- W empik go
Kosmiczna opowieść - ebook
Kosmiczna opowieść - ebook
Pełna humoru historia o sile przyjaźni i wyznawanych wartościach, które łączą nie tylko ludzi. Odwieczna walka dobra ze złem trwa nie tylko na Ziemi, ale także we wszechświecie. Każdy z nas zadaje sobie pytanie dokąd zmierzamy i co nas tam prowadzi. Jak będzie w przyszłości wyglądało życie na Ziemi tak jak na wspaniałym Aurycie czy na niewolniczej Zenekke, do czego nam bliżej?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8104-426-4 |
Rozmiar pliku: | 778 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To był piękny jesienny poranek. Słońce świeciło dosyć jasno jak na tę porę roku, przepuszczając nieliczne promienie między ciemnymi konarami drzew i pożółkłymi liśćmi. Ostatkiem sił, kosmykami ciepła próbowało dosięgnąć jak najdalszych miejsc.
Pan Emanuel stąpał ciężkim, powolnym krokiem po swych dębowych schodach starając się jak najszybciej dotrzeć do kuchni, gdzie niezwłocznie nastawił czajnik na poranną czarną kawę. Wykonał kilka telefonów, jeden po drugim. Rozmawiał krótko, w niezrozumiałym i trudnym w wymowie języku.
Jego kot, rudo biały dachowiec ocierał się od progu o gołe kostki swojego Pana, mrucząc przy tym od niechcenia wyraźnie liczył na śniadanie.
— Jak się masz Lucky? — zawołał cicho starszy Pan.
Jedną ręką pogładził kota po głowie, drugą nasypał mu do stojącej na podłodze miseczki, garść suchej kociej karmy. Po kuchni roznosił się wysoki dźwięk gwizdka, osadzonego na czajniku pełnym gotującej się wody. Posiwiały już mężczyzna zalał wrzątkiem stojący na stole porcelanowy biały kubek, a zapach kawy wypełnił całe pomieszczenie.
Siadł przy stole z kubkiem w ręku, a jego oczy skierowały się na idących chodnikiem dwóch chłopców, których widział dosyć wyraźnie przez swoje okno w kuchni. Spierali się o coś, żywiołowo dyskutując zmierzali w stronę przystanku autobusu szkolnego. Jeden z nich to syn sąsiadów Max uprzejmy, ale rezolutny dwunastolatek. Sprowadził się na Long Island wraz z rodzicami i siedmioletnią siostrą jakieś trzy lata temu. Drugi to Will kuzyn Maxa. Brooklyn leżący w zachodniej części Nowego Jorku zwany przez Amerykanów i nie tylko Hrabstwem Kings, posiadający w sąsiedztwie wiele parków, był zdaniem Pana Emanuela najodpowiedniejszym miejscem dla emerytowanego maklera giełdowego. Mógł korzystać z uroków zieleni, a jednocześnie czuć nadal zapach Wall Street, który unosił się gdy obserwował mieszkających w pobliżu, wciąż spieszących się finansistów, bankierów. Znał ten ciągły wyścig z czasem, z jednej strony znienawidzony z drugiej zaś sprawiający, że krew szybciej krąży w żyłach, a pragnienie życia intensywnieje w źrenicach i sercu.
Odetchnął ciężko i odstawił przed chwilą starannie umyty pomarszczonymi dłońmi biały kubek po porannej kawie.
— Czas na spacer Lucky, ja idę, a ty oczywiście zostajesz kocie. Chyba, że też miałbyś ochotę co stary towarzyszu? Jednak, nie. — Staruszek uśmiechając się założył płaszcz i wyszedł powoli zamykając za sobą drzwi.
W szkole, do której chodzili chłopcy Max i Will dzień ten nie różnił się od pozostałych. Poza małym wyjątkiem, był to dzień poprzedzający jedno z najważniejszych Świąt w USA, Święto Dziękczynienia. Nauczyciele nie zadali z tego powodu zbyt wiele prac domowych.
Chłopcy mieli jedynie do napisania wypracowanie na temat: Jak spędziłem Święto Dziękczynienia w mojej rodzinie.
Nuda — pomyślał Max, pakując powoli swoje przybory do plecaka.
Najchętniej napisałby jak obchodzą Święto Dziękczynienia istoty pozaziemskie. Zastanowił się nad tym dłuższą chwilę, czy na pewno istnieją takie istoty i czy obchodzą święta? Do tej pory wierzył, że tak jest, że istnieją oczywiście.
Czy istoty z innej planety obchodzą jakiekolwiek święta, kto wie? Przecież wszechświat jest ogromny, nieskończony — snuł wyobrażenia. ”Statystycznie nie możliwe jest żebyśmy byli we wszechświecie sami.” Mówił tak jego tata Jon Baster były pracownik Rządu przeniesiony z Waszyngtonu do Nowego Jorku.
— To już rok jak zaginął — wyszeptał i zasmucił się dwunastolatek.
Dzwonek wytrącił chłopca z zadumy.
Na korytarzu szum i harmider sprawiały, że nie mógł zebrać myśli.
— Will! — zawołał z całych sił swojego kuzyna. — Will, tutaj, czekam na ciebie!
— Już pędzę. Twoja mama już jest? — odpowiedział wesoły rówieśnik o ciemnych oczach i włosach.
— Nie wiem, miała czekać przed szkołą — usłyszał w odpowiedzi.
Obaj chłopcy wybiegli przed szkołę rozglądając się za granatowym, terenowym autem.
— Jest — wskazał palcem Max.
Wsiedli do zaparkowanego samochodu, w którym za kierownicą siedziała matka Maxa, a z tyłu Magge, jego młodsza siostra.
— Hej mamo, hej Magge — przywitał się Max.
— Cześć Ciociu, cześć mała — rzucił na biegu Will, mocno zamykając drzwi samochodu ciotki.
— Nie jestem mała — wycedziła przez zęby dziewczynka.
— Cześć chłopcy! Will twój tata dobije do nas jutro, przyleci porannym lotem.
— Coś się stało? — Will spojrzał wymownie na swoją ciotkę, był przygotowany na każą odpowiedź. W ciągu jednej sekundy miał wrażenie, że zrobiło mu się zimno i gorąco na zmianę.
— Nie. Oczywiście, że nic. Ma pracę, skończy późno. Co roku spędzamy Święto Dziękczynienia na Florydzie u waszych dziadków i w tym też tak będzie. Twój tata na pewno do nas przyleci nic się nie martw! — Anna Baster uśmiechnęła się i spojrzała swym ciepłym, znanym im wzrokiem.
— Pasy zapięte? To ruszamy — powiedziała wrzucając bieg. — Mamy mało czasu więc nie zajeżdżamy do domu. Wasze rzeczy, które wczoraj spakowaliście są już w bagażniku.
— Okey — odpowiedziała niemalże chórem cała trójka.
Na lotnisku pomimo tłumów pasażerów i kolejek odprawa przebiegła sprawnie i cała czwórka znalazła się na swych miejscach w samolocie lecącym na Florydę. Każdy szybko znalazł sobie jakieś zajęcie dla zabicia czasu.
Anna patrzyła w dal przez niewielką szybę po swojej prawej stronie, lecz myślami była zupełnie gdzie indziej. Myślała o swoim mężu, nie otrzymała o nim wieści do dziś. Powiedziano jej, że zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jak ma to rozumieć, czy on w ogóle żyje? Zadręczała się pytaniami. Myślała o chwilach, które spędzali razem. O świętach, urodzinach i codziennych dniach, które mijały zbyt szybko, żeby można było zrozumieć jak były ważne gdy trwały.
Dopiero kiedy kogoś tracisz jesteś w stanie zrozumieć ile dla Ciebie znaczył — pomyślała. Teraz była tego pewna.
Poznali się z Jonem na studiach. Obydwoje studiowali w Cambridge. Zakochali się w sobie po pierwszym tańcu. On wysoki ciemnooki blondyn, ona smukła szatynka o niebieskich oczach. Max oczy odziedziczył właśnie po matce, ale twarz miał podobną do ojca. Po studiach obydwoje otrzymali pracę w Waszyngtonie, on jako urzędnik państwowy, ona doradca w jednym z komercyjnych banków. Nigdy do końca nie wiedziała czym tak naprawdę zajmował się jej mąż.
Na szczegółowe pytania odpowiadał dyplomatycznie i migająco ”Lepiej dla Ciebie Aniu, żebyś nie wiedziała o pewnych sprawach”. Zdanie to kończył zawsze pocałunkiem w policzek. „Zależy mi na was i zawsze będę was chronił” — słyszała dźwięk jego słów w tyle głowy.
Po przeniesieniu Jona do Nowego Jorku ona także musiała wystąpić o to samo u swojego pracodawcy. Przeprowadzili się trzy lata temu, mieszkał tu już wcześniej brat Jona Douglas, sam z jedynym synem Willem rówieśnikiem Maxa. Douglas rok wcześniej stracił żonę w wypadku samochodowym. Postanowili z Jonem posłać Maxa i Magge do tej samej szkoły, do której uczęszczał Will i nie żałowała tej decyzji. Uważała, że to dobra szkoła, a kuzyni zawsze będą mogli na siebie liczyć. Anna zasnęła zmęczona swoimi przemyśleniami.
— Proszę zapiąć pasy i przygotować się do lądowania — zbudził ją głos obsługi.
Na Florydzie jak zwykle kiedy tu była, słońce świeciło z dużą onieśmielającą dawką energii. Ernest i Babette powitali ich jak co roku na lotnisku. Ernest to wysoki, ciemnooki starszy mężczyzna, wysportowany jak na swój wiek. Babette rudowłosa, szczupła, postrzegana zazwyczaj jako sympatyczna kobieta. Zawsze ubrana w jasnych kolorach i w butach na wysokim obcasie. Babette była młodsza od Ernesta. Anna nigdy nie pytała o to, ale z czasem ta różnica wieku była coraz bardziej widoczna.
— Witajcie kochani, moje ukochane wnusie — rzuciła się z pocałunkami i rozchylonymi ramionami Babette.
— Will, ale ty wyrosłeś. Max też, który z was jest teraz wyższy? — żartował witający się z wnukami dziadek.
— A gdzie nasza kochana wnuczka? Jest, coraz piękniejsza. Cała mama –dodała Babette, spoglądając z wesołą miną na Annę.
— Dziękuję. My też bardzo się cieszymy, że was wreszcie widzimy. Prawda dzieci? — Anna przywitała się z teściami.
Następnego dnia wszyscy wstali wcześnie, w rodzinnej atmosferze zjedli śniadanie. Babette, Anna i Magge zostały w domu aby zacząć przygotować świąteczną kolację, a Ernest z chłopcami pojechali na lotnisko odebrać Douglasa, ojca Willa, który miał przylecieć porannym lotem z Nowego Jorku.
Na lotnisku męska delegacja przywitała się ze spóźnionym członkiem rodziny, po czym wsiedli wszyscy razem do samochodu dziadka i ruszyli.
— Co teraz chłopcy? Zapowiada się chyba męskie przedpołudnie. — Ernest uśmiechnął się do Douglasa i rzucił pytające spojrzenie siedzącym z tyłu wnukom.
— Proponuję lody i kręgle, co wy na to? — kontynuował Ernest.
— Tato, a dziewczyny same sobie poradzą, nie trzeba im pomóc? — zapytał Douglas.
— Wszystko jest prawie gotowe synku, wczoraj osobiście faszerowałem indyka. Mama wstawi go do piekarnika żeby się upiekł, a co do sałatek ja się nie wtrącam. Wiesz przecież, że twoja matka jest w tym mistrzynią i nikomu nie pozwala zamieszać w swoim półmisku. Stół nakryjemy jak wrócimy, tak umówiliśmy się z Babette.
Darmowy fragment