Kraina baśni jest dla wszystkich - ebook
Kraina baśni jest dla wszystkich - ebook
Przeczytajcie opowieść o króliku, który urodził się z trzema uszami i który wykorzystuje swoją odmienność i wyjątkowość, by uratować las. Poznajcie niezwykłą historię znalezionego w lesie przez staruszków Żelaznego Laciego. Posłuchajcie o Calineczce, która choć jest maciupeńka, ma niezwykłą siłę, by zmierzyć się z życiem. I nie zapomnijcie o adoptowanym Batbajánie, który jak Kopciuszek, na balu poznaje swoją miłość.
Ta książka skierowana jest do wszystkich tych, którzy mają trudności ze znalezieniem swojego miejsca w świecie. Każda z baśni pokazuje, nie tylko to, że nie wszyscy jesteśmy tacy sami, ale przede wszystkim jak kolorowe i różnorodne może być życie.
„Kraina baśni jest dla wszystkich” to dowód na to, że legendy, baśniowe motywy i odwieczne przypowieści są wciąż żywe. Rozwijają się, zmieniają, adaptują do naszych czasów, a w ich klasycznych przesłaniach z łatwością odnajdujemy odbicie współczesnych problemów. Ten zbiór bajek to skarbnica urzekających, mądrych, niekiedy przewrotnych opowieści, które młodym czytelnikom objaśniają piękno i różnorodność świata, natomiast starszym… otwierają oczy.
Marcin Szczygielski
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67075-11-4 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WSTĘP
Wszyscy potrzebujemy baśni. Takich, które przenoszą nas w odległe czasy i miejsca, gdzie bohaterowie dosiadają swych zaczarowanych wierzchowców, uciekają z niewoli goblinów i mierzą się ze smokami, ale jednocześnie są tacy sami jak my. Możemy tylko zgadywać, od kiedy istnieją baśnie, ale jedno jest pewne – od starożytności aż do naszych czasów każde znane nam społeczeństwo czuło potrzebę ich opowiadania. Jeśli zagłębimy się w ich historię, dostrzeżemy, że baśnie przenosiły się między kulturami i ponad granicami niczym wędrowne ptaki: niezauważalnie zmieniały się i dostosowywały tak, że w tym samym momencie mogły krążyć setki, tysiące wersji tej samej fabuły. Każda wersja przekazywała swoiste doświadczenia, porządek świata, który opowiadający i jego słuchacze uznawali za własny. Zanim dobrze znane i lubiane dzisiaj baśnie ludowe zostały spisane, przeszły długą i pełną przygód drogę – osadził się w nich spójny system symboli, miały na nie wpływ również średniowieczne nieprzyzwoite historie dla dorosłych, pierwsze wydawnictwa pulpowe oraz kazania. Jak pisze Tolkien: „Mówiąc o dziejach opowieści, a zwłaszcza baśni, możemy stwierdzić, że Garnek z Zupą, Kocioł Opowieści, zawsze kipiał i ciągle dorzucano do niego nowe kęsy, smakowite albo niesmaczne”.
Wiadomo, że to, co dziś nazywamy baśniami ludowymi, ma niewiele wspólnego z historiami, które niegdyś opowiadali sobie „prości ludzie”. Dotyczy to zwłaszcza wersji przygotowanych i sprzedawanych jako towar dla dzieci. Stało się tak ze zbiorem braci Grimm, który przez czterdzieści lat był wciąż przepisywany i wygładzany, aż w końcu – przy dobrych chęciach zaangażowanych osób – stał się edukacyjną czytanką zgodną z ówczesną mieszczańską moralnością, przekazując zawarty w niej porządek wartości i obyczaje. Podobną pracę wykonał Charles Perrault, który przygotowując zbiór przeznaczony dla dzieci z francuskich wyższych klas społecznych, wyeliminował z opowieści matriarchalną wizję świata oraz miał zdecydowanie bardziej konserwatywne poglądy na role społeczne kobiet i mężczyzn niż współczesne mu pisarki.
To samo można dostrzec w popularnych węgierskich zbiorach baśni: pozornie ożywa w nich swego rodzaju archaiczna, jednolita prawęgierska przeszłość, ale te nostalgiczne literackie teksty w rzeczywistości są mocno stylizowanymi, pełnymi chrześcijańskich wtrąceń wersjami prastarych opowieści o niemożliwym do ustalenia pochodzeniu. Nie zapominajmy jednak: to, że historie utrwalone zostały jako baśnie ludowe, nie przeszkadza w tym, aby tradycja bajania cały czas żyła w folklorze, stale się zmieniając i często stanowiąc wyraz społecznego oporu. Kultura masowa do dziś czerpie garściami z baśni przekształconych w memy – wykorzystuje je na nowo, reinterpretuje, dalej je snuje, raz na poważnie, raz ironicznie, zabawowo, w ten sposób odświeżając historie sprzed setek lat.
Ten zbiór powstał, ponieważ uważamy, że baśnie żyją wtedy, gdy korzystamy z nich jak najwięcej. Stowarzyszenie Labrisz poprosiło autorów, by ważne dla nich, klasyczne historie opowiedzieli na nowo – ze swojego punktu widzenia. Niech wzbogacą je o współczesne doświadczenia i odważnie wybiorą takich bohaterów, z którymi będą mogli się utożsamiać nieliczni, zwłaszcza ci żyjący w marginalizowanych sytuacjach. I niech teksty nie mają charakteru dydaktycznego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że to niełatwe zadanie. Chcieliśmy zebrać takie baśnie, które są wartościowe przede wszystkim ze względu na swoją wartość literacką, które czerpią garściami z tradycji baśniowości. Zarazem nie chcieliśmy, by powstała książka nachalnie uwrażliwiająca.
Stwierdziliśmy, że trzeba dać przestrzeń tym, którzy dziś rzadko zabierają głos na Węgrzech, zwłaszcza w literaturze baśniowej. Chcieliśmy wzorować się na dawnych opowieściach, które były wyrazem kontrtożsamości: osiemnastowiecznych francuskich baśniach satyrycznych, które zawierały ostrą krytykę społeczną, jednocześnie świadomie korzystając z powszechnie znanych baśniowych wzorców, albo siedemnastowiecznych baśniach włoskich, które zajmowały się problematyką opresyjności władzy i wolności jednostki. Wróciliśmy do prawie całkowicie zapomnianych legend, mitów i opowieści ludowych, które nigdy nie trafiły do popularnych zbiorów, ponieważ zdaniem redaktorów były niezgodne z rzekomo ludowymi, starożytnymi zasadami moralnymi, które w ich mniemaniu uznać należało za naturalne. Wreszcie odetchnęliśmy z ulgą: zaufanie do autorów nie poszło na marne, w każdym z wybranych tekstów jest coś szczególnego, zarówno osobistego, jak i uniwersalnego, jest w nich bulgotanie tolkienowskiej zupy. Wśród tekstów, na których opierali się autorzy, jest kilka dobrze znanych baśni, ale również grecki mit, irlandzka opowieść ludowa, a nawet klasyczna powieść baśniowa. Obok prozy swoje miejsce znalazła również baśń wierszowana, mamy tu również adaptację sztuki teatralnej, tak więc efekt końcowy jest naprawdę różnorodny.
Oprócz zaproszenia zawodowych pisarzy Stowarzyszenie Labrisz ogłosiło także konkurs dla początkujących autorów, na który wpłynęło blisko sto prac. Do zbioru trafiły teksty dziewięciorga dobrze znanych i ośmiorga debiutujących artystów.
Projekt wsparła Sieć Edukatorów Praw Człowieka (EJHA) – organizacja zrzeszająca osoby, które zajmują się edukacją w zakresie praw człowieka. Pracownicy sieci przygotowali scenariusze lekcji przedszkolnych i szkolnych, które wkrótce będą dostępne dla każdego na stronie internetowej EJHA. Liczymy, że dzięki temu opowieści zawarte w książce dotrą do szerszego grona odbiorców.
Chcieliśmy, aby opowieści zilustrowała artystka, która rozumie i kocha baśnie klasyczne, a jej wewnętrzny świat jest pełen magii, czarodziejskiego pyłu – tak wybraliśmy Lillę Bölecz.
Mamy nadzieję, że zarówno młodsi, jak i starsi znajdą w antologii opowieść, która do nich przemówi. Być może któraś z baśni będzie impulsem do wyruszenia w drogę – dokądkolwiek by ona nie prowadziła.
Przełożył Łukasz Frynia
J. R. R. Tolkien, _O baśniach albo Drzewo i liść,_ tegoż, _Potwory i krytycy oraz inne eseje_, tłum. R. Stiller, Kraków 2010, s. 172.Krisztina Rita Molnár
RUBINOWY PTAK
Historia, którą chciałabym wam opowiedzieć, niezupełnie jest o czerwonym ptaku. Albo inaczej: jest o nim – jednak po to, aby mógł wzlecieć, przeciąć niebo swoimi rubinowymi skrzydłami i abyśmy mogli usłyszeć jego dochodzącą z daleka pieśń, muszę najpierw opowiedzieć o wielu innych rzeczach.
Przede wszystkim to nie ja wymyśliłam tę bajkę. Ja ją wam tylko opowiem, bo według mnie jest piękna. Dziwna i smutna, skłaniająca do długiego namysłu. To stara opowieść: jeszcze z czasów, gdy królowie sami wypasali swoje stada na zboczach dalekich greckich gór.
Kajnis była przepiękną dziewczyną. Na dziewczyny takie jak ona trudno nawet spojrzeć, gdyż ich niezwykły blask wręcz oślepia. O takich jak ona mówi się, że łatwiej się patrzy na słońce niż na nie. Nic dziwnego, że była tak piękna – urodziła się przecież nad Morzem Egejskim, w Tesalii. Jej ojciec, Elatos, wychowywał ją po królewsku, a jej matka, Hippe, nauczyła ją śpiewać, pleść włosy w kok i zbierać miód. Piękna Kajnis miała wielu adoratorów, nawet chłopcy z innych miast z radością wzięliby ją za żonę. Jeden za drugim przychodzili prosić, aby to właśnie ich wybrała cudowna Kajnis. Ale wyobraźcie sobie, tak przecież też bywa, że nie chciała mieć męża. Wolała sama spacerować nad morzem. Na śniadanie jadała orzechy w miodzie, wplatała we włosy śnieżnobiały kwiat pomarańczy lub bordowe płatki oleandra i wychodziła na przechadzki. Zbierała wtedy co piękniejsze kamienie i muszle i śpiewała swoją ulubioną pieśń, której nauczyła ją matka.
Jakże cię kocham, rubinowy poranku
Pozdrawiam cię dziś najsłodszą z mych pieśni
Mój duch i głosz radości wzlatują
Wysoko
Gdy tak szła po brzegu, nie przeszkadzało jej, że piasek wchodzi jej do złotych sandałów i łaskocze stopy. Czasem siadała na dużym płaskim kamieniu, rozwiązywała sandały i wytrząsała z nich połyskujące ziarenka piasku. Podchodziła wtedy bliżej wody i zanurzała najpierw ręce, a potem nogi w płytkiej, nagrzanej od słońca wodzie zatoki. Kochała wodę. Uwielbiała patrzeć, jak pod powierzchnią kolory kamieni stawały się o wiele żywsze albo jak chowające się między kamieniami raki pustelniki spacerują po dnie. Woda powiększała ich malutkie nóżki, tak jak i zawiłe wzory na wyrzuconych na brzeg ślimakach i fałdki pustych muszli.
Jednak woda była też przerażająca, przypominała olbrzyma tak wielkiego, że aż nieskończonego. Kajnis nigdy nie była pewna, kiedy fale staną się gniewne, kiedy zerwie się burza, kiedy wzburzona woda uderzy z wysoka, a groźne języki fal pochłoną wielkie skały otaczające zatokę. Hippe, matka Kajnis, często kazała jej przysięgać na własną duszę, że będzie ostrożna podczas swoich samotnych spacerów. Morze, a właściwie jego władca, straszliwy Posejdon, jest nieobliczalne. Matka tłumaczyła też, że wszystko, co nieprzewidywalne, może być niebezpieczne, więc lepiej trzymać się od takich rzeczy z daleka. Kajnis nie przejmowała się jednak tymi radami, nie rozumiała jeszcze, czego miałaby się aż tak wystrzegać.
Pewnego dnia jednak wydarzyło się nieszczęście. Tego ranka Kajnis wplotła purpurowy kwiat hibiskusa w swoje mahoniowe włosy i jak zwykle poszła nad morze. Jej twarz rumieniła się od podmuchów wiatru, a usta lśniły się od zjedzonego rankiem miodu. Nie mogła wiedzieć, że tego dnia okrutny Posejdon zdecydował się spocząć w jej ulubionej zatoczce. Przypływ nie zdążył się jeszcze cofnąć, więc woda sięgała bardzo wysoko. Kajnis stanęła na płyciźnie i czekała na odpływ. Zawsze z wielką przyjemnością patrzyła, jak fala się cofa. Zamyślona wpatrywała się w wodę gładzącą piasek niczym utkana ze lnu rękawiczka. Cofające się morze odsłaniało kolorowe muszle ślimaków morskich, jeżowce i koralowce. Wszystkie te cuda morze przyniosło jej na brzeg.
Tylko dla niej.
Zbierała te skarby, a potem robiła z nich wisiorki i przepaski.
Gdy Posejdon, władca mórz, ujrzał podśpiewującą piękność, każdą cząstkę jego ciała owładnęło nieposkromione pożądanie. Poczuł, że musi ją natychmiast objąć, spleść się z nią, aby już zawsze należała do niego.
Tylko do niego.
I oto nagle woda na rozkaz Posejdona, zamiast powolutku się cofać, jak to zawsze bywa podczas odpływu, nagle się wzburzyła. Ogarnęła, objęła swoimi falami Kajnis. Najpierw delikatnie muskała palce jej stóp, ale wnet zaczęła ją obejmować coraz ciaśniej i ciaśniej. Jedna z fal porwała czerwony wianek Kajnis, podarła jej haftowaną suknię, poszarpała sznurki jej złotych sandałów. Wzburzona morska piana potargała jej loki. Śmiertelnie przerażonej Kajnis przyszło się zmierzyć z atakiem samego Posejdona. Nie mogła ruszyć palcem, nie potrafiła wydobyć głosu. Nie myślała o niczym, tylko całe jej ciało szeptało: dość, dość, dość! Nie chciała, aby morze ją pochłonęło. Czuła, że brakuje jej powietrza i zaraz utonie. Miarowe uderzenia fal odbijały się tępym bólem na jej miękkiej skórze.
W końcu, sama nie umiałaby powiedzieć kiedy, Posejdon wypuścił ją ze swoich objęć. Stali naprzeciw siebie na wilgotnym piasku wśród tysięcy odłamków muszelek. Kajnis natychmiast się cofnęła, tak podziałała na nią bliskość ogromnego pana mórz. Po raz pierwszy ostre kawałki muszli poraniły jej stopy. Ale nawet nie zauważała tych drobnych ran, z których ciekła krew, barwiąc na czerwono białe kamyki. Kajnis po prostu zastygła z przerażenia. Wtedy Posejdon przemówił:
– Cudne z ciebie dziewczę, wiesz? Rzadko można spotkać taki cud jak ty wśród śmiertelników. A teraz powiadam, możesz mnie poprosić, o co zechcesz. Powiedz tylko, czego pragniesz. Dostaniesz, co tylko ci się zamarzy, nie odmówię ci, cudowna Kajnis.
Odpowiedziała bez chwili namysłu – słowa wyskoczyły z niej jak nasiona z sosnowej szyszki w gorący dzień.
– Spraw, abym nie była już kobietą. Zmień mnie w mężczyznę. Natychmiast! Chcę być silna, aby nikt mnie już nigdy nie mógł zaatakować, zranić, pokonać ani poniżyć.
Posejdon zaniemówił. Spełnił życzenie Kajnis. Głos dziewczyny stał się głębszy, jak u młodzieńca. Gdy spojrzała na siebie zaskoczona, nie zobaczyła już Kajnis, lecz Kajneusa. Była odziana w męski strój, mięśnie jej rąk napęczniały jak dojrzałe owoce granatu. Zniknęła kobieca kruchość, ciało urosło, silne nogi przestały drżeć. Pan mórz dodatkowo obdarował ją ciałem odpornym na wszelkie rany, jak gdyby pokrywała je nie skóra, tylko żelazo, którego nie naruszy żaden śmiertelnik.
I tak Kajneus żył w spokoju przez lata. Stał się w tym czasie wielkim bohaterem, jednym ze słynnych Argonautów, największych herosów Grecji. Wraz z nimi odbył niebezpieczną podróż statkiem Argo, aby odebrać smokowi złote runo. Wziął również udział w polowaniu, podczas którego najwięksi herosi pomagali pokonać przerażającego potwora – niszczycielskiego dzika wysłanego na miasto Kalidon przez zagniewaną Artemidę. Długo by wyliczać wspaniałe czyny Kajneusa, ale teraz opowiem tylko o tym, który muszę przywołać, abyśmy mogli ujrzeć obiecanego rubinowego ptaka. Pewnie już się domyślacie, że mowa o ostatnim boju Kajneusa. Ostatnim boju w królestwie Lapitów, na weselu Pejritoosa.
Król, tak jak nakazuje zwyczaj, zaprosił gości na ślub. Wśród nich byli przede wszystkim dobrzy Lapici, ale też centaurowie – te dziwne stworzenia, pół konie, pół ludzie – którzy jak się zaraz okaże, nie tylko ciałem, ale i duchem są tylko w połowie ludźmi. Skąd pomysł, aby zaprosić półdzikich centaurów na piękne przyjęcie? Po prostu w jakiś niepojęty sposób byli oni spokrewnieni z królem. Któż może dokładnie wiedzieć w jaki? Tak czy owak, król nie chciał ich urazić, był wszak we wspaniałym nastroju przed swoim ślubem. Do pewnego czasu wesele toczyło się bez przeszkód – kielichy gości zapełniały się miodowym winem, dębowe stoły zastawiono pachnącymi pieczeniami, oliwkami, tacami pełnymi serów, przyozdobionymi kiściami winogron, owocami granatu i pomarańczami. Wszystko było jak należy. Lapici i centaurowie wspaniale razem biesiadowali, gdy wtem… Gdy wtem! Ach, jakże w jedną chwilę wszystko potrafi się zawalić. Jeden z centaurów, który z pewnością zbyt wiele w siebie wlał, czy też odurzył się winem z rodzynek… Wiecie, co to znaczy – po prostu spił się jak osioł; w połowie był wszak koniem, chociaż nie słyszy się o pijanych osłach, już prędzej o ludziach, którym od wina umysł upodabnia się do oślego… W każdym razie postradał rozum i jak szaleniec, jak kłusownik ruszył i wpadł na pannę młodą, Hippodameję. Najpierw gapił się na nią zamglonym wzrokiem, aż nagle przyskoczył, chwycił jej szafranowożółty welon, zerwał go nagłym ruchem i zaśmiał się jej w twarz dzikim rżeniem.
Dzielni Lapici, a wśród nich i Kajneus, nie potrzebowali widzieć więcej. Zaraz wstali zza weselnego stołu i rzucili się w obronie panny młodej. O tak! Ale i centaurowie nie pozostali na swoich miejscach: przewracając półmiski, stanęli u boku swego brata. To, co nastąpiło potem, z trudem da się opisać słowami. Wyobraźcie sobie, jak to jest, gdy wesele zmienia się w pole bitwy. Hippodameja i jej druhny uciekły do ozdobionej zielenią jaskini, z kolei herosi i centaurowie – zapomniawszy, że nie są u siebie – zgasili radość święta. Walili, cięli, nie oszczędzając ani siebie, ani przeciwników. Zmagali się, sami nie wiedząc o co, każdy najwyżej o własne puste życie. Od ciosów padali jak muchy jesienią. Niejeden centaur i niejeden Lapita poległ w tej straszliwej bitwie. Kajneus też tam walczył, a jego siłę spotęgowała dodatkowo nieoczekiwana wściekłość. Jeden z centaurów, Latreus, zobaczywszy, że Kajneus zwyciężył już pięciu przeciwników, zaczął kpić z jego dawnych, bolesnych przeżyć.
– Ty, bohaterze, coś się kobietą urodził, Kajnis, czego tu szukasz między nami? Patrzeć na ciebie nie mogę. Płakałaś, mazałaś się tylko, dzieweczko. Taką właśnie cię widzę, nie dla ciebie walka. Znikaj stąd! Zajmij się pleceniem nitek. Złap się lepiej za koszyczek, nie za oręż.
Od tych słów Kajneus zapłonął gniewem. Stary ból pulsował w nim z taką siłą, że zamachnął się i rzucił oszczepem w szydercę. Centaurowie, którzy wiedzieli, że jego ciało jest odporne na rany, postanowili spróbować podstępu.
– Wbijmy go w ziemię po pas! Przygniećmy go kamieniami i wielkimi drzewami! Tak! Zakryjmy go, abyśmy nie musieli już na niego patrzeć. Rozprawmy się z nim, póki nie zwyciężył nas wszystkich.
Jak powiedzieli, tak zrobili. Zaczęli wyrywać z korzeniami dęby i sosny ze skalistej ziemi. Obrzucili Kajneusa głazami, by pozbawić go tchu. Stos, który wznosili, rósł coraz wyższy. Mogło się wydawać, także i centaurom, że plan się powiódł. W swej podłej radości nie zauważyli oni czegoś, co widział jeden z bohaterskich Lapitów, dalekowidzący Mopsos. Stojąc przy stosie, pogrążony w smutku, dostrzegł coś, co dużo później, pewnego cichego wieczora, opowiedział swoim towarzyszom. W tej strasznej chwili, gdy wszyscy inni byli już zamroczeni – jak gdyby gęsta mgła ogarnęła wszystkich dostojnych gości, którzy przetrwali tę weselną bitwę – tylko on widział, że gdy Kajneus już cały, razem z głową, skrył się pod przewalonymi drzewami, nagle spomiędzy dębowych pni wzleciał ku niebu wspaniały rubinowy ptak. Rubinowy ptak! I śpiewał!
Jakże cię kocham, rubinowy poranku
Pozdrawiam cię dziś najsłodszą z mych pieśni=
Mój duch i głos z radości wzlatują
Wysoko
Mopsos nigdy wcześniej ani później nie widział takiego ptaka. W tamtej chwili wiedział jednak, kto swobodnie wzlatuje nad głowami Lapitów i centaurów, kto z wysoka śpiewa tym silnym, donośnym głosem.
Przełożył Tomasz Benda