Kraina złotych kłamstw - ebook
Kraina złotych kłamstw - ebook
W listopadzie 2004 roku w angielskim hrabstwie West Sussex dochodzi do zaginięcia dwudziestodwuletniej Julie Pearson, partnerki wschodzącej gwiazdy kina, Jacka Harforda. Przez piętnaście lat sprawa pozostaje niewyjaśniona.
Po skandalu Jack wyprowadza się do Zurychu, gdzie prowadzi spokojne, dostatnie życie z dala od blasku fleszy. Przynajmniej do czasu, gdy w grudniu 2018 roku jego kolejna partnerka znika bez śladu. Chcąc udowodnić swoją niewinność, angażuje prywatnego detektywa, Piotra Sauera.
Sauer jest byłym policjantem pracującym w charakterze szefa działu ochrony w firmie ubezpieczeniowej. Wyjechał z Polski po tym, jak zadarł z niewłaściwymi ludźmi i jego rodzina cudem uratowała się z płonącego domu. Wtedy też obiecał żonie, że na zawsze zerwie z dawnym życiem.
Obok wciągającej kryminalnej fabuły Kraina złotych kłamstw to również opowieść o zgubnej sile uprzedzeń wobec ludzi, których opinia publiczna skazała bez wyroku, przezwyciężaniu własnych lęków oraz nadziei na nowy start. A także o pozornym raju i przeszłości, która raz za razem wraca, próbując dopaść nas w najmniej oczekiwanym momencie.
Kraina złotych kłamstw to rewelacyjny kryminał. Ile tutaj jest dobra!
Górna z przytupem wkracza w ten nasz kryminalny półświatek.
WOJCIECH CHMIELARZ
Niezwykły talent i porywający kryminalny debiut.
Przygotujcie się na olbrzymią dawkę emocji!
ROBERT MAŁECKI
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67054-95-9 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dotychczas starała się trzymać głównej drogi, ale wiedziała, że zjazd musi być gdzieś tutaj. Nie była pewna, kiedy powinna skręcić. Strumienie wody zalewały przednią szybę. Po obu stronach drogi miała tylko las i ciemność. Nic, co pozwoliłoby jej sprawdzić, czy w ogóle jest na właściwej trasie. W jednej chwili zaczęła wątpić. Nigdy nie miała dobrej orientacji w terenie.
Sięgnęła w stronę siedzenia pasażera. Gdzieś na kartce miała zapisane instrukcje, ale w jej torebce było oczywiście wszystko, tylko nie ta kartka. Starając się nie odwracać uwagi od drogi, lewą dłonią szukała po omacku. Natrafiła po kolei na portfel, dokumenty, krem do rąk, brelok z kluczami, trzy pomadki i cukierki. W końcu wyczuła papier, ale było to tylko potwierdzenie z bankomatu, w które zawinęła gumę do żucia.
Noszę ze sobą prawdziwy śmietnik, pomyślała. Wymacała nawet łupinki po pistacjach. Zirytowana wytarła dłoń z paprochami o nogawkę spodni. Wtedy zobaczyła rozwidlenie.
To musiało być tu. Odetchnęła z ulgą, rozpoznając znajomy punkt. Gwałtownie odbiła w lewo. Opony zatańczyły na śliskiej powierzchni, tracąc przyczepność. W ostatniej chwili próbowała kontrować, ale było za późno.
Samochód wypadł z drogi.
Miała absurdalne uczucie, że czas zwolnił. Widziała już drzewo i wiedziała, co za chwilę się stanie. Zdążyła pomyśleć, że to już, że to tak właśnie się skończy, i przez ułamek sekundy poczuła bezsilność i irytację – na los, Boga czy cokolwiek to było – że czeka ją tak idiotyczna śmierć.
Samochód uderzył w drzewo.
Cisza. Zaraz potem szum w uszach. Pociemniało jej przed oczami.
Rozległ się wielki huk.
Straciła dech.
Wszystko się zatrzymało. Po chwili, która wyrwała się z ram czasu, bo czas przecież nie miał już znaczenia, Julie otworzyła oczy. Przez ułamek sekundy nie była do końca pewna, czy żyje, czy jest już po drugiej stronie. Kiedy znów nabrała powietrza, rzeczywistość wróciła ze zdwojoną siłą, jakby ktoś właśnie dał jej w twarz.
Miała dwadzieścia dwa lata, nie czas jeszcze umierać.
Czuła ból od uderzenia poduszki powietrznej. Udało jej się otworzyć drzwi samochodu i wysiąść.
Zachwiała się na nogach. Oparła o maskę samochodu, spojrzała w dół i uważnie obejrzała swoje ciało, na ile było to możliwe w świetle wciąż zapalonych samochodowych reflektorów. Dotknęła twarzy. Była cała. Do oczu napłynęły jej łzy. Stała w deszczu gdzieś na bocznej drodze z dala od świata i śmiała się ze szczęścia. Najadła się strachu – mało brakowało.
Samochód nie wyglądał też jakoś strasznie. Lewy reflektor był zupełnie rozbity, ale żarówka dalej świeciła. Poza tym wgniecione przedni zderzak i maska. Julie wsiadła z powrotem do auta. Sflaczała poduszka powietrzna smętnie zwisała z kierownicy. Dziewczyna przekręciła kluczyk w stacyjce. Garbus nie chciał odpalić.
Torebka spadła z fotela na dywanik pod nogami pasażera. Wśród rozsypanych rzeczy Julie znalazła swoją komórkę. Wskaźnik baterii pokazywał ostatnią kreskę na wysłużonej nokii. Julie pisała właśnie SMS, kiedy oślepiły ją mocne światła nadjeżdżającego tira. Oderwała wzrok od ekranu. Niech tylko sobie jedzie, pomyślała.
Zaraz jednak hamulce głośno zapiszczały i ciężarówka się zatrzymała. Deszcz zelżał i dało się zauważyć kolorowego smoka wymalowanego na czarnej kabinie. Z jego paszczy wychodziły żółte płomienie ognia. Krótki klakson i za chwilę z okna wychylił się wielki łysy facet. Jeszcze tylko tego brakowało, pomyślała i niechętnie otworzyła swoje okno.
– Wszystko w porządku? – zawołał mężczyzna ze wschodnim akcentem, przekrzykując deszcz i wiatr.
– Tak. Nic mi nie jest – odpowiedziała zdecydowanie.
– Jesteś pewna? Nic ci się nie stało? – zapytał.
Nie widziała dobrze jego twarzy, by ocenić, ile ma lat.
– Wszystko pod kontrolą – zapewniła, modląc się w duchu, by sobie pojechał i zostawił ją w spokoju.
– Dzwoniłaś na policję? – spytał.
– Nie trzeba. Wezwałam już pomoc drogową – skłamała bez zastanowienia.
– Na pewno? Może cię gdzieś podrzucić? – zaproponował z uśmiechem, po którym miała ochotę się umyć.
Niech go szlag trafi, pomyślała. To by była wycieczka w jedną stronę i jedno z nich skończyłoby w piekle.
– Nie, nie, dziękuję. Poczekam na pomoc. Są już w drodze. Naprawdę nic się nie stało. Może pan jechać! – powiedziała i zaczęła zasuwać swoją szybę, by dać mu jasny sygnał.
Chyba zrozumiał, bo skinął głową na do widzenia i ku jej ogromnej uldze odjechał. Julie odprowadziła go wzrokiem, aż światła tira zniknęły w oddali.
Kiedy Marcin Wróbel dojechał do domu w East Marden i zaparkował na podjeździe, dziewczyna z rozbitego garbusa dalej nie dawała mu spokoju. Były w niej jakiś pośpiech i podenerwowanie. Musiała nieźle się przestraszyć przy czołowym z drzewem. Może miała coś na sumieniu, skoro nie chciała wzywać policji. W bladym świetle reflektorów widział jej rozmazany makijaż. Wyglądała jak sto nieszczęść.
Wszedł do domu, zobaczył swoje odbicie w lustrze w przedpokoju i niemal sam się wystraszył. Nie golił się od dwóch dni, miał podkrążone oczy po długiej jeździe, a do tego na bluzie wielką plamę od coca-coli, która rozlała mu się podczas drogi, kiedy odbierał telefon od szefa. Nic dziwnego, że dziewczyna bała się z nim jechać. Wyglądał jak bandyta.
Może dalej siedzi w tym aucie i moknie. Sama jedna na takim pustkowiu, w ciemnościach – i jeszcze w dodatku ta zawierucha. Dziewczyna mogła mieć przecież jakiś wstrząs mózgu albo uraz kręgosłupa, przyszło mu do głowy.
Pomimo zmęczenia Marcin czuł się rozbudzony. Miał to nieznośne uczucie, jak wtedy, kiedy się o czymś zapomni i ma się to zaraz na końcu języka.
Coś się mocno nie zgadzało.
Zamierzał już iść pod prysznic, ale zamiast tego przeszedł się kilka razy po pokoju. Spojrzał na telefon. Bateria naładowana, ale zasięg jak zawsze – jedna kreska, czasem wyjątkowo dwie, jeśli się podejdzie do okna.
Właśnie! Zdał sobie sprawę, co utkwiło mu w głowie, tylko nie mógł tego uchwycić. W lesie ledwo można było złapać zasięg.
Czy ona faktycznie zadzwoniła po pomoc drogową, czy po prostu spławiła go, żeby się odpieprzył? Może się bała. Bardziej jego, wielkiego, brzydkiego faceta, niż ciemności, zimna i wilgoci. Mężczyzna słyszał już niejeden raz wypowiedziane głośnym szeptem komentarze pod swoim adresem. To, że nikt nie chciałby takiego w ciemnej ulicy spotkać, było przy nich komplementem. Marcin był gruby i wielki, ale nie głupi ani głuchy. Nie brakowało mu empatii, nawet jeśli rzadko doświadczał jej od innych.
Co prawda dziewczyna wyraźnie prosiła, żeby tego nie robił, ale Marcin czuł się w jakiś idiotyczny sposób za nią odpowiedzialny. W końcu wziął do ręki telefon stacjonarny i zadzwonił na policję.
Od tego momentu do przyjazdu patrolu na miejsce wypadku minęło dokładnie siedemnaście minut. Samochód stał pod drzewem, reflektory pozostawały zgaszone, drzwi zamknięte.
Dziewczyny nie było nigdzie.