Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Krąg Umbrantów - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
19 marca 2025
2249 pkt
punktów Virtualo

Krąg Umbrantów - ebook

Akademia Mystic Arcane jawiła się Elowen Bones szansą na odkrycie prawdy o własnym pochodzeniu. Zamiast tego stała się miejscem, które zmusiło ją do dokonania wyborów, na jakie nie była gotowa.

Od dziecka marzyła o frakcji żółtej – jedynej, która mogła pomóc jej odnaleźć ślady rodziców poległych w wojnie magów. Akademia jednak miała wobec niej inne plany. Przydzielona do frakcji zielonej, Elowen czuje się jak więzień własnego losu… aż do momentu, gdy na jej drodze staje tajemniczy mag o turkusowym spojrzeniu.

Dlaczego wie o niej więcej, niż powinien? Jaki wpływ wywarł na decyzję Mystic Arcane? I czemu każda jego uwaga sprawia, że serce młodej adeptki magii bije szybciej?

Kiedy u jej boku pojawia się wilcza strażniczka, Elowen zaczyna rozumieć, że nic w dotychczasowym życiu nie było przypadkiem. Z każdym dniem dziewczyna rośnie w siłę – ale im więcej odkrywa, tym bardziej niebezpieczna staje się gra, w którą została wciągnięta.

Mroczna magia, skomplikowane wybory i miłość rodząca się w najmniej oczekiwanym momencie. Od tego wciągającego romantasy nie oderwiesz się ani na chwilę!

Nowelka z Kolekcji romantasy Inanny

 

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7995-837-5
Rozmiar pliku: 869 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Uroczystość otwarcia nowego roku akademickiego nie przypominała niczego, co wyobrażała sobie Elowen Bones. Spodziewała się niemal królewskiego balu, na którym brylować będą nowo wprowadzeni na dwór. Zupełnie zapomniała o magii roztaczającej się zewsząd i oplatającej tańczących studentów.

Czarne, jednolite suknie kobiet stopniowo zmieniały kolor w trakcie ostatniego taktu melodii, gdy pełne przejęcia kłaniały się przed magami i dziękowały za towarzyszenie im w tańcu. Barwy odpowiadały frakcjom, do których je przydzielono. W wypadku mężczyzn decyzję o ich losie zwiastowało zabarwienie żelaznego diademu ułożonego na krótko przystrzyżonych czuprynach.

W całej akademii panował niebywały porządek. Pierwszoroczniaków – czyli każdego, kto zdążył osiągnąć już pełnoletność lub miało się to stać do końca roku kalendarzowego – obowiązywało doprowadzenie swojego wyglądu do stanu odpowiadającego standardom uczelni.

Kobiety nosiły włosy długie maksymalnie na wysokość lędźwi, zawsze splecione w warkocze, naturalnego koloru. Niedopuszczalny był choćby najdelikatniejszy makijaż. Uczennice Mystic Arcane musiały się kojarzyć przede wszystkim z prostotą i elegancją. Z kolei uczniowie powinni przywodzić na myśl siłę, dostojność i mądrość.

Studenci byli wizytówkami zasłużonych profesorów. Mieli przynosić im chlubę, godnie reprezentować uczelnię. Elowen skłamałaby, mówiąc, że nie wyczekiwała tego momentu, odkąd magia obudziła się w niej do życia. Zostać absolwentem Mystic Arcane to zaszczyt, jakiego dostępowali nieliczni, choć z roku na rok inauguracja wyłaniała następnych magów, tak jakby świat mieścił ich więcej niż śmiertelników.

Bones ustawiła się na środku parkietu, gdy muzyka ucichła i nadeszła kolej następnej grupy. Smyczki delikatnie zagrały preludium, a ona miała wrażenie, że rytm melodii dostraja się do serca szybko bijącego w jej piersi. W tej chwili nie była uczennicą. Była muzyką.

Cztery pary stanęły naprzeciw siebie i ukłoniły się dostojnie, z gracją. Nie znała ich jeszcze, jednak żywiła szczerą nadzieję, że tej nocy ulegnie to zmianie. Powiedzieć, że wprost rozpływała się z radości na myśl o czekających ją tutaj sztukach zgłębiania magii, to nie powiedzieć nic.

Młody chłopak o miedzianych włosach wyprostował się i skrzyżował z nią spojrzenie, a jego usta ułożyły się w szczery, podekscytowany uśmiech, który i jej się udzielił. Podeszli do siebie i okrążyli się zbliżeni prawymi ramionami, a następnie wrócili na swoje miejsca. Zaczął się taniec.

Jeszcze nie mieli pojęcia, jaki czeka ich los. Suknia Elowen wciąż była jednolicie czarna, a diadem chłopaka niezmiennie połyskiwał srebrem.

Z każdą kolejną sekundą rosnące zdenerwowanie miedzianowłosego zdawało się wpływać i na nią, kiedy więc chwycili się za ręce i spacerowali razem wokół sali w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, postanowiła dodać im obojgu otuchy.

– Każdy wybór będzie dobry – powiedziała dyskretnie, ledwie poruszała przy tym ustami.

Sama nie wiedziała, kogo bardziej chciała uspokoić – jego czy siebie.

Chłopak uśmiechnął się nerwowo i wyprostował gwałtownie, gdy jeden z profesorów wbił w nich zaciekawione spojrzenie. Przystojny, na oko trzydziestoparoletni wykładowca stał obok wyniosłej, wyraźnie znudzonej kobiety. Rozmawiali ze sobą bez cienia uśmiechu, aż wreszcie mężczyzna wskazał ruchem głowy na Bones i zdawało się, że jego wzrok nieco złagodniał.

Wyglądał na przyjaznego maga. Lustrujące spojrzenie znad okrągłych okularów śledziło każdy jej ruch, jak gdyby dopingowało ją w tańcu.

Kątem oka dostrzegła, że diadem na głowie chłopaka przechylił się na bok, a rdzawobrązowe, krótkie włosy wyglądały na zbyt jedwabiste, by mogły utrzymać ozdobę na swoim miejscu.

Chłopak uniósł jej dłoń i zaczął powoli obracać dziewczyną, a sam lekko się pochylił i ukłonił. Wykorzystała ten moment. Uwolniła dwa palce z jego uścisku i wysunęła je w stronę diademu, by go poprawić. On wciągnął z sykiem powietrze i wytrzeszczył oczy w obawie, że ktoś mógł dostrzec jej ruch. Nie wydarzyło się nic podobnego. Kiedy się zorientował, że znów jest bezpieczny, odetchnął z ulgą i posłał dziewczynie uśmiech pełen wdzięczności, a jego miodowe oczy zdawały się iskrzyć. Dopiero teraz dostrzegła kilka piegów na nieco zadartym nosie, który zmarszczył się lekko w wyrazie zdenerwowania. Chłopak znów się stresował, a to udzielało się również Elowen.

Ona również musiała zapanować nad nerwami, jeśli nie chciała się ośmieszyć przed wszystkimi. Modliła się w duchu, by akademia okazała jej łaskę. Nie mogła się znaleźć w innej frakcji niż żółta, to byłoby niedorzeczne.

Czerwoni specjalizowali się w magii ofensywnej. Zaklinali ogień, trawili wszystko płomieniami, siali zniszczenie. Byli niezwykle odważni, ale i nadpobudliwi, cholernie uparci i impulsywni.

Niebiescy posiadali zdolności skupione na wodzie, zmieniali jej stan wedle życzenia. Potrafili utopić wroga lub zamrozić go spojrzeniem, jednak ich głównym celem okazywały się zawsze obrona i niesienie pomocy. Spokojni, mądrzy i niezwykle opanowani… do czasu. W razie zagrożenia wychodził z nich prawdziwy demon. Ci chyba przerażali ją najbardziej, bo nigdy nie było wiadomo, czego się po nich spodziewać.

Zielonych uznawano za ekspertów w alchemii i magii natury. Zwykle spędzali całe dnie w laboratoriach i pracowali nad swoimi eliksirami. Potrafili kontrolować zwierzęta i otaczającą ich przyrodę. Budzili do życia zmyślone stwory, które nie odstępowały ich później na krok, a tej idei Elowen za nic nie umiała zrozumieć.

Materiały nadesłane przez akademię nie zawierały szczegółowych opisów, lecz ledwie ogólne zarysy, które musiały Elowen wystarczyć. I tak była wdzięczna, że je dostała. W przeciwnym razie zupełnie nie miałaby pojęcia, czego się spodziewać. Wujostwo niewiele wiedziało o jej świecie.

Zieloni zdawali się kreatywni, harmonijni, mocno związani z naturą i… nudni jak flaki z olejem. Ta frakcja wydawała się Bones najmniej użyteczna.

I wreszcie żółci magowie. Specjalizowali się w magii światła, posiadali zdolność manipulowania percepcją. Z natury mocno entuzjastyczni, pozornie mili, jednak Elowen nie do końca im ufała. Cholera wie, czy nie wykorzystywali swojej mocy, by takie właśnie sprawiać wrażenie, a w rzeczywistości skrywali prawdziwe bezduszne twarze. Z nimi nigdy nic nie mogło być pewne.

Byli jeszcze czarni – dzisiaj Umbranci. Setki lat temu zostali wykluczeni z Mystic Arcane. Mówiło się, że czarni magowie „sypiają z cieniami”. Posiadali głęboką wiedzę o życiu i śmierci, a pełny wachlarz ich umiejętności od setek lat pozostawał zagadką. To właśnie oni zagrażali akademii od wieków. Żyli w Kręgu Umbrantów, żądni władzy i krwi dobrych magów. Odgrywali się na Umbrosie, swoim władcy, który porzucił ich w klęsce nieurodzaju, a następnie założył tę szkołę i zapomniał o swoim narodzie. Zazdrośni o powodzenie pozostałych czterech kręgów, nie cofali się przed niczym.

Krąg Śmiertelników – ten, w którym wychowało ją wujostwo, znajdował się na samym dnie piramidy.

Kolejnym był Krąg Światła – tam egzystowali magowie wszystkich frakcji. Prowadzili na pozór zwyczajne życie, mocno koncentrowali się na przedłużaniu własnych rodów. Z tego względu nie mogli się łączyć w pary z magiem innej frakcji. Gdy rodzice Elowen weszli w dorosłość, zamieszkali właśnie w tym kręgu, choć… nie na długo.

Krąg Cieni nie dawał zbyt wielu przywilejów swoim magom, ale nie bronił im także parowania się wedle uznania. Decyzja o zostaniu w nim powinna zostać dobrze przemyślana, bowiem największe skutki odczuwali nie sami zakochani, lecz ich potomkowie.

Ostatni krąg, najbliższy szczytowemu kręgowi Mystic Arcane, na którego cześć nazwano akademię magów, należał do Umbrantów. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby się w nim znaleźć. Nie bez powodu terenu akademii strzegła powietrzna zapora.

Elowen i rudowłosy mag chwycili dłonie osób, które podeszły do nich tanecznym krokiem, i teraz już we czworo poruszali się w rytm symfonicznej muzyki. Utworzyli gwiazdę i obracali się wokół wspólnego środka, posyłali sobie pełne zdenerwowania uśmiechy.

Bones kątem oka dostrzegła bruneta, który wydawał się tu niemożliwie znudzony. Butne, skrzące się turkusem oczy lustrowały pozostałych uczniów spod przymrużonych powiek, jak gdyby adept czuł się lepszy od wszystkich innych razem wziętych. Czarne kosmyki wysunęły się spod srebrnego diademu i przysłoniły ciemne, ściągnięte brwi. Kończyny chłopaka poruszały się z gracją, jak gdyby zostały stworzone do tańca, a jednocześnie leniwie, manifestując niechęć. Elowen rzez chwilę zastanawiała się nad powodem, dla którego mógł wyglądać na tak bardzo niepocieszonego. Przerwało jej jednak szarpnięcie za rękę i przyspieszenie kroku partnera.

Zaraz wszyscy uczniowie zbliżyli się ku sobie, okręcili wokół własnej osi i wymienili partnerami. Elowen niemal natychmiast zatęskniła za ciepłem oczu rudowłosego chłopaka. W spojrzeniu tego, który teraz przechwycił jej dłonie, nie było nic przyjaznego.

– Zielona – mruknął i przyciągnął ją do siebie.

Włoski na karku dziewczyny stanęły dęba, a nogi ugięły się pod nią, gdy chłopak o lazurowym spojrzeniu nachylił się do niej przy kolejnym obrocie i musnął palcami nagi fragment ramienia. W tym tańcu zdecydowanie nie było miejsca na podobną poufałość.

Chłopak nie wyglądał na kogoś, kto często myli kroki, a zadziorny uśmieszek na bladej twarzy o mocnych rysach podpowiadał Elowen, że zrobił to celowo. Pomyślała, że próbuje wyprowadzić ją z równowagi, najpewniej po to, by się zbłaźniła… Cóż.

– Pudło – odparła z uniesioną głową, bowiem ta frakcja zupełnie nie wchodziła w rachubę.

Chłopak uśmiechnął się zadziornie, z wyższością. Elowen nie pojmowała niechęci, jaka od niego biła. Znudzony wyraz twarzy całkowicie ustąpił miejsca pogardzie, na którą nie miała jak ani kiedy sobie zasłużyć.

– Obyś podołała – szepnął poważnym tonem, nachyliwszy się do niej, gdy kołysała się w rytm melodii, aż poczuła na plecach ciepło bijące od jego piersi.

Mag był dziwny. Niby czemu miała podołać? Przechyliła głowę i uniosła jednocześnie dłoń, by zakręcić figlarnie nadgarstkiem, podobnie jak trzy pozostałe magiczki rozproszone na środku parkietu. One miały jednak to szczęście, że ich partnerzy współpracowali.

Tęsknym wzrokiem zerknęła na rudowłosego chłopaka, a on jakby to wyczuł, bo odwrócił się lekko w jej kierunku i posłał pocieszające spojrzenie. Nawet z tak dużej odległości próbował dodać jej otuchy. Na pewno mu tego nie zapomni.

Nim zdążyła odwdzięczyć się choć uprzejmym skinieniem, została wciągnięta w wir pozostałych par, a jej dłonie przejął inny partner. Zdołała jedynie usłyszeć stłumione: „Do później, Bones”, i zarejestrować nagły brak ciepła na skórze, a tu już przed oczami mignęła jej blond czupryna. Kolejny mag poprowadził ją ku złączonym, uniesionym dłoniom uczniów, którzy za ich pomocą tworzyli coś w rodzaju tunelu. By przejść pod ich ramionami, musiała lekko się schylić, a chłopak o złotych włosach ograniczył się tylko do podtrzymania jej ręki.

Ten taniec nie miał żadnych znamion seksualności, był formą oddania czci założycielom Mystic Arcana. Obrządkiem, do którego latami ich przyuczano, mimo że nie wiedzieli nawet, czy zostaną wezwani.

Muzyka zaczęła cichnąć, a partnerzy z każdej pary stanęli jakieś półtora metra od siebie. Ukłonili się sobie nawzajem i przymknęli powieki. Teraz należało czekać na ostatnie dźwięki melodii, Elowen próbowała więc zapanować nad przyspieszonym oddechem.

Wypadało w tej chwili myśleć o tym, jakiego koloru okaże się jej suknia. Nonszalancja i bezczelność bruneta o wyniosłym spojrzeniu nie powinny zaprzątać jej głowy. A jednak miała poczucie, że protekcjonalny mag zbezcześcił ten długo wyczekiwany moment, kiedy dotknął jej w tańcu. W dodatku zasugerował, że zostanie przydzielona do frakcji zielonej. Wziął ją za nudziarę! Coś Bones mówiło, że często bywał daleki od racji.

Nastała cisza przerywana tylko przez świsty wypuszczanego powietrza. Z wahaniem otworzyła oczy i wpatrzyła się w postać przed sobą. Nad blond czupryną migotał diadem, a ona miała teraz przekazać tę najważniejszą wiadomość.

– Niebieski – powiedziała nerwowo i odetchnęła z ulgą, gdy chłopak uśmiechnął się od ucha do ucha.

Z magiczkami sprawa wyglądała nieco inaczej. Gdy tylko podnosiły powieki, kątem oka dostrzegały kolor swoich sukien. Elowen jednak w pełni skoncentrowała się na niebieskim diademie chłopaka i starała siebie samą przekonać, że w jej pole widzenia wkradła się suknia magiczki obok.

– Zielona – oznajmił z radością i zamarł, kiedy dostrzegł jej minę.

– Jesteś daltonistą? – wycedziła przez zęby wyszczerzone w sztucznym uśmiechu i zmarszczyła błagalnie czoło. – Spójrz jeszcze raz.

Ściągnął brwi i zlustrował magiczkę od stóp do głów.

– Niezaprzeczalnie… zielona.

– Nie może być zielona – warknęła. – Zamknij oczy, otwórz i przyjrzyj się dobrze.

Chłopak rozejrzał się na boki z dezorientacją, a ona nie miała odwagi oderwać od niego wzroku.

– To nic…

– Zamykaj te oczy – syknęła. Nerwowo przebierała nogami, co wprawiło w ruch klosz zielonej sukni, która znów weszła w jej pole widzenia.

– To bardzo przydatna frakcja, powinnaś być dumna…

– Z gadania z wiewiórkami? – zapytała piskliwie, wciąż uciekała wzrokiem przed nieuniknionym. – Naprawdę zielona?

– Jak korona drzewa na wiosnę. Jak świeżo skoszona trawa czy smoothie ze szpinaku i kiwi. Jak…

– Wystarczy – jęknęła i z zawodem spojrzała w dół. Ewidentnie i niezaprzeczalnie akademia uznała, że jest nudna jak flaki z olejem.

Mimo to uśmiechnęła się wdzięcznie, jak gdyby nie zrugała przed chwilą zdezorientowanego maga.

– Wspaniale – wyszczebiotała nieszczerze. – Spełnienie marzeń.

Popatrzył na nią jak na wariatkę i jeszcze raz rozejrzał się wokół, a sądząc po jego minie, wyczekiwał momentu, w którym będzie mógł wreszcie odejść. Tak zrobił po chwili, gdy tylko kolejne pary udały się na parkiet.

Przyjemnego rudzielca również przydzielono do frakcji zielonych. Elowen zamarła, kiedy brunet wyłonił się zza pleców miedzianowłosego i zlustrował ją z zadowoleniem wypisanym na twarzy. Zdawał się oznajmiać: „a nie mówiłem?”. Nad kruczoczarną głową migotał żółty diadem.

Nie tylko zbezcześcił taniec, o którym śniła przez lata. Nieodwracalnie zabrał jej największe marzenie, a co najgorsze… zdawał się o tym wiedzieć jeszcze przed ogłoszeniem decyzji akademii. I świetnie się gnój przy tym bawił.Rozdział 2

Portier zaniósł bagaże Elowen do pokoju na trzecim piętrze, na końcu długiego, wąskiego korytarza.

Bones zdążyła rozpakować walizki, wylać morze łez, a potem zasnąć z żalu i rozpaczy. Gdy się obudziła, nie miała już siły płakać. Pomyślała, że wybór frakcji być może stanowił karę za czyn, którego nigdy sobie nie wybaczyła. Najpewniej tak było najlepiej. Tak… zdecydowanie, tak będzie bezpieczniej dla otoczenia.

Współlokatorka zastała ją w dość nietypowej pozycji, z głową na podłodze i nogami zarzuconymi na łóżko. Zastygła na moment, po czym ze zmarszczonymi brwiami spojrzała na kartkę trzymaną w ręce, na Bones i znów na kartkę. Wyszła bez słowa, z ogromną walizką na kółkach, by po kilku sekundach wrócić z jeszcze bardziej skonfundowaną miną.

– Pokój trzysta osiem?

– Ta – wychrypiała Elowen, nie kłopocząc się wstaniem. Zwisała z materaca niczym uśpiony nietoperz.

– Potrzebujesz medyka?

– A wyglądam?

Nowo przybyła przechyliła głowę, znów zlustrowała ją całą i wydęła usta, po czym wygięła je w podkówkę.

– Egzorcyzmy odpadają. – Wzruszyła ramionami i najpewniej miała na myśli, że w akademii duchownego ze świecą szukać. Albo z gromnicą. – Zła frakcja?

– Najgorsza.

– Bo?

– Od momentu postawienia pierwszych kroków ćwiczyłam walkę wręcz – odparła smutno i wplotła palce w porozrzucane brązowe pukle. – Wiesz, na wypadek utraty mocy, której jednak nie posiadam, zatem nie ma czego budzić. Gdyby groziło mi niebezpieczeństwo i musiałabym się obronić…

Bones urodziła się z mocą, którą można obudzić do życia dzięki dobrze wyszkolonym magom. Dopóki Mystic Arcane nie zadecydowała, do której frakcji powinna należeć, dopóty liczyła, że magię odziedziczyła po matce i ojcu. Zabrano jej ostatni element, który mógłby połączyć ją z nieżyjącymi już rodzicami.

– Yhm – mruknęła blondynka i zmrużyła oczy nieprzyjaźnie, czego Elowen niestety nie zdołała dostrzec.

– Ale to mi się nie przyda. Mystic Arcane uznała, że jestem nudna jak flaki z olejem.

– Ty serio myślisz, że praca w laboratorium jest bezpieczna i nieznośnie nużąca, co?

Elowen westchnęła z niemocy na te słowa. To nie tak, że gardziła zielonymi. Ona po prostu najbardziej w świecie chciała być blisko rodziców. A jak miała to zrobić w zupełnie innej frakcji, ucząc się całkowicie odmiennych rzeczy?

Od dziada, pradziada – każdy w jej rodzinie specjalizował się w magii iluzji i światła. Ona jedyna została wykluczona. Im dłużej nad tym myślała, tym bardziej rozumiała dlaczego. W ten sposób złość z niej ulatywała i ustępowała miejsca rezygnacji.

– Wiesz… – Magiczka o blond włosach przerwała i cmoknęła wymownie. – Pomijam szkodliwość toksycznych oparów, niewłaściwe użycie zaklęć ochronnych czy zatrucia i poparzenia – kontynuowała, wgapiona we Bones z jawnym wyrzutem wypisanym na twarzy. – Ale będziemy miały do czynienia z magicznymi roślinami i stworzeniami. Radzę nabrać odrobinę pokory, bo możesz się zdziwić.

Bones bez słowa, wciąż z głową na podłodze i nogami niedbale zarzuconymi na łóżko, wpatrywała się odwrócony obraz wysokiej, szczupłej blondynki. Jej dwa warkocze połyskiwały zdrowo, nie to co włosy Elowen. Końcówki Bones rozdwoiły się smagane bezlitosnym wiatrem podczas licznych treningów z wujem.

Wujostwo najpóźniej jutro rano otrzyma list z gratulacjami i była pewna, że nie zaczną świętować. Tyle lat nauki i morderczej pracy… Wszystko na marne.

– Zamierzasz iść na lekcje czy będziesz tak leżeć i użalać się nad sobą? – zapytała wreszcie jasnowłosa, stanąwszy w progu pokoju.

Bones westchnęła ciężko, bo co jej pozostało?

– Daj mi chwilę, już się zbieram.

Śniadanie odpuściła, bo i tak nie zdołałaby nic przełknąć, a kiedy wprowadziła się wieczorem do pokoju, współlokatorki jeszcze nie było. Dlatego to niezbyt życzliwe powitanie zaliczały właśnie teraz.

– Słuchaj, przep… – zaczęła Elowen, gdy przemierzały długi korytarz akademii, ale dziewczyna szybko weszła jej w słowo.

– Jeśli masz zamiar skłamać, lepiej, byś nie marnowała tlenu na nabranie wdechu – powiedziała od niechcenia. – Zmieniłaś zdanie w te dziesięć minut?

– Cóż…

– Zatem to bez sensu, bym słuchała twoich przeprosin.

Chyba koncertowo zepsuła szanse na koleżeństwo.

– Mam na imię Elowen – spróbowała ponownie, tym razem w cieplejszym tonie.

– Wiem.

Aha…

– A ty to…?

– Jak powiem, odpowiesz, że miło ci mnie poznać, a to znów nie będzie prawda. – Wzruszyła niedbale ramionami. – Możesz zwracać się do mnie bezosobowo.

Bones zmarszczyła brwi, a niewyspanie najwyraźniej dawało się już we znaki, bo zbyt wolno docierało do niej, że współlokatorka bezpardonowo ją obraża.

– Niech ci będzie, nie zamierzam się dłużej prosić ani przepraszać – bąknęła i też wzruszyła ramionami, po czym z ulgą zerknęła na tabliczkę nad drzwiami sali.

Z47 – to tutaj miała spędzić pierwsze godziny nic niewnoszących tortur.

Usiadła w ostatniej ławce, tuż przy oknie. Z podręcznej torby wyjęła zeszyt i długopis, którym na pierwszej kartce zamaszyście napisała swoje imię i nazwisko.

– Elowen Bones. – Cichy miękki głos sprawił, że wypuściła z płuc długo wstrzymywane powietrze. – Wolne?

Spojrzała w górę i uśmiechnęła się na widok pary bursztynowych oczu. Nierówne brązowe plamki na bladej cerze wyglądały, jak gdyby ta stanowiła płótno ekspresyjnego malarza. W świetle dziennym piegów było znacznie więcej, niż mogła dostrzec na balu inauguracyjnym.

– Zapraszam – powiedziała radośnie, bo rzeczywiście obecność tego chłopaka działała na nią kojąco.

– Jestem Austin Hallow. – Podał jej dłoń, którą uścisnęła natychmiast, a po jej skórze przeszedł ciepły prąd.

Delikatnie zmarszczyła nos, bo nigdy wcześniej jej ciało nie reagowało podobnie. Tak jakby intuicja wysyłała sygnały do wszystkich zakończeń nerwowych, że może temu chłopakowi zaufać. Strasznie dziwne uczucie.

– Nie będziemy czekać na spóźnialskich, od razu zaczynamy. – Do klasy zawitał najpierw niski, dojrzały tembr, za którym podążył mężczyzna w średnim wieku. Gdy skończył zdanie, jego usta dopiero się otworzyły, lecz nie wybrzmiewał z nich głos. Po dłużej chwili ciszy znów przemówił, choć jego wargi tworzyły cienką, wąską linię. – Nazywam się Thaddeus Frostbane i wspólnie odkryjemy moc płynącą z roślin. Botanika magiczna, bo tak nazywa się przedmiot, którego będę was uczył…

Elowen nie mogła się skoncentrować na słowach, które mag wypowiadał, bo jego usta formowały się w kształt użytych sylab z kilkusekundowym opóźnieniem. Najpierw był dźwięk, później odpowiadający mu ruch warg.

– Nie gap się tak – szepnął Austin, czym uświadomił dziewczynie, że wychyla się do profesora ze ściągniętymi brwiami i rozszerzonymi oczami i próbuje połączyć mowę z ciałem. – Znajdź punkt gdzieś pomiędzy i tylko słuchaj. To wiele ułatwia.

Skinęła i zrobiła, jak radził. Rzeczywiście, było trochę lepiej, ale nie mogła przestać się zastanawiać, dlaczego tak się dzieje. Nigdy o czymś takim nie słyszała.

Ciotka z wujkiem ostrzegali, że w akademii może spotkać rzeczy, o jakich jej się nie śniło, choć sami znali je jedynie z opowiadań Isolde Bones.

Wujostwo dobrze się nią zajęło, tak sądziła. W domu co prawda nie doświadczyła czułych gestów i przyjacielskich rozmów do późna, ale zadbali o nią tak, jak potrafili najlepiej. Powiedzieć, że traktowali ją ozięble, to jak przemilczeć tę sprawę. Mimo wszystko i tak czuła wdzięczność. Równie dobrze mogli ją wyrzucić na bruk.

Ciotka była przyrodnią siostrą Isolde – matki Elowen. Nie parała się magią, o której wujek zresztą nie miał pojęcia, dopóki osierocona Bones się do nich nie wprowadziła. W pierwszych latach magiczne dzieci bywają trudne do okiełznania. Przetrwała ich osiemnaście, z czego siedemnaście pod ich opieką. No i wuj poświęcił mnóstwo godzin na szkolenie przyszłej studentki Mystic Arcane w walce wręcz, gdyż żywił pewność, że ta pójdzie w ślady swoich rodziców. Czy to nie najwyższy dowód miłości? Poza tym oni nawet sobie jej czczo nie wyznawali. Gotowali dla siebie i dla Elowen, dbali o ciepło i nieprzeciekający dach, a także o to, by zawsze miała dobry rozmiar butów. Byli rodziną. Zimną co prawda, ale rodziną.

Mimowolnie sięgnęła dłonią do wiszącego na szyi medalionu i z czcią musnęła go kciukiem. Pomyślała o rodzicach i o tym, że nigdy nie była tak blisko wspomnień. Pragnęła ich poznać. Żywiła nadzieję, że ktoś może ich tu jeszcze pamięta i zechce się podzielić kilkoma anegdotami.

To było niewiarygodnie męczące – tęsknić tak bardzo za kimś, kogo nie zdążyło się poznać.

Długi wywód profesora Thaddeusa przerwał głośny huk, przez który wszyscy uczniowie aż się skulili i zasłonili głowy w ochronnym geście. Krzyk profesora rozległ się i cichł stopniowo, jakby mężczyzna wyszedł na zewnątrz, choć w rzeczywistości wciąż ze spokojem siedział na swoim miejscu i ze znudzonym wyrazem twarzy poruszał ustami. Dopiero po paru minutach nadążył za dźwiękiem i wybiegł z sali, a uczniów zostawił bez słowa wyjaśnienia.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij