Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Kraina PISDZIELI - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Kraina PISDZIELI - ebook

Kraina Pisdzieli to synonim absolutnej władzy cynicznych hipokrytów, którzy pod maską obrony Boga, honoru, ojczyzny oraz troski o prosty lud — chcą go okraść i wykorzystać, a przy tym pozostać bezkarni. By to osiągnąć muszą wszystkich ogłupić i zastraszyć, zakazać im myśleć, pytać i sprawdzać, a do tego wskazać kogoś innego jako złodzieja, którego trzeba tropić i oskarżać o wszystko. A „suweren”, ze strachu przed absolutem, ma wierzyć w każdą bzdurę, to może i jemu czasem coś skapnie.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8324-014-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej

Z DNIA 2 KWIETNIA 1997 R.

PREAMBUŁA

W trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski — wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary, a te uniwersalne wartości wywodzący z innych źródeł, równi w prawach i w powinnościach wobec dobra wspólnego — Polski, wdzięczni naszym przodkom za ich pracę, za walkę o niepodległość okupioną ogromnymi ofiarami, za kulturę zakorzenioną w chrześcijańskim dziedzictwie Narodu i ogólnoludzkich wartościach, nawiązując do najlepszych tradycji Pierwszej i Drugiej Rzeczypospolitej, zobowiązani, by przekazać przyszłym pokoleniom wszystko, co cenne z ponad tysiącletniego dorobku, złączeni więzami wspólnoty z naszymi rodakami rozsianymi po świecie, świadomi potrzeby współpracy ze wszystkimi krajami dla dobra Rodziny Ludzkiej, pomni gorzkich doświadczeń z czasów, gdy podstawowe wolności i prawa człowieka były w naszej Ojczyźnie łamane, pragnąc na zawsze zagwarantować prawa obywatelskie, a działaniu instytucji publicznych zapewnić rzetelność i sprawność, w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej jako prawa podstawowe dla państwa oparte na poszanowaniu wolności i sprawiedliwości, współdziałaniu władz, dialogu społecznym oraz na zasadzie pomocniczości umacniającej uprawnienia obywateli i ich wspólnot.

Wszystkich, którzy dla dobra Trzeciej Rzeczypospolitej tę Konstytucję będą stosowali, wzywamy, aby czynili to, dbając o zachowanie przyrodzonej godności człowieka, jego prawa do wolności i obowiązku solidarności z innymi, a poszanowanie tych zasad mieli za niewzruszoną podstawę Rzeczypospolitej Polskiej. (…)

***

Do momentu wydania niniejszej książki treść przytoczona powyżej była integralną częścią tego bezwzględnie najważniejszego Dokumentu teoretycznie obowiązującego w Polsce.

Odnoszę wrażenie, że w 2015. Dokument ten podarto na strzępy i wrzucono do kosza.

Od tamtej pory znowu jesteśmy w sytuacji, w której zabiera się nam naszą ojczyznę i nasze prawa… oraz po raz kolejny próbuje się nam wmówić, że to dla naszego dobra…

A my, zgodnie z naszą tradycją, zaciskamy zęby i robimy wszystko, by przetrwać.

I jestem pewien, że przetrwamy to, bo Polskę mamy w sercach, a w związku z tym, jak zawsze, nie damy się tym, którzy mają ją zupełnie gdzie indziej…Katechizm polskiego dziecka

— Kto ty jesteś?

— Polak mały.

— Jaki znak twój?

— Orzeł biały.

— Gdzie ty mieszkasz?

— Między swemi.

— W jakim kraju?

— W polskiej ziemi.

— Czym ta ziemia?

— Mą Ojczyzną.

— Czym zdobyta?

— Krwią i blizną.

— Czy ją kochasz?

— Kocham szczerze.

— A w co wierzysz?

— W Polskę wierzę!

— Coś ty dla niej?

— Wdzięczne dziecię.

— Coś jej winien?

— Oddać życie.

Władysław BełzaWstęp

PIS DZIELI

To wydaje się być oczywiste, ale gdyby ktokolwiek jeszcze nie wiedział dlaczego, to musiałby próbować ogarnąć rozumem lub rozumkiem podstawy zarządzania kryzysem, a te są stałe i niezmienne od czasów co najmniej antycznych, choć zaczęło się już zapewne grzechem pierworodnym w biblijnym Edenie.

Zasada jest porażająco i przerażająco prosta — w narzeczu Horacego i Wergiliusza brzmiała: „Divide et impera”, w języku Szekspira, Dickensa i Byrona: „Divide and conquer”, a w dialektach Mickiewicza, Słowackiego, Miłosza, Szymborskiej, czy… Krasickiego: „Dziel i rządź”.

Skłócenie wszystkich ze wszystkimi jest najlepszym sposobem na trwanie i przetrwanie władzy, nawet najgorszej, a zwłaszcza tej najgorszej.

Tyrani, despoci i autarchowie od zawsze chcieli trwać, jak najdłużej, wbrew wszystkim i wszystkiemu, dla apanaży i hołdów oraz zaspokojenia własnej próżności, ukrycia kompleksów i wypełnienia bezdennej pustki jaką stanowiło ich nijakie życie.

Kraina Pisdzieli to twór mający być wyśnionym rajem i będący kwintesencją dążenia do władzy za wszelką cenę tych, którzy uznali, że ona nada im jakieś inne prawa, pozwoli im się wywyższyć i okazywać pogardę wszystkim myślącym inaczej.

Pisdziele to plemię, nacja, sekta, mentalność i charakter, napędzane chciwością, fałszywymi wierzeniami, obrzędami i stwierdzeniami mającymi umieścić tych, którzy je tworzą i im ulegają na samym szczycie ich wyimaginowanej drabiny ich pseudo wartości.

Stamtąd, w ich mniemaniu, jest już tylko jeden krok do absolutnej boskości, wszechwiedzy i nieśmiertelności.

W związku z tym oni stale idą do ich prawdy, i ciągle twierdzą, że są już tylko o ten krok od niej… ale jakoś nigdy nie mogą do niej dojść, nawet wchodząc na drabinkę.

I nie dają sobie wytłumaczyć, że nie ma jej tam gdzie idą ani zapewne nigdzie indziej, bo ich prawda… nie istnieje.

A podstawą i motorem ich działania jest ślepe podporządkowanie wszystkiego tworzeniu i pogłębianiu podziału, w ramach którego są Oni — oświeceni, namaszczeni i wybrani, ze swoją zwichrowaną moralnością, dwulicowością i przekonaniem, że wszystko im się należy oraz my — niewierni, nieposłuszni i nieulegli parszywi zdrajcy, zasługujący jedynie na wieczne potępienie.

Ale nie mają racji…

Ta książka jest próbą pokazania dlaczego.

Problem z nimi polega na tym, że nie posiadają żadnej tożsamości, przynależności kulturowej ani nawet… religijnej.

Rozpaczliwie próbują wmówić sobie i zaślepionemu suwerenowi, że coś ich łączy ze sobą, że kontynuują cokolwiek, mają jakieś korzenie i tworzą wspólnotę opartą na jakiejś wartości, która ich spaja, wskazuje cel i nadaje sens temu co czynią…

I nic.

Chwilowo uzyskana większość, niezbędna do narzucania swojej woli innym, jest jedynie czasowo kupioną za nasze pieniądze udawaną jednością zapatrzonych w siebie egoistów i zimnych, wyrachowanych, odrażających, przekupnych indywiduów — gotowych sprzedać się temu, kto zaoferuje więcej.

Autorytarnie narzucane nowe interpretowanie faktów i zdarzeń, czy przeinaczanie przeszłości, historii i wiary — tworzą rodzaj iluzji potrzebnej im zapewne do tłumaczenia po swojemu otaczającego ich świata, ale to jest tylko naginanie prawdy, a nie jej odkrywanie.

Oczywiście wiedzą, że „ciemny lud wszystko kupi” (to są słynne ich własne słowa), bo słuchając w kółko tych samych bzdur zacznie je w końcu traktować jako pewnik — ale nawet tak wyrafinowana socjotechnika może oszukać jedynie bezmyślne masy, a nie działa na nikogo innego.

Dlatego taka mistyfikacja nie może trwać wiecznie i ostatecznie musi definitywnie upaść, dokładnie tak samo jak każda inna wcześniej.

Szkoda, że ta musiała ukraść nam, obrzydzić i zmarnować część naszego życia.

Już samo to jest wystarczającym powodem, by uznać ich istnienie za wielkie skurwysyństwo nazwijmy to… losu, by nie zagłębiać się bardziej w żadną skomplikowaną metafizykę.

Czy opowieść może być niespójna, nie mieć logiki, w zasadzie żadnej specjalnie istotnej chronologii, składnie i ciekawie tworzonych, rozwiniętych, poprowadzonych i zakończonych wątków ani wyjaśnień motywacji i sposobów działania „bohaterów”, czy też wskazania jakiegoś sensu i etycznie wytłumaczalnych powodów takiego ich funkcjonowania?

Otóż może i to wcale nie z winy autora, a przynajmniej nie dlatego, że nie dołożył należytej staranności, by samemu ich poznać, a potem przedstawić i przybliżyć czytelnikom.

Tu jest tak dlatego, że tym razem on ich w ogóle nie wymyślał, nie stworzył ani nie miał żadnego, najmniejszego nawet wpływu na to jacy byli lub są.

Ta opowieść to chaotyczny horror, surrealistyczny bałagan i mrożący krew w żyłach kryminał — krótkimi migawkami opisujące zadziwiające istnienie pewnej krainy, tak idiotycznej i dalekiej od normalności, że w pewnym momencie traktowanej już jak dziwo, czy koszmarny wybryk natury i wrzut na… wszystkim na czym może się pojawić.

Ale, wbrew pozorom, dla autora fascynujące okazało się to, jak taki twór, a w zasadzie potwór, mógł w ogóle powstać, rozrastać się, trwać i niszczyć wszystko dookoła.

I dlatego autor postanowił go przedstawić i pokazać czytelnikom, nawet w tej jego odrażającej, obleśnej, plugawej i nieułożonej postaci, która w żadnym momencie nie jest jego karykaturą, a najrzetelniej opisanym prawdziwym, choć jakże paskudnym obliczem.

Tak ku przestrodze, choćby dla następnych pokoleń… które mogłyby nie dowierzać, że coś takiego mogło się w ogóle wydarzyć.

Ta książka jest swego rodzaju zbiorem artykułów-komentarzy pisanych przeze mnie na gorąco w momentach największego wzburzenia, powodowanego przez bezczelne, kretyńskie, chamskie i prostackie stwierdzenia oraz zachowania poszczególnych osób firmujących „prawdziwą” Polskę i discopolowego suwerena.

Tych nazwisk jest przerażająco wiele i w zasadzie obejmują wszystkich w jakikolwiek sposób tworzących i popierających fałszywie „Zjednoczoną” tak „prawą” większość.

To, że w tej książce padają tylko niektóre z nich jest wynikiem pewnego wyboru i swego rodzaju preselekcji powodowanej jedynie koniecznością zachowania logicznych limitów objętości książki, bo dłuższa mogłaby być jeszcze bardziej irytująca i wywołująca trudną już wtedy do opanowania wściekłość.

Ale w zasadzie wszystkie stanowią powód i dają dowody potwierdzające negatywną ocenę moralności, motywacji, wyznawanej ideologii i napędzanych oraz tłumaczonych nią czynów.

Bardzo możliwe, że w razie ich dalszego takiego trwania — również i pominięci tu pojawią się na kartach jakiejś kolejnej opowieści…

Pokazywanie ich takimi jacy są to nie jest nienawiść, ale uczciwość i frustracja oraz zawód związane z bezradną koniecznością akceptacji rzeczy, poglądów i postaw nieakceptowalnych i nieludzkich, prezentowanych przez cyników, ignorantów, karierowiczów i lizusów, gotowych zrobić i powiedzieć wszystko, byleby utrzymać się przy korycie lub przypodobać się tym, którzy obiecują im władzę, kasę i bezkarność.

To jedynie zapis prawdziwych zdarzeń i wypowiedzi, które w tych czasach, w dobie wszechobecnego internetu, bardzo łatwo i szybko można zweryfikować oraz potwierdzić, że miały miejsce i absolutnie niczego tu nie zmyśliłem.

Nie ma zgody na to, by tak wyglądał nasz świat tylko dlatego, że taka jest większość — bo to nie jest demokracja, to ewidentna patologia.

A mieszanie przez nich do tego Boga, honoru, ojczyzny, tradycji i polskości mierzi mnie najbardziej, bo w ich ustach wszystko to brzmi plugawo, nieszczerze, fałszywie i bezprawnie oraz sprawia, że ma się wrażenie bycia w jakiejś paranoidalnej, idiotycznej i klaustrofobicznej klatce, w której zamknięto nas na wzór obozów, które równie bezprawnie i błędnie też niekiedy nazywa się polskimi.

Aby kiedykolwiek móc o tym zapomnieć — już zawsze trzeba o tym pamiętać.

Słynne osiem gwiazdek to nie wulgaryzm, ale przejaw wiary w to, że oni w końcu bezpowrotnie przeminą i wreszcie będzie można o nich myśleć jak o złym śnie lub nieszczęściu, które czasem niestety się przydarzają, ale potem otwieramy oczy, uśmiechamy się i szczęśliwi żyjemy dalej — mając nadzieję, że to już nigdy więcej nas nie spotka.

Tę książkę należy czytać ze zrozumieniem lub lepiej w ogóle się do niej nie zbliżać, bo nie jest przeznaczona dla analfabetów, nawet gdyby mieli tytuły profesorskie.

To dążenie do przywrócenia wszystkiemu pierwotnych znaczeń, ponieważ sztucznie kreowana nowa semantyka — polegająca na nadawaniu nowych brzmień słowom, które dla ludzi myślących i uczciwych od zawsze były jasne, klarowne i oczywiste, ale ciemnemu ludowi, który nie znał i nie rozumiał oryginałów, przedstawiono i tłumaczono je inaczej — spowodowała, że zaczęły żyć swoim własnym, sfałszowanym i pokręconym życiem.

Ale to też nie jest próba zatarcia podziałów, gdyż moim zdaniem ich już nigdy nie da się zlikwidować ani ich ignorować, a tym bardziej udawać, że ich nie było.

To świadomość i podkreślenie, że wokół nas są tacy, którzy myśląc inaczej, jednostronnie dają sobie prawo do odmawiania praw do czegokolwiek wszystkim tym, którzy się z nimi nie zgadzają.

A to znaczy, że trzeba mieć się na baczności i stale na nich uważać, bo niczym Hydra lernejska chcą i bardzo łatwo mogą się odradzać, jak tylko znajdą kolejnego „żywiciela” dającego im pożywkę do pożerania naszego świata.

I to nie jest żaden przypadek, że guru tego całego zamieszania twierdził, że nigdy nie dadzą się przekonać, że białe jest białe, a czarne jest czarne — bo to było naczelną dewizą tej sekty, która stworzyła swój własny, sfiksowany świat i postanowiła zalać ten ją otaczający niezwykle zaraźliwą i niemal nieuleczalną pandemią koniunkturalistów i faryzeuszy, zaślepionych egoistycznym dążeniem do władzy za wszelką cenę.

Ich Polska to nie jest nasza Polska.

Różnica polega na tym, że my negując ich pseudo wartości i motywacje mówimy — dajcie nam żyć i dajcie nam spokój, a oni mówią, że skoro nie chcemy być częścią ich paranoi, to nie będziemy mieli praw do niczego, bo oni wiedzą lepiej co nas uszczęśliwi i… uczyni wolnymi, po czym próbują nas zniewolić.

Niniejsza książka ma być dowodem na to, że się nie dajemy i nigdy nie damy, bo taka jest właśnie nasza tradycja, wola i powinność, wpajane nam przez wieki przez tych, dzięki którym jesteśmy tymi, którymi jesteśmy.

Niektóre rozdziały wychodzą poza polskie piekiełko, ale to jest również dowód na to, że nie tylko nasz świat zdaje się stawać na głowie.

A sama tematyka nie jest żadnym moim własnym wymysłem ani jakąkolwiek nadinterpretacją — jest reakcją na wywoływane, podnoszone i wrzucane nam do „ogródka” idiotyzmy, które zadziwiająco stały się stygmatami, już nierozerwalnie związanymi z tym czymś, co nam się przytrafiło, a co bez sensu zaczęło zatruwać nasz świat i nasze życie.

Uważam, że cezura bardzo wyraźnie oddzielająca nas od nich i pozwalająca zrozumieć „filozofię ich istnienia” jest niezbędna do tego, by móc wrócić do normalności, którą nam tak brutalnie i bezceremonialnie zabrano.

Kiedyś oddzielono grubą kreską i wybaczono tysiącom zdrajców i aparatczyków udział w reżimie pogardy niszczącym nas bez mrugnięcia okiem, czym rozmydlono ich odpowiedzialność i niegodziwość oraz pozwolono im na uniknięcie kary.

Ci, okradając nas ze wszystkiego, liczą na to samo, ale takiego błędu nie wolno powtórzyć.

Tę książkę traktuję jak świadectwo tego co było, potwierdzenie zdarzeń, wypowiadanych myśli, stwierdzeń i poglądów wymierzonych w miliony tych, którzy (chyba już zahartowani wielopokoleniową tradycją) postanowili nie dać się zniewolić, nabrać, oszukać ani prowadzić na rzeź na postronku.

Bardzo jestem ciekaw konfrontacji po latach, w ramach której osoby przewijające się w niniejszej książce będą się wypierać swoich postaw, działań, zachowań i wypowiedzi lub będą się wybielać i tłumaczyć albo wyjaśniać, że chodziło im o coś zupełnie innego, i że przecież nigdy niczego złego nie zrobili.

Według nich oni w zasadzie to się niezwykle poświęcili, by stworzyć również i dla naszego dobra tę ich „piękną” krainę, a tak w ogóle to tylko wykonywali rozkazy…

Chętnie wysłałbym ich na wycieczkę (one way) do Norymbergi… bo to jest takie piękne miasto, a i ma już pewną tradycję wysłuchiwania takich opowieści…

Ja ich nie zapomnę na pewno i mam nadzieję, że nie będę jedynym, który będzie pamiętał, że było właśnie tak:PISchologia i PSYchologia władzy, czyli ludzie oraz psy w kontekście rządu i nierządu dusz

07.08.20.

Kilka dni temu przekonaliśmy się jak silna więź łączy pisy z ich panem.

Kynolodzy byliby w absolutnym szoku, bo przy niej niech się schowa do budy klasyczna, niejednokrotnie legendarna wręcz, relacja ludzi i psów, które w swojej wierności gotowe są ciągle warczeć, ujadać, kąsać, gryźć i drapać, dając stale do zrozumienia, że czuwają, by nikt nigdy i nigdzie nie zagroził ich właścicielowi oraz by ten nie dostał kota, nawet gdy już go ma.

Wtedy jest szansa, że ludzki pan w swojej łaskawości pogłaszcze, przytuli, da michę, a może i weźmie na spacer, by kazać coś aportować lub raportować.

Jedna z moich ulubionych, najbardziej suwerennych prawdziwych Polek (a nawet mazurków), w swojej łaskawości, raczyła pochylić się nad marnym komediantem, jakim w jej mniemaniu jest, co w końcu powszechnie wiadomo wszystkim suwerennym, mało znany i słabiuteńki, marionetkowy, komunistyczny aktor Janusz Gajos.

Krótkowzroczna i niedowidząca, dobrze zmieniona su.., su.., subiektywnie niezależna obrończyni swojego małego pana, pokazała kły i rzuciła się z wściekłością na człowieka, który miał odwagę powiedzieć co myśli, określając jej pryncypała — zgodnie z prawdą — człowiekiem małym.

W wolnym kraju swobodne wypowiadanie się jest dozwolone, naturalne i normalne, a może ono być nie tylko przejawem lizusostwa i poddańczego wchodzenia w dupę swoim panom, ale o dziwo zdarza się, o czym zdaje się nie mieć pojęcia pani Beata, że jest wyrażaniem swoich własnych myśli i poglądów, bo niektórzy takie mają.

A w wolnym świecie poglądy różnych osób mogą się od siebie różnić i to diametralnie, być wzajemnie krytyczne, czy nawet sprzeczne.

Jednak w dyskusji o nich należy pamiętać, że nasza krytyka przekonań innych, może podlegać takiej samej krytyce naszych poglądów przez innych.

I tu zaskakująco pani Beata nie odniosła się do oceny tej konkretnej wypowiedzi pana Janusza, do czego oczywiście miałaby prawo, ale… postanowiła kontestować umiejętności aktorskie i przebieg jego kariery.

Jednakże próba oceny umiejętności i predyspozycji zawodowych kogokolwiek przez kogoś nie mającego o tym żadnego pojęcia, moim zdaniem, przypomina wchodzenie do bardzo głębokiej wody kogoś, kto w ogóle nie umie pływać.

Ludzie rozumni wiedzą to i w związku z tym tego nie robią, a debile taplają się bezmyślnie i beztrosko coraz dalej od brzegu.

Tutaj pani Beata postanowiła wejść w buty krytyka kultury.

Mam wrażenie, że podjęła się tego niezwykle karkołomnego dla niej zadania zakładając dziurawe kapcie, a powinna mieć na sobie co najmniej wodery oraz dla większego bezpieczeństwa — siedzieć w kapoku w ogromnym pontonie.

Z całej wielkiej, kilkudziesięcioletniej kariery pana Janusza, który stworzył nieprzebraną liczbę ról wiekopomnych i znakomitych, pani Beata zapamiętała jedynie, że wszedł w układ i grał… Janka Kosa.

Nie wiem, czy oznacza to, że w swoim rozwoju zatrzymała się na czytaniu książek oraz oglądaniu filmów w czasach swoich nastoletnich wówczas rówieśników, czy dla niepoznaki i odwrócenia uwagi tak bardzo chce ukryć to, że Janek Kos był jej pierwszą, wielką miłością — zwłaszcza że ta jej ostatnia jest taka… mała.

Nie mam pojęcia jakie złe duchy, bo przecież nie te z „Wakacji z duchami”, musiały próbować wodzić na pokuszenie jedną z najznamienitszych prawych anielic, ale podstępne podrzucenie pani Beacie do oceny talentu i warsztatu aktorskiego pana Janusza jedynie diabelskich, zgniłych jabłek wrażej kinematografii, świadczy o wyjątkowej przebiegłości i perfidii demonów zła.

Mogłoby się wydawać, że na szczęście partyjna czujność, siła charakteru i niezłomność pani Beaty umożliwiły jej błyskawiczne pokonanie słabości polegającej na niskiej, libertyńskiej chęci pozwolenia sobie na zagłębienie się w fabułę i spróbowanie poznania oraz zrozumienia motywacji i emocji pseudo bohaterów oglądanych filmów.

Wszakże dzięki swojej intuicji natychmiast wyczuła próbę oszustwa, bo sama wie najlepiej, że nieładnie jest świadomie podszywać się pod kogoś, kim się nie jest i jakiś taki Janusz Gajos, jeden z drugim, tak łatwo jej nie wykiwają.

Nawet więcej, miała równocześnie pełną świadomość, że przecież to jest całkiem możliwe, aby jednego dnia mówić i robić coś, a drugiego twierdzić już coś zupełnie innego i udawać, że tego nie było, bo nagle jest się kompletnie kimś innym, wyznającym zupełnie inne prawdy i zasady…

Jednak, żeby móc gładko wykonywać tak niebezpieczną woltyżerkę, i takie nagłe wolty, to trzeba by zapewne przechodzić wielokrotny „brainwash”, ale jak zawsze coś za coś, nie ma… bata, to musi niechybnie zostawiać trwałe ślady w psychice i rozumie.

Pani Beata w końcu swoje doświadczenia ma, dużo wie i w tej sprawie musiała dać głos, bo tak właśnie buduje się wierność.

Natomiast cały problem polega na tym, że pani Beata, z jednej strony bardzo nisko oceniając talent i umiejętności aktorskie pana Janusza Gajosa, z drugiej — automatycznie i bezrefleksyjnie — utożsamia go w stu procentach z rolą i postacią, której z racji ograniczeń jego warsztatu, według niej, nie mógł tylko i aż wykreować.

A to dla niej, dla pana Janusza i dla nas wszystkich niesie ze sobą ogromnie niebezpieczeństwo i niewyobrażalne konsekwencje, albowiem jak widać, pani Beata kompletnie traci zdolność odróżniania prawdy od fikcji; gry aktorskiej od oszustwa; świata realnego od jakichś mrzonek, fałszywych wyobrażeń, złudnych wizji, czy złych, szkodliwych haseł, programów i ideologii.

Pani Beata, z perspektywy znienawidzonej Brukseli (w której jest jedną z najaktywniejszych orędowniczek naśladowania patriotycznego dzieła Konrada Wallenroda), z przenikliwą trzeźwością spogląda z wysokiej, jasnej izby na ten szary, lewacki padół przepełniony prostakami i szmańdakami.

Aż strach pomyśleć co by było, gdyby w jakimś nieszczęściu zdarzyło się pani Beacie zobaczyć gdzieś, nawet nie biały, a badziewiasty i wieśniacki żółty szalik.

Toż mogłoby to grozić jakąś zaćmą.

Tak, tak, napisałem szalik, a nie Szarik, bo tym razem nie chodzi o szczekającą, puchatą kuleczkę wymyśloną w PRL przez innego Janusza, a o taki długi, wąski pasek kaszmirowego materiału (no, ogólnie rzecz biorąc najczęściej po prostu ze zwykłej wełny — to informacja dla wszystkich pozostałych, zwykłych Polaków, którzy, w odróżnieniu od pani Beaty, nie zarabiają w euro i nie liznęli wielkiego… świata).

Jedynym ratunkiem byłaby wtedy ucieczka z kina… ale zapewne i tak, za takie pijaństwo, jakiego dopuścił się tam ten pan Janusz — groziłoby temu słabemu, podrzędnemu aktorzynie (bo przecież nie jest ani najlepszy, ani z żelaza, a jedynie, co najwyżej z dalekiego kraju) natychmiastowe zamknięcie w ciemnej izbie wytrzeźwień.

Ponadto, konieczne mogłoby być także przymusowe, dożywotnie skierowanie go do niemej grupy AA BeBe NuNuNu, trwale i dobrze odseparowanej od całej reszty, nieświadomej zagrożenia wynikającego z wszelkich z nim kontaktów.

W ten sposób można by go wystrychnąć na dudka.

Mierny drukarz Laguna musi naprawdę uważać, bo ma (o zgrozo) na koncie kilka jeszcze słabszych rólek, które mogą spowodować, że pani Beata (par excellence jednak ślepo wierząca we wszystko co słyszy z ekranów i z radia), po jakiejś przypadkowej emisji, gotowa przed nim paść na kolana, zacząć całować go po świątobliwych rękach, i otwarcie wyznać mu wszystkie swoje grzechy…

No, ale kiedy rozum śpi…

To, co prawda, może być dla niego zasłużoną karą za jego beztalencie, zwłaszcza że major Gross (i tu to jednak może faktycznie znowu chodzić o jakiegoś psa) był w ukochanym Lublinie pani Beaty parszywym ubekiem, który bezczelnie dopytywał: „A ta mała to kto? (…)” (ubekiem pier….nym była jakaś bliżej nieznana franca Linda), ale jednak resztki chrześcijańskiego miłosierdzia i łagiewnickiej miłości bliźniego, powinny mimo wszystko (przynajmniej tym co chociaż udają, że wyznają Dekalog) pozwolić na odpuszczenie mu choć części jego win i darowanie skazywania go na cykliczne cierpienie aż takich mąk piekielnych.

Zresztą, zapomniany major Omnimor „Kąpielowy” mógłby w piekle czuć się jak u siebie w domu.

A byłoby jeszcze gorzej, gdyby z kolei nagle i on potraktował szczere wyznania pani Beaty jak każde inne prowadzone przez siebie przesłuchanie i dla większej skuteczności zastosował swoje ulubione i sprawdzone metody odkrywania całej nagiej prawdy.

W końcu to był taki trochę Raptusiewicz.

Ale nie ma co się martwić za czterech (o żadnym psie tym razem nie wspomnę) i pani Beata powinna móc spać spokojnie, gdyż mimo wszystko wydaje się, że pan Janusz Gajos, jak zawsze, zachowuje pełną kontrolę nie tylko nad niezwykle trafnym i precyzyjnym odróżnianiem sacrum od profanum (które w swoistej, zbalansowanej symbiozie pozwalają na osiągnięcie pełni człowieczeństwa), ale również i dobra od zła (które z kolei, stanowią rodzaj wzajemnie sprzecznych i przeciwnych sobie sił, przy których człowieczeństwo przynależy tylko do jednej strony, która dla ludzi uczciwych jest oczywista i bardzo łatwa do wskazania).

W niektórych głowach mogłyby się co prawda pojawić pytania: „Kto kogo słucha, jak co rozumie i dlaczego?”, ale tutaj wkraczamy już w sferę autorytetu definiowanego jako niepodważalny szacunek, budowany i zdobywany w oparciu o profesjonalizm, umiejętności, najwyższej próby talent w jakiejś dziedzinie i mistrzostwo osiągnięte niezwykle ciężką, uczciwą pracą; dodatkowo wyniesiony na jeszcze wyższy poziom poprzez otwartość na dzielenie się z innymi swoją wiedzą i doświadczeniem.

Są zapewne osoby, które definiują autorytet zupełnie inaczej i choć mam obawy, że jest bardzo prawdopodobne, iż się mylą, to utożsamiają go ze strachem przed kimś od kogo zależą i z różnych względów wolą go słuchać niż samemu myśleć, decydować o sobie i zadawać pytania.

Zakładając, że żyjemy w wolnym kraju, zdecydowanie nie zgadzając się z tą definicją, uznaję, że mogą być tacy, którzy przyjmują i taką retorykę przy określaniu swoich priorytetów, bo nie radzą sobie z samodzielnym myśleniem i decydowaniem o sobie.

Takie podejście może koliduje „nieco” z moim pojmowaniem wolności i niezależności, gdyż przekazanie komuś innemu prawa do kierowania sobą i swoim życiem, według mnie, jest raczej mało suwerenne, ale rozumiem, że za to pozwala niepewnym, słabym i miernym na zdjęcie z siebie wszelkiej odpowiedzialności za cokolwiek i dzięki temu życie w błogiej beztrosce lub asekurowanie się i narzekanie, że to ktoś inny podejmuje za nich… złe decyzje.

Dodatkową bardzo istotną quasi zaletą takiej postawy jest to, że w przypadku zmiany „koniunktury”, umożliwia to łatwe wykonanie kolejnej, dowolnej zmiany poglądów i zachowań.

Zapewnia to również szybkie uwolnienie się od pomylonej przeszłości i upadłych bożków, kierujących ich życiem w okresie błędów i wypaczeń, od których można się zdecydowanie i jednoznacznie odciąć, a ich samych kategorycznie potępić i całą winę zrzucić wyłącznie właśnie na nich.

Przeciwstawna optyka sprawia, że ci, którzy definiują autorytety w kategorii osób reprezentujących pewne niezmienne prawdy i wartości, muszą dużo ostrożniej, w sposób samodzielny i bardzo przemyślany, dobierać sobie te swego rodzaju życiowe drogowskazy, albowiem warunkiem prawdziwej moralności jest logika, spójność i konsekwencja wszystkich czynów jej towarzyszących.

Tutaj nagrodą, poza samą satysfakcją z godnego przejścia przez życie, jest to, że w każdym jego momencie można spokojnie stanąć przed dowolnym lustrem, bez żadnych obaw, że musielibyśmy oblać się niezmywalnym, dożywotnim pąsem.

Przy tak odmiennym podejściu do własnej filozofii życiowej nie dziwi wcale, że w ramach teoretycznie wspólnej kultury, historii i geografii obecnie, ewidentnie dzielimy się mniej więcej na dwie przeciwne sobie opcje.

W tej sytuacji trudno oczekiwać takiej samej oceny czegokolwiek przez osoby stojące po różnych stronach drogi i obserwujących znaki wskazujące przeciwne sobie kierunki.

Dla tych, dla których liczy się pojedynczy człowiek i to, co potrafi sobą reprezentować — pan Janusz Gajos od zawsze jest (i najpewniej będzie) niekwestionowanym autorytetem.

Ci, którzy preferują schowanie człowieczeństwa poszczególnych jednostek za jakimś niezbyt jednoznacznie i precyzyjnie określonym, wyższym dobrem pokrętnie zdefiniowanej, bezkształtnej i bezmyślnej zbiorowości (którą dla jej dobra zarządza sam przez siebie ustanowiony absolut, wiedzący jako jedyny jak ją uszczęśliwić i co w ogóle powinno być jej szczęściem) — nie wyobrażają sobie, że kiedykolwiek można by mieć jakieś swoje własne, przemyślane zdanie i rzeczywiście taki koncept zawsze będzie dla nich niezwykle szokujący i trudny do wyobrażenia.

W tym dualizmie wartości i przekonań pani Beata powinna być mimo wszystko nawet podwójnie spokojna i wcale nie musi udawać pitbulla.

Po pierwsze, w pełnej i radosnej ignorancji może nadal kontestować wątpliwy talent i osiągnięcia pana Janusza Gajosa oraz bezstresowo założyć, że tych setek epizodzików jakie zagr… przepraszam, zastatystował zdegenerowany towarzysz Winnicki, to i tak ten ich wielki naród wybrany i przebrany, już kompletnie nie pamięta, o ile w ogóle kiedykolwiek je dostrzegał i rozumiał.

Po drugie, te parę (naście) milionów zdrajców, którzy mogliby go doceniać, szanować i podziwiać, to się zupełnie nie liczy, bo w naszej monokratycznej demokracji liczy się tylko „większa” połowa, złożona z zadowolonych z siebie… suwerennych wasali, święcie, ideologicznie przekonanych, że nowa, dobrze zmieniona semantyka umożliwia im swobodne funkcjonowanie w takiej dziwnej, oksymoronicznej formule i rzeczywistości.

Tak czy inaczej ten Janusz na pewno już będzie siedział cicho, i to po… turecku.

I święty spokój, czyli ogólnie PEACE.

No, to Zdrówko umiłowani w prezesie.

Pis,

no co ja piszę,

pies,

nie, no znowu źle,

już żadnych więcej psów…

P.S.

Swoją drogą to jednak rzeczywiście było nieładne. A fe, Panie Januszu, jaki… mały?

Na pewno, niedługo kapralissimus wyda ukaz, że metr sześćdziesiąt w kapeluszu to od teraz ma znaczyć, że jest właśnie: Najwyższy i już wyłącznie tak trzeba będzie go tytułować.

Jest wielce prawdopodobne, że z tej okazji każe sobie postawić… pomnik, a ponieważ najlepsze na to miejsce jest przed Pałacem, to możliwe, że zażąda, żeby Księcia Józka zrzucić z konia (w końcu Ciołek i tak spadł z niego do Elstery) i sam się tam wgramoli.

Jakby co, to drabinkę już ma, a gdyby przypadkiem przechodził tamtędy jakiś konus Gortat… to mu się krzyknie spieprzaj dziadu.

Tylko żeby gdzieś blisko nie grali na dudach, bo czyż nie potrzeba ciszy i spokoju, aby Jego Najwyższa Jedyność mógł trwać i „... stać na straży porządku prawnego odnowionej, demokratycznej Rzeczpospolitej Polskiej?

Bezapelacyjnie, do samego końca. (…)”.

(Chyba już gdzieś to słyszałem… ale zamilknę, bo przecież obiecałem nie wspominać już o żadnych PSACH, a: „Co to się oznacza? To się oznacza, że morda w kubeł”).Czy Kopernik była kobietą?

10.08.2020.

Takie pytanie, a w zasadzie stwierdzenie kategorycznie to oznajmiające, pada w kultowej już dziś Seksmisji J. Machulskiego z 1984 roku, co nomen omen już samo w sobie zdaje się być niezwykle symptomatyczne.

Zaznaczyć trzeba jednak (dla pewności), że film ten był swego rodzaju karykaturą społeczeństwa i… reżimu, opartego na dyskryminacji jednych i sztucznym utrzymywaniu innych w totalnej nieświadomości i niewiedzy o prawdziwym świecie, a zarządzanego przez fałszywego i udającego kogoś kim nie jest małego dyktatorka maminsynka.

Określanie czyjejkolwiek seksualności wbrew odczuciom i stwierdzeniom samych zainteresowanych jest chamskie, prostackie, bezczelne i nieludzkie, a do tego kompletnie bez sensu.

Bo jakież to ma znaczenie, poza indywidualnym odczuciem i poczuciem danej osoby, która jako człowiek ma prawo samodzielnie i dowolnie określać kim jest i kim się czuje.

Kazimierz Pułaski raczej była również i kobietą… i nic nam do tego — cenimy ją, szanujemy i podziwiamy dokładnie tak samo, niezależnie od płci i od tego kim sama uważała, że była, bo człowieka należy cenić i oceniać za to co robi, a nie za to jak go nazwie czy zaszufladkuje ktokolwiek inny.

Mam wrażenie, że Covid coraz częściej atakuje bezobjawowo z punktu widzenia stricte medycznego, ale w wielu organizmach powoduje niepostrzeżenie tak gigantyczne spustoszenie, że nagle okazuje się, że nie pozostawia kompletnie nic.

No, może tylko oprawki od okularów i trochę starej, zmytej farby na siwawych, tłustych włosach.

Wciąż nie pozwala o sobie zapomnieć nowa/stara guru intelektu pani Beata M.

Co ciekawe, znowu wkracza w strefy, które zdają się być tak od niej odległe, że nawet najmocniejsze soczewki ich jej nie przybliżą.

Teraz, z pozycji kolejnej w Piskowicach i Pisiej Wólce (to są jedne z najbardziej odległych od rzeczywistości regionów Krainy Pisdzieli) osoby wybranej i obdarzonej boskim namaszczeniem oraz mocą decydowania o innych ludziach — kwestionuje prawo każdego człowieka do stanowienia o sobie i samodzielnego kreowania swojego świata, nawet w tym zakresie, który określa najbardziej prywatną jego przestrzeń.

Poszanowanie świętości cudzej własności, nietykalności oraz miru i wolności jego sfery intymnej dla ludzi prawych i uczciwych jest nieprzekraczalnym i nienaruszalnym tabu.

Jak widać, puste slogany typu: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe” lub „Miłuj bliźniego jak siebie samego” musiały być wymyślone i wypowiadane przez jakiś nieistotnych oszołomów, dalece zbyt maluczkich w stosunku do boskości pani Beaty i świętości pozostałych apostołów nowej narodowo-polskiej religii.

Nasz naród wybrany musi bardzo mocno wierzyć w niepokalane poczęcie (raczej to Jezusowe niż Maryjne), jako jedyną akceptowalną metodę na stworzenie i kształtowanie człowieka, bo nawet prymitywne formowanie jego piękniejszego oblicza z jakichś wystających żeber też już nie przejdzie, uznane za zbyt szowinistyczne i seksistowskie, a do tego nadal wymagające jednak jakiegoś gmerania w ciele o innej płci.

Według tych, którzy nami sterują, sfera seksualności jest tak ohydna, odrażająca, zbrukana, nieprzyjemna, wstrętna i zła, że w zasadzie powinna być kompletnie wyrugowana z życia na tym łez padole.

Założyciel sekty, czy przeorysza Krychna — są tu niedoścignionymi wzorcami, a te niechciane prokreacje, do których zostały zmuszone pisiarki, powinny już dawno zostać nagrodzone wniebowstąpieniem.

Aż dziw bierze, że jeszcze do tego nie doszło, a zesłanie kilku z nich do czyśćca w Brukseli świadczy o tym, że musiały chyba jednak po cichu czerpać z tego jakąś niezrozumiałą przyjemność i zanim na stałe osiądą w niebiesiech, muszą jeszcze trochę odpokutować i pomęczyć się w zdegenerowanym i znienawidzonym świecie plugawej doczesnej cywilizacji.

Niestety w międzyczasie pani Beata i reszta wybranych apostołów nie mogą nikomu pozwolić na to, by ludzie byli takimi jakimi chcą być i się czują.

To tylko ONI mogą i będą za nas decydować, co i jak mamy czuć, kim być i jak żyć.

Jak ci przydzielili numerek (jako dowód, że jesteś) i postawili w kącie, to stój, czekaj, nie czuj, nie myśl, nie rozglądaj się, nie decyduj, to ONI pokażą ci gdzie masz iść, jak, kiedy i z kim.

Uśmiechaj się, przytakuj, potulnie słuchaj, ONI wiedzą wszystko najlepiej, bo są wybrani.

Jak ci każą to maszeruj, równo, nie wychylaj się i milcz.

Zaczynam dochodzić do wniosku, że już niedługo wszyscy będziemy co rano dostawać rozkazy nakazujące co, jak, gdzie i kiedy mamy zrobić oraz ile mamy na to czasu.

Niepokorni szybko poznają, co to znaczy piekło.

A wtedy to już naprawdę nie będzie miało żadnego znaczenia kto jest jakiej płci, zresztą dokładnie tak samo jak dzisiaj, tylko że wtedy to dla nas już będzie o wiele za późno.

Kiedyś to był najweselszy barak w obozie, a teraz mam wrażenie, że przenieśli nas do tego, który jest najbliżej… łaźni, tylko nie wiem dlaczego jest przy niej aż taki duży… komin, bo woda w kranie, jeśli nawet czasem jest, to i tak jest lodowata.Kabareton płci z zimną krwią zabija resztki człowieczeństwa

12.08.20.

Do tej pory, jak słyszałem Michał Wójcik, to myślałem no tak, wiem, kabaret.

Teraz okazuje się, że i nasza władza postanowiła włączyć się w nurt beztroskiej rozrywki, podkreślając równocześnie, że hasło ani mru mru bardzo się jej podoba i chce, żeby przyświecało wszelkim jej kontaktom z suwerenem.

Rządowa kopia Fafika jest moim zdaniem bliższa Waldkowi, ale w końcu (mam nadzieję, że to nie tylko w moim skromnym mniemaniu) wszystko jedno jak kto wygląda, o ile dobrze się z tym czuje.

Wiceministerstwo sprawiedliwości stąpa twardo po ziemi i ocenia rzeczy dokładnie tak, jak je widzi, nie pozostawiając niczego sferze woli, chęci, decyzji ani przekonań kogokolwiek.

Nie wiem, czy w związku z tym nie będzie musiało mocno zweryfikować swoich wierzeń, bo wiara we wszechmocne siły i prawa nadprzyrodzone stoi w jawnej sprzeczności z realnym światem i życiem, podporządkowanym ludziom i ich prawom, co oznacza ni mniej, ni więcej, że ogólnie rzecz biorąc wzajemnie się wykluczają.

Ja w każdym razie widzę tu jakiś brak konsekwencji i logiki, ale przecież wybrana władza już niejednokrotnie udowadniała, że mówi kompletnie coś innego niż robi, co jakiś czas zupełnie zmienia zdanie, a optykę o 180 stopni, i spokojnie, z wyrachowaniem rusza jak po swoje.

Przy okazji pozdrowienia dla górników, którym niedawno obiecała, że da się za nich pokroić, a teraz będzie ich zamykać.

Ciekawe, czy przedtem pozwoli im wyjechać na powierzchnię, bo mam wrażenie, że chciałaby, żebyśmy wszyscy byli pod ziemią już na wieczność.

Trzeba uważać, bo nasi wybrani włodarze w swojej mądrości gotowi nagle wykonać obrót o 360 stopni lub zacząć kręcić piruety wielokrotne, a wtedy ani my nie ogarniemy o co w ogóle chodzi, ani Oni nie będą w stanie utrzymać pionu i się wyp……ą.

Należy się od nich daleko odsunąć, bo przy okazji mogą kogoś obrzygać.

Polityczne zaślepienie i wszechobecna nienawiść do wszelkich niepotulnych potwierdza, że boją się już wszystkiego, nawet własnego cienia i nie są pewni, czy jutro suweren w całej rozciągłości się nie obudzi i nie przejrzy na oczy, gdy wreszcie zrozumie kim jest i co to słowo znaczy naprawdę.

Wobec tego władza sama, odgórnie decyduje i mówi nam kto jest i ma być kim.

Prostackie tłumaczenie, że kogoś się widzi i w związku z tym ma się automatyczne, zakodowane skojarzenia, potwierdza jedynie, że tresura w tym przypadku przebiegła bez zakłóceń, a myślenie zostało skutecznie wyłączone.

Zarówno treser, jak i… Pawłow, byliby przeszczęśliwi, że tak gładko poszło.

Sądzę, że wiele osób jest w wielkim niebezpieczeństwie, bo przy takiej interpretacji może się okazać, że Michał Wiśniewski przez fryzurę zostanie oskarżony o bycie komuchem i szerzenie komunizmu, z kolei wszyscy bez fryzur, którzy tracą włosy z różnych, często dramatycznych przyczyn — mogą odpowiadać za przynależność do bandyckiej subkultury skinheadów, a kominiarze i górnicy zostaną pozbawieni naszego obywatelstwa, bo mają za mało środkowoeuropejsko-chrześcijańską cerę lub mogą mieć stałe konszachty z Lucyferem.

A kiedyś w nagłej potrzebie zagrożona mogłaby być i Beata Szydło — ktoś mógłby wskazać jej toaletę dla chłopców, jako najbardziej adekwatną, bo sama broszka nie determinuje płci i można ją zmienić.

Jak dotąd to zupełnie kto inny determinuje płeć ludzi i zostawia im wolną wolę, co więcej, już nawet EWA miała w sobie istotny pierwiastek męski, bo w końcu co ziobro, to ziobro.

A pan „wice” może się kiedyś strasznie zdziwić, jeśli wreszcie nie pojmie, że nie ma różnicy, czy ktoś oceniając jego zachowanie, mentalność oraz podejście do ludzi i świata, spojrzy na niego z perspektywy kobiety, czy mężczyzny; doceniając lub nie jego męskość.

Bo w ogóle nie będzie patrzył na niego przez pryzmat płci.

Ocena będzie za każdym razem dokładnie taka sama, ewentualnie tylko z lekką, semantyczną dychotomią, jednak przecież wcale nie zmieniającą meritum.

Gdyż w ostatecznym rozrachunku, jak sądzę, to naprawdę nie ma absolutnie żadnej różnicy czy jest się ch…m, czy p…ą, ale widocznie w ramach walki z gender lub przykrywając własne kompleksy — niektórzy potrzebują nadzwyczaj precyzyjnego dookreślenia kim są.LGBT — jestem za, a nawet przeciw, bo szukam rozsądnej równowagi

19.08.2020.

„Ktoś” celowo prowadzi nas do wojny domowej, za każdym razem wynajdując tematy zastępcze.

Mydlenie nam oczu jest bardzo precyzyjnie przemyślane i nastawione na codzienne podgrzewanie atmosfery.

Jak zawsze, w oparciu o wszelkie zdobycze nauki badającej psychologię tłumu, bazuje się w takich przypadkach na najniższych instynktach, wykorzystując ludzką tępotę, podłość, nienawiść, niewiedzę i kompleksy.

W tej sytuacji zawsze będziemy przegrani, niezależnie od tego po której stronie barykady staniemy, bo sternikom tego całego bałaganu zależy właśnie na tym, abyśmy jak najaktywniej wzięli udział we wzajemnym opluwaniu się i tkwieniu w kretyńskim klinczu nienawiści i wzajemnej destrukcji.

To daje im również gwarancję, że w tym czasie można będzie spokojnie, za naszymi plecami, w ciszy i spokoju gabinetów, siedząc wygodnie w klubowych fotelach, sącząc drinki i popalając markowe cygara — pozałatwiać wszystkie zaplanowane „biznesy”, dające nowej elicie niebotyczne pieniądze.

Pandemia okazała się tu dodatkowym darem niebios, bo w jej cieniu można zrobić niemal wszystko, bez obawy, że ktokolwiek dojdzie kiedykolwiek do jakiejkolwiek części prawdy.

A ciemny lud ma się tym razem zajmować walką na śmierć i życie o… rzeczy, które stanowią najbardziej intymne sfery życia człowieka i powinny pozostawać wewnętrzną i najbardziej prywatną sprawą każdego.

Obecny świat sfiksował już zupełnie i w dużej mierze zaczął toczyć się w „chmurze” zwariowanych mediów społecznościowych, w których nagle każdy, uznając że jest pępkiem świata, zaczyna epatować wszystkich dookoła wszelkimi, najbardziej nawet idiotycznymi przekazami na swój temat.

Wplątanie w to dyskusji o LGBT jest kolejnym majstersztykiem „animatorów i manipulatorów”, którym zależy na zajęciu czymś motłochu.

Jako człowiek uważam, że każdy ma prawo do decydowania o sobie, swojej seksualności i sposobie kreowania swojego świata intymnego, oczywiście w zakresie, w którym nie narusza tym intymności innych.

I ta intymność jest dla mnie kluczem i nieprzekraczalnym tabu.

W związku z tym wszystkie kwestie związane z tą sferą powinny pozostawać nietykalne i niepodlegające żadnym ocenom osób trzecich, które w ogóle nie powinny ich znać ani mieć do nich dostępu.

Demonstrowanie i bezwarunkowe, kategoryczne narzucanie innym swoich przekonań co do jedynie słusznej poprawności w tej sprawie — jest co najmniej żenujące, niewłaściwe i prostackie; podobnie zresztą jak obnoszenie się ze swoją apodyktyczną (rozumianą jako jedyną właściwą i akceptowalną) religijnością, własną oceną innych ras, nacji, czy sposobów żywienia.

W pewnym sensie zrozumiałe jest to, że prawie każdy uważa, że to właśnie on jest tym jedynym, wybranym i najlepszym (przynajmniej w jakiejś dziedzinie).

Z kolei ci, którzy nie mają o sobie takiego zdania bardzo często, prędzej czy później, popadają w głęboką, nieodwracalną depresję, która niejednokrotnie może prowadzić nawet do samobójstwa…

W związku z tym niezwykle ważna jest umiejętność spojrzenia na wszystko z odpowiednim dystansem, pozwalającym na znalezienie w sobie na tyle dużo pokory, aby uznać, że inni (widząc i oceniając wszystko ze swojej perspektywy) też mogą mieć podstawy do tego, by o sobie myśleć w sposób podobny do naszego toku rozumowania.

Nie ma tu większego znaczenia kto, jeśli w ogóle ktokolwiek, ma rację, ważne, by w tym wszystkim nie zawłaszczać przestrzeni innych ludzi.

Samouwielbienie, w racjonalnym zakresie, jest w pewnym sensie twórcze i może być pożądanym motorem rozwoju każdego z nas.

Należy jednak bardzo uważać i pamiętać o tym, że jeśli wynika ono wyłącznie z samozachwytu, w który popada się jedynie pod wpływem patrzenia w lustro w swoim pustym pokoju, to może się okazać, że ktoś stanie się tak wyalienowany, że za chwilę nawet i taka ciągła masturbacja nie wystarczy już do samospełnienia i znalezienia sensu życia.

Wszyscy ci, którzy z buciorami włażą w nasz świat i uznają, że najważniejsza jest dyskusja o ich i czyjejś innej seksualności… niech się — par excellence — pierdolą (w dowolnej, odpowiadającej im konfiguracji — ultra hetero, homo, niby hetero, niby homo, anty hetero, anty homo, panhetero, panhomo, pani hetero, pani homo itp. itd.).

Trzeba, by wszyscy wreszcie zrozumieli, że czyjakolwiek wolność w jakiejkolwiek kwestii, aby miała rację bytu, nie może naruszać żadnych praw i wolności innych.

W przeciwnym razie jest zwykłym, ohydnym gwałtem.

A na to nigdy nie może być zgody, niezależnie od płci, alter płci, niby płci, czy super płci, takiej czy innej religii ani wiary w swoją wyższość nad innymi.

Najwyższy czas, by się w końcu przebudzić i zacząć dostrzegać, że jesteśmy manipulowani po to, by nie przeszkadzać.

Czas skończyć wszelkie dyskusje o płci, gender, czy dobre jest homo, czy lepsze hetero i kto ma być kim; a kim, kiedy i jak może lub nie może się czuć.

Dajmy każdemu decydować o tym w zaciszu domowym, w relacji z osobami emocjonalnie z nim związanymi i tylko z nimi.

Natomiast odrębną sprawą jest zagubienie się poszczególnych ludzi w tak rozumianej wolności, bo z kolei codzienne zmienianie zdania na temat swoich preferencji i przynależności płciowej lub negacja płci jako takiej, trąci wcale nie małą schizofrenią i nie może obciążać nas wszystkich.

Będąc konsekwentnym w niewnikaniu w niczyją seksualność, nie chcę i nie będę się ciągle zastanawiać kto dziś jest kim, jak długo i jak dalece.

Co więcej, nie zamierzam czuć się winny, bo nie nadążam za aktualną w danym dniu nomenklaturą aktualnego stanu psychicznego spotykanych ludzi (o ile i tego też sami nie zaczną podważać).

Może jednak należy dopuścić i prawnie usankcjonować jednorazową możliwość określenia siebie przez każdą osobę dorosłą (teoretycznie już emocjonalnie dojrzałą i całkowicie świadomą swojej seksualności), aby mogła, zgodnie z jej własną wolą i przekonaniem, czuć się komfortowo z sobą samą oraz by umożliwić jej życie w wybranej przez nią samą „skórze”.

Równocześnie schizofrenia seksualna osób niezdecydowanych i zmieniających zdanie na temat własnej seksualności powinna chyba być traktowana jako jednostka chorobowa, choć nawet nie będzie wiadomo kogo, na co i jak trzeba leczyć, gdyż nikt nie będzie potrafił określić jaki jest lub ma być pożądany i ostateczny stan psychiki pacjenta/tki/czegoś.

A przy okazji apel i prośba do wszystkich wojujących ze sobą — oddajcie nam w końcu tęczę, bo zawsze była jutrzenką pięknego, świeżego i jasnego dnia, pojawiającego się po groźnej burzy i deszczu jako oznaka nadziei na lepszy czas.

Teraz nie mogę wyjść i się nią cieszyć, bo nie wiem, czy jakiś nawiedzony ultra hetero nie przywali mi z przodu lub czy jakiś inny chwilowy homo nie… „walnie” mnie od tyłu.

Tak czy inaczej w obu przypadkach mówimy o gwałcie i naruszaniu czyjejś (w tej sytuacji bardzo i to bardzo mojej) wolności i prawa do ochrony intymności, na co, jak już podkreślałem, nigdy, w żadnym przypadku nie może być zgody.

I skończmy raz na zawsze z wywlekaniem dyskusji o czyjejkolwiek seksualności na ulice, niezależnie od tego kto ma jakie przekonania i po której stronie barykady stoi.

To nie płeć decyduje o naszym człowieczeństwie, a tylko o to musi chodzić w tym wszystkim.

W przeciwnym razie wszyscy się pozabijamy, bo znaleźliśmy kolejny idiotyczny powód do takiej destrukcji, a nasze miejsce na ziemi zajmą wtedy chwilowo inteligentniejsze od nas małpy, a jeśli one też dadzą „ciała”, to w efekcie końcowym zrobią to jakieś tępe jednokomórkowce.

I cykl rozwoju świata zatoczy mocno zwichrowane koło.

Nie wiem, czy o taki efekt chodziło Stwórcy, kimkolwiek jest, ale będzie musiał zaczynać wszystko od nowa.

Zwłaszcza że o ile rozumiem, to On (Ona, Ono — tu mamy chyba ograniczenia nazewnictwa i możliwości percepcji Kreatora Wszechbytu) jest panseksualny, a na bazie swojej nadmiernej miłości do wszystkiego co tworzy, nie wiedzieć czemu, wpadł na szatański skądinąd pomysł stworzenia tak diametralnie różniących się od siebie kobiety i mężczyzny.

Obawiam się, że i tak od dawna już tego gorzko żałuje i ostro główkuje jak się z tego wyplątać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: