Kroczący wśród cieni. I przekroczył granicę - ebook
Iwinterię spowiła cisza.
Cisza przed nadchodzącą burzą.
Już za chwilę przerwie ją szczęk mieczy i tupot wojskowych butów. Łopot żagli i ogień ogarną Ptasie Wyspy, na które niewidoma wróżbitka skieruje Berrę, pragnącą odkryć przeszłość wnuka.
Wrzaski i kościelna zdrada przenikną Sevenię, mimo że kanclerz Hirret czuwa, czekając, aż „najlepszy tropiciel w mieście” odszuka uprowadzoną królową.
Jęki bólu i błagania o litość zakłócą nawet głęboką ciszę starożytnego grobowca pod Tin-Leve, gdzie uwięziono Kavla wraz z Rahne.
Ahled i Arevia, dwa duchy, sprawcy całego zamieszania, zniknęli. Ich ślady, tak jak ślady królowej Sevenii, prowadzą do Dominium Suezy. Vartik-Kavel, aby wydostać się na wolność, dokonać zemsty i wypełnić zleconą misję, będzie musiał nie tylko stawić czoła apodyktycznej władczyni krwiożerczego plemienia wojowniczek, Suezie, ale i przekroczyć granicę. Nie tylko dosłownie.
Przede wszystkim będzie musiał przekroczyć granice własnych możliwości.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8406-057-5 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
Mawia się, że cisza nadchodzi przed burzą.
Istnieją miejsca, w których nawet nikłe dźwięki nie powinny wybrzmiewać; gdzie każde przerwanie ciszy jest nienaturalne niczym gwałt. Zwierzęcy instynkt sprawia, że zwykle agresywny żbik szablozębny chowa pod siebie ogon i chyłkiem przemyka przez obszary, w których być może on sam stałby się ofiarą. Nawet dzieci podskórnie czują, że nie wszędzie śmiech i dokazywanie są wskazane.
Prawdziwa, głęboka i przejmująca cisza. Tak potrzebne doświadczenie, którego każdy człowiek choć kilka razy w życiu winien doznać po to, aby zmierzyć się ze sobą; aby usłyszeć samego siebie.
Do takich miejsc z pewnością należą prawdziwie wysokie góry, w których i dorosły, i dziecko, i zwierzę odczuwają respekt oraz pokorę wobec Natury. Dla niektórych mogłaby ona przyjąć chociażby formę Wielkiego Ojca i Matki, Trojaczków, Bóstwa czy innych bogów. Ciszę przerywają tu jedynie podmuchy wiatru, westchnienia podziwu lub krzyk ofiary, której instynkt podpowiada, że coś niebezpiecznego nadchodzi; skrada się, aby odebrać jej życie.
Tak też bywa w miejscach kultu i świątyniach, gdzie niezależnie od wyznania młodsi i starsi wierni przerywają ciszę jedynie na wezwania kapłanek i kapłanów, a zwierzęta poświęcane na ołtarzach mają ostatnią okazję do wyrażenia swoich nieistotnych sprzeciwów.
Istnieją też strefy nadzwyczajnego szacunku, miejsca śmierci i pochówku. Grobowce. Spalone lub pozbawione głów ciała, chowane płytko pod ziemią czy głębiej, w katakumbach, są czymś, co zwykle nie zachęca do wydawania głośnych dźwięków. Świadomość, że zmarli mogą wrócić jako powstańcy, skutecznie ogranicza wizyty nie tylko dzieci, ale i dorosłych, a i instynkt nakazuje zwierzętom unikanie takich obszarów.
Tym dziwniejsze były zatem hałasy, jakie dochodziły z komnaty grobowej, ukrytej głęboko w górze, pod zamkiem miasta Tin-Leve, stolicy Sevenii. Bolesne jęki, krzyki i błagania, zgrzyty oraz nieprzyjemne drapanie po skale zaburzały ciszę tego świętego miejsca pochówku niemal jak gwałt.
Nadchodziła burza.
2.
– Co ty tu robisz?!
– Tak witasz brata?
Merst przyjrzał się gościowi podejrzliwie. Braffen, arcykapłan Kościoła Żywych, zaskoczył go swoją wizytą. Trybun, mimo wielu napomnień, nie posiadał ochrony, jedynie dwóch służących.
– Mój lokaj… Czy Allof żyje? – zapytał Merst, dotykając umocowanego pod blatem biurka sztyletu.
– Nie ma żadnej potrzeby wyciągania tego czegoś. – Braffen powoli uniósł nieuzbrojone ręce. Jego pogodna twarz wyrażała niewinność. Oprócz Trybuna każdy dałby się nabrać.
Arcykapłan nie przybył w swoim oficjalnym, wielobarwnym stroju, a w czymś, co zanadto przypominało Merstowi przeszłość. Skórzane spodnie, wysokie buty, wełniany płaszcz, wszystko czarne, pasujące do krótkich włosów, mimo wieku dopiero siwiejących na skroniach. Był to strój sztukmistrza-zabójcy, choć Merst nie widział ani instrumentów, ani przypasanej broni.
– Zadałem ci pytanie. – Tylko trzy słowa, a zawarto w nich presję, zachętę i groźbę jednocześnie, aż Braffen pokręcił głową z podziwem.
– Twoje słowa nadal mają moc – szepnął ze smutną miną.
W tym momencie do pokoju zajrzał Allof.
– Czy szanowni panowie życzą sobie coś do picia?
Merst odetchnął z ulgą i spojrzał z niemym pytaniem na brata.
– Dla mnie kukurydziak.
– A dla mnie kufel piwa, Allofie. I przynieś też orzechy, wiesz, te, na których można połamać zęby.
Merst wskazał bratu puchaty fotel, a ten zapadł w niego z lubością. Nie czekali zbyt długo, ale nie zmarnowali nawet tak krótkiego czasu. Wykorzystali go na mierzenie się wzrokiem, pełnym wrogości i podejrzliwości.
Gdy w końcu służący postawił przed nimi napoje i wyszedł, Merst nie wytrzymał.
– Jeśli chcesz bawić się w gierki, to sobie daruj – powiedział gniewnie, po czym uniósł kufel w ironicznym toaście i pociągnął łyk. Sięgnął po orzech, twardą skorupę demonstracyjnie skruszył w dłoniach i wrzucił nasiono do ust.
– Dobrze – odparł Braffen, po czym umoczył usta w szklance z kukurydziakiem i z nie mniejszą sprawnością, wręcz z wypisanym na twarzy lekceważeniem poradził sobie z łupiną orzecha. – Zaatakowaliście Kościół. Chodziło wam o mnie. Wyjaśnisz?
– Muszę przyznać – powiedział po chwili Merst, a zdumienie w jego głosie było bezbrzeżne – że skala twojej bezczelności przekracza wszelkie moje wyobrażenia.
Arcykapłan zmrużył oczy i ponownie umoczył usta w szklanicy.
– Tak będzie wyglądać ta rozmowa?
– Czego ty ode mnie oczekujesz, co? – warknął trybun. – Mam ci zdradzić tajemnice państwowe? Po tym, co zrobiliście?
– Co „my” zrobiliśmy? – Spojrzenie brata nabrało ostrości. – Powtórzę, zaatakowaliście najświętszą z katedr, zabiliście naszych, a…
– Wiem, co się wydarzyło. Może więc po prostu powiesz, po co przyszedłeś?
Braffen westchnął przeciągle, po czym gwałtownie poruszył szyją w lewo i prawo. Merst bacznie obserwował twarz brata i widział na niej jakby… zakłopotanie? Niemal się uśmiechnął. Brat był tak zdolny, że nawet na torturach potrafiłby przybierać radosne miny.
– Chciałeś krótko. Dobrze. Może więc pora zapomnieć o przeszłości? I zacząć współpracować? Dla dobra Sevenii.
Trybun parsknął śmiechem, ale gdy się zorientował, że kapłan nie żartował, powoli ucichł. Jedną ręką podparł brodę, a palcami drugiej ręki zaczął rytmicznie uderzać o blat. Raz, dwa, trzy… dziesięć.
– Zapomnieć o przeszłości, powiadasz? – zapytał, a jego głos wibrował delikatnie, sugerując już nawet nie złość czy wściekłość, ale coś morderczego. – O tym, jak mnie zdradziłeś lata temu? O tym, co później zrobiłeś z Elle?! O tym, jak niedawno złamałeś umowę, jaką po twojej zdradzie zawarliśmy?
Mówiąc to, Merst wstawał powoli, a nienawiść wybrzmiewała już nie tylko w jego głosie. Grymas na twarzy był nawet dosadniejszy niż w wykonaniu mima. Lepszy, bo trybun nie musiał udawać targających nim emocji.
– Ja złamałem? – obruszył się arcykapłan. – Nie mówisz aby o sobie? Masz w ogóle pojęcie, do czego to zmierza? Myślisz, że kler po prostu biernie skłoni głowę pod pańskim batem i pozwoli wam…
– Jak w ogóle śmiesz do mnie przychodzić?! – przerwał mu trybun. – Po tamtym? I teraz? Uciekłeś do Kościoła po naszym odkryciu i po tym, co zrobiłeś Elle! A teraz wycierasz gębę dobrem Sevenii po zdradzie, jaką popełniliście ostatnio? W co chcesz mnie wciągnąć? Jesteś drugim najbardziej poszukiwanym człowiekiem w kraju. Powinienem cię aresztować w imieniu…
– Spróbuj tylko – mruknął arcykapłan, a zimna obojętność zmieniła jego oblicze w niepokojący obraz. Wstał i spojrzał bratu w oczy. – Szkoda. Popełniasz błąd i, jak zwykle, rządzi tobą zapalczywość. Nadal wierzysz w swoją legendę? Myślisz, że pozostałeś tym sprawnym oratorem-zabójcą Rehqu? Po tylu latach? Co, dziadku? Nigdy mi nie dorównywałeś. – Zawiesił na chwilę głos, po czym dodał z satysfakcją wypisaną na twarzy: – Elle to wiedziała.
Merst sapnął wściekle i poczerwieniał, ale odpowiedział beznamiętnym głosem mordercy, jakby kroił martwą już ofiarę.
– O nie, bracie. Ona widziała jedynie twoje oblicze mima i dała się mu zwieść. To ty popełniasz błąd, bo mylisz mnie z nią. Ja ci nigdy tego nie zapomnę, więcej już mnie nie oszukasz. I wiedz, że niedługo przyjdzie czas zapłaty. Za wszystko. Za grzechy sprzed czterystu lat i te niedawne. Bo choć myślisz pewnie inaczej, twój czas też przeminął. Żaden już z ciebie Lupir, dziadku. Teraz precz!