Król południa - ebook
Wznowienie bestsellerowej powieści.
Mroczna historia autorki Blood from Blood. Vito!
„Chciał, by przekonała się na własnej skórze, że ludzie, którzy się od niego odwracają, nie mogą liczyć na przebaczenie”.
Trini Abril Jiménez jest córką barona narkotykowego i doskonale zna otaczający ją świat. Myślała, że nic ją już nie zaskoczy, a jednak okazało się, że nie była przygotowana na uczucie, które niczym huragan wtargnęło do jej serca, ściągając na nią niebezpieczeństwo.
Cruz Angel Falasca był jej ideałem – mężczyzną, dla którego kompletnie straciła głowę. Ale sielanka nie trwała długo. Sytuacja, w jakiej znalazła się Trini, sprawiła, że dziewczyna musiała zdradzić ukochanego, żeby uchronić się przed śmiercią. Przez jej nielojalność Cruz stracił szacunek i pieniądze.
Po dramatycznej ucieczce z Meksyku kobieta zaczęła nowe życie w Alicante, ukrywając się przed przeszłością, choć wciąż towarzyszył jej strach, że ta wyciągnie swoje macki.
Jeżeli jednak myślała, że Cruza można upokorzyć i uciec, bardzo się myliła. Po kilku latach mężczyzna stał się zupełnie innym człowiekiem. Teraz jest królem południa i chce, by Trini zapłaciła za zdradę.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
Opis pochodzi od Wydawcy.
| Kategoria: | Romans |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8418-229-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mój ojciec – Antonio Guzmán Jiménez – był przywódcą jednego z najpotężniejszych karteli w Meksyku. Człowiekiem o ogromnej władzy, ale i równie licznych wrogach. Wojny między kartelami nie ustawały, aż w końcu w jednej z nich zginęła moja matka. Pewnego ciepłego popołudnia, tuż po jedenastej rano i zakończonej mszy, została rozstrzelana niemal w progu kościoła, a mój świat rozsypał się niczym domek z kart. Mogłam jedynie bezradnie patrzeć, jak odchodzi najważniejsza osoba w moim życiu, czując, jak wraz z nią umiera część mnie.
Po jej śmierci wszystko zmieniło się na gorsze. Ja zamknęłam się w sobie, ojciec zaś szukał ukojenia w alkoholu. Nienawidziłam go. Najpierw za to, że nie ochronił mamy, później za to, że zostawił mnie i moją młodszą siostrę pod opieką ciotki, zupełnie się nami nie interesując. Pili była taka mała, potrzebowała go, ale on wolał pogrążać się w samotnej rozpaczy.
Kiedy na mojej drodze pojawił się Cruz Ángel Falasca, przepadłam bez reszty. Omamił mnie urodą, czułością oraz uwagą, której tak bardzo mi brakowało. W przeciwieństwie do ojca zawsze znajdował dla mnie czas. Miłość przyszła nagle, nieoczekiwanie, nie pytając o zgodę. Była zakazana i niebezpieczna, ale może właśnie dlatego smakowała tak dobrze.
Uzależniłam się.
Cruz stał się moją obsesją, moim nałogiem, moim tlenem. Przy nim wydawało się, że wszystko jest na swoim miejscu. Gdyby ojciec wiedział, że spotykam się z synem jego wroga, rozpętałoby się prawdziwe piekło. Zostałabym uwięziona w złotej klatce, a Cruz zniknąłby z mojego życia na zawsze. Ale on powtarzał, że przy nim jestem bezpieczna. I wierzyłam mu.
Miałam osiemnaście lat – byłam naiwną, zagubioną, zakochaną bez pamięci nastolatką, a on dwudziestosiedmioletnim, pewnym siebie, doświadczonym i niebezpiecznie fascynującym mężczyzną. To nie miało prawa się udać, a jednak nasz związek trwał dwa lata. Dwa cudowne, pełne adrenaliny lata, przez które ukrywaliśmy się, żyjąc w cieniu niebezpieczeństwa. Mimo strachu byłam najszczęśliwszą dziewczyną na ziemi. Cruz był moim wszystkim, a życie przy nim nabierało sensu.
Kochałam go. I byłam gotowa za niego umrzeć.
Do pewnego sierpniowego wieczoru.
Miałam dwadzieścia lat, kiedy mnie porwano. Gdy dwóch zamaskowanych mężczyzn naciągnęło na moją głowę czarny worek i siłą wepchnęło mnie do furgonetki, zrozumiałam, że już nic nie będzie wyglądać tak samo.
Tamtej nocy zdradziłam człowieka, którego kochałam.
Sprzedałam go, wbiłam mu nóż prosto w serce. Chociaż uciekłam, wiedziałam, że pewnego dnia przyjdzie mi za wszystko zapłacić.
Nie pomyliłam się.ROZDZIAŁ 1
Sofía
Cztery lata później
Przeciągam się leniwie, mrucząc pod nosem, i odgarniam brązowe kosmyki z czoła. Lekki, ciepły wiatr wpada przez uchylone drzwi na patio, a promienie słoneczne muskają moje policzki. Dzień jak co dzień w pięknym miasteczku Alicante w Hiszpanii. Kocham to miejsce. Wciąż chłonę jego atmosferę, spotykam życzliwych ludzi i zachwycam się straganami ze świeżymi warzywami oraz uliczkami wypełnionymi kwiatami. Uwielbiam spacerować najbardziej znaną promenadą Alicante – Explanada de España¹. Jej mozaikowa nawierzchnia, ułożona z milionów kolorowych płytek, tworzy hipnotyzujący wzór fal, który wydaje się poruszać pod stopami. Powietrze pachnie morzem i świeżo parzoną kawą z pobliskich kawiarenek. Wieczorami przesiaduję na plaży, podziwiając zachód słońca, delektuję się pięknym widokiem, spokojem oraz szumem morza. To moje magiczne miejsce. Czuję się tutaj wspaniale, ale przede wszystkim… bezpiecznie.
Po wydarzeniach w moim rodzinnym mieście, Oaxace w Meksyku, długo szukałam swojego miejsca na ziemi. Przeniosłam się z Niemiec do Rosji, stamtąd do Norwegii, aż w końcu trafiłam tutaj. Wreszcie towarzyszyło mi przeczucie, że odnalazłam raj, gdzie mogłam osiąść na stałe. Nie było mi łatwo. Strach ściskał za gardło, przerażenie powrotem do Oaxaki nie pozwalało zasnąć w nocy. Zdrady się nie wybacza, a ktoś taki jak Cruz Ángel Falasca funduje długą i bolesną śmierć każdemu, kto wbije mu nóż w plecy. Miałam tego pełną świadomość, mimo wszystko zrobiłam to, co do mnie należało.
Nie mogłam podjąć innej decyzji, musiałam wybrać.
Kochałam Cruza, był dla mnie wszystkim, bez wahania oddałabym za niego życie. Niestety pechowy zbieg wydarzeń pociągnął za sobą lawinę nieszczęść, a ja wpadłam w sam jej środek.
Kiedy uciekałam w nieznane, nie oglądałam się za siebie. Po porwaniu i po tym, co ze mną zrobiono, nigdy nie spojrzałam w oczy ojcu, nawet nie miałam ku temu okazji. Uciekłam w ostatniej chwili przed jego powrotem do domu, choć zapewne nawet nie rozpoznałby mojej sponiewieranej przez porywaczy twarzy. Byłam pewna, że rany nigdy się nie wygoją, a moja psychika oraz wspomnienia wydarzeń z ciemnej, brudnej piwnicy nie pozwolą mi normalnie funkcjonować. Wtedy przekonałam się, jak silną jestem kobietą. Wiedziałam, że pozostało mi tylko jedno wyjście – ucieczka. Nie było czasu na obmyślenie planu, podjęłam tę trudną decyzję w zaledwie ułamku sekundy. Wystarczył zbolały wzrok cioci, jej ciche błaganie, żebym wyjechała najdalej, jak to tylko możliwe, i nie oglądała się za siebie.
Jeśli chciałam żyć, musiałam się ratować, porzucić siostrę oraz rodzinny dom.
Kiedy ciocia pakowała mój podręczny bagaż, ja oczyszczałam z krwi swoje poobijane ciało, próbując zamaskować pokiereszowaną twarz. Nawet makijaż nie był w stanie zatuszować ran, więc pozostała mi bluza z kapturem, który schował ślady tego, co przeszłam. Ze ściśniętym z bólu sercem żegnałam ciocię, wypłakując się w jej ramię. Obiecała, że ochroni Pili, zaopiekuje się nią, nie pozwoli skrzywdzić. Tylko ta obietnica trzymała mnie wtedy przy zdrowych zmysłach.
Opuszczając rodzinny dom, czułam na plecach zimny dreszcz. Wiedziałam, że informacja o mojej zdradzie dotrze do Cruza, i nie chciałam sobie wyobrażać, w jak wielki wpadnie gniew, gdy dowie się o tym, co zrobiłam. Zabiłby mnie, wiem o tym. Stracił przeze mnie nie tylko miliony, ale coś znacznie cenniejszego – szacunek.
***
Na targu, który odwiedzam codziennie, jak zawsze panują tłok oraz gwar. Dawniej nie przepadałam za tłumami, przytłaczały mnie i przez nie popadałam w paranoję. Wciąż oglądałam się przez ramię, w każdej mijanej twarzy szukałam czegoś podejrzanego, znajomego, co dałoby mi pewność, że mnie odnaleziono. Potrzebowałam sporo czasu, by wreszcie wyluzować. To miejsce pozwoliło mi odetchnąć. Mieszkańcy są uprzejmi, witają się serdecznie, raczą uśmiechem, zarażają dobrą energią. Przy zachowaniu ostrożności mogę cieszyć się tym otoczeniem do woli, niemniej strach wciąż czai się pod skórą i nie sądzę, bym kiedykolwiek zdołała się go pozbyć. Myślę, że po tym, co przeszłam, nigdzie nie będę czuła się w pełni bezpiecznie.
– Hola, Sofía!² – Maria z uśmiechem macha do mnie dłonią.
– Hola, Maria! Como estas?³ – pytam, podchodząc bliżej.
– Och, dziecko. Korzonki dokuczają, stopy bolą, ciśnienie za wysokie – wymienia, wzruszając ramionami.
Uwielbiam pogodę ducha, dobroć, poczucie humoru tej kobiety oraz doceniam wsparcie, którego wciąż mi nie odmawia. Zdarzało się, że godzinami przesiadywałam przy stoliczku jej maleńkiego sklepiku z miodami i słuchałam o latach młodości, mężu, dzieciach. Jest dla mnie jak babcia, której nigdy nie miałam okazji poznać.
– A ty jak się miewasz? – dodaje.
– Dobrze. Właśnie kupuję warzywa na sałatkę i muszę rozejrzeć się za winem.
– Gdzie wino, tam i moja córka! Tylko nie daj jej się upić! – Maria grozi mi palcem, doskonale wiedząc, jak szalona jest jej córka. – Kiedy ty kończysz, ona dopiero zaczyna. Gdzie ona to mieści?
– Sama się nad tym zastanawiam. – Chichoczę rozbawiona.
Rosario mierzy metr sześćdziesiąt pięć wzrostu, jest drobniutka jak porcelanowa laleczka, ale potrafi wypić morze wina!
– Pilnuj się, żeby nie sprowadziła cię na złą drogę. Już ja z nią swoje przeszłam.
– Może i tak, ale kochasz ją, a ona kocha ciebie. – Puszczam kobiecie oczko, po czym soczyście całuję w policzek. – Do zobaczenia, Mario – żegnam się, a następnie zmierzam na pobliski parking.
***
Po dwóch godzinach wracam do małego domku oddalonego od miasta o kilka kilometrów. Dojeżdżam tam skuterem, pozwalając, by wiatr rozwiewał wystające spod niebieskiego kasku włosy. Czuję się jak na wsi, codziennie pijąc kawę na patio, podziwiając łąki, trawy oraz wąskie uliczki. Niestety czuję się również bardzo samotna. Mam dwadzieścia cztery lata, a niemal całkowicie odcięłam się od ludzi. Nie podjęłam dalszej nauki, nie umawiam się z chłopcami, nie bywam w pubach. Nie mogę pozwolić sobie na nieuwagę, ponieważ jeden błąd może kosztować mnie życie. Uciekłam, lecz to nie znaczy, że Cruz albo ojciec zaprzestali poszukiwań. Znam ich obu. Szacunek jest dla nich bardzo ważny, a za jednym zamachem splamiłam dwa nazwiska. Ojciec niewiele mnie obchodzi, ale Cruz?
Wciąż ubolewam nad tym, jak bardzo go skrzywdziłam.
Bywał okrutny, czasami wyłączał uczucia, by mordować z zimną krwią. Jeśli ktoś wchodził mu w drogę, szybko go z niej usuwał. Rządził, więc tym samym musiał mieć twardy tyłek, pokazać wrogom, że nic nie zdoła go złamać. Zabił dla mnie, gdy jeden z jego klientów położył łapska na moim ciele. Cruz się nie zawahał, zignorował tłum ludzi, by wymierzyć sprawiedliwość. Przekaz był prosty – należałam do niego i nikt nie miał prawa mnie tknąć.
Jestem ciekawa, czy powiedział ojcu o tym, co nas łączyło. Wtedy byłam nastolatką, nie odwracałam się za siebie, tylko biegłam do niego, by wpaść w te silne ramiona i poczuć, jak cały świat przestaje istnieć. Nie liczyłam się z konsekwencjami, miałam w nosie, co może się wydarzyć, że ojciec może mnie nakryć. Ryzykowałam szlabanem oraz jego gniewem, byle tylko być przy mężczyźnie, który skradł moje serce. By znowu poczuć jego odurzający zapach, usłyszeć bicie serca, poddać się namiętności. Tylko przy Cruzie byłam naprawdę sobą – wolna od lęków, od przeszłości, od wszystkiego, co bolało.
Teraz stałam się jego największym wrogiem, a miłość zmieniła się w nienawiść.
Po dotarciu do domu stawiam skuter na stopce i chwytam kosz z zakupami. Planuję ugotować swoje ulubione danie – paellę. Za tą prostą potrawą przepadają też Adi oraz Rosario. Przyjaciółka zjada wszystko do ostatniego kęsa, a czasami nawet wylizuje patelnię, czego szczerze nienawidzę, ale pewne nawyki trudno wyplenić.
Poznałam ją kilka tygodni po osiedleniu się w Alicante. Wpadłyśmy na siebie w sklepie i zderzyłyśmy się czołami. Byłam wtedy bardzo przestraszona, lecz gdy Rosario zaczęła chichotać, ku własnemu zaskoczeniu szybko do niej dołączyłam. Tak narodziła się nasza przyjaźń, która trwa do dziś. Nie wyznałam dziewczynie całej prawdy, tak jest po prostu bezpieczniej. Wie tylko, że uciekłam z Meksyku, że ktoś chciał mnie skrzywdzić. Nie wyciągała szczegółów, pokiwała głową, przytuliła mnie i zapewniła, że tutaj będzie mi dobrze. I miała rację. Pokochałam Alicante i uwierzyłam, że wszystko zmierza ku lepszemu.
– Mama!
Zanim przekraczam próg naszego małego, drewnianego domku, rozbrzmiewa głośny, radosny głosik mojego dziecka. Odkładam kosz, kucam i rozchylam ramiona, by przytulić do siebie to małe ciałko i ucałować córeczkę w czoło. Zamykam oczy i wdycham znajomy zapach.
– Tęskniłam za tobą.
– Ja też tęskniłam, patito⁴, ale już jestem. Gdzie podziewa się ciocia?
Adriana ciągnie mnie za rękę, podskakując wesoło.
O ciąży dowiedziałam się kilka dni po ucieczce. Zameldowałam się w jednym z tańszych hoteli w Niemczech i zaraz potem opadłam na skrzypiące łóżko. Od jakiegoś czasu czułam się fatalnie, męczyły mnie potworne mdłości, szybciej się męczyłam i byłam senna. Kiedy czekałam na wynik testu, nerwowo podrygując nogą, próbowałam wymyślić setki scenariuszy, jeśli wynik będzie pozytywny. Planowałam usunąć dziecko, mając pełną świadomość, że w pojedynkę nie uda mi się go wychować. Zostałam sama z torbą pieniędzy, poobijaną twarzą i głową pełną koszmarnych wspomnień. Jak miałabym poradzić sobie z noworodkiem, zapewnić mu spokojne życie, skoro ledwo ogarniałam samą siebie?
Przepłakałam dwa dni, kiedy wynik okazał się pozytywny. Leżałam w łóżku i użalałam się nad własnym losem, przeklinałam Cruza, siebie, naszą nieuwagę. Przeklinałam ojca za jego egoizm, za to, że dostrzegał tylko własne cierpienie, nie zważając na los swoich córek. To on zgotował mi taki los, to przez niego musiałam zapłacić za błędy, których nie popełniłam. Żyjąc w świecie przemocy, zrozumiałam, że strach staje się codziennością, a zaufanie luksusem, na który nie każdy może sobie pozwolić. Jednak kiedy porwano mnie sprzed sklepu, choć dookoła kręcili się ludzie, dotarło do mnie, jak cholernie niebezpieczny jest świat, do którego należę. Napastnicy nie zdobyli się na delikatność, rzucili mnie do ciemnego, małego, śmierdzącego stęchlizną pokoju i wyszli, jak gdyby nigdy nic. Do tej pory męczą mnie koszmary, powracam w nich do tego okropnego miejsca, czuję przerażenie oraz strach, każdy cios. Budzę się zlana potem, kompletnie przestraszona, po czym biegnę do pokoju, aby się upewnić, że moja mała córeczka jest bezpieczna.
Nie zamierzałam niczego zdradzać tym skurwysynom. Byłam córką barona narkotykowego, doskonale znałam obowiązujące mnie zasady. Ojciec zawsze powtarzał, że w sytuacji, gdy ktoś będzie próbował wyciągnąć ze mnie istotne informacje, mam milczeć. Bez względu na to, czy będę gwałcona, topiona, przypalana, czy bita – milczenie jest najważniejsze. W tamtym momencie nie zastanawiałam się, jak okrutnie brzmią te słowa, dopiero gdy zostałam porwana, uderzyły we mnie niczym rozpędzona ciężarówka. Wiedziałam, że każde słowo, które wyjdzie z moich ust, może sprowadzić na mnie nieszczęście.
Obiecałam sobie, że nie puszczę pary z ust. Dzielnie znosiłam każdy cios, obelgę, plucie. To nie był film, a ja nie byłam bohaterką, która na końcu zostanie uratowana przez przystojnego porywacza, zakochanego w niej od pierwszego wejrzenia. Nie. To był bezwzględny świat, a stojący przede mną ludzie mordowali z zimną krwią. Wiek oraz płeć nie miały dla nich żadnego znaczenia.
Nie wiedziałam o interesach ojca i Cruza zbyt wiele. Ani jeden, ani drugi nigdy nie mówili o nich w mojej obecności, choć głucha nie byłam i nieraz do moich uszu trafiały informacje, których nie powinnam poznać. Nie odpowiadałam na pytania o magazyny ojca, dostawy, towar, bo nie miałam o tym pojęcia. Niezadowolony napastnik uderzył mnie w twarz tak mocno, że aż przewróciło się krzesło. Kiedy pochylił się nade mną i zaczął wypytywać o Cruza, sytuacja zaostrzyła się jeszcze bardziej. Do tej pory pytali tylko o ojca, mój chłopak ich nie interesował. Poza tym Cruz strzegł swoich sekretów oraz interesu, a mnie nie obchodziło, co, gdzie i kiedy. Ale znaleźli moją słabość, a potem wykorzystali ją bez mrugnięcia okiem. Pokonana, zmarnowana i z bolącym sercem wyjawiłam adres, który kilka dni wcześniej przypadkiem usłyszałam w rozmowie telefonicznej Cruza, chociaż nawet nie wiedziałam, co się pod nim znajduje. Tamtego dnia leżałam naga w jego wielkim łóżku, szczęśliwa i zaspokojona, nie przypuszczając, że były to nasze ostatnie wspólne chwile.
– Nareszcie jesteś! – Rosario opiera ręce na biodrach, kręcąc głową. – Co tak długo? Tylko nie mów, że moja mama znowu dorwała cię w swoje ręce.
– A i owszem, dorwała. – Uśmiecham się, po czym stawiam kosz na wyspę kuchenną. – To była krótka pogawędka.
– To słowo nie pasuje do mojej matki, moja droga.
– Twoja matka to cudowna kobieta, o czym powinnaś zapewniać ją każdego dnia.
Rosario mruży oczy, posyłając mi pytające spojrzenie.
– Moja umarła dawno temu, zazdroszczę ci, że Maria to tak dobra, kochająca kobieta – wyznaję ze smutkiem.
Rosario rozkłada ramiona i po chwili tuli mnie do siebie, głaszcząc po plecach.
– Nie musisz mi zazdrościć, bo moja mama traktuje cię jak własną córkę. Pamiętaj, że zawsze możesz na nas liczyć, kochana. Poza tym… myślę, że twoja mama byłaby z ciebie dumna – wyznaje niespodziewanie i coś dziwnego ściska mnie w brzuchu. – Jesteś cudowną kobietą, wiesz? Silną, odważną, uroczą. I jesteś najlepszą mamuśką na świecie! – Odsuwa się, błyskając szerokim uśmiechem.
Chichoczę, ocierając kącik oka.
– Koniec ze smutkami. Obie z Adi umieramy z głodu!
***
Po posiłku przenosimy się na patio. Adriana biegnie do piaskownicy ustawionej w ogródku, a my z Rosi siadamy na drewnianej huśtawce. Upijam łyk aromatycznej kawy z odrobinką cynamonu, obserwując stawiane przez córkę babki z piasku.
Trzy miesiące temu skończyła trzy lata, a ja wciąż nie mogę pojąć, jak wiele czasu minęło, odkąd pierwszy raz wzięłam ją w ramiona. Zrobiłam, co mogłam, by dać jej dobre, beztroskie życie. Chociaż nie było łatwo, myślę, że Adriana jest tutaj szczęśliwa. Starałam się, żeby czuła się kochana, bezpieczna i by niczego jej nie brakowało. Chciałam, żeby dorastała w poczuciu normalności, nawet jeśli nasza rzeczywistość była pełna tajemnic i niebezpieczeństwa. Ukryłam przed nią informację o tym, kim jest jej ojciec. Wciąż jest zbyt mała, żeby to zrozumieć, poza tym ta wiedza byłaby dla niej zagrożeniem. Na razie nie chcę się martwić, co będzie później, kiedy moje dziecko dorośnie, pójdzie do szkoły, nawiąże kontakty z rówieśnikami. Drżę na myśl, że będzie przebywać wśród tylu ludzi, zdana na samą siebie. Boję się, że w końcu odkryje, jak inny jest nasz świat, i zacznie zadawać pytania, na które nie będę gotowa odpowiedzieć. Jednak dobrze wiem, że nie mogę zatrzymać jej w tej bańce ułudy na zawsze, bez względu na to, jak bardzo bym tego chciała.
– Minęło sporo czasu, odkąd przyjechałaś do Alicante – zaczyna Rosario.
Przekręcam głowę, a nasze spojrzenia się spotykają.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie chłopaka? Jesteś piękną dziewczyną, faceci oglądają się za tobą na ulicy.
Rozchylam usta, zaskoczona tematem rozmowy.
– Poważnie? – prycham rozbawiona. – Chciałaś powiedzieć „na targu”. Poza nim raczej nie zapuszczam się dalej.
– I popełniasz ogromny błąd! Dziewczyno, na targu nie znajdziesz faceta! – Teatralnie przewraca oczami.
– Skąd wiesz? – Unoszę brew, patrząc na nią pytająco. – Może trafi się miły chłopak kupujący świeże ogórki? – żartuję i trącam ją ramieniem.
– Jesteś niereformowalna. – Wzdycha zrezygnowana. – Może wybierzemy się w piątek do miasta? Chętnie poszalałabym w klubie, dawno nie byłam.
Na samą myśl czuję niepokój. Od pewnego czasu przyjaciółka namawia mnie na odrobinę szaleństwa, jednak wciąż nie jestem przekonana do tego pomysłu. Opuszczam swój mały domek tylko wtedy, kiedy pojawia się taka konieczność. Lepiej dmuchać na zimne.
– Nieśpieszno mi do takich miejsc – mówię smutno i spuszczam wzrok na trzymaną w dłoni filiżankę w urocze wisienki.
– Przecież jesteś tutaj bezpieczna, Sofía! Mieszkasz na zadupiu, nikt w mieście cię nie zna.
– Wiem, ale tam jest mnóstwo ludzi, więc są większe szanse, że natknę się na kogoś, na kogo nie chcę.
Rosi spogląda na mnie ze współczuciem wymalowanym na twarzy.
– Minęły cztery lata, a ty nadal się boisz. Tak nie powinno być. Życie przecieka ci przez palce, masz dopiero dwadzieścia cztery lata, a żyjesz jak zakonnica, ukrywając się w tym małym domu.
– Hej! Kocham mój dom – burczę nadąsana. – Jest uroczy, z dala od tłumu. Dobrze mi tutaj, Adrianie również.
– Wiesz, że ona nie ma kontaktu z żadnymi dziećmi? – Kiedy zadaje to pytanie, coś chwyta mnie za serce. – Adriana jest cudownym, radosnym, żywiołowym dzieckiem, ale przez cały czas jest z tobą, ze mną albo z moją mamą. To ograniczające.
– Czego ode mnie oczekujesz? – pytam ostrzej, niż zamierzałam. – Mam ją wysłać do przedszkola… do miasta?
– A czy to byłoby coś złego? – Przechyla głowę, lustrując mnie przenikliwym wzrokiem. – To by jej dobrze zrobiło. Mogłaby się pobawić z innymi dziećmi, nawiązać przyjaźnie, zintegrować się. Adriana jest wyobcowana.
– To nieprawda. – Zrywam się z miejsca, odkładam filiżankę i podchodzę do barierki, a następnie zawieszam wzrok na wzgórzu. – Robię to wszystko dla niej, nie dla siebie. Muszę trzymać ją z dala od niebezpieczeństwa, nie pozwolę, żeby ją skrzywdzili.
– Nikt jej nie skrzywdzi, nie tutaj. To miejsce jest bardzo daleko od Meksyku.
– Myślisz, że dla mojego ojca to ma znaczenie?
Rosi gwałtownie chwyta oddech, a ja po chwili uświadamiam sobie, co powiedziałam. Nigdy wcześniej nie wspominałam, że chodzi o mojego ojca… i nie tylko.
– Nieważne – dodaję szybko.
Słyszę za sobą szelest, kroki i czuję obejmujące mnie od tyłu ramiona.
– Wiem, że spotkało cię coś strasznego – mówi cicho, wbijając brodę w moje ramię. – Nigdy nie nalegałam, byś mi opowiedziała, i teraz też tego nie zrobię. Kocham cię i dlatego chcę dla ciebie jak najlepiej, wiesz?
– Wiem, naprawdę. Sęk w tym, że moje życie na serio jest popieprzone i nie mogę pozwolić sobie na chwilę nieuwagi. To mogłoby kosztować nas życie.
Gdybym wtedy wiedziała, co mówię…
***
Następnego dnia punktualnie stawiam się w pracy. To mała, klimatyczna kwiaciarnia należąca do pana Mateo. Mężczyzna dobiega siedemdziesiątki, jego włosy już dawno posiwiały, a pokiereszowane po wypadku plecy zmusiły go do poruszania się o lasce. Kiedy pewnego dnia Maria podsunęła mi ogłoszenie o etat, nawet się nie wahałam. Po przekroczeniu progu kwiaciarni z zamkniętymi oczami oraz uśmiechem wdychałam do płuc ten niesamowity zapach najróżniejszych kwiatów. Przez moment czułam, jakbym trafiła do zupełnie innego świata, lecz chrząknięcie wybudziło mnie z transu. Po uchyleniu powiek dojrzałam przed sobą nieco rozbawionego staruszka, który przyglądał mi się z ciekawością. Nic nie powiedziałam, nie zdążyłam się nawet przedstawić, a on rzekł: „Masz tę pracę”.
Dopiero później wyznał mi, że to Maria szepnęła mu na ucho, że szukam zajęcia.
Polubiliśmy się od pierwszego spotkania i tak pozostało do dzisiaj. Pracowałam codziennie, odbierałam dostawy, dbałam o rośliny. Nauczyłam się robić bukiety, komponować ze sobą odpowiednie kwiaty, a to zajęcie sprawiało mi ogrom przyjemności. Dzięki niemu czułam, że żyję, mam cel, zarabiam własne pieniądze. W tym czasie Maria na zmianę z Rosario zajmowały się Adrianą, więc mogłam skupić się na pracy ze spokojną głową.
Unoszę wzrok znad pięknych, czerwonych róż, gdy rozbrzmiewa brzęk dzwoneczka przy drzwiach, informującego o nadejściu klienta. Odwracam się, a wtedy napotykam utkwione prosto we mnie spojrzenie ciemnych oczu. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z lekkim zarostem i drogim zegarkiem na nadgarstku wygląda jak typowy gangster.
– Dzień dobry – witam się uprzejmie, siląc się na uśmiech.
Mężczyzna nie odpowiada, przypatrując mi się uważnie. W kwiaciarni nagle robi się okropnie duszno, jakby stojący przede mną nieznajomy wysysał przesiąknięte zapachem kwiatów powietrze. Jego wzrok zaczyna mnie krępować, przygniatać swoją mocą. Te ciemne oczy mają w sobie coś dziwnego, tajemniczego… niebezpiecznego. Kiedy myślę, że nie przyszedł tutaj przypadkowo, ogarnia mnie przerażenie. Serce zaczyna bić mocniej, nieco pocą mi się dłonie. Robię, co w mojej mocy, żeby nie poddać się panice. Głosik w mojej głowie szepcze, że to tylko zwykły klient.
Nie mogę wariować z powodu jego wyglądu!
– Chciałbym kupić róże. – Wskazuje palcem na białe kwiaty stojące w wiaderku tuż obok mnie. – Poproszę dwa tuziny.
– O-oczywiście – jąkam, wybudzona z transu.
Widzisz, głupiutkie serce? Przyszedł tylko po kwiaty!
Biorę głęboki wdech, odwracam się i zabieram do pracy.
Układam kwiaty w bukiet i obwiązuję je wstążką, przez cały czas czując na plecach wiercące spojrzenie mężczyzny.ROZDZIAŁ 2
Sofía
Jak każdego ranka budzi mnie alarm nastawiony w telefonie. Zrywam się na równe nogi, wiążę włosy w wysoki kucyk, w międzyczasie przygotowuję kawę oraz wkładam uszykowane wczorajszego wieczoru ubrania. W korytarzu napotykam zakradającą się Rosi. W tym tygodniu to ona pełni wartę przy małej, by Maria mogła odpocząć. Wciąż zaspana, w piżamie, cmoka mnie w policzek i idzie do pokoju mojej córki, by jeszcze podrzemać. Na ten widok na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Zawsze kiedy przyjaciółka przyjeżdża w takim stanie, zastanawiam się, jak udaje jej się nie spowodować wypadku.
Przewracam oczami, chwytam torebkę i opuszczam dom, przerzucając przez ramię czarny sweterek. I wtedy je widzę. Cofam się, jakby poraził mnie prąd, i nie odrywam wzroku od białych róż leżących na ganku. Bujają się na drewnianej huśtawce, owinięte szarym, ozdobnym papierem.
Papierem, w który owinęłam je wczoraj.
***
W pracy jestem rozkojarzona i roztrzęsiona. Przyklejam do twarzy uśmiech, tworząc bukiet kwiatów na przeprosiny dla żony. Młody mężczyzna co chwilę wzdycha, jakby z żalu. Zapewne nawywijał i teraz przyjdzie mu się pokajać.
– Aż tak źle? – zagaduję, by przerwać niezręczną ciszę.
– Zaszalałem wczoraj z kolegami – wyznaje niewinnie. – Wie pani, kilka piw, bar, rozmowa. Nie widzieliśmy się kawał czasu, dobrze było znowu pogadać. Zasiedziałem się, wróciłem do domu o trzeciej nad ranem, a tam czeka żona, wkurwiona jak sam diabeł.
Zaciskam usta, aby nie wybuchnąć śmiechem. Nie wypada.
– Przywykłem do krzyków, pretensji, lamentów, ale na pewno nie do spokoju. Nic nie powiedziała. Pokręciła głową i wyszła, a ja stałem jak skamieniały. Zaskoczyła mnie! – Zakłada ręce za głowę i gapi się w sufit. – Do tej pory zastanawiam się, co to mogło znaczyć. Byłem pewny, że walnie mi wiązankę roku, a ona sobie… poszła. To chyba nie wróży dobrze, prawda?
– Trudno powiedzieć. – Sięgam po wybrany przez klienta papier i owijam róże. – Było późno, może dlatego pana żona nie krzyczała? – Unoszę wzrok, by na niego spojrzeć.
Marszczy brwi zaskoczony, jakby nie brał tego pod uwagę. Widocznie założył, że awantura to jedyny scenariusz.
– Mnie też nie chciałoby się wrzeszczeć o trzeciej nad ranem. Zostawiłabym to na śniadanie. – Puszczam mu oczko.
– Cholera! Może ma pani rację? – zastanawia się. – Może moje jaja da się jeszcze uratować?
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, a mężczyzna do mnie dołącza.
– Przepraszam, nie powinnam się śmiać.
– Dlaczego? Życie jest zbyt krótkie, żeby się smucić. Proszę uśmiechać się jak najczęściej. – Odbiera ode mnie kwiaty, a potem płaci i wychodzi, życząc mi miłego dnia.
W południe przyjmuję dostawę, a później pochłania mnie rozkładanie kwiatów, podlewanie ich, przygotowanie dwóch zamówionych bukietów i wiązanki pogrzebowej. W wolnej chwili zaparzam drugą kawę, a potem wychodzę na zewnątrz. Upijam łyczek, obserwując ludzi. Kwiaciarnia Marinella nosi imię zmarłej żony pana Mateo i znajduje się w najpiękniejszym miejscu, jakie do tej pory widziałam. Chłonę widok otoczonej kamienicami, długiej, wąskiej ulicy, wzdłuż której mieszczą się kwiaciarnia, sklepy, a nawet mały hotel. Zawsze panują tu gwar i tłok, w powietrzu zaś niosą się śmiechy przechodniów. Ludzie są serdeczni, uprzejmi i życzliwi. Mijając mnie w drodze na bazarek oddalony o zaledwie kilka kroków, kłaniają się i życzą miłego dnia. Z kwiaciarni mam doskonały widok na sklepik z miodami Marii – znajduje się tuż obok, niemal na wyciągnięcie ręki.
Kocham to miejsce.
Po południu robi się ciszej. Ludzie udają się do domów, by zjeść posiłek i odpocząć. Kwiaciarnia jest czynna tylko do pierwszej, dłuższe siedzenie nie miałoby sensu. Kto miał kupić kwiaty, zrobił to już wcześniej. Dlatego kilka minut po zamknięciu zbieram się do wyjścia. Jak się okazuje, musiałam zapomnieć przekręcić klucz w zamku, bo niespodziewanie po pomieszczeniu roznosi się dźwięk dzwoneczka informujący o przybyciu klienta. Mogłabym go spławić, oznajmić, że już zamknięte, jednak sumienie by mi na to nie pozwoliło.
Zanim mam szansę się odwrócić, moje serce reaguje; natychmiast przyspiesza bicie, dłonie znowu mi się pocą, na plecach czuję dziwne mrowienie, jak wczoraj, kiedy spotkałam nieznajomego mężczyznę po raz pierwszy.
Jeszcze go nie widzę, a już wiem, że to on.
– Dzień dobry. – Jego głęboki, surowy głos niemal przebija mi bębenki.
Prostuję się, odwracam i witam z nieznajomym, który odwiedził mnie wczoraj.
Dzisiaj prezentuje się równie elegancko, mimo że garnitur zastąpił dżinsami i dopasowanym grafitowym swetrem. Przewyższa mnie wzrostem o niemal dwie głowy, spokojnie mogę schować się pod jego pachą, a ten fakt jedynie pogłębia mój niepokój.
– Dzień dobry – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
– Chciałbym kupić róże.
Chryste!
– Oczywiście. – Z trudem przełykam ślinę, próbując zachować spokój.
– Białe. Dwa tuziny.
Kurwa, kurwa, kurwa!
Na drżących nogach podchodzę do kwiatów, skrupulatnie wybieram te bez żadnej skazy i zabieram się do przygotowania bukietu. Nieznajomy dzisiaj też na mnie patrzy, bo w środku aż cała dygoczę. Mam wrażenie, jakby moja klatka piersiowa się zaciskała, i boję się, że zaraz stracę przytomność.
Mężczyzna wkłada dłonie do kieszeni spodni i cierpliwie czeka. Nie robi niczego więcej, ale wcale nie musi, by mnie przerazić. Rozum aż wrzeszczy, bym zadała nurtujące mnie pytanie, bo ewidentnie coś tutaj nie gra. Chcę wiedzieć, kim jest, co tutaj robi i co zamierza, inaczej stres pożre mnie żywcem! Nie zadaję żadnego z tych pytań tylko ze względu na fakt, jak bardzo mnie przeraża, i przez to, że jestem zamknięta z nim w jednym pomieszczeniu. Jeśli to naprawdę ktoś od ojca albo Cruza, udusi mnie jednym ruchem ręki, nie dając czasu na obronę, chociaż i tak nie miałabym żadnych szans. Poczekam. Jeśli kwiaty ponownie wylądują przed moim domem, to będzie znak.
– Mam owinąć je w papier? – pytam przez ściśnięte gardło.
– Tak, w szary. Jeśli można.
Przytakuję głową, a następnie starannie owijam kwiaty. Tym razem zawiązuję kokardę w nieco inny, charakterystyczny sposób, by mieć pewność, że to dzieło spod mojej ręki.
– Gotowe. – Wręczam mężczyźnie piękny, duży bukiet.
– Dziękuję – mruczy zmysłowo, płaci, po czym wychodzi, nucąc pod nosem.
Opadam na krzesło, łapczywie chwytając powietrze.
***
Na ganku czeka na mnie Adriana. Widok buźki mojego dziecka natychmiast rozluźnia wszystkie napięte niczym postronki mięśnie, a serce raduje się na widok biegnącej w moim kierunku dziewczynki. Kucam, by mogła wpaść mi w ramiona – jak co dzień.
– Tęskniłam – mówi słodko, odgarniając moje włosy na plecy.
– Ja też tęskniłam. – Obsypuję jej twarz milionem buziaków, po czym chwytam za rękę i obie idziemy do domu.
Od progu moje nozdrza uderza zapach placuszków bananowych, które uwielbia Adriana. Rosi stoi przy kuchence, przewraca jednego na drugą stronę i łypie na mnie znad oprawek czarnych okularów. Znam to spojrzenie i wiem, że nie czeka mnie nic dobrego.
– Słabo wyglądasz – stwierdza od razu, przyglądając mi się podejrzliwie. – Masz worki pod oczami, bladą twarz, popękane usta – wymienia, aż zdumiona unoszę brwi.
– Wow! Dziękuję za tę jakże wnikliwą analizę. – Śmieję się, odkładając na blat torbę z zakupami. – Miałam dzisiaj sporo pracy, dotarła duża dostawa kwiatów.
– I Mateo zostawił cię tam całkiem samą?
– Przypominam ci, że to starszy pan! Kwiaciarnia jest pod moją opieką.
– Wiem, ale mógłby chociaż podrzucić ci młodego, co? – Przygryza wargę, wymownie poruszając brwiami.
Nie komentuję wzmianki na temat chłopaka. Sięgam po szklankę i napełniam ją wodą.
Wnuk pana Mateo to dwudziestopięcioletni, całkiem przystojny młodzieniec. W te dni, kiedy do kwiaciarni przyjeżdża większa dostawa, pan Mateo zawsze wysyła go do mnie z pomocą. Dzisiaj nie poinformowałam o tym pracodawcy, więc i César się nie pojawił. Wolę go unikać, by oszczędzić sobie wstydu i patrzenia na jego marne zaloty. Nie mam nic przeciwko mężczyźnie, po prostu nie jest w moim typie, zresztą randki to nie moja bajka.
– Mówiłam ci, że nie jestem zainteresowana chłopakami. I nie szczerz się tak.
– Jezu, zachowujesz się jak stara baba, wiesz? Jesteś młoda, korzystaj z życia.
– Przecież korzystam! Mieszkam w pięknym miejscu, spędzam czas z moją ulubioną dziewczyną. – Czochram włosy Adi, która domalowuje kotka na rozpoczętym przed moim przybyciem obrazku. – Niczego więcej mi nie trzeba, prawda, skarbie?
– Tak… – odpowiada Adriana z tym słodkim uśmiechem, który tak kocham.
***
W piątkowy ranek otwieram oczy jeszcze przed dźwiękiem budzika, co zdarza mi się niezmiernie rzadko. Niechętnie zwlekam tyłek z łóżka, biorę szybki prysznic i wciskam się w jasne dżinsy. Na górę wybieram koszulę w kratę, którą związuję u dołu w supeł, a włosy spinam w wysoki kok. Dzisiaj nie mam ochoty się stroić, chcę odbębnić robotę i wrócić do Adriany, by spędzić z nią weekend. Zaplanowałam na jutro wesołe miasteczko, aby mała trochę się rozerwała. Dozuję jej takie chwile, ale po słowach Rosario czuję się winna. Może przesadzam, może za bardzo wszystko wyolbrzymiam, ale póki czuję strach muskający kark, nie jestem w stanie wyluzować.
Rosario wita mnie machnięciem ręki, mamrocze coś pod nosem i idzie prosto do Adi. Chwilę później otwieram drzwi i z duszą na ramieniu przechodzę przez próg. Daję sobie kilka sekund na głęboki oddech, podziwiam kołyszącą się pod wpływem lekkiego wiatru trawę, delektuję się ciszą, spokojem, tak cholernie bojąc się przekręcić głowę i spojrzeć na huśtawkę. Czy te przeklęte kwiaty znowu tam są? Co zrobię, jeśli tak? To drugi raz, nie mogę sobie pozwolić na kolejny, bo może być za późno.
Zbieram się na odwagę i wreszcie patrzę w miejsce, gdzie znajduje się bukiet… z charakterystycznie zawiązaną kokardą. Zamykam oczy, przykładam dłoń do serca i połykam cisnące się do oczu łzy. To on. Znowu tutaj był, zostawił bukiet, przekazując mi tym samym wiadomość.
Pytanie brzmi: co chce mi powiedzieć?
Zgarniam bukiet, obchodzę dom, po czym unoszę klapę kosza na śmieci. Kwiaty podzielą los wczorajszych; nie chcę, by Rosi je zobaczyła. Wtedy zacznie zadawać pytania, na które nie chcę odpowiadać. Musiałabym zdradzić więcej, niż jestem gotowa powiedzieć, poza tym nie narażę przyjaciółki na niebezpieczeństwo. Im mniej wie, tym lepiej dla niej.
Ostatni raz spoglądam na przepiękny bukiet, zduszając wyrzuty sumienia, że tak bestialsko go traktuję. Wczoraj z czułością układałam kwiaty i wiązałam białą tasiemką, dzisiaj patrzę, jak znikają wśród innych śmieci. Nie tym jednak powinnam się martwić. Tajemniczy mężczyzna o głosie przyprawiającym o ciarki jest w tej chwili moim utrapieniem. Pojawił się znikąd, podrzuca mi kwiaty i burzy spokój, o który tak dzielnie walczyłam. Niczego o nim nie wiem, nie mam pojęcia, skąd zna mój adres i jaki ma cel.
Nie zważając na godzinę oraz na to, że się spóźnię, wracam do domu. Po cichu, by nie obudzić dziewczyn, idę do małego przedpokoju i stukam w ekran od monitoringu. Wracam do wczorajszego wieczoru i obserwuję nagranie. Około północy dostrzegam ciemną postać w czapce z daszkiem oraz z kapturem naciągniętym na głowę. Nie ma szans, abym ujrzała jego twarz, zapewne on również nie chciał mi jej pokazać. Po samej posturze trudno stwierdzić, czy to ten sam mężczyzna, ale nie zamierzam tego dłużej tolerować.
Muszę się z nim skonfrontować.
***
Pracuję na autopilocie. Robię to, co do mnie należy, ale mam wrażenie, że duszą jestem gdzieś daleko stąd. Uśmiecham się do klientów, zagaduję i popełniam błąd za błędem. Przygotowuję wiązankę z innych kwiatów, niż zostały zamówione. Zapominam o niewielkiej dostawie specjalnie na dzisiejsze urodziny małej Clary, przecinam sobie nożyczkami opuszkę kciuka i na deser potrącam nogą wiaderko, a woda zalewa podłogę. Klnę na samą siebie, ścierając mopem bałagan. Facet totalnie mnie rozstroił, sprawił, że nie jestem w stanie skupić się na podstawowych rzeczach. Jestem wściekła i lepiej dla niego, by nie przekroczył teraz progu kwiaciarni. Czuję, że przywitałabym go małym sekatorem.
W miarę upływu czasu trochę się uspokajam. Wypijam kawę przed kwiaciarnią, gapię się na ludzi, słucham ich trajkotania i macham Gabrieli. Dzień jak co dzień, ten sam schemat. Jedynie mężczyzna, który niespostrzeżenie zmącił mój spokój, nie pozwala się rozluźnić. Z niepokojem spoglądam na zegarek i obserwuję przesuwającą się wskazówkę. Za trzydzieści sześć minut zamknę kwiaciarnię i wrócę do domu.
Modlę się, by dzisiaj nie przyszedł.
Za pięć pierwsza szykuję się do wyjścia. Ostatni raz zerkam na kwiaciarnię, aby się upewnić, że ogarnęłam bałagan i dokładnie wytarłam podłogę. Jeszcze tego by brakowało, żebym się poślizgnęła i wybiła sobie zęby. To byłoby doprawdy cudowne zwieńczenie dnia. Zabieram torebkę i sweterek, nasłuchując, czy za moment nie zabrzęczy dzwoneczek. Czekam cała roztrzęsiona, sparaliżowana, z mocno walącym w piersi sercem. Nie mam pojęcia, co zrobię, kiedy ponownie zobaczę tego faceta, jednak mam przeczucie, że moje nadszarpnięte nerwy zerwą się ze smyczy.
Gdy zamykam kwiaciarnię, wsiadam na skuter i uruchamiam silnik, mężczyzny nadal nie ma. Jakby doskonale wyczuł, że mam do niego mnóstwo pytań i specjalnie dzisiaj odpuścił. To lepiej. Przynajmniej spokojnie spędzę weekend.
***
Nazajutrz w domu już od rana panuje gwar. Adriana nie może usiedzieć na miejscu, wpycha w siebie śniadanie w przyspieszonym tempie, a o dziesiątej już jest zwarta i gotowa. Uśmiecham się szeroko, widząc ją taką podekscytowaną, choć serce zaciska się z bólu. Zastanawiam się, czy jestem złą matką, skoro tak bardzo się o nią boję. Moje poprzednie życie nie było łatwe i nie chcę, by Adriana podzieliła mój los.
– Ktoś tu jest bardzo podekscytowany, co? – Rosario czochra małej włoski.
– Wesołe miasteczko! – Adi piszczy, podskakując.
Rosario rusza jako pierwsza. Otwiera drzwi w swoim samochodzie, pomaga Adi usiąść w foteliku i zapina ją pasami. Moja przyjaciółka uwielbia Adrianę, jest jej matką chrzestną i bierze tę rolę naprawdę na poważnie.
– No, moja droga! Dzisiaj będziemy się świetnie bawić i zjemy tonę waty cukrowej!
– Na pewno! – besztam dziewczynę. – Nakarmisz ją cukrem i nie będzie spała całą noc!
– Matka, to jej dzień. Musisz poluzować smycz. – Wzrusza ramionami, a następnie wsiada za kółko.
Do celu docieramy po godzinie. Tuż po wyjściu z samochodu rozglądam się zaciekawiona wraz z Adrianą. To miejsce to prawdziwy raj dla dzieci. Można znaleźć tutaj wszystko: od dmuchanych zamków, przez basen z kolorowymi piłeczkami, po liny imitujące bungee, a nawet kino. Na ten widok oczy mojej córki przypominają spodki, a jej usta rozchylają się w szoku. Chłonie widok zafascynowana, nie mogąc się zdecydować, na czym zawiesić wzrok na dłużej.
Uśmiecham się i obiecuję sobie, że będziemy przyjeżdżać tutaj częściej.
– Więc? Od czego zaczynamy? – pytam córkę.
– Wata! – Adriana piszczy, wskazując małe stoisko z różowym szyldem.
Wymownie spoglądam na przyjaciółkę, która niewinnie wzrusza ramionami.
Nie przywykłam do tłumów, unikam ich jak ognia, a teraz trafiłam w sam środek chaosu. Mocno trzymam Adi za rączkę, by nigdzie mi się nie zawieruszyła, i pozwalam jej na wszystko, na co ma ochotę. Rosario miała rację, to jest jej dzień i chcę, by dobrze się bawiła.
Kupuję watę dla naszej trójki, a potem przechadzamy się między atrakcjami. Śmiech rozbrzmiewa ze wszystkich stron, a karuzele wirują w rytm wesołej muzyki. Na każdym kroku kolorowe stragany kuszą pluszakami, więc przeczuwam, że mała z pewnością zażyczy sobie kilku z nich. Tuż przed nami migoczą światła gigantycznego diabelskiego młyna, który wznosi się ku niebu jak ogromna, oświetlona wieża.
I wtedy go widzę.
Zatrzymuję się w pół kroku, zamieram z rozdziawionymi ustami, zaskoczona widokiem intruza. Stoi przy stoisku z pamiątkami, trzyma w palcach kolorową figurkę, lecz jego wzrok spod daszka czapki jest utkwiony prosto we mnie. Serce natychmiast przyspiesza, obijając się o żebra. To nie przypadek, nie ma mowy, by był tutaj w tym samym momencie, co ja. Nie widzę obok niego żadnego dziecka ani kobiety. Moja reakcja musi sprawiać mu satysfakcję, bo doskonale widzę czający się w kąciku ust mężczyzny uśmiech.
Śledzi mnie. Obserwuje. Osacza.
Mam przejebane.------------------------------------------------------------------------
¹ Explanada de España to jedna z najbardziej znanych i malowniczych promenad w Alicante w Hiszpanii. Ciągnie się wzdłuż wybrzeża Morza Śródziemnego, tuż przy porcie, i jest jednym z symboli miasta (przyp. red.).
² Hola, Sofía! – (z hiszp.) Cześć, Sofía! (przyp. red.).
³ Como estas? – (z hiszp.) Jak się masz? (przyp. red.).
⁴ Patito – (z hiszp.) kaczuszka (przyp. red.).
⁵ Feliz cumpleaños – (z hiszp.) Wszystkiego najlepszego (przyp. red.).