły do historii. Reporterka uwieczniła pierwszą i – jak się później okazało – ostatnią amerykańską ofensywę powietrznodesantową przeprowadzoną w trakcie wojny wietnamskiej.
Tylko jedna kobieta ubiegła Leroy i jako pierwsza znalazła się z aparatem w ręku na polach ryżowych w środku wietnamskiej wojny – słynna fotoreporterka Dickey Chapelle. Chapelle zyskała rozgłos, gdy sfotografowała bitwy o Guam i Okinawę podczas II wojny światowej. Udało jej się obejść amerykańskie prawo zakazujące kobietom relacjonowania walk. W 1945 roku przyjęła zlecenie od wojskowego okrętu szpitalnego u wybrzeży Iwo Jimy, a następnie zdobyła miejscowe pozwolenie, by udać się na wyspę. Na Okinawie Chapelle została przyłapana na łamaniu zakazu i umieszczona w areszcie domowym. Po 1945 roku relacjonowała zmagania powojennej Europy, między innymi powstanie węgierskie i wojny: algierską oraz libańską⁶.
W 1961 roku Dickey Chapelle spędziła kilka miesięcy w Wietnamie, tuż przed nasileniem się działań sił amerykańskich, kiedy to prezydent Kennedy wysłał 3205 doradców wojskowych do Wietnamu Południowego. Przypieczętowała swój sukces, gdy zdobyła George Polk Award za publikację swoich wspomnień. W 1965 roku powróciła do Wietnamu i jako jedyna kobieta w roli fotoreporterki stała się sensacją.
Chapelle zginęła w listopadzie 1965 roku, zaledwie kilka miesięcy po przybyciu do tego kraju. Gdy wraz z _marines_ wybrała się na patrol rozpoznawczy do prowincji Quang Ngai, trafił ją odłamek bomby pułapki. Jej śmierć zapisała się na kartach historii: Chapelle została pierwszą korespondentką wojenną, która straciła życie w trakcie pracy. Ta wiadomość natychmiast obiegła cały świat, a wraz z nią – zdjęcia z miejsca zdarzenia. Agencje prasowe zaostrzyły swoje zasady dotyczące obecności dziennikarek na polu bitwy, kiedy do ich rąk trafiło zdjęcie _marine_ pochylającego się nad zakrwawionym, wygiętym ciałem Chapelle – jej charakterystyczny perłowy kolczyk był ledwo widoczny.
„Baliśmy się dopuszczać kobiety do sportu, a co dopiero do wojny” – skomentował Hal Buell, naczelny redakcji fotograficznej nowojorskiej agencji Associated Press (AP). Mężczyzna współpracował z dziennikarzami wysłanymi na wojnę wietnamską prosto z Sajgonu. „Przyjrzyjmy się historii fotografii. Przez lata była dziedziną zdominowaną przez mężczyzn – czy to w kwestii samego sprzętu, czy rytownictwa. Uważaliśmy, że kobiety nie podołają tej sztuce. Po prostu nie należały do tej grupy”⁷.
Catherine Leroy jako pierwsza kobieta wykazała się odwagą, by podążyć śladami Chapelle, zacząć pracę fotoreporterki w Wietnamie i obstawać przy swojej decyzji. Przez dwa lata była jedyna.
Mama Leroy twierdzi, że jej córka przyszła na świat wściekła – groźną nocą podczas ciężkich bombardowań alianckich zwiastujących koniec wojny. Pociski omijały dom Catherine na przedmieściach Paryża, a jej dzieciństwo upływało spokojnie. Pochodziła z zamożnej rodziny mieszczańskiej. Jej ojciec, Jean Leroy, był inżynierem i zarządzał odlewnią żelaza, a matka – Denise – zajmowała się hołubieniem swojej jedynej pociechy⁸.
Uparty i gniewny temperament młodej Catherine może i stanowił część jej DNA, ale ciężka astma jeszcze zaostrzyła usposobienie dziewczyny. Drobna Catherine o wątłym zdrowiu musiała przejść tradycyjne leczenie, które wcale nie ulżyło cierpieniu. Rodzice nie baczyli na koszty i posłali córkę na miesiąc do szkoły z internatem we francuskich Alpach. Wyjazd miał wzmocnić i oczyścić płuca dziewczyny. Catherine wzgardziła szkołą, ale czyste powietrze zadziałało. W domu młoda Leroy nieustannie wysłuchiwała poleceń, że ma się nie przemęczać. Refren jej dzieciństwa układał się w słowa: „Nie możesz tego robić”.
Wierzący rodzice posłali Catherine do surowej katolickiej szkoły należącej do ich wspólnoty w Enghien-les-Bains – miejscowości najlepiej znanej z kasyna. Państwo Leroy byli kochającymi opiekunami, ale przez większość czasu tłumili swoje emocje. Catherine widziała płaczącego ojca tylko dwa razy. Po raz pierwszy w 1954 roku, gdy miała dziesięć lat: Jean Leroy słuchał radia, a po policzkach ciekły mu łzy, kiedy spiker opisywał pogrom francuskiej armii w bitwie pod Dien Bien Phu. Catherine słyszała, jak ojciec wykłócał się ze swoim bratem o to, że Indochiny Francuskie powinny dalej należeć do Francji. Wcześniej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak wiele znaczył dla niego ten temat.
Za drugim razem Jean opłakiwał śmierć Michela Leroya – swojego dwudziestojednoletniego syna z poprzedniego małżeństwa. Michel zmarł nagle w katolickim seminarium, gdzie przygotowywał się do roli kapłana. Catherine traktowała chłopaka raczej jak dalekiego kuzyna.
Jako nastolatka zaczęła uczyć się gry na pianinie – z nieznaną sobie wcześniej żelazną dyscypliną. Miała talent, a praktyka pozwoliła jej opanować grę do perfekcji i odnaleźć własny styl. Gdy Catherine powiedziała mamie, że woli bluesa, Denise skwitowała jej wybór słowami: „Dziewczyno, chcesz skończyć w burdelu?”.
Determinacja nie opuszczała Catherine. Leroy trwała przy muzyce popularnej, a gdy miała czternaście lat, dostała się na przesłuchanie u Brunona Coquatrixa, dyrektora Olympii w Paryżu – największej w Europie sali koncertowej. Na jej deskach występowały wybitne gwiazdy, takie jak Édith Piaf czy Jacques Brel. Dołączenie do ich grona było krokiem w stronę spełnienia marzeń o graniu amerykańskiego jazzu.
Przesłuchanie poszło dobrze. Coquatrix skomplementował grę i bardzo młody wiek Catherine. Powiedział jej, żeby wróciła za kilka lat. Dziewczyna nie przyjęła tego werdyktu. Zamknęła wieko instrumentu i oświadczyła: „O pianinie wiem już wszystko, co powinnam wiedzieć”.
Na zawsze porzuciła granie.
Wciąż jednak kochała muzykę i wymykała się nocami do Paryża, by słuchać jazzu i nawiązywać znajomości z chłopakami. Była gotowa na lata sześćdziesiąte, frywolny styl życia i nocowanie u najlepszej przyjaciółki – byle tylko uniknąć ograniczającej matki. Ku przerażeniu rodziców Catherine rzuciła gimnazjum. Sfrustrowani Leroyowie posłali córkę do Londynu, gdzie miała uczyć się angielskiego.
Dziewczyna darowała sobie zabawę w kotka i myszkę – od razu wyjaśniła nauczycielowi, że nie interesują jej lekcje języka formalnego. Zaproponowała kompromis: przyda się do czegoś i będzie myć okna w zamian za zapłatę, która pozwoli jej przepaść w londyńskim życiu nocnym.
Rodzice ściągnęli ją do domu.
We Francji, w poszukiwaniu alternatywnego źródła ekscytacji, zaczęła uczyć się skoków ze spadochronem. Jednym z jej instruktorów był weteran Legii Cudzoziemskiej, poznaczony bliznami po wejściu na minę lądową. Jego historie nadały życie wojennym fotografiom, które Catherine podziwiała w magazynie „Paris Match”. Szczególną fascynację wzbudzały w niej obrazy ukazujące francuskich skoczków spadochronowych. Przy użyciu małego aparatu Instamatic zrobiła instruktorowi zdjęcie.
„Trochę rozmawialiśmy” – stwierdziła. Poznał ją z zawodowym spadochroniarzem pracującym jako niezależny dziennikarz w Sajgonie. Poczuła ciekawość. „Wmówiłam sobie, że skoro nie mogę śpiewać bluesa jak Billie Holiday, zostanę fotografką” – napisała w nieopublikowanym fragmencie swoich wspomnień.
Nową pasję potraktowała poważnie. Znalazła otępiające zajęcie w paryskim biurze pośrednictwa pracy tymczasowej i na zawsze porzuciła myśli o powrocie do szkoły. W wolnym czasie włóczyła się po stolicy i uczyła fachu. Brała nadgodziny, aby zaoszczędzić na aparat Leica i bilet w jedną stronę do Wietnamu. Gdy skończyła dwadzieścia jeden lat i mogła legalnie opuścić kraj bez zgody rodziców, Catherine obwieściła Jeanowi i Denise, że wybiera się w samotną, trzymiesięczną podróż do Wietnamu. We Francji takie wyznanie z ust kobiety miało szczególnie heroiczny wydźwięk, ponieważ kraj w kwestii równouprawnienia pozostawał daleko w tyle. Francuzki zdobyły prawa wyborcze dopiero w 1944 roku. Leroy jednak uciekła się do białego kłamstwa: przekonała rodziców, że zamierza wrócić, gdy tylko uda jej się zebrać dobry materiał na artykuł o wietnamskich kobietach. W rzeczywistości chciała całkowicie skupić się na karierze fotoreporterki i być możliwie jak najbliżej walk.
„Fotoreporterzy to moi bohaterowie. Chcę zostać jedną z nich. A świat żyje historią wojny w Wietnamie” – napisała. Catherine wylądowała w Sajgonie w lutym 1966 roku. Nie wiedziała o Wietnamie absolutnie nic⁹.
Jean Leroy wychował swoją córkę w przekonaniu o słuszności francuskiej misji cywilizacyjnej w Indochinach Francuskich: Kambodży, Laosie i Wietnamie. Podczas swoich pierwszych wyborów Leroy oddała głos na Jean-Louisa Tixiera-Vignancoura – skrajnie prawicowego polityka, który nie przebaczył ojczyźnie przegranej bitwy pod Dien Bien Phu.
W domu rodzinnym Cathy nigdy nie podejmowano tematu upadku francuskiego kolonializmu ani tego, dlaczego Stany Zjednoczone zajęły miejsce Francji i objęły rządy w Wietnamie. Wpatrzona w fotografie, a nie długie artykuły, Catherine miała niewielkie pojęcie o dziejach Francji i amerykańskich okupacji.
W trakcie II wojny światowej Wietnamowi, jak i wszystkim skolonizowanym krajom, obiecano „prawo wszystkich ludów do wybrania sobie formy rządu, pod jakim chcą żyć”*, gdy wojna dobiegnie końca. Amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt przekonał Wielką Brytanię, a następnie kolejne kraje alianckie do złożenia oficjalnej deklaracji opublikowanej w Karcie atlantyckiej w 1941 roku. Dla Stanów Zjednoczonych ten gest był gwarancją, że Europa odda swoje kolonie w Azji i Afryce, gdy tylko państwa Osi (Niemcy, Japonia i Włochy) zostaną pokonane. Zdeterminowany Roosevelt chciał ukrócić kolonialne rządy Francji w Indochinach¹⁰.
Brytyjczycy dotrzymali słowa i do 1950 roku niepodległość zyskały Indie, Pakistan i Birma, choć kolonie w Afryce wciąż nie uwolniły się w pełni od brytyjskich wpływów. Francja zwlekała z działaniem.
Francuscy przywódcy, którzy usiłowali podnieść morale obywateli, osłabione wojennym spustoszeniem i niegasnącym wstydem po nazistowskiej okupacji, stanęli przed dylematem, czy rzeczywiście powinni zrzec się kolonii, zgodnie z postanowieniami Karty atlantyckiej.
Po serii nieudanych negocjacji francuska armia powróciła do Wietnamu i w 1947 roku rozpoczęła walki mające na celu odsunięcie od władzy tymczasowego niezależnego rządu zawiązanego przez Ho Chi Minha w Hanoi. Podczas II wojny światowej Ho Chi Minh współpracował z Office of Strategic Services (OSS, Biuro Służb Strategicznych) – poprzednikiem CIA. Został zwerbowany w chińskim mieście Kunming, w Dragon’s Gate Café. Działał pod pseudonimem Agent 19 i dzielił się z OSS informacjami wywiadowczymi na temat japońskich najeźdźców. Co ważne, Amerykanie sprzymierzyli się z Minhem i jego rządem na uchodźstwie, chociaż mieli pełną świadomość, że działacz jest komunistą.
A jednak w 1948 roku Stany Zjednoczone zaczęły postrzegać komunizm jako globalne zagrożenie i uległy manipulacjom Francji, aby przewartościować swoje priorytety i wesprzeć ją w dążeniach do odzyskania kolonii w Indochinach. Ho Chi Minh z cennego nabytku wywiadu stał się wrogiem¹¹.
W latach pięćdziesiątych Azja uległa drastycznej przemianie. Związek Radziecki skonstruował bombę atomową i przeprowadził próbną eksplozję. Chiny stały się komunistycznym krajem, gdy pod koniec 1949 roku armia pod wodzą Mao Tse-tunga wygrała wojnę domową. Antykomunistyczna fala czerwonej paniki (ang. _Red Scare_), podsycanej przez senatora Josepha R. McCarthy’ego, wywołała serię oskarżeń przeciwko topowym specjalistom do spraw Chin pracującym dla Departamentu Stanu. Bezpodstawne zarzuty o brak lojalności oraz „utrata Chin” zrujnowały wiele karier. Amerykańska armia wystąpiła przeciwko chińskim wojskom komunistycznym w wojnie rozpętanej przez Koreę Północną, która przy wsparciu sowieckich sił zbrojnych rozpoczęła inwazję na Koreę Południową. Wojna koreańska zakończyła się w 1953 roku impasem trwającym do XXI wieku.
Strach przed ruchem komunistycznym, rozszerzającym się na cały świat, zdominował politykę Waszyngtonu. Stany Zjednoczone zaangażowały się w zimną wojnę ze Związkiem Radzieckim pod władzą dyktatora Józefa Stalina, który zniewolił kraje Europy Wschodniej i przekształcił je w blok komunistyczny. Każdego radzieckiego sojusznika Stany uważały za wroga. Postanowienia Karty atlantyckiej zeszły na dalszy plan – ustąpiły miejsca nowemu, przerażającemu zagrożeniu.
Francja bez trudu przekonała amerykański rząd, że Wietnam nie jest jedynie reliktem kolonialnej przeszłości, ale kluczowym graczem w nieuchronnej nowej odsłonie zimnej wojny. Amerykańska opinia publiczna połknęła przynętę i poparła decyzję o finansowaniu walk Francji z Wietnamem.
Porażka francuskich wojsk pod Dien Bien Phu załamała nie tylko ojca Leroy, lecz także większość Francuzów, którzy wierzyli, że przy wsparciu bogatej Ameryki zwyciężą, odzyskają swoją renomę i zachowają Wietnam oraz Indochiny jako terytoria zamorskie. Porażka oznaczała niewyobrażalne upokorzenie.
Na mocy porozumień genewskich z 1954 roku, zawartych po przegranej bitwie pod Dien Bien Phu, Francja zgodziła się wycofać z Indochin. Wietnam podzielono na dwie strefy – północną i południową – na okres do momentu przeprowadzenia wolnych wyborów, które ponownie zjednoczą państwo. Prezydent Dwight D. Eisenhower przewidział, że Ho Chi Minh ma największe szanse na zwycięstwo, a to doprowadzi do katastrofy: „Upadek Indochin wywoła reakcję łańcuchową, która pchnie Azję Południowo-Wschodnią w ramiona komunistów”¹².
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* Polskie tłumaczenie za: _Wiek XX w źródłach. Wybór tekstów źródłowych z propozycjami metodycznymi dla nauczycieli historii, studentów i uczniów_, oprac. M. Sobańska-Bondaruk, S.B. Lenard, Warszawa: PWN, 2001, s. 206.
1 Opis skoku na podstawie relacji Catherine Leroy _Vietnam Narrative_ (niepublikowany rękopis), Dotation Catherine Leroy (DCL); filmu _Cathy at War. Volume 1: Vietnam_ dir. Jacques Menasche, 72 min., DCL, 2016; oraz listu Leroy do ojca, DCL, luty 1967 roku.
2 S. Karnow, _Vietnam: A History_, New York: Viking Press, 1983, s. 512.
3 G.C. Lorentz , _Operation Junction City, Vietnam 1967: Battle Book_, Ft. Leavenworth, Kansas: Combat Studies Institute, 1983 (opracowanie dla Advanced Battle Analysis, United States Army Command and General Staff College).
4 Wywiad Roberta Pledge’a z Donem McCullinem, 17 marca 2021 roku, w: _Cathy at War_, op. cit.
5 G.P. Hunt, _A Tiny Girl with Paratroopers’ Wings_, „Life”, 16 lutego 1968 roku, s. 3.
6 J. Garofolo, _Dickey Chapelle Under Fire: Photographs by the First American Female War Correspondent Killed in Action_, Madison: Wisconsin Historical Society Press, 2015.
7 Wywiad autorki z Halem Buellem, 7 stycznia 2019 roku.
8 Wywiad autorki z Dominique Deschavanne, 14 września 2018 roku.
9 C. Leroy, _Synopsis_ (niepublikowane), DCL.
10 G.R. Hess, _Franklin Roosevelt and Indochina_, „Journal of American History” 1972, vol. 59, no. 2, s. 353–368.
11 F. Logevall, _Embers of War: The Fall of an Empire and the Making of America’s Vietnam_, New York: Random House, 2012, s. 224–231.
12 Ibidem, s. 458.
więcej..