- promocja
Królestwo Nikczemnych - ebook
Królestwo Nikczemnych - ebook
Babka była sycylijską wiedźmą.
Wnuczka, by pomścić śmierć siostry, jest gotowa na pakt z samym diabłem.
Bliźniaczki Vittoria i Emilia wychowały się w Palermo pod czujnym okiem babki, sycylijskiej wiedźmy. Zawsze z amuletami na szyi. Złote i srebrne cornicello mają je chronić przed złem. Siostry – choć na co dzień ich życie kręci się wokół oliwy i bruschetty w rodzinnej restauracji – nie są zwykłymi dziewczynami. Są streghe. To czarownice ze starego rodu, którego korzenie sięgają Bogini Księżyca. Ich pochodzenie i magiczny talent może ściągnąć na nie duże niebezpieczeństwo - niejedna streghe zginęła już na stosie. Gdy zaczyna się spełniać ponura przepowiednia i w okolicy dochodzi do morderstw nastoletnich dziewczyn, siostry mają osiemnaście lat. Vittoria właśnie flirtuje z Domenikiem, a Emilia jest nieszczęśliwie zakochana w braciszku zakonnym…
Siły Złego tymczasem wkraczają na Sycylię. Nikczemni powrócili, by odzyskać dług krwi. Kiedy Emilia odkrywa okaleczone ciało zamordowanej siostry, poprzysięga zemstę i podejmuje prywatne dochodzenie.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-287-2107-4 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40
Rozdział 41
Rozdział 42
Rozdział 43
Rozdział 44
Rozdział 45
Rozdział 46
Rozdział 47
Rozdział 48
PodziękowaniaPROLOG
Porywisty wiatr szarpał za drewniane dzwonki wietrzne, jakby próbował przed czymś ostrzec. W oddali fale wzburzonego morza biły o brzeg. Gorączkowe szepty wody przybierały na sile i zdawało się, że morze jest magiem przyzywającym jakieś niszczycielskie moce. Dokładnie tego dnia rok po roku sztorm wyglądał tak samo – najpierw morze przemieniało się we wściekłą kipiel, potem słychać było ogłuszający grzmot i niebo pękało pod naporem tysiąca błyskawic. W ten sposób zły duch domagał się zapłaty – krwawej ofiary za wykradzioną moc.
Nie pierwszy już raz i nie ostatni miał ściągnąć na siebie klątwy wiedźm.
Nonna Maria ze swojego bujanego fotela niedaleko kominka uważnie przypatrywała się bliźniaczkom nucącym ochronne zaklęcia, których sama je nauczyła. Każda z dziewczynek w dłoni ściskała cornicello, niewielki amulet w kształcie rogu. Kobieta ignorowała dobiegające zza okna wycie wiatru i wsłuchiwała się w słowa wypowiadane szeptem przez Vittorię i Emilię. Dziewczynki, wyśpiewując w wielkim skupieniu inkantacje, pochylały ciemne głowy nad amuletami.
– Niechaj moce ziemi, księżyca i kamienia błogosławią to serce, niechaj błogosławią ten dom.
Siostry obchodziły właśnie ósme urodziny. Nonna nie mogła się nadziwić, że są już takie duże. Po plecach przebiegł jej lodowaty dreszcz i owinęła się szczelniej szalem. Jednak chłód, który przenikał jej ciało w niedużej kuchni, nie miał wiele wspólnego z temperaturą za oknem. Szparami z zewnątrz wsączała się osobliwa woń – mieszanina smrodu siarki oraz znajomego zapachu plumerii i pomarańczy. Mimo że Nonna starała się nie zwracać na to uwagi, czuła, jak siwiejące włosy stają jej dęba na karku. Gdyby jej ludzka babka była teraz wśród żywych, bez wątpienia uznałaby ten charakterystyczny aromat za zły znak i cały wieczór spędziłaby na klęczkach w katedrze z różańcem w rękach.
Nie ulegało wątpliwości, że diabeł wyruszył na łowy. Albo jeden z jego nikczemnych braci.
Niepokój wniknął w serce Nonny szybko i gładko niczym jeden z jej ostrych jak brzytwa noży do obierania warzyw i owoców. Minęło sto lat, odkąd Malvagi pokazali się ostatni raz. Praktycznie nikt nie wspominał już o Nikczemnych. Stali się teraz bohaterami bajek opowiadanych przed snem dzieciom, aby zniechęcić je do opuszczania w nocy łóżek.
Ludowe podania budziły tylko śmiech wśród dorosłych, którzy zapomnieli, kim jest siedmioro książąt Piekieł. Nie dotyczyło to jednak Nonny Marii – legendy o tych istotach zapadły jej głęboko w pamięć, na zawsze zaszczepiając w niej lęk przed nimi. Kobieta poczuła dziwne mrowienie na plecach, jakby kryjący się wśród cieni Nikczemni utkwili w niej spojrzenie swoich czarnych niczym bezgwiezdne niebo oczu. Było tylko kwestią czasu, nim ruszą na poszukiwania.
O ile już tego nie zrobili. Kiedy ośmielasz się okraść diabła, możesz być pewny, że kara cię nie minie.
Kobieta skupiła się znów na bliźniaczkach. Niepokój dziewczynek tego wieczoru dorównywał wzburzeniu Morza Tyrreńskiego i zapowiadał kłopoty. Vittoria za bardzo spieszyła się z wypowiadaniem zaklęć; Emilia, usiłując dotrzymać jej kroku, zacinała się.
W pewnym momencie w kominku rozległ się trzask pękającej w ogniu gałązki, po nim kolejny. Zabrzmiało to niczym dźwięk kruszących się kości – widełek ptasiego obojczyka, łamanych nad księgami czarów, z których korzystały dziewczynki. Taki dźwięk sam w sobie również mógł być interpretowany jako zły omen. Nonna chwyciła kurczowo podłokietniki fotela z taką siłą, że jej knykcie przybrały kolor blanszowanych migdałów leżących na ladzie kuchennej.
– Calmati! Vittoria, dokąd tak gnasz? – skarciła podopieczną. – Jeśli nie zrobisz tego, jak należy, będziesz musiała wszystko zaczynać od początku. Chyba nie chcesz zbierać cmentarnej ziemi samotnie i po ciemku?
O dziwo, Vittoria wcale nie wyglądała na przerażoną – można było wręcz odnieść wrażenie, że perspektywa błąkania się po cmentarzu w blasku księżyca w pełni i wśród odgłosów szalejącego sztormu całkiem jej odpowiadała. Wydąwszy usta, po chwili delikatnie potrząsnęła głową.
Z odpowiedzią pospieszyła jej siostra. Posławszy Vittorii ostrzegawcze spojrzenie, zwróciła się do babki:
– Będziemy bardziej uważać, Nonna.
Na poparcie swoich słów uniosła flakonik z wodą święconą wykradzioną z klasztoru i nachyliła szyjkę nad amuletami, aby wypłynęło z niej po jednej kropli, które skwiercząc, skapnęły na każde cornicello: srebrne i złote. Była to ofiara mająca zagwarantować równowagę między światłem a ciemnością. Dar w części rekompensujący to, co zostało skradzione przed wiekami.
Jako w piekle, tak i na ziemi.
Udobruchana Nonna przyglądała się, jak dziewczynki kończą rzucanie ochronnego czaru. Poczuła ulgę, gdy z ognia wystrzeliły białe iskry, by już po chwili przybrać na powrót czerwony kolor. Nowy rok, nowe zwycięstwo. Kolejny raz udało im się przechytrzyć Złego. Prędzej czy później nadejdzie dzień, gdy czary ochronne stracą swoją moc, jednak Nonna wolała nie zapuszczać się tam myślą. Zerknęła na parapet, gdzie w równych rządkach leżały wyschnięte cząstki pomarańczy. Widok ten podziałał na nią krzepiąco.
Pęczki lawendy suszyły się nad obudową kominka. Na niewielkiej wyspie kuchennej z kamienia wśród mąki leżały aromatyczne zioła. Czekały, aż dłonie gospodyni zbiorą je w staranne wiązki. Werbena, bazylia, oregano, natka pietruszki i liść laurowy – każde z nich pachniało, a wspólnie tworzyły oszałamiającą woń. Niektóre z nich miały posłużyć jako przyprawy do świątecznego obiadu, inne zostały zebrane z myślą o czarach. Teraz, gdy dziewczynki odprawiły już ochronny rytuał, mogły rozkoszować się posiłkiem.
Nonna zerknęła na zegar stojący na obudowie kominka – zbliżała się pora, gdy jej córka z zięciem wrócą po zamknięciu rodzinnej restauracyjki, a wraz z nimi w domu zagoszczą śmiech i serdeczność.
Szalejące sztormy i omeny nie zburzą spokoju rodu di Carlo.
Kiedy płomienie się uspokoiły, Emilia usiadła i zaczęła obgryzać paznokcie. Wstrętny nałóg, który Nonna chciała za wszelką cenę wytrzebić. Dziecko wypluło odgryziony kawałek paznokcia, który spadł na posadzkę.
– Emilio! – zagrzmiała Nonna.
Dziewczynka drgnęła zaskoczona i szybko opuściła rękę. Zawstydzona popatrzyła na babkę.
– Natychmiast wrzuć to do ognia! – nakazała nonna. Przecież te drobiny mogłyby wpaść w ręce ludzi praktykujących le arti oscure!
– Przepraszam, Nonna – wybąkała dziewczynka, przygryzając wargę.
Kobieta wiedziała, jakie pytanie zaraz padnie.
– Babciu, opowiesz nam jeszcze raz o czarnoksięstwie? – poprosiła Emilia.
– Albo o Malvagi! – wtrąciła się Vittoria, zawsze głodna historii o Nikczemnych. Nawet w noce, gdy teoretycznie nie wolno było wypowiadać na głos takich imion. – Proszę!
– Należy wystrzegać się rozmów na takie tematy – przypomniała Nonna. – To przynosi pecha.
– Ależ Nonna, przecież to tylko historyjki – powiedziała cichym głosem Emilia.
Ach, gdybyż to było prawdą. Nonna Maria położyła dłoń na sercu i wykonała ochronny gest. Na koniec ucałowała koniuszki swoich palców, po czym wypuściła wstrzymywane w płucach powietrze. Bliźniaczki spojrzały na siebie, uśmiechając się triumfalnie. Babcia zdążyła się już oswoić z myślą, że trzymanie tych legend w tajemnicy przed podopiecznymi mijało się z celem. Teoretycznie ta osobliwa fascynacja groziła, iż dziewczynki zaczną marzyć o siedmiu książętach Piekieł, ale nawet to ich nie odstraszało. Nonna martwiła się, że wyobraźnia podopiecznych przydawała podziemnym istotom romantycznych cech. Uznała teraz, że wskazane byłoby im przypomnieć, dlaczego oszałamiająco piękne, lecz pozbawione duszy stworzenia powinny budzić w nich lęk.
– Umyjcie ręce i zajmijcie się wałkowaniem ciasta. Kiedy będziecie robić makaron busiate, opowiem wam tę historię.
Promienne uśmiechy na dwóch twarzyczkach ogrzały jej serce i przegnały chłód, jakim natchnął ją złowróżbny sztorm. Świderki z pomidorowym pesto stanowiły jedną z ulubionych potraw dziewczynek. Nonna domyślała się, że bliźniaczki będą zachwycone, gdy odkryją czekającą w pojemniku z lodem cassatę. Wprawdzie biszkoptowe ciasto z ricottą tradycyjnie pieczono na święta Wielkiejnocy, jednak dziewczynki uwielbiały, gdy babcia uświetniała nim dzień ich urodzin.
Mimo że Nonna przywiązywała wielką wagę do różnego rodzaju środków zapobiegawczych, nie była pewna, ile słodyczy ostanie się w życiu jej podopiecznych, gdy dorosną, i dlatego nie przepuszczała żadnej okazji, by je rozpieszczać. Inna sprawa, że nie potrzebowała do tego dodatkowych zachęt – miłość babci do wnuczek sama w sobie stanowi potężną magię.
Emilia zdjęła z półki moździerz i tłuczek. Na jej twarzy odmalowało się wielkie skupienie, gdy przystąpiła do zbierania składników na pesto alla Trapanese, to znaczy oliwy z oliwek, czosnku, migdałów, bazylii, sera owczego pecorino i wiśniowych pomidorów. Vittoria tymczasem zdjęła wilgotną tkaninę przykrywającą rozrobione ciasto i zaczęła rozwałkowywać je na makaron dokładnie tak, jak nauczyła ją Nonna. Dziewczynki miały dopiero skończone osiem lat, a już znakomicie radziły sobie w kuchni. Zresztą nie było to szczególnie zaskakujące – żyły między domem a restauracją, i to właśnie w kuchni spędzały gros czasu. W tej chwili obie zerkały na babcię spod gęstych rzęs, a ich twarze przypominały identyczne maski wyrażające wyczekiwanie.
– No i co? – nie wytrzymała w końcu Vittoria. – Opowiesz nam wreszcie tę historię?
Nonna westchnęła i zaczęła:
– Istnieje siedmiu książąt piekielnych, jednak członkowie rodu di Carlo winni lękać się tylko czterech spośród nich: Gniewu, Chciwości, Zazdrości i Pychy. Pierwszy pragnie posiąść waszą krew. Drugi skraść wasze serce. Trzeci duszę. A czwarty wasze życie.
– Nikczemni – szepnęła Vittoria niemal nabożnym tonem.
– Malvagi to demoniczni książęta nawiedzający nasz świat nocą w poszukiwaniu dusz, które mogliby porwać i zanieść swojemu władcy, diabłu. Ich głód nie zna umiaru, polują na śmiertelników, dopóki nie przegna ich nadejście świtu.
Nonna opowiadała, niespiesznie kołysząc się na fotelu. Poskrzypywanie drewna tłumiło dźwięki sztormu za oknem. W pewnym momencie wymownym ruchem głowy wskazała robotę wyznaczoną dziewczynkom, przypominając, że nadal nie wywiązały się z umowy. Bliźniaczki posłusznie zabrały się do pracy. Kobieta tymczasem ciągnęła:
– Książęta są do tego stopnia skażeni grzechem, że w naszym świecie nie potrafią znieść blasku słońca, przez co zmuszeni są działać nocą. To kara zesłana na nich przed wiekami przez La Prima Strega. Na długo nim na świecie pojawił się pierwszy człowiek.
– A gdzie teraz znajduje się Pierwsza Wiedźma? – zainteresowała się Emilia. W tonie jej głosu pobrzmiewała sceptyczna nuta. – Dlaczego nikt jej nigdy nie widział?
Nonna namyślała się chwilę, nim udzieliła odpowiedzi:
– Ma swoje powody. A my musimy uszanować jej wolę.
– A jak wyglądają demoniczni książęta? – spytała Vittoria, mimo że tę część opowieści musiała już znać na pamięć.
– Przypominają śmiertelników, ale w ich w czarnych jak węgiel oczach widoczne są czerwone błyski. Ich skóra jest twarda jak kamień. Pamiętajcie, że nigdy pod żadnym pozorem nie wolno wam wdawać się z nimi w rozmowę. Jeśli kiedyś zobaczycie Nikczemnego, musicie jak najszybciej się ukryć. Kiedy demon was zauważy, nie cofnie się przed niczym dla zdobycia waszej duszy. Nikczemni to istoty nocy, zrodzone z mroku i blasku księżyca. Ich największym pragnieniem jest siać zniszczenie. Dlatego strzeżcie swoich serc; jeśli nie będziecie uważać, Nikczemni wyrwą je wam z piersi i będą żłopać waszą krew parującą w nocnym powietrzu.
Bliźniaczki rozumiały co prawda, że Nikczemni to pozbawione dusz istoty, sługusy diabła, które zgładziłyby je przy pierwszym spotkaniu, lecz mimo to czuły jakiś niewytłumaczalny pociąg do owych mrocznych i tajemniczych książąt Piekieł.
Przeznaczenie chciało, by jedna z dziewcząt związała się z nimi bardziej niż jej siostra.
– Ale skąd będziemy wiedzieć, że spotkałyśmy któregoś z nich? – zastanowiła się Vittoria. – Co jeśli będą mieć zakryte oczy?
Upłynęła chwila, nim Nonna się odezwała. Dziewczynki i tak wiedziały już za dużo. Jeśli starożytna przepowiednia ma się spełnić, najgorsze dopiero przed nimi.
– Po prostu będziecie wiedzieć – stwierdziła z przekonaniem.
Nonna Maria, wierna rodzinnej tradycji, nauczyła dziewczynki magicznych sztuczek pozwalających ukrywać się przed wzrokiem zarówno śmiertelników, jak i istot nocy. Co roku w dniu swoich urodzin bliźniaczki zbierały zioła rosnące w maleńkim ogrodzie na tyłach domu i tworzyły z nich ochronne amulety.
Taki talizman, nim osiągnął pełnię mocy, należało skropić wodą święconą, posypać świeżo zebraną na cmentarzu ziemią i skąpać w iskrzących się promieniach księżyca. Dziewczynki wypowiadały słowa ochronnego zaklęcia nad amuletami. Pamiętały, by w czasie pełni księżyca nie wymawiać na głos imienia Malvagi. A co najistotniejsze, nigdy nie rozstawały się ze swoimi amuletami.
Cornicello Emilii wykonane było ze srebra, Vittorii ze złota. Siostry ostrzeżono, by pod żadnym pozorem nie zbliżały do siebie dwóch talizmanów – miało to grozić czymś strasznym. Zdaniem Nonny byłoby to równie niebezpieczne jak sytuacja, gdy słońce i księżyc musiałyby obok siebie błyszczeć na tym samym niebie, spowijając cały świat w wieczystym półmroku zmierzchu. Wówczas, opowiadała Nonna, książęta Piekieł zdołaliby raz na zawsze porzucić swoje podziemne więzienie. Mordowaliby śmiertelników, wykradali im dusze, dopóki cały ludzki świat nie obróciłby się w popiół, upodabniając się do koszmarnej krainy, w której wiedli żywot.
Kiedy dziewczynki spałaszowały obiad i ciasto na deser, mamma i papa dali im po buziaku na dobranoc. Nazajutrz miały zacząć pomagać w kuchni rodzinnej trattorii i były z tego powodu bardzo podekscytowane. Emilia i Vittoria leżały już na wspólnym materacu, ale nadal chichotały i bawiły się amuletami. Każda z nich w garści trzymała swój skarb w kształcie rogu i wymachiwała nim niczym maleńkim mieczem, udając, że odpiera ataki Malvagi.
– Kiedy dorosnę, chciałabym być zieloną wiedźmą – wyznała Emilia, gdy zabawa dobiegła końca i leżała przytulona do siostry. – Będę uprawiać rozmaite zioła. I otworzę własną restauracyjkę. A w moim menu będą same potrawy stworzone z magii i blasku księżyca. Będę taka sama jak Nonna.
– Twoja knajpka będzie lepsza od jej knajpki. – Vittoria objęła czule siostrę. – A ja zostanę królową i dopilnuję, żeby niczego ci nie brakowało.
Pewnej nocy postanowiły, że będą dzielne. Od ósmych urodzin dziewczynek upłynął już niemal miesiąc. Wydawało się, jakby wieki minęły od dnia, w którym Nonna podzieliła się z nimi mrożącym krew w żyłach ostrzeżeniem. Vittoria wcisnęła siostrze do rąk swój amulet. Kiedy to robiła, jej twarz wyrażała determinację.
– Proszę, weź go – poleciła.
Emilia nie wahała się długo i już po chwili zacisnęła palce na złotym rogu.
Wtem z obu amuletów wystrzeliło dziwne rozmigotane światło, w którym kolor lawendowy mieszał się z czernią. Szok był tak wielki, że Emilia z wrażenia upuściła naszyjnik siostry. Vittoria błyskawicznie zawiesiła go sobie z powrotem na szyi, tam gdzie było jego miejsce. Wpatrywała się szeroko otwartymi piwnymi oczami w migoczące światło, które szybko przygasło. Dziewczynki nie odezwały się ani słowem. Same nie wiedziały, czy milczenie podszyte jest strachem, czy też raczej fascynacją. Emilia zacisnęła pięść – skóra nadal dziwnie ją piekła. Vittoria, której twarz ginęła w cieniu, przyglądała się jej bez ruchu.
Nagle zza okna doleciał przeciągły dźwięk, który przyprawił je o ciarki – jak gdyby ogar piekielny zawył do księżyca. Potem dziewczynki wytłumaczyły sobie, że było to zawodzenie wiatru hulającego po labiryncie wąskich uliczek ich dzielnicy. Nigdy przed nikim nie przyznały się do tego, co zrobiły. Nigdy też nie wracały w rozmowie do chwili, gdy w ich pokoju zapłonęło osobliwe czarno-fioletowe światło.
Nie rozmawiały o tym nawet ze sobą. A już na pewno nie wspominały o pamiętnej nocy Nonnie Marii.
Ponieważ udawały, że nic się nie stało, Emilia nie wyznała siostrze, że w niej samej zaszła wtedy nieodwracalna zmiana. Ilekroć trzymała teraz w dłoni swoje cornicello i mocno się skoncentrowała, dostrzegała coś, co określała jako luccicare: była to subtelna, lekko migotliwa aura otaczająca każdego człowieka.
Każdego z wyjątkiem niej samej oraz siostry.
Być może Vittoria również posiadła tę nową zdolność, ale nigdy się z tym nie zdradziła. To był pierwszy z wielu sekretów, jakie odtąd miały rozdzielić bliźniaczki. Jedna z dziewczynek miała w przyszłości zapłacić za niego najwyższą cenę.ROZDZIAŁ 1
Dziesięć lat później
Nonna Maria uwijała się w kuchni, jakby sama wypiła do ostatniej kropli całe espresso parzone w naszej restauracyjce. Dosłownie odchodziła od zmysłów z niepokoju. Powód? Moja siostra bliźniaczka spóźniała się do pracy, a dla babki jej nieobecność była zwiastunem największych nieszczęść. Nie pomagał fakt, że Vittoria znikła też poprzedniego wieczoru. Niech Bogini ma ją w swojej opiece.
Pech chciał, że księżyc stał w pełni, a do tego przybrał wstrętny żółty odcień. To wystarczyło, by Nonna zaczęła pod nosem mamrotać przestrogi, które zazwyczaj skłaniały mojego ojca do ryglowania drzwi. Na szczęście ojciec z wujem Nino byli akurat w sali dla gości, gdzie ze zmrożonej butelki rozlewali do kieliszków cytrynowy likier limoncello dla klientów, którzy zjedli już kolację. Utarła się tradycja, że nie wypuszczaliśmy za próg bywalców Morza i Wina, zanim nie osuszyli kieliszków z pysznym likierem, który sprowadzał na nich cudowną błogość po smacznym posiłku.
– Śmiej się, ile chcesz, ale to niebezpieczne. Demony włóczą się po ulicach i tylko czyhają, by skraść komuś duszę – mruknęła Nonna, nie przerywając siekania czosnku do krewetek.
Nóż śmigał, opadając w błyskawicznym tempie na wysłużoną deskę do krojenia. Chwila nieuwagi i kobieta mogła stracić palec.
– Twoja siostra popełnia głupstwo, że kręci się o tej porze poza domem. – Umilkła i utkwiła wzrok w małym amulecie w kształcie rogu, który nosiłam na szyi. Troska odcisnęła się w głębokich zmarszczkach wokół jej oczu i ust. – Emilio, czy twoja siostra na pewno wzięła ze sobą swoje cornicello?
Nie było sensu odpowiadać. Nigdy, ale to nigdy nie rozstawałyśmy się z naszymi skarbami. Towarzyszyły nam zawsze i wszędzie, nawet w kąpieli. Moja siostra złamała każdą zasadę, z wyjątkiem tej jednej. Zwłaszcza po tym, co przydarzyło się pamiętnej nocy, gdy miałyśmy osiem lat… Zamknęłam na chwilę oczy, żeby odegnać nieprzyjemne wspomnienie. Nonna nadal nie miała pojęcia, że od tamtej pory, gdy ściskałam w dłoni amulet, potrafiłam dostrzec luccicare, migotliwą poświatę, jaką roztaczali wokół siebie ludzie. Liczyłam, że na zawsze pozostanie to moją tajemnicą.
– Mamma, litości – odezwała się z przyganą w głosie moja matka, unosząc wzrok na powałę, jak gdyby spodziewała się, że bogini niebios usłyszy jej modlitwy i ześle do kuchni piorun. Nie wiedziałam tylko, kogo miałby ugodzić: Nonnę czy mamę. – Najpierw dokończmy obsługiwać gości, potem będzie czas na zamartwianie się Nikczemnymi. W tej chwili mamy bardziej naglące problemy. – Spojrzawszy na patelnię, dodała: – Czosnek zaraz się przypali.
Nonna mruknęła pod nosem coś, co zabrzmiało jak „Tak samo będą się smażyć ich dusze w Piekle, jeśli ich nie ocalimy, Nicoletto”. Musiałam przygryźć wargę, żeby się nie roześmiać. Po chwili, już głośniej, powiedziała:
– Coś jest nie w porządku, czuję to w kościach. Jeśli Vittoria za chwilę nie wróci, pójdę jej poszukać. Malvagi nie ośmielą się skraść jej duszy, kiedy będę w pobliżu. – Po tych słowach Nonna opuściła tasak na niczego niespodziewającą się makrelę. Głowa ryby spadła na posadzkę z wapienia.
Westchnęłam oburzona tym marnotrawstwem: głowa makreli mogła się jeszcze przydać. Najlepszy dowód, że Nonna naprawdę jest rozkojarzona. Przecież to ona pokazała nam, że każdą część zwierzęcia da się wykorzystać.
Kości były pod tym względem wyjątkowym przypadkiem, bo nadawały się do wykorzystania jedynie w kuchni, a nie do czarów. A w każdym razie takie zasady obowiązywały nas, kobiety z rodu di Carlo. Nie wolno nam było pod żadnym pozorem stosować le arti oscure, czarnej magii. Podniosłam rybi łeb z posadzki i wrzuciłam go do miski z zamiarem dokarmienia potem kotów na ulicy. Odepchnęłam myśli o czarnoksięstwie.
Nalałam odrobinę schłodzonego wina dla Nonny. Dla osłody dodałam parę cząstek pomarańczy i maczane w cukrze skórki. Już po chwili na ściankach szklanki osiadła skroplona para, niczym poranna rosa. Był środek lipca, a w Palermo o tej porze roku upał dokuczał nawet nocami. Nie pomagało otwieranie okien, przez które miejscowi chcieli zwabić powiew wiaterku.
Wyjątkowy skwar panował w kuchni, ale nawet w chłodniejszych miesiącach pracowałam z włosami zaczesanymi wysoko do góry, tak wielki żar bił od ognia pod kuchenką.
Morze i Wino, trattoria rodu di Carlo, słynęła w całej Sycylii z jedzenia tak pysznego, że dawało wręcz grzeszną satysfakcję. Każdego wieczoru lokal zapełniał się wygłodniałymi bywalcami pragnącymi znów skosztować przysmaków przyrządzonych zgodnie z przepisami Nonny. Niezależnie od pogody już późnym popołudniem ustawiały się kolejki. Nonna tłumaczyła powodzenie swojej kuchni użyciem prostych składników. Przyznawała zarazem, że być może nie bez znaczenia jest też szczypta magii, stosowana przez nią przy gotowaniu. Oba te stwierdzenia były prawdziwe.
– Proszę, babciu – powiedziałam.
Teoretycznie nie wolno nam było używać magii poza domem, ale uznałam, że nic nie ryzykuję. Wypowiedziawszy szeptem krótkie zaklęcie, podsunęłam jej szklankę po wilgotnym kamiennym stole. Nastrój Nonny na chwilę się poprawił, gdy osuszyła szklankę słodkiego czerwonego, lekko zaczarowanego wina. Babcia odwróciła się do nas plecami, a wtedy matka wypowiedziała do mnie bezgłośne „dzięki”. A ja wyszczerzyłam do niej zęby w uśmiechu.
Nie rozumiałam, dlaczego właściwie Nonna była taka wzburzona tego wieczoru. W ostatnich tygodniach, począwszy od naszych osiemnastych urodzin, Vittoria już kilka razy nie stawiła się wieczorem do pracy w kuchni. Wracała ze swoich eskapad już po zmroku, wślizgiwała się po kryjomu do domu. Jej brązowe policzki pałały, a ciemne oczy błyszczały. Wyczuwałam w takich chwilach, że zaszła w niej jakaś zmiana. Podejrzewałam, że to sprawka pewnego młodego kupca z targu.
Nazywał się Domenico Nucci Junior.
Raz zajrzałam do pamiętnika Vittorii – imię Domenica powtarzało się często nagryzmolone na marginesach kartek. Nie wczytywałam się, bo wyrzuty sumienia wzięły górę i szybko wsunęłam zeszyt pod obluzowaną deskę podłogową, gdzie siostra urządziła sobie kryjówkę. Nadal dzieliłyśmy jeden pokój na pierwszym piętrze naszego niewielkiego, wiecznie pełnego ludzi domu, dlatego odetchnęłam z ulgą, gdy Vittoria nie zorientowała się, że myszkowałam w jej rzeczach.
– Babciu, Vittorii nic nie grozi – powiedziałam, podając jej świeżą natkę pietruszki do przybrania krewetek. – Przecież tłumaczyłam ci już, że flirtuje z chłopakiem Nuccich, który niedaleko zamku handluje ryżowymi kulkami z mięsnym nadzieniem, wypiekanymi przez jego rodzinę. Dzisiaj wieczorem w mieście trwają przygotowania do święta i pewnie Domenico nie może opędzić się od klientów. A Vittoria, jak znam życie, częstuje ryżowymi kulkami wszystkich, którzy przesadzili z winem mszalnym – dodałam, mrugając wesoło. Jednak nawet to nie uśmierzyło niepokoju babci. Odstawiłam miskę z natką pietruszki i przytuliłam Nonnę. – Żaden demon nie próbuje wykraść jej duszy ani pożreć jej serca. Niedługo Vittoria przyjdzie, słowo honoru.
– Mam nadzieję, że pewnego dnia nauczysz się poważnie traktować znaki zsyłane przez boginie, moje dziecko.
Może, pewnego dnia. Ale prawda była taka, że przez całe życie nasłuchałam się opowieści o czerwonookim demonicznym księciu, a mimo to żaden jeszcze nie stanął na mojej drodze. Niezależnie od tego, dokąd wygnano Nikczemnych, wszystko wskazywało na to, że nie mają zamiaru stamtąd wracać. Lęk, jaki we mnie budzili, porównałabym do obawy, jaką mogłybyśmy odczuwać na myśl, że dinozaury nagle się odrodzą i najadą Palermo. Babcia zajęła się krewetkami, a ja skupiłam się na dźwiękach towarzyszących gotowaniu. Podzwanianie noży podczas siekania oraz łyżek przy mieszaniu potraw stanowiły dla mnie najpiękniejszą symfonię. Mogłam przy niej najpełniej doświadczyć radości, jaką dawało tworzenie jedzenia.
Zaciągnęłam się aromatem czosnku i masła.
Gotowanie było dla mnie połączeniem magii i muzyki. Cichy trzask pękających skorupek, skwierczenie rozgrzanego tłuszczu, gdy na patelnię trafiały plastry dojrzewającego boczku pancetta, metaliczne podzwanianie trzepaczki do jajek obijającej się o ścianki miski, rytmiczne trzaski wydawane przez tasak opadający na drewnianą deskę do krojenia. Uwielbiałam wspólne rodzinne gotowanie. Prawdę mówiąc, nie potrafiłabym wyobrazić sobie lepszego sposobu spędzenia wieczoru.
Moja przyszłość, w wyobraźni związana z restauracyjką Morze i Wino, miała być wypełniona miłością i światłem. Planowałam wykupienie sąsiedniego budynku za zaoszczędzone pieniądze. Wówczas mogłabym rozwinąć rodzinny interes. Chętnie eksperymentowałam z przepisami pochodzącymi z różnych zakątków Włoch. Marzyłam, by pewnego dnia stworzyć własne autorskie menu.
Moja matka, nucąc pod nosem, ugniatała marcepan, nadając mu kształt różnych owoców.
– Sympatyczny chłopak z tego Domenica. Idealna partia dla Vittorii. Jego matka zawsze jest dla mnie bardzo miła.
Na reakcję Nonny nie musiałyśmy długo czekać – oburzona babcia gwałtownie uniosła w górę białą od mąki rękę, jak gdyby myśl, że jej wnuczka miałaby zaręczyć się z Nuccim, cuchnęła bardziej od uliczek pobliskiego targu rybnego.
– Cóż za brednie! Przecież ona jest o wiele za młoda, by myśleć o zamążpójściu. A poza tym w żyłach tego chłopaka nie płynie prawdziwa sycylijska krew.
Moja matka i ja potrząsnęłyśmy w milczeniu głowami. Domyślałam się, że niechęć Nonny do Domenica wcale nie była podyktowana jego toskańskim pochodzeniem. Gdyby to od niej zależało, skazałaby mnie i siostrę na życie w domu zbudowanym przez naszych przodków – w cichej dzielnicy Palermo – aż po kres naszych dni. Zdaniem Nonny tylko pod jej skrzydłami byłyśmy bezpieczne. A już na pewno nie można liczyć, że odpowiednio się nami zaopiekuje zwykły chłopaczek śmiertelnik. Domenico, w przeciwieństwie do mojego ojca, nie był wiedźmim synem. Dla mojej babci oznaczało to, iż nie był godny, by powierzać mu nasze rodzinne tajemnice.
– Urodził się tutaj. Jego matka pochodzi stąd. To chyba czyni go Sycylijczykiem, nieprawdaż? – zauważyłam. – Przestań się boczyć, babciu. Złość piękności szkodzi.
Nonna odchrząknęła głośno, ignorując moje próby udobruchania jej. Baba uparta jak osioł, zwykł mawiać na temat swojej małżonki mój dziadek. Nonna chwyciła rzeźbioną drewnianą łyżkę i wycelowała ją we mnie.
– Sardynki morze wyrzuciło na brzeg, a mewy nie chciały ich tknąć. Wiesz, co to oznacza? Te ptaki nie są głupie. Zły burzy morze, a mewy wolą trzymać się z dala od jego podarunków.
– Mamo – jęknęła moja matka, odkładając na stół marcepan. – Zeszłej nocy zatonął okręt przewożący ropę naftową. To ropa jest odpowiedzialna za pomór ryb, nie diabeł.
Babka w odpowiedzi posłała jej spojrzenie, które niejednego pozbawiłoby życia.
– Nicoletto, to znak, że Malvagi nadchodzą. Wiesz o tym równie dobrze jak ja. Przybyli, aby upomnieć się o spłatę długu. Słyszałaś przecież o znalezionych zwłokach. Moment, gdy się pojawiły, pokrywa się z przepowiednią. Twoim zdaniem to też zbieg okoliczności?
– Jakich zwłokach? – zdziwiłam się. – O czym ty mówisz?
Nonna zacisnęła usta. Moja matka szybko odwróciła do niej głowę, znowu zapominając o marcepanie. Kobiety wymieniły znaczące spojrzenia, a ja poczułam, jak po plecach pełznie mi lodowaty dreszcz.
– Jakich zwłokach? – nie dawałam za wygraną. – I co to za przepowiednia?
W ostatnich dniach miałyśmy więcej niż zwykle roboty w restauracji. Przygotowywałyśmy się na przyjęcie tłumu gości, spodziewanych w związku z jutrzejszym świętem, dlatego od pewnego czasu nie miałam okazji posłuchać, o czym plotkowano na targowisku. Nic nie wiedziałam o żadnych zwłokach.
Matka posłała babci spojrzenie, które miało znaczyć: „Ty zaczęłaś, to teraz dokończ”, po czym powróciła do lepienia marcepanowych owoców. Nonna usiadła na krześle niedaleko okna, w dłoniach ściskała szklankę z winem. Lekki wiaterek pomagał rozproszyć nieznośny zaduch panujący w kuchni. Babcia opuściła powieki, jakby rozkoszowała się tym zefirkiem. Wyglądała na wykończoną. To, co się działo, naprawdę dużo ją kosztowało.
– Babciu, proszę, powiedz mi, co się stało.
– Tydzień temu doszło do dwóch morderstw, w obu zginęły dziewczyny. Jedna w mieście Sciacca, druga tutaj, w Palermo.
Sciacca to portowe miasteczko na brzegu Morza Śródziemnego, położone na południe od Palermo. Było niczym klejnot niezwykłej piękności na wyspie pełnej skarbów. Myśl, że mogło tam dojść do morderstwa, wydawała się absurdalna. Ale rzeczywistość była nieubłagana – śmierć zbierała swoje żniwo tak samo w raju, jak i w piekle.
– To straszne – jęknęłam. Odłożyłam nóż na stół, serce tłukło mi się w piersi. Utkwiwszy wzrok w babci, spytałam: – Czy one... czy były śmiertelniczkami?
Spojrzenie Nonny nie pozostawiało wątpliwości. Streghe, zabite były czarownicami. Nic dziwnego, że ostatnio bez przerwy wspominała o powrocie Nikczemnych. Wyobraźnia podsuwała jej zapewne najmroczniejsze obrazy: ciało moje albo Vittorii porzucone na ulicy, nasze dusze, nad którymi pastwią się demony w Piekle, podczas gdy nasza krew wsiąka w spękane kamienne płyty, zasilając magię Ziemi. Czoło zrosił mi pot, lecz mimo to zadrżałam. Nie miałam pojęcia, co myśleć o tych morderstwach.
Nonna często strofowała mnie za mój sceptycyzm. Nawet teraz nie byłam do końca przekonana, że śmierć dziewczyn to sprawka Malvagi. Wszak jeśli wierzyć prastarym legendom, Nikczemni byli posyłani z misją zawierania układów ze śmiertelnikami i pozyskiwania ich dusz dla Złego, a nie zabijania. Poza tym od co najmniej stu lat nikt nie widział, by stąpali po ziemi.
Morderstwa popełniane przez ludzi nie były niczym nadzwyczajnym. A gdy ludzie podejrzewali, że mają do czynienia z wiedźmą, bardzo często dochodziło do mordów. Już w zeszłym tygodniu dotarły do nas pogłoski, jakoby w okolicy sformował się oddział łowców czarownic, ale dotychczas nie widziałyśmy żadnych dowodów ich działalności. A teraz, gdy zamordowano wiedźmy, byłam skłonna obarczyć winą za zabójstwa owych fanatyków religijnych. Oznaczało to, że powinnyśmy być jeszcze ostrożniejsze, aby nikt nas nie zdemaskował. Koniec z rzucaniem nieskomplikowanych zaklęć w sytuacjach, gdy mógł nas widzieć przypadkowy świadek. Ja z reguły bardzo uważałam, ale nie mogłam tego samego powiedzieć o mojej siostrze. Ukrywanie się nie leżało w jej charakterze, wolała wszystko robić na widoku.
Może zatem Nonna miała rację, że tak się niepokoiła.
– Co miałaś na myśli, kiedy powiedziałaś, że Malvagi przybyli, by ściągnąć dług? I o co chodzi z tą przepowiednią?
Nonna nie była zachwycona, że dręczę ją tymi pytaniami. Ale musiałam w tej chwili mieć zdecydowany wyraz twarzy i babka zrozumiała, że nie dam jej spokoju, dopóki nie odpowie.
Westchnąwszy z rezygnacją, wyjaśniła:
– Według niektórych podań Nikczemni będą odtąd powracać na Sycylię co kilka tygodni, aby szukać czegoś, co zostało skradzione Złemu.
Nie znałam tej legendy.
– A co zostało skradzione? – spytałam zaintrygowana.
Moja matka zamarła w bezruchu. Ale już po chwili powróciła do lepienia marcepanowych przysmaków. Nonna sączyła w milczeniu wino, jej wzrok tonął w ciemnej cieczy, jakby spodziewała się, że wyczyta z niej przyszłość.
– Chodzi o dług krwi.
Uniosłam brwi ze zdziwienia. Dług krwi? Brzmiało to dość złowieszczo. Na usta cisnęły mi się kolejne pytania, jednak w tej chwili ktoś zapukał do bocznych drzwi, które służyły do wnoszenia towaru. Z gwarnej mniejszej sali jadalnej dobiegł głos ojca, który wołał do wuja Nino, żeby w jego zastępstwie zabawił przez chwilę gości. Rozległy się kroki w korytarzu i już po chwili usłyszałyśmy skrzypnięcie otwieranych drzwi.
– Buonasera, signore di Carlo. Czy zastałem Emilię?
Momentalnie rozpoznałam ten niski głos. Tylko jedno mogło sprowadzić tu Antonia Vicenzu Bernardo, świeżo upieczonego członka bractwa zakonnego. Zakonnicy z pobliskiego klasztoru żyli z datków wiernych. Raz albo dwa razy w miesiącu gotowałam dla nich obiad w imieniu rodzinnej trattorii.
Nonna z dezaprobatą patrzyła, jak błyskawicznie wycieram dłonie w szmatkę i rzucam fartuch na wyspę kuchenną. Wygładziłam przód mojej ciemnej spódniczki. Na górze była biała od mąki. Zapewne wyglądałam teraz jak królowa popiołu. I cuchnęłam czosnkiem.
Straszne. Miałam osiemnaście lat i już na zawsze miałam być nieszczęśliwie zakochana.
– Emilio... bardzo cię proszę – próbowała oponować Nonna.
– Babciu, ulice są pełne ludzi świętujących przed jutrzejszym festiwalem. Będziemy się trzymać głównej ulicy, obiecuję. Ugotuję obiad raz-dwa, a w drodze powrotnej zgarnę Vittorię do domu. Wrócimy, nim się spostrzeżesz.
– Nie. – Nonna podniosła się błyskawicznie z krzesła i gestami, jakimi zagania się z powrotem do stada niesforną kurę, próbowała zmusić mnie, bym wróciła do porzuconej deski do krojenia. – Emilio, nie wolno ci opuszczać domu. Nie dzisiaj. – Mówiąc to, ściskała kurczowo swoje cornicello. Jej twarz przybrała błagalny wyraz. – Niech ktoś inny przygotuje posiłek dla braciszków. W przeciwnym razie ryzykujesz, że twoje zwłoki dołączą do innych umarlaków w klasztorze.
– Mamma! – zgromiła ją moja matka. – Co ty pleciesz!
– Nie martw się, babciu – odezwałam się. – Jeszcze przez długi, długi czas nie mam w planie umierać.
Dałam jej buziaka na pożegnanie, po czym porwałam z talerza nie do końca uformowany kawałek marcepanu i wpakowałam go sobie do ust. Przeżuwając słodką masę, wrzuciłam do koszyka pomidory, świeżo zerwaną bazylię, domowej roboty ser mozzarella, czosnek, butelkę oliwy z oliwek i niedużą butelkę octu balsamicznego, którą wuj Nino przywiózł ze swojego niedawnego wypadu do Modeny. To nie był ocet, jaki tradycyjnie stosowałyśmy w naszej kuchni, ale ostatnio naszła mnie ochota na eksperymenty kulinarne, a poza tym uwielbiałam, gdy jedzenie było delikatnie skropione octem.
Dorzuciłam jeszcze słoiczek soli, upieczony przez nas wcześniej bochenek chrupiącego chleba, po czym szybko, nie chcąc uczestniczyć w kolejnej sprzeczce, wymknęłam się z kuchni.
Uśmiechnęłam się słodko do fratello Antonia. Z niedaleka dolatywał głos babki, która przeklinała teraz zarówno jego, jak i cały klasztor. Pozostawało mi wierzyć, że fratello jej nie słyszy. Był młody, zaledwie trzy lata starszy ode mnie i Vittorii, i przystojny jak na członka bractwa zakonnego. Jego oczy miały kolor roztopionej czekolady, a po ustach zawsze błąkał się cień uroczego uśmiechu. Dorastał po sąsiedzku. Jako dziewczynka marzyłam, że kiedyś zostanie moim mężem. Wielka szkoda, że ślubował czystość. Byłam pewna, że co druga Włoszka z ochotą powitałaby pocałunki jego pełnych ust. Ja w każdym razie należałam do tej grupy.
– Buonasera, fratello Antonio – zaszczebiotałam, unosząc przed sobą koszyk z prowiantem.
Czułam się dziwacznie, zwracając się do niego per „bracie”; w końcu rozmawiałam z mężczyzną budzącym we mnie myśli, o które raczej trudno posądzić siostrę.
– Znowu poeksperymentujemy, dzisiaj przyrządzę wam pewną odmianę bruschetty caprese. Co brat na to?
Liczyłam, że pomysł przypadnie mu do gustu. To była szybka i łatwa do przygotowania wersja tej bruschetty. Wprawdzie zawsze lepiej smakował chleb skropiony oliwą z oliwek i delikatnie podpieczony, ale w mojej wersji mieliśmy się obejść bez rozpalania ognia.
– Emilio, brzmi niebiańsko – wyznał. – Ale bardzo cię proszę, daruj sobie tego „brata”. Wystarczy „Antonio”. Znamy się od dziecka, nie ma sensu, żebyśmy zachowywali się tak oficjalnie. – Skinąwszy nieśmiało głową w moją stronę, pochwalił: – Piękna fryzura.
– Grazie.
Sięgnęłam do włosów i musnęłam palcami kwiat. Kiedy byłyśmy młodsze, nabrałam zwyczaju wplatania we włosy kwiatów pomarańczy i palmerii. Ułatwiałam w ten sposób życie osobom, które nie mogłyby bez tego odróżnić mnie od siostry. Musiałam przypomnieć sobie teraz, że przecież Antonio ślubował poświęcić życie Wszechmogącemu Panu i wcale ze mną w tej chwili nie flirtował.
Mimo że czasami z całego serca pragnęłam, żeby zaczął.
Nagle ciszę przeciął metaliczny dźwięk garnka spadającego na kamienną posadzkę. Struchlałam, jednak Antonio udawał, że w ogóle nie zwrócił na to uwagi. Mimo woli zachodziłam w głowę, jaki teraz przedmiot nawinie się pod rękę Nonnie, by mogła wyładować swoją złość.
– Większość braci jest poza murami klasztoru – odezwał się Antonio. – Jeśli chcesz, chętnie ci pomogę.
Babka piekliła się coraz bardziej. Wykrzykiwała mrożące krew w żyłach ostrzeżenia przed demonami mordującymi młode kobiety i wykradającymi ich dusze. Antonio nadal, wykazując się wielką delikatnością, udawał, że nic nie słyszy. Zrewanżowałam mu się, przywołując na usta najbardziej ujmujący uśmiech, na jaki było mnie stać. Miałam nadzieję, że nie wyglądał jak przeraźliwy grymas.
– Będę wniebowzięta – oznajmiłam.
W następnej chwili krzyki Nonny przybrały jeszcze na sile. Antonio podążył spojrzeniem ponad moim ramieniem, marszcząc lekko brwi. Zazwyczaj babka bardzo uważała, by zachowywać dyskrecję wśród klientów naszego przybytku. Gdyby zakonnik usłyszał teraz, jak z jej ust padają słowa o czarnej magii i ochronnych amuletach, oznaczałoby to katastrofę dla naszego świetnie prosperującego rodzinnego lokalu.
Jeśli był ktoś, kogo śmiertelnicy lękali się bardziej od Malvagi, były to właśnie wiedźmy.
* * *
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji