Kraina popiołu - ebook
Kraina popiołu - ebook
Niezwykle klimatyczna kreacja świata i systemu magicznego oczarowuje, a główny antagonista przyprawia o dreszcze! Ta książka niejednym potrafi zaskoczyć.
Made by Caroline
(...) książka przede wszystkim poruszająca ważne tematy, pokazująca w czym tkwi prawdziwa siła kobiet"
Strefa Czytacza
Jeśli ktoś ma słabość do lirycznej prozy, misternej sztuki kreowania światów, przepięknie wyobrażonych postaci, frapujących i wciągających wierzeń ludowych, a także fascynującego wejrzenia w środowisko przypominające Państwo Wielkich Mogołów, nie musi już dłużej szukać.
―Booklist (o Krainie Popiołu)
W Cesarstwie Ambhańskim nie ma miejsca dla wdowy. A na pewno nie dla takiej, która jako jedyna przeżyła masakrę, w której życie stracił jej mąż i wszyscy jego ludzie.
Jedynym miejscem, w którym pragnie znaleźć się Arwa jest eremitorium wdów w odległym krańcu prowincji Numriha. Tam ma nadzieję ukryć się przed smutkiem, gniewem i hańbą. Przed własną naturą i klątwą płynącą w jej żyłach. Ale przed przeklętą krwią można próbować się schować, lecz nie można od niej uciec.
Wiecznie walcząca z własną naturą, spętana tajemnicami i hańbą rodziny młoda Arwa odkrywa, że zamiast pozostawać ofiarą klątwy, jaka spadła na Cesarstwo, może stanowić dla niego lekarstwo.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7964-850-4 |
Rozmiar pliku: | 3,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tylko niech cię nie zemdli! Niech cię nie zemdli!
Palankin nagle zatrząsł się i niebezpiecznie przechylił do przodu. Arwa, powstrzymując przekleństwo, chwyciła się krawędzi lakierowanego drewnianego panelu. Zasłona zatrzepotała i dziewczyna zobaczyła, jak służąca sięga pospiesznie ku tkaninie, by ją przytrzymać. W jej wzroku, napotkanym w szczelinie pomiędzy kotarą a ścianką, widać było skruchę.
– Przepraszam, moja pani – powiedziała Nuri. – Zaraz przymocuję zasłony.
– Nie ma potrzeby – odrzekła Arwa. – Lubię chłodne powietrze.
Poprawiła woal, tak aby zasłaniał jej twarz, a Nuri skinęła głową i pozwoliła, by tkanina opadła swobodnie.
Arwa oparła się i z wysiłkiem oderwała palce od panelu. Podróż przez prowincję Chand nie była taka zła, ale gdy tylko orszak dotarł do Numrihy, wędrówka stała się niemal nie do zniesienia. Konstrukcja z drewna i jedwabiu okazała się znośnym środkiem transportu na prostych ścieżkach, jakie spotykało się na równinach Chand, ale nie nadawała się na kręte górskie dróżki. Tymczasem Numriha cała składała się z gór. Nie dało się tu nie zauważyć fatalnego stanu szlaków handlowych cesarstwa.
Arwa wiele razy słyszała narzekających na to strażników. Drogi wiodące przez góry Nainal, dawniej świetnie utrzymane, ucierpiały w wyniku deszczy i lawin, a ich powierzchnia była na zmianę gładka niczym klinga noża albo usiana głębokimi dziurami, grożącymi skręceniem kostki. Jeden niewprawny krok i człowiek mógł runąć w dół zbocza na spotkanie śmierci.
– Jeśli drogi nas nie zabiją – odezwał się do Nuri jeden ze strażników – to z pewnością zrobią to bandyci. Ci Numrihanie są jak kozy.
– Kozy – powtórzyła Nuri niepewnie.
– Potrafią wspinać się gdziekolwiek. Słyszałem kiedyś o jednym tutejszym draniu, który zeskoczył w sam środek orszaku damy, prosto na jej palankin, i poderżnął jej gardło...
– Nie strasz jej – skarcił go inny ze zbrojnych. – No i ona też może słuchać. – „Ona” oczywiście oznaczało Arwę: ich delikatną, opakowaną jedwabiem przesyłkę, milczącą i zamkniętą w czterech ściankach. – I tak już nie może spać. Dziewczyno – zwrócił się do Nuri – powiedz swojej pani, że nie musi się obawiać tych ludzi. Nie są Ambhańczykami, nie do końca, ale nie są też poganami czczącymi krew. Zostawią nas w spokoju.
– To nie obawa przed bandytami albo Amrithi nie daje mojej pani spać – rzekła chłodno Nuri, co oczywiście okazało się końcem rozmowy.
Wszyscy wiedzieli – albo wydawało im się, że wiedzą – dlaczego Arwa nie może spać.
Od czterech dni jej mdłości na zmianę narastały i słabły wraz z szarpiącymi ruchami palankinu, niesionego wąskimi i zdradzieckimi ścieżkami. Z osłoniętego siedziska Arwa nie widziała drogi, jej ciało jednak pozostawało boleśnie świadome prawdy kryjącej się za gderaniem świty. Tego dnia już raz musieli się zatrzymać, by mogła na poboczu ulżyć żołądkowi, otoczona przez strażniczki; mężczyźni trzymali się z dala, z szacunku dla jej godności. Nuri pogładziła jej włosy, podała wodę, by Arwa się napiła, i oznajmiła, że jej pani nie ma powodu do wstydu, żadnego powodu. Arwa wtedy się z nią nie zgodziła i wciąż się nie zgadzała, wiedziała jednak, że nikt nie oczekiwał po niej siły. Jej słabość wręcz przyniosła im ulgę. Spodziewano się jej.
W końcu była pogrążona w żałobie.
Arwa zapadła się głębiej w futra. Czuła na skórze mdlący ciężar woalu i próbowała myśleć o czymkolwiek innym niż ból żołądka i fale mdłości kąsające jej ciało. Obróciła głowę ku zimnemu powietrzu, zakradającemu się delikatnie przez wąską lukę pomiędzy zasłoną a drewnianym panelem palankinu, w nadziei, że chłód ją ukoi. Nawet przez kurtyny dostrzegała migotanie niesionych przez strażniczki lamp i słyszała stłumione głosy strażników omawiających czekającą ich drogę, która przed zmrokiem stawała się jeszcze bardziej zdradziecka.
Zbrojni płci męskiej mieli poruszać się w kręgu wokół pilnujących jej kobiet, na tyle blisko, by móc ją chronić, jednak na tyle daleko od palankinu, by ci nisko urodzeni nie mogli spoglądać na nią bezpośrednio. Jednak na tak wąskiej ścieżce, biegnącej pomiędzy skalną ścianą a przepaścią, na dodatek w zapadającym mroku, postępowanie zgodnie z odpowiednią procedurą stało się niemożliwe. Wszyscy wartownicy, niezależnie od płci, szli zatem gęsiego, a palankin znajdował się w środku pochodu.
Arwa poczuła, jak lektyka znów się zatrzęsła, i tym razem nie powstrzymała przekleństwa. Znów pospiesznie złapała za krawędź panelu. Tymczasem jej świta zatrzymała się, a głosy zza zasłon wzniosły się i wymieszały w fali niezrozumiałego hałasu. Ponad to wszystko wybił się pojedynczy głos i nagle Arwa usłyszała zgrzyt butów na kamieniach, najpierw głośniejszy, a później znów cichnący.
Palankin postawiono na ziemi. Nawierzchnia ścieżki była tak nierówna, że gdy na niej spoczął, przechylił się lekko na bok, na tyle, by zasłonka zatrzepotała, a ciężar ciała dziewczyny w naturalny sposób przesunął się na jedną ze ścianek.
Arwa zastanawiała się przez chwilę, czy mimo wszystko nie napadli ich bandyci. Nie słyszała jednak odgłosów walki ani dalszych krzyków. Otaczała ją cisza.
Być może strażnicy po prostu ją porzucili. Zdarzały się takie przypadki. Dobrze wiedziała, jak chwiejna może być lojalność żołnierza, ile monet, wina i chleba trzeba, by ją utrzymać, gdy pojawiają się niebezpieczeństwa i znoje. Szykując się na najgorsze, odsunęła odrobinę kurtynę. W mroku ujrzała sylwetkę Nuri, która równie ostrożnie poprawiała sobie chustę. Światło lampy zamigotało wokół służącej, gdy klękała przy Arwie.
– Moja pani – odezwała się głosem, w który starannie wkładała szacunek – palankin nie może posuwać się dalej. Będziemy musiały wspólnie przejść ostatni odcinek. Mężczyźni ruszyli już ścieżką i nie będą cię widzieli. Możesz wyjść.
Gdy Arwa nie odpowiadała, Nuri dodała łagodnie:
– To niedaleko, moja pani. Poinformowano mnie, że droga nie będzie trudna.
Nietrudna droga. No jasne. Większość kobiet wykonujących ostatnie kroki tej podróży nie była ani tak młoda, ani tak zdrowa jak Arwa. Dziewczyna poprawiła chustę i woal. Na koniec musnęła szarfę owiniętą wokół tuniki, ukrytą pod futrem, chustą i długim brokatowym kaftanem. Wyczuła w niej kształt sztyletu w skórzanej pochwie. Spoczywał tuż przy jej ciele, gdzie było należne mu miejsce.
Odsunęła zasłonę. Mięśnie miała zesztywniałe od jazdy, ale Nuri i jedna ze strażniczek szybko pomogły jej wstać.
Gdy tylko Arwa się wyprostowała i owionęło ją chłodne nocne powietrze, poczuła się niewypowiedzianie lepiej. Obok ścieżki widniały wykute w skale schody. Ozdobione rosnącymi wzdłuż nich jasnymi kwiatami, prowadziły do budynku, teraz ledwo widocznego w mroku.
Mogłaby wejść po tych stopniach sama, bez pomocy, jednak Nuri wzięła ją już pod rękę, więc dziewczyna pozwoliła się poprowadzić. Schody pod jej stopami były cudownie gładkie. Słyszała szmer kroków Nuri oraz delikatny stukot idących z przodu i z tyłu strażniczek, których lampy jaśniały w mroku niczym jaskrawe księżyce. Uniosła głowę, przez muślin woalu wpatrując się w nocne niebo. Rozległe i niezachmurzone, wyglądało jak koc, na którym rozsypano gwiazdy. Nie dostrzegała żadnych ptaków w locie. Żadnych dziwnych, ulotnych cieni. Jedynie mgiełkę własnego oddechu, którego ciepło rozwiewało się w powietrzu.
Dobrze.
– Ostrożnie, moja pani – rzekła Nuri. – Potkniesz się.
Arwa opuściła głowę i posłusznie spojrzała przed siebie. U szczytu schodów dostrzegła pierwszy przebłysk nowego domu. Zatrzymała się i ignorując ponaglającą dłoń Nuri na ramieniu, przez chwilę się w niego wpatrywała.
Eremitorium wdów było piękną budowlą, wzniesioną z kamienia tak błyszczącego, że wydawał się delikatnie odbijać blask gwiazd. Tworzące ją trzy kondygnacje opierały się na jasnych kolumnach wyrzeźbionych na podobieństwo drzew – pozbawionych korzeni i eterycznych, wyciągających korony ponad białe balkony i kratownicowe okna rozjarzone światłem lamp. To tu wdowy po szlachetnie urodzonych, dozgonnie pogrążone w żałobie i modlitwie, żyły w spokoju oraz izolacji.
Arwie wydawało się – dość niemądrze – że budynek będzie bardziej przypominał nędzne domy smutku dla plebsu, gdzie zostawiano wdowy pozbawione wsparcia zmarłych mężów, których rodziny, niemające środków ani ochoty, by dalej je utrzymywać, wolały zdać je na łaskę jałmużny. Jednak szlachta oczywiście nie pozwoliłaby nigdy na to, żeby jej kobiety tak cierpiały w hańbie i niewygodzie. Eremitorium stanowiło oznakę szczodrości wysoko urodzonych oraz miłosiernej łaskawości cesarza.
W końcu Arwa pozwoliła, by Nuri poprowadziła ją naprzód, i weszła do eremitorium. W przedsionku czekały na nią trzy kobiety o włosach ściętych krótko we wdowim stylu. Jedna siedziała na krześle i trzymała przed sobą laskę, druga stała z dłońmi założonymi z tyłu, trzecia zaś ustawiła się przed pozostałymi i nerwowo wykręcała końce chusty pomiędzy palcami. Za nimi widać było wychylające się z balkonów i stojące w korytarzach... chyba wszystkie pozostałe kobiety z eremitorium, pomyślała Arwa ze zdumieniem. Na łaskę cesarza, czy naprawdę wszystkie przyszły tu, żeby ją przywitać?
Ruszyła ramieniem, by strącić z niego dłoń Nuri, i wystąpiła naprzód, zdejmując woal. Trzecia kobieta, ta nerwowa, wyszła jej naprzeciw. Arwa zmusiła się do wykonania gestu przywitania. Starała się nie wzdrygnąć, gdy w oczach kobiety sięgającej po jej dłonie zalśniły łzy.
Kobieta była stara – na zmęczonej dziewczynie wszystkie one sprawiały wrażenie starych – a dłonie, którymi ujęła i mocno przytrzymała palce Arwy, wydawały się miękkie niczym pognieciony jedwab.
– Moja droga – powiedziała kobieta. – Pani Arwo. Witaj. Jestem Roshana i przyznaję, że bardzo cieszę się, widząc, iż dotarłaś tu bezpiecznie. Moje towarzyszki to Asima, która siedzi, i Gulshera. Jeśli czegokolwiek potrzebujesz, przychodź do nas, rozumiesz?
– Dziękuję – wyszeptała Arwa i popatrzyła na twarz kobiety.
Chusta, którą Roshana nosiła na krótkich włosach, była pozbawiona ozdób, czego można było spodziewać się po wdowie, wykonano jednak ją z rzadkiego węzełkowego jedwabnego splotu, popularnego tylko w jednej wiosce w Chand i niewyobrażalnie kosztownego. Kobieta nie miała biżuterii z wyjątkiem klejnotu w nosie: diamentu o bladym, znikomym blasku. A zatem to właśnie ona była najwyższą rangą szlachcianką w eremitorium, co zawdzięczała swojemu majątkowi i zapewne wysokiemu rodowodowi, zaś pozostałe dwie kobiety pozostawały najbliżej niej pod względem pozycji.
– To wielki zaszczyt móc się tu znaleźć, ciotko – powiedziała Arwa, używając określenia wyrażającego szacunek.
– Jesteś taka młoda! – zakrzyknęła Roshana, wpatrując się w twarz dziewczyny. – Ile masz lat, moja droga?
– Dwadzieścia jeden – odparła Arwa stłumionym głosem.
Przez tłum przebiegł szmer, zduszony i pełen smutku. Szlachciankom nie było wolno ponownie wychodzić za mąż. Wdowieństwo w tak młodym wieku oznaczało tragedię do końca życia.
Skóra piekła Arwę pod ciężarem tak wielu spojrzeń.
– Szkoda, szkoda – nadmiernie głośno oznajmiła Asima ze swojego miejsca.
– Nie spodziewałam się, że będziesz tak młoda – wykrztusiła Roshana z wciąż wilgotnymi oczyma. – Wydawało mi się, że będziesz... starsza. Przecież jesteś niemal jeszcze dzieckiem. Gdy usłyszałam, że przybędzie do nas wdowa po słynnym dowódcy Fortu Darez...
Arwa się wzdrygnęła. Nie potrafiła tego powstrzymać. Nawet nazwa tego miejsca wciąż wywoływała w niej ból. Miała szczęście, że Roshana tego nie dostrzegła. Starsza kobieta wciąż wpatrywała się w nią apatycznie i trajkotała:
– ...nie masz rodziny, moja droga, nikogo, kto by się tobą zajął? Po tym, przez co przeszłaś?
Arwa miała ochotę wyrwać dłonie z uścisku Roshany, ale tylko przełknęła ślinę, starając się odnaleźć słowa, które nie byłyby ostre niczym nóż i które nie oskórowałyby tej głupiej staruchy.
Jak śmiesz pytać mnie o Fort Darez!
Jak śmiesz pytać mnie o moją rodzinę, zupełnie jakby twoja nie zostawiła cię tu, byś zgniła.
Jak śmiesz...
– Sama postanowiłam tu przybyć, ciotko – oznajmiła Arwa opanowanym, łagodnym głosem.
Mogłaby powiedzieć starszej wdowie, że matka zaproponowała jej powrót do domu. Zaoferowała to, gdy obcinała Arwie włosy po formalnym pogrzebie, który odbył się miesiąc po pochowaniu prawdziwych ciał z Fortu Darez. Maryam osobiście ścięła jej włosy i czule gładziła palcami wystrzępione kosmyki, choć przeżywała straszliwe rozczarowanie. Gdy włosy Arwy spadały na podłogę, dziewczyna czuła, jak wraz z nimi upadają wszystkie wielkie marzenia Maryam. Marzenia o odzyskanej chwale. Marzenia o drugiej szansie. Marzenia o tym, że ich rodzina otrząśnie się z hańby.
Małżeństwo Arwy miało ocalić ich wszystkich.
„Mogłabyś wrócić do Hary” – rzekła Maryam. „Ojciec o ciebie pytał”. Chwila przerwy. Zgrzyt nożyczek. Wąskie i zimne palce Maryam na skórze jej głowy. „Prosił, bym przypomniała ci, że dopóki żyje, jest dla ciebie miejsce w naszym domu”.
Jednak Roshana nie miała prawa do tej wiedzy, więc Arwa jedynie dodała:
– Moja rodzina rozumie, że pragnę opłakiwać mojego małżonka w spokoju.
Starsza wdowa pociągnęła nosem i puściła dłonie dziewczyny, po czym delikatnie położyła opuszki palców na jej policzku.
– Musisz wciąż go bardzo kochać – powiedziała.
Powinnam łkać, pomyślała Arwa, spodziewają się tego po mnie. Ale nie miała na to siły, więc tylko spuściła wzrok i naciągnęła chustę na twarz, jakby ją to wszystko przytłaczało. Od strony zgromadzonych dobiegły ożywione głosy. Dziewczyna poczuła dłoń Roshany na głowie.
– Już dobrze – rzekła starsza kobieta. – Wszystko w porządku. Zaopiekujemy się tobą, moja droga. Obiecuję.
– Powinna pójść spać – rozległ się drżący głos siedzącej Asimy. – Wszystkie powinnyśmy pójść spać. Jak późna jest już godzina?
Nie była to zbyt subtelna aluzja.
– Rabio – odezwał się głos. Arwa podniosła spojrzenie. Należał do Gulshery, która wskazywała jedną z kobiet w tłumie. – Pokaż jej, gdzie jest jej pokój.
Rabia podeszła pospiesznie, po czym chwyciła Arwę za rękę i pociągnęła za sobą. Arwa, która niemal zapomniała o obecności Nuri, poczuła lekkie zaskoczenie, gdy usłyszała cichy szept służącej, gdy ta wypowiadała jej imię, i poczuła na plecach jej dłoń.
Emocje wylewające się z Roshany wzbudziły w Arwie jednocześnie zażenowanie i niepokój. Starsza wdowa potraktowała dziewczynę tak, jak kobieta mogłaby potraktować córkę albo wyczekiwaną wnuczkę. Arwa zastanawiała się, czy Roshana ma córkę lub jakieś wnuki poza eremitorium. Rozmyślała, jaka rodzina porzuciłaby ją tu, by pokrywała się kurzem. Albo też być może przed jaką rodziną kobieta chciałaby się tutaj ukrywać, przedkładając samotność i modlitwę nad rodzinne więzi i obowiązki.
Pomyślała o dłoniach matki przeczesujących jej krótko obcięte włosy. Pomyślała o tym, jak matka płakała w sposób, w jaki Arwa tego nie robiła: pełnym gardłem, zupełnie jakby jej serce się rozpadło i jakby nie dało się go naprawić.
„Wiązałam z tobą takie nadzieje, Arwo”. Łamał jej się głos. „Takie nadzieje. A teraz wszystkie przepadły. Są równie martwe jak twój głupi mąż”.
Podążyła za Rabią przez tłum i po chwili znalazły się w ciszy ciemnego, krętego korytarza.
Wdowę Rabię aż nosiło – niemal dosłownie, jeśliby oceniać po tym, jak spazmatycznie wydymała i cofała wargi – by zadać Arwie pytania niewątpliwie zupełnie niestosowne w przypadku świeżo owdowiałej osoby. Arwa tymczasem ocierała oczy i pociągała nosem, udając, że płacze, gdy niespiesznie szły przed siebie. Jeśli kobieta odważy się spytać ją o męża – albo, co gorsza, o to, co wydarzyło się w Forcie Darez – to, na łaskę cesarza, dziewczyna zrobi, co w jej mocy, by wzbudzić w niej wyrzuty sumienia.
– Na pewno musisz nieprzychylnie myśleć o tym, że wszystkie przyszły, by na ciebie popatrzeć – rzekła w końcu Rabia. – Chciały się tylko przekonać, że jesteś... zwyczajna. No i jesteś. Oraz taka młoda. – Chwila milczenia. – Nie możesz zbyt silnie okazywać żałoby – podjęła Rabia. Uznała najwyraźniej, że na razie da sobie spokój z wypytywaniem i zamiast tego przekaże serię niechcianych rad. – Twój mąż umarł w służbie cesarstwa. To chwalebne, nie sądzisz?
– Och tak – odparła Arwa, zaciekle trąc oczy. – Był bardzo, bardzo odważnym człowiekiem. – Zniżyła głos do szeptu. – Ale nie potrafię jeszcze o nim rozmawiać. To nazbyt bolesne.
– Oczywiście – powiedziała pospiesznie Rabia, wreszcie ogarnięta poczuciem winy. Zapadło milczenie.
Cierpliwość Arwy, nawet w lepszych chwilach ograniczona, została wystawiona na poważną próbę, gdy chwilę później Rabia znów się odezwała:
– Wiem, że według niektórych cesarstwo jest przeklęte i w ogóle... No wiesz, fort ma stanowić na to dowód. Ale ja tak nie sądzę. To twój pokój – dodała i pchnęła drzwi, by się otworzyły. Nuri wślizgnęła się do środka, zostawiając Arwę sam na sam z Rabią. – Według mnie to próba.
– Uważasz, że Fort Darez stanowił próbę – powiedziała Arwa. Mówiła powoli, smakując słowa. Były na jej języku niczym metal, gorzkie jak krew.
– O tak – odparła skwapliwie Rabia. Wychyliła się naprzód. – Wszystko to służy temu, by nas sprawdzić. Ten nienaturalny obłęd, choroba, skaza na pustyni Irinah. Pewnego dnia Maha powróci, gdy już dowiedziemy swojej wartości w obliczu zastępów zła, gdy udowodnimy, że jesteśmy silni i pobożni. A to, co się stało z twoim mężem, odwaga, jaką okazał, gdy nadszedł obłęd, i to, że przeżyłaś, to dowód...
– Dziękuję ci – przerwała jej Arwa ostrym tonem. Nie potrafiła go złagodzić i wcale nie miała na to ochoty. Zamiast tego obnażyła zęby, uśmiechając się tak wymuszenie, że aż rozbolały ją usta.
Kobieta cofnęła się niepewnie.
– Byłaś bardzo miła – dodała Arwa.
Rabia uśmiechnęła się blado w odpowiedzi i umknęła, wymrukując pod nosem jakieś przeprosiny. Arwa nie sądziła, by kobieta miała jej jeszcze kiedyś wchodzić w drogę.
Gdy udało się nakłonić Rabię do odejścia, pokój okazał się dość przyjemny. Był wyposażony w kratownicowe okno oraz łóżko pokryte haftowaną narzutą. Stało w nim również niskie biurko, na którym już położono papier, i paliła się lampa olejowa. Jedna ze strażniczek musiała przynieść bagaż Arwy, korzystając z wejścia dla służby, ponieważ dziewczyna dostrzegła swój kufer.
Nuri przyklęknęła obok niego i zaczęła szybko sortować tuniki, chusty i spodnie, wszystkie w bladych kolorach i z jasnymi haftami, pasujące do nowej roli Arwy jako wdowy. Te, które zabrudziły się od noszenia, zostaną uprane i wywietrzone, by pozbyć się woni stęchlizny po długiej podróży, a następnie poskładane i na nowo schowane, przełożone ziołami, by zachowały świeżość.
Arwa usiadła na łóżku i przyglądała się pracującej Nuri.
Była idealną służącą: łagodną, dyskretną, czujną. Arwa nie miała pojęcia, co Nuri tak naprawdę myśli albo czuje. Nie zaskakiwało jej to. W końcu służka od dziecka była szkolona w domu jej ojca, pod czujnym okiem matki Arwy, stawiającej personelowi domowemu wysokie wymagania. Nuri wydawała się pozbawiona wad, okazywała posłuszeństwo wynikające z lojalności. Matka przydzieliła ją Arwie na podróż z Chand do Numrihy, ponieważ dziewczyna nie miała już własnych służących.
– Strażnicy... – odezwała się Arwa. – Czy będą tu obozować przez noc?
– Eremitorium zapewnia zakwaterowanie niedaleko stąd – wyjaśniła Nuri. – Spodziewam się, że wyruszą rankiem.
– Czy są tu kwatery dla służby?
Nuri z miejsca zamilkła. Arwa obserwowała, jak służąca wygładza zmarszczki tuniki leżącej jej na kolanach.
– Sądziłam, że będę spała tutaj – rzekła w końcu Nuri. – Mam zwijany materac. W ten sposób będę mogła się o ciebie troszczyć, moja pani.
– Nie chcę, żebyś zostawała – rzekła Arwa. – Ani tej nocy w moim pokoju, ani w ogóle w eremitorium. Możesz jutro odejść wraz ze strażnikami. Zapłacę za twoją podróż powrotną do Hary.
– Moja pani – powiedziała cicho Nuri – twoja matka poleciła mi z tobą zostać.
– Możesz ją poinformować, że kazałam ci odejść. Że nie chcę mieć służącej. – Zrzuć winę na moją żałobę, pomyślała Arwa. Ale Nuri z pewnością zrobi to sama z siebie. – Powiedz jej, że się na ciebie wściekłam, że nie dało się przemówić mi do rozsądku. Uwierzy.
– Pani Arwo – odparła Nuri. W jej głos wkradła się nutka strachu. – Potrzebujesz... kogoś, kto się o ciebie zatroszczy. Kto cię ochroni. Pani Maryam... ona... – Ściszyła głos. – Nie mogę o tym mówić. Ale wiem.
Ach.
Arwa z trudem przełknęła ślinę przez spierzchnięte gardło.
– Nic mi się tu nie stanie – oznajmiła w końcu. – Widziałaś już eremitorium. Możesz jej to powiedzieć. Nie ma tu nic poza zniszczonymi drogami i starymi kobietami. Na całym świecie nie znalazłoby się bezpieczniejsze miejsce dla kogoś, kto... – Arwa urwała. Nie umiała tego wysłowić. – Dla kogoś, kto jest... dotknięty. Tak jak ja. Nikt mnie tu nie odkryje. Dopilnuję tego.
– Pani Arwo. Twoja matka, pani Maryam... ona nalegała.
– Potrafię zapewnić bezpieczeństwo swoim tajemnicom – przerwała ze znużeniem Arwa, ignorując słowa służącej. – Zorientuje się, że dokonałam wyboru. Nie wyrzuci cię z tego powodu. Spodziewam się, że i tak cieszy ją twoja pomoc przy ojcu.
Arwa sięgnęła do szarfy i wyjęła z niej sakiewkę. Położyła ją na dłoni.
– Weź – powiedziała. – Wystarczy ci na podróż do Hary i jeszcze zostanie w nagrodę za twoją życzliwość.
Jeśli matka ufała Nuri na tyle, by zawierzyć jej prawdę na temat natury Arwy, to służąca niewątpliwie została dobrze opłacona. Więcej pieniędzy jej jednak nie zaszkodzi, a już na pewno uczyni ją bardziej podatną na wolę Arwy.
Z początku Nuri nawet się nie poruszyła.
– Proszę – mówiła Arwa. Jej głos był teraz łagodny. Przymilny. – Czy to takie dziwne, że pragnę przeżywać żałobę w samotności? Że nie chcę, by ktoś na mnie patrzył? Nuri, błagam cię, wróć do mojej matki. Pozwól mi godnie przeżywać mój smutek.
Służąca z wahaniem wyciągnęła dłoń. Arwa położyła na niej sakiewkę i obserwowała, jak Nuri zaciska na niej palce.
– Powinnam skończyć układać twoje ubrania – powiedziała służąca.
– Nie ma potrzeby – odparła szlachcianka. – Lepiej odpocznij. Jutro czeka cię długa podróż.
Nuri skinęła głową i się podniosła.
– Proszę, uważaj na siebie, pani Arwo – rzekła i wyszła.
Arwa uklękła i zaczęła przeglądać stroje. Będzie musiała poprosić rano jedną z tutejszych służących, by je uprała. Gdy skończyła już sortowanie, zaryglowała kufer i zamknęła drzwi.
Postawiła lampę na parapecie, odetchnęła, by nabrać sił, i wyciągnęła sztylet z szarfy.
Przytrzymała ostrze nad płomieniem, ściskając wygodną rękojeść. Wprawiony w nią wielki opal w kształcie łzy pasował do kształtu dłoni w sposób, który przynosił dziewczynie niezaprzeczalną pociechę. Liczyła sekundy, czekając, aż klinga się nagrzeje, i wyglądała przez okno. W odpowiedzi spoglądał na nią mrok, aksamitny, natarczywie nieważki. Nie dostrzegała nawet gwiazd.
Uniosła ostrze i zaczekała, aż znów się ochłodzi.
Nie używała sztyletu podczas podróży, ponieważ za bardzo się obawiała. Nuri wciąż trzymała się w pobliżu, a strażniczki nieustannie zachowywały czujność. Broń w nazbyt oczywisty sposób odbiegała od ambhańskiego stylu. Najdoskonalsze sztylety z Ambhy były bogato zdobione, ryto na nich pełne wdzięku ptaki i kwiaty, wprawiano drobinki klejnotów, tymczasem jej nóż był surowy i paskudnie ostry, a opal w jego rękojeści lśnił niczym rozwarte mleczne oko. Była to klinga Amrithi, nieładna i niecywilizowana. Każdy żołnierz cesarstwa – wyszkolony, by wyszukiwać i likwidować ślady obecności barbarzyńców Amrithi, ich samych zaś wypędzać na margines cywilizowanego świata, gdzie ich miejsce – rozpoznałby ją na pierwszy rzut oka.
Z gorzkim rozbawieniem przypomniała sobie uwagę strażnika o poganach czczących krew.
Gdybyś tylko wiedział, pomyślała, że cały czas niosłeś jedną z nich na swoich barkach. Och, wtedy zrzuciłbyś mnie w przepaść i byłbyś z tego dumny.
Pewnego razu, gdy znajdowała się w palankinie, pomimo związanego z tym ryzyka zrobiła sobie nacięcie na kciuku i maznęła się krwią za uchem, tak samo jak matki robią znak kajalem za uszami dzieci, by nie dopuścić do nich zła. Miała nadzieję, że to wystarczy – i może rzeczywiście wystarczyło. Nie widziała żadnych cieni. Nie czuła opadającego zła, skrzydlatego i cichego. Mimo to każdej nocy leżała rozbudzona, nasłuchując i czekając niczym zwierzyna łowna wypatrująca błysku skrzydeł drapieżcy w mroku. Ze szczegółami wyobrażała sobie, co by się stało, gdyby ta marna drobinka jej krwi okazała się niewystarczająca: ciało Nuri rozcięte od szyi do pachwiny, jej wnętrzności rozlane wokół ciała, strażnicy obracający się przeciwko sobie, ich szamsziry czerwone, srebrne i białe jak kość w krwawej nocy.
Fort Darez. Znowu.
I przez cały ten czas Nuri wiedziała, kim jest Arwa. Przez cały czas. Gdyby tylko Arwa zdawała sobie z tego sprawę, gdyby mogła wykorzystać służącą, by ta odwróciła uwagę strażniczek – wtedy mogłaby sięgnąć po broń.
Cóż. Teraz to już nieistotne. Podróż dobiegła końca i wkrótce Nuri zniknie. Cieszyło to Arwę, nawet jeśli służąca potencjalnie mogłaby okazać się przydatna. Dziewczyna nie chciała, by ktoś wisiał nad nią z zatroskanym spojrzeniem. Nie chciała, by ktoś szpiegował na rzecz matki, by pilnował jej spokoju i bezpieczeństwa. Na samą myśl, że Nuri mogłaby tu pozostać, Arwa czuła, jakby coś ją dusiło.
Matka – niech cesarz obdarzy ją łaską – nie była w stanie jej ochronić. Nuri nie była w stanie jej ochronić. Tylko sama Arwa miała taką możliwość.
Gdy ostrze już ostygło, przyłożyła je do palca i patrzyła, jak wzbiera krew. Cięcie było płytkie, ból nieznaczny. Przycisnęła palec do parapetu i przeciągnęła po nim.
Płomień lampy zamigotał, pochwycony nagłym podmuchem. Arwa obserwowała jego ruch. Pomyślała o swoim mężu. O Kamranie. O kręgu krwi, o dłoni na jej rękawie, o oczach lśniących niczym złoto. Znów poczuła, że kotłuje się jej w żołądku. W ustach pojawił się smak starego żelaza.
To ciekawe, że nawet gdy serce milczało, a umysł odmawiał powrotu do przykrych chwil, ciało wciąż pamiętało.
Otarła sztylet do czysta starą szmatką i przyłożyła materiał do palca, by do końca powstrzymać krwawienie. Spojrzała na okno. Krew wciąż tam była, podświetlona jej lampą. Wyraźna linia oddzielała światło od mroku, bezpieczeństwo pokoju od tego, co leżało poza nim.
Usiadła na łóżku i podciągnęła kolana. Położyła sztylet przy stopach i patrzyła na migoczący płomień. Czekała.
Noc pozostawała cicha.
Usłyszała w sobie głos Nuri: „Potrzebujesz kogoś, kto się o ciebie zatroszczy. Kto cię ochroni”.
A kto, pomyślała nie po raz pierwszy Arwa, gdy zaczynał ogarniać ją sen, ochroni innych przede mną?
Nawet jeśli istniała odpowiedź na to pytanie, Arwa jeszcze jej nie znalazła. Ale znajdzie. Musi znaleźć.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.