Kostium dorosłości - ebook
W świetle prawa, człowiek staje się dorosły z chwilą ukończenia osiemnastych urodzin. W świetle prawdziwego życia - niekoniecznie. Karol ma dwadzieścia parę lat, niedawno skończył studia, mieszka w Krakowie i pracuje w korporacji. Do tego właśnie skończył drugą powieść... ale po zderzeniu z odmiennymi oczekiwaniami wydawcy zdaje sobie sprawę, że kierunku brakuje mu i w pisaniu, i w życiu. Przyparty do ściany z jednej strony przez kreatywną blokadę, z drugiej - niepewność co do wybranej kariery, Karol szuka odpowiedzi u swoich przyjaciół oraz w otaczającym go świecie. Wydaje się jednak, że jedyne, co udaje mu się znaleźć, to kolejne absurdy współczesnego życia w mieście. "Kostium dorosłości" to humorystyczna opowieść o desperackich próbach przeobrażenia dojrzałości udawanej w faktyczną; przerysowany szkic rzeczywistości, na którą składa się duże miasto, korporacja, uczelnia; oraz pełna sympatii laurka dla Krakowa dwudziestego pierwszego wieku.
| Kategoria: | Obyczajowe |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788397539105 |
| Rozmiar pliku: | 353 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Kartą?
– Kartą.
– Potwierdzenie?
– Poproszę.
Wepchnąłem świstek papieru do portfela, portfel do kieszeni, chwyciłem szklankę z kolejnym zimnym piwem i przeciskając się przez tłum, ruszyłem w stronę wyjścia. Powietrze wokół mnie gęstniało od szmeru rozmów i płynącej nad nim z głośników muzyki. Wydawało mi się, że rozpoznaję melodię, ale czy to oryginalna wersja, czy może jakiś cover albo remix...? Ostatecznie nie udało mi się zidentyfikować piosenki i ze świadomością, że teraz będzie mnie ona dręczyć, popchnąłem ciężkie drzwi.
Na zewnątrz wcale nie było ciszej, niż w środku - fala ciepła, którą przyniósł maj, sprawiła, że Dolne Młyny tętniły życiem. Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, przerobienie opuszczonej krakowskiej fabryki tytoniu na bazę dla knajp, pubów i restauracji okazało się ruchem genialnym. Gwar rozmów, wesołe okrzyki i wszechobecny śmiech wypełniały młodym życiem dziedziniec pomiędzy wciąż odrapanymi budynkami, których stan w oczach odwiedzających magicznie zmienił się z grożącego katastrofą w modnie industrialny. Większość bywalców - jak zawsze, gdy pozwalała na to pogoda - przesiadywała na zewnątrz, na leżakach bądź kolorowych, plastikowych krzesłach, rozłożonych wokół drewnianych bębnów po linach, przerobionych na stoliki. Powietrze nad ich głowami pokolorowane było tęczowymi lampkami, rozwieszonymi pomiędzy fasadami budynków.
Jak dużo czasu potrzebowało to miejsce, by zdobyć serca hipsterów, artystów, studentów, a teraz – w zasadzie również i wszystkich innych?, zastanowiłem się. Chyba będzie dopiero jakiś rok, może półtora, odkąd zaczęło się tutaj cokolwiek dziać po całych dekadach martwej ciszy. I już teraz trudno było sobie wyobrazić miasto bez Dolnych Młynów w obecnej formie. Jak dobrze, że chociaż raz w tak cennej lokalizacji nie został wybudowany kolejny hotel czy apartamentowiec.
Dotarłem wreszcie do wciśniętego między Weźże Krafta a Halę Główną stolika, przy którym zostawiłem obu kompanów. Postronny obserwator mógłby się zdziwić, że tak różni faceci siedzą razem, co więcej - pogrążeni są w intensywnej rozmowie. Mikołaj, najniższy z całej trójki okularnik, jak zawsze pod względem elegancji prezentował najwyższy poziom. Dziś na białą koszulę założył niebieską marynarkę, która razem ze spodniami podkreślała jego wysportowaną sylwetkę. Tarzan tymczasem, najwyższy i najszerszy, wybrał komfort bluzy z kapturem i czarnych dżinsów. W przeciwieństwie do wyprostowanego Mikołaja siedział lekko zgarbiony, a jedną nogę oparł na wolnym krześle obok.
– Dobra, jest Karol, opowiadaj dalej – zachęcił go na mój widok Mikołaj.
– Okej, pamiętacie tę Irinę, o której mówiłem ostatnio?
– To ta blondynka z Ukrainy?
– Brunetka z Ukrainy – poprawił go Tarzan. – Blondynka jest z Polski i ma na imię Aneta.
– A nie przypadkiem Anita? – zdziwiłem się, siadając na przerobionych na ławeczkę paletach i stawiając szklankę na stoliku.
– Cholera, masz rację, Anita. Pomieszało mi się, Aneta to też przecież brunetka.
– Poważnie jest jeszcze jakaś Aneta?!
– Już nie – uspokoił nas Tarzan. – Z Anetą wszystko już skończone. Po tym, co mi ostatnio powiedziała, więcej się z nią nie zobaczę. Nie ma szans.
– A co ci powiedziała?
– Że nie chce się już więcej ze mną widzieć. Za to spotkałem się ostatnio z taką Karoliną, rudą dla odmiany, i z tego może coś będzie.
– Dobra, dobra, już tak się nie rozpędzajmy – zamachał rękami Mikołaj. – Do rzeczy.
– Racja. No to tak: pomyślałem sobie, że chodzę z tymi dziewczynami ciągle tylko na kawę albo na piwo, ileż można, monotonnie się robi. Zastanawiałem się, co jeszcze można robić na wstępnym etapie znajomości i w końcu wpadłem na coś, co wydawało mi się genialne.
– Kolacja w eleganckiej restauracji? – odgadłem.
– Na drugą randkę? Za drogo.
– Spacer? – spróbował Mikołaj.
– Nawet mnie nie denerwuj – skrzywił się Tarzan. – Poprzednim razem, jak zabrałem dziewczynę na spacer, to okazało się, że jest jakąś maniaczką chodzenia na długie dystanse. Zrobiliśmy całe bulwary od kładki Bernatka do Salwatoru, a później z powrotem drugim brzegiem. Mówię jej: może odbijemy tutaj na bok, mieszkam niedaleko, posiedzimy chwilę w mieszkaniu... To nie, ona radośnie na to, że nie muszę się przejmować, bo jej jeszcze mało, uwielbia spacery. Przejmować, cholera jasna... Zakwasy potem miałem przez trzy dni. Nie, od spacerów na razie robię sobie przerwę.
– No to może muzeum – strzeliłem znowu.
– Brawo! Zgadza się. Ale nie byle jakie muzeum: muzeum bursztynu.
– Wow, rzeczywiście brzmi ciekawie.
– No nie? Ale, oczywiście, skończyło się jak zawsze z moim szczęściem – zdegustowany Tarzan machnął ręką. – Okazało się, że pod szumną nazwą „muzeum” kryją się dwa malutkie pomieszczenia, z czego w jednym są trzy gablotki z bursztynowymi rzeźbami do oglądania, a w drugim normalny sklep z biżuterią.
– Uchh – skrzywił się Mikołaj.
– Dokładnie. Obejrzeliśmy rzeźby w dwie minuty, wchodzimy dalej, a Irina zachwycona, że będzie sobie mogła coś wybrać. Ja w szoku, zanim zdążyłem zareagować, ekspedientka już jej zaczyna pokazywać bransolety i broszki. Co jedna, to większy kamień, mówię wam, biżuteria jak dla starej matrony, ale Irinka i tak nie wie, na czym oko zawiesić. No, a ceny oczywiście proporcjonalne do rozmiarów, aż mnie zimny pot oblał.
– I co zrobiłeś?
– Wybrnąłem dyplomatycznie – pochwalił się Tarzan. – Zacząłem opowiadać Irinie, że teraz, gdy widzę ją w otoczeniu tych wszystkich bursztynów, to dopiero widzę, że to nie jest kamień dla niej. Nie ten kolor. Piękno jej oczu zupełnie by się przy nim gubiło, a chcemy je przecież tylko podkreślać...
– O, rany...
– Cicho tam. Kilka miłych słówek i wyszło tak, że ucieszyła się jeszcze bardziej, niż gdybym rzeczywiście kupił jej kilogramową bransoletę – Tarzan napił się piwa. – Minus jest taki, że teraz chyba się spodziewa, że dostanie biżuterię w innym klimacie, a ja jeszcze nie jestem gotowy na takie zobowiązania.
– Sam sobie ten grób wykopałeś – stwierdziłem.
– A co innego miałem zrobić?
– Uciec – powiedział cicho Mikołaj, patrząc w zamyśleniu gdzieś w przestrzeń.
– Jak to: uciec?
– Normalnie. Bez słowa wyjść z pomieszczenia, wybiec z budynku i rura! Przed siebie.
– Co? – obaj z Tarzanem byliśmy w szoku.
– Co: co? Przecież dziewczyna nie zacznie cię gonić, bo będzie w szoku. Kto normalny _fizycznie_ ucieka z randki? Nikt, więc bierzesz ją z zaskoczenia. Zanim się otrząśnie, już jesteś daleko.
– Zrobiłeś tak kiedykolwiek?
– Jeszcze nie, ale nie skreślam takiej opcji na przyszłość – Mikołaj wzruszył ramionami. – Jedyny minus jest taki, że już raczej się więcej nie spotkacie, no ale jest to rozwiązanie zarezerwowane dla sytuacji naprawdę podbramkowych.
– No widzisz, czyli w tym przypadku i tak odpada.
– A co, chcesz się z nią jeszcze spotkać? – spytałem Tarzana.
– Koniecznie. Może jest trochę dziwna, ale za to jaka ładna...
– Jak zawsze tylko uroda i uroda – westchnąłem. – A co z charakterem, inteligencją, jakimś, nie wiem, ogarnięciem życiowym? Czy musisz kobiety sprowadzać tylko do ładnej buzi, krągłych piersi i zgrabnej figury?
– Hej, demonizujesz nam kolegę – zaoponował Mikołaj.
– No właśnie – zgodził się Tarzan. - Wcale nikogo nigdzie nie sprowadzam, a wręcz przeciwnie, osobowość u dziewczyn ma dla mnie duże znaczenie.
– I dlatego szukasz ich na Tinderze? – zwątpiłem.
– A tu akurat ty popadasz w nieprawdziwy i krzywdzący stereotyp – Tarzan spoważniał. – Ja wiem, że tak się mówi, że te wszystkie randkowe aplikacje to tylko do jednego się nadają, że tam tylko kompletnie zdesperowani faceci i zupełnie szmirowate kobiety.
– No, do tego mnie też przekonał amerykański Internet – przyznał Mikołaj.
– No widzisz, ale my nie jesteśmy w Ameryce. Tutaj inna kultura, inni ludzie. Ciężko byłoby ci znaleźć kandydatki, które wprost piszą na swoich profilach, że interesuje je tylko seks. Nawet jeżeli tak jest, to najczęściej zachowują przynajmniej pozory przyzwoitości... ale ogromna większość lasek, które ja spotykam, to zupełnie normalne, ułożone dziewczyny.
– Nuda...
– To zależy, kogo szukasz, mój niecierpliwy przyjacielu – odparł Tarzan tonem chłodnej wyższości.
– A ty? Kogo szukasz?
– Kogoś, z kim mógłbym się związać na dłużej, pokochać, wybudować dom, założyć rodzinę, jeździć razem na wakacje...
– Stop! – Mikołaj zamachał rękami. – Brzmi to wszystko romantycznie, ładnie i nawet nieco ambitnie, ale jak to się niby ma do tego, że spotykasz się z kilkoma dziewczynami naraz?
– A skąd inaczej miałbym wiedzieć, że wybrałem tę jedną jedyną? Że nie omija mnie nic cudowniejszego?
– Czyli zanim się zdecydujesz, chciałbyś poznać... i pewnie przespać się... z każdą kobietą na Ziemi? – upewniłem się.
– Nie z każdą, nie z każdą, ale trzeba rozpoznać dostępne opcje. Patrz: jak chcesz kupić samochód, to decydujesz się na pierwsze ogłoszenie, które znajdziesz?
– ...o, bogowie...
–...oczywiście, że nie. Jeździsz po salonach, albo komisach, albo ludziach, sprawdzasz, czy ogłoszenie odzwierciedla stan faktyczny, porównujesz warunki i wyposażenie...
– ...robisz jazdę próbną... – wtrącił wyszczerzony Mikołaj.
– Ty to powiedziałeś, nie ja – Tarzan rozłożył ręce w obronnym geście. – Ale tak, możesz też odbyć _jazdę_ _próbną_, jeśli wszyscy zaangażowani wyrażają na to zgodę. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, co mam wam powiedzieć?
– Dobra, chyba wystarczy mi tych samochodowo-kobiecych analogii na dzisiaj. Życzyłbym ci powodzenia z którąś z twoich obecnych kandydatek, ale nie wiem nawet, z którą powinienem...
– Możesz życzyć tak ogólnie.
– To życzę ogólnie – Mikołaj odwrócił się do mnie. – Co tam sobie teraz dobrego zamówiłeś?
– A, jakiś taki lekki, przyjemny saison. Spróbuj sam.
Zaproszenia nie trzeba było ponawiać. Mikołaj pociągnął łyk z mojej szklanki i pokiwał głową z aprobatą.
– Rzeczywiście, smaczny. Orzeźwiający. Akurat na lato, albo do picia pod prysznicem.
– Do czego? – przerwał Tarzan.
– Do picia pod prysznicem – Mikołaj wodził wzrokiem od jednego do drugiego, wyraźnie nie rozumiejąc naszego zdziwienia.
– Co to znaczy: do picia pod prysznicem? – musiałem dopytać. – Żłopiesz browary, jak się myjesz?
– Oj, od razu: żłopiesz browary, co to za nieeleganckie określenie – skrzywił się. – Ale tak, zdarza mi się strzelić sobie piwko, kiedy biorę prysznic. Wy nie?
Nasze miny stanowiły jednoznaczną odpowiedź.
– Pierwsze słyszę o takim procederze – skomentował Tarzan. – Nie wkręcasz nas?
– Nie, no, skąd – roześmiał się Mikołaj. – Słuchajcie, to jest jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, musicie spróbować, jak jeszcze nigdy tego nie robiliście. Z góry leje się na was gorąca woda, a z butelki popijacie sobie zimne pszeniczne, albo apę, albo właśnie jakiegoś przyjemnego saisona. Luksus.
– Nie brzmi jak luksus, tylko jak alkoholizm.
– Gdzie od razu alkoholizm, przecież nie mówię, że ubogacam tak każdy prysznic, tylko niektóre. Jak mam pić wieczornego browarka na kanapie przed telewizorem, to już wolę w łazience, w ten sposób. Jest tysiąc razy lepiej, mówię wam: spróbujcie sobie sami, najlepiej jeszcze dzisiaj.
– Nie wiem. Brzmi dziwnie – Tarzan nadal nie mógł zaakceptować tego pomysłu, za to ja już prawie dałem się namówić.
– Cholera, a co tam, zobaczę, może rzeczywiście będzie przyjemnie. Czasem takie dziwaczne połączenia faktycznie działają.
– I to jest jedno z nich – podkreślił znowu Mikołaj. – A jak ci się spodoba z piwem, to potem możesz jeszcze z pomarańczą.
Tarzan jęknął i teatralnie spojrzał w niebo.
– Z czym? – ten nowy wątek przerósł również i mnie.
– Z pomarańczą – wyjaśniał cierpliwie Mikołaj. – Tutaj sprawa wygląda trochę inaczej niż z piwem, ale już ci wytłumaczę. Patrz. Pomarańcza jest zazwyczaj bardzo miękka i soczysta, więc jak chcesz ją zjeść inaczej niż w małych kawałeczkach, to musisz to robić na spokojnie, inaczej się cały uwalisz...
– Robi sobie jaja – rzucił do mnie Tarzan z niezachwianą pewnością w głosie.
– Nie robię sobie jaj, słuchaj dalej. Jak jesteś w kabinie prysznicowej, to możesz iść na całość, poszaleć. Bierzesz ze sobą nieobraną pomarańczę. Odpalasz sobie wodę, łapiesz owoc i ATAKUJESZ go! – Mikołaj krzyknął nagle. – Jak zwierzę. Rozrywasz na kawałki, wpychasz do gęby ile ci się zmieści, mlaszczesz z otwartymi ustami, no po prostu masakrujesz tę pomarańczę, robisz z niej sieczkę. Kawałki miąższu latają wokoło, soki spływają ci po ciele...
– Po co? – spytałem wstrząśnięty.
Mikołaj wycelował we mnie palcem wskazującym.
– Bo to nieziemsko przyjemne! Zapach owocu atakuje cię ze wszystkich stron. Sam smak jest świetny, tego nie muszę tłumaczyć. A do tego wszystkiego dochodzi pewien element... perwersji, bo czujesz, jakbyś robił coś, czego nie wolno. To jest takie, nie wiem... dzikie. Prymitywne. Jaskiniowe.
Mikołajowi aż zapaliły się oczy podczas tego wywodu. Patrzyłem na niego z niedowierzaniem, a Tarzan - z czystą zgrozą.
– Stary, jesteś zboczeńcem – wymamrotał wreszcie. – I jestem pewien, że siedzą ci w głowie jakieś chore, nienormalne tendencje. Nie wiem, jakie dokładnie, ale jakieś na pewno. Boję się, co będzie, jak pomarańcze już ci się znudzą.
– Nie chcesz spróbować, nie próbuj. Twoja strata, kolego. Nie wiesz, jak niesamowite - i proste! - przyjemności omijają cię w życiu.
– Może wolę nie wiedzieć – Tarzan jeszcze raz pokręcił głową, próbując otrząsnąć się z szoku. Wreszcie spojrzał na mnie. – Dobra, Karol, mów teraz, co u ciebie. Wspominałeś, że masz jakieś dobre wieści, i póki co nie znamy żadnych szczegółów. Pochwal się wreszcie, tylko błagam, żadnych prysznicowych zboczeń.
– No dobra, dobra, już mówię. Wieści dotyczą postępów przy drugiej książce i są absolutnie doskonałe. Pracuję jak opętany od prawie pół roku, ale wreszcie zaczyna to wyglądać naprawdę solidnie.
– Brawo! A powiesz nam wreszcie, o czym tym razem piszesz, czy to nadal taki wielki sekret?
– Już nie. Wcześniej nie chciałem o tym gadać, bo nie byłem pewny, czy nagle nie zmienię koncepcji, czy plany się nie wysypią, czy nie wyrzucę wszystkiego na śmietnik i nie zacznę od nowa... Sami wiecie. Ale teraz już na to za późno, więc mogę zdradzić parę smakowitych szczegółów.
– To czego możemy się spodziewać? – spytał Tarzan. – Więcej tego samego? Może w ogóle kontynuacja poprzedniej powieści?
– Nic z tych rzeczy. Nie zrozum mnie źle, uwielbiałem pisać komedię, ale po pewnym czasie wszystko może się znudzić. Potrzebowałem odmiany i odmieniam tak mocno, jak tylko się da – zrobiłem dramatyczną pauzę i włączyłem specjalnie przygotowany ton głosu, zerżnięty ze starych zwiastunów filmowych. – Kryminał. Misternie skonstruowana, pozornie wielowątkowa pajęczyna intryg i sekretów, która w rzeczywistości utkana jest przez jednego pająka. Kto nim jest? Gdzie leży centrum tajemnicy? Czy główny bohater rozwiąże sprawę na czas, czy też padnie ofiarą geniusza zła? Odpowiedzi na te i wiele innych pytań - na kartach powieści wskrzeszającej gatunek noir, już nadchodzącej zimy.
– Będzie krwawo? – spytał Mikołaj.
– Tak jest – potwierdziłem. – Krwawo, brutalnie, brudno i nieprzyjemnie. Śmierć, seks, narkotyki, przestępstwa, korupcja, wulgarny język... to tylko niektóre z atrakcji.
– Jak materiał dla Patryka Vegi.
– Psiakrew, tylko nie to – wzdrygnąłem się.
– No dobra, brzmiało to trochę, jakbyś ćwiczył przemowę przed lustrem, ale nie ukrywam - mnie zachęciło. – Tarzan się uśmiechnął. – Ale to chyba rzeczywiście inne tempo pisania, inny styl, prawda? Znaczy, bez obrazy, ale do tej pory lubiłeś pieprzyć zupełnie o niczym, a kryminały stoją odpowiednio skonstruowaną historią.
– Zgadza się, i dlatego też _musiałem_ napisać coś takiego. Coś kompletnie innego, to raz, ale też coś... bo ja wiem, ambitniejszego, wymagającego. Nie tyle od czytelnika, co ode mnie. Nie można wiecznie pisać absurdalnych historyjek o dziwacznych, przerysowanych postaciach.
– No, z tym ambitniejszym, to ja nie wiem, czy się zgodzę – wtrącił Mikołaj.
– Co z tobą? Znowu będziesz kręcił nosem? Zawsze tylko krytyka – poskarżyłem się.
– Nie krytykuję ciebie osobiście, tylko beletrystykę w ogóle.
– A ten znowu... – westchnął Tarzan.
– Daj mi dokończyć. Po prostu nie kręci mnie literatura piękna, ani fantastyka, ani kryminał, generalnie: nie kręci mnie fikcja jako taka. Rozumiem, że niektórym się może podobać, nawet stanowić niezłą rozrywkę, ucieczkę od prawdziwego życia, ale dla mnie - najmocniej przepraszam - to strata czasu, który mógłbym wykorzystać produktywnie.
– Rzucę w ciebie szklanką, Mikołaj – zagroziłem. – Co ty pieprzysz? Chcesz powiedzieć, że nie czytujesz książek dla przyjemności?
– Nigdy.
Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć.
– To dopiero... nowość. Nigdy nic o tym nie wspominałeś.
– Nigdy nie spytałeś.
– Ale przecież u ciebie w mieszkaniu jest cała biblioteka, sami widzieliśmy – oponował Tarzan.
– A u ciebie w mieszkaniu wisi plakat z Gwiezdnych Wojen, czy to koniecznie musi oznaczać, że oglądałeś wszystkie te filmy?
– ...Dokładnie to oznacza.
– W porządku, nie najszczęśliwsze porównanie – przyznał Mikołaj, nie dając się jednak zbić z tropu. – Ale może przypadkiem pokazuje, że myślimy zupełnie inaczej. Dla mnie - jako osoby w pewnym sensie publicznej - wiele elementów codziennego życia jest wyłącznie dekoracją. Scenografią i niczym więcej.
– Na przykład książki na półkach w domu?
– Na przykład książki na półkach w domu.
– Chcesz powiedzieć, że _wszystkie te tomy_ są tylko na pokaz? – nie mogłem uwierzyć.
– Nie wszystkie, tylko beletrystyka – uściślił Mikołaj. – Mniej więcej, hm, połowa biblioteki. Druga połowa to literatura popularnonaukowa, historyczna bądź poradnikowa... a te pozycje czytam, cenię i szanuję.
– Trzymaj mnie, Tarzan, bo mu coś zrobię, z przyczyn wyłącznie ideologicznych.
– Czekaj, czekaj, chcesz powiedzieć, że rzeczywiście czytasz te wszystkie self-helpy?
– Nazywanie ich self-helpami jest degradującym i niepotrzebnym spłycaniem. To książki, z których wyciągam naukę i inspirację, dzięki którym mogę stać się lepszą osobą.
– Czyli self-helpy – skwitował Tarzan.
– Możesz sobie mówić, co chcesz – spokojnie odparł Mikołaj. – Spływa to po mnie jak woda po kaczce. Wiesz, czemu? Bo przeczytałem w jednym self-helpie, że nie warto się zanadto przejmować bezpodstawną krytyką postronnych.
– ...Postronnych! Co za bałwan, o najlepszych kumplach mówi: postronni – Tarzan pokręcił głową, zwracając się w moją stronę.
– Pomijając już tę okrutną obelgę, ja jestem nadal wstrząśnięty faktem, że nasz drogi kolega nie tylko nie czyta fikcji, ale - nawet gorzej - że udało mu się to przed nami zataić przez te wszystkie lata. Czego jeszcze o tobie nie wiemy, ty potworze?
– Szybciej byłoby odpowiedzieć na pytanie: co wiecie – Mikołaj podchwycił żartobliwy ton. – Jestem politykiem, moi drodzy, kłamstwo jest moją pierwszą naturą, moją pracą i pasją zarazem. Być może cała moja persona jest zmyślona po to, by omamić i ułudzić elektorat, czy też - w tym przypadku - jego wąski wycinek? Kto wie...
– Założę się, że tak samo jest z twoimi nienagannymi garniturami, twoją pastą we włosach i okularami w modnej oprawce. Po godzinach pewnie jesteś dresiarzem, a szkła nosisz zerówki, o!
– Przejrzałeś mnie na wylot, drogi Sherlocku – Mikołaj dokończył piwo. – I właśnie muszę lecieć na osiedlową siłkę, a potem spuścić wpierdol intelektualistom pod Lewiatanem. Widzę, że wy też wypiliście. Zwijamy się? Czy może jeszcze jedno małe na koniec?
– Zwijamy się – Tarzan spojrzał na zegarek. – Jutro od samego rana muszę być w laboratorium.
Wstaliśmy wszyscy i ruszyliśmy przez dziedziniec do bramy wyjściowej. Wydawało się, że nawet we wtorek Dolne Młyny nie pustoszały, a kolejni ludzie wciąż się schodzili. Przed Międzymiastową nadal była kolejka oczekujących, a z MashRoomu co chwilą ktoś wynosił na zewnątrz kolejną karafkę z nalewanymi z kranów koktajlami. Opuszczaniu takiej atmosfery zawsze towarzyszyło ukłucie lekkiego żalu, ale w końcu od blisko dwóch lat wszyscy trzej byliśmy już odpowiedzialnymi, pracującymi, prawdziwie dorosłymi ludźmi, a zatem należało posłuchać głosu rozsądku i ruszać do domu.
– Jak wracacie? – spytałem. – Ja idę spacerem na Salwator, gdyby ktoś się chciał przyłączyć.
– Ja zamawiam taksówkę – westchnął ciężko Mikołaj. – Tarzan, nie chcesz się może zrzucić na jedną? Wysadzimy najpierw ciebie, a potem pojadę na Avię.
– Ja, taksówką? – oburzył się Tarzan. – Zawsze przecież powtarzam, że siłą mnie do żadnej nie zaciągniesz. Wolałbym się wykrwawić na ulicy jak pies, niż dać zarobić taryfiarzowi.
– Cholera, aż tak? – zdziwiłem się nagłą agresją.
– Bardziej – wypity alkohol najwyraźniej uderzył Tarzana po głowie, bo gość odpalał się coraz mocniej. – Nienawidzę taksówkarzy z całego serca. Odrzucają mnie na poziomie komórkowym. To, to... to cwaniactwo, ten brak szacunku dla innych użytkowników ruchu drogowego... Ta tradycyjna w zawodzie opryskliwość, ten przeżarty zapach taniej wody kolońskiej, taniej skórzanej kurtki i taniego buractwa... Czasem zastanawiam się, jak oni to robią. Facet może być młody i jeździć od tygodnia, a natychmiast przesiąka, staje się taki sam, jak cała reszta tej trującej kliki. Psiakrew! Z wszystkich grup społecznych w Polsce, najbardziej nie cierpię taksówkarzy.
– Poważnie, najbardziej? – zdziwiłem się znów.
– Oczywiście. A kto jest twoim zdaniem gorszy?
– Kler?
Tarzan umilkł nagle, zaskoczony, a potem przytaknął.
– Zapomniałem o klerze.
Wyszliśmy na ulicę, pełną podjeżdżających po kończących wieczór ludzi taksówek i uberów. Pożegnaliśmy się pod bramą. Mikołaj został sam, czekając na kierowcę, Tarzan ruszył w prawo, spacerem przez Stare Miasto zmierzając w stronę Podgórza, a ja samotnie poszedłem w stronę Alei Mickiewicza. Natychmiast przeszedłem na jej drugą stronę i ruszyłem piechotą do domu, mijając po drodze główny gmach AGH.
Spacer przywołał wspomnienia ze studiów, może dlatego, że wybrałem taką samą trasę, którą nieraz wracałem z zajęć, a może dlatego, że ostatnie dwie godziny spędziłem w towarzystwie kompanów z tamtych czasów. _Tamtych czasów!_ Złapałem się na tym, że myślę o nich jak o zamierzchłej historii, a przecież ledwo dwa lata temu zdobyłem tytuł magistra inżyniera. Wciąż jeszcze przyzwyczajałem się do myślenia o sobie nie jako o studencie, do świadomości, że teraz już nikt nie prowadzi mnie za rękę, że nie realizuję czyjegoś programu, tylko sam muszę każdego dnia wymyślać, co chcę robić, a potem rzeczywiście działać w tym kierunku.
Z rozmyślań wyrwał mnie wibrujący telefon. Wyciągnąłem go z kieszeni i odczytałem wiadomość od Mikołaja.
BTW, z tą niechęcią do beletrystyki to nic osobistego. Jestem pewny, że twój kryminał będzie fantastyczny.
Zanim zdążyłem ucieszyć się z niespodziewanie miłych słów, na ekranie pojawiła się następna wiadomość.
Chociaż ja osobiście nigdy tego nie sprawdzę. ;)