Król Dalen - ebook
Trafiasz do miasteczka pełnego tajemnic i sprzeczności. Z czasem sam stajesz się jego nierozerwalną częścią. Ono cię wciąga, nie pozwala się wycofać. Podołasz? Sara Berg nie pojawia się w Dalen przypadkowo. Przeszłość, odciskająca piętno na jej życiu, zmusza ją do zmierzenia się z prawdą, która nie dla wszystkich jest wygodna. Jak daleko się posunie, by obnażyć skrywane w norweskim miasteczku sekrety? Poznaj mrok enigmatycznego Dalen, którego mieszkańcy są zbyt przestraszeni, by zacząć mówić.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Kryminał |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8431-869-0 |
| Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Theodor Hansen, syn Magnusa Hansena urodził się i wychował w niewielkiej miejscowości Dalen. Miasteczko znajdowało się w środkowej części Norwegii, niedaleko słynnego w tamtym regionie Trondheim. Z pozoru, Dalen nie wyróżniało się niczym szczególnym. Główne ulice zabudowane były białymi, drewnianymi, niedużymi domkami, przy których w małych ogródkach rosły hortensje. W centrum miejscowości znajdował się ratusz, dwie kawiarenki, a nieopodal kameralne kino, do którego można było się udać wyłącznie wieczorem. Nikt nie wiedział, dlaczego seanse nie są wyświetlane w ciągu dnia. Nikt też nigdy o to nie zapytał. Wszyscy dostosowali się do panujących reguł i chodzili do kina po zmroku. Mieszkańcy często doświadczali nietypowych zjawisk. Bywały dni, w których pogoda zaskakiwała, ale nie tak zwyczajnie, lecz na skalę rozgłosu w krajowej telewizji. Ze słonecznego, upalnego, letniego poranka, robiło się anomalne popołudnie, podczas którego dzieci mogły ulepić ze śniegu dość pokaźnego bałwana, zaraz by potem mógł się roztopić w niemalże wypalających skórę promieniach słońca. Wieczory zazwyczaj bywały chłodne bez względu na temperaturę powietrza. Nawet przy dwudziestu czterech stopniach Celsjusza, wiatr potrafił wbijać w skórę i oczy mroźne szpilki krystalicznego powietrza. Może właśnie dlatego warto było zaszyć się wieczorem w ciepłej i bezwietrznej sali kinowej. Dalen otoczone było lasami świerkowymi oraz mniejszymi i większymi rzekami poprzecinanymi pasmami górskimi. Miłośnicy przyrody potrafili godzinami zatracać się w malowniczym i bajkowym krajobrazie miasteczka. Szlaki górskie wypełnione były po brzegi turystami, a w weekendy przyjeżdżały grupy emerytów lub młodzieży by przejść się ulicami miasta, w którym latem padał śnieg. Miasteczko słynęło nie tylko z niecodziennych zjawisk atmosferycznych, sami jego mieszkańcy wydawali się być nad wyraz uprzejmi i nieskazitelni. W Dalen nie plotkowano, nie zaglądano do niczyich portfelów, łóżek ani garnków, nie komentowano żadnych sensacji, nie wypowiadano się na ważne społecznie kwestie. Zamykano oczy na wiele spraw, zwłaszcza tych nieprzyjemnych. Milczenie stanowiło klucz do spokoju i harmonii, której pragnęła każda osoba zamieszkująca tą niezwykłą miejscowość. Życie w rytmie prowincji toczyło się powoli i zwyczajnie, chroniąc społeczeństwo przed huraganem, który czasem potrafił uderzyć znienacka. Miasto to z jednej strony zachwycało, z drugiej jednak budziło niewytłumaczalny lęk. Wdychało się drżące i przeszyte tajemnicą powietrze, a uwalniało przytłaczającą ciszę, której nie sposób było zapomnieć.ROZDZIAŁ 1
_15 MAJA 2024_
Theodor Hansen był człowiekiem uczynnym i lubianym wśród mieszkańców Dalen. Niejednokrotnie pomógł swojej schorowanej sąsiadce narąbać drewna do kominka, którym ogrzewała swój dom, parę razy naprawiał różnego rodzaju elementy przy samochodzie samotnej matki mieszkającej naprzeciwko, której były mąż zalegał z płaceniem alimentów na dzieci. Zdarzyło mu się także zreperować dach u znajomego, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku stracił wzrok. Nigdy niczego nie oczekiwał w zamian za swoją pomoc. Wszyscy jednak, którzy znali Theodora wiedzieli, że wieczory spędza w pubie przy piwie i muzyce country. Z tego też powodu starsza sąsiadka, matka czworga dzieci i niewidomy kolega wręczali Theodorowi coś mocniejszego za każdorazową pomoc. Mężczyzna nie wylewał za kołnierz. Koił zmysły napełniając swoją głowę coraz wyższymi procentami. Miał jednak tak dużo siły mentalnej, że nigdy nie doprowadzał do stanu zupełnego odcięcia od rzeczywistości. Pilnował swojego portfela, złotego sygnetu, który odziedziczył po pradziadku i markowych okularów korekcyjnych, których nie chciał zniszczyć podczas pijackiej bójki. Theodor przesiadując wieczorami w zaprzyjaźnionym barze poznał wielu ludzi, wysłuchując przy tym niezliczoną ilość życiorysów. Zobaczył wiele małżeńskich kłótni, ale także mnóstwo braterskich pojednań, poznał na własnej skórze strach o swoje zęby, był świadkiem zdrad, a nawet raz zdarzyło mu się być powiernikiem kochanki burmistrza. Jak przystało na mieszkańca Dalen, nigdy niczego nie komentował, jedynie słuchał i błogo milczał. Mężczyzna był pewien, że wszystko już widział, słyszał i czuł. Określał swoje życie jako marne, gdyż nigdy nie potrafił o nim dobrze mówić. Przyciągał ludzi swoją równowagą duchową i łagodnym, spokojnym wzrokiem. Nie oceniał, nie potępiał, jedynie służył obiektywną radą.
Wsiadł jak zwykle na rower około trzeciej nad ranem i odjechał spod pubu o wdzięcznej nazwie „Pobity kufel”. By dotrzeć do domu musiał pokonać odcinek leśnej drogi, którą notabene uwielbiał jeździć. Zapach lasu wywoływał w nim nostalgię. Powracał zawsze myślami do dzieciństwa, w którym widział jedynie swoją matkę, ubraną w fartuch kuchenny, gotującą w olbrzymim garze obiad dla całej ośmioosobowej rodziny. Siedział przy stole i wyczekiwał, aż mama przydzieli mu porcję ziemniaków, świeżo złowionej przez ojca ryby i surówki z marchwi, która tak bujnie rosła w ich ogrodzie. Theodor rozkoszując się wspomnieniami nagle zatrzymał gwałtowanie rower, gdyż wydawało mu się, że na coś najechał. W pierwszej chwili pomyślał, że była to jakaś grubsza gałąź zerwana przez silniejszy podmuch wiatru, lecz gdy tylko odwrócił wzrok poczuł w całym ciele srogi chłód. Zupełnie tak jakby mikroskopijne odłamki lodu wbijał się w jego skórę i formowały na niej otwarte rany. Na leśnej ścieżce ujrzał kobiecą dłoń. Rzucił rower na ziemię i podbiegł bliżej. Młoda kobieta leżała nieruchomo w wysokiej trawie, rosnącej wzdłuż leśnej drogi. Theodor zaczął się trząść. Na początku zwątpił w siebie, ponieważ był przekonany, że dzisiejszej nocy wypił zbyt dużo i jego głowa robi sobie z niego kpiny. Miał nadzieję, że wszystko co właśnie widzi to zwidy, halucynacje, czy innego rodzaju nieprawdziwe spostrzeżenia zmysłowe. Mężczyzna nie mógł odnaleźć kontroli nad swoim ciałem. Stał nieruchomo i przyglądał się tej pięknej istocie, która właśnie straciła życie. Patrzył na jej blond warkocz, który przysłaniał lewy policzek, na rozwarte usta, które ostatkiem sił wołały o pomoc, obserwował jej smukłe dłonie, które mogły świadczyć o tym, że dziewczyna była pianistką, zerknął na piersi, które wystawały spod rozerwanej koszuli. Zaraz po tym spostrzegł jej długą i zadbaną szyję, na której widać było jeszcze zaciśnięte ręce sprawcy. Mężczyzna usłyszał w pewnej sekundzie warkot silnika samochodu. Przestraszył się i szybko schował za pobliskimi drzewami, zabierając leżący na ziemi rower. Przy zwłokach dziewczyny zatrzymał się czarny mercedes. Wysiadł z niego wysoki, elegancki mężczyzna, który mógł mieć według Theodora czterdzieści lat. Ubrany był w czarny płaszcz, granatowe dopasowane spodnie i lakierowane mokasyny z czerwonymi wstawkami.
— No już! Wychodź! — powiedział zbliżając się do leżących w trawie zwłok. Theodor otworzył szerzej oczy i wciąż siedział cicho w krzakach — długo mam jeszcze czekać?! — mężczyzna wciąż prowadził monolog — moja cierpliwość się w końcu skończy! — Theodor zacisnął zęby i złapał kilka głębokich oddechów — do ciebie mówię, Theodorze! Wiem, że tu jesteś! — Theodor nie miał wyjścia. Ucieczka nie wchodziła w grę, ponieważ gdy porównał w swojej głowie lichego składaka, którym się poruszał i czarną maszynę, z większą mocą w silniku niż jego chęć do życia, od razu postawił się na przegranej pozycji.
— Skąd znasz moje imię?! — Theodor wyłonił się zza drzew. Mężczyzna w czarnym płaszczu zaczął się śmiać.
— Czy właśnie to tak naprawdę cię interesuje? Nie zapytasz kim jestem? Co tutaj robię? Dlaczego oboje rozmawiamy nad zwłokami młodej dziewczyny?
— Nie zapytam, ponieważ nigdy nie uzyskałbym odpowiedzi — stanowczo odparł Theodor.
— Bynajmniej, drogi kolego. Odpowiem na każde z tych pytań — tajemniczy mężczyzna uśmiechnął się i podszedł do Theodora wyciągając do niego rękę — mam na imię Svein — przedstawił się.
— Moje imię już znasz, lecz wciąż zastanawiam się skąd? — Theodor drążył temat, ponieważ nigdy wcześniej nie widział Sveina, a przecież przez jego życie przewinęło się mnóstwo twarzy.
— Jak już wspomniałem, na wszystkie nurtujące cię pytania poznasz odpowiedź — Svein wyciągnął z kieszeni płaszcza paczkę papierosów — zapalisz? — zapytał Theodora.
— Dziękuję, nie palę.
— No tak, ty tylko pijesz — Svein zakpił.
— Mam pod wargą snusa, zbyt dużo nikotyny mogłaby mnie zabić — Theodor spojrzał na leżącą w trawie kobietę i starał się zachować kamienną twarz, co nie było łatwe, ponieważ paraliżował go strach. Svein spojrzał obojętnie na swojego rozmówcę, oparł się o maskę auta, którym przyjechał, włożył do ust papierosa i szybkim ruchem go podpalił, wypełniając dymem całą powierzchnię swoich płuc.
— Posłuchaj, pijaczyno. Odpowiadając na pierwsze z twoich pytań. Znam twoje imię, ponieważ gdy tutaj jechałem akurat wpadłem przypadkowo na łosia, który powiedział mi, że właśnie tak się nazywasz. Wiesz co ten łoś mi jeszcze powiedział? Bardzo ciekawą historię. Otóż dowiedziałem się od niego, że zabiłeś młodą blondynkę i właśnie teraz próbujesz ukryć jej zwłoki. A co najlepsze! Jeszcze nie udało ci się tego zrobić i nie uda nawet przed przyjazdem policji. Cicho! Cicho! Ty także to słyszysz? — Svein nadstawił ucho — syreny policyjne? Czy mi się wydaję? Patrz! Łoś miał rację! Skubany! Nie zdążyłeś ukryć zwłok tej biednej dziewczyny. Przyłapią cię na gorącym uczynku — Svein palił spokojnie papierosa, delektując się każdym mocniejszym zaciągnięciem.
— Nie, nie, nie! To się nie dzieje naprawdę. Przecież ja nic nie zrobiłem. Kim ty do cholery jesteś?! Co się tutaj dzieje?!
— Nie wiem, zapytaj tego łosia — Svein podniósł ręce na znak zaskoczenia, trzymając w ustach przygasającego już papierosa. Theodor nie potrafił już ukryć strachu i paniki w swoich oczach. Zdał sobie sprawę, że nadszedł jego koniec.
— Przecież ty wiesz, że jestem niewinny! Niczego złego nie zrobiłem! To nie ja zabiłem tę dziewczynę! Ja nawet nie wiem kim ona jest!
— Jak to? Przecież to córka właściciela pubu, do którego tak lubisz chodzić — Svein puścił do Theodora oczko, poklepał go po plecach i podszedł do policjanta, który właśnie wysiadł z radiowozu. Oboje podali sobie ręce i przez minutę o czymś rozmawiali. Theodor upadł na ziemię tuż przy zwłokach młodej dziewczyny. Gdy otworzył jeszcze na chwilę oczy, spojrzał na jej twarz. Właśnie wtedy rozpoznał Mary Olsen, córkę swojego dobrego przyjaciela, Erika Olsena. Pragnął tak samo jak ona zamknąć oczy i już nigdy się nie obudzić. Nie było mu to jednak dane. Ocucił go zimny strumień wody, który został wylany z wiadra na jego twarz. Rozejrzał się dookoła i zdał sobie sprawę, że znajduje się na komisariacie policji. Ostre jarzeniówki podrażniały jego zaszklone oczy, które z ledwością utrzymywał otwarte. Cały czas je mrużył i dotykał obolałej głowy. Minęło parę minut nim Theodor doszedł do siebie. Od razu spostrzegł, że jego palce wskazujące są zabrudzone czarnym tuszem. Złapał głęboko oddech i próbował się podnieść. W tej samej chwili do pokoju wszedł komisarz.
— O widzę, że śpiący królewicz już się obudził — policjant położył na biurko białą teczkę wypchaną dokumentami.
— Na jakiej podstawie mnie tutaj przetrzymujecie? Mam prawo do adwokata — stanowczym głosem powiedział Theodor.
— Jesteś podejrzany o zamordowanie Mary Olsen.
— Nie macie żadnych dowodów! Przecież ja tego nie zrobiłem!
— Co więc robiłeś wczoraj wieczorem na miejscu zbrodni? — równie stanowczym głosem zapytał komisarz. Miał w sobie coś niepokojącego. Jego stoicki spokój, znudzona mina, przeszywające na wylot spojrzenie pobudzały w Theodorze lęk i jednocześnie odbierały ostatnie pokłady nadziei, że jeszcze uda mu się wybudzić z tego koszmaru.
— Wracałem z pobliskiego pubu. Najechałem rowerem na wystającą z trawy rękę tej dziewczyny. Na początku myślałem, że to jakaś gałąź, nie wiem coś innego, co mógłbym poczuć pod kołami, ale gdy się odwróciłem… — Theodor uronił łzę.
— Ckliwa historyjka. Naprawdę. Niemalże się wzruszyłem — rzekł policjant.
— To była córka mojego przyjaciela. Nie potrafię się z tym pogodzić.
— Twoje odciski palców zgadzają się z odciskami palców sprawcy! Więc zacznij mówić prawdę, bo nie mam czasu na wysłuchiwanie twoich poruszających bajek! — mężczyzna uderzył ręką w stół. Theodor odskoczył z przerażenia.
— Wrabiacie mnie! To jakieś bzdury! Ja nie zamordowałem tej dziewczyny! Rozumiesz?!
— Mamy jeszcze świadka, która zeznał, że widział cię nad zwłokami denatki. Próbowałeś je wywieźć.
— Czym? Moim rowerem? Czy komisarz się słyszy? Przecież to jakaś farsa! — policjant zakłopotał się i drapiąc delikatnie swoją potylicę, rzekł.
— W mojej kryminalnej karierze, nieraz doświadczyłem zaskakujących zjawisk. Determinacja i strach przed poniesieniem konsekwencji zamieniają krew w wino — Theodor zaczął się trząść.
— Kim jest ten świadek? Facet w czerni z mercedesa?
— Dam ci radę, kolego. Szukaj dobrego adwokata — policjant uśmiechnął się zwodniczo i zostawił Theodora samego, doskonale zdając sobie sprawę z zasianego w nim przerażenia i odebrania woli walki, którą jeszcze przed piętnastoma minutami mężczyzna w sobie miał.ROZDZIAŁ 2
_ROK PÓŹNIEJ_
Sara Berg patrzyła w okno znajdujące się tuż za prokuratorem, który dumnie wygłaszał swoją procesową przemowę. Jan Czyżyk był wybitną hieną, która nie pozostawiała suchej nitki na oskarżonych, a przy okazji ich obrońcach. Sara spotkała się z prokuratorem Czyżykiem już trzykrotnie na sali rozpraw. Za pierwszym razem pan prokurator uścisnął rękę Sary przed rozprawą i pożyczył jej powodzenia. Jego uśmiech wydawał się być szczery. Szybko jednak okazało się, że szczery był jedynie protokolant, który wywołał strony na salę sądową. Prokurator Czyżyk dokonał podczas procesu rozlewu krwi. Jego argumenty były niepodważalne, a powołani w ostatniej chwili świadkowie, jako kluczowi dla sprawy, byli tak przeszkoleni w tym co powinni zeznawać, że równie dobrze mogliby wejść w skórę prokuratora i bez problemu go zastąpić. Choć Sara była świetnie przygotowana i nie miała obaw przed wybronieniem swojego klienta, została zmiażdżona przez podstawionych świadków i sztuczki, którymi posługiwał się jej przeciwnik. Drugie spotkanie Sary Berg i Jana Czyżyka miało nieco inny charakter. Tym razem nie stali naprzeciwko, lecz obok siebie podczas procesu. Sara była pełnomocnikiem oskarżyciela posiłkowego co zmusiło ją do współpracy ze starym, zgryźliwym i podłym, jak go nazywała, prokuratorem. Kobieta nie wspominała miło tego zaszczytu. Czyżyk nie uważał Sary za godnego siebie partnera służbowego. Kpił z jej pomysłów, nie ufał linii działania, jakiej próbowała się podjąć i deptał z ziemią każdy jej protest, gdy próbował delikatnie mówiąc nadawać kolorów całej sprawie. Wygrali, lecz Sara nie była z tego zwycięstwa dumna. Wiedziała, że Czyżyk znów posunął się do kłamstw, uruchamiając swoje cenne kontakty, by tylko osiągnąć cel. Trzecie spotkanie właśnie trwało, a prokurator Czyżyk rozwodził się w najlepsze. Dumny jak paw, przyodziany w swoją togę z czerwonym żabotem, który nadawał mu jeszcze większej agresji i postrachu wśród oskarżonych, wydobywał coraz to więcej słów pogardy dla siedzących naprzeciwko. Sara wciąż patrzyła w dal, widząc przez okno tylko odrobinę niebieskiego nieba i poruszające się na wietrze liście kasztana, który rósł przed sądem okręgowym w Krakowie. Nieskomplikowany krajobraz zza sądowego okna, który tak poruszył kobietę, przypominał jej o zadrze, którą nosiła w sercu od dwudziestu lat.
_17 WRZEŚNIA 2004_
— Spóźnia się… — rzekła Sara podczas spaceru ze swoją przyjaciółką Emmą.
— Kto? Ktoś do nas dołączy? — dziewczyna zdziwiła się.
— Okres mi się spóźnia… — Sara spojrzała z przerażeniem w oczach na swoją przyjaciółkę. Emma wypuściła powietrze z ust i stanęła opierając się o czyiś płot.
— Jak to? Nie zabezpieczacie się?! — krzyknęła wyraźnie zdenerwowana.
— Cholerna domówka u Nory…, poszliśmy wtedy z Ole na całość.
— Twój ojciec cię zabije — Emma zaczęła kiwać przecząco głową.
— Dzięki, naprawdę mi pomagasz.
— Przepraszam, że nie jestem taką optymistką jak ty. Na pocieszenie mogę jedynie się łudzić, że to zwyczajne zaburzenia hormonalne i nie jesteś w ciąży — Emma złapała Sarę za dłoń — Ile ci się spóźnia? Dwa dni? Trzy?
— Dziesięć.
— O mój Boże! Jesteś w ciąży!
— Emmo!
— Dziesięć dni? To nie są sprawy hormonów! To są sprawy pieluch! — dziewczyna nigdy nie owijała w bawełnę, nie lukrowała rzeczywistości i dlatego nie potrafiła utrzymać przy sobie zbyt wielu znajomych. Wyjątkiem była Sara, która ceniła tę szczerość u swojej przyjaciółki. Nawet teraz, gdy umierała ze strachu, będąc prawie pewną, że nosi pod sercem dziecko.
— Jutro zrobię test ciążowy i wszystko będzie jasne.
— Jutro? Marsz do apteki, natychmiast!
— Jasne! Pójdźmy do jedynej w naszym miasteczku i bez kominiarek na twarzy, z szerokim uśmiechem kupmy test ciążowy! Wtedy mój ojciec dowie się szybciej niż ja sama! Jeszcze nie zgłupiałam!
— No tak! Nasze ukochane Ålgård! Masz rację, to nie był najlepszy pomysł. Tracę rozum przez te emocje! — Emma zrobiła się czerwona na twarzy.
— Jutro z samego rana pojadę do Stavanger i tam kupię test.
— Pojadę z tobą! Pamiętaj, że cokolwiek by się nie działo, damy radę — dziewczyna uśmiechnęła się do Sary i mocno ją przytuliła.
_20 WRZEŚNIA 2004_
— Usuniesz tę ciążę!
— Nie! To moje dziecko! Chcę je urodzić i wychowywać razem z Ole!
— Z tym młodym wymoczkiem, któremu w głowie tylko skręty?
— Nie nazywaj go tak! Nie masz prawa! — Sara cała we łzach próbowała przeciwstawić się swojemu ojcu.
— Usuniesz tę ciążę czy ci się to podoba, czy nie! To moje ostatnie słowo! — Thomas Berg uderzył ręką w stół i spojrzał chłodno na swoją córkę. Sara zaczęła coraz głębiej oddychać. Wiedziała, że jej ojciec jest nieustępliwy i mało tolerancyjny. Prowadził w Stavanger bardzo duże przedsiębiorstwo przemysłowe. Swoją karierę zbudował od zera. Jedynie ciężka praca, analityczny umysł oraz wiara w swoje możliwości doprowadziły go do sukcesu i uznania, którym cieszył się niemal w całym okręgu Rogaland. Ciąża szesnastoletniej córki uruchomiłaby języki wszystkich mieszkańców nie tylko Ålgård, ale także Stavanger. Jego reputacja mogłaby zawisnąć na włosku, co zrujnowałoby wszelkie kontakty biznesowe, ale także towarzyskie. Thomas Berg nie mógł więc dopuścić by ktokolwiek dowiedział się o problemie, który dosięgnął jego rodziny.
— Saro, idź proszę do swojego pokoju. Musimy z tatą porozmawiać — Joanna Krupińska–Berg próbowała załagodzić sytuację. Nie zgadzała się ze swoim mężem, dla którego jedynym wyjściem z zaistniałej sytuacji było usunięcie dziecka ich nastoletniej córki. Sara spojrzała na matkę zapłakanymi oczami i posłusznie udała się do swojej sypialni, która znajdowała się na pierwszym piętrze ich trzystumetrowego domu — później do ciebie zajrzę, kochanie — dodała i uśmiechnęła się do córki. Gdy Sara zatrzasnęła drzwi swojego pokoju, Thomas podszedł do barku z alkoholem i nalał sobie lampkę koniaku — nie uważasz, że jesteś dla niej zbyt surowy?
— Może mam jeszcze pochwalić jej puszczalstwo? — zakpił Thomas.
— Czy ty nie zdajesz sobie sprawy, jak aborcja może wpłynąć na jej przyszłość? Przecież to jest trauma dla kobiety.
— Trauma dla kobiety to samotne rodzicielstwo. Myślisz, że ten gówniarz zadba o Sarę i ich dziecko?
— Pomożemy im. To nasz wnuk albo wnuczka.
— Joanno, ja nie mogę pozwolić sobie na taki skandal. Jeśli tego nie rozumiesz, nie mamy o czym rozmawiać — rzekł obojętnie Thomas i złapał za pilot od telewizora. Joanna wielokrotnie próbowała sprzeciwić się swojemu mężowi, lecz za każdym razem jej veto kończyło się fiaskiem.
Aśka Krupińska, ponieważ tak nazywali ją najbliżsi wyjechała do Norwegii w 1985 roku. Dwudziestolatka chciała polepszyć swój byt, zarabiać większe pieniądze i wyrwać się z biednej wtedy Polski. Każdej nocy śniła o złapaniu zachodniej wolności i powiewie świeżej codzienności, przepełnionej powodzeniem i szansą na zbudowanie luksusowego życia. Zawsze była odważna i gdy o czymś marzyła, zwyczajnie po to sięgała. Sięgnęła więc po pozwolenie na wyjazd, po pracę tuż po przyjeździe do obcego kraju i grono życzliwych ludzi, którzy pomogli jej odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Rok po przyjeździe do Norwegii poznała nieziemsko przystojnego mężczyznę, który oczarował ją swoim spojrzeniem, uśmiechem i zamiłowaniem do tańca. Thomas Berg uwiódł śliczną, młodą polkę, która zakochała się w nim bez pamięci. Od momentu poznania Thomasa, Aśka stała się Joanną, jej przebojowość i otwartość na nowe znajomości zostały schowane do szuflady, a wszelkie pokłady energii zostały ukierunkowane na męża, norweskiego biznesmena. Aśka zmieniła się nie do poznania, miłość do Thomasa zniszczyła jej charakter. Wolała podporządkować się jego zasadom, by go nie stracić. Wolała schować do kieszeni dumę, by tylko go zadowolić. Aśka doświadczyła luksusu materialnego, lecz zgubiła ten, który jest warty najwięcej. Luksus bycia sobą.
— Wręcz przeciwnie. Mamy dużo do przepracowania — Joanna stanęła przed swoim mężem i wymusiła swoim poważnym wzrokiem by wyłączył telewizję.
— Wiesz jak bardzo cię kocham, prawda? — zapytał Thomas.
— Wiem, dlatego mnie wysłuchasz i postarasz się zrozumieć.
— Podjąłem już decyzję, Joanno.
— Musimy znaleźć jakiś kompromis. Nie wierzę, że tak łatwo przychodzi ci myśl o zabiciu własnego wnuka! Przecież nie jesteś potworem! Litości, Thomasie! — mężczyzna złapał za rękę swoją piękną żonę i spojrzał w jej zaszklone, brązowe oczy.
— Nie zmuszę Sary do aborcji. Urodzi to dziecko, ale z dala od tego domu.
— Co? Co ty mówisz?
— Najbliższych dziewięć miesięcy spędzi na północy. Będzie przebywać w klasztorze, gdzie donosi ciążę i urodzi dziecko. Później do nas wróci. Znajomym i najbliższym powiemy, że wysłaliśmy ją za granicę by szkoliła język przed rozpoczęciem studiów — Joanna oddychała coraz głośniej. Nie była zdolna opanować swoich uczuć.
— A co z dzieckiem?
— Zostanie w klasztorze. Siostry zakonne znajdą dla niego odpowiednich rodziców, którzy obdarzą je należytą opieką i miłością.
— To jest jakiś nonsens, Thomas! To dziecko ma już kochającą rodzinę!
— Tego dziecka w naszym życiu nie ma i nie będzie, rozumiesz? Musisz to zaakceptować! Wbij sobie do głowy, że Sara wyjeżdża na zagraniczną wymianę i to jest od teraz jedyna prawda! — Joanna po raz kolejny uległa, zupełnie jak wtedy, gdy Thomas zadecydował, że Sara będzie uczyła się języka hiszpańskiego, a nie francuskiego, albo gdy oznajmił, że otwiera filię swojej firmy w Oslo i będzie musiał przez rok bardzo często wyjeżdżać, zostawiając na jej głowie cały dom wraz z nowonarodzonym dzieckiem, albo wtedy, gdy zorganizował olbrzymią imprezę na jej trzydzieste urodziny, zapraszając głównie partnerów biznesowych. Tym razem Joanna poczuła się na tyle podle, że nie potrafiła spojrzeć w lustro. Ten rodzaj przyzwolenia na ultimatum Thomasa spowodował pęknięcie jej serca na pół. Nie była jednak jeszcze na tyle silna, by odwrócić los, którego zarządcą był Thomas Berg. Przysłuchiwała się więc rozmowom telefonicznym swojej córki, gdy ta dzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki, mówiąc, że wyjeżdża na długo do Hiszpanii by szkolić język, informując jednocześnie, że test ciążowy okazał się negatywny, patrzyła na jej łzy, gdy żegnała się ze swoim chłopkiem, który nawet nie wiedział, że Sara nosi pod sercem ich dziecko. Patrzyła na odjeżdżający samochód, w którym znajdowała się jej córka i nie mogła przestać płakać na myśl, że nie zobaczy jej przez długie miesiące. Najbardziej jednak bolał ją fakt, że nigdy nie pozna swojego wnuka. Starała się wyrzucić z serca i głowy ból, który odczuwała za każdym razem, gdy zdała sobie sprawę co będzie przeżywała Sara, gdy odbiorą jej dziecko. Kobieta cały z tym związany ból pragnęła przeciągnąć na swoje barki, zrobić wszystko by Sara przeszła przez to doświadczenie bez szwanku. Wyobrażenie tych emocji było tak silne, że Joanna znów zaczęła stawać się Aśką. Z dnia na dzień coraz mniej kochała swojego męża, gdyż miłość ta została przysłoniona cierpieniem ich córki. Aśka wiedziała, że nadejdzie dzień, w którym jej uczucia do Thomasa całkowicie zgasną. Cierpliwie więc czekała na ten moment, kołysząc w sercu jego podwaliny.
_24 MAJA 2005_
Sara odwróciła głowę w bok, by choć przez chwilę nie spojrzeć na noworodka, który przed paroma minutami przyszedł na świat. Przez dziewięć miesięcy dyscyplinowała swoją głowę i ćwiczyła emocje, by te nie okazały się dla niej śmiertelne w chwili porodu. Chciała zrobić wszystko, by załagodzić ból po stracie swojego dziecka. Wchodziła więc głęboko do swojej świadomości, by nie przywiązywać się do istoty, którą czuła pod swoim sercem. Nazywała je niemowlakiem, noworodkiem, czy zwyczajnie dzieckiem, lecz nie swoim. Przez dziewięć długich miesięcy ani razu nie pogłaskała swojego brzucha, starała się nie myśleć o płci, nie chciała wyobrażać sobie twarzy dziecka, nie snuła w głowie żadnych przemyśleń o jego życiu. Pielęgnowała w sobie jedynie mechaniczne emocje, które miały doprowadzić ją do rozwiązania ciąży. Gdy usłyszała płacz swojego dziecka coś w niej pękło. Poczuła silne ukłucie w podbrzuszu i ból całej klatki piersiowej. Mimo to usilnie trzymała na poduszce głowę skierowaną w stronę okien, przez które widziała błękitne niebo i parę zazielenionych gałęzi powiewających na wietrze. Łzy spływały po jej policzkach, dławiła się własnymi emocjami, lecz do ostatniego momentu walczyła z miłością, którą darzyła swoje dziecko. Pielęgniarka owinęła niemowlę kocem i przekazała je siostrze zakonnej.
— Siostro! — Sara nie wytrzymała.
— Wiesz, że nie mogę ci go dać — odparła zakonnica.
— Chcę tylko wiedzieć…, czy jest zdrowe?
— Tak, wszystko z nim w porządku — chłodno odparła siostra zakonna.
— Z nim? To chłopiec? — Sara uniosła nieco głowę, by móc spojrzeć w stronę stojącej w progu drzwi siostry Anny.
— Tak, urodziłaś zdrowego chłopca — noworodek zaczął płakać — musimy już iść, Saro. Odpoczywaj — rzekła zakonnica i odeszła z synem Sary. Kobieta zdążyła tylko spostrzec maleńką rączkę swojego dziecka, która wystawała lekko zza kocyka. Dotknęła swojego serca, by jakoś je uspokoić, lecz jeszcze wtedy nie do końca wiedziała, że już nigdy nie zdoła go niczym ukoić.
Tydzień po porodzie Sara wróciła do rodzinnego domu. Joanna starając się ukryć swoje wzruszenie, nie powiedziała nic, jedynie wtuliła się w swoją córkę i głaskała ją czule po głowie. Dni mijały, codzienność wydawała się być normalna, lecz w rodzinie Bergów coś zaczęło się psuć. Thomas desperacko próbował zbliżyć się do Sary, lecz ona odpychała jego czułość i zainteresowanie. Joanna nie sypiała już ze swoim mężem. Ciężko było jej pogodzić się z dramatem, który Thomas zgotował swojej pierworodnej córce. Najbardziej bolało, gdy Joanna obserwowała zachowanie swojego męża. Przeszedł do porządku dziennego otrzepując jedynie okruszek z marynarki, podczas gdy Sara trzy razy w tygodniu spotykała się z psychologiem, a Joanna każdego wieczoru wyła z bólu w poduszkę. Po roku życia w kłamstwie, Aśka po raz pierwszy w swoim małżeństwie zabrała stanowczy głos.
— Mamo, dlaczego nic wcześniej nie powiedziałaś?
— Nie chciałam cię tym obarczać. Swoje i tak przeszłaś.
— Czy to konieczne? Musicie się rozwieść?
— Nie potrafiłam mu wybaczyć. Cała ta sytuacja pokazała mi jego prawdziwą, bezwzględną twarz. To nie jest człowiek, którego pokochałam.
— Co teraz będzie?
— Córeczko…, długo myślałam o tym kroku, lecz nie zrobię niczego wbrew tobie.
— Mamo, mów. Nie jestem małym dzieckiem. Chyba już nic nie jest w stanie mnie złamać — rzekła Sara.
— Zamierzam wyjechać do Polski. Na stałe. Marzę, żebyś przeprowadziła się razem ze mną. Zaczęłybyśmy wszystko od nowa. Liczę, że jesteśmy jeszcze w stanie ułożyć nasze życie — Sara patrzyła na swoją matkę z niedowierzaniem — Córeczko! Znasz polski, przecież zadbałam o to, żebyś była dwujęzyczną osobą. Zaczniesz studiować w Polsce. W Krakowie jest mnóstwo świetnych uczelni, będziemy mieć spokój, nowe możliwości, szansę na oddech — Sara wciąż spoglądała na Joannę z szeroko otwartymi oczami — zrozumiem jednak, jeśli nie podzielisz mojego entuzjazmu. Wiem, że się tutaj urodziłaś, wychowałaś i taka decyzja może być dla ciebie wyzwaniem. Pogodzę się z losem, jeśli będziesz chciała zostać z ojcem — Sara uśmiechnęła się do swojej rodzicielki i złapała ją za dłoń.
— Mamo, nigdy w życiu nie wybiorę ojca. Nie potrafię wybaczyć mu tego, że odebrał mi dziecko. To będzie dobra zmiana. Ucieknę od miejsca, które jest dla mnie koszmarną pułapką bez wyjścia, choć kiedyś traktowałam ten kraj, nasz dom i rodzinę jak azyl i krainę bezpieczeństwa — Sara posmutniała. Joanna uściskała swoją córkę i odetchnęła z ulgą. Tej rozmowy bała się najbardziej. Nie wyobrażała sobie permanentnej rozłąki z własnym dzieckiem. Doskonale jednak zdawała sobie sprawę, że najgorsze przed nią. Z napięciem oczekiwała gehenny, która była nieunikniona podczas rozwodu z wciąż zakochanym w niej Thomasem.
— Wszystko będzie dobrze, córeczko. Zobaczysz — rzekła i otarła swoimi smukłymi dłońmi łzy wzruszenia.
Wiosną 2007 roku Joanna i Sara wyjechały do Polski. Początkowo zatrzymały się u rodziców Aśki, ale z czasem znalazły przytulne, nieduże mieszkanie w centrum Karkowa. Sara jesienią rozpoczęła studia prawnicze, Joanna znalazła pracę oraz poznała bardzo sympatycznego kolegę, który z czasem stał się jej przyjacielem. Thomas Berg pojawił się parę razy w Polsce. Chciał odzyskać swoją rodzinę wszelkimi sposobami. Od gróźb, przez szantaż emocjonalny po czułość i empatię. Żadne z tych prób nie przyniosło oczekiwanych przez niego rezultatów, ponieważ jedyne kobiety, które coś znaczyły w jego życiu nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Układały swoje życie powoli i nie mogły już pozwolić by ktoś inny nim sterował.
***
— Pani mecenas! Pani mecenas! Czy pani mnie słyszy? — sędzia lekko się oburzył, trzykrotnie udzielając Sarze głosu. Prawniczka gwałtownie ocknęła się z letargu, w którym trwała spoglądając przez okno i jedyne czego w tej chwili chciała to spotkania z własnym synem. Każdego poranka przed jej oczami ukazywała się malutka, bezbronna rączka, którą było dane jej ujrzeć. Pragnęła zobaczyć więcej. Marzyła, by znać jego uśmiech, kolor oczu, kształt nosa. Chciała wiedzieć jakie nosi imię, czy studiuje, czy ma dziewczynę, a może potomka? Chciała zwyczajnie wiedzieć, co u niego słychać, jak się ma? Chciała go odnaleźć i być częścią jego życia.
— Tak, przepraszam wysoki sądzie — Sara wstała i przejęła kontrolę nad swoimi emocjami — czym jest sprawiedliwość? Zapewne każdy z nas wie, lecz czy każdy z nas jest zdolny by być jej wiernym? Myślę, że najwierniejszymi sprawiedliwości i praworządności powinni być ci, którzy to prawo tworzą. Dziś niestety wodzę nad uczciwością mają prywatne przesłanki, wygórowane ego i gonitwa za zwycięstwem. A gdzie w tym wszystkim jest człowiek, wysoki sądzie? Czy mój klient powinien spędzić resztę swojego życia za więziennymi kratami tylko dlatego, że komuś się wydaje, że jest wszechmocny? Że ma kontakty, układy, że wszyscy tańczą do wymyślonej przez niego melodii? Z całym szacunkiem, wysoki sądzie, lecz nie zgadzam się na wykorzystywanie słabszych, na wrabianie ich w swoje gry, na posługiwanie się czyjąś niewiedzą. Nie zgadzam się, by mój klient został osądzony na podstawie domniemań i tego, że znalazł się na miejscu zbrodni przypadkowo. Liczę na bezstronność wysokiego sądu i dogłębną analizę tego procesu, z szczególnym wskazaniem powołanych przez prokuratora świadków. To nie pierwszy raz, gdy pięć minut przed zakończenie rozprawy na salę wkraczają niezgłoszeni wcześniej kluczowi świadkowie pana prokuratora Czyżyka. Dziękuję — Sara spojrzała wymownie na prokuratora i spokojnie usiadła na swoim krześle. Pełna nadziei czekała na wyrok wysokiego sądu.
— Mamo? Muszę powiedzieć ci coś ważnego.
— Coś się stało, córeczko? Słabo cię słyszę! Jesteśmy z Radkiem na łodzi! — Joanna krzyczała w słuchawkę telefonu, delektując się jednocześnie błękitem Morza Śródziemnego.
— Mamo?! Słyszysz mnie?!
— Mów głośniej! Słabo cię słyszę!
— Nie mogę krzyczeć, jestem w sądzie!
— Kochanie, halo!? Halo?!
— Mamo! Wyjeżdżam do Norwegii, do cholery jasnej!
— Jak to? Po co?
— Muszę odnaleźć mojego syna!
— Halo, Saro! Nie słyszę cię! To nie jest dobry pomysł! Zadzwonię, gdy złapię zasięg!
— Mamo! Ja już postanowiłam — odpowiedziała Sara i rozłączyła się.ROZDZIAŁ 3
Sara Berg otworzyła drzwi swojego samochodu, złapała głęboki oddech i podpierając się ręką o listwę okienną zamknęła oczy. Zobaczywszy smutne mury klasztoru, w którym dwadzieścia lat temu spędziła dziewięć gorzkich miesięcy, uroniła słoną łzę drażniącą jej powieki. Nie potrafiła nazwać uczuć jakie jej towarzyszyły. Nie dało się ich zdefiniować. Były zbyt bolesne, wciąż żywe i nieludzko głębokie. Kobieta otworzyła ciężką bramę, za którą znajdował się dziedziniec. Szła nieśmiałym krokiem przez wydzieloną do wejścia ścieżkę. Czuła zapach mroźnej zimy, która tamtego roku była wyjątkowa sroga, czuła na skórze pierwsze krople wiosennego deszczu, czuła promienie słońca, które w maju tuż przed porodem były bardzo intensywne. Rozpamiętywała pierwsze ruchy swojego syna, gdy jeszcze mieszkał w jej brzuchu. Uśmiechała się wtedy, lecz szybko tłumiła ogarniającą ją radość, gdyż każdego dnia przekonywała samą siebie, że nie może kochać swojego dziecka. Kobieta rozejrzała się dookoła. Klasztor wyglądał dokładnie tak samo, jak dwadzieścia lat temu, gdy go opuszczała. Sama. Bez swojego syna.
— Dokąd to panienka idzie? — Sara odwróciła głowę, gdy usłyszała za sobą głos starszego mężczyzny.
— Dzień dobry — kobieta uśmiechnęła się — a dlaczego pan pyta?
— A dlatego, że pilnuję tutaj porządku — Sara zdała sobie sprawę, że ma do czynienia z dozorcą. Starszy pan dzierżył w swoich dłoniach sekator, którym obcinał zbyt długie gałęzie krzewów rosnących na terenie klasztoru.
— Przyjechałam w odwiedziny do siostry Anny.
— Byłaś umówiona? — mężczyzna spojrzał podejrzliwie na Sarę.
— Tak, byłam umówiona. Rozmawiałam parę dni temu z siostrą Anną — Sara skłamała. Obawiała się, że wścibski dozorca może utrudniać jej wejście do środka.
— Kłamiesz, drogie dziecko — Sara otworzyła szeroko oczy.
— Dlaczego miałabym kłamać? — kobieta szła w zaparte.
— Siostra Anna nie żyje. Już będzie jakieś dwadzieścia lat — Sara złapała się za klatkę piersiową. Ciężko było jej utrzymać równowagę. Skierowała się do najbliższej ławki i na niej usiadła.
— Co ci jest, dziecino?
— Nie mogę uwierzyć, że siostra Anna…
— To był nieszczęśliwy wypadek, straszna tragedia — dozorca zdjął z głowy czapkę i otarł chusteczką czoło.
— Potrzebuję porozmawiać z kimś, kto służył tutaj dwadzieścia lat temu. Znałam tylko siostrę Annę — starszy mężczyzna spojrzał ze współczuciem na rozżaloną Sarę.
— Dobrze. Zapytam siostry Elli, czy mogłaby z tobą porozmawiać — Sara uścisnęła dłoń dozorcy i oparta o jego ramię udała się do drzwi wejściowych. Siostra zakonna, do którego pokoju zaprowadził Sarę starszy mężczyzna początkowo nie chciała przyjąć kobiety. Tłumaczyła się brakiem czasu. Dopiero nacisk i błagalny wzrok Sary skłonił zakonnicę do zmiany zdania.
— Czy siostra pełniła służbę w tym klasztorze dwadzieścia lat temu?
— Tak, wstąpiłam do tego klasztoru w 1995 roku.
— Nazywam się Sara Berg. Przebywałam tutaj w 2005 roku. Urodziłam syna, który został oddany do adopcji.
— Nie kojarzę cię. Nie znam sprawy — siostra Ella odwróciła wzrok.
— To niemożliwe. Musi mnie siostra pamiętać. Cały klasztor był zaangażowany w moją ciążę — siostra milczała, podeszła do okna, odsunęła zasłony i w bezruchu patrzyła w dal — siostro, proszę –Sara kontynuowała.
— Czego ode mnie chcesz?
— Chcę się dowiedzieć, gdzie jest mój syn? Czy nie dzieje mu się krzywda? Czy trafił do dobrej rodziny? Muszę go odnaleźć.
— Przykro mi, ale nie możemy udzielać żadnych informacji, które mogłyby zburzyć spokój rodzin adopcyjnych.
— Błagam! — Sara zaczęła szlochać.
— To wbrew zasadom. Zrzekłaś się swojego syna. Nie masz do niego żadnych praw. Nie możesz oczekiwać niczego ani od klasztoru, ani od rodziny, która przygarnęła twojego syna — siostra Ella była niewzruszona.
— Dobrze siostra wie, że to nie ja wyparłam się mojego dziecka! Do wszystkiego zmusił mnie mój ojciec! Próbowałam ułożyć sobie życie na nowo, ale minęło dwadzieścia lat, a moje serce wciąż jest tutaj. Zostało w tych murach.
— Proszę wybaczyć. Obowiązki mnie wzywają –zakonnica otworzyła drzwi, dając Sarze do zrozumienia, że jej wizyta dobiegła końca. Kobieta wyszła z zimnego jak serce siostry Elli gabinetu i osunęła się o ścianę płacząc jak mała dziewczynka. Nagle przy szlochającej kobiecie ukucnął dozorca.
— Chodź, dziecko! Nie becz! — mężczyzna wziął Sarę za ramię i zaprowadził ją do odizolowanego od reszty pokojów pomieszczenia. Podał jej chusteczkę, by otarła oczy i nos.
— Dziękuję — odparła kobieta.
— Podsłuchałem twoją rozmowę z siostrą Ellą.
— To bardzo miło z pana strony — zakpiła Sara i wydmuchała nos.
— Posłuchaj. Ja też tutaj pracowałem, gdy byłaś w ciąży. W pierwszej chwili cię nie poznałem, wydoroślałaś.
— Czy wie pan coś o moim dziecku? — Sarze zaświeciły się oczy.
— Pamiętam, że gdy rodzice adopcyjni przyjechali po twojego syna, był bardzo burzliwy, czerwcowy wieczór. Zwróciłem uwagę na rejestrację auta, ponieważ były to tablice ze środkowej części Norwegii. Później usłyszałem tylko, jak kobieta powiedziała do swojego męża „przeczekajmy tę burzę i noc w hotelu, do Dalen mamy kawał drogi”.
— Dalen? Czyli tam mieszka mój syn.
— To nic pewnego, poza tym przez dwadzieścia lat ta rodzina mogła zmienić miejsce zamieszkania.
— Bardzo panu dziękuję! — Sara mocno uścisnęła dłoń dozorcy — dla mnie to znacząca informacja. Nie wiem, jak mogłabym się odwdzięczyć.
— Po prostu znajdź swoje dziecko. Wiem, że zostałaś zmuszona, żeby je oddać.
— Jeszcze jedno — Sara spojrzała na dozorcę smutnym wzrokiem — co się stało z siostrą Anną?
— Została śmiertelnie potrącona przez samochód.
— Kiedy się to stało?
— Zimą 2005 roku. Pamiętam ten dzień dokładnie, ponieważ do naszego klasztoru miały przyjechać dzieci z innego sierocińca. Był to rodzaj integracji wśród maluchów, atrakcje, zabawy na śniegu, kolacja z pizzą i hamburgerami. Bardzo długo odśnieżałem wtedy dziedziniec, ponieważ śnieg sypał całą noc. Wstałem bardzo wcześnie, żeby zdążyć przed przyjazdem dzieci. Siostra Anna miała jeszcze do załatwienia dość sporo spraw związanych z organizacją tego przedsięwzięcia. Nawet mnie prosiła, bym pojechał po kolorowe czapki i balony do zaprzyjaźnionego z klasztorem sklepu papierniczego. Oddawali nam często za darmo nieco naruszone produkty, z których bez problemu można było korzystać, ale klient mógłby się przyczepić. Rozumiesz? — Sara śledziła każdy ruch starszego mężczyzny i przysłuchiwała się uważnie jego słowom — o dziewiątej rano siostra Anna wybiegła cała roztrzęsiona ze swojego gabinetu. Udała się do kuchni, przekazała jeszcze trochę informacji kucharkom odnośnie do alergii niektórych dzieci i pojechała gdzieś taksówką. To był ostatni raz, gdy ją widziałem.
Przed południem dotarła do nas informacja o nieszczęśliwym wypadku. I tak, o! Był człowiek i nie ma człowieka!
— To straszne. Okazała mi dużo serca, gdy przebywałam w klasztorze.
— Ona miała zbyt dużo tego serca i każdemu po trochu go oddawała. Uwielbiała dzieci, a dzieci ją. Tak chciał Bóg. Widocznie jemu była bardziej potrzebna niż nam tutaj — starszy dozorca zatrwożył się. Po paru minutach odprowadził kobietę na dziedziniec.
Sara jeszcze długo siedziała w samochodzie, który zaparkowała pod klasztorem. Ciężko było się jej pogodzić ze śmiercią siostry Anny. Zdawała sobie sprawę, że ludzie się rodzą i umierają, zwłaszcza przez tak długich dwadzieścia lat, lecz jej życie zatrzymało się w 2005 roku i emocje, które w niej żyły były skupione wyłącznie na miejscach, osobach i wydarzeniach z tamtego okresu. Sara wspominała siostrę Annę, jej uśmiech, pogodne spojrzenie, gdy tuliła w ramionach jej synka, ciepły dotyk i permanentne współczucie w oczach. Zakonnica była spokojną i zrównoważoną osobą, więc słowa dozorcy o jej roztrzęsieniu w dniu śmierci nieco Sarę zdziwiły. Kobieta zaczęła się zastanawiać co mogło tak zdenerwować siostrę Annę i dokąd się udała w tych emocjach. Uruchomiła silnik swojego auta i wpisała w nawigację cel podróży. Musiała pokonać prawie pięćset kilometrów, by dotrzeć do miejscowości Dalen. Dla przeciętnego kierowcy byłaby to długa i męcząca trasa, dla Sary było to tylko siedem godzin. Siedem krótkich godzin, które dzieliły ją od swojego syna.
— Córeczko! Gdzie ty jesteś? Dlaczego mówisz po norwesku?
— Dziękuję! Nie, nie potrzebuję cukru — Sara zbliżyła kartę płatniczą do terminala i posłała kasjerowi uśmiech — Do widzenia! — pożegnała młodego chłopaka i zamknęła szybę swojego samochodu — Przepraszam mamo, ale właśnie zamawiałam kawę.
— Gdzie ty jesteś? Martwię się!
— Mamo, uspokój się. Aktualnie jestem w Ringebu. Jadę do Dalen. Tam prawdopodobnie mieszka mój syn.
— A jednak. Myślałam, że się opamiętasz — w słuchawce telefonu zapanowała kilkusekundowa cisza — Saro, co ty myślisz, że pojawisz się po dwudziestu latach w jego życiu i zostaniesz mamą roku?! Postaw się na miejscu jego adopcyjnych rodziców! Zniszczysz im wszystkim życie!
— Mamo, my też jesteśmy jego rodziną.
— Myślałam, że przeszłość mamy już za sobą, że nie będziemy do niej wracać.
— Mamo, czy ty naprawdę przez te wszystkie lata niczego nie widziałaś? Przez dwie dekady nie ułożyłam sobie z nikim życia, nie założyłam rodziny! Gdyby nie praca, już dawno wylądowałabym w szpitalu psychiatrycznym! Ja nie pogodziłam się z przeszłością, ona wciąż we mnie żyje, dlatego muszę odnaleźć moje dziecko. Nie ma dnia, żebym o nim nie myślała. Każdego wieczoru zastanawiam się jak wygląda czy ma mój uśmiech, czy jest tak samo wysoki jak Ole, czy studiuje, czy woli sok pomarańczowy od jabłkowego.
— I co zrobisz jak go znajdziesz? A jeśli on nie wie, że jest adoptowany? Pomyślałaś o tym?
— Nie wiem, mamo. Nie wiem, co zrobię. Przede wszystkim chcę mieć pewność, że u niego dobrze. Chcę wiedzieć, że nie dzieje mu się krzywda — Joanna w głębi duszy popierała decyzję córki, lecz bardzo się o nią martwiła.
— Jedź ostrożnie i uważaj na siebie, córeczko. Możesz na mnie liczyć, pamiętaj o tym. Kocham cię.
— Kocham cię, mamo.
Mijała szósta godzina podróży do Dalen. Sara chciała jak najszybciej dotrzeć do miasteczka. Noc była wyjątkowo ciemna, spokojna i nie sprzyjała zmęczonym kierowcom. Sara walczyła ze swoim wyczerpaniem, lecz nie zamierzała robić żadnego, nawet godzinnego postoju. Dzielnie dzierżyła kierownicę w dłoniach, jadąc ostrożnie i uważnie. Nagle na miejscu pasażera pojawiła się siostra Anna. Zakonnica położyła rękę na ramieniu Sary i rzekła „Nie jedź do Dalen. Zatrzymaj się.” Sara oprzytomniała, otworzyła oczy i gwałtownie skręciła kierownicą, by auto ponownie znalazło się na prawidłowym pasie ruchu. Zanim doszła do siebie, cały czas czuła chłód ręki siostry Anny na swoim mokrym od potu ramieniu. Uświadomiła sobie, że zasnęła, a anioł stróż ocalił jej życie.