Król uzdrowiska - ebook
Król uzdrowiska - ebook
Król sanatoryjnego deptaka może być tylko jeden i na pewno nie jest nim szwagier. Czy miłość może człowieka zmienić? To pytanie wciąż zadaje sobie misiek, a odpowiedź nie jest oczywista, tak jak sam szwagier. Ostatnia część perypetii miśka i szwagra – a wiadomo: jak kończyć, to z hukiem!
Koniec świata, Wisła się pali, piekło zamarzło, Szwagier się żeni. Podobno każda potwora znajdzie swego amatora, tym bardziej dziwi więc fakt, że narzeczona Szwagra to zwyczajna kobieta tuż po czterdziestce, całkiem do rzeczy i całkiem mądra. I właśnie ta ostatnia rzecz wydaje się Miśkowi najbardziej podejrzana… Skromność Grażyny, jej szeroka wiedza na przeróżne, zwykle przedziwne tematy stanowi dla Miśka zagadkę, którą postanawia rozwiązać. Wykorzystuje więc okazję, że babcia Malwina w ramach przedślubnego prezentu wysyła młodych do sanatorium w Kamieniu Pomorskim. Oczywiście, ktoś musi się nimi opiekować i jak zwykle pada na Miśka. Pełen podejrzeń o nieczyste intencje usidlenia Szwagra, potencjalnego spadkobiercy willi w Świeradowie, Misiek prowadzi prywatne śledztwo, które prowadzi… donikąd. Szwagier jak zwykle daje z siebie wszystko, by doprowadzić Miśka do rozpaczy, kiedy nagle sytuacja zmienia się diametralnie: oto Grażyna zostaje uprowadzona…
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8357-889-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czarna skoda kodiaq budziła w Miśku zachwyt. Minął ledwie tydzień od jej zakupu, a on już ją sprzątał, ale nie dlatego, że musiał, ale dlatego, że chciał. Samochód był nieskazitelnie czysty, dokładnie tak samo jak w dniu zakupu, ale Misiek przyrzekł sobie, że utrzyma taki stan jak długo się da, najlepiej na zawsze. Dlatego teraz, korzystając z ładnej pogody, która na początku grudnia nie zdarza się zbyt często, precyzyjnie i z namaszczeniem wykonywał delikatne, posuwiste ruchy szmatką, przecierając panel deski rozdzielczej i zaciągając się łapczywie zapachem nowości. Był szczęśliwy. Zapomniał nawet, że stan szczęścia trwa zwykle o wiele krócej niż porządek w samochodzie, ale na razie nie podejrzewał, że los szykuje mu niespodziankę. A tak się składało, że jego wysłanniczka szła właśnie w kierunku kompleksu osiedlowych garaży, gdzie w jednym z nich jej mąż dopieszczał najnowszy rodzinny nabytek.
– Michał? – Misiek usłyszał głos Bożeny i wychynął z samochodu.
– Jestem. – Wyszedł przed garaż, oglądając trzymaną w dłoni fibrową szmatkę.
Z zadowoleniem stwierdził, że jest czysta.
– Dalej sprzątasz? – zapytała jego ślubna.
– Dalej sprzątam – potwierdził, dodając: – I napawam się.
Zobaczył rozbawiony wzrok Bożeny.
– To się nazywa kryzys wieku średniego – stwierdziła.
– Żaden kryzys. Faceci od dziecka chcą mieć różne rzeczy, ale dopiero w pewnym wieku, zwykle właśnie średnim, mogą – rozumiesz?
– Tak to sobie tłumacz.
– Źle ci się jeździ?
– Nie, wreszcie można rozprostować nogi…
– No, właśnie. – Misiek strzepnął odruchowo szmatkę. – Co się stało, że przyszłaś?
– Mama dzwoniła… – Teraz mina Bożeny nie zwiastowała niczego dobrego, a jej wzrok nagle spoważniał.
– Coś się dzieje? Zachorowała? – zapytał z niepokojem.
– Niee, z nią wszystko w porządku.
– Szwagier znowu coś zbroił?
Misiek wiedział, że to tylko kwestia czasu, aż Szwagier odwali jakiś spektakularny numer, przy okazji kosztowny. Czekał więc z niepokojem, co powie jego żona.
Bożena wzięła głęboki oddech.
– Nic nie zbroił. Zdzisław się żeni – wypaliła.
– Słucham? – Misiek zastygł ze szmatką uniesioną w powietrzu. Wyglądał, jakby żegnał kogoś wyjeżdżającego bardzo daleko i na bardzo długo. Albo jakby zamarzł.
– Poznał dziewczynę i żeni się z nią w czerwcu – uzupełniła wypowiedź Bożena.
Misiek potrząsnął głową.
– Zaraz, zaraz. Byliśmy u nich trzy miesiące temu. Nie było mowy, że Szwagier kogoś ma. A teraz nagle się żeni?
– Nie „teraz”, tylko w czerwcu.
– Nieważne! Podjął taką decyzję po mniej niż trzech miesiącach znajomości? – Z jego ust, razem ze słowami, wydobył się obłok pary.
– Mnie o to pytasz?
– A kogo?
– Może spotykał się z nią już dużo wcześniej, tylko nikomu nie mówił? Sama się przed chwilą dowiedziałam i też jestem w szoku. Ale to nie moje życie, tylko jego.
– Masz rację. – Misiek drgnął i opuścił rękę ze szmatką. – Nie nasza sprawa. – Zmarszczył nagle brwi. – Nie mogłaś poczekać i powiedzieć mi tego w domu?
– To jeszcze nie wszystko.
– Nie? Aż się boję…
Bożena milczała, przypatrując mu się takim samym wzrokiem, jakim patrzy na pacjenta lekarz mający za chwilę oznajmić mu coś bardzo, ale to bardzo nieprzyjemnego.
– No, mów – jęknął Misiek, wznosząc błagalny wzrok ku niebu.
– Mama w ramach prezentu ślubnego załatwiła im pobyt w sanatorium w Kamieniu Pomorskim.
– W sanatorium? Ten facet jest zdrowy jak koń! Co, ona niedomaga?
– Nie wiem. Mama uznała, że to świetny prezent, bo każdemu coś dolega albo niedługo będzie, więc załatwiła im płatny turnus tuż przed świętami. Tylko taki termin był dostępny od ręki.
– Święta za niecały miesiąc, czyli… – Do Miśka dotarło nagle w pełni, co powiedziała Bożena. – Do Kamienia? Chcesz powiedzieć, że…
– Tak. Wpadną do nas tuż przed wyjazdem tam.
– Przecież i tak mieli przyjechać na święta? To znaczy mama, Szwagier i pani Janeczka?
– Wpadną na dwa dni, tylko Grażyna i Zdzisław. Chce nam ją po prostu przedstawić.
Misiek odetchnął głęboko.
– Dwa dni to nie tak źle, a o święta będę się martwił później. Tylko dlaczego do Kamienia? Przecież w Świeradowie też jest sanatorium, nie musieliby nigdzie jechać.
– Chodzi o choroby narządów ruchu, sanatorium w Kamieniu ma taką specjalizację.
– No, okej. – Misiek wzruszył ramionami. – Dwa dni jakoś damy radę.
– To ciągle nie wszystko. Mama wykupiła pobyt dla trzech osób. Ktoś musi się nimi tam opiekować.
Misiek łypnął na żonę.
– No trudno, jedź, załatwię trochę zaległych spraw, jak cię nie będzie. Świąteczne zakupy, sprzątanie, choinka. Żarcie może zamówimy, żeby nie trzeba było urabiać rąk po pachy…
Oczami wyobraźni ujrzał ogrom czekających go zadań, które wreszcie będzie mógł w spokoju wykonać, w tym te, których nie mógłby zrealizować bezpiecznie w obecności żony, na przykład odkładane od roku spotkanie z kolegami z technikum.
Wzrok Bożeny sprawił, że zaczęły w nim nagle kiełkować straszliwe podejrzenia.
– Nie – wyszeptał resztką tchu, nie czując, jak szmatka wypada mu ze zdrętwiałych palców i ląduje na udeptanym śniegu u jego stóp. – Nie!
– Tak. – To jedno krótkie słowo było jak huk zamykających się na wieczność drzwi celi albo jak ostrze gilotyny spadające na szyję skazańca. – Przykro mi, wykupiła pobyt również dla ciebie…
Misiek poczuł, że nogi nie utrzymają dłużej ciężaru jego ciała i brzemienia misji, którą go obarczono.
– Muszę usiąść – oznajmił i ruszył ciężkim krokiem w stronę garażu.
Wsiadł do samochodu i odetchnął głęboko, zaciągając się cudownym zapachem nowego wnętrza. Kiedy kątem oka zobaczył, że Bożena siada obok na siedzeniu pasażera, poprosił:
– Otrzep buty ze śniegu.
Zrobiła to i zamknęła drzwi. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, Misiek zamknął oczy i dochodził do siebie dłuższą chwilę, wciągając powietrze przez nos i wypuszczając je ustami. W końcu otworzył oczy i spojrzał na żonę.
– Dlaczego ja? – zapytał ze skargą w głosie. – Dlaczego ja, Bożena?!
– A kto, ja?
– Jesteś jego siostrą!
– Ale kobietą.
– No i co z tego? Mamy równouprawnienie, parytety, feminatywy! A sanatoria to nie klasztory!
– Wspominałeś ostatnio, kiedy byliśmy w Świeradowie, że pobolewają cię plecy i mama uznała, że ucieszysz się z tej niespodzianki.
– Naciągnąłem sobie coś na siłowni!
– Tego jej już nie mówiłeś.
– To zaraz zadzwonię i wyjaśnię!
– Za późno.
– Przecież to nie skierowanie z ZUS-u czy NFZ-u, tylko prywatne. Można odkręcić!
– Nie można, to i tak było załatwiane po znajomości. Poza tym, chcesz ją zmartwić? Zrobi jej się przykro!
– A o moje zmartwienie nikt nie pyta? – Misiek spojrzał na Bożenę udręczonym wzrokiem. – Ja nie dam rady, Bożena, przecież wiesz…
– Dasz, dasz. Zawsze dajesz.
– No, właśnie… Gdzieś jest granica i ja jestem tuż przed nią. Najpierw kemping, potem te nieszczęsne święta dwa lata temu i wreszcie zeszłoroczne narty we Włoszech. Ile można? No, ile?
– Wiesz, zawsze jest szansa, że kiedy się ożeni, skupi się na niej.
– Myślisz? – Misiek chwycił się tej myśli jak tonący brzytwy.
– Być może. Ona się nim już zajmie, zobaczysz.
– To może zajmie się już w sanatorium?
– Nie, to za świeża sprawa, zresztą…
– Zresztą?
– Mama mówiła, że Grażyna… Dziewczyna Zdzicha, jest…
– Jest?
– Cicha, skromna i…
– Iiiii?
– Pasują do siebie, tak to ujęła.
– Chcesz powiedzieć, że jest taka jak Szwagier? Chodząca katastrofa?
– Nie, spokojnie. Mama nie zna jej zbyt dobrze, ale wydaje jej się, że, nooo… Nie jest tytanem intelektu. Generalnie mało się odzywa i jest raczej nieśmiała, przynajmniej przy mamie i pani Janeczce.
– To dobrze. – Misiek odetchnął.
– Dobrze? – Bożena spojrzała na niego krzywo.
– Dobrze, że nie jest chodzącą katastrofą, to miałem na myśli. Brak intelektu i nieśmiałość nie są czymś, co mi jakoś bardzo przeszkadza.
– Odniosłam inne wrażenie w związku ze stosunkiem, jaki masz do mojego brata.
– Mylne, moja droga. – Misiek spojrzał na żonę z lekką wyższością. – Mylne. Chodzi tylko o jego wybitną zdolność do pakowania się w kłopoty. A nawet nie do końca o to… – dodał po głębszym zastanowieniu. – Tylko o to, że jakimś cudem zawsze dotykają również mnie. Jakby zarażał mnie jakimś wirusem katastrofozy.
– Pojedziesz z nimi? – zapytała Bożena.
– A mam wyjście?
– Oczywiście, że masz wyjście. – Wzruszyła ramionami.
Misiek milczał. Wiedział, że wyjście istnieje tylko teoretycznie. W praktyce, gdyby z niego skorzystał, zmartwiłby teściową, którą w gruncie rzeczy bardzo lubił i szanował, ponadto naraziłby się na trwający nie wiadomo ile czasu małżeński ostracyzm, a Szwagra i Bogu ducha winną dziewczynę na niebezpieczeństwo związane z niszczycielską działalnością tego pierwszego, którą uprawiał, gdziekolwiek się nie pojawił.
Wszystko było już przyklepane i Misiek to wiedział.
Wyjścia po prostu nie było.2. Miłość od pierwszego dzwonu
Szwagier przyjechał z wybranką swego serca w okolicach wczesnej pory obiadowej, tak jak było wcześniej umówione. Misiek nawet się zdziwił, bo to oznaczało, że po drodze Szwagrowi nie przytrafiła się żadna przygoda, a to zdarzało się niezmiernie rzadko i wyłącznie wtedy, kiedy ten siedział na tyłku w domu. Ich przybycie obwieścił charakterystyczny odgłos pracy silnika BMW Szwagra, słyszalny nie tylko na osiedlu, ale i zapewne za niezbyt odległą granicą z Niemcami. Misiek, słysząc ten straszliwy łomot i klekot, zszedł na dół, żeby ich przywitać. Wychodząc na wewnętrzną uliczkę prowadzącą wzdłuż bloku, prawie wpadł pod samochód. Kierowca niebieskiego audi albo go nie zauważył, albo najzwyczajniej w świecie olał. Kiedy samochód mijał go, prawie najeżdżając mu na stopy, Misiek stuknął w boczną szybę, ale ani kierowca, ani pasażer nawet nie odwrócili głów. Zdążył tylko zauważyć, że organ powonienia pasażera przypomina rozmiarami i kształtem hamulec od karuzeli w wesołym miasteczku. Resztę twarzy ocieniał daszek czapki. Auto przyśpieszyło nagle i zniknęło za zakrętem, a on sapnął tylko zniesmaczony i ruszył w kierunku gości w samą porę, żeby zobaczyć jak Szwagier otwiera szarmancko drzwi swojej narzeczonej – nie bez trudu, co prawda, ale w końcu z sukcesem. Kiedy Grażyna wysiadła z auta, Misiek mógł się jej przyjrzeć. Szczerze mówiąc, nie spodziewał się jakichś rewelacji, a wręcz wizualnej klęski, ale kiedy kobieta stanęła przy samochodzie, kierując uśmiechniętą twarz ku słońcu, stwierdził, że haniebnie się pomylił i jeszcze raz okazało się, że sądzenie po pozorach bywa krzywdzące. Tłumaczył go wyłącznie fakt, że pozorem był tym razem Szwagier, a z nim to nigdy nic nie wiadomo.
Grażyna miała na oko czterdzieści lat, ale tu Misiek miał akurat całkowitą pewność, że Szwagier nie przywiezie jakiejś młódki. Wyglądała przeciętnie, choć można nawet było stwierdzić, że jest całkiem ładna – nienachalnym, co prawda, typem urody, ale za to naturalnym i dość wdzięcznym, zapewne dzięki temu uśmiechowi. Ubrana była w puchową kurtkę sięgającą połowy ud, spod czapki z zabawnym pomponem wystawały długie, rude włosy. Misiek podszedł do niej z wyciągniętą ręką.
– Cześć, jestem Michał, szwagier Szwagra… To znaczy Zdzisława.
– Hej, Grażyna… – Miała cichy, spokojny głos.
Misiek uścisnął jej dłoń i spojrzał w oczy, ciekawy, co z nich wyczyta. Były zwyczajne, zielone, bez sztucznych rzęs i praktycznie niepomalowane, o ile Misiek się na tym znał jako mąż z dwudziestoletnim stażem. Nagle poczuł, jak jakaś potężna siła porywa go do góry, a jego twarz zostaje wciśnięta pod pachę.
– Miiiichuuu, jak dobrze cię widzieć! – wrzasnął Szwagier prosto do jego ucha.
Misiek poklepał go po plecach, ale bardziej przypominało to znak poddania się przez zawodnika MMA niż serdeczny gest. Zresztą nie miał wyjścia – powoli zaczynało mu brakować tlenu. Kiedy Szwagier wypuścił go wreszcie z objęć, przez chwilę dochodził do siebie.
– Chodźcie na górę – wycharczał z trudem. – Obiad czeka…
Poszli całą trójką do mieszkania Wilkońskich. Misiek nie bardzo wiedział, o czym rozmawiać z Grażyną – na szczęście sprawę załatwił Szwagier, trajkocząc przez całą drogę na czwarte piętro, jak to pięknie jest w Szczecinie, zupełnie, jakby kiedykolwiek tu był.
Bożena czekała na nich w drzwiach. Przytuliła Grażynę na powitanie, a potem obie pocałowały się w policzki kobiecym, zupełnie dla Miśka niezrozumiałym zwyczajem. Może w ten sposób sprawdzały wzajemnie jakość makijażu albo jakich perfum używają? Szwagier pomógł narzeczonej zdjąć kurtkę, czym Miśka znów potężnie zadziwił, bo do tej pory sądził, że dla Szwagra savoir-vivre to to samo co pisuar. Wyglądało na to, że albo zaślepiła go miłość, albo przeszedł niezłe szkolenie pod okiem przyszłej żony.
Kiedy Misiek zamknął drzwi na klatkę schodową, z kuchni wyszedł do nich kot. Wychynął ostrożnie zza rogu ściany i usiadł, przypatrując się wszystkim po kolei. Ogon zamiatał podłogę, biało-czarny pyszczek miał nieodgadniony wyraz.
– To Ogryzek, jest z nami od roku – zaprezentowała go Bożena. – Michał uratował go ze studzienki kanalizacyjnej, kiedy był jeszcze kociakiem, a matka nie chciała go przyjąć z powrotem. Był cały poraniony, siedział tam dwa dni strasznie miaucząc. Nikt nie wiedział, skąd to miauczenie dochodzi.
– Prześliczny! – zawołała Grażyna, klęknęła na podłodze i zaczęła miziać kocura, który ku zaskoczeniu Miśka poddał się pieszczotom, zamiast jak zwykle z pazurami rzucić się na nachalnego miłośnika zwierząt, a następnie wykonać strategiczny odwrót i uciec pod kanapę w salonie.
Misiek poczuł ciepło w okolicach serca. Nazwanie Ogryzka ślicznym było sporym nadużyciem, w końcu takie imię dostał nie bez widocznego powodu, ale kot Wilkońskich obok trudnego charakteru miał w końcu również trudną przeszłość, która mogła ten charakter tłumaczyć. Wyglądało jednak na to, że zachwyt Grażyny był absolutnie szczery, a zgoła nieoczekiwana reakcja Ogryzka mogła to potwierdzać. Dawał się pogłaskać wyłącznie domownikom, a to i tak w ograniczonym zakresie, bo kiedy stwierdzał, że ma dość, dawał o tym znać fuknięciem, nie dając zbyt dużo czasu na reakcję, co czasami kończyło się pacnięciem łapką uzbrojoną w pazury, jakich nie powstydziłby się Wolverine. Tymczasem kocisko uwaliło się na podłodze, ukazując podwozie w pełnej krasie, i pozwoliło Grażynie czochrać się po brzuchu, wyginając się przy tym i mrucząc tak rozkosznie, że Misiek poczuł lekkie ukłucie zazdrości. Ale musiał przyznać sam przed sobą, że Grażyna kupiła go tym razem z butami.
– A gdzie Młody? – huknął Szwagier.
– Na obozie narciarskim.
– Szkoda, bo mam dla niego prezent. – Uniósł paczkę, której Misiek jakimś cudem nie zauważył.
Z dziury w naderwanym papierze w świąteczne motywy sterczało ucho pluszowego misia. Różowego.
– Szwagier, Jacek ma dziewiętnaście lat… – bąknął lekko skonsternowany Misiek.
– No, przecież wiem! – Szwagier spojrzał na niego jak na wariata, a potem wcisnął mu misia w ręce. – Przekaż mu z serdecznymi pozdrowieniami od wuja Zdzicha. No i oczywiście ciotki Grażki.
– Dobrze, rozbierzcie się do końca i chodźcie do stołu, bo wszystko stygnie – zarządziła Bożena.
Przeszli do dużego pokoju, gdzie na nakrytym stole czekał już obiad. Po drodze Misiek wrzucił pluszaka do pokoju syna, pomagając sobie stopą w nadaniu mu prędkości i kierunku w taki sposób, żeby wylądował na łóżku Jacka. Kiedy z powrotem zamykał drzwi, Bożena szepnęła mu w przelocie: „Widziałeś, Zdzisiek nawet się ogolił!”. Miała rację. Ogolony Szwagier był widokiem równie częstym jak śnieg w lipcu.
Grażyna była wyraźnie onieśmielona, w przeciwieństwie do Szwagra, który zachowywał się jak salonowy lew. Odsunął jej nawet krzesło, zanim sam zajął miejsce przy stole. Misiek zauważył, jak Bożena widząc to, zastygła na chwilę z otwartymi ustami, ale zanim zdążył zrobić to samo co Zdzisław, ona usiadła.
– Jedzcie, pewnie jesteście głodni? – zachęciła gości Bożena.
Szwagier chwycił półmisek z ziemniakami, ale zamiast jak zwykle zrzucić sobie na swój talerz połowę zawartości, podsunął go Grażynie i nałożył starannie niewielką porcję na skraj jej talerza, a potem podał dalej, Bożenie.
Misiek zaczął się na serio zastanawiać, czy ktoś nie podmienił Szwagra, zwłaszcza kiedy przypomniał sobie ubiegłoroczny wypad na narty – a potem równie szybko zaczął żałować, że o nim pomyślał. Westchnął tylko i nałożył na talerz rybę, próbując odsunąć od siebie przykre wspomnienia. Kiedy wszyscy zaczęli jeść, odczekał chwilę, a potem uznał, że można już zacząć konwersację. Prawdę mówiąc, zżerała go ciekawość.
– To powiedz, skąd pochodzisz, Grażyna? – Uśmiechnął się do niej zachęcająco.
– Ale pytasz o to, skąd jestem, czy gdzie się urodziłam? Bo to dwie różne sprawy.
– Okej… To zacznijmy od tego, gdzie się urodziłaś?
– W Cichożłopach.
– Gdzie?
– W Cichożłopach. To w dzisiejszym świętokrzyskim, mieszkaliśmy tam, zanim tatuś otworzył własny biznes i przeprowadziliśmy się do Karpacza.
– To w… Cichożłopach jest szpital?
– Mamusia powiła mnie siłami natury. Do szpitala w Paradygowie było za daleko, zresztą to szpital psychiatryczny.
– A jaki biznes otworzył twój tatuś w Karpaczu? – zapytał z nieukrywaną ciekawością Misiek.
– Sklepik z pamiątkami – wtrącił Szwagier.
Grażyna uśmiechnęła się skromnie.
– Dokładnie – potwierdziła.
Misiek, lekko zawiedziony, popatrzył najpierw na nią, a potem na Szwagra.
– Wygląda na to, że już sporo o sobie wiecie? – zauważył.
– Bo dużo ze sobą rozmawiamy, prawda, pączku? – Spojrzała na Szwagra.
– Prawda, ptysiu. Rozmowa to podstawa dojrzałego związku. Czytałem o tym w internetach.
Misiek zerknął szybko na żonę. Udając, że wkłada sobie do ust kęs ryby, skrzywił się niemiłosiernie, a jego usta ułożyły się w wyraz „pączku?”. Bożena popatrzyła na niego zimnym wzrokiem.
– Co robisz w życiu? – kontynuował po chwili przesłuchanie.
Widelec wisiał w powietrzu z wciąż nadzianym na niego kawałkiem rybki.
– No… Trochę czytam, trochę jeżdżę z tatusiem, uprawiam ekologiczny ogródek, lubię gotować i chyba robię to dobrze…
– To Szwagier będzie miał z tobą świetnie, bo on z kolei lubi dobrze, ale zjeść, no nie, Szwagier? – Misiek puścił do niego oko.
– A czy to grzech, Michu?
– Czekaj jak to było: pycha, chciwość, nieumiarko…
– Wilkoński… – szepnęła ostrzegawczo Bożena, więc Misiek zmienił temat.
– Jak się poznaliście? – zapytał Grażyny.
– Przypadkiem i banalnie, jak to zwykle bywa. – Spojrzała na Szwagra ciepło. – Przejeżdżaliśmy z tatusiem przez Świeradów i Zdzisiek wpadł pod nasz samochód.
– To rzeczywiście banalnie jak na możliwości Szwagra – stwierdził Misiek. – Rozumiem, że auto nadawało się tylko do kasacji?
– Nie, no coś ty, Michu! – Szwagier się roześmiał. – Zwykły, niegroźny dzwon. Był oblodzony chodnik, jechałem na rowerze i wywinąłem klasycznego orła, tylko że wyleciałem na ulicę. Ja miałem parę otarć, a auto ze dwa wgniecenia, ale Grażka uparła się, żeby mnie odwieźć do szpitala na autopsję, bo tak się przejęła. Rozmawialiśmy sobie po drodze, w szpitalu też, bo czekaliśmy ze trzy godziny na badanie, potem poprosiłem ją o numer telefonu i mi dała.
– Do zakochania jeden dzwon, co Szwagier? Czekaj… – Misiek zmarszczył brwi. – Coś mi tu nie gra, podobno spotykacie się od kilku miesięcy? Czyli mniej więcej od lata, początku jesieni?
– No tak, bo widzisz, to było rok temu, tylko ja zgubiłem ten numer…
– A ja myślałam, że mu się odwidziało, ale tak tęskniłam, że postanowiłam go odnaleźć i zapytać, dlaczego zerwał ze mną kontakt – wtrąciła Grażyna. – Plułam sobie w brodę, że zapisałam mu swój numer na chusteczce.
Misiek miał pewność, co stało się z chusteczką z zapisanym numerem: po prostu została przez Szwagra użyta zgodnie z przeznaczeniem, zanim uświadomił sobie, co robi.
– I udało się jej mnie odnaleźć. – Szwagier objął Grażynę. – Bo ja też próbowałem, tylko mi akurat nie wyszło…
– Coś podobnego, jak to możliwe? – bąknął Misiek znad talerza.
– Czyli można powiedzieć, że znamy się od roku, a spotykamy od… – Szwagier spojrzał na Grażynę.
– Stu sześciu dni – podpowiedziała. – Pamiętam dokładnie.
– Bardzo dokładnie – potwierdził cicho Misiek.
Na chwilę zapadła cisza przerywana tylko brzękiem sztućców. Miśkowi coś nie pasowało i dopiero po chwili uświadomił sobie, że brakuje obowiązkowego w takich chwilach siorbania Szwagra. Spojrzał na niego. Pił właśnie wodę ze szklanki, ale, o dziwo, nie towarzyszyły temu żadne dźwięki przypominające te dochodzące ze stajni.
– Zdzich mówił, że byliście w zeszłym roku razem na nartach we Włoszech? – zapytała nagle Grażyna.
Misiek w tej samej chwili zakrztusił się kawałkiem ryby, który koniec końców trafił do jego ust.
– Tak – potwierdził, wycierając usta serwetką. – Szusowaliśmy aż miło. Szwagier chyba urodził się w butach narciarskich, szkoda tylko, że bez kasku…
– Och, przesadzasz, Michu. – Szwagier uśmiechnął się skromnie. – Ale fakt, szybko ogarnąłem temat. A wiesz, Grażka, że na nartach można jeździć na „pizzę” albo na „spaghetti”?
– Naprawdę? – zdziwiła się Grażyna.
– Tak, jak masz narty ułożone w trójkąt, to pizza, a jak równo, to spaghetti. Nieźle ktoś to wymyślił, co?
– Można jeszcze jeździć na „bigos na winie” – wtrącił beztrosko Misiek. – Szwagier był mistrzem tego stylu.
– Na bigos? – zdziwiła się Grażyna. – A jak?
– Zjeżdżasz zgarniając po drodze wszystko, co się nawinie na stoku, a w środku tej kuli jest głąb od kapusty.
– Wilkoński… – syknęła ponownie Bożena, ale Misiek tym razem nie usłyszał.
– Taak, jazda na nartach jest również trudna, co skoki ze spadochronem. Szwagier coś o tym wie, opowiadał ci już? Ała!
– Co się stało? – zaniepokoiła się Grażyna.
– Ogryzek mnie kopnął pod stołem… to znaczy drapnął.
– Przecież siedzi koło mnie – zdziwił się Szwagier, zerkając na kota, który faktycznie siedział przytulony do nogi od stołu w bezpośrednim sąsiedztwie Szwagra.
– Koty zachowują się jak substancja płynna i potrafią się rozciągnąć jak guma – wyjaśnił Misiek, mając trochę racji.
– Patrzy na mnie dziwnie… – bąknął Szwagier. – Czy ja nie jem czasem z jego miski?
– Zdzisław, żartujesz sobie? – obruszyła się Bożena.
– No, bo tak patrzy…
– Podziwia cię, bo mało kto potrafi zjeść więcej niż on. I szybciej. – Misiek zerknął na Bożenę i dodał: – Nie, żebym ci żałował.
– Chyba jakiś inny klimat tu macie, bo ciągle jestem głodny. Co to? – Szwagier wskazał na miseczkę z orzechami. – Kocie chrupki?
– Taak, to nakrycie dla niespodziewanego gościa, taka stara tradycja. Wiesz, zawsze może się okazać, że gość będzie kotem, nie?
– Serio?
– Serio, Szwagier, to orzechy.
– A orzechy nie wyglądają inaczej? Jak małe mózgi?
– To są orzechy brazylijskie, a nie włoskie. Częstuj się, mają mnóstwo zdrowego selenu – zaproponował i sam sięgnął po jednego.
Grażyna nagle wyprostowała się, a jej twarz rozjaśnił uśmiech.
– À propos Brazylii. Czy wiecie, że gwiazdy na niebieskim kręgu brazylijskiej flagi symbolizują konstelacje widoczne nad Rio de Janeiro piętnastego listopada tysiąc osiemset osiemdziesiątego dziewiątego roku, czyli w dniu proklamowania Republiki Brazylii?
Misiek zastygł w połowie ruchu, zastanawiając się, co ma teraz począć z tą potężną porcją tak przydatnej w życiu wiedzy.
– A jak już jesteśmy przy flagach. Flaga Indii może być uszyta wyłącznie z ręcznie tkanego materiału zwanego kati – kontynuowała Grażyna. – Za wywieszenie flagi wykonanej z innego materiału grozi kara nawet do trzech lat więzienia! A tak w ogóle to Indie są piękne… – Nagle entuzjazm opadł, Grażyna jakby uświadomiła sobie, że znalazła się w centrum zainteresowania, znów lekko się zgarbiła i umilkła.
– Ech, zawsze twierdziłem, że ci Indianie są pokręceni – stwierdził Szwagier, chrupiąc orzeszka. – Wyrywają ptakom pióra i wtykają je sobie nie wiadomo gdzie, skalpują ludzi i teraz jeszcze wsadzają ich do pierdla za kawałek szmaty.
– Masz sporą wiedzę na nietypowe tematy? – Misiek nie zwracał na Szwagra uwagi, wpatrzony w Grażynę nieruchomym wzrokiem.
– Mówiłam wam, lubię czytać. – Skromnie spuściła wzrok i zaczerwieniła się lekko.
– To świetnie, może zarazisz tym Zdzisława? – zażartowała Bożena.
– Jestem szczepiony na wszystko, Bonia – stwierdził na to Szwagier. – I mam wrodzoną odporność.
– Tak, wiem, na mądrość również – powiedział Misiek do siebie i sięgnął do salaterki z orzechami.
Z zaskoczeniem zorientował się, że jest pusta.
– Szwagier, uważaj z tymi orzechami, bo przedawkujesz selen – ostrzegł.
– Mówiłeś, że jest zdrowy?
– Do pewnego momentu tak.
– Michał ma rację, kotku. – Grażyna położyła dłoń na ramieniu Szwagra. – Selen świetnie chroni przed stresem oksydacyjnym, reguluje pracę tarczycy i wspiera układ odpornościowy, ale w większej ilości działa toksycznie na wątrobę, powoduje obrzęk płuc i zwiększa ryzyko nowotworów.
– Czemu mi wcześniej nie powiedzieliście? – Szwagier wybałuszył oczy. – Przecież ich teraz nie zwrócę?
Narzeczona Szwagra wybuchnęła perlistym śmiechem, zasłaniając dłonią usta. Poza nią, nie śmiał się nikt.
– Ależ ty jesteś dowcipny, słodziaku mój. – Pochyliła się w jego stronę, przytuliła i złożyła na jego starannie ogolonym policzku siarczysty pocałunek.
Misiek z trudem przełknął ślinę. Najwyraźniej miał inne poczucie humoru, ale o gustach się przecież nie dyskutuje. Podziękował, wstał od stołu i zaczął zbierać z niego puste talerze, łowiąc przy okazji zdziwione spojrzenie żony. Wyniósł je do kuchni i zaczął pakować do zmywarki, kiedy nagle zjawiła się Bożena.
– Co się tak uśmiechasz? – zapytała.
– Nic. – Misiek włożył do zmywarki kolejny talerz. – Będziemy mieli w rodzinie cichożłopiankę. Specjalistkę od wiedzy o wszechrzeczy.
– Co chcesz, całkiem mądra dziewczyna. A tak się obawialiśmy, że będzie odwrotnie…
– Aż za mądra…
– Zazdrośnik.
Misiek wyprostował się i spojrzał w okno.
– Trochę to dziwne, nie? – zapytał.
– Co w tym dziwnego?
– Znasz kogoś, kto wie takie rzeczy?
– Teraz już tak. Ją. I ponawiam pytanie: co w tym takiego dziwnego?
– Nic. – Misiek wzruszył ramionami i zabrał się za resztę naczyń czekających w zlewie na przeniesienie do zmywarki. – Nic…
Bożena chciała zadać kolejne pytanie, ale do kuchni wszedł Szwagier.
– Słuchajcie, jeśli nie macie nic przeciwko, skoczymy z Grażką na miasto powłóczyć się trochę.
– A nie chcesz zaliczyć komara po obiedzie? – zdziwił się Misiek.
Poobiednia drzemka była dla Szwagra żelaznym punktem programu, nieodłącznym jak deser.
– Szkoda czasu. – Szwagier machnął ręką. – I okazji. Pojedziemy autobusem i tramwajem, jeszcze nigdy nie jechałem tramwajem. Będziemy za jakieś dwie, trzy godzinki.
– Traficie?
– Do miasta?
– Do miasta, jak do miasta, ale z powrotem?
– Michu, rozmawiasz z bezlicencjonowanym przewodnikiem izerskim!
– Izery są czterysta kilometrów stąd, przewodniku – zwrócił mu uwagę Misiek, nie dodając, że bardziej niż przewodnikiem jest opornikiem, bo gubił się tam z prowadzonymi przez siebie turystami niejednokrotnie, co potem negował i czemu konsekwentnie i z uporem zaprzeczał, twierdząc, że urozmaicał ludziom trasę, nazywając to „planową niespodzianką”. Jedna z takich niespodzianek skończyła się nawet w sądzie, do którego Szwagier został pozwany przez jedną z niezadowolonych turystek.
– Dobra, bawcie się świetnie, dzieci. – Machnął ręką.
Podał im numery autobusów, którymi mogli dostać się do centrum, wskazał z okna sypialni przystanek autobusowy i jeszcze raz życzył mnóstwa wrażeń. Kiedy Szwagier z Grażyną wyszli, Bożena spojrzała na Miśka z zachwytem.
– Zobacz, jaki ona ma na niego zbawienny wpływ! Może jeszcze go nam odchudzi i rozrusza? Złota dziewczyna!
– Oby nie okazała się tombakiem – mruknął Misiek.
Jego ślubna chwyciła się pod boki.
– O co ci znowu chodzi, Wilkoński?
– Dobra, już o nic. – Misiek uniósł ramiona w pojednawczym geście. – Pogadamy o tym kiedy indziej, a na razie korzystajmy z okazji i też pójdźmy sobie gdzieś.
– Gdzie niby mamy pójść?
– Może do kina?
– Trochę zimno i muszę cię jeszcze spakować do sanatorium.
– To obejrzyjmy coś na Netfliksie. Stawiam tobie wino, sobie piwo. I nie jestem Szwagrem, żeby trzeba mnie było pakować. Melduję, że już od wczoraj jestem spakowany, proszę pani.
Obejrzeli jakąś komedię romantyczną, przy której Misiek tradycyjnie odleciał na chwilę do krainy snów, a Bożena, też tradycyjnie, popłakała się ze wzruszenia. Potem, ponieważ „młodych” wciąż nie było, pokochali się trochę i obejrzeli jeszcze jedną komedię, tym razem sensacyjną. Gdy się skończyła, Bożena pocałowała Miśka w usta i obwieściła:
– Popołudnie uznaję za udane. – Odruchowo zerknęła w stronę okna, za którym już od dawna było ciemno. – Jakie popołudnie? – Przeniosła wzrok na ścienny zegar wiszący na ścianie. – Przecież to już wieczór!
Rzeczywiście – dochodziła dwudziesta druga, a Szwagra i Grażyny wciąż nie było.
– Chyba do niego zadzwonię – powiedziała zaniepokojona Bożena.
– Daj im spokój. – Misiek przyciągnął ją do siebie. – Niech się bawią.
– A jeśli coś się im przydarzyło? – Wywinęła się z jego objęć. – Teraz dopiero pomyślałam, że nie powinni byli jechać sami. Mogłeś ich tam zabrać samochodem.
– A co ja jestem, przyzwoitka? Dziewczyno, wyluzuj. Poradzą sobie doskonale… – Zastanowił się przez chwilę, a potem rzucił: – Faktycznie, zadzwoń jednak.
Zanim Bożena zdążyła wyciągnąć komórkę, w mieszkaniu rozległ się dźwięk domofonu. Misiek zwlókł się z kanapy i poszedł otworzyć drzwi. Usłyszał człapanie i szepty na dole, a chwilę później przed drzwiami pojawił się Szwagier z Grażyną. Oboje szczebiotali do siebie i w ogóle wyglądali na wniebowziętych. Zanim zdążył coś powiedzieć, za jego plecami pojawiła się Bożena.
– Zdzisław, gdzieś ty przeczołgał tę biedną dziewczynę? – zawołała. – Przecież jest mróz!
– W Szczecinie nazywacie to mrozem? – Szwagier wyszczerzył zęby. – U nas to się nazywa przedwiośnie.
– Co tak długo porabialiście? – zapytał z autentycznym zainteresowaniem Misiek, bo cieszył się, że Szwagra nie przywiozła na przykład policja albo transport medyczny.
– Chcieliśmy pojechać nad morze obejrzeć zachód słońca i trochę nam zeszło.
– Przepraszam, gdzie chcieliście pojechać? – Uniósł brwi.
– Nad morze… – Szwagier pomógł zdjąć Grażynie kurtkę.
Misiek zastanawiał się przez chwilę co powiedzieć. Morze to jedno, ale zachód słońca był dla Szwagra zawsze tożsamy z zamknięciem oczu i zalegnięciem w łóżku, a tu proszę, włączył mu się tryb nocnego marka, w dodatku romantyka…
– Sto kilometrów w jedną stronę i ty chciałeś obrócić w dwie, trzy godzinki? – powiedział w końcu, nie poruszając kwestii romantyzmu.
– Kto to mógł wiedzieć, że nad morze jest od was sto kilometrów? – Szwagier rozłożył szeroko ramiona, a potem zdjął swoją kurtkę.
– Wszyscy? – zasugerował Misiek, wieszając ją na wieszaku.
– Nie wszyscy, Michu, nie wszyscy…
– Zorientowałem się już… – mruknął Misiek po chwili wymownego milczenia.
– Dojechaliśmy autobusem do centrum i zapytaliśmy kogoś, czym najlepiej dojechać nad morze: tramwajem, czy autobusem. No i ten facet powiedział, że trzeba wsiąść w tramwaj numer dziewięć i jechać do końca.
– Szwagier, to najbardziej ograny greps w tym mieście i ty się dałeś na to nabrać?
– Przyznaję, kiedy na pętli kierownik tramwaju kazał nam wysiąść, nabrałem lekkich podejrzeń. Ale myślałem, że morze jest może za lasem. Sprawdziłem na telefonie i faktycznie było…
– Było? – Misiek wybałuszył oczy.
– Było, na mapie, dużo niebieskiego tuż za miastem.
– Zgadza się, ale to jezioro Dąbskie. A potem Zalew Szczeciński i dopiero za nim morze. No tak, ale co ty możesz o tym wiedzieć… – Misiek przypomniał sobie przygodę w Chałupach, gdzie Szwagier pogubił się na mierzei, sądząc, że zatoka to morze i na odwrót. – Grażyna, ty nie mogłaś przejąć roli przewodnika?
– Nigdy nie byłam w Szczecinie… – Opuściła głowę. – A on się tak dobrze bawił…
– Dobra. – Misiek westchnął. – To gdzie w końcu byliście?
– No, nad morzem. – Oczy Szwagra rozbłysły.
– Szwagier, słuchałeś, co przed chwilą mówiłem?
– Słuchałem, Michu. Ale my naprawdę byliśmy nad morzem. W Świniobiciu, czy jakoś tak. Jechaliśmy nawet tym tunelem, co go budowałeś.
– Byliście w Świnoujściu? – Misiek zdębiał. – Jak?
– Co prawda nie zdążyliśmy na zachód słońca, bo jak przyjechaliśmy to już było całkiem ciemno, ale morze zaliczone, no nie, malinko? – Szwagier spojrzał z rozczuleniem na Grażynę.
Ta zgodnie pokiwała głową.
– Złapaliście pociąg? – domyśliła się Bożena.
– Lepiej. Pojechaliśmy taksówką – oznajmił z dumą Szwagier.
– Słucham? – Misiek nie dowierzał własnym uszom. – Czym?
– Takim samochodem z numerkiem na drzwiach i kogutem na dachu. Michu, chcesz powiedzieć, że nie widziałeś nigdy taksówki? – A ty chcesz mi powiedzieć, że wybuliliście milion złotych monet na taksówkę do Świnoujścia? Żeby spędzić tam… – policzył szybko w myślach. – Jakieś dwie godziny? W dodatku po ciemku?
– Czyż to nie romantyczne? – Bożena była najwyraźniej zachwycona.
Misiek spojrzał na nią wyraźnie zdegustowany.
– Ale czy racjonalne? – zapytał.
– Patrzaj sercem, nie rozumem – odpaliła mu.
– I co robiliście nad tym morzem? – Misiek wrócił wzrokiem do Szwagra. – Po ciemku, w zimnie?
– Poszliśmy na spacer po plaży, słuchając szumu morza, nawdychaliśmy się jodyny i wypiliśmy gorącą czekoladę…
– Dobrze, że nie na odwrót – szepnął Misiek do siebie.
– …A potem wróciliśmy. Było ekstra!
– Zgadza się, było naprawdę ekstra – potwierdziła Grażyna.
– No i cudownie! – Bożena przytuliła ją serdecznie. – Cieszę się, że świetnie spędziliście czas.
Misiek patrzył na to zdezorientowany. Kiedy ostatnim razem zaprosił żonę na spacer w deszcz, i to latem, ta zmarzła, przeziębiła się, a potem wyrzucała mu to przez następne pół roku. Ale nic nie powiedział. Nie wiedział co powiedzieć, po prostu.
– No, dobra, spać. – Bożena klasnęła w dłonie. – Jutro przy śniadaniu opowiecie o szczegółach. Kto pierwszy pod prysznic?
Rozpoczęła się wieczorna krzątanina. Misiek miał tylko nadzieję, że młodzi nie pójdą pod prysznic razem, ale nie. Szwagier nie dość, że wysłał tam Grażynę pierwszą, to jeszcze sam potem się wykąpał. Jak na niego było to spore osiągnięcie.
Kiedy po wszystkim Misiek z Bożeną szykowali się w swojej sypialni do snu, Bożena spojrzała na męża z rozczuleniem.
– Widziałeś? – zapytała miękko. – Jest w nią wpatrzony jak w obrazek.
– Przejdzie mu. – Misiek machnął ręką z drwiącym uśmiechem na ustach.
I to był błąd.
– Coś sugerujesz? – zapytała Bożena niebezpiecznie niskim głosem. – Tobie przeszło?
– Nie, skąd. – Mimo nonszalancji w głosie Misiek czuł, że teraz musi zachować daleko posuniętą ostrożność, a każda lekkomyślna, jak ta przed chwilą, wypowiedź grozi niewyobrażalnie groźnymi konsekwencjami. – Chodzi mi o to, że to jego pierwsza dziewczyna…
– To, że ja nie jestem twoją pierwszą dziewczyną coś zmienia?
– Oczywiście! – Nonszalancję zastąpił entuzjazm. – Ty jesteś moim głęboko przemyślanym wyborem, esencją, a tamte były macaniem… To znaczy chodzi mi o macanie na ślepo, o grząski grunt, mrok. Brak doświadczenia, pozory i tak dalej. Na szczęście spotkałem ciebie… – Misiek poczuł, że na czoło występują mu drobne kropelki potu. Tylko nie przesadź w drugą stronę, Wilkoński – pomyślał. – I to ty, jak się okazało, byłaś tą jedyną. Na szczęście.
Zamilkł i czekał na werdykt.
– Skąd wiesz, a może to jest właśnie ta jego jedyna? – zapytała Bożena, nie wracając do tematu ich relacji, co z jednej strony uspokoiło Miśka, ale z drugiej jednak trochę zasmuciło.
– Nie no, tego mu życzę, oczywiście… – bąknął.
Miał jednak swoje wątpliwości, które nie do końca dotyczyły samej relacji Szwagra i Grażyny, co raczej intencji tej drugiej. Przez chwilę stał w milczeniu wpatrzony w ścianę dzielącą ich sypialnię od pokoju Młodego.
– Co tak nasłuchujesz? – Bożena założyła nocną koszulę.
– Zastanawiam się, czy śpią.
– Jest dwudziesta trzecia i są zmęczeni łażeniem po plaży. Co innego mają robić?
– N-no, wiesz… – Misiek chrząknął lekko zmieszany.
Bożena zmarszczyła brwi i przyjrzała mu się podejrzliwie.
– Rajcuje cię podsłuchiwanie miłosnych uniesień innych ludzi? – zapytała.
– Nie o to chodzi. Jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Szwagra w takiej sytuacji.
– A po co w ogóle chcesz sobie to wyobrażać?
– Nie chcę, w życiu!
– To po co o tym rozmawiamy?
– R-rany… – Misiek zdjął podkoszulkę i przyjrzał się jej, sprawdzając, czy nada się ewentualnie do ponownego założenia jutro. – Ja zupełnie nie o tym!
– To o czym?
Spojrzał na Bożenę z namysłem.
– Mówiłem ci już: coś mi w niej nie pasuje – powiedział powoli.
– A ten znowu… Co ci nie pasuje?
– Hm, ona chyba wcale nie jest niebystra i…
– No, właśnie, to chciałam powiedzieć, sam zresztą stwierdziłeś niedawno, że całkiem mądra z niej dziewczyna. W dodatku jest sympatyczna.
– Daj mi skończyć. Nie mówię, że nie sprawia wrażenia sympatycznej…
– Co to znaczy: sprawia wrażenie sympatycznej? Chyba chciałeś powiedzieć: jest sympatyczna, tak? Co to za językowe wybiegi?
– Widzisz…
– Nie widzę.
– No, bo… – Misiek wił się jak piskorz. – Niby taka cichożłopianka, a jednak brzegi rwie.
– Co masz na myśli?
– Gada takie rzeczy o świecie, o których nie wiem nawet ja.
Bożena prychnęła lekceważąco.
– Nawet ty? A co ty, Tony Halik jesteś? Globtroter jakiś? W ilu krajach byłeś? W pięciu?
– No, wiesz, o co mi chodzi. – Misiek zniecierpliwił się lekko.
– Nie wiem – odparła zimno Bożena, przekrzywiając głowę, co zawsze było dla Miśka znakiem ostrzegawczym.
Ale brnął dalej.
– Ściemnia, nie widzisz tego? Dziewczyna z zapadłej wsi kreuje się na bywalczynię świata: flaga Brazylii ma tyle i tyle gwiazdek, Indie są piękne… Zupełnie jakby tam była! To jakaś mitomanka!
– Nie znasz jej. Może jej po prostu głupio, że przyjechała do dużego miasta i próbuje się jakoś odnaleźć?
– W taki niewiarygodny sposób? Przecież to można sprawdzić!
– A niby jak?
– No… – Misiek stracił rezon. – Coś wymyślę…
– Tylko przy okazji nie zrób z siebie jak zwykle idioty, dobrze?
– Ja robię z siebie idiotę? – oburzył się.
– Nie życzę sobie uszczypliwych komentarzy wobec tej dziewczyny. Wystarczy, że robisz to z moim bratem.
– Sam się prosi…
– To ty się prosisz, Wilkoński. Ostrzegam cię. Nie chciałabym, żebyś w tym Kamieniu przesadził, rozumiemy się?
Misiek złożył usta w ciup. Dalsza rozmowa nie miała sensu, ale on i tak wiedział swoje.
– Uczepiła się Zdziśka jak rzep, nie widzisz tego? – spróbował ostatni raz. – Babka całkiem do rzeczy na pewno potrafiłaby znaleźć sobie kogoś… – urwał.
– Lepszego niż Zdzisław, to masz na myśli? – dokończyła Bożena.
– Mniej więcej – bąknął Misiek.
– Mój brat jest dobrym człowiekiem…
– A czy ja mówię, że nie jest?
– Pasują do siebie, zrozum to! Znaleźli siebie nawzajem w tym wielkim świecie, gdzie ludzie są niewrażliwi, skupieni tylko na sobie, na karierze i pieniądzach. A oni oboje żyją po swojemu, w swoich bańkach, w których jest im dobrze. Czemu się tego czepiasz? Poza tym, jeśli podejrzewasz, że to łowczyni posagów, przemyśl sprawę jeszcze raz. Zdzisiek jest goły jak święty turecki.
– A willa Malwa? – Oczy Miśka zmrużyły się złowieszczo.
– Co willa Malwa?
– Szwagier dziedziczy ją po śmierci twojej matki, prawda?
– Co z tego? Ja też, w połowie. A nawet nie w połowie, bo jest jeszcze ciotka Pelagia.
– Ech, ty nic nie rozumiesz…
– To ty nic nie rozumiesz, Michał. Nie sądź po sobie. Równie dobrze ja mogłabym pomyśleć, że ożeniłeś się ze mną tylko dla tej willi.
– Zwariowałaś? – Misiek spojrzał na żonę ze zdumieniem.
– A niby dlaczego? – Bożena wzruszyła ramionami. – To dokładnie twój sposób myślenia! Poza tym, to ona zapłaciła za taksówkę. Nie zastanawia cię to?
– Owszem, i to bardzo. Wiesz, co to jest inwestowanie? Żeby coś wyjąć, musisz najpierw włożyć. Te kilka stówek za taryfę to nic w porównaniu z potencjalnym zyskiem. To mydlenie oczu.
– Ty tak poważnie? – jęknęła Bożena.
Misiek sapnął i machnął ręką.
– Dobrze, dajmy temu spokój. Pojadę z nimi do Kamienia, chociaż będzie mnie to pewnie kosztowało sporo nerwów, i będę grzeczny, obiecuję. Ale zrobię to tylko dla ciebie.
– Dla mnie?
– Tak, dla ciebie, moja ukochana żono. – Objął Bożenę, z zadowoleniem konstatując, że początkowo sztywna, zmiękła w jego ramionach i również go objęła. – Tylko dla ciebie…
Ciąg dalszy w wersji pełnej