Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król Maciuś na wyspie bezludnej - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
14,99

Król Maciuś na wyspie bezludnej - ebook

Młody władca i reformator zostaje zesłany na bezludną wyspę. Przeżywa tu wiele fascynujących przygód… Niestety, nie zawsze mają one szczęśliwe zakończenie. Tym razem Maciuś ucieka z pociągu, który wiezie go na bezludną wyspę, i niespodziewanie pojawia się na naradzie królów. Przed nim jedyna szansa na odzyskanie tronu.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-497-4
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KRÓL MACIUŚ NA WYSPIE BEZLUDNEJ

Ach, jak strasz­nie źle było Maciu­siowi w wię­zie­niu. Wła­ści­wie nie było mu źle – ale cia­sno. Cia­sno i nudno.

Bo jeżeli ktoś sie­dzi w wię­zie­niu – i mają go roz­strze­lać – wcale się nie nudzi. Ale Maciuś miał być wysłany na bez­ludną wyspę. Maciuś prze­grał wojnę, był jeń­cem kró­lew­skim i – zupeł­nie jak Napo­leon będzie wysłany na wyspę.

A tym­cza­sem czeka.

Mieli go wysłać za tydzień, a prze­szło trzy tygo­dnie – i nic. Bo trzej kró­lo­wie, któ­rzy wzięli go do nie­woli, ani rusz nie mogą się pogo­dzić. Młody król nie ukry­wał wcale, że nie­na­wi­dzi Maciu­sia, pra­gnąłby naj­le­piej pozbyć go się zupeł­nie. Smutny król już nie bał się przy­znać, że jest przy­ja­cie­lem Maciu­sia. Więc król, opie­kun żół­tych, któ­remu było wszystko jedno – mówił, jak być powinno.

A powinno być tak, żeby Maciuś żył sobie spo­koj­nie, ale żeby nie mógł się wtrą­cać do niczego i żeby nie mógł uciec. Więc nie można wysłać Maciu­sia na wyspę Maras, bo tam są błota, jest żółta febra i czarna ospa. Nie można wysłać Maciu­sia na wyspę Luko, bo za bli­sko lądu i czarni kró­lo­wie mogliby uła­twić ucieczkę. Aż ogło­sili kon­kurs, to zna­czy wydru­ko­wali we wszyst­kich gaze­tach całego świata takie ogło­sze­nie:

Jeżeli jaki nauczy­ciel geo­gra­fii wskaże nam dobrą wyspę dla Maciu­sia, otrzyma dużą nagrodę. Dajemy mie­siąc czasu, żeby napi­sali, gdzie ta wyspa leży i dla­czego jest odpo­wied­nia dla Maciu­sia.

Zaczęły nad­cho­dzić odpo­wie­dzi. Kró­lo­wie powie­sili na ścia­nach mapy wszyst­kich czę­ści świata i na wyspach, które im się podo­bały, wkłu­wali szpilki z cho­rą­giew­kami.

Tym­cza­sem przy­je­chał Bum-Drum, jesz­cze kilku mniej waż­nych kró­lów czar­nych i żół­tych, przy­je­chała kró­lowa Kam­pa­nella i pię­ciu bia­łych kró­lów, któ­rzy uda­wali, że też mają wiele do powie­dze­nia.

Narady odby­wały się w róż­nych mia­stach, bo kró­lo­wie byli dumni i mówili:

– Jak chcą, żebym radził, niech do mnie przy­jadą, żeby nie wyglą­dało, że ich pro­szę o łaskę.

I każdy z kró­lów chciał tro­chę pojeź­dzić.

Dwa razy zebrali się w mia­steczku nad morzem, potem radzili w dużym mie­ście w górach, potem poje­chali do mia­sta, gdzie było naj­smacz­niej­sze na całym świe­cie piwo, a potem tam, gdzie było cie­pło. Każdy z kró­lów woził paru mini­strów, każdy mini­ster woził sekre­ta­rzy, każdy sekre­tarz woził parę panie­nek, które pisały na maszy­nie, o czym kró­lo­wie mówią, bo to się nazywa – pro­to­kół.

A Maciuś tym­cza­sem sie­dzi w wię­zie­niu i czeka.

Gdyby choć mógł czy­tać gazety, gdyby wie­dział, że o nim mówią i piszą – byłoby lżej niż teraz, kiedy myśli, że wszy­scy już o nim zapo­mnieli.

Bum-Drum bar­dzo chciał się widzieć z Maciu­siem, ale bał się zdra­dzić – i uda­wał nawet zagnie­wa­nego.

– Wyma­nił mi Maciuś tyle złota – skar­żył się Bum-Drum – obie­cał nauczyć czarne dzieci wszyst­kiego. I co? Część zgi­nęła w boju, część sie­dzi w obo­zie dla jeń­ców. Biedna Klu-Klu w wię­zie­niu.

I Bum-Drum chciał fik­nąć żałob­nego koziołka, ale przy­po­mniał sobie, że już nie jest dziki, więc tylko tarł oczy, niby że pła­cze.

– Jeżeli Wasza Kró­lew­ska Mość życzy sobie uwol­nić kró­lewnę Klu-Klu, możemy na jutrzej­szym posie­dze­niu wnieść tę sprawę pod obrady – powiada młody król, który zaczął się Bum-Dru­mowi pod­li­zy­wać.

– Nie – mówi Bum-Drum ze łzami w oczach. – Tyle macie waż­nych spraw, że szkoda czasu na zaj­mo­wa­nie się jedną lek­ko­myślną dziew­czynką.

Bum-Drum wie­dział, że wśród bia­łych trzeba koniecz­nie pła­kać, gdy się mówi o czymś smut­nym. Więc nosił fla­szeczkę z amo­nia­kiem i wąchał, kiedy nale­żało być wzru­szo­nym. Bo amo­niak, musz­tarda i cebula – wyci­skają łzy z oczu.

Ano dobrze. Na dwu­dzie­stym czwar­tym posie­dze­niu posta­no­wią już, dokąd wysłać Maciu­sia. Zebra­nie odbę­dzie się w pałacu Kam­pa­nelli, która miała przez Maciu­sia pierw­szy na świe­cie praw­dziwy bunt dzieci z zie­lo­nym sztan­da­rem.

Kró­lowa Kam­pa­nella była bar­dzo ładna. Mąż jej umarł w marcu. Dzieci nie miała. Pałac jej mie­ścił się w pięk­nym poma­rań­czo­wym ogro­dzie nad brze­giem ślicz­nego jeziora.

W czar­nych fra­kach przy­je­chali trzej nauczy­ciele geo­gra­fii; ich wyspy naj­le­piej się podo­bały. I jedną z trzech wysp mieli wybrać dla Maciu­sia.

– Moja wyspa – mówi pierw­szy nauczy­ciel – jest tu.

I poka­zał pałeczką na mapę, ale wszy­scy widzieli tylko morze, bo żad­nej wyspy nie było.

– Dzi­wi­cie się, Wasze Kró­lew­skie Moście, że wyspy nie ma na mapie. Zaraz wam wytłu­ma­czę. Na mapach rysuje się tylko duże wyspy, boby się wszyst­kie nie zmie­ściły. Jeżeli jest na mapie choćby tylko kro­peczka, to wyspa jest duża. Moja wysepka ma tylko trzy kilo­me­try, jest więc bar­dzo maleńka. Za to wygod­niej będzie Maciu­sia pil­no­wać. Wyso­kich drzew nie ma – w ogóle mało jest roślin – tro­chę trawy tylko i krza­ków. Jest zupeł­nie bez­ludna i bar­dzo daleko od lądu. Miej­sco­wość zdrowa, zimy wcale nie ma. Wystar­czy zbu­do­wać drew­niany barak dla Maciu­sia i straży. Raz na mie­siąc można posy­łać jedze­nie – i już. Niech sobie sie­dzi.

Całe szczę­ście, że Bum-Drum był Murzy­nem. Bo gdyby nie był czarny, toby tak zbladł, że wszy­scy od razu by poznali, jak bar­dzo go ta wyspa prze­stra­szyła.

– Jak ona się nazywa? – zapy­tał się młody król.

– Otóż to wła­śnie. Zaraz powiem. Tę wyspę odkrył w roku 1750 podróżny Don Pedro. Burza poła­mała mu żagle, z tru­dem tam wylą­do­wał i przez lat dwa­dzie­ścia miesz­kał. Aż przy­pad­kiem zna­lazł go okręt kor­sar­ski. Don Pedro uda­wał, że chce zostać roz­bój­ni­kiem, a że obro­śnięty naprawdę wyglą­dał jak zbój – więc go przy­jęli. Cztery lata był kor­sa­rzem. Wresz­cie uciekł i nazwał ją Wyspą Żad­nej Nadziei. Wszystko opi­sane jest w bar­dzo gru­bej książce, któ­rej – pewien jestem – żaden nauczy­ciel geo­gra­fii oprócz mnie nie czy­tał.

– Moja wyspa – mówi drugi nauczy­ciel geo­gra­fii – ma jedną wadę: leży tro­chę za bli­sko lądu. Ale za to obok jest mała wysepka z latar­nią mor­ską. Jak jest mgła albo w nocy – latar­nia się pali – wszystko widać. Na połu­dniu wyspy jest skała – obok skały polanka. Na polance jest dom dla Maciu­sia. Wyspę tę zamiesz­ki­wali daw­niej bar­dzo spo­kojni Murzyni. Jak tylko biali odkryli wyspę, zaraz urzą­dzono szkołę. Nauczono ich modlić się i palić fajki. Mary­na­rze dawali tytoń, brali wani­lię, cyna­mon i kanarki. Po pię­ciu latach pewien kupiec zało­żył nawet sklep. I byłoby dobrze; ale dzieci kupca zacho­ro­wały na odrę. Dla bia­łych odra nie jest nie­bez­pieczna, ale czarne wszyst­kie dzieci umarły, a z doro­słych zostało nie wię­cej niż stu ludzi. Jeżeli są tam jesz­cze, to pew­nie bar­dzo nie­wielu i sie­dzą w lesie w zachod­niej czę­ści wyspy, bo ucie­kli przed odrą, skle­pem i szkołą bia­łych.

– Gdzie jest ta wyspa? – zapy­tał się smutny król.

– Tu. – Nauczy­ciel geo­gra­fii poka­zał pałeczką na mapie.

Jak się nie zerwie nagle Bum-Drum z krze­sła, jak nie huk­nie pię­ścią w stół.

– Nie pozwa­lam! – krzy­czy. – Ta wyspa jest za bli­sko lądu, gdzie miesz­kają Murzyni. Maciuś uciek­nie i zbun­tuje mi dzieci. Co wy sobie, do zie­lo­nej małpy, myśli­cie!

Kró­lo­wie bar­dzo się obra­zili.

Kró­lowa Kam­pa­nella z prze­stra­chu mało nie zemdlała, nauczy­cie­lowi geo­gra­fii laseczka aż wypa­dła z ręki, bo Bum-Drum chciał się rzu­cić na niego i ledwo młody król go przy­trzy­mał.

– Uspo­kój się, czarny przy­ja­cielu, jesz­cze two­jej wyspy nie ruszamy. Jak nie, to nie. Bo to jedna wyspa jest na świe­cie?

Ale kiedy biali kró­lo­wie zebrali się wie­czo­rem osobno w poma­rań­czo­wym ogro­dzie, wszy­scy, na złość Bum-Dru­mowi, a może tro­chę mło­demu kró­lowi, tę wła­śnie wyspę chwa­lili.

– To prze­cież śmieszne, żeby­śmy się słu­chali tego ordy­nar­nego dzi­kusa. Może mu się naprawdę zda­wać, że go się boimy. Jakże Maciuś może uciec, jeżeli go straż będzie pil­no­wała, a w nocy latar­nia mor­ska oświe­tla polankę?

– Prze­cież to dziecko – mówi kró­lowa Kam­pa­nella. – Trzeba mu dać tro­chę drzew, zie­leni, tro­chę śpiewu pta­sząt. Maciuś wyrzą­dził mi krzywdę, ale mu prze­ba­czam.

– Szla­chetne serce Waszej Kró­lew­skiej Mości wzru­sza nas głę­boko – powie­dział znany z grzecz­no­ści dla dam król Malto.

– Zapewne – wtrą­cił młody król – ale sza­nu­jąc tkli­wość serca kró­lo­wej, musimy w poli­tyce kie­ro­wać się przede wszyst­kim rozu­mem i ostroż­no­ścią.

– Ależ to dziecko – powtó­rzyła kró­lowa, poda­jąc mło­demu kró­lowi dwie mali­nowe poma­rań­cze i sie­dem dak­tyli.

– Wszystko prze­ma­wia za tym, żeby wybrać tę wła­śnie wyspę – mówi przy­ja­ciel żół­tych kró­lów. – Dowóz żyw­no­ści dla straży i Maciu­sia będzie łatwiej­szy, bo bli­żej, przy tym morze jest tu zupeł­nie spo­kojne. Budo­wać nic nie potrzeba, bo jest już budy­nek szkoły, gdzie mogą miesz­kać. No i nie bądźmy śmieszni: gdyby nawet Maciuś pró­bo­wał uciec – zje­dzą go dzi­kie zwie­rzęta, a nie zna­jąc mowy Murzy­nów, jakże się z nimi poro­zu­mie? Widzimy więc, że nie tylko serce naszej pięk­nej gospo­dyni, ale i rozum, i ostroż­ność pozwa­lają nam wysłać tam Maciu­sia.

Młody król już się nic nie odzy­wał, tylko zaja­da­jąc dak­tyle, myślał stra­piony:

„Będę miał prze­prawę z Bum-Dru­mem”.Prze­cha­dza się Maciuś po dzie­dzińcu wię­zien­nym. Wokoło nic, tylko czer­wone, wyso­kie mury. Jedno stare drzewo orze­chowe rośnie na środku. Było wię­cej, ale stały za bli­sko muru. Ścięto je, kiedy lat temu dzie­więć uciekł z wię­zie­nia słynny ban­dyta, któ­rego długo potem szu­kała poli­cja. Teraz koło muru pozo­stało tylko dwa­na­ście pni – i jesz­cze bar­dziej ponuro wygląda podwórko.

Prze­chadzka trwa pół godziny. Przed Maciu­siem idzie dwóch żoł­nie­rzy z nabi­tymi kara­bi­nami, za Maciu­siem też dwóch, a z pra­wej i z lewej strony – po trzech żoł­nie­rzy z obna­żo­nymi pała­szami. Maciuś patrzy w zie­mię i liczy kroki:

– Jeden – dwa – trzy – cztery – pięć – sześć – sie­dem kro­ków…

Razem wypada sto dwa­dzie­ścia małych albo osiem­dzie­siąt dużych: sie­dem­dzie­siąt kro­ków do drzewa orze­cho­wego i pięć­dzie­siąt – od drzewa do muru. Co dzie­sięć kro­ków Maciuś pod­nosi głowę i spo­gląda na orzech.

Bo na co ma patrzeć? Cza­sem zupeł­nie zamyka oczy i otwiera dopiero, kiedy ma spoj­rzeć na drzewo. Cza­sem sta­wia na prze­mian – raz duży, raz mały krok. Cza­sem cho­dzi na pal­cach albo dzie­sięć kro­ków na pal­cach, a dzie­sięć na pię­tach. Jak mógł, uroz­ma­icał sobie nudny spa­cer wię­zienny. Przycho­dziło mu czę­sto do głowy, żeby ska­kać na jed­nej nodze. Ska­kał nawet cza­sem, ale tylko w wię­zien­nej celi, kiedy był pewien, że nikt nie widzi. Gdyby był zwy­czaj­nym więź­niem, byłoby mu lepiej; ale jako wię­zień kró­lew­ski musi tym bar­dziej dbać o swój honor, że wro­go­wie chcieli go honoru pozba­wić.

– Wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty do kan­ce­la­rii! – zawo­łał przez okra­to­wane okno naczel­nik wię­zie­nia.

Maciuś drgnął: to jego numer. Ale udaje, że nic – idzie dalej.

– Wzy­wają Waszą Kró­lew­ską Mość do kan­ce­la­rii – mówi star­szy żoł­nierz warty.

Bo wydano roz­kaz, żeby Maciu­sia nazy­wać kró­lem, kiedy się do niego zwra­cają, bo ina­czej ani nie odpo­wia­dał, ani się nie słu­chał. Więc mówiono o nim: wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty, ale do niego: Wasza Kró­lew­ska Mość.

– Do kan­ce­la­rii.

Spoj­rzał Maciuś na orze­chowe drzewo, zawró­cił – zmarsz­czył brwi – ręce w tył zało­żył – sta­wia umyśl­nie małe kroki, niby że się wcale nie śpie­szy – wresz­cie jest – czeka. Ale nogi drżą pod nim, a serce tak stuka, tak stuka.

– Wasza Kró­lew­ska Mość usiąść raczy – powie­dział bar­dzo grzecz­nie naczel­nik wię­zie­nia i sam podał mu krze­sło.

Maciuś od razu się domy­ślił, że stało się coś nie­zwy­kłego. Nauczył się Maciuś zwra­cać uwagę na naj­mniej­szy szcze­gół, nauczył się czy­tać myśli róż­nych ludzi. Zro­zu­miał Maciuś, że czę­sto ludzie coś mówią, a myślą zupeł­nie co innego.

Szorstko odsu­nął podane krze­sło.

Do kan­ce­la­rii wcho­dzi król Ore­stes Drugi i jakaś pani bar­dzo ładna w czar­nej aksa­mit­nej sukni. Król Ore­stes był u Maciu­sia na zjeź­dzie kró­lów. Poznał go Maciuś po Orde­rze Wiel­kiego Pół­księ­życa: naj­więk­szy order, jaki Maciuś widział.

– Jestem kró­lowa Kam­pa­nella – powie­działa pani w czar­nej sukni.

– Jestem wię­zień numer dwie­ście jede­na­sty – z gory­czą przed­sta­wił się Maciuś. I patrzy jej pro­sto w oczy, nie­dbale oparty o poręcz krze­sła.

– O nie – odparła z pro­stotą kró­lowa. – Dla mnie król Maciuś Refor­ma­tor pozo­sta­nie zawsze dobrym opie­ku­nem dzieci i walecz­nym ryce­rzem.

I podała rękę, którą Maciuś z sza­cun­kiem uca­ło­wał.

Teraz chciał się przy­wi­tać Ore­stes. Ale Maciuś wypro­sto­wał się dum­nie i nie podał ręki.

– Jestem więź­niem i nie mam orde­rów – powie­dział, patrząc mu ostro w oczy.

Naczel­nik wię­zie­nia, chcąc prze­rwać nie­przy­jemną scenę, którą widzieli żoł­nie­rze i urzęd­nicy – popro­sił wszyst­kich do salonu pry­wat­nego miesz­ka­nia.

Maciuś spoj­rzał na dywan, kosz­towne obi­cie mebli, kwiaty w oknach – uśmiech­nął się nie­znacz­nie. Spo­strze­gła ten uśmiech bole­sny kró­lowa.

Roz­siadł się obra­żony Ore­stes i prze­gląda obrazki dużej, pięk­nie opra­wio­nej książki, która leżała na stole.

Maciuś jest zły – strasz­nie zły. Gniewa go salon, gniewa naczel­nik wię­zie­nia, gnie­wają kwiaty, dywan, for­te­pian – mil­cze­nie kró­lo­wej – gniewa, że kró­lowa tak na niego patrzy. A naj­bar­dziej gniewa go Ore­stes i jego ogromny Order Pół­księ­życa.

„Czy też mnie wyzwie na poje­dy­nek, że ręki mu nie poda­łem?” – myśli Maciuś.

Kiedy póź­niej myślał Maciuś o tej wizy­cie, zro­zu­miał powód gniewu. W dłu­gich godzi­nach zamknię­cia i osa­mot­nie­nia ocze­ki­wał Maciuś smut­nego króla. Kiedy w salo­nie naczel­nika wię­zie­nia zoba­czył for­te­pian, jak żywy sta­nął mu przed oczami smutny król, a w uszach dźwię­czeć zaczęły naj­smut­niej­sze melo­die. Nikt inny nie miał prawa przy­je­chać. Co innego Kam­pa­nella, a co innego jakiś tam nie­ważny król małego kraju.

Co by mu jesz­cze powie­dzieć, żeby zro­zu­miał, że nie­po­trzeb­nie wtrąca tu swoje trzy gro­sze?

W ogóle chce się Maciu­siowi strasz­nie dużo mówić, a boi się, żeby się z czymś nie­sto­sow­nym nie wyrwać. Przy­po­mniał sobie Maciuś mistrza cere­mo­nii, który zawsze w porę coś takiego zro­bił, że było wszystko w porządku. No bo co? Kró­lowa patrzy, tam­ten ogląda obrazki, a naczel­nik wię­zie­nia stoi jak słup – i wcale się nie koń­czy.

– Może podać her­batę albo kawę ze śmie­tanką? Mam dosko­nałe cia­steczka domo­wej roboty – zaczął naczel­nik, ale poża­ło­wał.

– Czyś pan osza­lał – krzyk­nął Maciuś, a w oczach zami­go­tały mu iskry. – Czy na to cały mie­siąc gniję w pań­skim lochu, żeby wresz­cie cia­steczka zaja­dać? Chcę wie­dzieć, co posta­no­wili moi wro­go­wie. Żądam nie­odwo­łal­nie, żeby mnie zesłano natych­miast na bez­ludną wyspę. Gdyby mi powie­dzieli, że całe tygo­dnie mam sie­dzieć w wię­zie­niu, nie przy­jął­bym uła­ska­wie­nia. Chcia­łem zgi­nąć w domku dzi­kich zwie­rząt – oni pod­stę­pem mnie ujęli. Żądam ofi­cjal­nego papieru z pie­czę­cią.

Nagle pochwy­cił Maciuś piękną por­ce­la­nową wazę i ude­rzył nią o stół, tuż obok książki z obraz­kami. Waza potłu­kła się na drobne kawałki, Maciuś zakrwa­wił sobie rękę. Ore­stes zerwał się z fotela, kró­lowa przy­mknęła oczy, a naczel­nik wię­zie­nia wybiegł po dok­tora, bo sam nie wie­dział, co robić.

Kró­lowa Kam­pa­nella wyjęła z torebki pach­nącą chu­s­teczkę do nosa i łagod­nie wyciera krew z ręki Maciu­sia. Kró­lowa miała plan gotowy: nie pozwoli wysłać kró­lew­skiego sie­roty na bez­ludną wyspę – weź­mie go do sie­bie.

Kam­pa­nella jest samotna, dzieci nie ma, mąż jej umarł. Niech oto­czą wyso­kim murem piękny park poma­rań­czowy, który dosko­nale zastąpi wyspę bez­ludną. A Kam­pa­nella będzie mu matką.

Lekarz wię­zienny owią­zał Maciu­siowi rękę, bo ina­czej nie wypa­dało przy kró­lach – i dał Maciu­siowi pięć kro­pli na cukrze na uspo­ko­je­nie ner­wów. Lekarz wię­zienny miał dwa lekar­stwa: w lewej kie­szeni kro­ple, w pra­wej proszki. Jedno i dru­gie było strasz­nie gorz­kie i dawało się na wodzie. Ale jeśli naczel­nik wię­zie­nia daro­wał wła­sny cukier, można zro­bić wyją­tek.

Naza­jutrz Maciuś oznaj­mił, że ani pokar­mów przyj­mo­wać nie będzie, ani na prze­chadzkę nie wyj­dzie. Żąda papieru z pie­czę­cią, żeby wie­dzieć wresz­cie, co chcą z nim zro­bić. Dłu­żej w wię­zie­niu sie­dzieć nie myśli.

Koło połu­dnia wezwano Maciu­sia do kan­ce­la­rii. Maciuś odmó­wił: nie pój­dzie. Nie ruszy się z miej­sca, dopóki mu nie dadzą papieru z pie­czę­cią.

Chce wie­dzieć! Dość tej zabawy w ślepą babkę.

Nie­za­do­wo­lony był naczel­nik wię­zie­nia. Bo kró­lowa nie tylko się nie obra­ziła, że Maciuś nie wyszedł, ale przy­znała mu słusz­ność. Chciała przy tym zoba­czyć, jak Maciuś mieszka. A miesz­kał źle. Cela była wil­gotna i ciemna, po ścia­nach łaziły pająki i plu­skwy, i Maciuś spał na sien­niku na pod­ło­dze. W kącie stała mied­nica i dzba­nek wody, i nawet krze­sła nie było. A kró­lowa przy­nio­sła ogromny bukiet bia­łego bzu. Co tu robić?

Zaraz dozorca zaniósł do celi miękki fotel z pry­wat­nego miesz­ka­nia i taką samą piękną wazę, jaką już Maciuś stłukł wczo­raj. Bo było ich dwie: jedna stała na stole, a druga na for­te­pia­nie. Naczel­nik wię­zie­nia chciał, żeby Maciuś i tę drugą wazę potłukł; wtedy kró­lowa zoba­czy, jak trudno z nim radzić, i zro­zu­mie, dla­czego Maciu­sia trzy­mają w takiej ciem­nej celi.

Ale Maciuś nad wyraz uprzej­mie przy­jął kró­lową. Z ogromną wdzięcz­no­ścią wziął bukiet, który jed­nak wsta­wił do swo­jego gli­nia­nego dzbanka z wodą, a nie do por­ce­la­no­wej wazy. Kam­pa­nella, zachę­cona tym, poło­żyła nie­znacz­nie pudełko cze­ko­la­dek, pudełko to miała ukryte w kie­szeni kró­lew­skiego płasz­cza, bo nie wie­działa, w jakim Maciuś będzie humo­rze.

– O nie, za cze­ko­ladki dzię­kuję: zbyt bole­śnie przy­po­mi­nają mi one moją pierw­szą dzie­cinną reformę.

Więc tak:

Bez­ludna wyspa już jest wybrana. Słusz­nie gniewa się Maciuś, ale doprawdy prę­dzej nie można było. Król Ore­stes nie jest winien – on tylko przez grzecz­ność towa­rzy­szył kró­lo­wej. Chciał koniecz­nie przy­je­chać smutny król, ale Bum-Drum i młody król nie pozwo­lili. Bum-Drum jest teraz przy­ja­cie­lem mło­dego króla. Papier z pie­czę­cią i pod­pi­sami kró­lów jesz­cze nie jest gotów. Kam­pa­nella przy­je­chała, żeby uspo­koić Maciu­sia i powie­dzieć, że o nim pamię­tają, że nie­za­długo będzie mógł wyje­chać. A tym­cza­sem…

– …Jeśli Wasza Kró­lew­ska Mość pozwoli, będę go odwie­dzała codzien­nie.

Zamiast odpo­wie­dzi, Maciuś zło­żył poca­łu­nek na ręce dobrej kró­lo­wej.

– Nie­stety – powie­działa kró­lowa – nie wolno mi przy­cho­dzić na dłu­żej niż na czter­na­ście minut.

– Rozu­miem: ety­kieta – szep­nął Maciuś.

– Nie, regu­la­min wię­zienny…Czy lepiej było teraz Maciu­siowi, gdy prze­nie­siony do czy­stego pokoju miał prawo odby­wać prze­chadzki w ogro­dzie wię­zien­nym, codzien­nie odwie­dzany przez kró­lową, gdy spał na łóżku i spo­ży­wał posi­łek z pry­wat­nej kuchni naczel­nika wię­zie­nia, sie­dząc na krze­śle przy stole?

Nie – było tak samo cia­sno i tak samo bole­śnie. Może i gorzej jesz­cze. W daw­nej celi – rozu­miał, że czeka, że tym­cza­sowe schro­ni­sko zmie­nią mu na inne – na bez­lud­nej wyspie. Teraz – nie cze­kał już na nic.

Bo cóż? Na bez­lud­nej wyspie mieć będzie wszystko, co już dziś posiada. Jeśli nawet dadzą lep­szy pokój i meble, ład­niej­szą prze­chadzkę nad morzem i wię­cej swo­body – pozo­staną na zawsze samot­ność i nuda.

Tak tęsk­nił do zegara. Myślał, że prę­dzej dzień przej­dzie, jeśli będzie mógł wie­dzieć, ile godzin dnia upły­nęło. Złu­dze­nie. Teraz widzi, jak powoli wloką się wska­zówki, jak strasz­nie długo trwa godzina. Jak strasz­nie długo trwa taki jeden dzień wię­zienny.

– Maciu­siu, czym mogę ci ulżyć? – pyta się kró­lowa, gdy Maciuś chmurny cho­dził po pokoju z zało­żo­nymi rękami.

– Czym? A czym żyje w pałacu kró­lew­skim mój kana­rek?

Nie pamię­tam, czy o tym mówi­łem, że Maciuś miał kanarka w pięk­nej zło­tej klatce. Otrzy­mał go na imie­niny i lubił. Ale kiedy go nazwano Maciu­siem-kanar­kiem w par­la­men­cie, czuł jakby żal do nie­win­nego ptaszka. A teraz przy­po­mniał sobie i zapra­gnął mieć bli­sko. Choć jedno żywe stwo­rze­nie pra­gnął mieć nie na czter­na­ście minut, ale na zawsze.

Kam­pa­nella nie odpo­wie­działa, bo surowo jej zabro­niono udzie­lać Maciu­siowi wia­do­mo­ści, co się dzieje w kraju. Ale natych­miast po powro­cie do domu wysłała urzę­dową depe­szę do mło­dego króla:

Czy mam prawo donieść Maciu­siowi o losach jego kanarka i klatkę posta­wić w celi Maciu­sia? Raczy Wasza Kró­lew­ska Mość przy­po­mnieć sobie, że na radzie mówi­łam, jak bar­dzo dzie­ciom potrzebne są drzewa i ptaki.

Ta depe­sza bar­dzo roz­gnie­wała króla.

– Naj­go­rzej wdać się z babami – mru­czał młody król. – Dziś kana­rek, jutro będzie pies, poju­trze znów coś nowego. A to cela wil­gotna, a to ciemno – Maciuś zde­ner­wo­wany, Maciuś mizerny. Jak gdyby jedyną naszą tro­ską było dbać o wygody Maciu­sia.

I król odpo­wie­dział, że pozwala, doda­jąc w depe­szy, że pra­gnie, aby to była już ostat­nia prośba i ostat­nie ustęp­stwo:

Tkliwe serce Waszej Kró­lew­skiej Mości zechce się liczyć z wyma­ga­niami korony.

Koronę nosi się na gło­wie, a w gło­wie jest rozum. W ten spo­sób król grzecz­nie dał do zro­zu­mie­nia, że kró­lowa jest dobra, ale nie­mą­dra i nie powinna zanadto doku­czać.

Nie wie­dział Maciuś, sta­wia­jąc coraz to nowe żąda­nia, z jakim tru­dem kró­lowa je speł­nia, z jakim bólem odpo­wiada: „nie wolno – nie pozwo­lili”.

Gazet ani ksią­żek przy­nieść nie pozwo­lili. Wspo­mi­nać o Bum-Dru­mie, Felku, Klu-Klu, smut­nym królu nie pozwo­lili.

Miała kró­lowa za swoje, kiedy Ore­stes poskar­żył, że powie­działa o przy­jaźni mło­dego króla z Bum-Dru­mem. Zapo­wie­dziano surowo, że jeśli raz jesz­cze z czymś się wygada, odwo­łana będzie natych­miast ze sto­licy Maciu­sia, a miej­sce jej zaj­mie już nie król żaden, ale zwy­czajny guber­na­tor Zatoki Kan­gura, znany z okru­cień­stwa i nie­życz­li­wie dla Maciu­sia uspo­so­biony.

– A oto twój kana­rek, miły Maciu­siu.

Kró­lowa już dawno prze­stała nazy­wać Maciu­sia ofi­cjal­nie, a Maciuś sam nie wie­dział, czy zwró­cić uwagę, że jest prze­cie kró­lem, czy uda­wać, że nie dostrzega.

– A oto jest foto­gra­fia two­jej mamusi – powie­działa cichutko, cichutko Kam­pa­nella.

Maciuś nie spoj­rzał nawet na foto­gra­fię swo­jej matki – poło­żył ją na stole i zajął się kanar­kiem. Zaczął oczysz­czać klatkę, cho­ciaż nie­po­trzeb­nie, zaczął nale­wać wodę na pod­stawkę, choć wie­dział, że pod­stawka jest za duża, nie zmie­ści się przez drzwiczki klatki. Potem zakła­dał mię­dzy prę­ciki kawa­łek bułki, kostkę cukru. I cią­gle spo­glą­dał na zegar, kiedy już przej­dzie czter­na­ście minut i kró­lowa zostawi go samego.

„Niech sobie już idzie” – myślał Maciuś.

Kam­pa­nella też spo­glą­dała na zegar z nie­po­ko­jem. Bo to już była jej ostat­nia w wię­zie­niu wizyta, bo musiała jechać na ostat­nią naradę, żeby pod­pi­sać papier o zesła­niu Maciu­sia. A koniecz­nie chciała się jesz­cze zapy­tać:

– Maciu­siu, zanim pojadę, chcę ci coś powie­dzieć. Nie wiem, czy to się uda. Ale będę się bar­dzo sta­rała. Zostaw teraz kanarka – póź­niej to wszystko zro­bisz.

Maciuś zmarsz­czył brwi.

– Słu­cham.

– Powiedz mi, ale szcze­rze powiedz: gdyby kró­lo­wie pozwo­lili… Czy chcesz? Jestem sama jedna na świe­cie – tak jak ty. Nie mam dzieci – nie mam nikogo – czy chcesz, żebym zastą­piła ci matkę?… Będziesz miesz­kał w poma­rań­czo­wym ogro­dzie w moim pięk­nym, cie­płym kraju, w dużym mar­mu­ro­wym pałacu. Uczy­nię wszystko, aby ci było dobrze. Z cza­sem kró­lo­wie pew­nie się prze­pro­szą. A jak będę stara, ty będziesz duży, oddam ci tron i koronę. Znów będziesz kró­lem.

Kam­pa­nella chciała objąć Maciu­sia i poca­ło­wać, ale Maciuś szybko się odsu­nął.

– Jestem kró­lem – kró­lem wła­snego kraju – obce trony i korony mi nie­po­trzebne – mam wła­sne.

– Ależ Maciu­siu…

– Nie jestem Maciu­siem, jestem kró­lem w nie­woli, a co mi zabrano, odbiorę.

Duży dzwon wię­zienny zadzwo­nił na znak, że upły­nęło czter­na­ście minut.

Maciuś zagryzł wargi. Serce mocno zaczęło stu­kać. Myśli – myśli – myśli.

– Kró­lowo – mówi Maciuś – dzię­kuję ci. Byłaś dla mnie bar­dzo dobra. Nie mogę być nie­wdzięczny. I dla­tego wła­śnie się nie zga­dzam. Bo gdy­bym się zgo­dził, mia­ła­byś zmar­twie­nie.

– Dla­czego?

– Bo ja bym uciekł. I ucieknę, z pew­no­ścią ucieknę. Niech oni się mnie strzegą. Niech mnie dobrze pil­nują!

Znów ude­rzył dzwon wię­zienny.

Maciuś już zupeł­nie spo­koj­nie dokoń­czył:

– Wasza Kró­lew­ska Mość, dopóki mnie więżą prze­mocą – jestem wolny, mogę robić, co chcę, wolno mi się bro­nić. Gdy­bym się zgo­dził zostać twoim synem, był­bym już nie­wol­ni­kiem na zawsze.

Po raz trzeci ude­rzył dzwon wię­zienny. Kró­lowa wyszła.

Uciec!

Dziwi się Maciuś, że tak późno, że dopiero teraz pomy­ślał o tym poważ­nie. Prze­la­ty­wała mu myśl przez głowę od czasu do czasu. To jakby się pytał sam sie­bie: czy mi się uda, czy potra­fię, dokąd ucieknę i po co? Dopiero teraz, kiedy kró­lowa pozwo­liła wybrać to naj­lep­sze, czego się mógł w nie­woli spo­dzie­wać – Maciuś posta­no­wił, raz na zawsze, nie­odwo­łal­nie.

Czy się uda, czy nie, czy ma, czy nie ma dokąd uciec, czy jest, czy nie ma po co ucie­kać – on musi, musi uciec. Już teraz nie będzie się nudził, nie będzie co chwila spo­glą­dał na zegar. Będzie miał strasz­nie dużo pracy. Musi dokład­nie obej­rzeć ogród wię­zienny, każdy zała­mek muru, każde przy murze drzewko. Musi godzi­nami całymi ukła­dać, od czego zacząć, gdy się już znaj­dzie poza murem. Trzeba obmy­ślić dokład­nie, w co się prze­bie­rze, co weź­mie na drogę. Musi mieć sznur – jak go zdo­być?

Ani zauwa­żył Maciuś, jak wie­czór zapadł, zapa­liło się świa­tło – i zaśpie­wał kana­rek.

Zbli­żył się Maciuś do klatki – pta­szek umilkł na chwilę prze­stra­szony, ale po chwili jesz­cze gło­śniej i pięk­niej zaśpie­wał.

I padł wzrok Maciu­sia na foto­gra­fię matki.

„Mamo moja, widzisz; Kam­pa­nella chciała ci zabrać Maciu­sia. Zabrali tron, zabrali koronę, a teraz chcieli i mnie zra­bo­wać. Nie zosta­wię cie­bie, mateczko, w wię­zie­niu; razem uciek­niemy. Nie bój się: ja cie­bie obro­nię”.

Wyjął Maciuś foto­gra­fię z kosz­tow­nej, dro­gimi per­łami wysa­dza­nej ramy, uca­ło­wał tkli­wie, wło­żył do bocz­nej kie­szonki na sercu i spy­tał się z uśmie­chem:

– Prawda, że lepiej ci teraz, mateńko?

Kana­rek wesoło zaśpie­wał.No i cóż? – zapy­tał się król Ore­stes.

– Maciuś jest strasz­nie zde­ner­wo­wany – odpo­wie­działa wymi­ja­jąco kró­lowa.

Za to na pierw­szym zaraz posie­dze­niu kró­lów zabrała głos w spra­wie Maciu­sia:

– Kró­lo­wie, nie pod­pi­suj­cie tego papieru. Nie można porów­ny­wać Maciu­sia ani z Napo­le­onem, ani z żad­nym kró­lem doro­słym. Cho­ciaż nie mam dzieci, odga­duję dziecko ser­cem macie­rzyń­skim. Maciuś jest ner­wowy. On ma dobre serce.

– Zaczyna się – mruk­nął młody król do Bum-Druma.

– Żeby­ście widzieli, jak go ucie­szył kana­rek, jak zaczął dawać wodę, bułkę, cukier. Dzieci są lek­ko­myślne i nie­do­świad­czone…

Kró­lowa Kam­pa­nella widziała, że wszy­scy się nie­cier­pli­wią, zie­wają, zapa­lają papie­rosy, wzdy­chają. Ale kró­lowa mówiła, mówiła. Już stary król Alfons Bro­daty zasnął w fotelu, już blady król Mitra Ben­gal­ski zażył pro­szek od bólu głowy – gdy wresz­cie Kam­pa­nella wyja­śniła, o co jej cho­dzi:

– Daj­cie mi Maciu­sia.

– Będziemy gło­so­wali – prędko powie­dział król, przy­ja­ciel żół­tych.

– Dobrze – zgo­dzili się wszy­scy.

– Jesz­cze chwilkę – błaga Kam­pa­nella – zapo­mnia­łam dodać…

– Zróbmy małą prze­rwę – zapro­po­no­wał Ore­stes.

– Dobrze. Napi­jemy się her­baty.

– Zjemy kola­cję.

Poczciwa Kam­pa­nella sama dolewa kró­lom naj­lep­szych win i likie­rów. Każ­dego króla osobno pyta się, co lubi… Lokaje na rowe­rach zwożą z naj­droż­szych restau­ra­cji naj­lep­sze jedze­nia. Czę­stuje gości cyga­rami. Owoce, lody, jakie tylko są na świe­cie: śmie­tan­kowe, wani­liowe, mali­nowe. Torty. Miód, sor­bet turecki, orze­chy w cukrze, irysy, chleb świę­to­jań­ski, sery szwaj­car­skie, por­tery angiel­skie.

– Bra­ko­wało tylko koloń­skiej wody i per­skiego proszku – powie­dział naza­jutrz znany żar­tow­niś, król Mig­dał Angor­ski.

Rozu­mie się, gło­so­wa­nie odło­żono. Bo choć kró­lo­wie mogą jeść i pić, ile chcą, tym razem wypili wyjąt­kowo wiele.

Kiedy naza­jutrz posta­no­wiono, że gło­so­wa­nie odbę­dzie się nie u Kam­pa­nelli, ale w uro­czej, zacisz­nej wio­sce rybac­kiej, kró­lowa domy­śliła się, że się nie zgo­dzą. Bo nie wypa­dało być w gości­nie i odmó­wić proś­bie gospo­dyni.

I tak wła­śnie się stało.

– Dwa­na­ście plu­sów, cztery minusy.

Maciuś poje­dzie na bez­ludną wyspę.

– Pro­szę pod­pi­sać.

Kam­pa­nella pod­pi­sała się ostat­nia – i bez poże­gna­nia pierw­sza wyje­chała.

„Żeby nie wiem co, muszę ura­to­wać to biedne dziecko” – posta­no­wiła kró­lowa.

A Maciuś nie na żarty goto­wał się do ucieczki.

Mur wię­zien­nego ogrodu był stary i obro­śnięty dzi­kim winem. Maciuś zaczął wyno­sić klatkę z kanar­kiem i bawił się przy murze w Robin­sona. Paja­cyk był Pię­tasz­kiem, kana­rek był papugą i Maciuś na korze drzewa robił co dzień jeden zna­czek, tak jak Robin­son.

Widzą żoł­nie­rze, że mały wię­zień zupeł­nie się uspo­koił i bawi się dzie­cin­nie, więc mniej go teraz pil­nują. Daw­niej na podwórku musieli cho­dzić za nim krok w krok, bo okno kan­ce­la­rii wycho­dziło na podwó­rze i naczel­nik wię­zie­nia patrzał na żoł­nie­rzy; a teraz w ogro­dzie mogli robić, co chcieli. A prze­cież przy­jem­niej gawę­dzić niż cho­dzić z kara­bi­nem i nic nie mówić.

A Maciuś zauwa­żył, że jedna cegła muru się rusza. Zaczyna maj­stro­wać – w prawo, w lewo, stare wapno się kru­szy, ale nic nie widać, bo dzi­kie wino zasła­nia. Nie wyjął Maciuś cegły, tylko zaczął drugą cegłę dłu­bać. Bolą go palce, ście­rają się paznok­cie, ale na nic nie zważa, aby prę­dzej skoń­czyć. Tak przed obia­dem już cztery cegły były gotowe, a po obie­dzie dwie.

„Jeśli tak pój­dzie dalej, za trzy dni będę wolny”.

Wyjąć cegły może, ale gdzie je położy? Cho­dzi po ogro­dzie i szuka łopaty.

– Dla­czego się nie bawisz w Robin­sona? – pyta się star­szy żoł­nierz straży.

Żoł­nie­rze prze­stali go nazy­wać Kró­lew­ską Mością, a Maciuś się nie obraża, prze­stał być taki dumny jak daw­niej.

– Przy­zwy­czai się dzie­ciak po troszku. Dobra jest nawet zabawa w Robin­sona, bo nie­znacz­nie przej­dzie od zabawy do prawdy.

– Może i za surowo z nim postę­pują kró­lo­wie?

– Dla­czego się nie bawisz, Maciu­siu?

– Chcę wyko­pać piw­niczkę – mówi Maciuś – a nie mam łopaty. Bez piw­nicy bar­dzo mi jest nie­wy­god­nie, bo jak upo­luję zwie­rzynę, nie mam jej gdzie poło­żyć.

Dali Maciu­siowi łopatę, nawet pomo­gli kopać. Kiedy już dół był dość duży, Maciuś wło­żył cegły i przy­sy­pał pia­skiem. Ale jeden ze straży widział.

– A ty skąd masz cegły?

– Zna­la­złem w ogro­dzie, o tam, koło altanki. Mogę pana żoł­nie­rza zapro­wa­dzić.

Wziął go za rękę, a po dro­dze zaczyna opo­wia­dać o woj­nie, o ludo­żer­cach – aż ten zupeł­nie zapo­mniał.

I jesz­cze drugi raz gro­ziło nie­bez­pie­czeń­stwo, kiedy naczel­nik wię­zie­nia urzą­dził nagłą rewi­zję.

– Naczel­nik idzie! – krzyk­nął przez okno war­tow­nik kory­ta­rza.

Zerwali się żoł­nie­rze na równe nogi, rzu­cili papie­rosy, chwy­cili kara­biny. Maciuś sta­nął mię­dzy nimi, spu­ścił głowę, idzie. Ale już nie zdą­żyli usta­wić się, jak należy.

– Dla­czego z przodu idzie dwóch, a z tyłu czte­rech? Czy nie zna­cie regu­la­minu? A to co za klatka?

I naczel­nik ude­rzył laską w dzi­kie wino, gdzie stała klatka.

Zimny pot wystą­pił Maciu­siowi na czoło, bo wyraź­nie zoba­czył otwór w murze. Naczel­nik wię­zie­nia był wysoki, więc patrzał z góry i dla­tego nie zauwa­żył.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: