- promocja
Królestwo ciała i ognia - ebook
Królestwo ciała i ognia - ebook
Drugi tom cyklu „Krew i popiół”, światowego bestsellera z gatunku new adult.
Wszystko, w co Poppy kiedykolwiek wierzyła, okazało się kłamstwem. Nawet mężczyzna, w którym się zakochała, nie był tym, za kogo się podawał. Uprowadzona podstępem dziewczyna, wrzucona między tych, którzy widzą w niej symbol znienawidzonego królestwa, zastanawia się, kim jest bez welonu Panny. Kto w tym nowym świecie jest jej sojusznikiem, a kto - wrogiem? Nikt nie jest jednak równie nieodgadniony jak on - Casteel Da’Neer. Mroczny. Książę Atlantii. Fascynujący i niebezpieczny kusi ją każdym oddechem, oferując wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła. Poppy wie, że błędem byłoby zaufać Casteelowi. Książę ma bowiem wobec niej plany, które mogą spleść ich losy w najbardziej nieoczekiwany sposób i zmienić historię królestw. Tylko czy dziewczyna zdoła się oprzeć urokowi Mrocznego?
"Drugi tom cyklu Krew i popiół zapewnia całą gamę czytelniczych emocji – od śmiechu po łzy. I trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Polecamy całym sercem."
Kala Konarzewska i Wiga Pszczółkowska @fantastyczne.pogaduchy
"Królestwo ciała i ognia to drugi tom wyśmienitego cyklu Jennifer L. Armentrout. Tajemnica goni tajemnicę, a prawda ścina z nóg. Ta historia wciąga maksymalnie! "
Emilia Zaręba _ po drugiej stronie okładki
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2276-7 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
– Jedziemy do domu, żeby wziąć ślub, moja księżniczko.
Że niby mam stanąć na ślubnym kobiercu?
Z nim?
Pomyślałam o tych wszystkich dziewczęcych fantazjach, które krążyły mi po głowie, zanim dowiedziałam się, kim jestem i czego się ode mnie oczekuje. O marzeniach rozbudzonych miłością, jaką darzyli się moi rodzice.
Nigdy, przenigdy nie pojawiły się w marzeniach małej dziewczynki oświadczyny, które nie byłyby choć w niewielkim stopniu takie, jak należy. Nie marzyłam też o tym, by usłyszeć je przy stole w obecności obcych ludzi, z których połowa chce mnie zabić. A już na pewno nie myślałam o tym, co musiało być dla królestwa najgorsze – i pewnie najbardziej szalone – o oświadczynach-nieoświadczynach człowieka, który mnie więzi.
A może to jakieś niedomaganie mojego umysłu? Niewykluczone, że właśnie doświadczałam halucynacji wywołanych stresem. Mój mózg musiał przecież przetworzyć tyle informacji o śmierci bliskich mi osób. Zmierzyć się z jego zdradą. I z tym, że pochodzę z Atlantii, królestwa, które – jak kazano mi wierzyć przez te wszystkie lata – było źródłem wszelkiego zła i nieszczęścia. Tak, wywołane przez stres halucynacje wydawały się wiarygodniejszym wyjaśnieniem niż to, co się faktycznie działo.
Byłam w stanie jedynie wpatrywać się w dużą dłoń trzymającą moją, znacznie mniejszą. Jego skóra była nieco ciemniejsza od mojej, tak jakby pieściły ją pocałunkami promienie słońca. I twardsza. Lata władania mieczem z zabójczą, pełną gracji precyzją pozostawiły na niej zrogowacenia.
Uniósł moją dłoń do nieprzyzwoicie idealnych ust – pięknie wykrojonych i pełnych. Do warg tak miękkich, a jednocześnie tak bezlitośnie stanowczych. Warg, z których spływały piękne słowa i które wszeptywały w moją nagą skórę gorące, bezecne obietnice. Warg składających hołd licznym bliznom znaczącym moje ciało i twarz.
Warg, które wypowiadały także nikczemne kłamstwa.
Teraz te usta przywarły do grzbietu mojej dłoni w geście, który jeszcze kilka dni czy tygodni temu byłabym gotowa pielęgnować w pamięci po wsze czasy i uznawać za cudownie czuły. Tak proste rzeczy, jak trzymanie się za ręce czy niewinne pocałunki, były mi zabronione. Nie mogłam być obiektem pożądania ani pożądać. Dawno temu pogodziłam się z faktem, że nigdy nie będę tego doświadczać.
Aż pojawił się on.
Oderwałam wzrok od naszych złączonych dłoni, od ust, których kąciki już unosiły się, tworząc dołeczek na prawym policzku, i od powoli rozchylających się warg, odsłaniających zarys zabójczo ostrych kłów.
Włosy pieściły mu kark i kłębiły się nad czołem. Ich gęste kosmyki miały tak głęboki odcień czerni, że w promieniach słońca opalizowały granatem. Z wysokimi, wystającymi kośćmi policzkowymi, prostym nosem i dumnie zarysowaną szczęką kojarzył mi się z wielkim, pełnym wdzięku kotem jaskiniowym, którego kiedyś, kiedy byłam jeszcze dzieckiem, widziałam w pałacu królowej Ileany. Był piękny, ale absolutnie dziki i jak każdy drapieżnik, niebezpieczny. Serce mi przystanęło, kiedy wejrzałam w jego oczy w odcieniu oszałamiająco zimnego bursztynu.
Wiedziałam, że patrzę na Hawke’a…
Nagle przyszło otrzeźwienie i w moje piersi wlał się chłód. To nie było jego imię. Nie wiedziałam nawet, czy Hawke Flynn był postacią fikcyjną, czy może kimś, kto został zaszlachtowany, by oddać swoją tożsamość. Obawiałam się, że w grę może wchodzić to drugie, bo przecież Hawke miał podobno przybyć z Carsodonii, stolicy królestwa Solis, ze znakomitymi rekomendacjami. Z drugiej strony, komendant straży w Masadonii okazał się poplecznikiem Atlantów, Descendentem, więc to także mogło być kłamstwem.
Tak czy owak, strażnik, który przysiągł chronić mnie mieczem za cenę swojego życia, nie był prawdziwy. I nie był tym mężczyzną, dla którego liczyło się, kim jestem, a nie czym jestem. Panną. Wybraną. Hawke Flynn był niczym więcej niż tylko wytworem fantazji, podobnie jak marzenia małej dziewczynki, którą kiedyś byłam.
Moją dłoń trzymał teraz ktoś rzeczywisty: książę Casteel Da’Neer. Jego Wysokość. Mroczny.
Kąciki jego ust, pochylonych nad naszymi złączonymi dłońmi, unosiły się coraz wyżej. Dołeczek na prawym policzku rysował się wyraźnie. Ten na lewym pojawiał się rzadko. Tylko wtedy, gdy uśmiech był szczery.
– Poppy – wyszeptał, a moje mięśnie stężały. Nie byłam pewna, czy to dlatego, że zwrócił się do mnie po imieniu, czy może podziałała tak na mnie melodia jego głosu. – Nigdy wcześniej nie byłaś tak milcząca.
Uwodzicielski błysk w jego oczach sprawił, że otrząsnęłam się z oszołomienia. Wyrwałam dłoń z uścisku, nienawidząc myśli, że gdyby chciał mnie przed tym powstrzymać, zrobiłby to z łatwością.
– Ślub? – Odzyskałam głos, przynajmniej na tyle, by wypowiedzieć to jedno słowo.
W jego oczach pojawiło się wyzwanie.
– Tak. Ślub. Wiesz chyba, co to jest ślub?
Gdy starałam się wytrzymać jego spojrzenie, moja dłoń na drewnianym blacie stołu zacisnęła się w pięść.
– Dlaczego sądzisz, że mogłabym nie wiedzieć, czym jest ślub?
– Cóż – odparł, niespiesznie unosząc kielich. – Powtarzasz to słowo, jakby wprawiało cię w zakłopotanie. A wiem, że jako Panna byłaś… trzymana pod kloszem.
Poczułam pieczenie skóry na karku ukrytym pod warkoczem. Była już pewnie tak czerwona, jak moje włosy w blasku słońca.
– Bycie Panną i życie pod kloszem nie równa się głupocie – warknęłam świadoma ciszy, jaka zapadła przy stole i w całej sali bankietowej, wypełnionej już szczelnie Descendentami i Atlantami. Ludźmi gotowymi zabijać i zginąć za człowieka, którego piorunowałam właśnie wzrokiem.
– Nie. – Casteel omiótł pobieżnie spojrzeniem moją twarz i wziął łyk z kielicha. – Nie równa się.
– Ale jestem zaskoczona. I zakłopotana. – Poczułam pod zaciśniętą pięścią coś ostrego. Zerknęłam ukradkiem i ujrzałam coś, co wcześniej z powodu szoku i zdenerwowania umknęło mojej uwadze. Nóż. Z drewnianą rękojeścią i grubym ząbkowanym ostrzem, przeznaczonym do krojenia mięsa. To nie było to samo, co mój sztylet z kości wilkłaka. Nie widziałam go od czasu wydarzeń w stajni i podejrzewałam, że już nigdy go nie ujrzę. Tamten sztylet był czymś więcej niż tylko bronią. Vikter podarował mi go na szesnaste urodziny i to była jedyna rzecz, jaka pozostała mi po człowieku, który był kimś więcej niż tylko moim strażnikiem. Przejął rolę, którą odgrywałby w moim życiu ojciec, gdyby żył. Teraz sztylet gdzieś zaginął, a Vikter był martwy.
Zabity przez popleczników Casteela.
A ponieważ ostatni sztylet, który wpadł mi w ręce, zatopiłam w sercu Casteela, wątpiłam, żeby ostrze z kości wilkłaka zostało mi kiedykolwiek zwrócone. Cóż, nóż do mięsa to też broń. Tyle musiało wystarczyć.
– A cóż w tym zaskakującego? – Casteel odstawił kielich, a ja miałam wrażenie, że jego spojrzenie stało się cieplejsze, jak wtedy gdy bywał rozbawiony albo… albo czuł coś, czego nie przyjmowałam do wiadomości.
Nakrywając otwartą dłonią nóż do mięsa, poczułam znajome swędzenie skóry – mój dar zaczął domagać się, bym wykorzystała go do zbadania emocji księcia. Z trudem zdołałam zamknąć zmysły, zanim nawiązały z nim połączenie. Nie chciałam wiedzieć, czy Casteel jest teraz rozbawiony, czy… wszystko jedno jaki. Nie obchodziło mnie, co czuje.
– Jak już wspomniałem – kontynuował książę, przeciągając jednym palcem po krawędzi kielicha – Atlanci mogą się pobrać tylko wtedy, gdy stoją na rodzinnej ziemi, księżniczko.
Księżniczko.
To irytujące, a mimo to w jakiś sposób ujmujące przezwisko nabrało teraz zupełnie innego znaczenia. I domagało się odpowiedzi na pytanie, jak dużo książę wiedział od samego początku. Sam przyznał, że zorientował się, kim jestem, już pierwszej nocy w Czerwonej Perle, jednak – jak twierdził – nie miał pojęcia, że jestem w połowie Atlantką, póki mnie nie ugryzł, by posmakować mojej krwi. Poczułam mrowienie w miejscu ugryzienia na szyi i z trudem powstrzymałam się, by go nie dotknąć.
Czy ten przydomek był zbiegiem okoliczności? Nie wiedziałam, ale nawet jeśli był jedynie kolejnym kłamstwem, nie mogłam tego zignorować.
– A która część wprawia cię w zakłopotanie? – zapytał bez zmrużenia bursztynowych oczu.
– Ta, w której zakładasz, że cię poślubię.
Usłyszałam odgłos tłumionego śmiechu dobiegający z drugiej strony stołu. Obrzuciłam wzrokiem przystojną twarz śniadego wilkłaka o bladoniebieskich oczach – istoty zdolnej przyjąć z taką samą łatwością i postać wilka, i zwykłego śmiertelnika. Jeszcze kilka dni temu byłam przekonana, że wilkłaki wyginęły jakieś czterysta lat temu, w czasie Wojny Dwóch Królów. Ale to także okazało się kolejnym kłamstwem. Kieran był tylko jednym z wielu całkiem żywych wilkłaków – a kilku z nich siedziało przy tym stole.
– Ja nie zakładam, że mnie poślubisz – odparł Casteel, a jego gęste rzęsy opadły lekko. – Ja to wiem.
Z niedowierzania aż przeszedł mnie dreszcz.
– Może nie wyraziłam się jasno, więc postaram się powiedzieć to dobitniej. Nie wiem, dlaczego przyszło ci do głowy, że kiedykolwiek, nawet za milion lat, mogłabym za ciebie wyjść. – Przechyliłam się w jego stronę. – Czy teraz jest to wystarczająco jasne?
– Jak słońce – odpowiedział. Jego oczy przybrały cieplejszą miodową tonację. Ani w spojrzeniu, ani w głosie nie było cienia złości. Było tam za to zupełnie coś innego. Coś, co kazało mi pomyśleć o ciepłej skórze i jego szorstkich, zrogowaciałych dłoniach na moim policzku, sunących po brzuchu i udach, muskających najbardziej intymne miejsca. Dołeczek na jego policzku pogłębił się. – Ale jeszcze zobaczymy, prawda?
Poczułam na skórze nagłe ukłucia gorąca.
– Nie zobaczymy absolutnie niczego.
– Potrafię być bardzo przekonywający.
– Nie aż tak przekonywający – odparłam, a on mruknął coś wymijająco, co wywołało u mnie kolejną falę gniewu. – Czyś ty do reszty postradał rozum?
Gdzieś z najodleglejszej części stołu dobiegł mnie czyjś głośny śmiech. Wiedziałam, że to nie jasnowłosy Delano. Ten wyglądał, jakby był świadkiem masakry, a jego głowa miała spaść następna. Może powinnam się zacząć obawiać, bo wilkłaki niełatwo wystraszyć, a szczególnie Delana. Bronił mnie, kiedy Jericho i inni po mnie przyszli, choć on i siedzący teraz obok niego Atlant, Naill, nie mieli przewagi liczebnej.
Mroczny nie był kimś, kogo większość z obecnych ośmieliłaby się rozgniewać. Był Atlantem, śmiertelnie groźnym, szybkim i niewiarygodnie silnym. Trudno go było zranić, a co dopiero zabić. I jak się dowiedziałam całkiem niedawno, potrafił użyć swojej mocy, przymusu, by skłonić innych do spełniania jego woli. Zabił jednego z najpotężniejszych książąt w całym Solis, przebijając jego serce rózgą, którą ten Ascendent zwykł mnie chłostać.
Ale ja nie czułam strachu.
Byłam zbyt wściekła, by się bać.
Śmiejącym się do rozpuku był osobnik siedzący po lewej stronie Delana, zwalisty mężczyzna o imieniu Elijah. Raczej nie był wilkłakiem. Widziałam jego oczy. Wszystkie wilkłaki miały zimne, niebieskie tęczówki. Oczy Elijaha były piwne, bardziej złote niż brązowe. Nie tylko ja mu się teraz przyglądałam. Spoczywały na nim spojrzenia kilku osób. Korzystając z okazji, zsunęłam nóż do mięsa ze stołu i ukryłam go pod rozcięciem mojej tuniki.
– No co? – Elijah poczochrał się po ciemnej brodzie. – Ona zadaje pytanie, które przychodzi do głowy większości z nas.
Delano zamrugał i powoli przeniósł wzrok na Elijaha. Casteel nie powiedział ani słowa. Jego uśmiech z zaciśniętymi wargami mówił wszystko, a ciężkie spojrzenie powędrowało ode mnie ku drugiemu końcowi stołu.
Elijah odchrząknął, a jego palce znieruchomiały na brodzie.
– Myślałem, że plan…
– To, co myślisz, nie ma znaczenia – uciął książę.
– Chodzi o plan, zgodnie z którym zamierzałeś użyć mnie jako przynęty, by uwolnić swojego brata? – wtrąciłam się. – A może ten zamysł w magiczny sposób zmienił się w ciągu kilku ostatnich godzin?
Mięśnie szczęki Casteela napięły się gwałtownie i książę znów skupił całą uwagę na mnie.
– Powinnaś jeść – przypomniał.
Mało brakowało, a rzuciłabym w niego skradzionym nożem.
– Nie jestem głodna.
Zerknął na mój talerz.
– Prawie nic nie zjadłaś.
– Cóż, nie mam apetytu, Wasza Wysokość.
Zacisnął szczęki i wbił we mnie wzrok. Złocisty odcień jego tęczówek wyraźnie ochłódł. Poczułam gęsią skórkę, bo powietrze wokół nas zgęstniało i sprawiało wrażenie naelektryzowanego. W moim głosie nie było nawet cienia respektu. Czy nie posunęłam się za daleko? Jeśli tak, nie dbałam o to.
Moje palce zacisnęły się na rękojeści noża. Nie byłam już Panną związaną regułami, które nie pozwalały mi mieć własnego zdania w kwestiach mojego życia. Nie byłam już dłużej poddana kontroli. Potrafiłam odzywać się jeszcze ostrzej i nie zamierzałam się hamować.
– Ona zadała bardzo ważne pytanie – odezwał się ktoś z końca stołu. To był jakiś mężczyzna o krótkich, ciemnych włosach. Wyglądał na niewiele starszego od Kierana, który, podobnie jak Casteel, sprawiał wrażenie, jakby miał dwadzieścia kilka lat. Tymczasem książę żył już ponad dwa stulecia. Tamten mężczyzna mógł być nawet starszy. – Czy plan wykorzystania jej do uwolnienia księcia Malika uległ zmianie? – zapytał.
Casteel nie odezwał się. Wciąż patrzył na mnie, ale bezruch, w który zapadł, był wyraźniejszym ostrzeżeniem niż jakiekolwiek słowa.
– Nie zamierzam podważać twoich decyzji – ciągnął mężczyzna. – Staram się je tylko zrozumieć.
– Co ci tak trudno zrozumieć, Landellu? – Casteel odchylił się do tyłu na krześle i skrzyżował ręce na piersi. Choć sprawiał wrażenie zupełnie rozluźnionego, ścierpła mi skóra.
Minęła pełna napięcia chwila ciszy i znów odezwał się Landell:
– Wszyscy podążyliśmy za tobą z Atlantii. Zostaliśmy w tym archaicznym, przypominającym szambo królestwie i udawaliśmy lojalność wobec fałszywego króla i królowej. Zrobiliśmy to, bo podobnie jak ty chcieliśmy uwolnić twojego brata. Niczego nie pragnęliśmy bardziej. To on jest prawowitym dziedzicem.
Casteel dał skinieniem głowy znak Landellowi, żeby kontynuował.
– Straciliśmy wielu ludzi, dobrych ludzi próbujących przeniknąć do Świątyni w Carsodonii.
Na myśl o rozsianych bezładnie budowlach świątynnych poczułam, jak napinają mi się mięśnie. Jeśli wszystko, co twierdził Casteel, było prawdą, to cel, któremu służyła Świątynia, był kolejnym kłamstwem. Trzecie dzieci – synowie i córki – oddawano w trakcie Rytuału na służbę bogom. Przekazywano je w ręce Ascendentów – wamprów – by stały się niczym więcej niż bydłem. Większość kłamstw, którymi karmiono mnie przez całe życie, była straszna, ale to chyba przewyższało okropnością je wszystkie. I choć to, o czym mówił Casteel, było odrażające, obawiałam się, że było prawdą. Jak mogłabym temu zaprzeczyć? Ascendenci mówili nam, że pocałunek Atlantów jest trujący, przemienia niewinnych śmiertelników w istoty przeklęte – bezwzględne, żądne krwi potwory znane jako Kraveni. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Pocałunek Atlantów nie był trujący. Ugryzienie również nie. Sama byłam tego dowodem. Casteel i ja całowaliśmy się wielokrotnie. Dał mi swoją krew, kiedy byłam śmiertelnie ranna. A potem mnie ugryzł.
Nie zostałam przemieniona.
Nie zostałam też przemieniona, kiedy wiele lat temu zaatakowali mnie Kraveni.
I nie było tak, że nie zaczęłam podejrzewać Ascendentów, póki w moim życiu nie pojawił się Casteel. On tylko potwierdził moje podejrzenia. Ale czy to wszystko było prawdą? Nie miałam jak się tego dowiedzieć. Palce rozbolały mnie od ściskania rękojeści noża.
– Nie znaleźliśmy żadnych wskazówek, gdzie może być przetrzymywany nasz książę, i zbyt wielu z nas nie wróci do swoich rodzin i domów – ciągnął Landell. Jego głos uspokajał się z każdym słowem, ale i gęstniał od gniewu, który wyczuwałam, nawet bez korzystania ze swojego daru. – Teraz nareszcie coś mamy. Coś, czego możemy użyć do zdobycia wiedzy o losach twojego brata, a może nawet do uwolnienia go od konieczności tworzenia nowych wamprów, uwolnienia od życia w piekle, którego sam doświadczyłeś. Zamiast tego mamy wracać do domu?
Wiedziałam coś o tym piekle.
Widziałam liczne blizny na ciele Casteela i znak w kształcie Królewskiej Korony, wypalony na jego udzie tuż pod biodrem.
Ale Casteel nie odpowiedział nawet jednym słowem. Zapadła cisza. Nikt się nie poruszał – ani ci siedzący przy stole, ani zgromadzeni przy kominku na tyłach sali bankietowej.
Tymczasem Landell jeszcze nie skończył.
– Ci, którzy wiszą na ścianach korytarza prowadzącego do tej sali, zasłużyli sobie na swój los. Nie tylko dlatego, że nie posłuchali twoich rozkazów, ale i dlatego, że gdyby udało im się zabić Pannę, stracilibyśmy tę jedyną szansę, która nam pozostała. Dla zemsty narazili sukcesję. Dlatego uważam, że zasługują na to, co ich spotkało, nawet jeśli niektórzy z nich byli moimi przyjaciółmi i przyjaciółmi wielu z nas przy tym stole.
Zabiję ich.
Tak brzmiała obietnica Casteela, kiedy zobaczył rany, które zadali mi napastnicy. I zrobił to. Zabił prawie wszystkich. Przybił do ściany tych, o których wspominał Landell. Wszyscy już nie żyli prócz Jericha. Prowodyr został skazany na powolną, bolesną śmierć, która miała być przypomnieniem i ostrzeżeniem, że nie wolno mnie tknąć.
– Możesz ją wykorzystać. – Landell kipiał ze złości. – Ona jest faworytą królowej, Wybraną. Jeśli mieliby uwolnić twojego brata, to tylko w zamian za nią. A teraz mamy wracać do domu, żebyś ty mógł wziąć ślub? – Wskazał mnie gwałtownym ruchem podbródka. – Z nią?
Wstręt, z jakim wypowiedział to słowo, zabolał, ale słyszałam w życiu zbyt wiele dużo bardziej kąśliwych uwag z ust księcia Teermana, by jakkolwiek zareagować.
– Jeśli masz trochę oleju w głowie, zamilknij. Natychmiast – warknął do Landella Kieran.
– Niech mówi – uciął Casteel. – Ma prawo wygłosić swoje zdanie. Tak jak miał Elijah. Wygląda na to, że Landell ma więcej do powiedzenia niż Elijah, a ja chciałbym to usłyszeć.
Elijah ściągnął wargi, zagwizdał cicho, a potem rozparł się wygodnie na krześle i położył ramię za plecami Delana.
– Dobra, czasem mówię i śmieję się nie w porę. Ale cokolwiek planujesz, czegokolwiek chcesz, jestem z tobą, Casteelu.
– Mówisz poważnie? – Landell obrócił gwałtownie głowę w stronę Elijaha i poderwał się z miejsca. – Tak łatwo rezygnujesz z księcia Malika? Podoba ci się, że Casteel zabiera ją do domu, do naszej ojczyzny, żeby wziąć z nią ślub i uczynić ją księżną? To zaszczyt, który powinien łączyć naszych ludzi, nie dzielić. – Casteel poruszył się nieznacznie, a jego dłonie zsunęły się z podłokietników.
– Jak już powiedziałem, jestem z Casteelem. – Elijah podniósł wzrok na Landella. – Zawsze, niezależnie od tego, co zdecyduje. Jeśli wybrał ją, my wszyscy też powinniśmy to zrobić.
To było… Cała ta kłótnia była pozbawiona sensu. Nie miała znaczenia. A ja nie dbałam o to, dlaczego tak ważne było zjednoczenie ludu Atlantii, ponieważ nie zamierzałam poślubić Casteela. Nie dano mi jednak szansy, by to wytłumaczyć.
– Ja jej nie wybrałem. Nigdy tego nie zrobię – zaklinał się Landell, a jego twarz pociemniała, kiedy wodził wzrokiem po siedzących obok ludziach. Wilkłak. Teraz uświadomiłam sobie, że był wilkłakiem. Poprawiłam chwyt na rękojeści noża i napięłam mięśnie. – Wszyscy to wiecie. Wilkłaki jej nie zaakceptują. Nie ma znaczenia, czy płynie w niej krew Atlantów, czy nie. Nie będzie też mile widziana przez lud Atlantii. Jest outsiderką wychowywaną przez tych, którzy zmusili nas do wycofania się na coraz bardziej jałowe ziemie. Ziemie, na których przestajemy się mieścić. – Przez całą długość stołu spojrzał na Casteela. – Nie przyjęła nawet twoich oświadczyn, a my mamy wierzyć, że się z tobą zwiąże?
Więź? Zerknęłam na Kierana, a potem na Casteela. Wiedziałam, że niektóre wilkłaki są związane z Atlantami z wyższych klas, nie trzeba było więc używać logiki, by dojść do wniosku, że Casteel jako książę jest kimś takim. Ta dwójka wydawała się sobie bliższa niż ktokolwiek inny, z kim Casteel się stykał.
To jednak również było bez znaczenia, ponieważ nie zamierzałam poślubiać Casteela.
– Mamy wierzyć, że jest warta tego, by zostać naszą księżną, skoro odrzuca cię w obecności twoich ludzi, a w dodatku cuchnie Ascendentami? – atakował Landell. Zmarszczyłam nos. Wcale nie pachniałam jak… jak Ascendenci. A może? – Skoro ona nie chce wybrać ciebie?
– Liczy się to, że ja ją wybrałem – odezwał się Casteel, a moje głupie, głupiutkie serce podskoczyło, choć przecież ja go nie wybrałam. – I tylko to ma znaczenie.
Wargi wilkłaka rozchyliły się, a ja wybałuszyłam oczy na widok jego wydłużających się kłów.
– Jeśli to zrobisz, nasze królestwo upadnie – warknął. – Ja nie wybiorę tej suki z twarzą poznaczoną bliznami.
Wzdrygnęłam się.
Naprawdę się wzdrygnęłam i poczułam, że moje policzki płoną, jakby mnie ktoś uderzył. Uniosłam dłoń i zanim zdałam sobie sprawę, co robię, dotknęłam palcami nierównej skóry.
Landell klepnął dłonią w udo.
– Prędzej zobaczę ją martwą, niż będę się temu biernie przyglądał i na to pozwalał.
Minęły sekundy, ledwie kilka uderzeń serca od chwili, gdy te słowa wyszły z ust Landella, a jakiś szalony wir powietrza uniósł kosmyki włosów na moich skroniach.
Krzesło Casteela było puste.
Rozległ się krzyk, a potem coś ciężkiego brzęknęło o talerz. Krzesło przewróciło się, a Landell… Landell już nie stał przy stole. Jego talerz nie był już pusty. Leżał na nim wąski sztylet, taki przeznaczony do rzucania. Szeroko otwartymi oczami przypatrywałam się rozmazanemu widokowi Casteela, przyciskającego ramieniem gardło Landella do ściany.
O bogowie, żeby poruszać się tak szybko, tak bezszelestnie…
– Chcę, żebyś wiedział, że nie jestem nawet jakoś specjalnie przejęty tym, że kwestionujesz to, co zamierzam zrobić. To, jak odnosiłeś się do mnie, nie zmartwiło mnie. Nie jestem na tyle pozbawiony wiary w siebie, żeby liczyć się z opinią miernot. – Twarze Casteela i przerażonego wilkłaka dzieliły tylko cale. – Gdyby to było tylko tyle, przymknąłbym na to oko. Gdybyś zamilkł po tym, jak pierwszy raz o niej wspomniałeś, pozwoliłbym ci odejść i zabrać ze sobą to twoje rozbuchane poczucie własnej wartości. Ale potem ją znieważyłeś i jeszcze jej groziłeś. Tego nie będę w stanie zapomnieć.
– Ja… – Cokolwiek Landell zamierzał powiedzieć, zamieniło się w bulgot, kiedy prawe ramię Casteela wystrzeliło naprzód.
– I nie będę ci w stanie tego wybaczyć. – Casteel szarpnął ramieniem i upuścił na posadzkę coś, co upadło z głośnym plaśnięciem.
Otworzyłam usta, kiedy zdałam sobie sprawę, czym była ta poszarpana, czerwona masa. O bogowie. Serce. To naprawdę było serce.
Casteel zwolnił uchwyt, zrobił krok w tył i patrzył jak, Landell zsuwa się po ścianie z bezwładnie zwieszoną głową. Książę odwrócił się przodem do stołu, a jego prawa ręka była ubrudzona krwią i resztkami tkanek.
– Czy ktoś jeszcze chciałby się z nami czymś podzielić?ROZDZIAŁ
3
Jeśli te słowa w zamierzeniu Kierana miały mnie uspokoić, to efekt był dokładnie odwrotny.
Przechadzając się pod oknem zbyt wąskim, by przez nie uciec, spoglądałam na drzwi. Zostały zamknięte od zewnątrz.
Jak w celi.
Zacisnęłam dłonie w pięść i zrobiłam jeszcze jedną rundkę. Do stale obecnego niepokoju dołączyła złość. I nie chodziło o to, w jaki sposób Kieran tłumaczył, czym Casteel zasłużył sobie na miano Mrocznego. Po tym, jak Casteel z zimną krwią zabił Phillipsa, strażnika, który towarzyszył nam w podróży z Masadonii, wiedziałam, skąd ten przydomek. A śmierć Landella była tylko kolejnym dowodem na to, że potrafi zabić bez wahania, ale…
Zatrzymałam się nagle. Przecież ja również potrafię zabijać bez specjalnych oporów. Czy nie dowiodłam tego w przypadku lorda Mazeena? A kiedy nastawał na mnie Jericho i inni, też byłam gotowa zabijać. Spojrzałam na swoje dłonie. One również były unurzane we krwi i nie mogłam się usprawiedliwiać samoobroną ani koniecznością przeżycia. Lord Mazeen zasłużył na taki koniec. Z udzielania mi „lekcji” czerpał taką samą perwersyjną przyjemność jak książę, ale nie bronił się, kiedy go zaatakowałam. Znieważył za to Viktera, kiedy mój strażnik i przyjaciel wydawał ostatnie tchnienie, nie czułam więc żadnych wyrzutów sumienia z powodu tego, co zrobiłam. Nawet jeśli Mazeen nie był wamprem, to był potworem. Może dlatego nie zszokowało mnie to, co zrobił Casteel w korytarzu prowadzącym do sali bankietowej.
To mogło oznaczać, że coś jest ze mną nie tak. Tak czy owak, rozwścieczyło mnie to, co Kieran powiedział, zanim zamknął drzwi komnaty.
Że Casteel jest jedyną osobą, której nie muszę się bać.
Jakże się mylił.
Spojrzałam na łóżko i poczułam zawroty głowy, zupełnie jakbym stała na krawędzi Zapory. Zdawało mi się, że widzę nasze złączone ciała, splecione kończyny. Poczułam bolesny skurcz serca, kiedy dotknęłam śladu po ugryzieniu na szyi. Wzdrygnęłam się i próbowałam odnaleźć w sobie choć okruch obrzydzenia czy nawet strachu. Nie znalazłam.
Ugryzł mnie.
Jego ugryzienie bolało, ale tylko na początku i tylko przez kilka sekund. Potem poczułam… Poczułam, jakbym zanurzyła się w płynnym cieple. Nigdy wcześniej nie odczuwałam niczego z taką intensywnością, nie spodziewałam się, że coś takiego jest w ogóle możliwe. Ale to, co robiliśmy w lesie, w padającym śniegu, nie było efektem ugryzienia. Nasze ciała zjednoczyły się, ponieważ go pragnęłam. Ponieważ to, co do niego czułam, było silniejsze od rozsądku podpowiadającego mi, czym i kim jest. Stąd wzięła się potrzeba zrozumienia, co sprawiło, że stał się tym, kim jest, i robił to, co robił. Stąd pragnienie zapomnienia wszystkiego prócz rozkoszy, którą czułam, kiedy byłam w jego ramionach, kiedy jego wargi dotykały mojej skóry. Stąd spokój, jaki na mnie spływał, kiedy po prostu ze sobą rozmawialiśmy.
Jednak nie byłam z nim bezpieczna.
Nigdy nie podniósł na mnie ręki, jednak nie potrafiłam zapomnieć, kim był. Co zrobił. Choć Vikter nie zginął z ręki Casteela, to zabiły go ostrza mieczy jego popleczników. A Loren i Dafina, damy dworu, które straciły życie w czasie szturmu na Zaporę? Ekscytowały się Ascendentami, ale wątpiłam, żeby znały prawdę. Nie zasłużyły na taką śmierć, zamordowane przez Descendentów, którzy zapewne nawet nie znali ich imion. One także nie zginęły z ręki Casteela, ale zbrodni dokonano w jego imieniu. Jak mogłabym mu to wszystko kiedykolwiek wybaczyć?
Zawsze, ilekroć o nim myślałam, bolał mnie też fakt, że wiedział, jak bardzo pragnę wolności. Możliwości dokonywania samodzielnych wyborów. Poczynając od najprostszych rzeczy, takich jak swoboda poruszania się bez welonu, rozmawiania, z kim zechcę, a kończąc na tak ważnych sprawach, jak decydowanie, komu oddam swoje ciało. On wiedział, jak wiele to dla mnie znaczyło, i próbował mi to odebrać. Serce ścisnęło mi się boleśnie, czułam, jakby ktoś zatopił sztylet głęboko w mojej piersi.
Co – jeśli cokolwiek – mógł do mnie czuć?
Moje serce krwawiło, jakby umarł mi ktoś bliski. Poniekąd tak było. Opłakiwałam utratę Hawke’a i nie miało znaczenia to, że przecież nadal żył i oddychał. Hawke’a, któremu nauczyłam się ufać, mężczyzny, z którym dzieliłam się najskrytszymi sekretami, już nie było. Na jego miejscu pojawił się książę Casteel Da’Neer, a ja wciąż czułam do niego pociąg. Wciąż było we mnie to pragnienie, ta potrzeba i…
I dlatego był najbardziej niebezpieczną osobą we wszystkich królestwach – bo nie miałam żadnych wątpliwości, że zamierza mnie wykorzystać do uwolnienia swojego brata, oddać w ręce Ascendentów, którzy więzili go przez pięćdziesiąt lat.
Rozpoczęłam na nowo wędrówkę po komnacie i trochę się uspokoiłam, a moje myśli powędrowały ku królowej Ileanie. Moja matka i królowa były sobie bliskie. Do tego stopnia, że kiedy matka wybrała ojca zamiast Ascendencji, królowa wyraziła zgodę. To było niesłychane. A jeszcze bardziej niezwykłe było to, że po napaści Kravenów królowa zaopiekowała się mną jak własną córką. Zmieniała mi opatrunki, siedziała przy mnie, kiedy dopadały mnie koszmarne wspomnienia ataku, tuliła w ramionach, kiedy czuła, że potrzebuję bliskości nieobecnych już rodziców. To ona nauczyła mnie nie wstydzić się blizn, choć inni wzdychali i szeptem komentowali mój wygląd, zasłaniając usta odzianymi w rękawiczki dłońmi. W tamtych latach, zanim zostałam wysłana do Masadonii, stała się dla mnie kimś więcej niż tylko opiekunką.
Tymczasem, jak twierdził Casteel, to ona naznaczyła go piętnem Królewskiej Korony.
Pamiętałam dobrze, jak trzymała mnie za rękę, kiedy wędrowałyśmy pod rozgwieżdżonym niebem po Ogrodach Królowej. Jej cierpliwość i dobroć wydawały się nieskończone, a przecież ta sama dłoń, która trzymała moją, bezlitośnie kaleczyła skórę Casteela. Jeśli to, co mówił Casteel, było prawdą, ten sam ciepły głos, który opowiadał mi historie z dzieciństwa mojej matki, biegającej po tych samych ścieżkach, co ja, karmił całe królestwo kłamstwami. Jeśli Casteel mówił prawdę, wykorzystywała strach przez stworami, które sama wraz z innymi jej podobnymi stworzyła do sprawowania kontroli nad każdym śmiertelnikiem.
Jeśli to wszystko było prawdą, to czy królowa od początku wiedziała, że jestem półkrwi Atlantką?
Bogowie, to było zbyt trudne do pojęcia. A co z Ianem? Jak to możliwe, że został Ascendentem? Casteel powiedział, że Ian był widywany tylko nocą, i dlatego był przekonany, że przeszedł Ascendencję. Czy było tak, jak ktoś zasugerował przy stole? Że Ian jest moim przyrodnim bratem? Trudno mi było uwierzyć, że któreś z moich rodziców mogło mieć dziecko z kimś innym. Oni się tak kochali… O takiej miłości inni ludzie mogli tylko pomarzyć.
A może byłam naiwna? Jeśli Ian nie był ich dzieckiem, to skąd się wziął? Znaleźli go na poboczu drogi?
Casteel miał prawo pomyśleć, że jestem głupia.
Ja jednak nie przejmowałam się tym, co myśli Casteel. To, co wiedziała królowa, i to, czy Ian był, czy nie był moim przyrodnim bratem, nie miało znaczenia. Moje spojrzenie powędrowało z powrotem ku drzwiom.
Musiałam stąd uciekać.
Mimo przestrogi, jaką stanowiły ciała powieszonych w korytarzu przez Casteela ludzi, nie miałam wątpliwości, że jego kompani nadal uważają mnie za pionka w rękach Ascendentów. Podejrzewałam, że Landell nie mylił się, mówiąc, że moje pochodzenie nie interesuje Atlantów. Wątpiłam, żeby nowi przybysze myśleli inaczej. Alastir też sądził, że powinnam zostać zamknięta w celi, a nie włóczyć się swobodnie.
A jeśli Casteel rzeczywiście zawiezie mnie do Atlantii, jak planował, będę tam otoczona takimi jak ci tutaj i moje położenie stanie się jeszcze bardziej niepewne.
Na myśl o Atlantii poczułam dziwny rodzaj ekscytacji. Mimo wszystko bardzo chciałam zobaczyć to królestwo. Może dlatego że tak mało widziałam w życiu. Co więcej, miałam zobaczyć miejsce, którego istnienia nikt się nie spodziewał. Naprawdę niewiele osób miało taką możliwość.
Westchnęłam i odsunęłam od siebie te wszystkie myśli i uczucia. Nie będzie żadnej ucieczki, jeśli Casteel zdoła zabrać mnie do Atlantii.
Kieran nie miał racji, mówiąc, że walczę z Casteelem, żeby wrócić do Ascendentów. Ja walczyłam z nim, żeby wrócić do swojego brata.
Musiałam dotrzeć do Iana, ale na własnych warunkach. Jeśli uda mi się dożyć chwili, w której Casteel wymieni mnie na Malika, trafię z jednej klatki do innej. To byłaby jednak ostateczność. Dlatego musiałam dotrzeć do Iana na własną rękę.
I co potem?
Wiedziałam, że nie będę bezpieczna wśród Ascendentów, ale istniały przecież odległe miasteczka i wioski, w których mogłabym wieść w miarę spokojny żywot.
Uniosłam powoli dłoń do twarzy i namacałam palcami najdłuższą z blizn. Trudno by było ją ukryć. A jednak musiałabym spróbować. Ponieważ już nigdy nie pozwolę zasłaniać sobie twarzy. Nie potrafiłabym tak żyć.
Nie czas jednak się tym zamartwiać, póki nie wymyślę sposobu ucieczki, nie dotrę do stolicy i nie odnajdę Iana, chyba że wcześniej mnie złapią i zabiją.
Uciekniemy Ascendentom razem. Bo nawet jeśli Ian nie jest moim rodzonym bratem i przeszedł Ascendencję, to nie może być taki jak cała reszta. Nie chciałam w to wierzyć. To niemożliwe, żeby żerował na niewinnych ludziach, w tym dzieciach. To niemożliwe, żeby wszyscy Ascendenci byli źli. Niektórzy wydawali się raczej normalni.
Ale jeśli nie żerowali na trzecich synach i córkach oddawanych bogom w czasie Rytuału, to jak mogli przeżyć? Potrzebowali krwi. Bez niej w końcu umierali, bo odnawiały im się rany, których doznali przed Ascendencją. Ian był zdrowy jak koń, ale przed Ascendencją wyssano z niego prawie całą krew. To, co mogło go zabić wtedy, może zabić i teraz, jeśli nie będzie się pożywiał.
Chciałam się przekonać, w co przemienił się Ian. Zrobiłabym wszystko, żeby mu pomóc. Ale jeśli stał się potworem, który żerował na innych? Na dzieciach? Co wtedy? Serce mi się ścisnęło, wzięłam głęboki, powolny wdech. Wiedziałam, co będę musiała zrobić.
Będę musiała z tym skończyć, dla jego dobra. I zrobię to. Ponieważ Ian był dobrą, spokojną i łagodną duszą. Marzycielem, którego przeznaczeniem było snucie opowieści. A nie los potwora. Na pewno nie chciał stać się kimś tak złym. Kończąc ten koszmar, zachowałabym się wobec niego uczciwie i godnie.
Choć wraz z nim umarłaby cząstka mnie.
Moje napięte mięśnie były gotowe do działania, a komnata zdawała się trzy razy mniejsza niż wcześniej. Nie mogłam tu tkwić ani minuty dłużej i pogrążać się w rozmyślaniach, niezdolna do zrobienia czegokolwiek.
Nie byłam pewna, czy zdołam sprzeciwić się Casteelowi.
Jeśli miał rację, to pewnie nie pożyłabym długo w Atlantii.
Ale mogłabym znaleźć brata.
– Nie zostanę ani chwili dłużej w tej pieprzonej komnacie – powiedziałam na głos, skradając się do drzwi. Przyłożyłam do nich ucho i nasłuchiwałam odgłosów z zewnątrz. Nie usłyszałam niczego, więc uderzyłam w nie pięścią.
– Kieran?
Cisza.
Kieran nie trzymał warty pod drzwiami. Uznał widocznie, że wystarczyło mnie zamknąć. Nie zdołałabym wyważyć drzwi ani przecisnąć się przez to głupie, bezsensowne okno. Myślał, że nie ma sposobu, by się stąd wydostać. I nie byłoby, gdyby nie mój starszy brat, który nauczył mnie, jak otwierać zamki wytrychem.
Kiedy się obracałam, by sięgnąć po leżący na stole nóż do mięsa, wargi rozciągnęły mi się w uśmiechu. Ostrze przy rękojeści było grube, ale jego spiczasty czubek idealnie mieścił się w zamku.
Uklęknęłam i wsunęłam go do dziurki od klucza. Ian nauczył mnie, jak kręcić nożem, dociskając ostrze najpierw do prawej strony, potem do lewej, i powtarzać tę czynność, póki nie usłyszy się cichego kliknięcia. Zanim poprosiłam o przeniesienie do starego skrzydła zamku Teerman, gdzie znajdowało się dawne przejście dla służby, które pozwalało mi wymykać się niepostrzeżenie z moich komnat, często byłam zamykana na klucz, podczas gdy Ian mógł swobodnie chodzić na treningi, bawić się, robić, co chciał. Nigdy nie powiedział mi, jak nauczył się otwierać zamki, ale spędził wiele, naprawdę wiele wieczorów, żeby nauczyć mnie tej sztuki.
– Musisz być cierpliwa, Poppy – powtarzał, klęcząc obok mnie i przypatrując się, jak wpycham nóż w dziurkę od klucza. Śmiał się przy tym i poklepywał mnie po ramieniu. – I delikatna. To nie taran.
Byłam więc cierpliwa i delikatna. Obracałam ostrze, póki nie usłyszałam cichego trzasku zapadki. Chwyciłam klamkę, pociągnęłam i poczułam, jak zamek nieco puszcza. Nabrałam powietrza w płuca i zaczęłam obracać ostrze w przeciwnym kierunku.
Drzwi były otwarte. Wystawiłam głowę za próg i zerknęłam na pusty korytarz. Do komnaty wpadło zimne powietrze.
Poczułam euforię. Zamknęłam z powrotem drzwi i rozejrzałam się po pokoju. Moja skórzana torba była wyładowana skromnym dobytkiem, jaki zabrałam ze sobą w podróż. Sięgając po nią, zerknęłam na łóżko, gdzie ktoś położył przeznaczoną dla mnie flanelową koszulę nocną. Zaczęłam ją upychać w torbie i wtedy zauważyłam leżącą na wierzchu pochwę na sztylet. Szybko przytroczyłam ją do uda i wsunęłam do niej nóż, wspominając ze ściśniętym sercem mój sztylet z krwawnika i kości wilkłaka. Czy nadal leżał w stajni, zapomniany, pod stertą słomy i siana?
Wsadziłam koszulę do torby, którą przewiesiłam w poprzek tułowia. Obróciłam się i zabrałam jeszcze grubą, podszytą futrem pelerynę. Była bura, ciemnobrązowa, wybrana specjalnie na drogę – miała nie rzucać się w oczy. Narzuciłam ją na ramiona i zapięłam guziki pod szyją. Założyłam rękawiczki i żałowałam tylko, że w komnacie nie ma nic do jedzenia i picia oprócz butelki jakiegoś likieru stojącej na stoliku pod oknem. Z drugiej strony nie raz musiałam się obejść bez jedzenia, kiedy książę Teerman był niezadowolony z tego, co zrobiłam lub czego nie zrobiłam. Jakoś wytrzymam.
Właściwie nie miałam żadnego planu, miałam za to bardzo ograniczoną wiedzę o okolicznych terenach. Wiedziałam tylko, że wędrując na wschód, zbliżę się do gór Skotos. A za ich tonącymi w chmurach szczytami i dolinami zasnutymi mgłą powinna znajdować się Atlantia.
Gdybym przeszła przez miasteczko, dotarłabym do drogi prowadzącej z powrotem do Masadonii, ale wtedy znów musiałabym pokonać Krwawy Las. Jeśli pójdę na południowy zachód, przez las, w końcu dotrę do… jak się nazywało to miasteczko? Zmarszczyłam nos, próbując przywołać obraz jednej z map, które oglądałam w mieście Atheneum. Była bardzo stara, tusz na niej wyblakł, ale na pewno było tam słowo „most” – Biały Most.
Miasteczko Biały Most leżało na południu, ale nie miałam pojęcia, jak długo trzeba do niego iść pieszo. Przeklinając swój brak doświadczenia w jeździe konnej, wyjrzałam na korytarz. Nadal nikogo tam nie było. Wymknęłam się z komnaty i zamknęłam za sobą drzwi. Mogłam zamknąć je od zewnątrz, ale czas, który musiałabym temu poświęcić, nie był wart sekund potrzebnych do ich otwarcia.
Trzymając się blisko ściany, podbiegłam do schodów. Przywarłam do kolejnych drzwi, nasłuchując śladów życia. Nie usłyszawszy niczego, zbiegłam na dół, a kiedy dotarłam do podnóża schodów, miałam surrealistyczne poczucie déjà vu. Skierowałam się ku wyjściu na zewnątrz.
Naprawdę miałam nadzieję, że tym razem zakończy się to inaczej. Naciągnęłam na głowę kaptur peleryny i powoli otworzyłam wrota prowadzące na zewnątrz.
Kiedy wychodziłam na podwórzec, pod butami zachrzęściła mi cienka warstwa śniegu. Dźwięk był ledwie słyszalny, ale dla mnie zabrzmiał jak grzmot nadchodzącej burzy. Nerwowo zaczerpnęłam powietrza i szybko wróciłam pamięcią do czasów, kiedy niepostrzeżenie wymykałam się na Zaporę albo włóczyłam po zamku czy mieście – póki nie natrafiłam na Casteela.
Nie zamierzałam teraz nad tym rozmyślać. Moją głowę zaprzątało to, jak się stąd wymknąć pod nosem ich wszystkich.
Potrafiłam to zrobić.
Mój oddech przeistaczał się w niewielkie mgliste obłoczki. Zerknęłam w prawo, w stronę stajni. Czy mój sztylet mógł tam jeszcze być?
Czy mogłam być aż tak głupia, żeby to sprawdzić?
Naprawdę?
Ten sztylet znaczył dla mnie… wszystko. Ale Ian był ważniejszy, moja wolność była ważniejsza. Pójście do stajni było zbyt ryzykowne. Mógł tam być jakiś stajenny, Descendent, a może nawet Atlant albo wilkłak.
Nie ma głupich.
– Niech to szlag – mruknęłam i odepchnęłam się od ściany. Pobiegłam w kierunku cienia z furkoczącą za plecami peleryną, unikając miękkiego światła zapalonych pochodni.
Zorientowałam się, że jestem już w lesie, dopiero kiedy blask księżyca osłabł. Światła było jednak dość, bym nie wpadła na drzewo. Nie zwolniłam. Biegłam szybciej niż kiedykolwiek wcześniej, starając się oddalić jak najszybciej od twierdzy. W pewnym momencie zahaczyłam butem o wystający korzeń i runęłam jak długa, boleśnie uderzając kolanem o zamarzniętą ziemię. Błyskawicznie zerwałam się na nogi i pobiegłam dalej, walcząc z bólem i zimnem, z wilgotnym powietrzem kąsającym moje policzki. W końcu tępy ucisk w boku zmienił się w kolkę i zmusił mnie do zwolnienia. Nie miałam pojęcia, jaki dystans pokonałam, ale las przerzedził się, a na pokrytej śniegiem ziemi nie było żadnych śladów.
Dysząc ciężko i rozcierając obolały bok, wędrowałam dalej. Nową Przystań i Biały Most dzielił jeden dzień jazdy konnej. Ile czasu zajmie mi pokonanie tej odległości pieszo? Półtora dnia, może dwa, licząc z odpoczynkiem. Kiedy tam dotrę, znajdę jakąś grupę ludzi udających się do stolicy. Może mi się poszczęści i nie będę musiała długo czekać. A jeśli nie? Będę musiała sobie radzić sama. Ale moim największym zmartwieniem było to, czy Biały Most, tak jak Nowa Przystań, był opanowany przez Descendentów. Jeśli tak, to czy będą zdawać sobie sprawę z tego, kim jestem? Raczej nie. Tylko nieliczni wiedzieli, że mam blizny. Ale jeśli Casteel rozpuści wici, to zostanę rozpoznana. Z tego, co było mi wiadome, nie planowaliśmy postoju w Białym Moście, ale przecież plany, które znała księżna, nie musiały być prawdziwe. Czy mogłam sama zdradzić swoją tożsamość? Gdybym udowodniła jakiemuś śmiertelnikowi, albo jeszcze lepiej Ascendentowi, że jestem Panną, na pewno zapewniono by mi bezpieczną podróż do stolicy, a kiedy już bym się tam znalazła, jakoś udałoby mi się zniknąć. Wiązałoby się to z ryzykiem, ale przecież nic w tej wyprawie nie było bezpieczne. Tylko bogowie wiedzieli, co może czaić się w tym lesie. Znając moje szczęście, pewnie mieszka tu rodzina bardzo dużych i bardzo głodnych niedźwiedzi. Nigdy wcześniej nie widziałam niedźwiedzia, więc mógłby to być zachwycający widok – oczywiście zanim bestia zdążyłaby pokąsać mi twarz.
Kiedy przełaziłam przez wielki pień zwalonego drzewa, usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Spojrzałam w dół, ale nie dostrzegłam niczego prócz gładkiej warstwy śniegu i sosnowych igieł. Wstrzymałam oddech i zaczęłam nasłuchiwać, czując nieprzyjemne mrowienie skóry. Trzask powtórzył się, tym razem bliżej, a mnie ogarnęła fala niepokoju.
Rozglądałam się dookoła, lustrując sylwetki drzew z nisko zwieszonymi pod ciężarem śniegu i lodu gałęziami. Czy to one były źródłem tych dziwnych dźwięków? Łamiące się gałęzie? Zrobiłam jeszcze jeden obrót, tym razem wolniejszy. Oczy łzawiły mi od zimnego powietrza. Spojrzałam w prawo. Skrzywiłam się na widok mroczniejszych cieni w miejscach, gdzie nie docierał blask księżyca. Odchyliłam połę peleryny i wyciągnęłam nóż do mięsa. Łudziłam się nadzieją, że to jednak nie był niedźwiedź. Nie chciałam znaleźć się w sytuacji, w której będę musiała zabić misia. Zaraz potem z trudem stłumiłam śmiech. Rzucać się z nożem do mięsa na niedźwiedzia to przecież szaleństwo. Nagle poczułam, jak tężeją mi wszystkie mięśnie. Jakiś cień oderwał się od drzewa i zaczął sunąć w moją stronę. Cofnęłam się o krok. Cień był wielkości człowieka i miał płowe futro oprószone śniegiem.
Kiedy zrozumiałam, że mam przed sobą skradającego się, umięśnionego oraz włochatego wilkłaka, serce zjechało mi do przemarzniętych stóp.
Kieran.
– Szlag by to – warknęłam, czując wzbierającą we mnie furię.
Wilkłak wdrapał się na powalony pień, zrywając pazurami korę. Położył uszy. Pochylił głowę i wpatrywał się we mnie tymi swoimi bladoniebieskimi oczami. Czekał pewnie, aż zacznę uciekać, ale wiedziałam, że to nie skończyłoby się dla mnie dobrze. Nagłe poczucie bezradności i niesprawiedliwości prawie ścięło mnie z nóg.
Postanowiłam jednak, że się nie poddam.
Serce tłukło mi się w piersi, a dłoń zacisnęła się na rękojeści noża.
– Nie zamierzam wracać do twierdzy – odezwałam się. – Będziesz musiał mnie do tego zmusić, a ja nie zamierzam ci tego ułatwiać. Mam zamiar walczyć.
– Jeśli szukasz okazji do walki… – Głos, który usłyszałam, sprawił, że poczułam na plecach zimny dreszcz. Obróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał. – …Walcz ze mną, księżniczko.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji