- promocja
- W empik go
Krocząc ciemną doliną - ebook
Krocząc ciemną doliną - ebook
Zmęczony szarą monotonią pracy Arek, jedzie na wypoczynek w góry. Nie podejrzewa jednak nawet, jak zmieni się jego życie, gdy podczas kolacji, spontanicznie udzieli pomocy tajemniczej kobiecie. Niezwykle ponętna uległa, zabierze go do świata swoich mrocznych pragnień, by wyzwolić w nim prawdziwy instynkt władcy. Czy można być czułym i mądrym Panem? Co czai się w mężczyźnie, gdy pozwala mu się na zdjęcie wszelkich ograniczeń? Otwarcie wrót świata BDSM, nie jest jednak pozbawione pewnej ceny. Trzeba się będzie zmierzyć ze swoimi słabościami oraz całkiem realnymi wrogami, dla których ludzkie życie ma bardzo wymierną wartość. Nasycony mroczną erotyką i seksem kryminał 18+ . Książka ta, przeznaczona jest dla osób dojrzałych, ponieważ zarówno opisy scen jak i przemyślenia bohaterów wymagają otwartości oraz szerszego spojrzenia na rzeczywistość, a niekiedy wysublimowanego poczucia humoru.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788397166325 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Materiał zawarty w książce przeznaczony jest wyłącznie dla osób pełnoletnich, bezpruderyjnych i otwartych. Nie jest to delikatny romans dla szukających wzruszeń i niewinności. W trakcie pisania tekstu nie ucierpiała żadna osoba, z wyjątkiem tych, które tego pragnęły. Produkt nie jest z żadnym razie wegański, bowiem bohaterowie rzucają mięsem, a sam autor uwielbia krwiste befsztyki i nie stroni od innych produktów pochodzenia zwierzęcego. Zbieżność imion bohaterów bywa przypadkowa, ale niekoniecznie, a opisane sceny w większości są autentyczne i zostały zmienione na potrzeby książki w taki sposób, aby pasowały do scenariusza opowieści. I na nic udowadnianie, że tak się nie da, skoro się da, a dokładnie – tak właśnie było! Cytując słowa żeglarskiej piosenki: „Morskie opowieści”
Kto chce niechaj wierzy,
Kto nie chce niech nie wierzy,
Nam na tym nie zależy,
Więc wypijmy jeszcze…
Autor: Radosław Jeż
Redakcja: Ewa Hoffmann-Skibińska
Korekta: Klara Bugaj
Ilustracje: Radosław Jeż
Projekt okładki: Kamil Potęga, Radosław Jeż
Projekt graficzny, skład tekstu: Kamil Potęga, @studio_skladam
Wydanie I
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.PROLOG
Chrobot plastikowych kółek niósł się po klatce schodowej od momentu, gdy zamknąłem mieszkanie. Uważając, by po drodze nie rozedrzeć przepełnionego worka ze śmieciami, schodziłem szybko na parter. Jednocześnie zerkałem w dół przez poręcz na sąsiadkę, usiłującą uwolnić wózek ze śpiącym dzieckiem z kleszczy samozamykających się drzwi.
– Pani poczeka! – krzyknąłem z półpiętra. – Zaraz pani pomogę.
Leciwa sąsiadka odetchnęła z ulgą, widząc, jak odkładam worek śmieci pod ścianę i szeroko rozwieram bramę klatki schodowej.
– Dziękuję, panie Arku.
– Nie ma za co – odparłem zgodnie z prawdą. – To może ja wniosę wózek na górę, a pani wejdzie sobie spokojnie na piętro?
– Co ja bym bez pana zrobiła… On robi się coraz cięższy, a ja już nie mam siły, by wciągać go na górę. A jeszcze zakupów narobiłam w markecie.
Szarpnęła za uchwyt pękatego kraciastego wózka, z którego wystawała bagietka i zaczęła mozolnie taszczyć go za sobą.
Chłopiec, zawinięty szczelnie w kocyk, spał jak zabity, mimo gwałtownych szarpnięć i przypadkowych zderzeń z metalową balustradą na wąskich biegach schodów. Odstawiłem wózek na posadzkę przed wejściem do mieszkania i zaczekałem na powoli gramolącą się sąsiadkę. Zatrzymała się zasapana pod drzwiami i spomiędzy reklamówek, upchanych w klapie wyświechtanego wózka, wyjęła dorodną kiść powiązanych kolorowymi tasiemkami kluczy i wisiorków.
– Ja już zupełnie nie mam siły – podjęła na nowo. – Uwierzy pan, że mojej Zuzce przesunęli teraz godziny pracy tak, że ledwie zdąża do pracy? A przedszkole otwierają dopiero o szóstej. I co ma zrobić bidulka? A pan wie, jak teraz dzieci chorują? Dwa dni w przedszkolu i reszta miesiąca w domu… Bo co chwila któreś jakieś choróbsko przywlecze, nie wiadomo skąd. Ja nie wiem… Za moich czasów dzieci bardziej odporne były. Teraz, ledwo które kichnie, a na drugi dzień gorączka, katar albo wysypka. A ty matko męcz się potem, nie śpij po nocach… Żeby nie prababcia, to kto by się teraz zaopiekował moim słodkim aniołkiem?
Czule pogłaskała po twarzy śpiącego chłopca, wykręcając zapadłe usta w dziubek.
– A lekarstwa jakie teraz drogie… – biadoliła, przekładając w pomarszczonych dłoniach kolejne klucze.
– Pani Nowakowa… Muszę już lecieć, bo zaraz i ja spóźnię się do pracy – powiedziałem podniesionym głosem, mając nadzieję, że usłyszy mnie za pierwszym razem.
Kobieta z wyrazem troski uniosła wzrok znad kluczy i przyjrzała mi się dokładnie.
– A tak, tak kochanieńki. Ja już sobie poradzę. Idź, idź… I nie spóźnij się.
Niestety, zarówno ona jak i wózek z chłopcem nadal tarasowali mi drogę, więc tylko odetchnąłem ciężko i uzbroiłem się w cierpliwość.
– Gdybyś ty, synku, wcześniej spać się kładł, to byś się teraz do pracy nie spóźnił. Ale tylko dziewuchy ci w głowie… Już ja wiem, co się tam u ciebie po nocach wyrabia. Stara jestem, ale słuch mam jeszcze dobry. Mój Boże, kiedy ja byłam młoda…
Jakiś obraz wypłynął chyba z odmętów jej pamięci, bo babina naraz zastygła z wyrazem rozanielenia na upstrzonej plamami twarzy. Jednak po chwili odetchnęła tylko głęboko i dopowiedziała:
– Tobie, synku, to porządna dziewczyna jest potrzebna. Grzeczna i cicha, a nie taka, co po nocy krzyczy, jak by ją kto ze skóry obdzierał, a nad ranem po schodach się skrada z butami w ręce…
O kurwa! – pomyślałem. – Ale… Ale jak?
– A co ty teraz robisz, Arku? – zapytała, wracając do przekładania kluczy.
– Jestem żołnierzem zawodowym – odparłem zgodnie z prawdą, nie mogąc wyjść z szoku po tym, co usłyszałem.
– Ale ja cię, nigdy nie widziałam w mundurze, kochany.
– Bo ja w sztabie, w kancelarii tajnej pracuję, pani Nowakowa.
Właściwy klucz zachrobotał wreszcie w zamku.
– Oho, w sztabie… To strasznie ważne rzeczy robisz… Mój Boże… Tylko patrzeć, jak jakim generałem zostaniesz.
Jeszcze raz obrzuciła mnie przenikliwym spojrzeniem.
– Nigdy bym nie pomyślała, że nasz mały Arek wyrośnie na takiego przystojnego mężczyznę… Wiesz, że wyglądasz teraz zupełnie jak swój dziadek w młodości? Masz takie same spojrzenie i gęste czarne włosy… Tylko on nie był taki wysoki. No postawny to on był, ale nie tak jak ty. Wszystkie na ulicy zazdrościły twojej babci takiego chłopa, ech… Że też ja wtedy za Wicka wyszłam… A ona przecie też wysoka była. I ładna. Pewnie to po niej masz takie usta i brązowe oczy. Świeć panie nad jej duszą… Dobra z niej była kobieta. To mówisz, że we wojsku pracujesz, w kancelaryji. I to tajemnej. Bój się Boga, synku! Bój się Boga…
Drugi klucz zazgrzytał w zamku wiekowych drzwi.
– To i pewnie dobrze zarabiasz? – oczy sąsiadki nagle się zwęziły, zupełnie znikając pod niebieskimi od cienkich żyłek powiekami.
– Nie narzekam – odparłem skromnie, z nadzieją patrząc jak trzeci klucz zbliża się do dziurki.
– Żebym ja wcześniej wiedziała, że się tu sprowadzisz, to jakem żywa, nigdy bym nie wyraziła zgody na ślub Zuzki z tym nicponiem i łajdakiem. A teraz… O…!
Ucałowała przeciągające się w wózku zasmarkane dziecko.
– A może ty byś chciał…?
– Miłego dnia, pani Nowakowa – czmychnąłem poszerzającą się szczeliną za plecami sąsiadki, gdy przednie kółka wózka, wraz chłopcem zniknęły za progiem drzwi i sadząc susy, po kilka stopni na raz, zbiegłem na sam dół, nie czekając na resztę pytania, nomen omen, znanego mi już od dawna i zadawanego przy każdej okazji.
Nim dotarłem do pracy, z daleka zobaczyłem, że świecą się światła w oknach kancelarii, więc zamiast na biuro przepustek po klucz, pobiegłem bezpośrednio do budynku.
– Dzień dobry, pani Asiu – wydyszałem, zatrzaskując za sobą pancerne drzwi.
– No… dzień dobry. I czego się spóźnił? Ja stara musiałam przez niego po klucz lecieć…
– Oj niech pani nie marudzi… Każdemu się może zdarzyć, a w pani wieku ruch to przecież zdrowie.
– Żebym mu nie powiedziała, co jest zdrowe w jego wieku…
– A pani znowu o seksie, pani Asiu.
Roześmiałem się, widząc minę starszej kobiety spoglądającej na mnie znad rogowej oprawy grubych okularów.
– Widzisz, Aśka? Pan Arek dobrze ci powiedział – odezwała się wchodząca z zaplecza z kubkiem kawy Zdziśka, równolatka Aśki.
– Ruszyłabyś się, bo od siedzenia na dupie tylko żylaków dostaniesz. Może po drodze w końcu jakiegoś chłopa poznasz…
– A po cholerę mi chłop!? – obruszyła się Aśka. – Ja już jednego kiedyś miałam, dziękuję bardzo! I przestańcie się do mnie przypieprzać! Kierownik jest młody, to sobie może za dziewczynami latać nawet po górach, jak tak lubi… A, wróć! Teraz to takie czasy, że dziewuchy same się za chłopami uganiają.
– Co racja, to racja… – wtrąciła Zdziśka, przypalając sobie papierosa. – Ta mała czarna z finansów, to już codziennie tu przychodzi. A jak się stroi dla kierownika…
Suchy kaszel Aśki przerwał nagle podśmiechujki, a ja pokręciłem tylko głową w milczeniu i poszedłem na zaplecze się przebrać, bo doskonale zdawałem sobie sprawę, że w tej dyskusji poszedłbym na dno jak Titanic.
– Panie Arku, właśnie mi się przypomniało: szef już za panem dzwonił. Zły jak cholera.
– Pewnie mu znowu stara nie dała… – wtrąciła Aśka.
Rechot kobiet poniósł się po kancelarii.
– A co on? Przed odprawą już mnie szuka? – zapytałem zdziwiony, poprawiając krawat.
– A ja tam nie wiem, o co mu chodzi – odparła Zdziśka. – Ale widać coś się stało, bo rano, jak szedł na górę, to mi nawet „dzień dobry” nie odpowiedział.
Nagły dzwonek domofonu, wspomagany waleniem pięścią w grubą blachę drzwi, przerwał konwersację.
– A co to się dzieje?! – zdziwiła się Aśka.
Ostatni raz spojrzała na dokumenty i podniosła słuchawkę domofonu.
– Czego? Jeszcze nie ósma. – Gardłowy głos kancelistki zabrzmiał bardziej nosowo niż zwykle. Jednak po wysłuchaniu kilku zdań wcisnęła przycisk elektrozamka. Drzwi otworzyły się gwałtownie i do środka wpadła Agnieszka, sekretarka.
– Arek! Natychmiast do szefa! – wydyszała zasapana.
Wyszedłem w pośpiechu, zapinając guziki munduru. Do pokonania miałem schody i pół korytarza, jednak wolałem wejść do środka bez zadyszki i pełen szyku. Sekretarka wyprzedziła mnie na schodach, po czym łapiąc kilka głębszych wdechów, przecisnęła się między oczekującymi oficerami i weszła do gabinetu.
Wyjrzała po chwili zza futryny i powiedziała:
– Możesz wejść.
– Panie pułkowniku, starszy chorąży Roch. Melduję się na rozkaz! – wygłosiłem regulaminową formułkę i, by nie peszyć przełożonego swoim pojmowaniem rzeczy, wbiłem wzrok w przestrzeń za oknem.
– Dlaczego nie odbiera pan telefonu!?
– Melduję, że zgodnie z obowiązującymi zasadami ochrony informacji niejawnych, telefon wyłączyłem i zdeponowałem przed wejściem do kancelarii.
Na wściekłej dotąd twarzy szefa wyraz niezadowolenia zmienił się w kwaśny grymas zawodu, że nie udało mu się mnie przyłapać na łamaniu obowiązujących przepisów.
– Panie Arku… Proszę siadać – powiedział mocno przesłodzonym głosem i wskazał najbardziej oddalone krzesło.
Poczekał, aż zajmę miejsce i przybrawszy oficjalny ton, zaczął:
– W dniu dzisiejszym, z samego rana, otrzymałem informację, że wybiera się do nas kontrola z MON. Powinni u nas być na dziesiątą. Proszę mi zatem powiedzieć, jak jest pan przygotowany do wizyty przedstawicieli ministerstwa?
– Jak zawsze, panie pułkowniku… Mogą wchodzić o każdej porze – dodałem zuchwale.
– Nie podoba mi się pana pewność siebie… Jak coś nie będzie grało, to będę musiał wyciągnąć wobec pana konsekwencje.
– Szefie… Umówmy się, że jak coś będzie nie tak, to biorę służby poza kolejnością, ale jak wszystko będzie dobrze, to dostanę urlop.
W gabinecie zapadła głucha cisza, a mój przełożony zdjął nogę z biurka i wyprostował się w fotelu.
– Służby, mówi pan… Żeby to tylko o służby chodziło…
Przez twarz pułkownika przebiegł złośliwy uśmiech.
– Panie pułkowniku, mogę się z panem założyć, że nic nie znajdą.
– O co?
– O mój urlop. Ale jeśli nic nie znajdą, a ponadto nie wpiszą żadnych sensownych uwag, to do urlopu dorzuci pan konkretną nagrodę finansową.
Wyraz samozadowolenia nagle spełzł z twarzy szefa, a on sam pochylił się nad blatem i krzyknął:
– Agnieszka…! Słyszałaś?!
W jednej chwili szczelina między drzwiami a futryną się rozwarła i wyjrzało z niej kilka głów szefów podległych wydziałów oraz sekretarka.
– Tak panie pułkowniku, wszyscy słyszeli… – zapiszczała.
– Zgoda! – zwrócił się do mnie. – Na koniec dnia czekam na pański meldunek…ROZDZIAŁ 1
Jadąc pod górę po mokrym asfalcie, cieszyłem się z kolorów, które smugami czerwieni i żółci znaczyły przydrożne drzewa. Po deszczu zrobiło się tak słonecznie, że mimo rześkiego powietrza, poopuszczałem w samochodzie wszystkie szyby do oporu. To był nieprzemyślany i całkowicie spontaniczny wypad w góry, a w dodatku w samym środku tygodnia.
Gdy dotarłem do pensjonatu, słońce dotykało swą tarczą okolicznych wzgórz, a wiatr ustał całkowicie. Na parkingu przed budynkiem stał tylko jeden samochód, za to wielki i czarny, na warszawskich numerach. Widok pustej recepcji nie nastrajał optymizmem. Przez moment nawet zacząłem się zastanawiać, czy pomysł z wyjazdem nie okaże się błędem, lecz w tej samej chwili drzwi służbowego przejścia otworzyły się, a w nich ukazała się skromna, szczupła dziewczyna w staromodnym swetrze. Ze współczuciem patrzyłem, jak męczy się, wprowadzając moje nazwisko do systemu archaicznego komputera, a na koniec wyciąga z przegródki i wręcza mi klucz z ogromnym, drewnianym brelokiem.
Apartament może nie powalał wystrojem, ale zgodnie z moimi oczekiwaniami okazał się całkiem duży, z bardzo wysoko zawieszonym sufitem. Składał się z zaopatrzonego w podwójne łóżko pokoju, odrębnej łazienki i malutkiego balkonu. A po prawej stronie od wezgłowia łoża, nieco zastawione fotelem, bieliły się zamknięte, ogromne drzwi. Uśmiechnąłem się do siebie, bo gdy podchodziłem do nich, we fragmencie lustra, wystającego spod, nie wiedzieć czemu, umieszczonej tam zasłony, mignęło mi własne oblicze. Klamka poddała się całkiem łatwo, chociaż musiałem użyć sporej siły, aby stare, ciężkie skrzydło stanęło otworem. Niestety, za nimi było kolejne, zapewne do pokoju obok. To jednak mimo wysiłków nie ustąpiło, zamknięte prawdopodobnie na klucz.
Rzuciłem torbę pod szafę, kompletnie nie mając zamiaru zajmować się w tej chwili jej zawartością, bo nagle burczący żołądek przypomniał mi, że podobno w centrum tego miasteczka mieści się niezła knajpka. Czym prędzej więc zamknąłem pokój i przechodząc koło recepcji, ze sterty, leżącej na blacie pulpitu, wziąłem ulotkę z tak zwanymi atrakcjami turystycznymi, po czym wyszedłem na zewnątrz.
Słońce już zniknęło za górami i choć zrobiło się wyraźnie chłodniej, z radością chłonąłem zapachy jesiennego wiatru i wilgotnych liści opadających leniwie z platanów. Nie spieszyłem się. To doprawdy fantastyczne: olać cały świat i poruszać się wolniej od wszystkich tych zabieganych ludzi. Miałem wrażenie, że przemieszczam się w ślimaczym tempie. Ostentacyjnie mijałem witryny kafejek i restauracji, starając się nie zwracać uwagi na dochodzące zewsząd, a jakże, smakowite zapachy.
Celem mojego spaceru okazała się klimatyczna restauracja na rogu skrzyżowania, do której wchodziło się po kilku wąskich i stromych stopniach. Rozejrzałem się po jej wnętrzu i wybrałem stolik we wnęce, ale przy dużym oknie. Rozciągał się stamtąd piękny widok na, pogrążający się w cieniach i blaskach zapalonych latarni, stary park.
Między Bogiem a prawdą usiadłem tam odruchowo, ponieważ przy stoliku, który widziałem z zewnątrz, siedziała drobna brunetka. Mając do dyspozycji widok parku i ładnej kobiety, poczułem zadowolenie z zapobiegliwości, jaką zupełnie nieświadomie się wykazałem. Nieznajoma wyraźnie czekała na kogoś, bo odwracała głowę przy każdym hałasie dobiegającym od strony drzwi wejściowych.
Kelner przyniósł menu i zapalił maleńką świeczkę na środku stołu. Nawet nie zauważyłem, kiedy przed sympatyczną czarnulką usiadł chudy, starannie uczesany jegomość w eleganckim garniturze. Nie widziałem jego twarzy, ale zapach wody kolońskiej, której używał, docierał kilka stolików dalej. Zamówiłem obiecująco wyglądające danie z aromatycznie pachnącym kawałkiem polędwicy i dużą ilością różnorakich kiełków. Wytrawne czerwone wino, choć nie jestem smakoszem, rewelacyjnie pasowało do całego zestawu. Jadłem nieśpiesznie, wyglądając przez okno. Cieszyłem się ciepłem oraz smakiem posiłku, gdy nad trawnikami parku powoli unosiła się gęstniejąca mgła. Uświadomiłem sobie, że zbyt pochłonięty chęcią opuszczenia pokoju, nie zabrałem ze sobą nic ciepłego do okrycia.
Moją uwagę przykuł nagle widelec strącony ze stolika zajętego przez brunetkę i ufryzowanego gentlemana. Para kłóciła się szeptem, lecz emocje rozmówców wyrwały się w niekontrolowany sposób i uwidoczniły w zaciśniętych przez nieznajomą pięściach oraz zaciętym spojrzeniu. Ów osobnik poderwał się z krzesła. Wyraźnie napięty, pochylał się groźnie nad stolikiem, sprawiając, że delikatna kobieca postać zmalała i osunęła się na oparcie krzesła. Mój wzrok nazbyt długo zawisł na tej scenie, bo dziewczyna ponad ramieniem towarzysza, rzuciła mi zatrwożone spojrzenie. Wyprostowałem się i kompletnie bez zastanowienia, ruchem oczu, wskazałem na krzesło przede mną. Ona podjęła rozmowę z mężczyzną, ale widziałem, że już poczuła się silniejsza. Nagle wstała, podniosła z siedzenia obok torebkę i wyminąwszy partnera, skierowała się w moją stronę. Ten próbował jeszcze chwycić ją za rękę, ale wyrwała mu się i szybkim krokiem ruszyła wprost do mojego stolika. Usiadła. On wstał i rzucił nam pogardliwe spojrzenie, po czym szybkim krokiem wyszedł z lokalu.
Kobieta dopiero teraz uniosła głowę, a ja wstrzymałem oddech, widząc z bliska piękne, wilgotne od łez, ogromne brązowe oczy.
– Przepraszam pana – powiedziała, po czym zasłoniła twarz chusteczką.
– Czy wszystko w porządku? – zapytałem idiotycznie i od razu pożałowałem, bo popatrzyła na mnie w taki sposób, jakbym był wychowankiem szkoły specjalnej. – Przepraszam… – poprawiłem się zaraz i zaproponowałem jej coś do picia.
Znów te oczy… Jednak teraz pojawiło się w nich zainteresowanie.
Przywołany kelner przyjmował zamówienie, a ja miałem chwilę na to, by przyjrzeć się jej dokładniej. Była piękna. Nie tak jak modelki na wybiegu, lecz emanowała nieprzeciętną kobiecością i seksapilem w taki sposób, że poczułem, jak robi mi się gorąco, a dłonie samoistnie drżą z emocji. Przypuszczam nawet, że nie zdawała sobie z tego sprawy. Miała bardzo zgrabne nogi obute w eleganckie śliwkowe szpilki, a dopasowany do figury żakiet skrywał okazały biust.
Milczenie przeciągało się nieznośnie, a ja nie umiałem się zdobyć na podjęcie rozmowy. Widząc moje zakłopotanie, przedstawiła się i podziękowała za okazaną pomoc. Prawdę powiedziawszy, nie zarejestrowałem ani jednego słowa. Utonąłem w jej oczach, w jej poruszających się ustach i nieświadomych gestach wykonywanych przez dłonie. Bąkałem i potakiwałem bez sensu, niezdolny do sklecenia pełnego zdania. Jeszcze nigdy w moim życiu nie spotkałem kobiety, która wywarłaby na mnie takie wrażenie w tak krótkim czasie.
Rozmowa potoczyła się swoim torem i choć dzisiaj słowa bym nie powtórzył, to chyba nie dałem plamy, bo jej oczy obeschły. Najpierw pojawił się nieśmiały grymas, potem uśmiech, by po kwadransie śmiała się już całą sobą. Nie liczyłem wypitych drinków, jednak gdy wychodziliśmy z restauracji, czułem się lekko podchmielony. Rachunek z jej stolika oczywiście wziąłem na siebie, bo burak, z którym wcześniej jadła kolację, wyszedł, zapomniawszy o dobrych manierach.
Obiecałem odprowadzić ją do domu, chroniąc przed każdym możliwym zagrożeniem.
Jakież było moje zdziwienie, gdy na końcu naszej wspólnej drogi pokazał się portal mojego pensjonatu.
Wybuchnęliśmy nieopanowanym śmiechem. Przez chwilę uciszaliśmy się niezdarnie nawzajem. Prawdziwe zaskoczenie wywołał dopiero fakt, że jej pokój sąsiadował bezpośrednio z moim.
Staliśmy przed jej drzwiami, a radość na naszych twarzach powoli przetapiała się w wyraz smutku i zakłopotania bliskim rozstaniem. Nie wiedziałem, co począć z rękami, więc stałem sztywno, nie odrywając od niej oczu. Po dłuższej, krępującej chwili uniosła się na palcach i nieśmiało cmoknęła mnie w policzek, po czym szybko się odsunęła i zniknęła za drzwiami.
Powlokłem się do siebie, mając poczucie niedosytu. Paradoksalnie, byłem przy tym szczęśliwy, jak mały szczeniak.
Szybko zrzuciłem ubranie i na piętnaście minut zniknąłem w łazience. Podchodząc do łóżka, tęsknie spojrzałem na dzielące nas drzwi, po czym wskoczyłem nago pod ciężką, szorstką pościel. Delikatny helikopter i intensywne przeżycia wieczoru sprowadziły na mnie głęboki sen, w który zapadłem momentalnie.
Obudziłem się nagle, czując raczej, niż słysząc, że coś się zmieniło w moim otoczeniu. Wsłuchując się w nocną ciszę, otworzyłem sklejone oczy i spojrzałem na tarczę zegarka. Było dziesięć po trzeciej.
– Ja pierdolę! Jutro będę nieprzytomny!
A czym ja się martwię? – pomyślałem. – Przecież mam urlop.
Wstałem, bo jednak wypite płyny domagały się uwolnienia, gdy nagle coś usłyszałem. Wskoczyłem szybko do łazienki i, z uwagi na chęć zachowania ciszy, usiadłem na sedesie. Coś ewidentnie działo się za ścianą. Po chwili rozbudzania, wspomnienia spędzonego wieczoru napłynęły nagłą falą, gwałtownie przyspieszając bicie serca i całkowicie mnie trzeźwiąc. Na palcach podszedłem do dzielących pokoje drzwi. Delikatnie naparłem na wiekową klamkę i pociągnąłem ją do siebie. Zaskakująco, zarówno sam mechanizm, jak i zawiasy ogromnych drzwi nie wydały najmniejszego dźwięku. Pod drzwiami mojej nowo poznanej sąsiadki sączyło się łagodną smugą światło. Nachyliłem się do plamy jasności strzelającej przez dziurkę od klucza wprost w moją pierś. Zamrugałem, bo poczułem na oku powiew chłodnego powietrza.
Jej pokój był lustrzaną kopią mojego, teraz oświetlony stojącą w rogu drewnianą lampą. Ciepłe, łagodne światło zalewało swym blaskiem niewielką toaletkę z lustrem i ustawiony naprzeciw niej staromodny wysoki fotel. Dziewczyny nie było nigdzie widać. Cholera! Jak miała na imię? Pamięć zabulgotała, wypluwając pusty bąbel niewiedzy i sklęsła.
Do diaska! Jak mogłem przegadać z nią cały wieczór i nie poznać jej imienia?
Już miałem się wycofać, bo poczułem się cokolwiek nieswojo, stojąc nago, zgięty przy dziurce od klucza, gdy zza fotela wysunęła się powoli naga stópka. Właścicielka tej pięknej części ciała pozostawała dla mnie nadal niewidoczna. Biała nóżka oderwała się po chwili od dywanu, na którym się wspierała, powędrowała w górę i wdzięcznie oparła o krawędź toaletki. Mój wysoki puls przyspieszył jeszcze bardziej. Huk łomoczącej w tętnicach krwi prawie odebrał mi słuch, a w gardle język usechł i przykleił się do podniebienia. Poczułem jednocześnie, jak moja męskość twardnieje i unosi się, zawadzając o ornamenty zdobiące skrzydło drzwi.
Po obu stronach fotela ukazały się jakże piękne kolana, rozchylone szeroko niczym skrzydła motyla. Usłyszałem głębokie westchnienie właścicielki, a światło odbite w lustrze toaletki zaczęło gwałtownie tańczyć po suficie. Odruchowo chwyciłem członek, poprawiając kurczącą się mosznę i odsuwając go od drewnianych aplikacji. Nieopatrznie oparłem się drugą dłonią o skrzydło, które, nie wiedzieć czemu, poddało się i delikatnie uchyliło. Stałem zdębiały, lekko pochylony, z członkiem w dłoni, patrząc przerażony na wezgłowie fotela. W duchu modliłem się żarliwie, by moje niezapowiedziane wtargnięcie pozostało niezauważone.
Gdy już, już miałem się cichutko wycofać i zamknąć drzwi, pod moim ciężarem jęknęła obluzowana klepka…ROZDZIAŁ 2
Zastygłem jak wmurowany.
Dziewczyna chyba nie usłyszała skrzypnięcia, za to do moich uszu dobiegały coraz głośniejsze pojękiwania. Wycofałem się ostrożnie do swojego pokoju, ale fascynacja słodko niepokojącymi dźwiękami zza fotela oraz coraz bardziej rozedrgane refleksy na suficie w magiczny sposób przyciągały moją uwagę. Stałem nago w futrynie drzwi i nie wierzyłem, że to się dzieje naprawdę.
Co się stanie, gdy przyłapie mnie na podglądaniu i to w stroju, hmm… Adama?
Nagle fotel zakołysał się gwałtownie, a na jego wezgłowiu zacisnęła się drobna dłoń. Czym prędzej przymknąłem drzwi, jednak zanim zamek zatrzasnął się na dobre, usłyszałem przeciągły jęk rozkoszy, a po moich plecach rozszedł się dreszcz tak intensywny, że aż mnie wygięło. Wskoczyłem do łóżka i nakryłem się kołdrą jak dziecko skarcone przez rodziców. Tylko dzięki temu, że we krwi miałem alkohol, udało mi się zasnąć ponownie bez żadnych snów.
Obudziłem się dopiero o dziewiątej. Pragnienie było nie do zniesienia. Szczęśliwie dobry los odpuścił mi ból głowy, który w moim przypadku jest normą po wypiciu zbyt dużej ilości wina i innych słodkich alkoholi. Ostrożnie usiadłem na brzegu łóżka, ale nic się nie wydarzyło. Gdy już nabrałem pewności, że nic złego mnie nie spotka, wstałem i poczłapałem do łazienki.
Zszedłem do sali jadalnej z nadzieją na mocną i gorącą kawę.
Była tam. Czarna i mocna, taka jaką lubię – z odrobiną mleka smakowała wyśmienicie. Siedziałem samotnie przy jedynym stoliku zastawionym dla czterech osób. Zerkając co raz w małe, półokrągłe okienko, obserwowałem przelatujące za szybą liście i krople deszczu rozpryskujące się na chodniku.
Zapowiadano, że niefart pogodowy potrwa do późnego popołudnia, a ja nie miałem pomysłu co zrobić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Piesze wycieczki, o których wręcz marzyłem będąc w pracy, teraz nie wydawały się atrakcyjne. Zacząłem zastanawiać się co począć, gdy nagłe wspomnienie wczorajszego wieczoru żywo stanęło mi przed oczami. Rozglądnąłem się nerwowo, zastanawiając się, gdzie podziała się ta zjawiskowa kobieta.
Czyżby jeszcze spała? – pomyślałem.
Poczułem, jak coś mocno zacisnęło się na mojej klatce piersiowej. Uczucia straty i osamotnienia były tak dojmujące, że chciałem zerwać się z miejsca i pobiec pod drzwi jej pokoju. Jednak po chwili, zaskoczony reakcją swojego organizmu, z niedowierzaniem pokręciłem głową i smętnie ruszyłem do pokoju, by się ubrać stosownie do pogody za oknem. Gdy przechodziłem obok jej drzwi, zwolniłem, nasłuchując jakichkolwiek oznak aktywności.
Niestety, nie było nic słychać.
Poczułem ogromny zawód.
Rzucając się w objęcia wiatru i deszczu, zauważyłem tylko, że parkujący wczoraj samochód zniknął z parkingu. Westchnieniem odgoniłem ponure myśli i ruszyłem w góry, ignorując pogodę.
Lało jeszcze tylko przez godzinę mojej wędrówki, więc nie nasiąkłem zbytnio. Jak to w górach bywa, nieoczekiwana zmiana pogody, tym razem na roziskrzone promieniami słońca pełne pędzących chmur niebo, zaskoczyła mnie na dość ostrym podejściu. Gwałtownie rosnąca temperatura i parująca z runa woda dodatkowo wyciskały ze mnie pot i resztki wczorajszego alkoholu. Trzy godziny wymagającego marszu zresetowały mój umysł do zera. Zera stresu, zera wspomnień, zera pragnień.
Usiadłem na gładkiej kłodzie zwalonej przy samej ścieżce i wyjąłem z plecaka jedzenie. Znowu czułem się cudownie, gdy smak świeżego chleba z masłem i żółtym serem rozchodził się po podniebieniu, a słońce ogrzewało mi twarz.
Pustka w głowie nie trwała jednak zbyt długo. Chłonąc przepiękne widoki i zachwycając się otaczającymi mnie barwami, nie udało mi się zachować klinicznie czystych myśli. Kolory roślinności, a zwłaszcza brązy, zaczęły się sączyć odcieniem oczu tej niewiarygodnie pięknej istoty, którą wczoraj poznałem.
Zdałem sobie sprawę, że już nic nie ma dla mnie znaczenia, poza tym by znów ją zobaczyć i usłyszeć ten perlisty śmiech.
Wędrowałem prawie do wieczora. Rozmyślanie o niej zabrało mi pozostały czas wędrówki. Byłem taki zmęczony…
Po powrocie wziąłem gorący prysznic i położyłem się na chwilę, bo padałem z nóg. Obudziłem się wilczo głodny po dwóch godzinach. Była dziewiętnasta. Spojrzałem na ulotkę, którą zabrałem wczoraj z recepcji i jedna z atrakcji wydała mi się bardzo obiecująca.
Prawie pobiegłem do odkrytej wczoraj restauracji, by ożywić wspomnienia, lecz ostatecznie posiłek zjadłem sam. Nie smakował mi już tak dobrze. Wróciłem do hotelu i odpowiednio się przebrałem. Atrakcją, która zwróciła moją uwagę, była sauna ukryta w piwnicach mojego pensjonatu. Schodząc po krętych stopniach, owinięty w sam ręcznik czułem się jak wampir w pustym zamku. W zasadzie mógłbym iść nago, bo i tak nikogo nie spotkałem.
Wewnątrz przygaszone światło i ciepło bijące od pieca przyjemnie koiły ból w nadwyrężonych mięśniach. Leżałem nago na gorących deskach, wsłuchując się w trzeszczenie elektrycznej grzałki, gdy drzwi otworzyły się, wpuszczając chłodne powietrze do środka.
Postanowiłem nie otwierać oczu i nie zwracać uwagi na obcą osobę zakłócającą mój spokój. Wtem… Do moich nozdrzy napłynął zapach kobiecych perfum, gwałtownie rozwierając mi powieki. Ogarnęło mnie podniecenie, którego nijak nie dało się ukryć. Usiadłem gwałtownie zdezorientowany i zawstydzony, ponieważ jedyny ręcznik, jaki zabrałem, wylądował rozłożony pod moim tyłkiem i za cholerę nie potrafiłem się nim okryć bez eksponowania klejnotów.
Perlisty śmiech stłumiony dłonią, dochodzący gdzieś z kąta sauny, sparaliżował mnie do reszty.
– Przepraszam. Czy mogę dołączyć? – usłyszałem.
Pytanie na chwilę wyłączyło moją świadomość, wystrzeliwując osłupienie poza planetę.
– Tak… Oczywiście! – wyrzuciłem z siebie z gorliwością wyznawcy Mahometa idącego na śmierć, a przy tym nadal siłowałem się niezdarnie z własnym ręcznikiem.
– Hej! Zostaw w spokoju ten ręcznik, bo go podrzesz – usłyszałem z najciemniejszego kąta.
Zarys postaci, niewyraźny przez unoszącą się parę, poruszył się i nieznacznie przesunął w moją stronę, bliżej jedynej dogorywającej lampki.
To była ona. Nie widziałem jej wyraźnie, ale owinięta w duży kąpielowy ręcznik, z włosami upiętymi wysoko, musiała być nią… I ten głos… Zapach…
– Wiesz? – zapytała. – Dziwię się. Skąd u ciebie taka wstydliwość? Wczoraj w nocy nie zauważyłam, by przeszkadzała ci twoja nagość.
Poczułem, jak krew odpływa mi z twarzy oraz dłoni i mimo gorącej pary zrobiło mi się lodowato. Skąd wiedziała, że u niej byłem? Przecież była zajęta sobą tak bardzo, że nie zauważała otoczenia. I nagle spłynęło olśnienie… Lustro na ścianie przy łóżku! Ten sam układ pokoju co u mnie. A ja, zapatrzony w jeden punkt, nie widziałem nic poza nią.
– Przepraszam – wydukałem, bo naprawdę poczułem się zawstydzony.
– Ejże. Nie ma za co. Myślałam, że wejdziesz i do mnie dołączysz…
Szok po jej słowach sprawił, że zacząłem wątpić w swój, jak zawsze myślałem, doskonały słuch.
– Eeee… – I to by było na tyle, co mogłem w tej sytuacji odpowiedzieć.
– Pozwolisz, że poczuję się odrobinę swobodniej? – zapytała, jednocześnie rozsupłując swój ręcznik na piersiach.
Materiał gładko zsunął się po jej skórze, opływając wszelkie kształty znajdujące się pod nim, a ja stwierdziłem z zaskoczeniem, że chyba wzrok się mi wyostrzył albo oczy wyszły mi z orbit. Widziałem bowiem wszystkie szczegóły pięknego ciała, jak byśmy siedzieli w blasku południowego słońca. Uśmiechała się zalotnie, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jakie tym pokazem robi na mnie wrażenie. Wszystkie moje przemyślenia na jej temat, jakie poczyniłem przez prawie cały dzień, uleciały w niebyt, pozostawiając jedynie wykrzykniki pomieszane ze znakami zapytania. I ani jednej kropki.
Rozluźniłem się trochę, nabierając w płuca gorącego i parnego powietrza. Potem zrobiłem jeszcze kilka głębokich wdechów i nieco spokojniejszy popatrzyłem otwarcie na jej nagie ciało.
Skondensowana para i pot już wyraźnie perliły się na jej skórze, drobniutkimi strumyczkami spływając z policzków i szyi w dół na dekolt i dalej pomiędzy piękne, dojrzałe piersi. Wyraźnie zarysowane sutki dumnie prężyły się w moją stronę, wołając w mojej wyobraźni: „Possij nas, dotknij, a może nawet ugryź”. Gdy oddychała, falowanie biustu było wręcz hipnotyczne. Zapatrzony na strużkę odrywającą się pod piersią, dotarłem wzrokiem do łona z delikatnie zarysowaną kępką ciemnych włosów niknącą pomiędzy zaciśniętymi udami. W pewnej chwili i całkowitym milczeniu nachyliła się do mnie, wspierając rękami na krawędzi ławki, co przepięknie zebrało piersi i zaokrągliło biodra.
– Myślę, że powinniśmy się już schłodzić.
Otrząsnąłem się nagle, bo chyba faktycznie straciłem poczucie czasu.
– Chodź! Idziemy – powiedziała.
Wstałem jako pierwszy, czując, że i tak nie zapanuję nad podnieceniem. Pozbawiony innego wyjścia, zagryzłem wargi prawie do krwi, byle nie myśleć o tym, jak się prezentuję wyprostowany w tej chwili. Chwyciłem za klamkę, chcąc szarmancko otworzyć drzwi przed damą, lecz ona położyła dłoń na moich plecach i stanowczo wypchnęła mnie z sauny. Szedłem w ten sposób, lekko popychany i nie mogłem się obrócić, by na nią spojrzeć. Wtłoczyła mnie do otwartej, wyłożonej kamieniem kabiny, a potem poczułem jak coś miękkiego naciska na moje plecy.
– Nie ruszaj się teraz – powiedziała ciepłym głosem.
Usłyszałem metaliczny szczęk i w tej samej chwili lodowata struga zalała nas oboje.
Zimna woda w kilka sekund ostudziła nasze ciała, a jedyne gorąco, jakie nadal czułem, to miękki brzuszek i piersi przytulone do pleców. Poczułem, jak jej dłonie oplatają mój tors, a kształtne biodra przyciskają się do pośladków.
– To co? Wracamy? – Jej głos przerwał magiczną chwilę w momencie, gdy mój naprężony penis prawie dotknął jej palców. Zręcznie obróciła mnie, pozostając znowu za mną i popchnęła w stronę sauny. Wszedłem… i tym razem usiadłem o piętro wyżej. Nim mój wzrok przywykł do ciemności, ona usiadła na dolnej ławce, plecami do mnie. Jej dłoń powędrowała do szyi i zaczęła ją rozmasowywać. Wtem odwróciła głowę i z niewinnie utkwionym we mnie wzrokiem zapytała: – Czy mógłbyś…?
Po naprawdę kilku długich sekundach zorientowałem się, o co chodzi i z prawdziwą radością położyłem dłonie na jej ramionach. Zacząłem masować skryte pod skórą mięśnie, czując rozkosz kształtu i aksamitność ciała. Zwiesiła głowę, eksponując smukłą, długą szyję. Podsunęła się na ławce w moją stronę, aż jej biodra dotknęły moich stóp.
Po kilku minutach masażu położyła swoje dłonie na moich nadgarstkach, przerywając rozkoszną czynność. Zacisnęła mocno palce i pociągnęła mnie w dół. Serce mi się prawie zatrzymało, gdy poczułem, jak wraz z przesuwającą się pod palcami skórą zmienia się jej miękkość. Moje dłonie, całkiem zsunięte na jej piersi, choć próbowały, nie były w stanie ich objąć. Poczułem za to, jak nabrzmiałe sutki drażnią ich wnętrze. Tymczasem ona wtuliła głowę w moją szyję. Wykorzystując to, mocno się pochyliłem, by objąć jej biust. Nagła iskra bólu rozbłysła niczym spadająca gwiazda, gdy zębami uchwyciła bezbronny płatek mojego ucha. Aż odruchowo zacisnąłem dłonie, wbijając palce w jej miękkie piersi.
Wyprężyła się, wydając głośny jęk, po czym nagle wyrwała się i schroniła w najodleglejszym kącie pomieszczenia. Dostrzegłem, jak białka jej oczu połyskują w ciemności.
Wystraszyłem się nie na żarty.
– Przepraszam! Nie chciałem cię skrzywdzić.
– Naprawdę??? Myślisz, że mnie skrzywdziłeś? – Usłyszałem po chwili, nie rozumiejąc jeszcze kontekstu.
Śliski od potu wstrzymałem oddech, patrząc jak z ciemności przede mną wyłaniają się jej głowa, ramiona, a potem plecy.
Co jest, do cholery!? – pomyślałem zdezorientowany.
Ona szła na czworakach w moją stronę. Rozpuszczone, teraz mokre włosy poprzyklejały się jej do policzków. Krople potu na jej skórze migotały w słabym świetle, gdy zmysłowo i powoli poruszała biodrami i ramionami, krocząc niczym pantera. Gotowałem się od zewnątrz i od napływających chaotycznie myśli. Gdy oparła się dłońmi o pierwszy poziom ławek, poczułem mrowienie podniecenia pomieszanego ze strachem. Gdy wspięła się na drugi poziom, ja już dygotałem od nadmiaru emocji. Wyprostowała się i położyła dłonie na moich kolanach, po czym gwałtownym ruchem je rozwarła.
Jestem dojrzałym mężczyzną i wiele już doświadczyłem, ale tak potężnej erekcji nie miałem chyba nigdy w życiu. Skóra napięła się tak mocno, że aż poczułem ucisk na jądrach. Tymczasem ona zanurzyła głowę między moimi nogami i, ocierając się o nie, przesunęła twarz od moich kostek aż po kolana. Rzuciła szybkie i głodne spojrzenie w moje oczy, a potem dotknęła nosem mojego przyrodzenia. Zadrżałem z podniecenia. Poczułem język u podstawy członka. Był zdumiewająco chłodny. Przesunęła nim w górę, aż do żołędzi, muskając wędzidełko. Znów spojrzała na mnie, a ja prawie zadławiłem się napływającą śliną. Potem wydarzyło się coś, czego nie sposób opisać. Połknęła mojego członka prawie po nasadę. Mocno zasysając, otuliła swymi pięknymi ustami żołądź, a jedną z dłoni podłożyła pod mosznę. Moja ekstaza zaczęła gwałtownie przybierać na sile. Już myślałem, że eksploduję w jej ustach, gdy, chyba to czując, porzuciła moją męskość i wstała.
– Chodźmy stąd! Strasznie tu gorąco – powiedziała i tym razem wyszła przede mną. Ruszyłem za nią, podziwiając jej zgrabny tyłeczek i długie nogi. Miała przerzucony przez plecy ręcznik kąpielowy, taki sam jak mój. Nie kryła już przede mną swoich pięknych kształtów. Poczekałem, aż się schłodzi pod prysznicem, potem sam wszedłem i wylałem na siebie wiadro lodowatej wody. Okryty w swój mocno już wilgotny ręcznik podążyłem za nią do pokoju. Szła nieśpiesznie, zalotnie oglądając się na mnie. Swoje okrycie trzymała w lewej dłoni. Idąc, co rusz odwracała się przodem do mnie. Zupełnie naga i mokra zostawiała wilgotne ślady na wytartej wykładzinie. Otworzyła drzwi swojego pokoju i tak, jakbym był znamienitym gościem, z pełną kurtuazją ukłoniła się, gestem dłoni zapraszając do środka.
Ile zniesie moje spragnione ciało? Podniecane do granic wytrzymałości i studzone tak raptownie…
Wszedłem do jej pokoju i trwożliwym spojrzeniem objąłem jego wnętrze. Za plecami usłyszałem chrobot zatrzaskiwanych drzwi i przekręcanego w nich klucza.
– Wiesz, że jesteś teraz mój?
Popatrzyłem zaskoczony na to, jak zmierza w moją stronę i przełknąłem ogromną gulę.
– Połóż się! – rozkazała, po czym zerwała z moich bioder wilgotne okrycie.
Posłusznie usiadłem na brzegu łóżka i rękami wciągnąłem się na jego środek.
Obeszła mnie i stanęła nad moją głową. Cóż to był za widok… Pochylona pocałowała mnie w czoło, potem w nos i wreszcie w usta. Jej drobne ząbki wgryzały się w moje wargi, sprawdzając ich jędrność, podczs gdy jej były tak namiętnie mięsiste i pełne. Potem oblizała mi brodę i końcówką języka wykreśliła wilgotną linię na piersi, sunąc po brzuchu, aż do pępka. W tym czasie jej piersi mocno otarły się o moją twarz i zjechały na tors. Oplotłem ramionami jej kibić, po czym wpiłem się pocałunkami w mięciutki brzuszek. Postąpiła jeszcze dalej, a przed moimi oczami ukazał się widok wprost z erotycznych marzeń.
Wilgotne i dokładnie wygolone wargi sromowe, nieznacznie rozchylone ukazywały znajdujące się między nimi płatki warg wewnętrznych, wystających i lekko pofalowanych niczym brzeg omlecika. Bez namysłu wciągnąłem je ustami, a mój język skoczył pomiędzy, szukając nabrzmiałej łechtaczki. Zapiszczała jak dziewczynka i mocno zacisnęła dłoń na moim penisie. Jej zdecydowane ruchy i siła, z jaką ssała żołądź, sprawiły, że wytrysnąłem wprost w jej usta. Po takiej stymulacji siła orgazmu wycisnęła mój krzyk wprost w jej łono.
Gdy ze mnie zeszła, roześmiała się radośnie, pokazując mi, jak zlizuje z ust resztki nasienia, którego nie zmieściła w buzi.
Cholera. Tak szybko doszedłem… Co sobie o mnie pomyśli? – natrętne myśli atakowały mnie niczym wściekłe osy.
– Podobało ci się? – zapytała przymilnie, gdy już podnosiłem się z łóżka.
– Myślę, że już dawno domyśliłaś się odpowiedzi. Sądzisz, że istnieje na świecie jakiś hipotetyczny mężczyzna, który po takim przeżyciu odparłby, że nie? Może to ja powinienem zadać ci takie pytanie, bo powiem szczerze, że nie zostawiłaś mi pola do popisu.
Uśmiechnęła się niewinnie i powiedziała:
– Wiesz? Ja po prostu lubię dawać przyjemność, a mężczyźni przecież lubią, jak się im robi dobrze. Ty tak nie masz?
– Owszem, mam, ale by w pełni doświadczyć spełnienia, muszę być przekonany, że partnerka też z tego czerpie.
– To nie było ci dobrze?
– Ależ było… i to bardzo! Wręcz poza skalą! Jeśli mi pozwolisz, chciałbym się zrewanżować tym samym.
Chwila milczenia rozciągała się bez końca, a na jej twarzy widziałem, jak emocje biły się z myślami. Oczy mi się zaszkliły i, mimo buzującej w żyłach adrenaliny, musiałem stłumić ziewnięcie.
– Może innym razem. Idź się wyspać! Ja też już jestem zmęczona.
Nie pozostało mi nic poza grzecznym oddaleniem się do swojej kwatery. Próbowałem jeszcze pocałować ją na dobranoc, lecz wykręciła się sprytnie i zamknęła za mną drzwi.
Kim u diabła jest ta dziewczyna? – splątane myśli kołatały mi się po głowie jeszcze długo, nie dając zasnąć.
W końcu mój oddech się wyrównał i ciężko zapadłem w sen pozbawiony sensu.ROZDZIAŁ 3
Obudziłem się czując, że znów coś jest nie tak. Tym razem forma „nie tak” przyjęła bardziej materialną postać, a mianowicie poczułem ciepłe, skulone ciało i łaskoczące mnie po nosie, splątane czarne włosy. Na dworze jaśniało już, lecz ja bałem się poruszyć, by nie obudzić śpiącej obok kobiety. Sen zdmuchnięty niczym świeczka przyniósł mi rześkość i jasność myśli i tylko mięśnie łydek rwały bólem zakwasów. Drugą rzeczą, którą skonstatowałem, był fakt, że jest zupełnie naga. Mój członek od razu się wyprostował, radośnie szukając ciepłego i wilgotnego schronienia. Skarciłem go za to w myślach i ostrożnie odsunąłem biodra od pośladków mojego gościa. Zdjąłem włosy plączące się po mojej twarzy, po czym niepewnie chuchnąłem w dłoń, sprawdzając starym indiańskim sposobem stan higieny jamy ustnej. Gdy już dyskretnie wysunąłem się spod kołdry i po cichutku, drobiąc na paluszkach, doszedłem do toalety, usiadłem na sedesie i umyłem zęby, a potem oczy… no i to, co potrzebne…
Dziesięć minut później wślizgnąłem się z powrotem do łóżka, zimny i pachnący. Było zdecydowanie za wcześnie, by budzić moją towarzyszkę gorącą kawą.
Znów się nią zachwyciłem. Bojąc się przytulić, by nie naruszyć wyimaginowanej równowagi, oglądałem jej plecy. Wodziłem wzrokiem od pieprzyka do pieprzyka, kreśląc w głowie nazwy ukazujących się w wyobraźni konstelacji. Gdy się odwróciła, patrzyłem na jej długie rzęsy, kryjące piękne oczy i uroczy wyraz twarzy. Tak bezbronny i słodki, jak u małego jeżyka. Czas płynął nieubłaganie, a moja piękna towarzyszka spała jak zaczarowana. Gdy zegarek pokazał ósmą trzydzieści, nie wytrzymałem. Ostrożnie wstałem, ubrałem się po cichu i zszedłem do jadalni. W kuchni poprosiłem o dwie porcje śniadania i tacę. Wróciłem zadowolony z gotowymi kanapkami i gorącą kawą, do której przeniesienia wydębiłem nawet mały termos. Moja śliczna sąsiadka nadal spała. Nie mogłem się napatrzeć na jej niewinną minę. Po wczorajszym wieczorze trudno mi było pogodzić te dwie objawione osobowości.
Wreszcie jakiś hałas za oknem sprawił, że długie rzęsy się uniosły, a piękne, brązowe oczy spojrzały na mnie cokolwiek zdziwione.
– Co robisz w moim pokoju?!
– Przyniosłem ci coś na dzień dobry – spokojnie odparłem. – A tak przy okazji: jesteś u mnie. To mój pokój.
Zaskoczona poderwała się w górę, strzelając nerwowo na wszystkie strony zdezorientowanym wzrokiem. Po chwili opadła na poduszki, gwałtownie podciągając pod brodę zsuniętą kołdrę.
– Śniadanie ci stygnie – dodałem łagodnie i położyłem tacę z kanapkami i parującą kawą na łóżku obok niej.
Siedziała przez chwilę, nie wiedząc, co począć z rękami. Patrzyła się to na mnie, to na tacę.
– To dla mnie? – zapytała w końcu, uspokojona moim milczeniem.
Nie wiedzieć czemu, nagle zaczęła chlipać i ocierać dłońmi kapiące spod rzęs ciężkie łzy.
Przysiadłem obok na brzegu łóżka.
– Co się stało? – zapytałem zafrasowany.
Ona jednak zaprzeczyła ruchem głowy i wydusiła ze ściśniętego gardła:
– Nic, nic. Wszystko w porządku.
Zatroskany ująłem jej buzię w swe dłonie i uniosłem. Przytuliła się mocno, nie zważając na nagość i rozpłakała.
Siedziałem wykręcony, głaszcząc jej ciepłe plecy i ramiona, czekając, aż wraz ze łzami zejdą z niej emocje.
– To dlatego, że spełniłeś jedno z moich marzeń…
Zamurowało mnie, a dziewczyna wykorzystując chwilę mojego zaskoczenia, pocałowała mnie skromnie w policzek.
Zjedliśmy bez słowa. Dolałem nam kawy i mleka, po czym odstawiłem tacę z naczyniami na stolik.
– Poczekaj chwilę!
Wstała nagle… i zabierając ze sobą kołdrę, pobiegła do swojego pokoju.
Siedziałem w zdumieniu parę chwil. Pomyślałem, że prowadziłem jak dotąd niespecjalnie ciekawe życie, toczące się w jednostajnym tempie. Praca, praca, nieustanna praca i od czasu do czasu jakaś impreza, z której wracałem niekoniecznie sam. A tu pojawiła się kobieta, która nieustannie wywraca mój świat do góry nogami.
Po blisko piętnastu minutach drzwi pomiędzy naszymi pokojami otworzyły się na oścież. Uśmiechnięta i rozpromieniona jak samo słońce, nadal owinięta w moją kołdrę, wkroczyła piękność jakiej jeszcze nie widziałem. Na jej twarzy pojawił się delikatny makijaż i w magiczny sposób zniknęła opuchlizna spod zapłakanych oczu.
Jak młoda kózka wskoczyła na łóżko i całkowicie nakryła się pościelą.
Coś tam pobuszowało, wybrzuszyło się ciekawie w kilku miejscach, a potem na skraju łóżka spod krawędzi kołdry wychynęła jej głowa.
– Przyjdziesz do mnie? Nie, nie… poczekaj… Rozbierz się najpierw!
Leżąc na brzuchu, podniosła się na łokciach i z ciekawością przyglądała, jak zdejmowałem ubranie. Próbując ukryć zaskoczenie, przelotnie zerknąłem przez okno, za którym słońce umknęło za chmury i zaczynał siąpić jesienny deszcz. Nieprzyjemny chłód owionął mi stopy, po drodze poruszając pożółkłą firanką.
Chwyciłem za róg kołdry i jednym zdecydowanym ruchem odrzuciłem ją na bok. Okazało się, że dziewczyna miała na sobie bieliznę, czego wcześniej nie podejrzewałem. Z tym że nie do końca była to taka bielizna, jakiej mógłbym się spodziewać…
Czarna, błyszcząca skóra ciasno opinała jej pośladki, a różnej długości paski rozchodziły się wzdłuż pleców i bioder. Widząc moje zawahanie, sięgnęła pod siebie jedną ręką i spod brzucha wydobyła jakiś przedmiot. Potem spuściła wzrok i wyciągnęła do mnie otwartą dłoń, na której spoczywała śliczna, aksamitna obroża w kolorze burgunda, z kilkoma stalowymi kółkami przytwierdzonymi po obwodzie.
– Pomyślałam… Pomyślałam, że jeśli się zgodzisz… to z radością zostanę twoją suką.
– Suką? – zapytałem, powoli łącząc kropki.
– Powiem otwarcie. – Uniosła głowę i spojrzała mi odważnie w oczy. – Uwielbiam być zdominowana, a ty… mimo, że jesteś taki czuły i łagodny…Wyczuwam w tobie siłę i stanowczość. Poproszę tylko raz: zostań moim panem – wyrzuciła z siebie jednym tchem, po czym opuściła wzrok.
Przyjrzałem się jej dłoni i leżącemu na niej przedmiotowi.
Miałem być jej panem, a ona moją suką…? Nieeee! Nigdy jej tak nie nazwę. Była na to zbyt doskonała, będę na nią mówił „moja Su”.
Gdy przyjąłem obrożę, uklękła na łóżku, a potem przysiadła na piętach, unosząc rękami włosy.
Co za nieoczekiwana zamiana ról… – pomyślałem. – To chyba ta chwila, w której chłopiec zamienia się w mężczyznę? Ciekawe czy podołam?
Zapiąłem metalową sprzączkę, czując, że gdzieś… bardzo głęboko we mnie, coś nieodwracalnie się zmienia.
Spojrzałem na nią z pewnej odległości i z satysfakcją stwierdziłem, że nigdy dotąd nie miałem piękniejszej i seksowniejszej kobiety. Skórzana uprząż lekko wpijała się w jej bujne kształty, dodając im obfitości i jędrności.
– Będziesz mi bezwarunkowo posłuszna! – oświadczyłem, podświadomie czując, że to, czego zażądałem, jest w tej chwili właściwe, a ona odpowiedziała:
– Tak, panie. Zrobię, co tylko zechcesz.
– Dobrze. Jeśli wydarzy się coś, czego nie będziesz mogła zaakceptować, powiedz „mate”. Jeśli sprzeciwisz się, zostaniesz upomniana, a jeżeli nadal będziesz stawiała mi opór, ukarzę cię. Masz się odtąd zwracać do mnie „mój panie”.
Otaksowałem jej twarz, podświadomie szukając grymasu sprzeciwu, lecz w jej ogromnych oczach płonęły tylko ufność i pokora. Co takiego zrobiłem, że zasłużyłem na jej zaufanie? Nie miałem pojęcia. Ale rola, którą po raz pierwszy w życiu sobie narzuciłem, była… Była… O jasna cholera! Była dopasowana do mnie niczym gumowe rękawiczki. Po raz pierwszy poczułem to tak wyraźnie. Pozostało mi tylko nadrobić niewiedzę nadmierną pewnością siebie, dlatego głośno przełknąłem ślinę i resztką woli powstrzymałem dłoń od drżenia.