Królestwo Mostu - ebook
Królestwo Mostu - ebook
A gdybyście zakochali się w tej jednej osobie, którą przysięgaliście zniszczyć?
W dniu ślubu Lara ma dla męża tylko jedną myśl: rzucę twoje królestwo na kolana. Jako księżniczka szkolona od najmłodszych lat, by być śmiertelnie niebezpiecznym szpiegiem, wie, że Królestwo Mostu symbolizuje jednocześnie legendarne zło – i legendarną obietnicę. Jako jedyna droga przez pustoszony burzami świat, Królestwo Mostu kontroluje handel i podróże między krajami, co pozwala jego władcy się wzbogacać, a swoich wrogów– w tym ojczyznę Lary – rujnować. Kiedy więc Lara – pod pozorem wypełniania zapisów traktatu pokojowego – trafia do niego jako narzeczona władcy, jest gotowa zrobić wszystko, by osłabić obronę nieprzeniknionego Królestwa Mostu.
Ale kiedy Lara trafia do nowego domu – porośniętego bujną roślinnością raju otoczonego przez wzburzone morza – i poznaje przyszłego męża, Arena, zaczyna się zastanawiać, gdzie leży prawdziwe zło. Wokół siebie widzi królestwo walczące o przetrwanie, a w Arenie mężczyznę, który zajadle broni swoich poddanych. Dzięki swojej misji Lara coraz lepiej rozumie konflikt o most, a jednocześnie nie może dłużej ignorować uczucia, które zaczyna ją łączyć z Arenem.
A mając cel niemal w zasięgu ręki, musi podjąć decyzję – czy zniszczy króla, czy wybawi własny lud?
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66173-36-1 |
Rozmiar pliku: | 1 003 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Lara oparła łokcie na niskim murku z piaskowca i wpatrzyła się w blask słońca zachodzącego nad odległymi szczytami. Między tym miejscem a nimi rozciągały się rozpalone piaskowe wydmy, zamieszkane przez skorpiony i nieliczne jaszczurki. Nie do przebycia dla kogoś pozbawionego wielbłąda, odpowiednich zapasów i mnóstwa szczęścia.
Nie, żeby jej to nie kusiło, i to nie raz.
Zabrzmiał gong, jego odgłos odbijał się echem nad kompleksem i niósł na całe mile. Przez ostatnie piętnaście lat codziennie przywoływał ją na kolację, ale tego wieczora wstrząsnął nią do szpiku kości jak bęben wojenny. Lara odetchnęła głęboko, by się uspokoić, po czym odwróciła się i z szelestem różowej spódnicy ruszyła przez plac ćwiczeń w stronę wysokich palm. Cała jedenastka jej przyrodnich sióstr zbliżała się do tego samego miejsca, każda w innej sukni o barwie starannie wybranej przez Mistrzynię Estetyki, by pasowała do rysów.
Lara nie znosiła różu, ale nikt nie pytał jej o zdanie.
Po piętnastu latach uwięzienia w kompleksie ten wieczór miał być ostatnim spędzonym wspólnie przez siostry i Mistrz Medytacji polecił im, by godzinę przed kolacją poświęciły na rozważenie w ulubionym miejscu wszystkiego, czego się nauczyły i co miały osiągnąć dzięki otrzymanym narzędziom.
A przynajmniej co miała osiągnąć jedna z nich.
Słaby wietrzyk niósł zapach oazy. Woń owoców i roślin liściastych, gotującego się mięsa i ponad wszystko wody. Cennej, cennej wody. Kompleks znajdował się nad jednym z nielicznych źródeł pośrodku Czerwonej Pustyni, ale z dala od szlaków karawan. Odizolowany. Tajemny.
Dokładnie tak jak życzył sobie ich ojciec, król Maridriny. A z tego, co o nim słyszała, on zawsze dostawał to, czego chciał, w taki czy inny sposób.
Zatrzymawszy się na skraju placu ćwiczeń, Lara wytarła podeszwy stóp o łydki, by oczyścić je z piasku, po czym zapięła delikatne sandały na wysokich obcasach. Zachowywała w nich równowagę tak swobodnie, jakby były butami do walki.
Stuk, stuk, stuk. Jej obcasy akompaniowały gorączkowemu biciu serca, gdy szła spokojnie ścieżką z mozaikowych płytek. Jej uszu dobiegł cichy dźwięk instrumentów smyczkowych. Muzycy przybyli z orszakiem jej ojca, by zapewnić rozrywkę na dzisiejsze uroczystości.
Wątpiła, by mieli powrócić.
Po jej plecach spłynęła kropla potu, która nie miała nic wspólnego z upałem, pasek przytrzymujący nóż po wewnętrznej stronie uda był już wilgotny. „Nie umrzesz dzisiaj – skandowała bezgłośnie. – Nie dzisiaj, nie dzisiaj, nie dzisiaj…”
Lara i jej siostry zebrały się na dziedzińcu pośrodku oazy i skierowały w stronę ogromnego stołu udrapowanego jedwabiem. Drewno prawie jęczało pod ciężarem sreber, niezbędnych do podania tuzina potraw czekających na zapleczu. Służący, wszyscy niemi, wszyscy niepiśmienni, stali za trzynastoma krzesłami ze wzrokiem wbitym w ziemię. Powoli je odsunęli, gdy podeszły młode kobiety. Lara usiadła bez wahania, wiedząc, że będzie na nią czekać różowa poduszka.
Żadna z sióstr się nie odzywała.
Później Lara poczuła, że pod stołem ktoś łapie ją za rękę. Na chwilę przeniosła spojrzenie w lewo, napotkała wzrok Sarhiny i znów wpatrzyła się w talerz. Wszystkie były córkami króla, ale każdą urodziła inna z jego żon, i cała dwunastka miała teraz dwadzieścia lat. Wszystkie zostały zabrane do tego ukrytego miejsca, by odbyć szkolenie, jakiego nigdy wcześniej nie przeszła żadna maridrińska dziewczyna. To szkolenie właśnie się zakończyło.
Lara poczuła ściskanie w żołądku i puściła dłoń Sarhiny, swojej najbliższej siostry. Dotyk jej skóry, chłodnej i suchej w porównaniu z jej własną, wywoływał w niej mdłości.
Znów zabrzmiał gong i muzycy ucichli, a wszystkie dziewczęta się podniosły. Uderzenie serca później pojawił się ich ojciec, jego srebrne włosy błyszczały w blasku lamp, gdy szedł ścieżką w stronę córek, a lazurowe oczy wyglądały dokładnie tak samo jak oczy ich wszystkich. Pot spływał strumykami po nogach Lary, choć dzięki szkoleniu zwracała uwagę na każdy szczegół. Płaszcz w kolorze indygo. Znoszone buty ze skóry. Miecz u pasa. A kiedy się odwrócił, by przejść dookoła stołu, ledwie widoczny zarys ostrza ukrytego na plecach.
Usiadł. Tak samo zrobiły Lara i jej siostry, a żadna nie wydała z siebie dźwięku.
– Córki.
Silas Veliant, król Maridriny, odchylił się do tyłu, uśmiechnął, zaczekał, aż jego degustator skinie głową, i pociągnął długi łyk wina. Wszystkie naśladowały ten ruch, ale Lara ledwie poczuła smak szkarłatnego płynu, który spłynął po jej języku.
– Jesteście moją najcenniejszą własnością. – Machnięciem kielicha objął je wszystkie. – Z dwudziestki moich potomkiń, która została tu sprowadzona, tylko wy przeżyłyście. To, że się wam udało, że rozkwitacie, jest osiągnięciem, gdyż wasze szkolenie byłoby próbą dla najlepszych mężczyzn. A jednak nie jesteście mężczyznami.
Jedynie to właśnie szkolenie powstrzymało Larę przed zmrużeniem oczu. Przed okazaniem jakichkolwiek uczuć.
– Wszystkie zostałyście sprowadzone tutaj, bym mógł ocenić, która z was jest najlepsza. Która będzie moim nożem w mroku. Która z was zostanie królową Ithicany. – W jego oczach było nie więcej współczucia niż u skorpionów na pustyni. – Która z was skruszy obronę Ithicany i w ten sposób pozwoli Maridrinie powrócić do dawnej chwały.
Lara skinęła głową, podobnie pozostałe siostry. Nie było niecierpliwego oczekiwania. Przynajmniej nie na decyzję ich ojca. Zapadła przed wieloma dniami i przy drugim krańcu stołu siedziała Marylyn, jej złote włosy zapleciono wokół głowy jak koronę, a jej suknię uszyto z lamy. Marylyn była oczywistym wyborem – błyskotliwa, pełna wdzięku, piękna jak wschód słońca. I kusząca jak zmierzch.
Nie, oczekiwanie dotyczyło tego, co miało nadejść później. Wybrano, która zostanie zaproponowana następcy tronu – obecnie królowi – Królestwa Ithicany. Niewiadomą pozostawało, co stanie się z pozostałymi. Pochodziły z królewskiego rodu, a to znaczyło, że miały swoją wartość.
Przez ostatnie kilka wieczorów wszystkie siostry, w tym Marylyn, zbierały się na stercie poduszek i zastanawiały nad swoim losem. Za którego z wezyrów króla mogą zostać wydane. Władcom jakich innych krain zaproponowane. Nie liczyli się ani mężczyzna, ani królestwo. Każdą z dziewcząt interesowało jedynie to, że zostanie uwolniona z tego miejsca.
Ale przez te długie noce Lara spoczywała na skraju i nic nie mówiła, wykorzystywała ten czas, by przyglądać się siostrom. Kochać je. Wspominać, jak walczyła z każdą z nich równie często, jak mocno je przytulała. Ich uśmiechy. Ich oczy. Sposób, w jaki nawet później przytulały się niczym stado szczeniąt dopiero co oddzielonych od matki.
Lara wiedziała coś, o czym inne nie miały pojęcia – ich ojciec planował, że tylko jedna z sióstr opuści kompleks. I będzie to przyszła królowa Ithicany.
Postawiono przed nią sałatkę udekorowaną serem i szkarłatnymi owocami. Lara zjadła ją mechanicznie. „Będziesz żyć, będziesz żyć, będziesz żyć”.
– Jak daleko można sięgnąć pamięcią, Ithicana panowała nad handlem, tworząc królestwa i niszcząc je jak mroczny bóg – warknął król, a jego oczy zapłonęły jasno. – Mój ojciec i jego ojciec, i jego ojciec przed nim, wszyscy próbowali zwyciężyć Królestwo Mostu. Za pomocą skrytobójców, wojny, blokad, każdego narzędzia, jakie mieli do dyspozycji. Ale żaden z nich nie pomyślał o tym, by użyć kobiety. – Uśmiechnął się przebiegle. – Maridrinki są miękkie. Są słabe. Nadają się jedynie do dbania o dom i chowania dzieci. Z wyjątkiem waszej dwunastki.
Lara nie zamrugała. Żadna z jej sióstr tego nie zrobiła, a ona zastanawiała się przez chwilę, czy ojciec uświadamiał sobie, że każda z nich rozważała dźgnięcie go w serce za te obelżywe słowa. Bo to, że każda z nich byłaby zdolna to zrobić, powinien dobrze wiedzieć.
– Piętnaście lat temu – mówił dalej ojciec – król Ithicany zażądał narzeczonej dla swojego syna jako trybutu. Jako zapłaty. – Wykrzywił szyderczo wargi. – Bękart nie żyje od roku, ale jego syn zażądał wypełnienia warunków traktatu. A Maridrina jest gotowa.
Przeniósł spojrzenie na Marylyn, a służący zaczęli zbierać talerze po sałatce.
W gromadzących się cieniach nocy Lara wyczuła ruch. Wyczuwała gromadzących się żołnierzy, których ojciec zabrał ze sobą. Znów pojawiła się służba, z miskami zupy, a poprzedzał ją aromat cynamonu i porów.
– Chciwość Ithicany, jej pycha, jej pogarda dla was będą jej zgubą.
Lara na chwilę oderwała wzrok od twarzy ojca i popatrzyła po kolei na wszystkie siostry. Od początku nie zamierzał pozwolić, by to miejsce opuścił ktokolwiek poza jego wybraną. Od początku nie planował, by pozostałe, ze swoimi umiejętnościami i wiedzą o jego zamiarach, przeżyły choć godzinę po tej kolacji.
Miski z zupą znalazły się przed wszystkimi i każda z sióstr zaczekała, aż degustator ojca spróbuje i pokiwa głową. Później wszystkie podniosły łyżki i zaczęły posłusznie jeść.
Lara również.
Ojciec wierzył, że inteligencja i uroda były najważniejszymi cechami córki, którą zamierzał wybrać. Że powinna wykazywać największe zdolności bitewne lub strategiczne. I największy talent do sztuk łożnicy. Myślał, że zna najważniejsze cechy broni, którą wykuwał przez ostatnie piętnaście lat. Ale o jednej zapomniał.
Siedząca obok niej Sarhina zesztywniała.
„Przepraszam”, szepnęła bezgłośnie do sióstr.
Później jej ciało zaczęło spazmatycznie drżeć.
„Modlę się, byście wszystkie odnalazły wolność, na którą zasługujecie”.
Łyżka Sarhiny przeleciała przez stół, ale żadna z pozostałych dziewcząt tego nie zauważyła. Żadna się nie przejęła. Ponieważ wszystkie się krztusiły, na ich ustach pojawiła się piana, drżały i z trudem łapały powietrze, aż w końcu jedna po drugiej padały do tyłu albo na bok. Wszystkie spoczywały teraz bez ruchu.
Lara odłożyła łyżkę obok pustej miski i spojrzała na Marylyn, która leżała twarzą w zupie. Wstała, obeszła stół, uniosła głowę siostry i starannie wytarła resztki jedzenia, po czym oparła policzek Marylyn na blacie. Kiedy znów podniosła wzrok, jej ojciec miał bladą twarz i stał z na wpół wyciągniętym mieczem. Żołnierze, którzy kryli się na uboczu, wybiegli do przodu i otoczyli przerażoną służbę. Ale wszyscy, wszyscy patrzyli na nią.
– Dokonałeś błędnego wyboru, ojcze – powiedziała. – To ja zostanę kolejną królową Ithicany. – Patrzyła mu w oczy, pozwalając, by mroczna, nienasycona i egoistyczna część jej duszy wydobyła się na powierzchnię i wpatrywała się w niego. – I to ja rzucę Królestwo Mostu na kolana.Rozdział 2 Lara
Lara spodziewała się tego, co miało nadejść, ale wszystko wydarzyło się tak szybko. Była też pewna, że każdy szczegół pozostanie wypalony w jej myślach aż do dnia śmierci. Ojciec z trzaskiem wsunął miecz z powrotem do pochwy, po czym wyciągnął rękę i przycisnął palce do gardła najbliższej dziewczyny. Trzymał je tak przez dłuższą chwilę, a Lara przyglądała się beznamiętnie. Później raz skinął głową w stronę otaczających ich żołnierzy.
Mężczyźni, którzy mieli się pozbyć Lary i jej sióstr, skierowali miecze przeciwko sługom. Pozbawione języków usta służących wydawały bezgłośne krzyki, kiedy próbowali uciec przed masakrą. Zginęli muzycy, tak samo jak kucharze w oddalonych kuchniach i pokojówki zmieniające pościel w łóżkach, na których nikt już nie miał spać, aż pozostał jedynie lojalny korpus żołnierzy króla, z dłońmi zalanymi krwią ofiar.
Przez ten cały czas Lara stała nieruchomo. I tylko świadomość, że była jedyną pozostałą przy życiu córką, jedynym koniem, na którego jeszcze można było postawić, powstrzymywała ją przed próbą wyrwania się z rzezi i ucieczki na pustynię.
Spomiędzy palm wyszedł Erik, Mistrz Broni, w jego dłoniach błyszczało ostrze. Przeniósł wzrok z Lary na nieruchome sylwetki jej sióstr i uśmiechnął się do niej smutno.
– Nie zaskakuje mnie, że to ty wciąż stoisz na własnych nogach, mój karaluszku.
Ten przydomek nadał jej, kiedy przyjechała. Miała pięć lat i była ledwie żywa po burzy piaskowej, w którą wpadła jej grupa w drodze do kompleksu. „Lód i ogień mogą zniszczyć świat, ale karaluchy przetrwają – powiedział wtedy. – Tak jak ty”.
Może i była karaluchem, ale i tak bezgłośnie mu podziękowała. Dwie noce wcześniej wysłał ją na plac ćwiczeń za karę za drobne uchybienie, a ona podsłuchała, jak żołnierze jej ojca planują zabicie jej i jej sióstr – rozmową tą kierował sam Erik. Jej oczy płonęły, gdy patrzyła na niego – mężczyznę, który był dla niej ojcem w większym stopniu niż srebrnowłosy monarcha po jej prawej – ale nic nie mówiła, nawet nie uśmiechnęła się w odpowiedzi.
– Dokonało się? – spytał ojciec.
Erik pokiwał głową.
– Wszyscy zostali uciszeni, Wasza Wysokość. Poza mną. – Przeniósł wzrok na cienie, których nie rozświetlały lampy na stole. – I Sroką.
Z tych cieni wyłonił się jej Mistrz Intrygi. Lara przyglądała się chłodno drobnemu mężczyźnie, który bez wątpienia zaplanował każdy szczegół tego wieczora. Nosowym głosem, którego nie znosiła, Sroka powiedział:
– Dziewczyna wykonała za ciebie większość brudnej roboty.
– Lara od początku powinna być twoim wyborem. – Głos Erika brzmiał beznamiętnie, ale jego oczy wypełnił smutek, gdy przesunął wzrokiem po leżących dziewczętach, po czym powrócił do twarzy Lary.
Lara chciała sięgnąć po nóż – jak śmiał je opłakiwać, skoro nie zrobił nic, by je uratować? – ale tysiąc godzin szkolenia nie pozwoliło jej się poruszyć. Mężczyzna ukłonił się nisko królowi.
– Za Maridrinę. – Przeciągnął nożem po szyi.
Lara zacisnęła zęby, zawartość żołądka podeszła jej do gardła, gorzka, obrzydliwa i pełna trucizny, którą podała siostrom. Jednak nie odwróciła wzroku, zmusiła się do patrzenia, gdy Erik osunął się na ziemię, a krew wypływała z jego tętnicy pulsującym strumieniem, aż jego serce przestało bić.
Sroka obszedł kałużę i wyszedł na światło.
– Cóż za melodramatyzm.
Tak naprawdę, rzecz jasna, nazywał się nie Sroka, lecz Serin. Ze wszystkich mężczyzn i kobiet, którzy przez lata szkolili siostry, jako jedyny mógł swobodnie opuszczać kompleks i zarządzać siecią szpiegów i intryg króla, choć jednocześnie aranżował największą z nich.
– Był dobrym człowiekiem. Lojalnym poddanym. – Głos ojca brzmiał beznamiętnie i Lara zastanawiała się, czy mówił szczerze, czy jedynie na potrzeby żołnierzy, którzy widzieli wszystko, co się wydarzyło. Nawet najbardziej niezłomna lojalność miała swoje granice, a jej ojciec nie był głupcem.
Sroka zwrócił wzrok na nią.
– Jak wiecie, Wasza Wysokość, Lara nie była moim pierwszym wyborem. Uzyskiwała najgorsze wyniki niemal we wszystkim, z wyjątkiem walki. Nadal nie umie zapanować nad wybuchowością. Co do Marylyn – wskazał na jej siostrę – nie miałem wątpliwości. Inteligentna i piękna. Mistrzowsko panowała nad uczuciami, co wyraźnie udowodniła przez ostatnich kilka dni. – Wydał z siebie odgłos obrzydzenia.
Wszystko, co powiedział o Marylyn, było prawdą, ale nie wyczerpywało jej opisu. Umysł Lary wypełniły nieproszone wspomnienia. Obrazy jej siostry troszczącej się o najsłabszego kociaka z miotu, teraz najgrubszego kota w całym kompleksie. Marylyn, która w milczeniu słuchała sióstr opowiadających o swoich problemach, a później udzielała doskonałych rad. Która w dzieciństwie nadała imiona wszystkim służącym, bo uznała za okrutne, że ich nie mają. A później obrazy odeszły, pozostawiając jedynie nieruchome ciało ze złocistymi włosami zlepionymi zupą.
– Moja siostra była pełna dobroci. – Lara odwróciła głowę w stronę ojca, a serce jej drżało, gdy rzucała mu wyzwanie. – Przyszła królowa Ithicany musi uwieść jej władcę. Sprawić, by uwierzył, że jest prostolinijna i uczciwa. Musi wzbudzić jego zaufanie i wykorzystać swoją pozycję, żeby poznać każdą jego słabość do chwili, kiedy go zdradzi. Marylyn nie była taką kobietą.
Ojciec wpatrywał się w nią bez mrugnięcia okiem i lekko skinął głową z aprobatą.
– Ale ty jesteś?
– Tak – wydyszała. Jej uszy wypełniał szum krwi, a skórę mimo upału pokrywała lepka warstwa zimnego potu.
– Rzadko się mylisz, Serinie – powiedział ojciec. – Jednak sądzę, że tu popełniłeś błąd i los interweniował, by naprawić tę pomyłkę.
Mistrz Intrygi zesztywniał, a Lara zastanawiała się, czy zaczął sobie uświadamiać, że jego życie wisi na włosku.
– Zaiste, Wasza Wysokość. Wydaje się, że Lara ma cechę, której nie wziąłem pod uwagę w swoich próbach.
– Najważniejszą cechę ze wszystkich: bezwzględność. – Król przyglądał jej się przez chwilę, po czym znów odwrócił do Sroki. – Przygotuj karawanę. Dziś w nocy wyruszamy do Ithicany. – Później uśmiechnął się do niej, jakby była najcenniejszą z jego rzeczy. – Czas, by moja córka poznała swojego przyszłego męża.Rozdział 3 Lara
Gdy wyjeżdżali, nocne niebo lizały płomienie, ale Lara zaryzykowała tylko jedno spojrzenie na płonący kompleks, który był jej domem. Zalane krwią podłogi i ściany czerniały, gdy ogień pochłaniał wszelkie dowody spisku przygotowywanego od piętnastu lat. Jedynie serce oazy, gdzie stał niesprzątnięty stół, miało pozostać nietknięte przez ogień.
Mimo wszystko z trudem zmusiła się do opuszczenia drzemiących sióstr otoczonych pierścieniem ognia, nieprzytomnych i bezradnych do czasu, aż mieszanka środków usypiających, którą im podała, przestanie działać. Ich puls już przyspieszał, a oddech byłby widoczny dla każdego, kto przyjrzałby się uważniej. Gdyby Lara zaczęła wymyślać powody, by pozostać dłużej i zapewnić im bezpieczeństwo, ryzykowałaby, że ktoś się zorientuje, a wtedy wszystko poszłoby na marne.
– Nie spalajcie ich. Zostawcie je padlinożercom, niech oczyszczą ich kości – powiedziała ojcu.
Żołądek ściskał jej się do chwili, aż mężczyzna się roześmiał i zgodził na jej makabryczną prośbę, pozostawiając dziewczęta leżące przy stole i otoczone krwawym kręgiem wymordowanych służących.
To właśnie ujrzą jej siostry, kiedy się obudzą. Bo tylko jeśli ojciec uwierzyłby, że zostały uciszone, miałyby jakąkolwiek przyszłość. Zamierzała kontynuować jego misję, podczas gdy siostry mogły żyć własnym życiem i pokierować własnym losem. Wyjaśniła to wszystko w wiadomości, którą wsunęła do kieszeni Sarhiny, kiedy ojciec nakazał sprawdzenie kompleksu w poszukiwaniu ocalałych. Przy życiu nie mógł pozostać nikt, kto choć słowem zdradziłby podstęp, z którym jechali teraz do Ithicany.
Podróż przez Czerwoną Pustynię miała być najeżona trudnościami i niebezpieczeństwami. Ale w tej właśnie chwili Lara wierzyła, że najgorsze będzie słuchanie przez całą drogę gadaniny Sroki. Klacz Lary została obciążona posagiem Marylyn, a ona sama musiała jechać za plecami Mistrza Intrygi.
– Od tej chwili musisz być idealną maridrińską damą – instruował ją, a jego głos działał dziewczynie na nerwy. – Nie możemy ryzykować, że ktokolwiek zobaczy, że zachowujesz się w inny sposób, nawet ci, których Jego Wysokość uważa za lojalnych. – Posłał znaczące spojrzenie w stronę strażników ojca, którzy swobodnie utworzyli karawanę.
Żaden z nich nie spojrzał na nią.
Nie wiedzieli, kim jest. Do czego została wyszkolona. Jaki był jej cel poza wypełnieniem warunków traktatu z wrogim królestwem. Ale każdy z nich wierzył, że z zimną krwią zamordowała swoje siostry. Co sprawiało, że zaczęła się zastanawiać, jak długo jej ojciec pozwoli im żyć.
– Jak to zrobiłaś?
Wiele godzin po rozpoczęciu podróży pytanie Sroki wyrwało Larę z zamyślenia. Ciaśniej osłoniła twarz białym jedwabnym szalem, choć mężczyzna był odwrócony do niej plecami.
– Trucizna. – Pozwoliła, by w jej głosie pojawiła się cierpka nuta.
Prychnął.
– Ktoś tu się zrobił bezczelny, bo wierzy, że jest nietykalny.
Przeciągnęła językiem po suchych wargach, na plecach czuła gorąco wschodzącego słońca. Później wślizgnęła się do wewnętrznej oazy spokoju, z której Mistrz Medytacji nauczył ją korzystać, między innymi kiedy tworzyła plany.
– Zatrułam łyżki do zupy.
– Jak? Nie wiedziałaś, gdzie zostaniesz posadzona.
– Zatrułam wszystkie poza tymi u szczytu stołu.
Sroka milczał.
– Przez lata przyjmowałam niewielkie dawki różnych trucizn, by wyrobić sobie odporność – mówiła dalej.
Mimo to Lara przy pierwszej okazji pozbyła się zawartości żołądka, wymiotowała raz za razem, aż go opróżniła, a później wzięła antidotum. Tylko zawroty głowy świadczyły o tym, że zażyła środek usypiający.
Drobna sylwetka Mistrza Intrygi stężała.
– A gdyby zmieniono ustawienie krzeseł? Mogłaś zabić króla.
– Najwyraźniej wierzyła, że warto zaryzykować.
Lara przechyliła głowę. Już wcześniej usłyszała brzęczenie dzwoneczków na uździe konia ojca, kiedy podjeżdżał z tyłu – wierzchowca zdobiło srebro, a nie cyna, jak w przypadku wierzchowców strażników.
– Domyśliłaś się, że zamierzam zabić dziewczęta, których nie potrzebuję – powiedział. – Ale zamiast ostrzec siostry albo spróbować ucieczki, zamordowałaś je, by zająć miejsce wybranej. Dlaczego?
Bo gdyby dziewczęta wyrwały się na zewnątrz, przez całe życie musiałyby uciekać. Sfingowanie ich śmierci było jedynym rozwiązaniem.
– Może i spędziłam życie w izolacji, ojcze, ale dobrze wybrałeś nauczycieli. Wiem, ile muszą wycierpieć nasi poddani w związku z obciążeniami, jakie Ithicana nałożyła na handel. Nasz wróg musi zostać pognębiony, a ze wszystkich sióstr tylko ja jestem do tego zdolna.
– Zamordowałaś siostry dla dobra naszego kraju? – W jego głosie brzmiało rozbawienie.
Lara zmusiła się do suchego śmiechu.
– Bynajmniej. Zamordowałam je, bo chciałam żyć.
– Ryzykowałaś życie króla, by ocalić własną skórę?
Serin odwrócił się w jej stronę, twarz miał zieloną. Szkolił ją, co znaczyło, że król miałby prawo obwinić go o wszystko, co zrobiła. A jej ojciec słynął z braku litości.
Ale król Maridriny jedynie roześmiał się z zadowoleniem.
– Zaryzykowała i wygrała. – Wyciągnął rękę, odsunął szal Lary i otoczył jej policzek dłonią. – Król Aren nie dostrzeże tego, aż będzie o wiele za późno. Czarna wdowa w jego łożnicy.
Król Aren z Ithicany. Aren, już wkrótce jej mąż.
Lara niewyraźnie usłyszała, jak ojciec wydaje strażnikom rozkaz rozbicia obozu, ponieważ zamierzali przespać najgorętsze godziny dnia.
Jeden z żołnierzy zdjął ją z grzbietu wielbłąda Serina. Gdy mężczyźni rozbijali obóz, usiadła na kocu i wykorzystała ten czas na rozmyślania o przyszłości.
Lara wiedziała o Ithicanie tyle co inni Maridrini – a może i więcej. Było to królestwo spowite tajemnicą na równi z mgłą – wiele wysp rozciągających się między dwoma kontynentami, strzeżonych przez wzburzone wody, jeszcze trudniejsze do przebycia z powodu zabezpieczeń, które Ithicanie umieścili w morzu, by chronić swoje ziemie. Ale nie to czyniło Ithicanę tak potężną. Najważniejszy był most rozciągający się ponad wyspami i między nimi, jedyne bezpieczne połączenie między kontynentami przez dziesięć miesięcy w roku. A Ithicana dbała, by królestwa zależne od handlu były głodne. Zdesperowane. I, co najważniejsze, gotowe zapłacić Królestwu Mostu każdą cenę, jakiej zażądało za swoje usługi.
Kiedy Lara spostrzegła, że jej namiot jest już gotów, zaczekała, aż mężczyźni umieszczą wewnątrz jej bagaże, a później ukryła się w upragnionym cieniu, tłumiąc pragnienie, by podziękować mijanym żołnierzom.
Była samotna zaledwie przez czas konieczny do zdjęcia szala, potem do środka wsunął się jej ojciec, a za nim Serin.
– Muszę zacząć uczyć cię szyfrów. – Mistrz Intrygi zaczekał, aż król usiądzie, po czym ulokował się przed Larą. – Ten kod stworzyła Marylyn, a ja śmiem twierdzić, że nauczenie go ciebie w tak krótkim czasie będzie wyzwaniem.
– Marylyn nie żyje. – Pociągnęła łyk letniej wody z manierki, po czym znów starannie ją zamknęła. Gdyby z jakiegoś powodu została zmuszona do ucieczki, miałaby tylko tyle.
– Nie przypominaj mi – warknął.
Jej uśmiech był pełen pewności siebie, której nie czuła.
– To może pogódź się z faktem, że ja jestem wszystkim, co pozostało z dziewcząt, które szkoliłeś, a wtedy nie będę musiała ci przypominać.
– Zaczynaj – polecił ojciec i zamknął lazurowe oczy. Jego obecność w namiocie córki wynikała jedynie z wymogów przyzwoitości.
Serin zaczął uczyć ją szyfru, a ona musiała wszystko zapamiętać, bo do Ithicany nie mogła zabrać żadnych notatek. Istniała możliwość, że nigdy go nie wykorzysta, ponieważ aby okazał się przydatny, król Ithicany musiałby w swej dobroci pozwolić jej na korespondowanie z rodziną. A dobroć, jak jej powiedziano, nie była cechą, z której słynął ten mężczyzna.
– Jak wiesz – mówił Serin monotonnym tonem – Ithicanie są mistrzami łamania szyfrów, poza tym wszystko, co uda ci się wysłać, zostanie poddane wnikliwej kontroli. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ten kod również złamią.
Lara uniosła dłoń i odliczała na palcach.
– Powinnam się spodziewać, że będę całkowicie izolowana, zarówno od Ithicany, jak i od świata zewnętrznego. Może dostanę pozwolenie na korespondencję, może nie, a nawet jeśli, istnieje duże ryzyko, że nasz szyfr zostanie złamany. Nie ma sposobu, by ktokolwiek do mnie dotarł, żeby odebrać wiadomość. Ani żebym ja wysłała cokolwiek z pomocą tamtejszych mieszkańców, bo nie udało się wam skaptować nawet jednego. – Zacisnęła pięść. – Poza ucieczką, co oznaczałoby koniec możliwości szpiegowania, jak twoim zdaniem mam przekazywać wam informacje?
– Gdyby to było łatwe zadanie, już byśmy je wykonali. – Serin wyjął z torby gruby pergamin. – Jest jeden Ithicanin, który koresponduje ze światem zewnętrznym. To król Aren.
Wzięła pergamin z wytłoczonym herbem Ithicany, czyli łukowatym mostem, i pozłacanymi krawędziami i przyjrzała się starannemu pismu. Dokument zawierał żądanie, by Maridrina dostarczyła księżniczkę za żonę zgodnie z postanowieniami Traktatu piętnastu lat, jak również zaproszenie do wynegocjowania nowych zasad handlu między królestwami.
– Chcesz, żebym ukryła wiadomość w jednej z jego?
Pokiwał głową i podał jej słoik przezroczystego płynu.
„Atrament sympatyczny”, pomyślała.
– Spróbujemy skłonić go do wysyłania wiadomości, żebyś miała okazję coś dopisać, ale on nie ma w zwyczaju często korespondować. Z tego powodu powinniśmy powrócić do nauki szyfru twojej siostry.
Lekcja była nużąca, a ona czuła się wyczerpana. Z trudem zapanowała nad sobą, by nie westchnąć z ulgą, kiedy Serin w końcu udał się do swojego namiotu.
Ojciec wstał i ziewnął, choć Lara szczerze wątpiła, by spał, mimo udawanego chrapania.
– Czy wolno mi zadać pytanie, Wasza Wysokość? – spytała, nim zdążył odejść.
Kiedy skinął głową, oblizała wargi.
– Widziałeś go? Nowego króla Ithicany?
– Nikt go nie widział. Noszą maski, zawsze, kiedy spotykają się z obcymi. – Ojciec potrząsnął głową. – Ale spotkałem go raz. Lata temu, gdy był dzieckiem.
Lara czekała, jedwab spódnicy robił się coraz bardziej wilgotny od jej dłoni.
– Podobno jest jeszcze bardziej bezwzględny od swojego ojca. Bezduszny mężczyzna, który nie okazuje litości obcym. – Popatrzył jej w oczy, a nietypowe współczucie w jego spojrzeniu sprawiło, że jej dłonie zmieniły się w lód. – Przeczuwam, że będzie traktował cię okrutnie, Laro.
– Nauczono mnie znosić ból.
Ból i głód, i samotność. Wszystko, co mogło ją czekać w Ithicanie. Nauczono ją, jak je znosić i pozostać wierną swojej misji.
– To może nie być taki ból, jaki znasz. – Ojciec wziął jej rękę i odwrócił ją, ukazując spód dłoni, by mu się przyjrzeć. – Strzeż się przede wszystkim ich dobroci, Laro. Bo Ithicanie są ponad wszystko przebiegli. A ich król nie odda niczego bez zapłaty.
Serce jej zadrżało.
– Nasze królestwo jest uwięzione między Czerwoną Pustynią a Burzliwymi Morzami, most Ithicany to jedyny bezpieczny szlak na zewnątrz – mówił dalej. – Ani pustynia, ani morze nie ugną się przed żadnym panem, ale Ithicana… Chce doprowadzić naszych poddanych do ubóstwa, głodu i załamania, zanim pozwoli na swobodny handel. – Puścił jej dłoń. – Przez wiele pokoleń próbowaliśmy wszystkiego, by przemówić im do rozsądku. Sprawić, by dostrzegli krzywdę, jaką ich chciwość wyrządza niewinnym mieszkańcom naszych ziem. Ale Ithicanie nie są ludźmi. To demony ukryte w ludzkiej postaci. A ja obawiam się, że wkrótce się tego dowiesz.
Kiedy Lara patrzyła, jak jej ojciec opuszcza namiot, mięśnie jej dłoni się napięły. Pragnęła złapać za broń. Zaatakować. Okaleczyć. Zabić.
Nie z powodu jego słów.
Choć ostrzeżenie ojca brzmiało złowrogo, słyszała je niezliczone razy już wcześniej. Teraz chodziło o jego opuszczone ramiona. Rezygnację w głosie. Brak nadziei, który przez chwilę widziała w jego oczach. Wszystkie sygnały, że choć ojciec włożył w ten gambit wiele wysiłku, tak naprawdę wcale nie wierzył, że ona odniesie sukces w tej misji. Chociaż Lara nie znosiła być niedoceniana, jeszcze bardziej nienawidziła, kiedy tym, którzy się dla niej liczyli, działa się krzywda. A teraz, gdy jej siostry zostały uwolnione z kajdan, nic nie było dla niej ważniejsze od Maridriny.
Ithicana zapłaci za swoje zbrodnie przeciwko jej ludowi, a nim ona skończy z królem Arenem, on nie tylko się ugnie.
Będzie krwawił.
* * *
Po kolejnych czterech dniach podróży na północ czerwone wydmy ustąpiły falującym wzgórzom porośniętym suchymi krzakami i niskimi drzewami, a później stromym górom, które zdawały się dotykać nieba. Podążali wąskimi wąwozami. Klimat powoli zaczął się zmieniać, na niekończącej się brązowej ziemi pojawiały się plamy zieleni, a od czasu do czasu kolorowy kwiat. Wyschnięty strumień przed nimi stał się błotnisty, a po kilku godzinach karawana brodziła przez wolno płynącą wodę, ale poza tym okolica była wysuszona na wiór. Surowa i na pierwszy rzut oka nienadająca się do życia.
Mężczyźni, kobiety i dzieci przerywali pracę na wyschłych polach, by osłonić oczy i przyjrzeć się przejeżdżającej grupie. Wszyscy byli chudzi, w przetartych ubraniach z samodziału i szerokich słomianych kapeluszach, które chroniły ich przed nieubłaganym słońcem. Utrzymywali się przy życiu dzięki skąpym plonom i chudemu bydłu, które hodowali. Nie mieli innego wyboru. Choć w poprzednich pokoleniach rodziny mogły zarobić na handlu swoimi towarami dość, by kupić mięso i ziarno sprowadzane z Harendell przez most, rosnące podatki i myta Ithicany to zmieniły. Teraz jedynie bogacze mogli sobie pozwolić na te towary, a rzemieślnicy Maridriny zostali zmuszeni do porzucenia warsztatów i pracy na tych suchych polach, by nakarmić dzieci.
„Ledwie je nakarmić”, poprawiła się w duchu Lara. Czuła ściskanie w piersi, gdy do karawany podbiegły dzieci, a spod ich podartych ubrań wyraźnie wystawały żebra.
– Niech Bóg błogosławi Jego Wysokość! – wołały. – Niech Bóg błogosławi księżniczkę!
Małe dziewczynki biegły obok wielbłąda Serina i podawały jej sznury splecione z dzikich kwiatów, którymi Lara otaczała ramiona, a później siodło, gdy zrobiło się ich zbyt dużo.
Serin dał jej woreczek srebrnych monet do rozdania, a ona z trudem powstrzymywała palce przed drżeniem, gdy wciskała je w małe rączki. Wkrótce poznali jej imię, a gdy błotnisty strumień zmienił się w krystaliczne bystrza płynące w dół, w stronę morza, dzieci krzyczały:
– Pobłogosław księżniczkę Larę! Chroń naszą piękną księżniczkę!
Jednak to coraz głośniejsze skandowanie: „Pobłogosław Larę, męczennicę Maridriny” sprawiło, że zrobiło jej się zimno. Nie pozwalało jej zasnąć każdego wieczora na długo po tym, jak Serin kończył lekcje, a później, gdy wreszcie zmorzył ją sen, wypełniało jej głowę koszmarami. Sny, w których więziły ją szydzące demony, w których zawodziły ją wszystkie umiejętności i niezależnie od tego, co zrobiła, nie mogła się uwolnić. Sny, w których Maridrina płonęła.
A z każdym dniem zbliżali się coraz bardziej.
Kiedy w okolicy pojawiły się bujna roślinność i woda, do karawany dołączył większy oddział żołnierzy, a Lara została przeniesiona z wielbłąda do niebieskiego powozu ciągniętego przez zaprzęg białych koni, których uprzęże zdobiły takie same srebrne monety jak uzdę konia jej ojca. Wraz ze strażnikami przybył cały orszak służących, które miały się zajmować wszystkimi potrzebami Lary, myć ją, szorować i pielęgnować, w miarę jak zbliżali się do Vencii, stolicy Maridriny.
Ich szepty wpadały przez ściany namiotu: że jej ojciec trzymał przyszłą narzeczoną króla Ithicany ukrytą przez te wszystkie lata na pustyni dla jej własnego bezpieczeństwa. Że była cenną córką, zrodzoną z ulubionej żony, wybraną przez niego, by zjednoczyć dwa królestwa w pokoju, a jej urok i wdzięk miały sprawić, że Ithicana obdarzy Maridrinę wszystkimi korzyściami należnymi sojusznikowi, co pozwoliłoby królestwu znów rozkwitnąć.
Pomysł, że Ithicana poszłaby na tak duże ustępstwa, był śmieszny, ale Lary nie bawiła ich naiwność. Nie, kiedy widziała desperację i nadzieję w ich oczach. Przeciwnie – wszystko to podsycało wściekłość, którą ukrywała pod łagodnym uśmiechem i pełnym wdzięku machaniem ręką przez okno powozu. Potrzebowała siły, zwłaszcza że słyszała inne szepty.
– Biedna łagodna księżniczka – mówiły służące ze smutkiem w oczach. – Co się z nią stanie wśród tych demonów? Jak przeżyje ich brutalność?
– Boisz się? – Ojciec zaciągnął zasłony w jej powozie, kiedy zbliżyli się do przedmieść Vencii, co nie spodobało się Larze.
Było to miasto, w którym się urodziła, i nie widziała go od czasu, kiedy w wieku pięciu lat została zabrana z haremu i zawieziona do kompleksu, gdzie rozpoczęła szkolenie.
Odwróciła się do niego.
– Byłabym głupia, gdybym się nie bała. Jeśli odkryją, że jestem szpiegiem, zabiją mnie, a później z czystej złośliwości anulują ustępstwa.
Ojciec mruknął potakująco, po czym wyjął spod płaszcza dwa noże inkrustowane maridrińskimi rubinami i podał je córce. Lara rozpoznała w nich ceremonialną broń noszoną przez kobiety z Maridriny na znak, że są zamężne. W założeniu miały służyć mężowi, by mógł bronić honoru swojej żony, ale zwykle były tępe. Ozdobne. Bezużyteczne.
– Są piękne. Dziękuję.
Roześmiał się.
– Przyjrzyj się uważniej.
Lara wysunęła je z pochew, sprawdziła krawędzie i odkryła, że są ostre, ale broń nie była dobrze wyważona. Wtedy ojciec wyciągnął rękę i nacisnął jeden z klejnotów, a wówczas złota rękojeść rozsunęła się, ukazując nóż do rzucania.
Lara się uśmiechnęła.
– Jeśli nie pozwolą ci porozumiewać się ze światem zewnętrznym, musisz czekać na właściwy moment, poznawać ich tajemnice, a później uciec. Może nawet walczyć o wolność i powrócić do nas z tym, czego się nauczyłaś.
Pokiwała głową, przerzucając noże z ręki do ręki, by je wyczuć. Nie zamierzała powrócić z własnej woli, by osobiście przedstawić wymyśloną przez siebie strategię inwazji. Prosiłaby się o śmierć.
Odkąd Lara dowiedziała się, że ojciec zamierza zabić ją i jej siostry przy kolacji, miała czas na rozmyślania nad tym, dlaczego postanowił zamordować córki, które nie zostały wybrane na królową. Chodziło o coś więcej niż utrzymanie intrygi w tajemnicy do momentu zdobycia mostu. Ojciec chciał utrzymać tę intrygę w tajemnicy na zawsze, bo gdyby ktokolwiek się o niej dowiedział, nie mógłby już wykorzystywać pozostałych przy życiu dzieci jako pionków w negocjacjach. Nikt by mu już nie zaufał. Podobnie jak on nigdy nie zaufałby jej. Co znaczyło, że gdyby Lara wróciła, niezależnie od tego, czy osiągnęłaby sukces, również zostałaby uciszona.
Ojciec wyrwał ją z zamyślenia.
– Byłem tam, kiedy zabiłyście po raz pierwszy. Wiedziałaś?
Ostrza w dłoniach Lary znieruchomiały, kiedy sobie przypomniała. Ona i jej siostry miały szesnaście lat, gdy pod czujnym spojrzeniem Serina wprowadzono do kompleksu szereg mężczyzn w kajdanach. Byli najeźdźcami z Valcotty, którzy zostali pojmani i sprowadzeni, by sprawdzić odwagę wojowniczych księżniczek Maridriny. „Zabijcie albo zostańcie zabite”, powiedział Mistrz Erik, gdy wypchnięto je, jedną po drugiej, na plac ćwiczeń. Niektóre z sióstr zawahały się i upadły pod rozpaczliwymi ciosami mężczyzn. Lara nie. Ale wiedziała, że nigdy nie zapomni głuchego odgłosu, z jakim jej ostrze wbiło się w gardło przeciwnika po drugiej stronie placu. Tego, jak patrzył na nią zaskoczony, po czym powoli osunął się na piasek i otoczyła go kałuża krwi.
– Nie wiedziałam.
– O ile dobrze sobie przypominam, twoją specjalnością są noże.
Zabijanie było jej specjalnością.
Powóz dudnił na miejskim bruku, kopyta koni uderzały o kamienie z cichym trzaskiem. Na zewnątrz Lara od czasu do czasu słyszała wiwaty, więc odsunęła zasłonę i próbowała się uśmiechnąć do brudnych mężczyzn i kobiet stojących wzdłuż ulicy, o twarzach bladych od głodu i choroby. Jeszcze gorsze były dzieci – ich otępiałe, pozbawione nadziei spojrzenia i muchy bzyczące wokół oczu i ust.
– Dlaczego nic dla nich nie zrobisz? – spytała ostro ojca, którego twarz pozostawała bez wyrazu, kiedy wyglądał przez okno.
Zwrócił w jej stronę spojrzenie lazurowych oczu.
– A jak myślisz, dlaczego cię stworzyłem? – Sięgnął do kieszeni i dał jej garść srebra, by wyrzuciła monety przez okno.
Zamknęła oczy, gdy zubożali ludzie walczyli między sobą o błyszczący metal. Ocali ich. Wyrwie most spod panowania Ithicany i żaden Maridrin nie będzie już chodził głodny.
Konie zwolniły, wjechali na biegnące zakosami ulice prowadzące w dół do portu, gdzie czekał statek mający zabrać ją do Ithicany.
Odsunęła zasłonę, by po raz pierwszy spojrzeć na morze. W powietrzu unosiła się woń ryb i słonej wody. Wznoszenie i opadanie spienionych fal przyciągnęło jej uwagę. Ojciec wyjął jej noże z dłoni – zwróci je, kiedy nadejdzie właściwy czas.
Powóz jechał przez targ, który wydawał się niemal pozbawiony życia, kramy świeciły pustkami.
– Gdzie są wszyscy? – spytała.
Twarz ojca była poważna i nieprzenikniona.
– Czekają, aż otworzysz bramy do Ithicany.
Powóz wjechał do portu i się zatrzymał. Nie urządzono żadnej ceremonii. Ojciec pomógł jej wysiąść. Oczekujący na nich statek miał banderę w barwach lazuru i srebra, kolorach Maridriny.
Król szybko poprowadził ją przez dok i po trapie na statek.
– Droga do Południowej Strażnicy zajmuje niecałą godzinę. Na dole są służące, które cię przygotują.
Lara posłała ostatnie spojrzenie Vencii i płonącemu nad nią jasnemu słońcu, po czym wpatrzyła się w chmury, mgłę i ciemność rozciągające się po drugiej stronie wąskiej cieśniny. Jedno królestwo do ocalenia. Jedno królestwo do zniszczenia.