- W empik go
Korona popiołów. Kroniki Atlantydy. Tom 3 - ebook
Korona popiołów. Kroniki Atlantydy. Tom 3 - ebook
Przerażająca zdrada. Utracona nadzieja. Triumfalne zwycięstwo – porywający finał cyklu „Kroniki Atlantydy”.
Nefertari ginie z rąk Seta, ale wampiryczna córka Platona daje jej kolejne życie… Nefertari nie może się odnaleźć w wampirzym ciele, chociaż po transformacji zyskała nowe moce i umiejętności. Nie znosi jednak dotyku innej istoty, nie toleruje bliskości, a poza tym obawia się, że żądza krwi zmusi ją do wyrządzenia krzywdy najbliższym, dlatego odpycha od siebie i Azraela, i Kimmy.
Na dworze Saidy nie mogą się otrząsnąć po zdradzie Seta. Zaufali mu, a on znowu zdradził. Wszyscy nieśmiertelni planują zemstę. Nefertari postanawia uciec, zakraść się na dwór Seta, który przejął pierścień ognia i ogłosił się królem demonów, i zabić go z zimną krwią, a także przejąć pierścień. Udaje jej się dotrzeć do Gehenny, jednak tam sprawy okazują się bardziej skomplikowane.
Czy Set naprawdę jest tym, za kogo jest uważany?
Zabił Nefertari, ale być może kierował się dobrem wyższym?
Fascynująca, magiczna opowieść o odwadze, walce i miłości, która jest silniejsza niż wszystko. Pradawna waśń, zaginione insygnia i moc uczuć w pociągającej, fantastyczno-przygodowej oprawie.
Trylogia odnosi ogromne sukcesy w Niemczech, trzeci tom zdobył na Amazonie ponad 4500 recenzji czytelników, z czego aż 81% pięciogwiazdkowych.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-272-6 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Zostaw ją tutaj. – Sądząc po głosie, Mikail nawet nie bierze pod uwagę mego sprzeciwu. – Bardzo mi przykro. Nie miałeś wyboru. Pomyśl o sobie. Akurat w tej sytuacji nie możemy sobie pozwolić na łamanie własnych praw. Musimy zmierzyć się z zagadką, jakim cudem Setowi udało się ukraść pierścień ognia. Jesteśmy to winni naszym ludom.
Przez całe nieśmiertelne życie działałem dla dobra mojego ludu. Chciałem chronić naszą ojczyznę, a gdy to się nie udało, chciałem ją odzyskać. Ale teraz nie chcę już wracać na Atlantydę. Pragnę pomóc Nefertari dojść do siebie. Nie Set jej to zrobił, lecz my.
– W nosie mam myślenie o sobie. – Słowa płoną mi na języku jak rozpalony piasek. Muszę się napić, muszę odpocząć, żeby rany się zabliźniły, ale nie mogę wypuścić Nefertari z objęć.
– Jesteś poruszony i zraniony, jednak wszyscy mamy obowiązki. – Saida kładzie mi dłoń na ramieniu. – Nie zawsze łatwo je dźwigać, ktoś jednak musi to robić.
Czy dlatego oczekiwała od syna, że zwiąże się z kimś, kogo nie kocha? Przecież właśnie z tego powodu jest tu teraz Mikail, a nie Izrafil. Bo jemu nie ufa. Jakie jeszcze skrywa tajemnice? I czy nie żal jej Nefertari? Doprowadziły nas tutaj te wszystkie intrygi i potajemne machinacje. Zakładam Nefertari zakrwawiony kosmyk za ucho. Zimno skalnego podłoża przenika przez podartą nogawkę.
– Wciągnęliśmy ją w to wszystko. Nie zostawię jej na pastwę losu – upieram się. – Bez względu na to, kim będzie, nie opuszczę Nefertari. Jeżeli Mikail chce temu przeszkodzić, musi wyrwać ją z moich objęć i mnie zabić.
– No dobrze. – Saida ustępuje zaskakująco szybko. – W takim razie zabieramy ją do naszego pałacu.
Łypię na nią podejrzliwie. Krew zalewa mi oczy, niezbyt wyraźnie widzę minę królowej, dostrzegam za to znajomy uśmiech. Żałuję, że nie ma z nami Horusa, że nie przeczyta jej myśli. To na pewno pułapka, to zbyt niebezpieczne. Po przemianie Nefertari będzie nieobliczalna. Będzie stanowiła zagrożenie dla każdego, w czyich żyłach płynie czerwona krew.
– Azrael ma rację. Poświęciła się dla nas – tłumaczy swoją decyzję. – Nie zostawimy jej na lodzie. Biorę odpowiedzialność za Nefertari. Dżiny się nią zajmą.
Z ulgą patrzę, jak Mikail lekko skłania głowę. Musiałbym z nim walczyć. Przegrałbym.
– Równie dobrze on mógłby ją zabrać – proponuje jeszcze archanioł, zerkając na Platona i jego córkę.
Oszalał? Wiadomo, że do tego nie dopuszczę. Chodź nie czuję już rąk, przyciskam Nefertari do piersi. Jej lodowaty chłód parzy mnie jak ogień.
– Od początku to planowałeś? – zwracam się do Platona. Gdyby nie on, nie rozwiązalibyśmy tej zagadki. Gdyby nie on, Set nie odnalazłby magini z pierścieniem. Zwabił nas tutaj. Kręci mi się w głowie i nie daję rady myśleć logicznie. – Dlaczego ją przemieniłeś?
– Nefertari zasłużyła na życie – odpowiada na tylko jedno z moich pytań. Wycofuje się. – Jest odważniejsza niż wy wszyscy razem wzięci, a ta odwaga będzie jeszcze potrzebna. – Uśmiecha się smutno, jakby znał jej przyszłość i może tak właśnie jest. Zdarzają się wampiry o nietypowych umiejętnościach. Platonowi odwagi z pewnością nie brakuje i jemu też będzie ona niezbędna, gdy Set się dowie, że przemienił Nefertari. Nie sądzę, by taki miał plan. Jej śmiercią Set chciał mnie ukarać, bo uważał, że go zdradziłem. Nigdy nie rozumiał, że w tej wojnie nie chodziło o nas ani o to, czego chcemy.
– Hekate także tam jest? – Saida wskazuje głową ogromną bramę. – To wasz wspólny plan? – Mimo bólu słyszę jej przerażenie, gdy dociera do niej, że Hekate mogła o wszystkim wiedzieć. Dawniej przyjaźniły się równie mocno, jak Set i ja. I znowu mnie zdradził, a cena, którą płacę tym razem, jest jeszcze wyższa niż poprzednio. Nefertari leży w moich ramionach bez życia, lodowata jak sama śmierć.
Platon zaprzecza ruchem głowy.
– W życiu by w to nie weszła. – Kładzie córce dłoń na ramieniu. – Dla nas jednak Gehenna to jedyne bezpieczne schronienie przed waszym pościgiem. Idźcie już. Rytha, pierwsza magini, żąda waszej śmierci. Nie wybaczy mi, że zlitowałem się nad Nefertari. Ale Set mi podziękuje, gdy znajdzie mu koronę.
Zlitował się? Żartuje z nas? Zamykam oczy, gdy dociera do mnie, co przed chwilą powiedział.
– Koronę? – pyta Mikail z przerażeniem. Niełatwo wyprowadzić go z równowagi, ale teraz wydaje się wzburzony do głębi. – Czyżby korona popiołów znajdowała się w Gehennie? – Archanioł chwyta miecz, jakby chciał tę informację wydobyć z Platona nawet siłą, gdyby zaszła taka potrzeba.
Ludziom się wydaje, że Gehenna to piekło, ale to za mało powiedziane. Nawet my, nieśmiertelni, tylko szeptem wymieniamy tę nazwę i najchętniej zapomnielibyśmy o istnieniu tego miejsca. Niemożliwe, żeby korona tam była. To oznaczałoby koniec.
Groźny gest Mikaila nie robi na wampirze żadnego wrażenia, tyle że w nieludzkim tempie rusza z Yuną do bramy.
– Gdybym wiedział, gdzie jest, nie znaleźlibyśmy się w tej sytuacji – odpowiada tajemniczo i ciągnie córkę na drugą stronę. – Nikt z nas. Zostań przy niej – zwraca się do mnie. – Transmutacja jest bardzo bolesna. Będzie cię potrzebowała. – Sekundę później głazy łączą się ze sobą, kryjąc przejście, jakby nigdy go tam nie było. Gwiazdy tańczą mi przed oczami, z najwyższym wysiłkiem zachowuję przytomność. Pewnego dnia wynurzy się stamtąd bóg chaosu, a ja będę tu czekał, by go zabić. Wściekłość sprawia, że trucizna szybciej krąży mi w żyłach. Gorączkowo chwytam powietrze. Rany pokrywają mi całe ciało, skrzydła mam w strzępach, ledwie się ruszam, oryszalk sieje spustoszenie. W tej chwili w walce z Setem nie miałbym żadnych szans, ale wyzdrowieję i wtedy wyruszę na polowanie, nawet gdyby miało ono być ostatnim, co zrobię w życiu. Tego, co on uczynił Nefertari, nie da się wytłumaczyć. Dla nas dwóch nie ma miejsca na tym świecie. Ani na tym, ani na Atlantydzie.
– Platon ma rację. – Saida gestem przywołuje jednego z wojowników cienia. – Musimy uciekać, i to natychmiast.
– Naprawdę chcesz zaryzykować? – Mikail wsuwa miecz do pochwy. – Rada was wezwie. Ryzykujesz, że cię wykluczą, jeżeli będziesz chronił Nefertari.
Królowa dumnie unosi głowę. Dante staje obok niej.
– Tylko wówczas, jeżeli wy, archaniołowie, staniecie przeciwko nam i dalej będziecie kurczowo trzymać się praw, które już dawno straciły sens.
– Jedyną dla niej alternatywą jest to miejsce – odpowiada Dante zamiast matki i wskazuje litą skałę, w której jeszcze przed chwilą widniała brama. Na myśl, że Nefertari będzie tak zdesperowana, by się tam udać, oblewa mnie zimny pot i jeszcze mocniej tulę ją do siebie. Saida to jedna z najodważniejszych kobiet, jakie znam, ale obawa o syna, który tymi słowami opowiedział się przeciwko Aristoi, wyraźnie maluje się na jej twarzy.
– Nefertari nie pójdzie do Gehenny – wtrąca się także Enola i kładzie mi dłoń na ramieniu. Jako jedyna z nas jest w tym momencie zdolna do walki, tyle że ta walka oznaczałaby jej pewną śmierć. W starciu z archaniołem nawet jad nie pomoże. Ta myśl wcale jej nie przeraża. Przepełnia mnie wdzięczność, ale nie chcę, by przyjaciele ponosili konsekwencje moich czynów. Nie kolejny raz. Nie wiem, jakim cudem udało się Saidzie przekonać Mikaila, by jej pomógł. Gdyby nie zjawił się tutaj z berłem światła, gdyby nie zniszczył kamienia płaczu i nie otworzył przejścia, zginęlibyśmy wszyscy. Set i jego demony zamordowaliby każdego z nas. Ostatkiem sił otulam Nefertari skrzydłami, czy raczej tym, co z nich zostało. Powinienem był zamordować Seta pierwszego wieczoru, zaraz po jego powrocie. Z nas wszystkich to ja znam go najlepiej, a jednak nabrałem się tak samo jak pozostali. Nigdy sobie tego nie wybaczę. Z westchnieniem usiłuję wstać, nie wypuszczając Nefertari z objęć, i opadam na ziemię. W żadnej z wojen, które toczyłem, nie odniosłem tak poważnych obrażeń jak dzisiaj, ale muszę zabrać ją w bezpieczne miejsce. Nie może tu zostać.
– Jestem po twojej stronie, Azraelu – zapewnia Mikail. – Chcę tylko mieć pewność, że wiesz, co robisz i w co się pakujesz. Nefertari nie będzie tą samą osobą po transmutacji.
Warczę cicho. Naprawdę myśli, że to ma dla mnie znaczenie? Dotykam czoła dziewczyny. Mógłbym za nią zginąć, ale co to da, skoro wówczas nie zostałby nikt, kto by chronił ją przed nami i przed samą sobą? Od samego początku nasza wspólna przyszłość stała pod wielkim znakiem zapytania, ale w tym momencie gaśnie we mnie ostatnia nadzieja, w żyłach buzuje wściekłość. Czerpię siłę nie z jadu, lecz z desperacji. Powinienem był przewidzieć, że Set znowu nas zdradzi.
Dobiega mnie zrezygnowane westchnienie.
– Pozwól, że ją wezmę – proponuje Mikail. – Zawsze byłeś cholernie uparty. Przykro mi, że wszystko tak się potoczyło, nigdy nie byłem twoim wrogiem, Azraelu. Po prostu bardziej niż ty panuję nad emocjami.
Może nawet ma rację. Staram się myśleć logicznie, ból jednak znacznie to utrudnia. Jeżeli wypuszczę Nefertari z objęć, jeżeli powierzę mu tę, którą kocham, możliwe, że ją zabije. Rozpacz jest gorsza niż cierpienie fizyczne. Nie mogę jej stracić, nie oddam jej nikomu.
Saida kładzie Dantemu dłoń na ramieniu. Uśmiecha się do mnie.
– Daj ją Mikailowi i możemy wracać. W pałacu zajmiemy się twoimi obrażeniami. W takim stanie nie zdołasz jej obronić, wiesz o tym.
Ma rację. Moje skrzydła są do niczego, w tej chwili nie byłbym w stanie nawet unieść noża. Mikail pochyla się powoli, jakby obawiał się, że skoczę mu do gardła. Ostrożnie wyjmuje mi Nefertari z ramion. Dostrzegam spojrzenie, którym Enola obrzuca archanioła. Nigdy nie kwestionowała jego pozycji wśród Aristoi, ale jeżeli zrobi coś złego Nefertari, rozszarpie go na strzępy. Dla mnie. Targa mną ból wielu ran, lecz zaciskam zęby, gdy podchodzi po mnie wojownik cienia i dźwiga na nogi. Z jego pomocą wychodzę z jaskini. Wzdłuż świątynnego muru wracamy do wejścia tunelu. Straciłem poczucie czasu, nie mam pojęcia, jak długo byliśmy w środku. Wydaje mi się, że minęły całe stulecia, ale gdy wychodzimy na zewnątrz, Ra pcha przez niebiosa krwistoczerwony słoneczny dysk. Kto wie, co jeszcze zrobił Set? Oszukał przecież także boga słońca. Będę go ścigał, póki ponownie nie wyląduje w mrocznych lochach Ra, ale tym razem nie będzie łaski ani litości. Śmierć to zbyt mała kara. Walczę z omdleniem, które wyciąga po mnie chciwe łapy.
Wojownik cienia zabiera mnie z powrotem do pałacu dżinów. Mam szaroczarne plamy przed oczami, w głowie słyszę wrzaski setek demonów, gdy wreszcie osuwam się na marmurową posadzkę. Czerwona krew barwi jasny kamień. Oddycham z trudem, zaciskając wargi. Widok Mikaila, który chwilę później ląduje obok mnie, przynosi ulgę. Nefertari spoczywa nieruchomo w jego ramionach. Z wdzięcznością kiwam głową. Uwadze archanioła nie uchodzi nieufność w moich oczach, lecz zrezygnowany tylko wzrusza ramionami.
Straż pałacowa i dżiny wpadają do komnaty z ogrodów i innych budowli. Saida odprawia ich zwięzłym rozkazem, ale niestety, nie może powstrzymać szeptów niedowierzania i przerażenia. Stanowimy koszmarny widok.
– Zostanę przy niej – szepcze blada jak śmierć Enola i klęka obok mnie. Jak my wszyscy, ona także jest w szoku. Kojącym gestem kładzie mi dłoń na ramieniu. Palce mojej przyjaciółki drżą. – Nie martw się. Nikt nie zrobi jej krzywdy.
Nie udaje mi się uśmiechnąć, zbyt wielka rozpacz mną targa, powala przerażenie tym, co się stało. Nie mogę pozwolić, by trucizna mną zawładnęła, więc zbieram resztki sił, wstaję, macham do Mikaila. W milczeniu podaje mi Nefertari. Miewaliśmy różnice zdań, ale mimo wszystko on rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek inny z obecnych. Jesteśmy archaniołami, chronimy to, co do nas należy. Wspiera mnie bez słów. Enola idzie po mojej drugiej stronie. Saida i wojownicy cienia towarzyszą nam do pokoju Nefertari. Ostrożnie układam ją na posłaniu.
– Ty także musisz odpocząć – zauważa Saida. – Miriam zajmie się twoimi obrażeniami.
Kręcę głową przecząco. Być może Platon nas okłamał, ale wierzę mu, jeżeli chodzi o transmutację. Muszę być przy niej, nawet jeżeli nie mam pojęcia, ile to potrwa. Nie zostawię jej samej ani na sekundę. Obawiam się, że najgorszy będzie nie ból fizyczny, lecz cierpienie duszy. Zostanę, póki będzie tolerowała moją obecność, bo choć nie odbierze mi jej śmierć, teraz uosabiam wszystko, czego będzie się bać i brzydzić. Krew pulsująca w moich żyłach, moje ciepło, bijące serce – Nefertari z trudem to zniesie. Ponieważ nie mogę położyć się obok niej i wziąć w ramiona, ujmuję tylko dziewczęcą dłoń i zapominam o wszystkim innym. Nie zostawię jej samej w ciemności, która na nią czeka. Nie tylko Set ponosi winę za to, co spotkało Nefertari. Ja także. My wszyscy. Chociaż wyrzuty sumienia rozrywają mi serce, byłoby jeszcze gorzej, gdybym pozwolił jej odejść na dobre. Set nie wygra. Niema przysięga rozbrzmiewa w mojej głowie jak okrzyk, a potem zapadam się w ciemność, która pochłania Nefertari.
Otacza nas ostre, zimne powietrze. Brzęczący lód nie pozwala jej oddychać. Krew dziewczyny przestaje płynąć, a potem, po ostatnim, rozpaczliwym uderzeniu, jej serce przestaje bić, dusza obija się desperacko o wyrastający wokół złowrogi mur, który chce ją odciąć od wszystkiego, co dla niej ważne i cenne. Wbijam palce w czarny kamień, walę w niego w całej siły i wrzeszczę zrozpaczony, gdy mur rośnie i rośnie. Moje dłonie, moje palce, to krwawa masa. Nie udaje mi się pokonać kamienia, na nic moje wysiłki. Chcę wziąć Nefertari w ramiona i odlecieć jak najdalej, ale skrzydła mam w strzępach. Tracę siły, muszę jednak ją utrzymać. Nie może wkroczyć do Duat, a nie wiem, dokąd udają się dusze demonów. Pochłania nas gigantyczna fala. Gorączkowo chwytam powietrze. Płuca zalewa mi lodowata i zarazem parząca woda. Coraz mocniej ściskam dłoń Nefertari, nie wiem, co się dzieje, jeżeli jednak puszczę, stracę ją. Oślepia mnie jaskrawe światło, otaczają nas języki ognia, a potem w powietrze wzbija się szary popiół. Bezradnie patrzę, jak ciało Nefertari się rozpada. Cały czas trzymam dłoń jej duszy. Strach w jej srebrnym spojrzeniu pali moje oczy. Jej lęk jest gorszy niż poprzednie cierpienia.
– Wszystko będzie dobrze – szepczę i nienawidzę się za to kłamstwo. Chcę zamknąć jej oczy, bo nie mogę znieść malującej się w nich męki. Ale to jedyne, co w tej chwili mogę dla niej zrobić. Ściska moją dłoń i uśmiecha się. Serce mi pęka, gdy widzę tę desperacką odwagę. A potem jej ciało zaczyna się odradzać kawałek po kawałku. Jest piękniejsze, doskonałe, niezniszczalne. Takie samo i zarazem zupełnie inne. Cały czas zdaję sobie sprawę, że zostałem świadkiem tego procesu ze względu na więź łączącą nasze dusze, ale jest on przerażająco prawdziwy. Nefertari poczuje się uwięziona w tym idealnym ciele, a ja zrobię wszystko, by ją uwolnić.Gdy wchodzę do komnaty, Nefertari siedzi na łóżku. Ma na sobie tunikę z białego lnu, typową dla dżinów, i jasne spodnie. Barwa ubrania niemal zlewa się z kolorem jej skóry, właściwie jej karnacja jest jeszcze bledsza. Starannie złożony koc leży w nogach posłania. Nie potrzebuje go już. Jest lodowata, a ciepło pałacu to dla niej zapewne koszmar. Zanim straciłem przytomność, nie mogłem nawet trzymać jej za rękę. Dostrzegam kilka kropli krwi na kołnierzu jej koszuli, nie do końca zapiętej, dzięki czemu odsłania gładką, jasną skórę. Taris tkwi nieruchomo jak marmurowy posąg. Nie oddycha, nie mruga. Nie mam pojęcia, czy w ogóle zarejestrowała moją obecność. Ciągle jest sobą, a jednocześnie kimś zupełnie innym. Zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie, bo obawiam się, że nogi odmówią mi posłuszeństwa. Nie chodzi o fizyczną słabość, lecz o przytłaczający ciężar winy. Nigdy nie wynagrodzę jej tego, co się stało, choćbym żył nie wiadomo ile. Będę musiał o nią walczyć. Na razie, Saida zdoła ją ochronić, ale nie wiemy, na jak długo. Nieśmiertelni zawsze panicznie bali się demonów. Tylko że Nefertari to nie pierwsza z brzegu demona. To kobieta, którą kocham. O czym ona najwyraźniej nie wie, gdy w końcu zerka na mnie z wyraźną nieufnością. To także moja wina. Nigdy jej tego nie powiedziałem, a teraz nie jest odpowiedni moment. W niczym mi nie pomoże, jeżeli przy jej posłaniu rozsypię się na kawałki i będę błagał o wybaczenie. Jest napięta jak cięciwa. Cała ona, nawet w tej sytuacji demonstruje siłę. Być może jej ciało jest niemal niezniszczalne, ale mnie nie oszuka. Boi się panicznie. Chciałbym wziąć ją w ramiona i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Ale nawet tego nie mogę.
Kiedy już nabieram pewności, że nogi wytrzymają mój ciężar, zmierzam powoli w jej kierunku. Podchodzę, trzymając się jak najdalej od okna, żeby przypadkowy podmuch wiatru nie przyniósł jej zapachu mojej krwi. Trzyma ręce na kolanach. Na widok łańcuchów wzbiera we mnie wściekłość. Saida odważyła się na to dopiero, gdy mnie zabrali. Minęło pięć dni, odkąd jej wojownicy oderwali mnie od posłania Nefertari. Resztki sił, których nie pozbawiła mnie trucizna, zużyłem na to, by jej towarzyszyć podczas przemiany. Chciałem uchronić ją przed najgorszym bólem. Przed bólem i koszmarem. Nie sądzę, żeby mi się to udało. Za fasadą siły dostrzegam strach i wrażliwość. Przetrwała. Wielu się to nie udało. Proces jest zbyt makabryczny. Ciągle słyszy się plotki o tych, których ostatecznie złamał. Dla nas zazwyczaj oznaczało to po prostu jednego potwora mniej do upolowania. Teraz widziałem na własne oczy, jak to jest, gdy ciepłe ciało umiera i jednocześnie budzi się do życia. Nie sposób wyrazić tego słowami. Koniec końców niemal zabrakło mi sił, by uzdrowić siebie. Gdyby Saida nie przerwała więzi, umarłbym. Mimo to jestem wściekły na królową dżinów. Nefertari pomyśli, że ją zostawiłem, chociaż przysięgałem tego nie zrobić. Miriam, uzdrowicielka Saidy, jako tako poskładała mnie do kupy, ale ciągle jestem słaby jak niemowlę. Zbliżam się do niej powoli. Równie wolno odwraca głowę. To ciągle ona. Być może jej włosy lśnią nieco bardziej, jej skóra wydaje się jaśniejsza, bardziej przezroczysta. Kobiety wampiry charakteryzuje nieziemska uroda, za pomocą której bez problemu uwodzą ofiary. Ale dla mnie Nefertari zawsze była przepiękna. Jedyna autentyczna zmiana kryje się w jej oczach. Srebro błyszczy bardziej metalicznie, mieni się różowo. Prawdopodobnie niedawno piła. Póki będziemy dostarczać jej krew, nie zaatakuje. Najchętniej kazałbym ją rozkuć, chociaż to nie zmieni tego, czym teraz jest.
– Nie zbliżaj się – prosi.
Zatrzymuję się w pół kroku, chociaż chciałbym wziąć ją w ramiona. Nader wyraźnie widzę strach na jej twarzy. Strach, że mi coś zrobi. Ostrożnie pokonując dzielącą nas odległość, siadam na skraju łóżka, wyciągam do niej rękę. Dotyk trwa krótko, bo zaraz cofa dłoń. Jest jeszcze zimniejsza niż przed pięcioma dniami. Jej chłód parzy mnie jak rozżarzone węgle.
Oczy Nefertari ciemnieją, czerwona poświata przybiera na sile. Znowu czuje pragnienie. Słyszę, jak syczy cicho, a potem krzyżuje ręce na piersiach.
– Przepraszam, ale pachniesz bardzo smakowicie. Mam ochotę cię ukąsić.
Włosy na karku stają mi dęba. Rozum podpowiada, żebym się natychmiast odsunął, nie robię tego jednak, tylko się uśmiecham. Najwyraźniej wysiłki, by oszczędzić jej mojego zapachu, spełzły na niczym.
– Może kiedyś na to pozwolę.
Żachnęła się niemal niezauważenie.
– Mało prawdopodobne. Powinieneś stąd iść.
Chce trzymać mnie na dystans. Podobnie jak za życia, także teraz usiłuje nie okazywać słabości. Nie wybucha gniewem, nie zmienia się w krwiożerczą bestię, a mogło się tak zdarzyć. Nie pojmuję, skąd w niej ta siła. Zamiast jej posłuchać, przysuwam się bliżej i przyciągam ją do piersi. Nefertari spina się. Gdyby chciała, mogłaby, bez wysiłku, odepchnąć mnie tak, że walnąłbym o ścianę. Nie robi tego jednak, lecz wstrzymuje powietrze. Reszta jej ciała jest równie zimna jak palce. Nie wyczuwam bicia serca. Pachnie inaczej niż dawniej, ale dla mnie nie ma to znaczenia.
– Nie zostawię cię z tym samej.
Odpręża się na ułamek sekundy.
– Azrael – szepcze, gdy obejmuję ją jeszcze mocniej. – Puść mnie. Jesteś za ciepły, a twoja krew...
Dawniej roześmiałbym się z tych słów i z niej żartował, teraz, wbrew sobie, spełniam prośbę, bo słyszę desperację w jej głosie i sam skręcam się z bólu, chociaż zniósłbym go, bo zasłużyłem na cierpienie. Jej srebrne źrenice mienią się purpurowym ciepłem. Nerwowo przełyka ślinę.
– Przepraszam. Nie chciałem wodzić cię na pokuszenie – odpowiadam spokojnie, bo nie wiem, czego już dowiedziała się od innych. – Musisz nauczyć się panować nad instynktem łowieckim. Póki nie ulegasz żądzy krwi i nie zaczynasz zabijać, ciągle będziesz sobą.
Taką przynajmniej mam nadzieję. Teraz żałuję, że nie wiem więcej o demonach, które ścigałem, by chronić niewinnych. To my sprowadziliśmy je na ten świat i naszym głównym zadaniem było dopilnowanie, by ludzkość stosunkowo niewiele od nich ucierpiała. Czasami wychodziło nam to lepiej, czasami gorzej.
Nefertari kiwa głową i nieśmiało nabiera powietrza w płuca, starając się nie wciągać przy tym mojego zapachu.
– A ile razy udało się wampirowi zapanować nad pragnieniem?
Nie będę jej okłamywał.
– Ja nie znam żadnego, ale ścigałem tylko najgorszych.
Pochmurnieje.
– Właśnie tego się obawiałam.
– Znajdziemy wyjście. – Odpycham wspomnienie wizji z jaskini, chociaż doskonale wiem, że ten koszmar od tej pory na zawsze będzie stanowił część zarówno mnie, jak i jej. Niektórych rzeczy nie sposób zapomnieć, nawet żyjąc wiecznie. Ale przeszłość nie ma już znaczenia. W tej chwili interesuje mnie tylko przyszłość Nefertari. Musi być jakiś sposób, by mogła żyć bez łańcuchów i obaw, że kogoś skrzywdzi. Bez strachu, że zamorduje ją jeden z nieśmiertelnych. – Jeżeli komuś ma się to udać, to właśnie tobie.
– Nie chodzi o to, czy się uda, Azraelu, lecz o to, czy tego chcę. Czy chcę takiego życia. – Nie ucieka przede mną spojrzeniem. Widzę w jej oczach twardość i dystans, których w nich wcześniej nie było. Mój żołądek ściska się boleśnie. Nefertari nie może się poddać. Musi walczyć.
– Set nie może zwyciężyć. – To idiotyczny argument, chcę jednak obudzić w niej ducha walki i wyrwać z letargu. Jeżeli się podda, straci wszystko. Nie pozwolę na to, nawet jeżeli przyjdzie mi zmusić ją, by walczyła o siebie.
Zasłonami porusza leciutki wietrzyk. Przynosi zapach życia i krwi i Nefertari zaciska usta. Zadziwiające, jak nad sobą panuje. Zadziwiające i nietypowe, lecz właśnie te określenia najlepiej ją opisują, nie tylko w tej chwili.
– Musisz odejść – żąda bardziej stanowczo. – Jestem w stanie opierać się tylko przez pewien czas. Proszę.
Wiem, że ma na myśli opór przed żądzą krwi, która płynie w żyłach żyjącej istoty.
– Znajdziemy wyjście – powtarzam stanowczo.
– Jakie niby? – pyta pustym głosem. – Ani Izyda, ani Izrafil nie wierzą w możliwość powtórnej przemiany. To tylko jedno z kłamstw Seta. A jak ty uważasz?
Odsuwam się, żeby ułatwić jej zachowanie równowagi.
– Zawsze twierdził, że insygnia zdołają cofnąć przekleństwo. Ale...
Iskierka nadziei w jej oczach gaśnie, zanim zdążyłem dokończyć zdanie.
– Nie chcę słyszeć twojego ale. Idź. Idź już! – syczy na mnie i w końcu traci opanowanie. Nawet jeżeli w tej chwili jej zachowanie mnie przeraża, to dla osoby tuż po transmutacji jest ono zdecydowanie bardziej normalne niż ten stoicki spokój.
Wstaję.
– Potrzebuję świeżej krwi.
Jej tęczówki barwią się głęboką czerwienią na krawędziach. Wyglądają, jakby malarz zaczynał wypełniać je kolorem. Jej skóra traci błysk, staje się matowa.
– Zaraz wracam.
Transmutacja sama w sobie nie jest najgorsza. Najgorsze ciągle jeszcze przed nią. Mimo to nie chcę jej robić niepotrzebnej nadziei. Prawda jest taka, że sam nie wiem, w co Set wierzył naprawdę, a co nam kłamliwie wmawiał.
– Nie wracaj. – Odwraca głowę. Głos jej się łamie. – Nie chcę cię więcej widzieć.
* * *
Na korytarzu opieram się na chwilę o ścianę i oddycham głęboko. Minione pięć dni, podczas których moje skrzydła i ciało dochodziły do siebie, to morze mgły i bólu. Mgły, z której wyrwałem się dopiero godzinę temu. Na samą myśl, jak bardzo się bała przez te dni beze mnie, uginają się pode mną kolana. Zawiodłem ją. Skuli ją łańcuchami jak zwierzę. Szukam w sobie tysiącletniego opanowania, ale ono gnie się jak trzcina na wietrze. Z trudem panuję nad rozdygotanymi rękami. Nefertari na to nie zasłużyła. Nikt na to nie zasłużył, ale ona już na pewno. Niech sobie na mnie wrzeszczy, ile jej się podoba. Nie dam się odepchnąć, nawet gdyby miały minąć setki lat, zanim ponownie obdarzy mnie zaufaniem. Potrzebuje mnie i może na mnie liczyć. Miałem pozwolić jej umrzeć? Tak byłoby lepiej? Nie, odpowiadam sobie natychmiast. To nie wchodziło w grę, i to nie dlatego, że ma odnaleźć koronę, lecz dlatego, że ciągle była pełna życia. Jej czas jeszcze nie nadszedł.
Odrywam się od ściany i ruszam w drogę. Vida, wnuczka Miriam, akurat zmienia pościel na łóżku w komnacie, w której spędziłem ostatnich kilka dni.
– To była krótka wizyta. Nie chciała cię widzieć? – Widzę współczucie w jej oczach.
– Trzeba było mi powiedzieć, że jest przywiązana. – Szybkim krokiem podchodzę do szafy, w której także chłodzą się lekarstwa.
– Ej! – krzyczy Vida. – Nic tam po tobie.
– Potrzebuje krwi – informuję ją. – I to natychmiast. I macie ją tutaj.
Nie wiadomo skąd u mego boku zjawia się Miriam i zatrzaskuje drzwiczki, zanim zdążę sięgnąć po woreczek. Prycham cicho. Nie powinna ze mną zadzierać. Nie teraz.
– Uspokój się, chłopcze. – Staruszka pozostaje niewzruszona. Nie boi się mnie, chociaż należę do Aristoi. Jedyną oznaką jej zdenerwowania jest odrobinę bardziej niebieski odcień jej skóry. Opiera dłonie na biodrach. – Martwisz się o tę małą, ale nie pomożesz jej, pojąc ją krwią.
– Potrzebuje jej – rzucam gniewnie.
– Owszem, ale w małych dawkach. Zbyt duża porcja mogłaby złamać jej postanowienie, by pozostać człowiekiem. To jak z narkomanem, który zawsze chce więcej.
– Nie waż się nazywać Nefertari narkomanką – warczę oburzony.
Miriam tylko unosi brew i ignoruje mój wybuch.
– Powinieneś wracać do łóżka. Nie odzyskałeś jeszcze w pełni sił, ciągle cierpisz. Pozwól, że się tym zajmę.
Zwariowała czy co?
– Wracam do niej. Z krwią albo bez.
Vida, która do tej pory milczała, podchodzi do nas.
– Przygotuję napar dla Taris i dla ciebie.
– Napar – prycham. – Co nam po naparze?
– Przyda się wam obojgu. – Patrzy na mnie z taką samą miną, jak jej babka, która w tej chwili uśmiecha się z dumą.
– Jemu dodaj odrobinę waleriany – rzuca do wnuczki. – Wróć za trzy godziny – zwraca się do mnie – a dostaniesz krew. Wcześniej nie.
Zaciskam zęby i kiwam głową. Czekam, aż Vida przyjdzie z naparem.
– W napoju Nefertari są specjalne zioła, które powinny pomóc jej zapanować nad pragnieniem. Cały czas trochę eksperymentujemy – przyznaje – coś dodajemy, próbujemy. I jest w nim zdecydowanie więcej cukru niż w twoim – tłumaczy.
Uśmiecham się skruszony.
– Przepraszam. Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć.
– Już w porządku. Nigdy nie byłeś najmilszym pacjentem. W porównaniu z tym, co wcześniej, teraz nie było tak źle.
Uśmiecham się szerzej.
– Dzięki za wszystko.
– Nie ma sprawy. Idź do Taris. Wiemy zdecydowanie zbyt mało o tym, co przechodzi. Żałuję, że nie mogę zrobić dla niej czegoś więcej.
Ja też.
* * *
Gdy wracam, śpi albo udaje. Nie jestem pewien, bo leży nieruchomo. Tak nieruchomo, jak potrafią tylko wampiry. Stawiam napar na nocnym stoliku i przysuwam sobie krzesło. Gdyby była człowiekiem, położyłbym się obok niej, ale nie chcę, by moje ciepło wszystko skomplikowało. Zadowalam się więc głaskaniem jej włosów. Nefertari się nie rusza. Trzy godziny później mimo wszystko układam się obok niej, ponieważ bolą mnie skrzydła. Pilnuję, by ich nie urazić, a nie mam siły sprawić, by stały się niewidzialne. Wpatruję się w twarz Nefertari i nie żałuję, że nie pozwoliłem jej odejść. W malignie minionych nocy cały czas słyszałem trzask jej karku. Cały czas widzę, jak Set ostrożnie układa jej martwe ciało na brudnym, pokrytym szlamem dnie jaskini. Zmuszam się, by jej nie dotknąć, żeby się upewnić, że na pewno tu jest. Ta kobieta dzierży moje serce w swoich zimnych, mocnych dłoniach. W porównaniu z tym, co do niej czuję, miłość do Neith jawi się jak bezbarwny szkic. Wyrzuty sumienia z powodu tej myśli ściskają mnie za gardło. Nie zasłużyłem na żadną z nich, ale dla Nefertari mogę przynajmniej coś zrobić. Pod warunkiem, że na to pozwoli.
Drzwi otwierają się i do komnaty wchodzi Dante. Trzyma w dłoni kubek. Nefertari natychmiast unosi powieki. Mruga, gdy widzi mnie u swego boku, i jej usta drgają, jakby chciała się uśmiechnąć. Mimo czerwonych tęczówek przez chwilę jest taka sama jak dawniej. A potem albo przypomina sobie naszą kłótnię, albo wyczuwa zapach krwi i prostuje się gwałtownie.
– Pomyślałem sobie, że to przyniosę, zanim go ukąsisz. – Dante zbliża się do łóżka i przygląda jej badawczo. Nawet w postaci dżina jest wyjątkowo starannie ubrany.
– Obiecał, że pewnego dnia mi na to pozwoli. – Tak chciwie chwyta kubek, że krew pryska na białą pościel.
W oczach Dantego pojawia się ostrzegawczy błysk, ale odpowiada z wymuszoną swobodą:
– Nie muszę aż tak dokładnie wiedzieć, co wyprawiacie.
Nefertari wypija wszystko do dna i oddaje mu naczynie.
– No proszę, proszę, a ja myślałam, że wszystko sobie mówicie. Gdzie Kimmy?
Włosy na karku stają mi dęba. Co to znowu za gierka? Jest zbyt opanowana, zbyt rozsądna w tej sytuacji. Tego nie da się wytłumaczyć siłą woli. Nefertari coś kombinuje, i na pewno nie spodoba mi się to, co chodzi jej po głowie.
– Na spacerze z Horusem. Chce ją przekonać, żeby wróciła do Londynu, ona jednak się opiera.
– Niech ją zmusi – nakazuje Nefertari z nietypową u niej twardością w głosie. – Jeżeli tego nie zrobi, także ją pewnego dnia może spotkać coś, czego nie da się cofnąć.
Tak jak ją. Jestem wdzięczny za każdą emocję z jej strony, nawet złość. Kładę dłoń na jej barku, którą jednak natychmiast strąca.
– Nie dotykaj mnie! – krzyczy gniewnie i na fasadzie obojętności pojawiają się kolejne rysy.
– Moja mama chciałaby z tobą porozmawiać – zwraca się do mnie Dante.
– To musi poczekać.
Nie odejdę stąd, póki nastrój Nefertari się nie poprawi. Pod maską wściekłości skrywa prawdziwe uczucia. Boi się. Po zatonięciu Atlantydy reagowałem tak samo. Odpychałem każdego, kto chciał mi pomóc. Ale Horus i Dante nie dawali za wygraną, przez całe wieki byli przy mnie. Jeżeli będzie trzeba, tak samo potraktuję Nefertari. Znienawidzi mnie, ale jestem gotów zaryzykować.
– Idź, idź – nalega. – Potrzebuję chwili spokoju. Proszę.
– To nie potrwa długo – obiecuje Dante. – Zaraz wróci.
Na jej twarzy maluje się obojętność, jakby miała w nosie, czy będę tu, czy gdzie indziej.
– Przyniosłem ci napar. – Wskazuję kubek. – Już wystygł. Jest słodki i zawiera zioła, które mają stłumić twoje pragnienie.
– Dziękuję. – Nie wydaje się szczególnie wdzięczna, raczej pełna obrzydzenia. Nie mam jej tego za złe, jeżeli jej napój jest choć w połowie tak obrzydliwy jak mój.
– Później możesz jej przynieść kieliszek czerwonego wina – wtrąca się Dante i uśmiecha do Nefertari. – Będzie ci smakowało.
– Skoro tak uważasz.
Ja także się zastanawiam, skąd mu to przyszło do głowy, ale wszystko jest możliwe. Niewiele wiemy o takich jak ona. Widok Nefertari, gdy siedzi na łóżku i rozpaczliwie usiłuje nie pokazywać paniki i panować nad gniewem, łamie mi serce. Fakt, że nie mogę dla niej nic zrobić, jest gorszy niż walka z armią demonów. Ja miałem w perspektywie powrót na Atlantydę, nawet jeśli wydawało się to beznadziejnie nieprawdopodobne. Dla Nefertari nie ma chyba żadnej perspektywy. Ale czy mogę odebrać jej resztki nadziei? Czy możliwe, że akurat w tym wypadku Set nie kłamał? Odpowiedź jest bardzo prosta: nie mam pojęcia.
– Chodź – pogania mnie Dante. – To naprawdę ważne.
Odruchowo potrząsam głową. Co może być ważniejsze niż Nefertari? Idę jednak za nim.