Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Król biurowej klasy średniej - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
17 listopada 2014
37,00
3700 pkt
punktów Virtualo

Król biurowej klasy średniej - ebook

Wywiad z Zuchem na Blog.orange.com    >>

Recenzja serwisu Lubimyczytac.pl >>



 
Lubię koty, ale długo się gotują…

Witajcie w świecie małej agencji reklamowej, w której rządzi ześwirowany, nastawiony na maksymalną kreatywność szef… Tak naprawdę najważniejsza jest tu księgowa, ale ciiii… szef o tym nie wie. Do tego są graficy, informatycy, którzy prędzej zmienią tapetę na pulpicie niż sweter na grzbiecie, kopirajterzy i oczywiście ulubieńcy całego zespołu: akonci! Do tego rzecz jasna klienci.

Ten świat jest w sumie bardzo prosty. Szef biega po firmie z szaleństwem w oczach, skąpiąc pochwał i wypłat. Klienci jak klienci — trochę pomarudzą, ale w końcu łykną projekt. Chyba, że wtrąci się akont… wtedy tematy wracają jak bumerang. Informatycy są dziwni, księgowa siedzi przy biurku wściekła i wyżywa się na Excelu, a kopirajterzy, pisząc kolejną instrukcję obsługi zupki w proszku, marzą o wyzwaniach na miarę Mad Mana. A wszystko skupia się na biednym grafiku, który przydomek „senior” ma tylko dla własnej satysfakcji, bo na godziwą wypłatę niestety się to nie przekłada.

Sfrustrowany grafik, bloger i nałogowy bywalec Facebooka postanawia zatem poszukać innej pracy. Oczywiście w agencji reklamowej, gdzie rządzi ześwirowany, nastawiony na maksymalną kreatywność szef… Po ostatnim wpisie ubyło mi na fanpejdżu z trzysta osób. Chyba FB szwankuje, bo przecież nie mogło chodzić o wzmiankę na temat kociarzy?

Bystre oko, cięty język i mnóstwo dobrego humoru. Całość zilustrowana charakterystyczną „zuchową kreską” minikomiksów, które niezmiennie rozbawiają nie tylko pracowników agencji… Biurowa codzienność w krzywym, bardzo krzywym zwierciadle. Wszystko to znajdziecie wewnątrz pierwszej książki ZUCH-a.



Nazywam się Maciek Mazurek. Jestem mężem, tatą, grafikiem, blogerem, miłośnikiem kawy, yerba mate, projektowania po nocach oraz zespołu Pink Floyd. Nadmierne ilości kawy staram się wyprzeć przez yerba mate, w efekcie czego nadużywam obu. Cały czas nie kumam Excela, ale za to polubiłem sushi. Bloguję od stycznia 2009 roku. W tym czasie udało mi się zbudować bardzo fajną społeczność zgromadzoną wokół moich blogów zuchpisze.pl. Jestem trzykrotnym finalistą konkursu BLOG ROKU. Wygrałem kategorię ArtBlogi w konkursie BLOG ROKU 2012. Dostałem też wtedy wyróżnienie główne. Od trzech lat jestem wymieniany na liście Kominka jako jeden z najbardziej wpływowych blogerów w Polsce. Jako grafik odpowiadam m.in. za wszystkie okładki płyt Luxtorpedy.
 

 

KLIKNIJ, BY POWIĘKSZYĆ OBRAZEK :)

Highslide JS Highslide JSHighslide JS

 

Odwiedź koniecznie:

Spis treści

Ze względu na strukturę książki nie zamieszczono spisu treści.

Kategoria: Grafika komputerowa
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-283-0710-0
Rozmiar pliku: 12 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZEDMOWA

Mają Państwo przyjemność trzymać w rękach książkę niecodzienną. W sposób żartobliwy opowiada ona o nieznanej szerzej, zamkniętej w ciasnych klatkach kaście niedotykalnych pariasów zwanych grafikami komputerowymi. Pracują oni, bezimienni, w ciągłym niedoczasie, goniąc deadline za deadline’em, jak pocisków karabinowych unikając ASAP-ów i raniących im duszę poprawek do projektów. Ich praca, wiecznie niedoceniona, jest bezustannie niedoceniana, gdy masochistycznie biorą się za kolejną. Nad karkiem jak zły porucznik stoi nastawiony na zysk, bezduszny szef, a w oddali majaczy sylwetka istnego bazyliszka, diabolicznego połączenia Picassa z Einsteinem, czyli klienta, który zna się na wszystkim.

Graficy zostali wymyśleni po to, żeby upiększać świat. Żeby otoczyć ludzi pięknymi, dobrze skomponowanymi obrazami, równymi napisami i szpaltami, niosącymi emocje czcionkami, odpowiednio dobranymi kolorami i proporcjami. Na co dzień jednak zajmują się czymś innym – głównie wojną i edukacją. Walczą z popędzającymi ich współpracownikami, czasem i budżetem, starając się zrobić coś, co będzie na tyle brzydkie, aby klient to kupił, lecz też na tyle przyzwoite, by można było później spojrzeć w lustro. Cierpliwie edukują współpracowników, klienta i szefa, że tak właśnie powinno to być zrobione, że to jest przemyślane i poparte wieloletnim doświadczeniem. Nie da się na zdjęciu obrócić pani stojącej tyłem, żeby było widać jej twarz, PDF-a nie trzeba odsyłać komuś, kto go jeszcze będzie potrzebować, w projekcie strony WWW nie ma działających linków i nie będzie, a 300 plakatów A3 w poziomie kosztuje dokładnie tyle samo, ile 300 plakatów A3 w pionie.

Ludzie tabletu to bohaterowie. Nie wiecie o tym, ale tak jest. To oni wykonują iście judymową robotę, abyście mogli patrzeć na świat i nie krzyczeć z bólu. To oni męczą się ze stażystami brand managerów, traktując to jak przymusową opiekę nad upośledzonym, przeraźliwie głupim dzieckiem. To oni, rozrywając koszule na piersiach, grożą zwolnieniem, gdy słyszą, że odcień zieleni wypracowywany przez nich przez dwa dni „ma mieć większy apejtazing” oraz „zobaczmy, jak to będzie wyglądać w fioletach”.

Ludzie tabletu to bohaterowie, lecz traktuje się ich jak niegroźnych debili, hipisów z motylami w nosie. Lekko upośledzeni, zazwyczaj dziwnie pachnący i ubrani, potrafią się upierać przy tak nieistotnych szczegółach jak znak wodny na zdjęciu albo zawieszona zapłata za pracę, „którą spokojnie mogłabym wykonać sama w peincie, i to nawet lepiej”.

Autor książki jest grafikiem. Przeżył po wielokroć to wszystko, o czym tu mówimy. Jego zmysł obserwacji, wielka wrażliwość, inteligencja i dystans do samego siebie sprawiły jednak, że zamiast kolejnego pacjenta poradni zdrowia psychicznego mamy przed sobą autora powszechnie znanego i cenionego bloga rysunkowego, którego literacką kontynuację trzymają Państwo właśnie w rękach.

Nie tylko graficy docenią porażającą potęgę jej prawdziwości. Ta książka jest skierowana również do przedstawicieli innych zawodów, którzy, podobnie jak Zuch, muszą borykać się z czyjąś ignorancją maskowaną arogancją. Mowa tu o muzykach, reżyserach, montażystach, architektach, lekarzach, grabarzach nawet i wielu, wielu innych. Wszystkich tych, którzy świadczą usługi, lecz mało kto szanuje ich wiedzę i doświadczenie. Nikogo chyba jednak nie dotyczy to tak jak grafików…

Życzymy przyjemnej lektury oraz prosimy o jedno. Gdy będziecie mijać na ulicy jakiś wyjątkowo szpetny billboard, przypomnijcie sobie słowa poety: „Przechodniu, pochyl czoło, wstrzymaj krok na chwilę. Tu dla świata poległ grafik pospolity, do ostatniej chwili żywota swego jak lew walczący o większą interlinię i mniejsze logo. Cześć jego pamięci!”.

ALE OGÓLNIE

TO NIE POLECAM

Junior Brand ManagerPROLOG

BLOG

Mój szef zwariował. Naprawdę. Choć nie było to wariactwo podręcznikowe, typu Napoleon czy Mesjasz. Niemniej jednak wariactwo ewidentne. Wcale nie chodzi o jakąś moją złośliwość. Po prostu stwierdzam fakt: szef zwariował. Z perspektywy czasu trudno mi wskazać moment, kiedy to się zaczęło. Szaleństwo narastało powoli. Zawsze tak jest. Z początku wszystko wydaje się działać jak należy, ludzie przychodzą do pracy, robią, co mają zrobić. Klienci po standardowej, czyli zbyt dużej, liczbie poprawek akceptują w końcu projekty i nawet są zadowoleni. Graficy projektują, detepowcy składają, programiści kodują, akonci przeszkadzają i wkurzają wszystkich. No, agencja jak agencja. Nic szczególnego. Klasyczne, nabrzmiałe truchło. Na powierzchni w porządku, ale w środku... ech... Sporadyczne pierdnięcia przypominają, czego częścią jesteśmy. Uśmiechamy się do siebie nawzajem uśmiechem przypudrowanej pogardy i tuszowanej niechęci. Krótko mówiąc, wszystko jest w porządku.

Aż któregoś dnia szef zaczyna sabotować własną firmę. Cholera, tego jeszcze nie grali.

Wiecie, on był opętany ideą kreatywności. Wszystko miało być kreatywne. Po prostu wszystko miało być tak kreatywne, że David Ogilvy, widząc to, zamknąłby swoją agencję, zawstydzony i przytłoczony ogromem naszej kreatywnej kreatywności i nie miało znaczenia, że od piętnastu lat nie żyje. Kreatywność naszych ulotek i banerków 125×125 pikseli powinna go wskrzesić, żeby zagrał dla nas na złotych bębenkach, po czym z powrotem wpędzić do grobu.

Jak to często bywa — szef owładnięty kreatywnym szaleństwem miał w sobie tyle kreatywności, ile ma betonowy pustak. Chociaż nie, potrafił kreatywnie migać się od terminowych wypłat. Chociaż nie, cofam ostatnie „chociaż nie”, bo to miganie wcale nie było kreatywne. To było bezmyślne chamstwo. Napisałbym mocniej, co o tym myślę, ale mam blokadę rodzicielską na komputerze i gdy mnie ponosi, to żona dostaje alerty na telefon...

Ale wróćmy do szefa. Raz koleżance nie przelał wypłaty w terminie (przed Wigilią). Powiedział jej, że na jego działkę przychodzą robotnicy przycinać jakieś drzewka i on nie wie, ile to będzie kosztować, więc musi mieć kasę w zapasie. Mimo że ona była akontem, to wcale nie było śmieszne. Jeszcze mniej zabawnie było, gdy to ja nie dostałem kasy na czas. Zależało mi, bo zbliżał się Dzień Dziecka, chciałem kupić młodemu coś fajnego. Poszedłem się spytać: łer da fak is maj manej?! Choć mogło to zabrzmieć trochę inaczej, bardziej jak: chciałem się nieśmiało przypomnieć w temacie wypłaty... W każdym razie powiedział, że teraz nie dostanę, bo on kupuje dla siostrzeńca quada, ale że może sobie od ust odjąć — i wyciągnął z portfela pięćdziesiąt złotych.

To był ten moment, kiedy zrozumiałem, co oznacza dostać spoconym jamnikiem w pysk. Coś wtedy we mnie pękło i dotarło do mnie, że mam jeszcze jakieś resztki godności osobistej. Zacząłem więc szukać innej pracy, a że były to tylko resztki godności osobistej, to pracy szukałem cały czas jako grafik.

W niespełna dwa miesiące później miałem nową pracę. Poszło dość szybko, bo doświadczenie miałem spore, a dodatkowo było ono poparte bardzo niską samooceną. Ze szklistymi oczyma szczeniaka spoglądałem na mojego przyszłego szefa, na jego wąs, łysinkę i małe, świdrujące, świńskie oczka. W głowie dźwięczały mi słowa: widzimy się w poniedziałek, punkt dziewiąta.

Poniedziałkowa punkt dziewiąta coraz bliżej, więc chyba czas zostawić blogaska i położyć się spać, żeby być jutro o tej dziewiątej. Nowa firma, nowa przygoda, nowy etap życia.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij