Kresowy kalejdoskop - ebook
Kresowy kalejdoskop - ebook
KRESY – POLSKA ATLANTYDA
Raj utracony, skarb zdobyty za cenę krwi bohaterów szerzących cywilizację wśród ludów Wschodu? A może raczej kolonia „panów” i miejsce ucisku podbitej ludności? Pierwszy obraz wyłania się ze wspomnień polskich sierot po Kresach. Drugi – znany jest z propagandy nieprzyjaciół II Rzeczypospolitej. Włodzimierz Mędrzecki przekonuje, że oba są dalekie od prawdy.
Kresowy kalejdoskop to książka potrzebna od lat. Przedwojenne polskie Kresy, stanowiące połowę terytorium kraju, są miejscem ścierania się różnych opcji politycznych, sporów o język nauczania. To wielokulturowe społeczności i konflikty nacjonalizmów. Energiczne metropolie i setki małych miasteczek. Chłopska walka o byt, aspiracje klasy średniej, hermetyczny świat ziemian. To również sławna na cały świat lwowska szkoła matematyki, borysławskie kopalnie, wileńskie lokale, znane przed wojną uzdrowiska. Ten świat dwunastu milionów ludzi warto poznać naprawdę.
Przystępnie napisany i pięknie ilustrowany, Kresowy kalejdoskop jest najbogatszą i najprawdziwszą panoramą historyczną polskiej Atlantydy.
Kategoria: | Historia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-06650-8 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na wschodniogalicyjskiej prowincji
(...)
WOJNA O DUSZE
Polski i ukraiński ruch narodowy jeszcze w XIX wieku rozpoczęły rywalizację o rząd dusz galicyjskich włościan i drobnych mieszczan. Starano się mobilizować do pracy na niwie narodowej także duchowieństwo. W tym przypadku szybko uzyskano efekt w postaci uformowania się licznych zastępów duchownych zaangażowanych w propagowanie polskiej (kler rzymskokatolicki) i ukraińskiej (kler greckokatolicki) idei narodowej. Duchowni z ambon mówili o tożsamości, przynależności religijnej i narodowej, organizowali lub wspierali rozmaite inicjatywy na rzecz upowszechniania nowoczesnej ideologii narodowej, patronowali kolportażowi publikacji patriotycznych oraz działalności narodowych instytucji społecznych, kulturalnych i ekonomicznych. W dwudziestoleciu międzywojennym normą stała się otwarta rywalizacja między duchownymi obu obrządków. Jej spektakularnym wyrazem była permanentna wojna o przynależność konkretnych osób do danego obrządku oraz o pisownię imion i nazwisk w księgach parafialnych. Chodziło o tych, którzy z rozmaitych powodów zostali ochrzczeni w świątyni innego obrządku niż ten, do którego powinni przynależeć z racji urodzenia. Teraz domagano się od nich, by na przykład jako grekokatolicy przyjęli do wiadomości swoją ukraińskość i nie udawali Polaków – lub odwrotnie. Dotyczyło to także dzieci, które w szkole uczęszczały na lekcje religii. Duchowni „korygowali” deklaracje uczniów, żądając, by pobierali nauki zgodnie z obrządkiem chrztu. Jeśli zaś chodzi o brzmienie nazwisk, częstą praktyką stało się „poprawianie” wcześniejszych wpisów do ksiąg parafialnych poprzez ich, odpowiednio, „polonizację” lub „ukrainizację”. W ten sposób członek rodziny mieszanej wyznaniowo ochrzczony w cerkwi uzyskiwał nazwisko w brzmieniu ukraińskim, a jego siostra ochrzczona w kościele – w polskim.
Ważnym ośrodkiem unarodowienia chłopów i drobnych mieszczan galicyjskich była szkoła. Już przed 1914 rokiem stała się ona polem rywalizacji polsko-ukraińskiej. Jako niezwykle znaczący czynnik awansu społecznego i materialnego, miała bardzo istotny wpływ na asymilację i akulturację ludności chłopskiej do nowoczesnej kultury i języka polskiego. Wielu włościan należących do wyznania greckokatolickiego posyłało swe dzieci do szkół z polskim językiem wykładowym, a potem na uniwersytet we Lwowie z pełną świadomością, że polski będzie językiem ich karier zawodowych i kultury. W miarę upływu czasu zwiększał się także zasięg nauczania w języku ukraińskim. Od lat osiemdziesiątych XIX wieku stosunkowo szybko wzrastała liczba „ruskich” szkół wszystkich szczebli, ale też katedr ukraińskich na uniwersytecie lwowskim. Ukraińskie placówki oświatowe były jednocześnie kuźniami kadr dla ukraińskiego ruchu narodowego. Przygotowywały kolejne zastępy nauczycieli szkół wiejskich, pracowników organizacji kulturalno-oświatowych i gospodarczych. W okresie międzywojennym oświata stała się prawdziwym polem bitwy.
Państwo polskie stało konsekwentnie na stanowisku, że szkoła powszechna musi być instytucją, której celem podstawowym jest kształtowanie kolejnych pokoleń lojalnych obywateli, sprawnie posługujących się językiem państwowym. Wprawdzie dopuszczano możliwość pobierania przez uczniów innej niż polska narodowości nauki ich własnego języka oraz pogłębiania wiedzy w zakresie ich kultury, lecz z zastrzeżeniem, że nie może to kolidować z kształtowaniem postaw propaństwowych i prowadzić do niechęci wobec kultury i języka polskiego. Ponadto dość powszechnie uważano, że tam, gdzie miejscowa ludność nie domaga się wprost nauczania w języku innym niż polski, można z tej alternatywy zrezygnować. I rezygnowano – szczególnie na Polesiu i w województwach północno-wschodnich. Takie właśnie priorytety przyświecały uchwalonej w 1925 roku ustawie o języku nauczania w szkołach państwowych. Według niej normą miała być szkoła państwowa powszechna z polskim językiem wykładowym. Równocześnie na terenach mieszanych językowo wprowadzono instytucję plebiscytu szkolnego. Kierując się wolą rodziców, tworzono szkoły utrakwistyczne, w których część przedmiotów nauczana była po polsku, a część w języku mniejszości narodowych. Ustawa radykalnie ograniczała możliwości działania państwowych szkół powszechnych z innym niż polski językiem wykładowym. W ciągu kilku lat w Galicji Wschodniej i na Wołyniu zdecydowaną większość szkół ukraińskojęzycznych przekształcono w dwujęzyczne. Natomiast w województwach północno-wschodnich i na Polesiu praktycznie wszystkie powszechne szkoły państwowe przyjęły wyłącznie polski język nauczania.
Napis w języku ukraińskim na budynku szkoły w Ceniowie, woj. tarnopolskie, wrzesień 1933 roku. Pod tryzubem czytamy: „Niech żyje OUN. Precz z lackimi szkołami. Dzieci nie uczcie się po polsku, ale po ukraińsku”.
Zarówno ustawa, jak i wprowadzone na jej mocy zmiany spotkały się ze zdecydowanym sprzeciwem wszystkich mniejszości narodowych na ziemiach wschodnich. Białorusini, Litwini i Ukraińcy stali konsekwentnie na stanowisku, że szkoła powszechna powinna być narzędziem unarodowienia dziecka w kierunku zgodnym z jego przynależnością narodową (określaną oczywiście wedle kryteriów danego ruchu narodowego). Kiedy walka o storpedowanie ustawy zakończyła się niepowodzeniem, aktywiści mniejszości narodowych prowadzili intensywną kampanię wśród rodziców, by skłonić ich do opowiedzenia się w plebiscycie szkolnym za nauczaniem w języku ukraińskim czy białoruskim. Niezależnie od tego starano się rozwijać alternatywne wobec szkolnictwa państwowego formy oświaty. Ukraińska „Ridna Szkoła”, białoruskie Towarzystwo Szkoły Białoruskiej i litewski „Rytas” tworzyły i stanowiły zaplecze materialne oraz ideowe dla prywatnych szkół powszechnych (i średnich) nauczających w języku narodowym (oraz we właściwej atmosferze ideowej). Te oraz inne stowarzyszenia kulturalno-oświatowe organizowały kursy edukacyjne, propagowały czytelnictwo w języku narodowym, wspierały amatorski ruch kulturalny i artystyczny. Obok legalnej akcji kulturalno-oświatowej ugrupowania nacjonalistyczne (OUN, Front Jedności Narodowej) oraz komunistyczne (zarówno KPZU, Komunistyczna Partia Zachodniej Ukrainy, jak i KPZB, Komunistyczna Partia Zachodniej Białorusi) prowadziły systematyczną walkę z polską szkołą, zwłaszcza po 1930 roku. Organizowano bojkot niektórych zajęć i demonstracje uczniów, prowadzono kampanię plakatową i ulotkową, wybijano szyby, niszczono symbole państwowe, szykanowano nauczycieli uznawanych za polonizatorów itd.^()
Szkoła i rozmaite instytucje oświatowo-kulturalne działające na terenie wiejskim stały się zatem w okresie międzywojennym istotnym czynnikiem wymuszającym na rodzicach i dzieciach decyzje i wybory istotne zarówno w wymiarze tożsamościowym, jak i praktyczno-życiowym. Opowiadając się po stronie osób agitujących za wprowadzeniem języka ukraińskiego w miejscowej szkole, rodzice, chcąc nie chcąc, deklarowali się jako „Ukraińcy” i mogli się spodziewać w związku z tym negatywnych reakcji części krewnych i sąsiadów. Co więcej, stawali się kimś „niepewnym” z perspektywy polskiego aparatu władzy oraz duchownego obrządku zachodniego. Odmawiając zaś takiej deklaracji, narażali się na ostracyzm ze strony innej części sąsiadów, krewnych, a nawet duchownego greckokatolickiego, a także mogli się spodziewać łatki konformisty czy choćby sprzedawczyka. Co gorsza, tego rodzaju deklaracja pozostawała aktualna przez cały okres nauki szkolnej wszystkich dzieci. Dla rodzin mieszanych, w których dzieci „były przypisane” do różnych związków wyznaniowych, taka sytuacja była prawdziwą pułapką.
Trzecim – obok instytucji wyznaniowych i szkoły – czynnikiem rozsadzającym więzi społeczności lokalnych była władza państwowa. Przy czym aparat władzy Drugiej Rzeczypospolitej nie był biurokratyczną machiną służącą wyłącznie administrowaniu różnymi płaszczyznami życia społeczeństwa, której funkcjonowanie i decyzje określane były przez prawo i przepisy. Miał za to charakter instrumentu politycznego, którego nadrzędnym celem było stanie na straży interesów narodowych, stabilności ładu społecznego oraz bezpieczeństwa państwa.
Stanie na straży interesów narodowych na poziomie lokalnym, przynajmniej na ziemiach wschodnich, rozumiano najczęściej jako budowanie wśród ludności miejscowej przekonania o potędze państwa polskiego. Starano się zatem zapewnić jego instytucjom możliwie atrakcyjną lokalizację oraz odpowiednią oprawę symboliczną. Systematycznie zabiegano, by umundurowani i cywilni przedstawiciele państwa prezentowali się jak najlepiej, nawet jeśli nie pod względem etyczno-moralnym, to przynajmniej estetycznym. Oczywiście nie zawsze się to udawało, ale, ogólnie rzecz biorąc, funkcjonariusze państwowi bardzo mocno się wyróżniali w wiejskim i małomiasteczkowym pejzażu kresowym, chętnie dawali też odczuć miejscowym swoją wyższość.
Ważną formą aktywności władz i urzędów było organizowanie publicznych uroczystości i obchodów, których istotą była adoracja majestatu Rzeczypospolitej. Okazji do tego dostarczały nie tylko święta najważniejsze – 3 Maja, 15 Sierpnia, 11 Listopada, ale także imieniny Marszałka (najpierw Piłsudskiego, potem Rydza), prezydenta, rocznice bitew rozegranych w okolicy, święto jednostki wojskowej stacjonującej w regionie, dni Ligi Morskiej i Kolonialnej albo Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej. Jakby się kto uparł, można było coś wynaleźć na każdy tydzień roku. W zależności od rangi imprezy, talentu i ambicji wójta czy starosty ograniczano się do akademii zakończonej poczęstunkiem, albo też zamawiano mszę, po której sprowadzano młodzież szkolną i zapraszano ludność miejscową na plac gminny czy rynek i tam wygłaszano wielkie mowy oraz defilowano ze sztandarami. W tym wypadku kończono raczej rautem.
Z perspektywy władz źródłem zagrożeń dla ładu społecznego i bezpieczeństwa Drugiej Rzeczypospolitej byli także jej obywatele. Wynikało to z tego, że Druga Rzeczpospolita była państwem narodu polskiego, przy czym, niezależnie od rozmaitych deklaracji i niuansów w praktyce, naród polski był postrzegany jako wspólnota etniczno-wyznaniowo-językowa. Prawdziwym Polakiem był więc jedynie „z Matki Polki zrodzon” rzymski katolik mówiący po polsku. Cała reszta musiała o zaszczytne miano Polaka nieustająco zabiegać, a jeśli tego nie czyniła – stawała się podejrzana: o obojętność, niechęć lub wrogość wobec odrodzonej ojczyzny.
Święto Morza w Kołomyi, 1933 rok. W latach trzydziestych w miastach wojewódzkich, ale i w stolicach powiatów posiadających ambitnego i energicznego starostę, od wiosny do listopada niemal nie było tygodnia bez patriotycznych obchodów lub manifestacji.
Na podstawie bardzo obfitej sprawozdawczości w zakresie sytuacji politycznej i bezpieczeństwa publicznego wytwarzanej przez pracowników policji, administracji rządowej oraz wojska można stwierdzić, że w wymiarze lokalnym – na poziomie powiatów, a zwłaszcza gmin – aparat państwowy starał się możliwie dokładnie orientować w rozwoju wypadków na jego terenie. Za pośrednictwem policji, pracowników samorządowych i oświatowych, a także chyba dość gęstej sieci donosicieli systematycznie zbierano informacje o poglądach, wypowiedziach i aktywności mieszkańców. Starosta właściwie natychmiast znał treść przemówień duchownych w sprawach społecznych i politycznych, przebieg imprez kulturalnych czy zebrań politycznych, miał wiedzę o pobycie we wsi przyjezdnych inteligentów, urlopach żołnierzy, studentach czy uczniach szkół średnich odwiedzających rodzinę itd. Szybko identyfikowano większość sprawców poważniejszych przestępstw, zwłaszcza aktów przemocy oraz „aktów antypaństwowych”, jeśli tylko dokonali ich miejscowi.
Zbieranie i wykorzystywanie informacji o mieszkańcach swego terenu było ważnym instrumentem sprawowania władzy na szczeblu lokalnym. Mieszkańcy, świadomi, że wszystko, co zrobią czy powiedzą, dotrze do wiadomości policjanta bądź wójta, bardzo się pilnowali. Oczywiście w razie nieposłuszeństwa nie mieli co liczyć na łaskawość przy załatwianiu jakichkolwiek spraw urzędowych. Przeciwnie, mogli się raczej spodziewać częstszych kontroli stanu czystości obejścia, kar za szwendające się psy, sekwestratora egzekwującego zaległe podatki itd.
PACYFIKACJA 1930 ROKU
W poprzednich rozdziałach wspomniano o fali aktów sabotażu i dywersji zapoczątkowanych latem 1930 roku w ramach tzw. drugiego częściowego wystąpienia OUN, wymierzonych przeciwko państwu polskiemu, obywatelom narodowości polskiej, osobom uznanym za zdrajców ukraińskiej sprawy narodowej oraz ich mieniu. 1 września 1930 roku Józef Piłsudski nakazał podjęcie akcji pacyfikacyjnej i poinstruował ministra spraw wewnętrznych generała Felicjana Sławoja Składkowskiego: „Podpaleń, sabotażów, napadów i gwałtów w Małopolsce wschodniej nie wolno traktować jak jakieś powstanie. Unikać rozlewu krwi, natomiast stosować w razie dobrowolnego lub niedobrowolnego popierania zamachowców przez ludność represje policyjne, a gdzie to nie pomoże – kwaterunek wojskowy ze wszystkimi ciężarami z nim związanymi. Sama obecność wojska uniemożliwi zamachowcom terroryzowanie ludności. Ludność musi wiedzieć, że ma słuchać władz, a nie zamachowców”^(). Akcję koordynował wiceminister spraw wewnętrznych Bronisław Pieracki, na miejscu zaś zespół kierowany przez komendanta policji państwowej województwa lwowskiego Czesława Grabińskiego. Wzięło w niej udział siedemnaście kompanii policyjnych (1041 funkcjonariuszy i oficerów) oraz pododdziały 14. Pułku Ułanów. Według oficjalnego sprawozdania działaniami objęto około czterystu pięćdziesięciu miejscowości leżących na terenie szesnastu powiatów Galicji Wschodniej. Rzeczywista skala pacyfikacji była jednak znacznie większa, ponieważ niezależnie od aktywności sił specjalnych zmasowane rewizje oraz aresztowania przeprowadzano także z użyciem miejscowych sił policyjnych. Parlamentarzyści ukraińscy w swojej interpelacji ocenili, że działania represyjne wobec ludności ukraińskiej przeprowadzono na terenie trzydziestu powiatów wschodniogalicyjskich.
Oceny całej operacji były skrajnie rozbieżne. Polskie czynniki oficjalne podkreślały, że istotą przedsięwzięcia była demonstracja siły państwa polskiego. Przeprowadzane w wybranych miejscowościach masowe przeszukania były dokonywane z zachowaniem troski o minimalizację strat materialnych i okazały się bardzo owocne. Wykryto około dwóch tysięcy sztuk broni palnej i znaczącą ilość materiałów wybuchowych. Przymusowy kwaterunek wojska na koszt mieszkańców był dokuczliwy, a przy tym pozwolił uświadomić społeczeństwu rzeczywiste koszty, jakie ponosi państwo polskie w celu zapewnienia bezpieczeństwa publicznego i ochrony obywateli. Aresztowano ponad tysiąc siedemset osób, co do których zaistniały uzasadnione podejrzenia o działalność przestępczą. Z satysfakcją stwierdzono, że dzięki odpowiedzialnej postawie ogółu ludności zastosowanie przemocy było niezbędne w bardzo niewielu przypadkach.
Gospodarstwo wiejskie w Galicji Wschodniej, okres międzywojenny.
Pozytywne skutki akcji ujawniły się niemal natychmiast. Liczba aktów sabotażu i dywersji zmniejszyła się radykalnie już w pierwszych dniach działań pacyfikacyjnych, a 24 września OUN wezwało do zaprzestania zamachów. Ludność miejscowa szybko rezygnowała z demonstrowania jawnej niechęci w stosunku do żołnierzy i policjantów, potępiała zamachowców oraz deklarowała całkowitą lojalność wobec państwa.
Ukraińskie legalne ugrupowania polityczne oraz biskupi greckokatoliccy, po pewnym czasie wprawdzie, ostrożnie skrytykowali OUN, ale niemal cała ich uwaga skupiła się na potępieniu pacyfikacji. Przeprowadzono szeroko zakrojoną akcję dokumentowania tych wydarzeń. Zarejestrowano liczne przypadki celowego niszczenia mienia rodzin, do których należały osoby podejrzewane o nielojalność wobec władzy bądź udział w nielegalnych organizacjach ukraińskich czy po prostu były zbyt harde w stosunku do przeprowadzających rewizje. Wskazywano na demolowanie siedzib ukraińskich instytucji społecznych, kulturalnych i gospodarczych. Szczególną wagę miały oskarżenia o częste stosowanie siły fizycznej wobec ludności cywilnej. Obwiniano władze o spowodowanie śmierci kilku i poważne zranienie kilkudziesięciu osób. Ukraińskie zarzuty formułowano w złej wierze, często były przesadne bądź nieprawdziwe.
Trzeba się jednak zgodzić z lapidarnym stwierdzeniem Andrzeja Ziemby, że „Metoda użyta przez rząd polski była bolesna dla ludności cywilnej”. Szczególnie że „celem kar (chłosta, uciążliwe rewizje) było nie odebranie życia lub zniszczenie dorobku kulturowego, lecz specyficznie, po wojskowemu rozumiane «wychowanie». Zastosowano je wobec aktywistów nacjonalistycznych publicznie, na oczach wspólnot wiejskich, by represja podziałała na wszystkich innych ich członków”^(). Natomiast inny polski historyk pisze, iż w ramach „wnikliwych” przeszukań „demontowano dachy, podłogi i fragmenty ścian, demontowano urządzenia techniczne, rozbierano częściowo piece, jak również wysypywano zawartość worków, w których przechowywano artykuły żywnościowe”^(). Tego typu środki „wychowawcze” godziły w poczucie własnej wartości zarówno osób represjonowanych, jak i świadków ich upokorzenia. Nawet jeśli doraźnie ograniczały aktywność opozycji, ich długofalowy wpływ na postawy ludności wiejskiej Galicji Wschodniej w stosunku do państwa polskiego i Polaków musiał być skrajnie negatywny. Można też przypuszczać, że doświadczenia z okresu pacyfikacji miały swój udział w procesie destrukcji mieszanych etnicznie i wyznaniowo społeczności lokalnych szerokiego pogranicza polsko-ukraińskiego.
Terytorium województwa ruskiego dawnej Rzeczypospolitej, które od drugiej połowy XIX wieku najczęściej określano mianem Galicji Wschodniej, było obszarem spełniającym wszelkie kryteria szerokiego pogranicza narodowego. W konsekwencji trwającego setki lat mieszania się rozmaitych substratów etnicznych, językowych, religijnych i kulturowych ukształtował się świat, w którym największe wspólnoty narodowe i wyznaniowe nie miały ściśle określonych granic. Oddzielały je od pozostałych szerokie obszary zarazem wspólne i niczyje, zaludniane przez społeczności łączące cechy jednych i drugich. Do ostatniej ćwierci XIX wieku hierarchia tego świata była już ściśle określona. Na jej szczycie znajdowali się Polacy. Kultura polska i język polski tworzyły przestrzeń, w której spotykali się wszyscy wychodzący ze świata plebejskiego – z chłopskiej (tak „mazurskiej”, jak i „ruskiej”) wsi czy z żydowskiego sztetla. W drugiej połowie XIX wieku ukształtowały się nowe ośrodki integracji społecznej w postaci nowoczesnych ruchów narodowych.
Witryna sklepu z porcelaną zdemolowanego przez wybuch petardy w kwietniu 1935 roku. Choć natężenie konfliktów narodowościowych i emocji na prowincji galicyjskiej było mniejsze niż w Warszawie czy we Lwowie, także i tu docierały modne wówczas formy walki o „unarodowienie” handlu.
Podstawowymi celami ruchu ukraińskiego były scalenie szerokich mas ludności dotychczas definiującej się jako „ruska” w ramach nowoczesnej ukraińskiej wspólnoty narodowej oraz emancypacja spod dominacji polskiej. Polakom jako narodowi dominującemu i polskiemu nowoczesnemu ruchowi narodowemu nie pozostawało zatem nic innego jak tylko obrona swych dotychczasowych pozycji i tzw. polskiego stanu posiadania. Wojna polsko-ukraińska z lat 1918–1919 jednoznacznie dowiodła, że konflikt nacjonalizmów o prawo do Galicji Wschodniej będzie narastał i trwał aż do kapitulacji któregoś z nich. W dwudziestoleciu międzywojennym na plan pierwszy wysunęła się rywalizacja o dusze mieszkańców pogranicza. Państwo polskie oraz polski i ukraiński ruch narodowy starały się wszelkimi sposobami przekonywać jednostki, rodziny i środowiska do ostatecznej deklaracji po właściwej stronie nacjonalistycznej barykady. Jak to zwykle w historii bywa, pierwszą ofiarą tej walki był pragnący zachować neutralność kibic, czyli Żydzi galicyjscy. Choć w większości akulturowani do polskości, zostali uznani przez polskich nacjonalistów za czynnik wrogi. Także radykalny nacjonalizm ukraiński chętnie wykorzystywał antysemityzm jako narzędzie propagandy politycznej wśród biednych galicyjskich chłopów.
Mimo przybierającej coraz ostrzejsze formy rywalizacji nacjonalizmów Galicja Wschodnia zachowała w dwudziestoleciu międzywojennym wiele cech będących dziedzictwem wcześniejszych epok. Nawet we Lwowie, w pewnym oddaleniu od rozpolitykowanego centrum i wyższych uczelni, można było żyć prawie tak jak „za cesarza” i przyjaźnić się z sąsiadami niezależnie od ich pochodzenia etnicznego czy poglądów politycznych. Tym bardziej udawało się to na prowincji. Już w Stanisławowie i Tarnopolu, nie mówiąc o większości miast powiatowych, elity lokalne, prowadząc własne wojny narodowe, starały się wygrywać, ale nie niszczyć polskiego czy żydowskiego konkurenta w interesach czy walkach o dusze włościańskie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------