- W empik go
Kraj kobiet - ebook
Kraj kobiet - ebook
Pewnego dnia mężczyźni zmienią się w słowiki.
Będziemy jeszcze miały nasz kraj kobiet.
Tetka, Kazia i Lubosza. Trzy dziewczynki, które widziały, jak świat urządzony przez mężczyzn obchodzi się z kruchymi, niepokornymi, odmiennymi – i poprzysięgły sobie, że nie będą takie jak ich matki. Gdy dorastają, biorą więc los we własne ręce. Tymi rękami – kapłanki, zielarki i wieszczki – budują nowy kraj w odosobnionej, zielonej dolinie, z dala od wojen i spraw wielkiego świata. Wkrótce okaże się jednak, że aby budować, trzeba czasem coś poświęcić. Że trzeba iść na ustępstwa. Że można stracić coś, czego nigdy nie chciało się tracić.
Prawdziwy raj zawsze ma w sobie coś gorzkiego, okupionego wysiłkiem, przemijającego. Oto opowieść, która zapewnia wytchnienie i schronienie, lecz nie udaje, że możliwe jest na dobre odgrodzić się od świata. Daje za to nadzieję, że świat ten można zmieniać, budując w nim wymarzony dom.
Wbrew wszystkiemu.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8330-581-3 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jej siostrze, mojej cioci babci, która całe życie ciężko pracowała na roli
Mojej drugiej babci, która była księgową
Wszystkim siostrom mojego dziadka, nawet tej, która w dzieciństwie ganiała go z siekierą
Mojej mamie, lekarce
Mojej chrzestnej matce, pielęgniarce
Wszystkim moim ciotkom, pośród których znajdzie się i zakonnica, i techniczka telekomunikacji, i chemiczka
Wszystkim kuzynkom i ciotecznym siostrom, wśród których dorastałem
Wreszcie wszystkim, wszystkim kobietom, niezależnie od tego, kim są i czym się zajmująTen tak znakomity mąż nie miał męskiego potomka, spłodził jednak trzy córki, którym natura dała nie mniejsze bogactwo mądrości, niż zwykła dawać mężom. Najstarsza z nich nazywała się Kazi; nie ustępowała w sztuce zielarskiej i w czarach Medei z Kolchidy, a w sztuce lekarskiej mistrzowi peońskiemu. I sam los nawet czarami skłaniała do swych rozkazów. Stąd i mieszkańcy tej ziemi, kiedy tracą nadzieję, że można odzyskać coś, co jest stracone, takie mają o tym przysłowie: „Tego nie potrafi zwrócić nawet sama Kazi”. Lecz pochwały była godna druga urodzeniem. Tetka . Ona podmawiała prosty i głupi lud i uczyła oddawania pokłonów i czci nimfom górskim, leśnym i boginiom oraz całego zabobonnego trybu życia i bezbożnych obrzędów. Trzecia, najmłodsza wiekiem, lecz roztropnością najstarsza, nazywała się Lubosza. Była zupełnie wyjątkową kobietą między kobietami, przezorna w radzie, obrotna w mowie, czysta ciałem, prawych obyczajów, nikomu nieustępująca w wydawaniu wyroków na sądach ludowych, dla wszystkich miła, lecz więcej miłowania godna, ozdoba i chwała płci niewieściej, rozstrzygająca przewidująco sprawy należące do mężczyzn.
– Kosmas z Pragi, Kronika Czechów, tłum. Maria WojciechowskaO WSZYSTKIM PO TROCHU
Na łożu śmierci Lubosza powiedziała mi tak:
– Pewnego dnia mężczyźni zmienią się w słowiki. Będziemy jeszcze miały nasz kraj kobiet.
Mówiła do mnie, ale wzrok uciekał jej gdzieś ponad moje ramię. Wiedziałam, kto za mną stoi. Trzy rodzanice: dziewczę, żona i starka. Trzy Zorze: zaranna, południowa i wieczorna. Lubosza umierała, a w głowie myśli mieszały jej się ze wspomnieniami, strzępami dawno zapomnianych bajęd, wieszczbami przyszłości. Mówili wszak, że jest wieszczką.
Opowieść o słowikach usłyszałyśmy na naszym pierwszym brzozowym święcie, od wiedźmy Radochny. Tak mi się zdaje. Może zresztą znałyśmy ją już wcześniej.
Ale Radochna opowiadała tak:
– Przed wiekami, gdy człowiek był jeno beczącym koźlęciem ciśniętym na świat od niechcenia z boskiej łaźni, smoki toczyły nieustanną wojnę ze żmijami. Jedne niosły wody wysoko w niebiosa, by padały rzęsistym deszczem, drugie więziły je pod ziemią, i tak panowały na przemian powódź i susza. Aż rozeźlił się ojciec Perun i poraził gromem Wielkiego Żmija, władcę żmijów, i kazał swemu bratu Swarogowi wykuć na niego wielki łańcuch. Cały żmijowy pomiot przeklął, aby pełzał w pyle ziemi, smoki zaś zabrał do Wyraju i tam przemienił w słowiki, dość miał bowiem wojny, a łaknął śpiewu. I do dziś wzywa je do siebie co roku, żeby odnowić zaklęcie, a gdy wracają przemienione, to znak, że przyszła wiosna.
Widzę ją wyraźnie, kiedy przymknę oczy – Radochnę. Skórę ma delikatną i suchą jak brzozowa kora, włosy szare, twarz oplecioną drobnymi zmarszczkami, dłonie sztywne, kostropate, wykręcone pracą. Siedzi na polanie, wtulona w blask ogniska, jakby nigdy nie mogła się zagrzać. Je łapczywie z tego, co jej dałyśmy; kruszyny ściętego żółtka lśnią na skraju wełnianej narzuty, którą zwykła okrywać ramiona i szyję. Jej głos dźwięczy mi w uszach: wysoki, płaski, jakoś sprany, zblakły, jak ona cała. Wydaje mi się bardzo stara.
Nie była stara, choć – o czym wtedy nie wiedziałyśmy – niewiele życia jej zostało. Nie sądzę, by mogła sobie liczyć więcej niż czterdzieści lat, a coś mi mówi… coś mi mówi, że miała lat trzydzieści pięć. Tyle co ja, kiedy moje pierwsze życie dobiegło końca. Kiedy Lubosza wróciła z dalekich stron i powiedziała mi:
– Odejdź ze mną, odejdź ze mną, kochanie. Krzywisz się, ale kraj kobiet jest. Widziałam na własne oczy. Wystarczy go tylko pobudować.
O, wa, chciałam rzec wtedy. Nie rzekłam. Taka już była Lubosza.
Ale skąd jej się to wzięło… że mężczyźni, że smoki, że kraj kobiet? Umierając, myślała może jeszcze – głupia – o Sudomirze Kruku, co się chełpił, że smoka zabił, że gród na jego legowisku pobudował. Kochała się w nim oczywiście, za młodu, choć nie był tego warty. Czasami myślę, że kochała się w całym świecie, we wszystkich poza tymi, w których kochać się powinna. Do Kruka w ogóle kobiety miały słabość, bo był wysoki, smukły, czarny i tak strzelał oczami. Ja jednak zapamiętałam go takim, jakim go ujrzałyśmy na wiecu w Wiślicy: wyrostkiem, którego szłoby nazwać ładnym, gdyby nie rzadki wąsik i wąwle czerwieniejące na policzkach i czole.
Mnie wtenczas bardziej się podobał Przemysł, co mienił się później kniaziem Czechów, choć urodził się w kraju Lędzian, na wschodzie – urodził się i został wyrzutkiem. Obaj zresztą już dzisiaj nie żyją; nie ma to znaczenia. Byli chłopcami, gdy ich poznałyśmy, mężami, gdyśmy poszły budować nasz kraj kobiet, a teraz nie żyją. Nie ma to znaczenia.
Może Lubosza nie myślała wcale o nich – ani o Kruku, ani o Przemyśle. Może myślała o tych, co poszły za nami, o Wlaście, Tithrid, Szarce. O Wisławie.
Może myślała o Kazi, której się nie podobał żaden chłopiec, poza tym jednym, o którym powiedziała nam dopiero, kiedy już było za późno. Tak, tak mi się zdaje. Ujrzała rodzanice – dziewczę, żonę i starkę – i pomyślała sobie: i my byłyśmy kiedyś trzy. Wspomniała słowiki, wspomniała opowieść Radochny, której słuchałyśmy wszak wspólnie, wspomniała, co obiecała Kazi, a nie dotrzymała.
Sądzę… sądzę, że w tamtej chwili, przed śmiercią, nasz żywot, wszystkie nasze żywoty, zlały jej się w jedno. Byłyśmy znowu dziećmi, podlotkami wkraczającymi w dorosłość, kobietami.
Byłyśmy znowu razem.