Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • promocja
  • Empik Go W empik go

Król Wall Street. The Royals. Tom I - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Król Wall Street. The Royals. Tom I - ebook

Król Wall Street zostaje rzucony na kolana przez seksowną analityczkę.

Oddzielam od siebie dwa światy: zawodowy i prywatny. W pracy jestem królem Wall Street, największe szychy na Manhattanie przychodzą do mnie zarabiać pieniądze. W domu jestem samotnym ojcem, który stara się, by jego czternastoletnia córka jak najdłużej była dzieckiem.

Kiedy Harper Jayne zaczyna pracę jako młodsza specjalistka w mojej firmie, bariery między moimi światami zaczynają zanikać. To najbardziej irytująca kobieta, z jaką kiedykolwiek pracowałem. Jest seksowna, pracowita i cholernie mnie rozprasza… Przy niej nie mogę skupić się na swoich obowiązkach.

Jeśli te dwa światy mają się zderzyć, Harper Jayne będzie musiała nauczyć się, że rządzę nie tylko w sali konferencyjnej. Jestem również odpowiedzialny za sypialnię.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-8895-0
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1
HARPER

_Dziesięć. Całe dziesięć minut._ Może to niewiele, ale gdy siedzisz naprzeciwko Maxa Kinga, wydaje ci się, że to całe życie. Max King, okrzyknięty królem Wall Street, w milczeniu czytał mój pierwszy szkic raportu na temat przemysłu tekstylnego w Bangladeszu. Rozejrzałam się wokół, próbując znaleźć coś, na czym mogłabym się teraz skupić, po to tylko, by nie zapytać go, co myśli. Gdybym miała czternaście lat, spytałabym bez zastanowienia.

Biuro Maxa idealnie do niego pasowało: klima ustawiona na szron, ściany, sufity i podłogi oślepiająco białe, co miało potęgować arktyczny klimat. Jego biurko było szklane i miało chromowaną oprawę, a nowojorskie słońce ledwo przebijało się przez opuszczone żaluzje, by choć trochę złagodzić wszechobecny chłód. Nienawidziłam jego pokoju. Za każdym razem, gdy tu wchodziłam, miałam ochotę strzelić stanikiem albo walnąć na wszystkich ścianach graffiti jaskrawoczerwoną szminką. To było miejsce, gdzie radość umiera.

Stękanie Maxa ściągnęło moją uwagę z powrotem na jego palec, którym wskazywał strony raportu. Potrząsał głową. Mój żołądek wirował. Wiedziałam, że zaimponowanie mu graniczy z niemożliwością, co nie wykluczało iskry nadziei, że tym razem się uda. Naprawdę napracowałam się nad tym raportem, pierwszym moim raportem dla Maxa Kinga. Prawie nie spałam i zostawałam po godzinach, żeby nie zaniedbać innych obowiązków w biurze. Wydrukowałam i przeanalizowałam wszystko, co napisano o tej branży w ciągu ostatniej dekady. Przejrzałam statystyki, próbując uchwycić jakieś wzorce i wyciągnąć wnioski. Przeszukałam też archiwa King & Associates, wyciągając nasze poprzednie badania, aby wyjaśnić wszelkie niespójności. Czyż nie wykorzystałam wszystkich danych? Kiedy rano wydrukowałam raport, na długo przed przybyciem kogokolwiek do biura, byłam szczęśliwa, a nawet dumna. Wykonałam kawał dobrej roboty.

– Rozmawiałaś z Marvinem o najnowszych danych? – zapytał.

Przytaknęłam. Nie podniósł wzroku, więc powiedziałam:

– Tak. Wszystkie wykresy są oparte na najnowszych danych.

Czy wyglądały źle? Spodziewał się czegoś innego? Chciałam tylko, by powiedział: „Dobra robota”.

Dla Maxa Kinga pragnęłam pracować z pełną determinacją, jeszcze zanim zapisałam się na studia menadżerskie. To on stał za serią sukcesów ostatnich lat na Wall Street. King & Associates dostarczał bankom inwestycyjnym przełomowe badania, które pomagały w podejmowaniu kluczowych decyzji. Podobało mi się, że wielu bankierów inwestycyjnych, tych w markowych garniturach, chełpiło się bogactwem, tymczasem prawdziwy geniusz, który ich stworzył, spokojnie zajmował się doradztwem i robił to w niesamowity sposób. Skromny, zdeterminowany, odnoszący ogromne sukcesy – był dla mnie wzorem. Kiedy na ostatnim semestrze dostałam ofertę, by zostać młodszą specjalistką w King & Associates, byłam zachwycona i miałam przedziwne przeczucie, że wszechświat po prostu układa się tak, jak powinien, jakbym stanęła wprost przed kolejnym etapem mojego przeznaczenia.

Przeznaczenie tymczasem mogło mnie pocałować w dupę. Pierwsze sześć tygodni na nowym stanowisku nie było tym, czego się spodziewałam. Zakładałam oczywiście, że będę otoczona przez ambitnych, inteligentnych, dobrze ubranych dwudziesto- i trzydziestolatków, i tu miałam rację. Klienci, dla których pracowaliśmy – jak prawie każdy bank inwestycyjny na Manhattanie – byli po prostu fenomenalni i spełniali wszelkie moje oczekiwania. To Max King okazał się moim wielkim rozczarowaniem. Fakt, był szalenie inteligentny, szanowany przez wszystkich na Wall Street i wyglądał jak gość z plakatu w sypialni nastolatki, ale był…

Zimny.

Uparty.

Bezkompromisowy.

Totalnym dupkiem.

Faktycznie był równie przystojny, jak faceci z okładek „Forbesa” czy innych reklamowych fotek, które przeglądałam, gdy namierzyłam go jeszcze w Berkeley, podczas studiów MBA. Pewnego ranka, gdy przyszłam do pracy bardzo wcześnie, zobaczyłam go w obcisłym stroju do biegania, spoconego i dyszącego. Uda mocne jak z marmuru. Szerokie ramiona, rzymski nos, ciemnobrązowe błyszczące włosy, aż za gęste jak na faceta, i całoroczna opalenizna, która wołała: „Mam wakacje cztery razy w roku”. W biurze nosił garnitury robione wyłącznie na zamówienie. Szyte u krawca, leżały w szczególny sposób na ramionach, co widziałam na spotkaniach z moim ojcem. Jego twarz i ciało spełniały wszystkie oczekiwania. Ale praca z nim? Już niekoniecznie.

Nie spodziewałam się, że będzie takim tyranem.

Nikt z nas nigdy nie usłyszał nawet „dzień dobry”, gdy przebiegał rano przez labirynt biurek do swojego pokoju. Rozmawiając przez telefon, darł się tak, że słychać go było aż w holu. A w ostatni wtorek, kiedy uśmiechnęłam się do niego w biurze? Żyły na szyi tak mu nabrzmiały, że wyglądał, jakby chciał mnie udusić gołymi rękoma.

Wygładziłam dłońmi spódniczkę z Zary. Być może drażniłam go, bo nie byłam tak zgrabna jak inne kobiety. Nie ubierałam się też w regulaminowe stroje od Prady, ale czy wyglądałam tak, jakby mi na tym w ogóle nie zależało? Po prostu w tym momencie nie było mnie stać na nic lepszego.

Znajdowałam się na samym dole drabiny „dziobania”, jako najmłodszy członek zespołu. To znaczyło, że znałam na pamięć listę kanapek pana Kinga, wiedziałam, jak uruchomić zaciętą kserokopiarkę, a każdą firmę kurierską miałam ustawioną w telefonie na szybkie wybieranie. Tego należało się spodziewać, a ja i tak byłam megaszczęśliwa, bo dostałam się do pracy u faceta, którego podziwiałam przez lata.

I oto on, kręcący głową i trzymający pióro z najbardziej czerwonym atramentem, jaki kiedykolwiek w życiu widziałam. Z każdym zakreśleniem, przekreśleniem i przysadzistym znakiem zapytania stawałam się coraz mniejsza.

– A gdzie odsyłacze do źródeł? – zapytał, nie podnosząc wzroku.

Odsyłacze do źródeł? Gdy przeglądałam inne nasze raporty, nie widziałam ich.

– Są na moim biurku…

– Rozmawiałaś z Donnym?

– Czekam, aż oddzwoni.

Spojrzał na mnie, a ja robiłam wszystko, by nie zmarszczyć brwi. Dwa razy dzwoniłam do Światowej Organizacji Handlu, ale nie byłam w stanie zmusić tego faceta do rozmowy ze mną.

Przechylił głowę, chwycił swój telefon i wybrał numer.

– Hej, ważniaku – powiedział. – Muszę zrozumieć stanowisko w sprawie „Wszystko Oprócz Broni”. Słyszałem, że twoi ludzie wywierają naciski na UE.

Max nie włączył głośnika, patrzyłam więc biernie, jak notuje coś na moim raporcie.

– Naprawdę pomoże mi to w sprawie, którą prowadzę w Bangladeszu. – Uśmiechnął się, podniósł wzrok i szybko go opuścił, jakby sam widok mojej osoby go irytował. Świetnie. Rozłączył się.

– Dzwoniłam dwa razy…

– Nagradza się wyniki, a nie wysiłek – powiedział kąśliwie.

Żadnego uznania dla moich starań? Co jeszcze mogłam zrobić oprócz dobijania się do tego faceta? Nie jestem Maxem Kingiem. Zresztą dlaczego ktokolwiek z WTO miałby oddzwaniać do słabo opłacanego specjalisty?

Jezu, czy on nie mógłby sobie trochę odpuścić?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, komórka Maxa zawibrowała na biurku.

– Amanda? – warknął do telefonu.

Boże… Nasze biuro byłe małe, więc wiedziałam, że żadna Amanda nie pracuje w King & Associates. Poczułam dziwną satysfakcję, że nie tylko w stosunku do mnie bywa ostry. Nie widywałam go zbyt często w interakcji z innymi ludźmi, ale miałam wrażenie, że jego stosunek do mnie był bardziej osobisty niż wobec innych, choć teraz brzmiało to tak, jakby Amanda była traktowana równie brutalnie jak ja.

– Nie będziemy znowu prowadzić tej dyskusji. Powiedziałem ci, że nie.

Dziewczyna? W rubryce plotek towarzyskich nigdy nie widziałam wzmianki o jakichkolwiek randkach Maxa. Ale przecież one musiały mieć miejsce. Dupek czy nie, facet był tak zbudowany, że nie mógłby bez nich żyć. Wyglądało na to, że ta Amanda miała zaszczyt znosić Maxa poza jego godzinami pracy…

Skończył rozmowę i rzucił telefon na biurko, obserwując, jak sunie pod laptop. Kontynuował czytanie raportu, pocierając czoło opalonymi palcami, jakby Amanda przyprawiła go o silny ból głowy. Nie pomyślałam nawet, że mój raport mógłby mu w tym pomóc.

– Literówki są nie do przyjęcia, pani Jayne. Nie ma żadnego usprawiedliwienia dla tak drobnych błędów, których poprawienie w dodatku nie wymaga żadnego wysiłku.

Zamknął mój raport i wbił we mnie wzrok.

– Dbałość o szczegóły nie wymaga pomysłowości, kreatywności czy myślenia abstrakcyjnego. Jeśli nie potrafi pani dobrze opanować podstaw, dlaczego miałbym ufać pani przy bardziej złożonych projektach?

Literówki? Przeczytałam ten raport tysiąc razy.

Splótł dłonie przed sobą.

– Popraw tekst zgodnie z moimi uwagami i nie przynoś mi go z powrotem, dopóki nie będzie wyczyszczony z literówek. Jeśli znajdę choć jedną, będę musiał cię ukarać.

Ukarać? Miałam ochotę wypalić, że gdybym ja karała go za każdym razem, gdy okazywał się chujem, już dawno przeszedłby na emeryturę. Dupek.

Powoli zbierałam kartki, mając nadzieję, że może ma coś jeszcze do dodania, choćby słowo zachęty lub jakieś podziękowanie. Ale nie. Wzięłam więc stos papierów i skierowałam się do wyjścia.

– Och, pani Jayne?

To jest to. Zamierza rzucić mi ochłap godności. Odwróciłam się do niego i wstrzymałam oddech.

– Pastrami na żytnim chlebie, bez ogórka.

Stanęłam jak wryta, łapiąc powietrze jak po ciosie prosto w brzuch. Co?

– Na mój lunch – dodał, wyraźnie zdziwiony, dlaczego jeszcze stoję.

Przytaknęłam i otworzyłam drzwi. Musiałam natychmiast wyjść, w przeciwnym razie mogłabym przeskoczyć jego biurko i powyrywać mu te jego idealne włosy co do jednego.

Gdy zamykałam drzwi, Donna, asystentka Maxa, zapytała:

– Jak poszło?

Przewróciłam oczami.

– Nie wiem, jak dajesz radę z nim pracować. On jest taki… – Zaczęłam wertować raport, szukając literówek, o których wspominał.

Donna odchyliła się na krześle i wstała.

– Jego warknięcie jest gorsze niż ugryzienie. Wychodzisz po kanapki?

– Tak. Dzisiaj pastrami.

Donna sięgnęła po kurtkę.

– Przejdę się z tobą. Potrzebuję przerwy.

Chwyciła portfel i obie wyszłyśmy na ulicę w samo serce Nowego Jorku. Oczywiście Max nie uznawał kanapek z żadnych delikatesów w pobliżu biura. Musiałyśmy udać się po nie aż pięć przecznic na północny wschód, do Joey’s Café. Na szczęście było słonecznie i wiosennie, bez wilgotnego zaduchu, który sprawiłby, że wycieczka przypominałaby wędrówkę ulicami Kalkuty w samo południe.

– Hej, Donna. Hej, Harper – zawołał właściciel baru Joey, gdy otworzyłyśmy szklane drzwi.

Sklepik był całkowitym przeciwieństwem miejsca, w którym można by się spodziewać, że Max zamawia jedzenie. Było to miejsce wyraźnie rodzinne, które nie przeszło remontu od czasów The Beatles. Zupełnie nie było tu czuć nowoczesnej i bezwzględnej istoty Maxa Kinga.

– Jak ma się szef? – zapytał Joey.

– Och, wiesz – westchnęła Donna – haruje ciężko, czyli jak zwykle.

– Jakie było jego zamówienie, Harper?

– Kanapka z pastrami na żytnim chlebie i… dodatkowo ogórek. – Nie ma to jak agresywna zemsta w kolorze ogórka.

– Ogórek? – Joey uniósł brwi.

Jezu, Joey przecież znał upodobania Maxa.

– Jasne – udałam roztargnienie – bez ogórka.

Donna trąciła mnie łokciem.

– A ja poproszę sałatkę z indykiem na ekochlebie – dodała, po czym zwróciła się do mnie: – Zjedzmy na miejscu, to pogadamy.

– Zrób dwie takie same – poprosiłam Joeya.

Na tyłach sklepiku stało kilka stolików, wszystkie z różnymi krzesłami. Większość klientów zamawiała na wynos, ale dzisiaj byłam wdzięczna Donnie za te kilka chwil poza biurem. Podążyłam za nią do stolika.

– Dodatkowy ogórek? – przedrzeźniała mnie z uśmiechem.

– Wiem. – Westchnęłam. – To było dziecinne. Przepraszam. Po prostu chciałabym, żeby nie był taki, jaki jest.

– Powiedz mi, co się stało.

Przedstawiłam jej przebieg naszego spotkania – jego irytację, że nie dotarłam do tego kontaktu w WTO, wykład o literówkach i brak choćby cienia uznania dla mojej harówki.

– Powiedz Maxowi, że Jankesi zasłużyli na lanie, jakie dostali w ten weekend – powiedział Joey, stawiając przed nami zamówienie i podsuwając dwie puszki napojów extra, mimo że ich nie zamówiłyśmy. Czy Joey rozmawiał z Maxem o baseballu? Czy oni w ogóle się znali?

– Powiem mu – odparła Donna, uśmiechając się – ale na wszelki wypadek przenieś firmę w inne miejsce. Wiesz, jaki Max jest drażliwy, gdy wygrywają Metsi.

– W tym sezonie będzie musiał się do tego przyzwyczaić. I nie martwię się, że stracę Maxa. Przychodzi tu od ponad dekady.

Od ponad dekady?

– Wiesz, co by na to powiedział? – zapytała Donna, rozpakowując zawiniątko z woskowanego papieru.

– Tak, tak, nigdy nie przyjmuj za pewnik swoich klientów. A wiesz, co go zawsze ucisza? – zapytał przez ramię.

Donna roześmiała się.

– Kiedy powiesz mu, żeby wrócił, gdy jego firma będzie już funkcjonowała od trzech pokoleń i nadal będzie się rozwijać.

– Otóż to!

– Więc Max przychodzi tu od dawna? – zapytałam Donnę, kiedy Joey wrócił za ladę, by obsłużyć rosnącą kolejkę.

– Od kiedy dla niego pracuję. A to już prawie siedem lat.

– Kwestia przyzwyczajenia. Rozumiem to.

Po Maxie nie można było się spodziewać szczególnej spontaniczności. Donna kiwnęła głową.

– Na pewno ma ogromne poczucie lojalności. Gdy ta okolica się rozwijała, a na każdym rogu otwierały się nowe knajpy, biznes Joeya stracił wielu klientów. Max nigdy nie poszedł gdzie indziej. Przyprowadzał mu też gości.

Opis Donny kontrastował z obrazem zimnego egocentryka, którego znałam z biura. Wgryzłam się w moją kanapkę.

– Potrafi być wymagający i upierdliwy, ale to w dużej mierze dzięki temu odniósł sukces.

Ja też chciałam odnieść sukces i jednocześnie pozostać przyzwoitym człowiekiem. Czy to naiwny plan, gdy pracujesz na Wall Street?

– On nie jest taki zły, jak ci się wydaje. Chodzi mi o to, że gdyby powiedział, że twój raport jest okej, to czy czegoś byś się nauczyła? – Donna ścisnęła kanapkę i podniosła ją do ust. – Nie możesz oczekiwać, że wszystko od razu będzie dobrze. Poza tym, czy w kwestii literówek się mylił? – Ugryzła kanapkę i czekała na moją odpowiedź.

– Nie, nie mylił się. – Przygryzłam wargi. – Ale musisz przyznać, że jego stosunek do ludzi jest do bani.

Wyciągnęłam z kanapki kawałek indyka i włożyłam go do ust. Tak ciężko pracowałam, że spodziewałem się za to choćby odrobiny uznania.

– Czasem tak. Dopóki się nie sprawdzisz. Ale jak już to zrobisz, on cię we wszystkim wesprze. Dał mi tę pracę, wiedząc, że jestem samotną matką, i upewnia się, że nigdy nie opuszczam meczu córki, imprezy czy innego spotkania. – Donna otworzyła puszkę z sodą. – Kiedy moja córka zachorowała na ospę wietrzną zaraz na początku mojej pracy tutaj, przyszłam do biura. Gdy mnie zauważył, wyciągnął mnie z budynku i wysłał do domu. Nigdy nie widziałam go tak wściekłego. Córką zajmowała się moja mama, nic takiego się nie działo, ale nalegał, żebym została z dzieckiem w domu, dopóki nie wróci do szkoły.

Przełknęłam. To akurat w ogóle nie brzmiało jak opis Maxa, którego znałam.

– To naprawdę dobry facet. Jest po prostu skupiony i zdeterminowany, bo poważnie traktuje swoją odpowiedzialność wobec pracowników, zwłaszcza gdy mają potencjał.

– Nie widzę, żeby bardzo poważnie traktował swoją odpowiedzialność, gdy staje się protekcjonalnym dupkiem.

Donna zachichotała.

– Jesteś tu, aby się uczyć, aby stawać się lepszą. I on cię tego nauczy, ale gadanie, że wykonałaś kawał dobrej roboty, niewiele w tym pomoże.

Wyciągnęłam serwetkę ze staromodnego pojemnika stojącego na brzegu stołu i wytarłam usta. Jak dzisiejszy dzień miał mi pomóc, poza całkowitą utratą pewności siebie?

– Gdybyś wiedziała, jak przebiegnie dzisiejsze spotkanie, co zrobiłabyś inaczej? – zapytała Donna.

Wzruszyłam ramionami. Wykonałam dobrą robotę, ale on nie chciał tego przyznać.

– Daj spokój. Nie powiesz mi, że zrobiłabyś wszystko dokładnie tak samo.

– No dobra, okej. Wydrukowałabym źródła i wzięła je ze sobą.

Donna przytaknęła.

– Dobrze. Co jeszcze? – Ugryzła kolejny kęs swojej kanapki.

– Pewnie dobijałabym się do kontaktu Maxa w WTO jeszcze parę razy, może wysłałabym facetowi e-maila z ponagleniem. Mogłam mocniej naciskać, żeby oddzwonił. Mogłabym wysłać całość do korekty.

Mieliśmy nocne usługi korektorskie, ale ponieważ pracowałam nad raportem do późna, przegapiłam termin do wysłania. Powinnam się upewnić, że tekst wróci z korekty na czas.

Zerknęłam na moją rozlatującą się kanapkę.

– Nie mówię, że niczego się nie nauczyłam. Po prostu liczyłam, że będzie milszy. Od dawna chciałam dla niego pracować. Nie przyszło mi do głowy, że pewnego dnia będę chciała przywalić mu prosto w twarz.

Donna się roześmiała.

– Tak właśnie jest mieć szefa, Harper.

Okej, mogłam zaakceptować, że Max był dla Donny i Joeya fajnym facetem. Ale dla mnie nie był, co pogarszało sprawę. Co ja mu w ogóle zrobiłam? Czy zasługiwałam na takie „specjalne” traktowanie? Zgoda, mój raport można było poprawić, ale pomimo tego, co powiedziała Donna, nie zasłużyłam na taką reakcję. Mógł pochwalić cokolwiek. Teraz, gdy moje oczekiwania dotyczące pracy z Maxem zostały zdeptane, postanowiłam skoncentrować się na tym, żeby wyciągnąć z tego doświadczenia ile się da i iść dalej. Przejrzę raport i doprowadzę go do perfekcji. Z pracy dla King & Associates wyciągnę to, co się liczy, i nawiążę mnóstwo kontaktów, a potem po dwóch latach będę megaprzygotowana do założenia własnej firmy lub zatrudnienia się bezpośrednio w banku.

Nie wiem, jak udało mi się namówić moją najlepszą przyjaciółkę Grace do pomocy w przeprowadzce. Dorastając na Park Avenue, nie przywykła do pracy fizycznej.

– Kim jest ten umarlak? – zapytała w windzie, wskazując na siebie. Pot lał jej się z czoła.

– To moja ostatnia najlepsza przyjaciółka. – Oparłam głowę na pudle z kocami, które na szczęście było ostatnim pudłem w ciężarówce. – Jest jeszcze miejsce na kolejne – zaśmiałam się.

– Lepiej, żeby w lodówce było wino. – Grace wachlowała twarz. – Nie jestem przyzwyczajona do takiego wysiłku fizycznego.

– Widzisz, co mi zawdzięczasz? Poszerzasz swoje horyzonty – odpowiedziałam z uśmiechem. – Teraz już wiesz, jak my, zwykli ludzie, żyjemy.

Gdy przyjechałam do Nowego Jorku z Berkeley prawie trzy miesiące temu, zatrzymałam się u Grace. Była niezwykle wyrozumiała, gdy moja mama posyłała jej wszystkie moje rzeczy do mieszkania na Brooklynie, ale teraz, gdy zmusiłam ją do pomocy przy przeprowadzce do nowego mieszkania, jej cierpliwość się kończyła.

– Jestem za biedna na lodówkę i na wino.

Przerażała mnie wysokość czynszu za mieszkanie. Za to adres był na Manhattanie i tylko to mnie obchodziło. Nie zamierzałam być nowojorczanką mieszkającą na Brooklynie. Chciałam wyciągnąć z tego doświadczenia ile się dało, więc poświęciłem wszystko dla tego małego wiktoriańskiego domku na rogu Rivington i Clinton na Dolnym Manhattanie. Budynki po obu stronach były pokryte graffiti, ale okolica została niedawno odnowiona i zapewniono mnie, że ponieważ leży tuż przy Wall Street, mieszka tu pełno młodych specjalistów.

Specjalistów w jakiej dziedzinie? Łotrostwie?!

– Tu będzie… przytulnie – powiedziała Grace. – Na pewno nie chcesz, żebym zapytała o mieszkanie po drugiej stronie ulicy, obok mojego?

Moje mieszkanie w Berkeley było dwa razy większe od tego tutaj. Mieszkanie Grace na Brooklynie w porównaniu z nim było pałacem, ale mnie nie przeszkadzało, że jest takie małe.

– Nie chcę. Traktuję to jako część mojego nowojorskiego doświadczenia.

– Tak samo jak karaluchy, których nie trzeba tu szukać. Raczej zręcznie unikać. – Grace była jedną z tych osób, które próbowały uczynić życie innych trochę lepszym, i to był jeden z powodów, dla których tak ją kochałam.

– Tak, ale ja chcę być w centrum wydarzeń. Poza tym w piwnicy jest siłownia, więc sporo zaoszczędzę. Również na dojazdach. Stąd do biura będę mogła chodzić pieszo. – Do diabła, praktycznie widziałam je z okna sypialni.

– Myślałam, że nienawidzisz pracy. Czy nie lepiej byłoby mieszkać z dala od niej? – zapytała, gdy winda otworzyła się na moim piętrze.

Sięgnęłam po drewnianą skrzynkę.

– Nienawidzę nie mojej pracy, tylko mojego szefa.

– Tego przystojniaka? – zapytała Grace.

– Czy mogłabyś podnieść swoją część skrzynki? – spytałam. Nie chciałam, żeby mi o nim przypominała. Wcisnęłam nogę pomiędzy zamykające się drzwi windy.

– Co za gówno. Trzymasz?

Ruszyłyśmy, skręcając w lewo do drzwi mieszkania.

– Potrzebujemy do tego jakiegoś faceta – powiedziała Grace, kiedy zmagałam się z kluczami.

– Facetów potrzebujemy do seksu i do masowania stóp – odpowiedziałam. – Meble możemy wnieść same.

– W przyszłości sama będziesz nosić swoje meble, a ja znajdę faceta.

Otworzyłam drzwi i wepchnęłyśmy pudło do salonu.

– Zostawmy je tutaj, dopóki nie zdecyduję, gdzie ma stanąć.

– Gdzie jest wino, które mi obiecałaś? – Grace przecisnęła się obok mnie i opadła na moją małą dwuosobową kanapę.

Mimo moich zapewnień, w lodówce znajdowały się dwie butelki wina i kawałek parmezanu.

– Co mówiłaś o swoim przystojnym szefie? Kiedy byłaś w Berkeley, myślałam, że zostałaś wyznawczynią Kościoła Maxa Kinga. Coś się zmieniło?

Podałam Grace kieliszek wina, usiadłam i zrzuciłam tenisówki. Nie chciałam myśleć o Maxie ani o tym, co sprawiało, że czułam się byle jak, nie na miejscu i niekomfortowo.

– Myślę, że powinnam zmienić ubrania do pracy. Im więcej myślę o tym, co włożyłam na spotkanie z Maxem, tym bardziej zdaję sobie sprawę, że odstaję od tych wszystkich kobiet z Wall Street, noszących ciuchy z Max Mary i Prady.

– Wyglądasz dobrze. Zawsze jesteś jak spod igły. Próbujesz zaimponować swojemu przystojniakowi?

Przewróciłam oczami.

– To nierealne. To najbardziej arogancki gość, jakiego w życiu spotkałam. Nic nigdy nie jest dla niego wystarczająco dobre.

Wczorajszy lunch i rozmowa z Donną chwilowo stłumiły moją wściekłość na Maxa, ale dzisiaj wróciła pełną parą. Może i był najlepszy w tym, co robił, i wyglądał tak seksownie, że stojąc blisko niego, można było się opalić, ale nic nie usprawiedliwiało jego zachowania. Ale ja nie zamierzałam się poddawać. Znienawidziłam go. Zdeterminowana, by udowodnić mu, że się mylił, wzięłam do domu raport o Bangladeszu i zamierzałam pracować nad nim przez cały weekend. Jego komentarze wskazywały, że wiedział o przemyśle włókienniczym w Bangladeszu znacznie więcej niż ja, nawet po analizach, które przeprowadziłam. Czy cały ten projekt był tylko testem? Bez względu na to, czy tak było, czy nie, zamierzałam poświęcić resztę weekendu, by mój raport okazał się najlepszym, jaki Max kiedykolwiek widział na oczy.

– Nic nigdy nie jest wystarczająco dobre? – zapytała Grace. – Brzmi znajomo.

– Mogę być perfekcjonistką, ale dla tego faceta to jest nic. Uwierz mi. Włożyłam w ten raport całe serce, a on po prostu to olał. Nie miał nic dobrego do powiedzenia na jego temat.

– Dlaczego pozwalasz, by cię to stresowało? Pozbądź się tych myśli.

Dlaczego miałabym pozbyć się tego niepokoju? Chciałam być dobra w swojej pracy. Chciałam, żeby Max zobaczył, że jestem dobra w tym, co robię.

– Bardzo ciężko pracowałam nad raportem i wykonałam dobrą robotę. To on jest dupkiem.

– No i? Jeśli jest totalnym palantem, to dlaczego jego opinia ma dla ciebie takie znaczenie?

Grace mieszkała w Stanach Zjednoczonych, odkąd skończyła pięć lat, ale jej rodzina zachowała swoją brytyjskość. Słowo „palant” należało do moich ulubionych. Szczególnie że idealnie pasowało do Maxa Kinga.

– Nie mówię, że się dla mnie liczy, tylko że mnie wkurza. – Oczywiście, że się liczyła, choćbym nie wiem jak temu zaprzeczała.

– Czego oczekiwałaś? Facet tak bogaty i przystojny musi mieć wady. – Wzruszyła ramionami i wypiła łyk wina. – Nie możesz pozwolić, żeby to miało na ciebie taki wpływ. Twoje oczekiwania wobec mężczyzn są za wysokie. Całe życie będziesz rozczarowana.

Moja komórka zaczęła dzwonić. Jakby na poparcie jej słów, pokazałam Grace ekran. To był adwokat mojego ojca.

– Harper – odebrałam.

– Pani Jayne, tu Kenneth Bray.

Dlaczego dzwoni do mnie w weekend?

– Tak, panie Bray? W czym mogę pomóc?

Przeniosłam wzrok na Grace. Podobno mój ojciec założył mi fundusz powierniczy. Listy, które w tej sprawie otrzymałam, były w pudle, które właśnie wytaszczyłyśmy z Grace z ciężarówki. Nie odpowiedziałam na żaden. Nie chciałam pieniędzy ojca. Przyjmowałam je tylko na studia. Byłam zdania, że jest mi to winien, ale po roku podjęłam pracę i przestałam w ogóle realizować jego czeki. Nie mogłam przyjąć pieniędzy od nieznajomego, nawet genetycznie spokrewnionego.

– Chcę umówić się z panią w biurze i omówić szczegóły dotyczące pieniędzy, które odłożył dla pani ojciec.

– Doceniam pańską wytrwałość, ale nie interesują mnie pieniądze ojca.

Jeśli chodzi o mnie, jedyne, czego kiedykolwiek od niego oczekiwałam, to obecność na moich urodzinach i szkolnych przedstawieniach. Grace nie miała racji – moje oczekiwania wobec mężczyzn od dawna sięgały dna. Przyczyną jest i była nieobecność mojego ojca w moim dzieciństwie. Od tej pory po mężczyznach nie spodziewałam się już niczego poza rozczarowaniami.

Pan Bray próbował mnie przekonać do spotkania, choć się opierałam. W końcu powiedziałam, że zapoznam się z pismami i oddzwonię do niego. Rozłączyłam się i zaczerpnęłam powietrza.

– Wszystko w porządku? – zapytała Grace.

Potarłam kciukiem krawędź szklanki.

– Tak – powiedziałam, choć byłoby o wiele łatwiej, gdybym mogła udawać, że ojciec nie istnieje. Gdy ponawiał kontakt sam albo przez prawnika, czułam się jak Syzyf obserwujący głaz spadający ze wzgórza. Wracałam do punktu wyjścia, a na powierzchnię wypływały wszystkie myśli o tym, żeby mieć innego ojca, inne życie, inną rodzinę.

Mój ojciec najpierw zapłodnił moją matkę, a następnie nie chciał jej poślubić. Porzucił nas obie. Przysyłał pieniądze, więc zadbał o nas finansowo. Tylko że ja pragnęłam mieć ojca. Przez cały czas wszystkie łamane przez niego obietnice odkładały się na coraz wyższą górę, której nie dostrzegałam. Każde moje urodziny, gdy zerkałam na drzwi z nadzieją, że on się pojawi, zbierały swoje żniwo. W każde Boże Narodzenie jedynym, o co prosiłem Świętego Mikołaja, był mój tata, i to jego nieobecność w moim życiu była rzeczywistym problemem. Z czasem przywykłam, że po prostu zawsze jest inne miejsce, w którym woli być. Wyryło to we mnie poczucie, że nie jestem warta czyjejkolwiek uwagi.

– Chcesz to przegadać? – spytała Grace.

Uśmiechnęłam się.

– Absolutnie nie. Chcę się upić w moim nowym mieszkaniu z moją najlepszą przyjaciółką.

– Może pogadamy i zjemy lody. To jest nasza specjalność – odparła Grace. – Pogadamy o facetach?

– Możemy, ale ostrzegam cię: jeśli spróbujesz mnie umawiać, skopię ci tyłek tak, że wylecisz z powrotem na Brooklyn.

– Ale jeszcze nawet nie usłyszałaś z kim.

Roześmiałam się. Tak łatwo było ją przejrzeć.

– Nie interesują mnie randki. Skupiam się na mojej karierze. W ten sposób się nie rozczaruję.

Słowa Maxa Kinga, że liczą się wyniki, a nie wysiłek, wciąż dzwoniły mi w uszach. Po prostu trzeba się bardziej starać, ciężej pracować. Nie ma czasu na randkowanie czy umawianie się.

– Nie bądź cyniczna. Nie każdy jest taki jak twój ojciec.

– Nie myślę tak. Nie baw się w psychiatrę amatora. Chcę po prostu zamieszkać tu, w Nowym Jorku. Randki nie będą moim priorytetem. To wszystko. – Wypiłam łyk wina i usiadłam po turecku.

Zjednałabym sobie Maxa Kinga, gdyby to było dla mnie najważniejsze. Uważnie śledziłam jego karierę i wydawało mi się, że dobrze go znam. W marzeniach widziałam siebie jako jego protegowaną, gdy zaczęłam dla niego pracować, szybko powiedział mi, że nigdy nie spotkał nikogo tak utalentowanego. Zakładałam, że w ciągu kilku dni będziemy w stanie kończyć za siebie zdania i przybijać piątkę po spotkaniach. Okej, przyznaję, miałam o nim sny erotyczne. Jeden, może dwa. Jednak to wszystko było, zanim go poznałam. Byłam taką idiotką…

– Seks – wypaliłam – tylko do tego mężczyźni się nadają. Może będę miała kochanka.

– To wszystko? – zapytała Grace.

Przeciągnęłam palcem po krawędzi kieliszka.

– Niby do czego jeszcze są nam potrzebni?

– Przyjaźń?

– Mam ciebie – odpowiedziałam.

– Wsparcie emocjonalne?

– Znowu: mam ciebie. Wspieramy się przy lodach, winie i po szalonych zakupach na wyprzedażach.

– Tak, cała nasza czwórka potraktuje to bardzo serio. Ale co, jeśli będziesz chciała mieć dzieci? – zapytała Grace.

Dzieci to ostatnia rzecz, o której myślałam. Moja mama zmieniła zawód z finansistki na nauczycielkę, żeby móc spędzać ze mną czas. Mnie nie stać na takie poświęcenie.

– Jeśli kiedykolwiek zacznę myśleć o dzieciach, pójdę do banku nasienia. Zrobię to dla mojej matki.

– Twoja mama nie poszła do banku nasienia.

Wypiłam łyk wina.

– To jedno i to samo. Jeśli o mnie chodzi, nie miałam ojca.

– Podaj mi swojego iPada. Chcę znowu popatrzeć na tego twojego przystojnego szefa.

Jęknęłam.

– Nie rób tego. – Sięgnęłam po tablet leżący na stoliku obok kanapy i wbrew sobie podałam go Grace.

– Max King, prawda?

Nie odpowiedziałam.

– On naprawdę jest cholernie przystojny. – Grace przeciągnęła palcem po ekranie. Celowo nie patrzyłam, bo nie zasługiwał na moją uwagę.

– Odłóż to. Wystarczy, że mam z nim do czynienia od poniedziałku do piątku. Pozwól mi cieszyć się weekendem bez oglądania jego aroganckiej gęby. – Zerknęłam na okładkę „Forbesa”, którą właśnie oglądała Grace. Skrzyżowane ramiona, surowy wyraz twarzy, pełne usta.

Dupek.

Wybuch nad głową odwrócił moją uwagę, spojrzałam w sufit. Ładna szklana lampa kołysała się z boku na bok.

– Czy wybuchła bomba? – zapytałam.

– Wygląda, jakby twój sąsiad z góry używał młota pneumatycznego.

Przyłożyłam palec do ust i wytężyłam słuch. Źrenice Grace rozszerzyły się, gdy delikatne mamrotanie przeszło w charakterystyczny odgłos seksu.

Dyszenie. Pokrzykiwanie. Klaskanie. Po chwili kolejny wybuch. Co się tam, kurwa, dzieje?

Czy są tam więcej niż dwie osoby?

Ciało uderza o ciało, znowu krzyk kobiety.

Ciepło rozlało się po mojej szyi i policzkach. Wyraźnie w to sobotnie popołudnie ktoś bawił się znacznie lepiej od nas.

Silny męski głos rzucał kurwami, a kobieta rytmicznie wtórowała wrzaskami. Uderzenia łóżka o płytę gipsową stawały się coraz głośniejsze. Zdyszane jęki kobiety brzmiały histerycznie. Mój żyrandol rozbujał się wściekle i przysięgam, że wibracje ścian i mebli zbiegały prosto z sufitu w moją pachwinę. Ścisnęłam uda, w momencie gdy mężczyzna wołał Boga, a ona wydała swój ostatni przenikliwy krzyk, który odbił się echem w moim wypełnionym pudłami mieszkaniu.

W ciszy, która potem nastąpiła, przez sweter słychać było bicie mojego serca. Byłam podniecona tym, co usłyszałam, i zawstydzona, że świadomie słuchałam czegoś tak intymnego.

Ktoś nade mną, jakieś trzy metry, właśnie przybył do Ameryki.

– To może być ten facet, którego musimy poznać – powiedziała Grace, gdy stało się jasne, że seks się skończył. – Z pewnością brzmiał, jakby wiedział, co robi.

– Wydawali się mocno… zgrani.

Czy ja kiedykolwiek brzmiałam tak desperacko podczas seksu, byłam tak głodna orgazmu? Znałam takie odgłosy, jakie wydawała ta kobieta na górze. Ona niczego nie udawała. To jak szok na przerażających scenach w horrorze – głos wydobywa się mimowolnie.

– Wszystko wskazuje na to, że mieli megaseks. Może powinnaś zapukać do ich drzwi i zaproponować trójkąt?

Przewróciłam oczami.

– Owszem, z filiżanką mleczka do kawy.

– Kroki wzdłuż pokoju oznaczają, że nawet nie zdjęła szpilek – stwierdziła Grace.

– Super.

Stukanie szpilek powędrowało po moim suficie w stronę pudła z kocami. Drzwi na pierwszym piętrze zaskrzypiały, a potem zatrzasnęły się i odgłos kroków umilkł całkowicie.

– Cóż, dostała to, czego chciała, i pożegnała się. Tu nie potrzebujesz telewizji. Możesz dostroić się do opery mydlanej, która dzieje się u sąsiada.

– Myślisz, że to prostytutka? – zapytałam.

Kobieta wychodząca pięć minut po takim orgazmie musiała nią być. Z pewnością snuje się gdzieś w pobliżu w poszukiwaniu drugiej rundy. Do diabła, nie wiem, czy udałoby mi się osiągnąć pozycję pionową, nie mówiąc już o chodzeniu na szpilkach godzinę po tym, czego ona doświadczyła.

– Prostytutka? Jeśli tak, to jest szczęściarą. – Grace zachichotała. – Nie sądzę. Facet, który potrafi sprawić, że kobieta tak brzmi, nie płaci jej za to. – Pochyliła się i postawiła pustą szklankę na jednym z dziesiątek pudeł rozrzuconych po moim mieszkaniu. – Okej, ja idę do domu poszukać wibratora.

– Nie potrzebowałam tej informacji.

– Ale informuj mnie na bieżąco o sąsiadach. A jeśli na nich wpadniesz, postaraj się trzasnąć fotkę.

– Oczywiście, żebyś mogła się onanizować z moimi sąsiadami, na pewno lepiej będzie z ich fotką. – Skwitowałam sarkastycznie. – Jesteś zboczona, wiesz o tym?

Grace wzruszyła ramionami i wstała.

– To było lepsze niż porno.

Miała rację. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie to stały program wieczorny. Wystarczyło, że w pracy czułam się chujowo. Nie musiałam tego samego przeżywać w domu.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: