Koronkowa suknia - ebook
Koronkowa suknia - ebook
Tosia stara się rozwinąć swoją firmę i niecierpliwie czeka na pierwsze zlecenie. W trudnych początkach wspiera ją graficzka Kama i Siergiej „złota rączka”. Tymczasem Łucja, aby pomóc siostrze spotyka się z tajemniczym mężczyzną. Kim jest ten człowiek i jak wpłynie na losy Tosi? Dlaczego pierwsza klientka agencji „Na nową drogę życia” nie cieszy się ze swojego ślubu? Co zrobi Bartek, odtrącony przez swoją wielką miłość? Jak spotkanie dwojga ludzi, którzy kiedyś się kochali, może wpłynąć na los ich dzieci?
Zajrzyjcie do salonu sukien ślubnych pani wąssowskiej. Przekonajcie się, czy prawdziwa miłość zawsze zwycięża.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-565-2 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Teraz, patrząc na trzymany w ręku test ciążowy, zrozumiała, że nie miała racji. Nie o potwierdzenie tu chodzi, a o nadzieję.
Ostatnie kilka minut, które spędziła, siedząc bez ruchu na brzegu wanny z twarzą ukrytą w dłoniach, były wypełnione właśnie nadzieją. A ta trwała, dopóki nie podniosła głowy i nie spojrzała na test. W tej jednej sekundzie zmieniło się wszystko.
Ta sekunda trwała całą wieczność, podczas której Iza tkwiła w jakiejś dziwnej pustce, pozbawionej myśli i emocji. Kiedy wreszcie odzyskała kontakt z rzeczywistością, zamrugała kilka razy, jakby sądziła, że jedna z kresek na pasku jakimś cudem zniknie.
Nie zniknęła.
Dziewczyna uświadomiła sobie, że nie ma pojęcia, co powinna teraz zrobić. W romantycznym filmie zapewne kupiłaby maleńkie buciki, spakowała je w zgrabną paczuszkę razem z testem i podczas kolacji w jakiejś dobrej restauracji podarowała mężczyźnie swojego życia. Ten po odpakowaniu podarunku miałby w oczach łzy szczęścia. A następnego dnia poszliby wspólnie kupować wyprawkę dla maleństwa.
Niestety, Izę niewiele łączyło z bohaterkami romantycznych filmów. Jej sytuacja była mocno skomplikowana. Jeśli ktoś sądziłby, że dziecko, które już bez najmniejszych wątpliwości nosiła w sobie, nie będzie miało ojca, byłby w błędzie. Owszem, Iza doskonale wiedziała, kto nim jest, ale też zdawała sobie sprawę z trudności, jakie ją czekają.
– Muszę się uspokoić i pomyśleć – mruknęła do siebie.
– Bello, mówiłaś coś?! – Zza drzwi łazienki dobiegł głos matki.
– Nie, mamo! – odkrzyknęła i szybko odkręciła wodę.
– Wyjdź wreszcie, śniadanie na stole!
– Tak, już idę!
Na samą myśl o jedzeniu zrobiło jej się niedobrze. Podobne odczucia towarzyszyły jej od kilku dni i właśnie one przypomniały o zerknięciu w kalendarzyk. To z kolei uświadomiło Izie, że okres spóźnia się dużo bardziej, niż jej się wydawało.
Kiedy prosiła w aptece o test, miała wrażenie, że farmaceutka przygląda jej się badawczo. Jakby wiedziała, że za tym zakupem kryje się coś, co nie powinno się wydarzyć. Iza uciekła wzrokiem i schowała pudełeczko głęboko na dnie torebki. Jeszcze tego brakowało, żeby matka zobaczyła!
Przeczytała w Internecie, że czasami takie opóźnienia miesiączki wynikają ze stresu. Kobieta obawia się ciąży, więc menstruacja nie przychodzi. Ale gdy test ciążę wykluczy, wszystko wraca do normy. Iza trzymała się tej nadziei przez cały wieczór i noc.
Teraz wiedziała, że nie stres był przyczyną, a tamta chwila w lesie, gdy oboje zapomnieli o wszystkim, łącznie z zabezpieczeniem.
– Nie ma co panikować – tłumaczyła mu wtedy. – I tak nie powinnam dziś zajść w ciążę.
A jednak zaszła, czego dowód leżał teraz przed nią na krawędzi umywalki.
I co ja mam teraz zrobić? – pomyślała bezradnie.
– Bello! Długo jeszcze?! – Matka znowu podeszła do drzwi.
– Już, już! – odparła niecierpliwie.
Obmyła twarz zimną wodą, wcisnęła plastikową płytkę głęboko do kieszeni i wyszła z łazienki.
Przecież mam już dwadzieścia jeden lat – rozmyślała, schodząc po schodach. – Nie jestem nastolatką, nie ja pierwsza zostanę matką w tym wieku. Dawno minęły czasy, kiedy ciąża przed ślubem stanowiła problem. Wiele moich koleżanek decydowało się na legalizację związku dopiero wtedy, gdy dziecko było w drodze.
Starała się jakoś zracjonalizować sytuację, przekonać samą siebie, że nie jest tak źle. Jednak w głębi serca doskonale wiedziała, że problemem nie jest żadna ze spraw, o których myślała. Chodziło o coś zupełnie innego, o wiele ważniejszego.
– A co ty masz taką minę, jakbyś żabę połknęła? – Matka rozłożyła serwetkę i umieściła ją na kolanach, żeby nie ubrudzić jasnej sukienki.
– Żołądek mnie boli – mruknęła Iza.
– Co ty mówisz? Jadłaś coś wczoraj poza domem? – Kobieta sięgnęła po pieczywo.
– Nie, ale mam dzisiaj kolokwium – wymyśliła naprędce dziewczyna. – Ciężko zaliczyć, denerwuję się…
– No tak, to na pewno dlatego – pokiwała głową matka. – Nie martw się tak bardzo, poradzisz sobie – starała się pocieszyć córkę, ale Iza widziała, że na próżno szukać w tym prawdziwych emocji.
Przyzwyczaiła się już do charakteru matki, do tego, że nie okazuje uczuć. Nie, nie wątpiła, że jest kochanym dzieckiem, ale zorientowała się już, że o ile na wsparcie finansowe czy dobrą radę może liczyć, o tyle na przytulenie albo spontaniczny śmiech już niekoniecznie.
Wygląda jak zamrożona – przyszło jej do głowy w dniu, gdy zmarła babcia. Wtedy sądziła, że matka się rozpłacze, okaże rozpacz. Ona, Iza, była pewna, że w taki właśnie sposób zareagowałaby na podobną wiadomość. Tymczasem matka po prostu odłożyła słuchawkę, spojrzała na córkę i powiedziała spokojnie:
– Pojutrze jedziemy na pogrzeb. Moja matka nie żyje.
A potem poszła do łazienki dokończyć robienie makijażu.
Nic dziwnego, że nie rusza jej jakieś kolokwium – skwitowała w myślach dziewczyna.
Prawdę mówiąc, akurat tego dnia było jej to akurat na rękę.
– Postaram się zaliczyć – odpowiedziała matce. – Ale z tych nerwów niczego nie zjem – dodała stanowczo, ze wszystkich sił starając się zapanować nad skurczem brzucha.
– Z pustym żołądkiem trudniej ci będzie się skupić, ale jak uważasz… – Matka włożyła do ust kawałek pomidora.
– Zjem coś po kolokwium, wiesz, że mam obok uczelni kilka fajnych knajpek. – Iza szybko wstała od stołu i podeszła do kuchennej szafki, gdzie stał dzbanek z wodą.
Byle nie patrzeć na jedzenie – pomyślała, wypijając kilka małych łyków płynu. – A myślałam, że te poranne nudności są mocno przesadzone.
– Ja dzisiaj będę cały dzień w domu, więc zrobię coś dobrego na kolację – poinformowała tymczasem matka. – Masz jakieś zamówienie specjalne?
– Wszystko jedno… Co zrobisz, to zjem. – Naprawdę dłużej nie mogła kontynuować tego tematu. – Przepraszam, ale muszę się zbierać. Jeśli się spóźnię, doktor nawet do sali mnie nie wpuści.
Prawie wbiegła po schodach i z ulgą zatrzasnęła za sobą drzwi swojego pokoju. Opadła na łóżko, twarzą w poduszkę.
Co robić? – kołatała jej w głowie wciąż ta sama myśl. – Co ja mam teraz zrobić?
Poczuła, że coś uwiera ją w biodro. Sięgnęła do kieszeni.
To ten cholerny test – mruknęła i, chcąc nie chcąc, wstała, żeby ukryć dowód ciąży w torebce. Zresztą naprawdę musiała już wychodzić.
Wyrzucę gdzieś po drodze – zdecydowała i pożałowała w myślach, że wraz z kawałkiem plastiku nie może pozbyć się całej sprawy.
Jak to się mogło stać? – pytała samą siebie, zapinając sweter. – I dlaczego akurat mnie musiało się przytrafić. Wiolka ciągle ryzykuje i za każdym razem jej uchodzi na sucho – przywołała w pamięci koleżankę z roku. – A ja raz i od razu ciąża. To niesprawiedliwe!
Miała ochotę tupnąć nogą jak dziecko, ale przecież nie była pięciolatką. Zdawała sobie sprawę, że ucieczka w pretensje i żale w niczym tu nie pomoże. Prędzej czy później będzie musiała stawić czoła sytuacji.
Ale może jednak nie od razu – uznała. – Wieczorem się nad tym zastanowię. Teraz muszę jakoś przetrwać zajęcia. Rok dopiero się zaczął, a dozwolony limit nieobecności może być mi później bardziej potrzebny – pomyślała rozsądnie.
– Wrócę około siedemnastej! – krzyknęła w kierunku salonu, gdzie matka zwykła pijać poranną kawę.
– Dobrego dnia! – usłyszała w odpowiedzi.
Już nie jest dobry – westchnęła Iza. – Na szczęście ona jeszcze o tym nie wie.
*
Słoneczny poranek nie musiał poprawiać Bartkowi humoru, bo obudził się w doskonałym nastroju. Jednak mocne promienie październikowego słońca uznał za dodatkowy bonus do czekającego go dnia.
Co prawda w kolejce do łazienki wyprzedziła go siostra – pyskata trzynastolatka, którą czasami gotów był udusić, ale tym razem zlekceważył wystawiony przez Julkę język i trzaśnięcie mu drzwiami przed nosem.
– Jeszcze będziesz chciała pożyczyć kasę – mruknął pod nosem, lecz bez złości. – Wtedy zobaczymy, jak potrafisz się przymilnie uśmiechać, smarkulo.
Przeciągnął się powoli.
– Synu, czy ty musisz stać o siódmej rano na środku przedpokoju? – Głos ojca przywrócił go do rzeczywistości.
– Stałbym w łazience, gdyby nie Julka – odpowiedział zgodnie z prawdą.
– Jaki ty jesteś dowcipny – ironicznie skomentował mężczyzna. – Ale to nie zmienia faktu, że jeśli mnie nie przepuścisz, spóźnię się do pracy.
– Dobra, już znikam. – Bartek posłusznie wycofał się do swojego pokoju.
Poranna krzątanina tym razem nie musiała być jego udziałem. Zajęcia zaczynał dopiero o dziesiątej, więc mógł spokojnie przeczekać, aż ojciec z Julką wyjdą.
Usiadł na brzegu łóżka i sięgnął po telefon.
Ciekawe, czy napisała coś po przebudzeniu? – zastanawiał się.
Niestety, nie było żadnej nowej wiadomości. Uśmiechnął się, bo wiedział przecież, że zazwyczaj wstawała w ostatniej chwili i robiła wszystko w pośpiechu. Trudno w takiej sytuacji znaleźć czas nawet na krótkiego esemesa.
Fakt, miło byłoby zobaczyć na ekranie porannego buziaka, choćby wirtualnego, ale Bartek nie przykładał aż tak wielkiej wagi do jego braku. Znał zwyczaje swojej dziewczyny, poza tym był pewien, że nawet jeśli nie miała czasu napisać, to z pewnością o nim pomyślała.
Może zamiast tak siedzieć bez sensu powinienem trochę poćwiczyć – uznał. – Biceps sam się nie zrobi.
Nie żeby od razu chciał zostać mistrzem świata w kulturystyce albo pobić rekord w obwodzie wspomnianego mięśnia, ale nie ma co ukrywać, chciał dobrze wyglądać. Zresztą który dwudziestodwulatek nie chce?
Bartka nie stać było na karnet do klubu fitness. Owszem, dorabiał sobie jako barman w jednym z kieleckich pubów, ale zarobione pieniądze przeznaczał raczej na ubrania, wyjście do kina czy klubu. Wiedział, że rodzice nie mają zbyt dużego budżetu, zwłaszcza że matka pracowała tylko dorywczo. Jej firma upadła, a znalezienie etatu dla kobiety przed pięćdziesiątką graniczyło z cudem.
Gdy chciała zatrudnić się w sklepie, ojciec stanowczo zaprotestował.
– Z twoim kręgosłupem dźwiganie jest wykluczone – uciął. – A wiesz przecież, że ekspedientka nie tylko stuka w klawisze kasy, ale też wyładowuje i rozkłada towar.
Bartek wiedział, że ojciec starał się brać nadgodziny w swoim zakładzie i to dlatego często wracał późno. Na szczęście firma, w której pracował, nie narzekała na brak klientów. Robili meble na wymiar, a zawsze znaleźli się chętni na nową kuchnię czy szafę.
Matka od czasu do czasu dorabiała jako opiekunka do dzieci, ale ostatnio głównie zajmowała się domem. Julka cieszyła się z tego, choć nawet ona rozumiała, że gdy tylko jedno z rodziców zarabia, trzeba się liczyć z cięciami finansowymi.
Bartek też rozumiał sytuację i chociaż czasami miał poczucie, że los potraktował go niesprawiedliwie, bo nie może pozwolić sobie na to, co dla wielu jego kolegów nie stanowiło problemu, szybko doszedł do wniosku, że w końcu ma dwie ręce i może na siebie zarobić sam.
Robotę znalazł bez kłopotu, już w pierwszym pubie, w którym zapytał, jego wysportowana sylwetka i miły uśmiech zyskały aprobatę. A że miał zapał do pracy i budził sympatię, to po kilku miesiącach radził sobie już całkiem nieźle, a napiwki stały się miłym dodatkiem rekompensującym niezbyt wysokie zarobki.
Nie mam na co narzekać – pomyślał, sięgając po hantle. – W końcu wystarcza mi na moje potrzeby. Zamiast co miesiąc płacić za siłownię, mam własny sprzęt. I nie muszę nikomu imponować metkami na ciuchach.
Uśmiechnął się na tę myśl, bo przed oczami stanęła mu twarz dziewczyny. Tak, właśnie ona. Bartek wiedział, że pochodziła z naprawdę bogatego domu, ale nigdy nie dała mu do zrozumienia, że przeszkadza jej ta różnica między nimi. Nie była też pustą lalą, dla której liczą się tylko nowe buty i drogie samochody.
Normalna dziewczyna – stwierdził po raz kolejny. – I bardzo dobrze.
Machał ciężarkami z zapałem, a myśl o niej dodawała mu energii. Może przed kumplami nie przyznałby się do tego, ale przed sobą mógł. Zakochał się i tyle. To trwało już od pół roku i wcale nie słabło.
Bartek po raz pierwszy czuł coś takiego. Owszem, z wieloma dziewczynami spotykał się w przeszłości, ale żadna nie zawładnęła jego myślami tuż po przebudzeniu i przed zaśnięciem. A teraz tak właśnie było.
– Bartuś, zrobić ci jajecznicę? – Matka stanęła za drzwiami pokoju.
Nigdy nie wchodziła bez pukania, w ich domu szanowano prywatność.
Wstał i otworzył drzwi.
– A wiesz, że chętnie zjem – uśmiechnął się.
– Tak od rana ćwiczysz? – zdziwiła się kobieta.
– Później nie będę miał czasu – wyjaśnił. – A o formę trzeba dbać.
Matka wymownie pociągnęła nosem.
– No dobrze, ale może otworzysz okno? – zaproponowała.
Bartek pokiwał głową.
– Zrozumiałem aluzję. Julka już nie okupuje naszej łazienki?
– Przed chwilą wyszli z tatą. Nie słyszałeś?
Zerknął na zegarek. Rzeczywiście, zajęty myślami nawet nie zauważył, że minęło ponad czterdzieści minut.
– No to idę wziąć prysznic – stwierdził.
– Tylko szybko, bo jajecznica będzie za pięć minut. – Matka poszła w stronę kuchni.
Bartek błyskawicznie opłukał spocone ciało. A potem założył świeży t-shirt i z zadowoleniem zerknął w lustro.
To będzie fajny dzień – puścił oczko do swojego odbicia.
Gdy pojawił się w kuchni, matka akurat nakładała usmażoną potrawę na talerzyk. Chłopak pociągnął nosem.
– Z boczkiem – bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Owszem – uśmiechnęła się kobieta.
Bartek usiadł, sięgnął po kromkę chleba i widelec. Matka zajęła miejsce po drugiej stronie stołu.
– Widzę, że masz dobry humor – zagaiła.
– No – mruknął niezbyt może elegancko, ale miał usta pełne jajecznicy.
– A jakie plany na dziś? Pracujesz?
– Dzisiaj wolne – pokręcił przecząco głową. – Do siedemnastej trzydzieści mam zajęcia.
– Potem wracasz do domu?
– Raczej nie. Mam jeszcze coś do zrobienia – wbił wzrok w talerzyk.
– Synku, przecież możesz normalnie powiedzieć, że idziesz na randkę – uśmiechnęła się matka, obserwując zachowanie chłopaka.
– Randkę? – wzruszył ramionami. – Na randki chodziło się trzydzieści lat temu.
– Wszystko jedno – machnęła ręką. – Chodzi mi o to, że już dawno domyśliłam się, że masz dziewczynę.
– Nie pierwszą raczej – udał obojętność.
– Zgadza się. Ale o wszystkich poprzednich mówiłeś wprost i lekko. A tę trzymasz w tajemnicy jak wiadomość o znalezionym skarbie – podsunęła dzbanek z herbatą w jego stronę. – Dlatego właśnie myślę, że to specjalna znajomość.
Ach, ta matczyna intuicja! Bartek nie wiedział, jak zareagować. Rzeczywiście, nie wspominał o swoim nowym związku, ale właściwie nie wiedział, dlaczego. Może nie chciał zapeszyć? A może nie zamierzał pokazać, jak mocno jest zaangażowany?
– Dobrze, nie denerwuj się – kobieta poklepała syna po dłoni. – Nie zamierzam wyciągać z ciebie niczego siłą. Będziesz chciał, to powiesz. Ale pamiętaj, że chętnie ją poznamy.
Skinął głową i w milczeniu dokończył śniadanie. Wiedział, że propozycja matki była szczera, ale uznał, że musi to przemyśleć. No i zapytać swoją dziewczynę, czy ma ochotę na takie spotkanie.
*
Wykład zdawał się ciągnąć w nieskończoność. Na szczęście mdłości ustąpiły i żołądek wrócił na swoje miejsce.
Iza starała się skupić na słowach profesora. Z marnym skutkiem. Wciąż powracała myślami do wydarzeń poranka i nastrój miała coraz gorszy.
– Źle się czujesz? – zapytała szeptem Wiolka.
– Nie, dlaczego? – próbowała zbyć koleżankę.
– Strasznie blada jesteś – usłyszała w odpowiedzi. – I smarujesz tylko jakieś bazgroły – wskazała palcem na zeszyt leżący przed Izą.
Rzeczywiście, zamiast słów wykładowcy były tam jakieś dziwne esy-floresy, a pośrodku, niczym krzyk rozpaczy, pysznił się ogromny wykrzyknik.
– Nie mam dziś nastroju i tyle – mruknęła, bo nie bardzo wiedziała, jak inaczej wyjaśnić swoje postępowanie.
– Czyżby twój Romeo wywinął jakiś numer? – zachichotała Wiolka.
Raczej ja wywinęłam – pomyślała Iza.
– Proszę o ciszę! – karcący głos profesora wybawił ją od konieczności udzielenia koleżance odpowiedzi.
Przyjęła to z ulgą, bo rozmowa zaczynała zmierzać w kłopotliwym kierunku. Szybko wbiła wzrok w zeszyt i zaczęła udawać, że notuje. Wiolka zresztą zrobiła to samo, bo wykładowca słynął z tego, że na egzaminie mocno dokręcał śrubę tym, którzy sprawiali mu problemy podczas wykładów.
Kiedy zajęcia nareszcie się skończyły, Iza od razu ruszyła w kierunku wyjścia.
– Hej, poczekaj! – koleżanka dogoniła ją przy schodach. – Mamy teraz trzy kwadranse przerwy. Może wpadniemy na kawę do naszego ulubionego bistro?
– Chciałam się przespacerować – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Wydawało jej się, że jesienne słońce i przechadzka pomogą jej jakoś poukładać myśli.
– Fajny pomysł, też chętnie się przejdę – podchwyciła Wiolka.
Iza z trudem powstrzymała westchnienie. Normalnie lubiła tę dziewczynę. Może nie były przyjaciółkami, ale na pewno dobrymi koleżankami. Trzymały się razem od pierwszego roku i wiele godzin spędziły na wspólnej nauce i pogaduchach. Jednak o swoim zmartwieniu Iza nie zamierzała rozmawiać z Wiolką. Znała dobrze jej charakter, wiedziała, że dziewczyna ma dość swobodny stosunek do życia, związków i zobowiązań. Nie takiej partnerki do rozmowy teraz potrzebowała.
Nie chciała jednak urazić koleżanki, więc po chwili maszerowały ramię w ramię w stronę pobliskiego skweru.
– Masz jakieś plany na sobotę? – Wiolka spojrzała pytająco na Izę.
A skąd ja mogę wiedzieć – pomyślała dziewczyna. – Nie wiadomo, co będę robiła jutro, a ona mi tu o sobocie…
– Znajomy robi domówkę – kontynuowała Wiola niezrażona milczeniem rozmówczyni. – Wynajmują z kolegami mieszkanie na Sadach. Cztery pokoje, więc miejsca sporo. Wybierzesz się?
– Raczej nie.
– E, no co ty! Chłopaki są sympatyczni, ostatni rok politechniki, pełen luz, ale i kultura – zachwalała koleżanka. – Przecież nie musisz każdego weekendu spędzać z tym swoim Romeo, prawda?
W tym samym momencie Iza poczuła wibrowanie w torebce. Wyjęła telefon i popatrzyła na wyświetlacz.
– To on? – domyśliła się Wiola.
Miała rację. To był on.
Cztery nieodebrane połączenia i kilkanaście esemesów.
Dzień dobry, jak Ci mija dzień?
Co u Ciebie?
Wszystko w porządku?
Dlaczego nie odbierasz? Coś się stało?
Odezwij się!
Czytała kolejne wiadomości i czuła pustkę w głowie.
– Uważaj! Samochody! – Wiolka złapała ją za rękaw tuż przed przejściem. – Ja rozumiem… miłość, ale chyba nie musi się od razu kończyć tragicznie! – zażartowała.
Izie nie było do śmiechu. A słysząc ostatnie zdanie, poczuła, jakby zimna obręcz zaciskała jej się na sercu.
Mam przeczucie, że tak właśnie może być – przemknęło jej przez głowę.
Telefon znowu zawibrował. Iza szybkim ruchem wrzuciła go do torebki.
– No, kochana, teraz to już nie ściemniaj, tylko mów, co się stało. – Wiolka zatrzymała się i zmusiła do tego samego Izę. – Skoro nie odbierasz od niego telefonów, to albo naprawdę coś wywinął, albo masz innego. Gadaj natychmiast! – zakończyła stanowczym tonem.
– Ani jedno, ani drugie – westchnęła zrezygnowana dziewczyna. – Po prostu nie chcę z nim na razie rozmawiać.
– Nie wierzę – podkręciła głową koleżanka. – Przecież ty poza nim świata nie widzisz. Ale skoro tak, to może jednak zdecydujesz się na tę sobotnią imprezę? – Wiolka nigdy zbyt długo nie zajmowała się problemami innych.
– Mówiłam już, że nie chcę. – Iza poczuła, że naprawdę ma dość. – Słuchaj, przepraszam cię bardzo, ale muszę wrócić na uczelnię.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła naprzód.
– Nie wiem, co w ciebie wstąpiło. – Wiolka po chwili zrównała się z dziewczyną. – Okres masz czy co?
To akurat właśnie nie – pomyślała Iza.
– Widzę, że cię wszystko wkurza, więc posiedź sobie gdzieś w kącie, a ja skoczę po kawę – zdecydowała, gdy znalazły się z powrotem w budynku. – Tylko nikomu nie przegryź gardła – zażartowała.
Iza z ulgą przyjęła upragnioną chwilę samotności. Przysiadła na parapecie i przez kilka minut przyglądała się sroce, która z zapałem poszukiwała czegoś na trawniku. A kiedy podniosła wzrok, zobaczyła, że jej chłopak właśnie zbliża się do wejścia na uczelnię.
O nie! Teraz nie mogę z nim rozmawiać! – wpadła w panikę. – To niemożliwe! Nie dam rady!
Szybkim krokiem ruszyła w stronę automatu z napojami. Dopadła koleżankę, gdy ta wyciągała właśnie drugi kubeczek z podstawki.
– Wiolka! Musisz mi pomóc! – zażądała.
– Co się stało?
– On tu przyszedł!
– A, Romeo – roześmiała się dziewczyna.
– Skup się. Powiesz mu, że jestem chora i poszłam do domu – zakomenderowała Iza. – A ja będę w tym czasie w toalecie. Dopilnuj, żeby poszedł, i dopiero wtedy przyjdź po mnie.
– Dobra, spoko. Nie takie akcje się robiło – mrugnęła domyślnie Wiola. – Pozbędę się go szybko i bezboleśnie.
– Dzięki. – Iza spojrzała na nią z wdzięcznością i pobiegła do damskiej łazienki.
Spędziła chyba kwadrans w kabinie, aż wreszcie usłyszała głos Wiolki.
– Już możesz wyjść z ukrycia.
– Na pewno sobie poszedł? – upewniała się, myjąc ręce.
– Tak, odprowadziłam go do samych drzwi na dole – zapewniła dziewczyna. – Powiedziałam, że na pewno śpisz i dlatego wyłączyłaś telefon. Ale jak tylko się obudzisz, to zadzwonisz.
Musiała przyznać, że Wiolka sprytnie to wymyśliła.
– Tylko skontaktuj się z nim, bo gotów przyjść do ciebie do domu.
Iza pokiwała głową. Koleżanka miała rację, mógł to zrobić. A wtedy wszystko posypałoby się od razu. Do tego nie można było dopuścić.
Ostatnie ćwiczenia przesiedziała jak na szpilkach. Potem od razu pobiegła do szatni, a w drodze powrotnej bez przerwy rozglądała się dookoła. Na szczęście chłopaka nigdzie nie było.
Gdy tylko dotarła do swojego pokoju, od razu wystukała kilka zdań na smartfonie.
Przepraszam, to chyba grypa żołądkowa. Nie miałam siły pisać. Teraz też jeszcze słabo się czuję. Odezwę się, jak mi się poprawi.
Nacisnęła zieloną ikonkę. Odpowiedź przyszła prawie natychmiast.
Wiem, Wiolka mi powiedziała. Odpoczywaj, ja poczekam.
Najwyraźniej wpatrywał się w telefon, skoro tak od razu odpisał. – Izie zrobiło się wstyd.
Doskonale wiedziała, że beznadziejnie się zachowuje, ale naprawdę na razie nie potrafiła inaczej. Miała nadzieję, że do następnego dnia coś wymyśli, chociaż na razie żadne dobre rozwiązanie nie przychodziło jej do głowy.
*
Bezsenna noc także niewiele zmieniła, a jeśli już, to na gorsze.
Iza przewracała się z boku na bok przez wiele godzin, zastanawiając się, jaki powinien być jej kolejny krok. To jasne, że nie uda jej się długo ukryć swojego stanu i w końcu trzeba będzie podjąć jakąś decyzję.
Ostatecznie jestem dorosła. No i to żadna tragedia – próbowała dodać sobie otuchy. – Urodzę dziecko i już.
Jednak doskonale wiedziała, że to nie takie proste.
Jak ja powiem mamie? Przecież ona albo się wścieknie, albo załamie – innej reakcji nie przewidywała. – Gotowa wyrzucić mnie z domu.
To ostatnie stwierdzenie na początku wywołało w Izie bunt.
Okej, wyrzuci to wyrzuci – zacisnęła pięści. – Wtedy zamieszkamy razem. Najwyżej będzie biednie, ale przecież damy radę.
Niestety już po chwili pewność siebie ją opuściła. Nie była aż tak naiwna, żeby nie wiedzieć, ile kosztuje samodzielne wynajęcie mieszkania. A przecież miało być jeszcze dziecko.
Dziecko!
Totalna abstrakcja! Oczywiście widziała, jak to wygląda z biologicznego punktu widzenia, ale jej umysł nadal nie do końca przyjmował do wiadomości, że gdzieś tam, w niej, rośnie nowe życie, które za niespełna osiem miesięcy stanie się odrębnym człowiekiem.
Dlaczego ja nic nie czuję? – wierciła się na łóżku i raz za razem dotykała swojego brzucha. – Dlaczego nie pokochałam go od razu?
Nie znajdowała w sobie ani grama uczucia dla tej nowej istoty, a przecież tyle słyszała o matczynej miłości, jakiej doświadczają ciężarne. Kilka jej koleżanek z roku już było matkami. „Kiedy się dowiedziałam, od razu poczułam, że to najlepsze, co mnie w życiu spotkało” – mówiła jedna z nich. „Taka czułość mnie zalewa, ile razy pomyślę o moim maleństwie” – twierdziła inna. – „Mówię wam, dziewczyny, to niesamowite”. „Nie mogę się doczekać aż je zobaczę” – gładziła wystający brzuch kolejna.
Iza przywoływała w pamięci te sceny. Nawet zazdrościła trochę tym dziewczynom. Właśnie tej wyjątkowej więzi, tej miłości dostępnej jedynie matkom.
A teraz, gdy sama powinna tego doświadczać, nie czuła niczego. Jedyne, co przychodziło jej do głowy, to natrętne myśli o tym, że nie wie, jak powinna postąpić.
Kiedy wreszcie udało jej się na chwilę zasnąć, za oknami zaczynało już świtać. Iza miała wrażenie, że ledwie zamknęła powieki, a już matka uchyliła drzwi od pokoju.
– Bello, pora wstawać.
Widząc, że dziewczyna nie reaguje, podeszła do łóżka i delikatnie dotknęła ramienia córki.
– Bello! – Jej głos brzmiał stanowczo. – Prosiłaś, żeby obudzić cię przed ósmą.
Iza pokiwała głową na znak, że słyszy, ale nie otworzyła oczu. Nie potrafiła spojrzeć na matkę, bała się, że tamta wyczyta wszystko w jej spojrzeniu.
– No już, dosyć leniuchowania. Ile można spać? Wczoraj zgasiłaś światło przed dziesiątą. – Kobieta uchyliła okno i zerknęła na Izę. – Zrobię mocniejszą kawę, bo inaczej chyba się dziś nie rozbudzisz – zdecydowała. – Czekam w jadalni – dodała jeszcze na odchodne.
Po jej wyjściu Iza usiadła na łóżku i przetarła oczy.
Nie umarłam, nie zniknęłam – westchnęła. – Szkoda, bo może to byłoby najlepsze rozwiązanie.
Tymczasem zaczynał się kolejny dzień.
No dobrze. Jutro na wszelki wypadek powtórzę test, a jeśli wyjdzie pozytywny, porozmawiam najpierw z nim, a dopiero potem powiemy matce – zdecydowała, bo przecież coś trzeba było postanowić.
Wiedziała, że to tylko odroczenie wyroku, ale przecież jeden dzień niczego nie zmieni.
Ukryła podkrążone oczy pod makijażem, bladość policzków zaretuszowała różem, po czym zeszła na śniadanie.
Przynajmniej dziś mnie nie mdli – pomyślała, ale to, co nastąpiło chwilę potem, pokazało jej, w jak wielkim jest błędzie.
Zdążyła zrobić ledwie trzy kroki w stronę stołu, gdy intensywny zapach kawy dotarł do jej nozdrzy i Iza w jednej chwili poczuła, że żołądek podchodzi jej do gardła.
Rzuciła się w kierunku toalety, nawet nie domykając za sobą drzwi.
Zwróciła wszystko, ale nawet wtedy skurcze w brzuchu nie pozwoliły jej wrócić do kuchni. Gdy wreszcie mogła się wyprostować, z ulgą wypłukała usta i ledwie żywa poczłapała na górę.
Nawet się nie zdziwiła, gdy po chwili dołączyła do niej matka.
– Bello, czy ty masz mi coś do powiedzenia? – Przysunęła krzesło do łóżka i wbiła w córkę badawcze spojrzenie.
– Nie – mruknęła niezbyt grzecznie dziewczyna.
– A mnie się wydaje, że jednak powinnyśmy porozmawiać. – Kobieta nie zwróciła uwagi na niezbyt elegancki ton Izy.
Dziewczyna milczała. Ostentacyjnie odwróciła głowę i wpatrywała się w niebo za oknem.
– Czy ty jesteś w ciąży? – padło pytanie, którego najbardziej się obawiała.
Właściwie po co mam zaprzeczać? – pomyślała bezradnie. – Przecież ona doskonale to wie. Moje potwierdzenie to tylko formalność.
– Tak. – Nic więcej nie przeszło Izie przez gardło.
Czekała, co teraz będzie.
Przez chwilę w pokoju panowała cisza. Zaniepokojona dziewczyna spojrzała na matkę i ze zdziwieniem stwierdziła, że ta ociera łzę.
– Płaczesz?
– Jak widzisz – odparła krótko.
Ten przejaw emocji zaskoczył Izę. Przerobiła w myślach różne scenariusze, ale czegoś takiego nie przewidziała.
– Dlaczego? – zapytała, bo zachowanie matki wydało jej się zupełnie irracjonalne.
– Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że tak to się rozwinęło. Obserwowałam was z niepokojem, bo Artur to jeszcze młody człowiek, a wiadomo, jak to jest w takim wieku. Pokusa skakania z kwiatka na kwiatek… – pokiwała głową. – Przyznam też, że miałam wrażenie, jakbyś niezbyt się starała, choć powtarzałam ci, że tak przystojnego i bogatego chłopaka trzeba pilnować…
Iza słuchała matki i powoli zaczynała zdawać sobie sprawę, że ta ma zupełnie inny obraz całej sytuacji. Uniosła się na łóżku i otworzyła usta, żeby wyjaśnić, ale kobieta nie dała jej dojść do głosu.
– Bello, nawet nie wiesz, jak dobrze się stało. Bo przecież dziecko to już nieodwracalne zobowiązanie. Związek można zakończyć, ale rodzicielstwa nie sposób…
– Ale mamo… – weszła jej w słowo Iza. – Artur nie będzie…
– Będzie, będzie. – Matka nie dała jej dojść do głosu. – Owszem, na początku może go to zaskoczyć, jak każdego mężczyznę. Oni nigdy nie są przygotowani na ojcostwo. Ale z czasem ochłonie i wszystko się ułoży.
Wstała i zaczęła chodzić po pokoju.
– Tak. Musisz go zaprosić do nas, najlepiej już na dzisiejszy wieczór – zmarszczyła czoło w skupieniu. – Powiesz mu o tym przy kolacji. Potem skontaktujemy się z jego rodzicami i wspólnie ustalimy termin ślubu i wesela.
Iza patrzyła na matkę z niedowierzaniem.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – Kobieta złowiła spojrzenie córki. – Im szybciej zorganizujemy ślub, tym lepiej. Chcesz iść do ołtarza w dziewiątym miesiącu? No już, nie denerwuj się – zobaczyła łzy w oczach córki i usiadła obok niej. – Trzeba było od razu mi powiedzieć. Sama pomyśl, przecież nic strasznego się nie stało. Będziesz miała przystojnego męża i życie na wysokim poziomie – wyliczała zadowolona. – Od razu wiedziałam, że to świetny wybór!
Dziewczyna milczała.
– Ja tu gadam i gadam, a ty przecież źle się czujesz. – Matka na swój sposób zinterpretowała ten brak reakcji. – Połóż się i odpocznij. Tylko najpierw zadzwoń do Artura i zaproś go na kolację. Ja zajmę się resztą.
*
– Synu, skoczysz do sklepu po coś do picia? – Rafał Kownacki pojawił się w przedpokoju, gdy usłyszał, że syn wchodzi do mieszkania.
– Muszę? – Bartek nie wyglądał na zachwyconego. – Julka nie może się pofatygować?
– Przecież nie poślę jej o tak późnej porze. Za mała jest – zauważył mężczyzna. – Zapomniałem kupić w drodze z pracy, a wiesz, że ja nie wielbłąd – bez wody nie dam rady – zażartował, żeby przekonać syna.
– Mogłeś wysłać esemesa, kupiłbym po drodze – westchnął chłopak.
– Gdybym zauważył wcześniej, to bym wysłał. Ale dosłownie przed momentem zorientowałem się, że została ostatnia butelka – ojciec rozłożył ręce. – To co? Pójdziesz?
– A mam wyjście? – Bartek odpowiedział pytaniem na pytanie, po czym sięgnął po kurtkę, którą już zdążył odwiesić. – Tylko sprawdź, czy niczego więcej nie trzeba, bo drugi raz nie będę ganiał.
– Chipsy mi kup! – krzyknęła Julka ze swojego pokoju. – Paprykowe!
– Aż się zdziwisz – uciął krótko.
– Weź jej. – Ojciec mrugnął porozumiewawczo i wręczył Bartkowi banknot. – Kilka złotych nas nie zbawi.
– Okej, jak chcesz – wzruszył ramionami chłopak. – Tylko po co jej powtarzacie, że to niezdrowe, skoro potem sami kupujecie.
– A co ty dzisiaj taki zasadniczy jesteś? – ojciec zerknął spod oka na syna. – Czepiasz się każdego słowa.
– Wydaje ci się – wzruszył ramionami Bartek.
– Zły dzień?
– Zmęczony jestem i tyle. – Nie miał ochoty się tłumaczyć.
– Uczelnia czy praca?
– Jedno i drugie.
I jeszcze trzecie – pomyślał, ale tego nie powiedział na głos.
– Może powinieneś trochę ograniczyć te godziny w pubie? Przecież możemy ci dawać jakieś pieniądze…
– Daj spokój, tato – pokręcił głową. – Wiem, jak jest. Zresztą na moje miejsce czeka kilku chętnych. Nie mogę odpuścić, bo stracę robotę. Dobra, idę – położył rękę na klamce.
– Jakbyś chciał pogadać, to wiesz, że ja zawsze… – usłyszał za plecami głos mężczyzny.
Nie odpowiedział. Tak, miał świadomość, że ojciec zawsze jest gotów go wysłuchać. I że nie dał się zwieść jego wykrętom o zmęczeniu. Doceniał to, ale czuł, że nie potrafiłby rozmawiać o tym, co go dręczyło.
Co innego gdy byłem w podstawówce i dokuczał mi kolega, a co innego teraz – analizował, zbiegając po schodach. – Zresztą faceci nie gadają o takich sprawach, to jakoś głupio… W dodatku z własnym ojcem.
Poza tym Bartek sam nie wiedział, co miałby powiedzieć. I nie dlatego, że się wstydził, ale dlatego, że sam nie bardzo potrafił zrozumieć, co się stało.
Jeszcze wczoraj był przekonany, że wreszcie znalazł dziewczynę, o jakiej marzył, i na dodatek ona czuje to samo. A dziś był już jej byłym chłopakiem.
Jak to możliwe? – zmarszczył brwi i szarpnął drzwi od klatki.
Kiedy podczas przerwy w zajęciach zobaczył na wyświetlaczu jej numer, bardzo się ucieszył. Od razu oddzwonił.
– Cześć, skarbie! Jak się dziś czujesz?
– Dobrze – padła lakoniczna odpowiedź.
– Na pewno? Bo masz taki dziwny głos – wyraził wątpliwość.
– Na pewno.
– To co? Spotkamy się dzisiaj? – zaproponował. – Kończę pracę wcześniej, bo o dwudziestej. Może wpadniesz do pubu i wybierzemy się na nocny spacer?
Często tak robili. Przychodziła pół godziny przed końcem jego zmiany, siadała przy barze i czekała. Obserwowała jego pracę, uśmiechała się. Bartek lubił to spojrzenie i cieszył się, że mogą być razem trochę dłużej, nawet jeśli oddzieleni od siebie drewnianym blatem.
Poza tym nie widzieli się już dwa dni i musiał przyznać, że zwyczajnie się za nią stęsknił. Był pewien, że ona także, więc w pierwszej chwili sądził, że się przesłyszał.
– Nie spotkamy się – oznajmiła.
– Ale jak to? – przystanął na środku korytarza, nie zważając na potrącających go studentów, którzy spieszyli się na kolejne zajęcia.
– Nie spotkamy się – powtórzyła.
Już wtedy poczuł, że coś jest nie tak.
– Rozumiem, nie możesz – chwycił się tego wyjaśnienia, chociaż niejasne przeczucie, a może ton jej głosu, podpowiadały, że to jak przysłowiowa brzytwa dla tonącego.
– Nie, nie rozumiesz – odparła cicho, ale stanowczo. – Nie spotkamy się ani dzisiaj, ani już nigdy.
– Żartujesz! – krzyknął tak głośno, że kilka mijających go osób popatrzyło ze zdziwieniem.
– Mówię poważnie. Cześć!
– Hej, poczekaj!
Nie może się teraz rozłączyć – myślał w panice.
– Dlaczego?! Co się stało?! Mam chyba prawo wiedzieć?!
– Po prostu tak będzie lepiej – usłyszał.
– Dla kogo?! Bo chyba nie dla mnie?! – znowu nie zapanował nad głosem, ale ona i tak już tego nie słyszała. Zakończyła połączenie. Tak po prostu, jakby nic wielkiego się nie stało.
Bartek schował smartfona do kieszeni, starając się jakoś zracjonalizować to, co usłyszał.
Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy – rzuciła go. To był fakt, chociaż jego powody nadal pozostawały dla Bartka zupełnie niezrozumiałe. Nic, absolutnie nic nie zapowiadało takiego rozwoju wypadków.
Przecież było nam dobrze – zachodził w głowę. – Sama mówiła, że jest szczęśliwa.
Musiał zrobić coś, żeby rozładować emocje. W bezsilnej złości z całych sił uderzył ręką w ścianę i zaklął.
– Ej, kolego, spokojnie! – Jakiś nieznajomy chłopak o mały włos nie stanął na linii jego ciosu.
– Spadaj! – Bartek nie silił się na uprzejmość, choć normalnie takie zachowanie nie było w jego stylu. W tej chwili lepiej jednak, by nikt nie wchodził mu w drogę, bo czuł, że nie ręczy za siebie.
Na szczęście nieznajomy nie próbował wdawać się w żadne dyskusje.
Na kolejnych zajęciach Bartek był obecny jedynie ciałem, bo jego myśli wciąż krążyły wokół ostatniej rozmowy.
Jak mogła się tak zachować? Nawet nie miała odwagi powiedzieć mi o tym prosto w oczy! – Ze wszystkich sił próbował wzbudzić w sobie złość na dziewczynę. – Dwa dni temu całowaliśmy się i twierdziła, że jest cudownie, a dzisiaj traktuje mnie jak śmiecia?
Zaciskał dłonie w pięści, aż bolało.
Dobra, bez problemu znajdę inną – odgrażał się w myślach. – Ładniejszą i fajniejszą od niej. Co ona sobie myśli? Że jest najlepsza na świecie? Księżniczka z willowej dzielnicy!
Wymyślał przeróżne epitety, ale niestety na niewiele się to zdało. Nie potrafił przykryć złością ogromnego żalu i rozczarowania.
W pubie ledwie mógł się skupić.
– Bartek, co z tobą? – zapytał szef, widząc, jak po raz kolejny myli rączki dystrybutora i nalewa klientowi nie to piwo, o które prosił.
– Sorry, niespecjalnie się czuję – bąknął. – To chyba przeziębienie.
Na szczęście dotychczas nie zdarzały mu się wpadki, więc szef przyjął jego wyjaśnienia ze zrozumieniem.
Dobrze, że nie muszę siedzieć tu do północy – pomyślał Bartek z ulgą. – Chyba nie dałbym rady.
Marzył o tym, żeby wrócić do domu, zamknąć się w pokoju i w samotności lizać rany, które zadała mu swoimi słowami. A tu jeszcze to cholerne wyjście do sklepu!
Dobra, załatwię to szybko i będę miał spokój. – Wbił ręce w kieszenie dżinsów i ruszył na przełaj przez trawnik.
Nie wiedział, że w kuchennym oknie stoi ojciec i obserwuje go zatroskanym i pełnym zrozumienia spojrzeniem.
*
Wanda Domaradzka wygładziła nieistniejącą fałdkę na obrusie i spojrzała z uznaniem na wynik przygotowań.
Wszystko tak, jak trzeba – kontemplowała. – Bez przesadnej elegancji, domowo, ale też z zaznaczeniem, że to nie zwyczajna kolacja, lecz specjalna okazja.
Zrobiła sałatkę z tuńczykiem, bo wiedziała, że Artur ją lubi. Kilka razy chwalił, więc z pewnością mu smakowała. Wędliny i sery rozłożone na drewnianych deskach w towarzystwie winogron i orzechów nadawały stołowi mniej oficjalnego charakteru, ale ich wyśmienita jakość pozwalała domniemywać, że w tym domu niczego nie brakuje. A o taki właśnie efekt Wandzie chodziło.
Zerknęła na wiszący nad komodą zegar i stwierdziła, że najwyższa pora zajrzeć do córki. Powinna już być gotowa, bo jej chłopak, a wkrótce narzeczony i mąż, mógł w każdej chwili zadzwonić do drzwi.
Przechodząc przez hall, rzuciła krótkie spojrzenie na swoje odbicie w dużym lustrze. Tak, prezentowała się bez zarzutu. Spodnie o luźnym kroju i koszulowa bluzka doskonale pasowały do wizerunku eleganckiej, ale przyjacielsko nastawionej teściowej.
Musi wiedzieć, że jest przeze mnie lubiany i że nie zamierzam uprzykrzać mu życia – powtórzyła w myślach, poprawiając fryzurę. – Nie chcemy go przecież wystraszyć, ale przekonać, że ślub to optymalna decyzja.
Niestety od ich ostatniej rozmowy Bella, z niezrozumiałych dla Wandy przyczyn, wyglądała, jakby miała iść na ścięcie. Ani śladu radości! Choć przecież musiała zdawać sobie sprawę, że w gruncie rzeczy ma sporo szczęścia.
A ta dziewczyna siedzi i patrzy na mnie wzrokiem zagubionej owieczki – stwierdziła ze zniecierpliwieniem. – Żadnej energii, zaangażowania.
Stanowczym gestem nacisnęła klamkę i weszła do pokoju córki.
– Gotowa jesteś? – zagaiła.
Dziewczyna stała właśnie przed lustrzanymi drzwiami szafy i wpatrywała się tępo we własne odbicie.
– Sugerowałabym, żebyś założyła coś w żywszym kolorze. – Kobieta z dezaprobatą spojrzała na szarą bluzkę i czarną spódnicę. – I może jednak delikatny makijaż? Powinnaś przynajmniej wyglądać na zadowoloną i szczęśliwą.
– Nie jestem ani zadowolona, ani szczęśliwa – odparła Iza obojętnym głosem.
Wanda podeszła do córki, odwróciła ją w swoją stronę i spojrzała jej w oczy.
– Bello, popatrz na mnie – poprosiła.
Córka niechętnie podniosła głowę.
– Dziecko, ciąża to nie koniec świata.
– Wiem – padła lakoniczna odpowiedź.
– Odnoszę inne wrażenie. Porozmawiajmy – popchnęła lekko dziewczynę w stronę łóżka.
Usiadły obok siebie.
– Sama pomyśl – masz dwadzieścia jeden lat, więc to wcale nie za wcześnie na dziecko. Ja urodziłam cię właściwie w podobnym wieku – tłumaczyła kobieta. – Teraz jestem ledwie po czterdziestce i mam dorosłą córkę. A przede mną pół życia! Z tobą będzie tak samo, zobaczysz. Niczego nie stracisz przez tę ciążę, a przeciwnie – możesz wiele zyskać.
– Tu nie chodzi o dziecko – wtrąciła Iza.
– W takim razie o co? Bo ja już niczego nie rozumiem… – westchnęła matka.
– Chodzi o to, że Artur… – zaczęła dziewczyna, ale przerwała w pół zdania.
Matka zrozumiała to na swój sposób.
– O Artura się nie martw. W końcu skoro spotykacie się od roku, to chyba musisz mu się podobać, prawda? Pamiętasz, jakie miał zawsze powodzenie? W szkole kręciło się przy nim mnóstwo dziewczyn, a jednak wybrał ciebie.
Chyba ciebie – przeszło dziewczynie przez myśl.
Doskonale pamiętała, jak matka robiła wszystko, co mogła, żeby doprowadzić do ich związku. Zajęło jej to kilka dobrych lat, ale determinacji jej nie brakowało. Angażowała się w szkolne sprawy, poznała jego rodziców, a potem organizowała przeróżne imprezy, żeby tylko ich dzieci miały kontakt.
Trzeba przyznać, że doskonały z niej strateg – rozmyślała Iza, zerkając na perorującą z wielkim przekonaniem matkę. – W końcu nie tylko on, ale nawet ja uwierzyłam, że powinniśmy być parą. I tak się stało. Pewnie wierzyłabym w to dalej, gdyby nie… – Szybko odepchnęła tę myśl, bo poczuła, że za chwilę się rozpłacze.
– Rodzice Artura to majętni ludzie, nam też, odpukać, niczego nie brakuje, więc urządzimy was odpowiednio. Zorganizujemy jakąś pomoc, żebyście mogli dokończyć studia i mieli wszystko, co potrzeba. – Wanda roztaczała przed córką wizję jej szczęśliwej przyszłości. – Dzieciak szybko podrośnie, nawet nie zauważycie wielkiej zmiany. A jeśli już, to na lepsze. W końcu zamieszkacie razem – mrugnęła porozumiewawczo, mając nadzieję, że ta perspektywa spodoba się córce.
Tymczasem dziewczyna nawet się nie uśmiechnęła.
Wanda nie wiedziała, co jeszcze może jej powiedzieć. Na szczęście rozległ się dźwięk dzwonka.
– To co? Zmienisz tę bluzkę? – zapytała z westchnieniem. – I zejdź zaraz na dół, dobrze?
Iza pokiwała mechanicznie głową.
*
– Dzień dobry, Arturze! – Wanda powitała chłopaka z uśmiechem.
Zawsze z przyjemnością na niego patrzyła. Dobrze ubrany, przystojny, zawsze umiał się odpowiednio zachować – która matka nie byłaby zadowolona z takiego partnera dla swojej córki!
– Bella zaraz do nas dołączy – wyjaśniła. – Wejdź, proszę.
Na szczęście Iza nie dała na siebie długo czekać. I nawet posłuchała sugestii matki, gdyż pojawiła się w twarzowej błękitnej bluzce.
Wanda z aprobatą przyjęła ich powitalny pocałunek, po czym zaprosiła do stołu.
Jak przewidywała, ciężar konwersacji z gościem spoczął głównie na niej. Wypytywała więc o studia, o plany narciarskie na kolejny sezon i zachwalała po raz kolejny alpejski kurort, który sama odwiedziła ubiegłej zimy.
Chłopak uprzejmie odpowiadał, zachęcany przez Wandę próbował kolejnych smakołyków, ale coraz częściej zerkał na swoją dziewczynę, która właściwie wcale się nie odzywała.
– Coś się stało? – W końcu Artur zadał pytanie, które od dłuższej chwili wisiało w powietrzu.
Iza zacisnęła wargi.
– Bella chciała ci coś powiedzieć. – Wanda uśmiechnęła się zachęcająco do córki. – Kochanie, ja wiem, że trudno ci zacząć, ale przecież dlatego się dziś spotkaliśmy, prawda?
– Tak czułem, że to jakaś wyjątkowa okazja – zauważył Artur. – Ale nie mogłem zupełnie skojarzyć, co to takiego… Mam nadzieję, że nie popełniłem gafy, przychodząc bez kwiatów?
– Skądże! – zapewniła Wanda. – Nie mogłeś przewidzieć takiego obrotu spraw… Chociaż z drugiej strony… – uśmiechnęła się porozumiewawczo.
– Mamo! – zaprotestowała córka.
– Bello… – Matka spojrzała wyczekująco na dziewczynę.
– Iza, o co chodzi? – W głosie chłopaka dało się wyczuć lekkie zniecierpliwienie.
Niech się dzieje, co chce – westchnęła w duchu dziewczyna.
– Jestem w ciąży – wypaliła bez wstępów.
– Będziesz tatą! – podchwyciła radośnie Wanda.
Artur na chwilę zamarł. Zmarszczył czoło, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
– Ale przecież my zawsze… – zaczął powoli.
– Dorosły mężczyzna i nie wie, że każde zabezpieczenie czasami zawodzi – przerwała mu Wanda. – Większość dzieci pojawia się na świecie właśnie z tego powodu. Nie was pierwszych to spotkało.
– Właściwie… – zastanowił się chłopak i popatrzył na Izę. – Trochę jestem zaskoczony, nie ukrywam.
– Ja też – mruknęła dziewczyna. – Ale nie mam zamiaru do niczego cię zmuszać…
– Dzieci! Jakie zmuszanie? – natychmiast zareagowała Wanda. – Przecież to naturalna kolej rzeczy. Jesteście ze sobą, więc prędzej czy później i tak musiałby nastąpić kolejny etap.
– To co zrobimy? – Artur powoli dochodził do siebie. – Wygląda na to, że zostaniemy rodzicami – znowu popatrzył na Izę. – Musimy to przegadać.
Iza pokiwała głową.
– A co tu przegadywać? – wzruszyła ramionami Wanda. – Trzeba zorganizować jak najszybciej ślub i wesele. Skontaktuję się w tej sprawie z twoimi rodzicami. Chcesz im sam powiedzieć, czy ja mam to zrobić? A może pójdziecie razem?
Artur spojrzał pytająco na Izę.
– Może najpierw ty sam – odpowiedziała na wyrażone wzrokiem pytanie.
– Okej, zajmę się tym – zgodził się chłopak. – Ale teraz chodźmy do ciebie. Musimy porozmawiać.
– Bella niezbyt dobrze się czuje. – Matka, widząc niepewną minę córki, przyszła jej z pomocą. – Może przełożycie rozmowę na jutro?
– W sumie to lepiej – zgodził się Artur. – Ja chyba też muszę to najpierw w spokoju przemyśleć. I… chyba już pójdę. – Podniósł się z krzesła z przepraszającym uśmiechem.
– Oczywiście, rozumiemy. – Wanda pokiwała głową. – Dla nas też była to niespodzianka, ale miałyśmy już chwilę, żeby oswoić się z radosną nowiną. Prawda, Bello?
– Tak – córka z ulgą przyjęła odsunięcie terminu konfrontacji z chłopakiem i nawet udało jej się posłać mu słaby uśmiech.
Artur pocałował dziewczynę w policzek, pożegnał jej matkę i wyszedł.
– Idę na górę – oznajmiła Iza.
– Dobrze, odpocznij. Ja posprzątam – zgodziła się matka. – Tylko napisz mu jeszcze wieczorem jakiegoś miłego esemesa, żeby łatwiej mu było pogodzić się z sytuacją. Mężczyźni na początku zwykle mają z tym problem.
A ja? Ja też mam z tym problem – pomyślała smutno Iza, lecz nie podzieliła się tym z matką.
Ciąg dalszy w wersji pełnej