Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Królestwo Pik - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Królestwo Pik - ebook

Seraphine Couronne, córka Króla Kier, uważana jest przez wszystkich za bękarta pozbawionego Mocy Kart. Tak naprawdę, żyjąc w odosobnieniu, z dala od oczu innych, szkoli się i rozwija swoje umiejętności, by w przyszłości stać się tajną królewską bronią.

Gdy król zostaje nagle zamordowany, Seraphine przejmuje tron i postanawia zrobić wszystko, by odkryć prawdę o jego śmierci. Wyrusza z misją do Królestwa Pik, gdzie pod płaszczem dyplomacji skrywa swoje prawdziwe intencje – zemstę. Otoczona wrogami i niebezpiecznymi tajemnicami Arethusa Pique, Seraphine musi nauczyć się zasad gry, której stawką jest nie tylko jej życie, ale i przyszłość całego królestwa.

Czy uda jej się odnaleźć zabójcę ojca, zanim sama stanie się pionkiem w cudzej rozgrywce? W świecie, w którym każdy blefuje i nikt nie odkrywa swoich kart, jedno jest pewne: Seraphine nie zamierza grać uczciwie.

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: brak
ISBN: 978-83-972633-2-1
Rozmiar pliku: 3,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Knot świe­cy za­wie­szo­nej w kin­kie­cie na ka­mien­nej ścia­nie lek­ko przy­ga­sł, gdy z im­pe­tem otwo­rzy­ły się drew­nia­ne drzwi. Po­dmuch wia­tru nie zdo­łał jed­nak do ko­ńca zga­sić pło­mie­nia. Na po­wrót wy­pro­sto­wał się dum­nie, a wosk wol­nym stru­mie­niem za­czął su­nąć po bia­łej po­wierzch­ni świe­cy. Na ko­ńcu wędrów­ki skap­nął na chłod­ną po­sadz­kę, wy­ko­na­ną z sza­re­go ka­mie­nia. W nie­któ­rych miej­scach była na tyle wy­tar­ta i przez to śli­ska, że na­le­ża­ło prze­cha­dzać się po niej po­wo­li, by nie upa­ść.

Mimo to mężczy­zna, któ­ry otwo­rzył drzwi, nie my­ślał w tej chwi­li o za­cho­wa­niu ostro­żno­ści. Wpa­dł do po­miesz­cze­nia, le­d­wo utrzy­mu­jąc rów­no­wa­gę, gdy na­tra­fił sto­pa­mi na wy­tar­ty frag­ment. Za­czął wy­ma­chi­wać ręko­ma na boki, aż osta­tecz­nie sta­nął pro­sto. Po­pa­trzył wiel­ki­mi, prze­ra­żo­ny­mi ocza­mi na czwór­kę ze­bra­nych, któ­rzy sie­dzie­li przy pro­sto­kąt­nym sto­le. Za­le­gła na­gła ci­sza.

Dwóch mężczyzn i dwie ko­bie­ty pa­trzy­li w ocze­ki­wa­niu i z lek­kim znie­cier­pli­wie­niem na przy­by­sza. Roz­kaz był ja­sny: do­pó­ki na­ra­dza­jąca się czwór­ka nie wyj­dzie z ka­mien­nej sali, straż mia­ła ni­ko­go nie wpusz­czać. Mimo wszyst­ko ufa­li stra­żni­kom i wie­dzie­li, że z byle po­wo­du nie wy­ka­za­li­by nie­sub­or­dy­na­cji. Cze­ka­li za­tem, aż przy­bysz, w któ­rym od razu roz­po­zna­li kró­lew­skie­go skry­bę, uspo­koi się na tyle, by wy­ja­wić po­wód swe­go najścia.

– Ucie­kł – wy­sa­pał, ła­pi­ąc się za ser­ce, jak­by nie po­tra­fił za­pa­no­wać nad jego sza­le­ńczym ryt­mem. Po­to­czył wzro­kiem po obec­nych w po­ko­ju, aż w ko­ńcu sku­pił się na jed­nym z mężczyzn, w du­chu uzna­jąc go za przy­wód­cę z po­wo­du jego ogrom­nej i prze­ra­ża­jącej mocy. – Nie ma go ni­g­dzie. Zbie­gł.

Czar­no­wło­sa ko­bie­ta zmarsz­czy­ła brwi.

– Je­steś pew­ny? Prze­szu­ka­łeś cały za­mek?

– Tak. – Prze­łk­nął ci­ężko śli­nę. – Za­brał swo­je przed­mio­ty i ubra­nia. Ale to nie wszyst­ko… – Przy­mknął na chwi­lę po­wie­ki, pró­bu­jąc po­ko­nać strach. Nie uda­ło mu się. Gdy otwo­rzył oczy i za­czął mó­wić, jego głos da­lej się trząsł. – Spraw­dzi­łem ta­lię. Bra­ku­je dwóch kart.

Przy sto­le za­pa­no­wa­ło po­ru­sze­nie. Na­wet nie mu­sie­li py­tać, o ja­kie kar­ty cho­dzi.

Wie­dzie­li.

Bru­net­ka prze­szy­ła wzro­kiem mężczy­znę, na któ­rym skry­ba za­wie­sił wcze­śniej spoj­rze­nie.

– Plan po­zo­sta­je bez zmian – za­rządzi­ła ostro. – Nikt nie po­wi­nien wie­dzieć. Nikt nie po­wi­nien po­sia­dać ta­kiej mocy.

Spo­częły na niej lek­ko znu­dzo­ne oczy. Ich wła­ści­ciel za­ko­ły­sał się na krze­śle, ob­ra­ca­jąc sy­gne­ty na swo­ich pal­cach. Wy­glądał, jak­by przy­nie­sio­ne wie­ści nie­zbyt go obe­szły.

– W po­rząd­ku – zgo­dził się le­ni­wie. Nogi krze­sła z ło­sko­tem ude­rzy­ły o po­sadz­kę. Po­chy­lił się i po­ło­żył łok­cie na sto­le, pa­trząc na ka­żde­go swo­je­go kom­pa­na po ko­lei. – Nie­chaj tak będzie. Je­śli sądzi­cie, że to po­zwo­li unik­nąć błędów prze­szło­ści… Ale co z sy­nem?

– Ma sie­dem lat. Zgi­nie na pust­ko­wiach. Nie ma szans, by prze­żył sa­mot­nie – ode­zwał się dru­gi mężczy­zna sie­dzący przy sto­le.

– A kar­ty? – za­py­ta­ła ko­bie­ta o pi­ęk­nych, ru­dych wło­sach.

– Prze­pad­ną ra­zem z dziec­kiem. Prze­cież nie wy­ko­rzy­sta ich mocy, a gdy­by przy­pad­kiem ktoś inny je zna­la­zł, nie będzie wie­dział, jak się nimi po­słu­żyć. I wła­śnie dla­te­go nie zmie­nia­my pla­nu.

– Do­brze za­tem. Po­świ­ęćmy wszyst­ko, co zna­my. Niech na­stęp­ne po­ko­le­nia za­zna­ją spo­ko­ju.ROZ­DZIAŁ 1

Wal­czy­łam z ku­kła­mi tak za­cie­kle, jak­by sta­li przede mną moi wro­go­wie, a nie sło­ma ob­wi­ąza­na ma­te­ria­łem.

Pra­wa noga do przo­du, sta­bi­li­za­cja, ci­ęcie z le­we­go boku.

Tępy miecz ude­rzył ku­kłę w szy­ję, spra­wia­jąc, że lek­ko za­chy­bo­ta­ła się na sto­ja­ku. Nie zwal­nia­jąc tem­pa, zro­bi­łam pó­ło­brót i ude­rzy­łam ją w brzuch. Na­stęp­nie pod­sko­czy­łam i za­ata­ko­wa­łam dru­gą, sto­jącą tuż obok. Miecz ude­rzył w jej pro­wi­zo­rycz­ny bark i od­bił się z taką siłą, że mu­sia­łam na­pi­ąć ra­mio­na, gdy po­czu­łam drga­nia w ręce.

Wy­lądo­wa­łam, pil­nu­jąc, by roz­ło­żyć od­po­wied­nio ci­ężar na sto­pach. Już daw­no za mną były cza­sy, gdy wy­cho­dzi­łam kon­tu­zjo­wa­na z tre­nin­gu. _Wła­ści­wie je­stem już na ta­kim eta­pie, że mogę na­zy­wać się po­grom­czy­nią ku­kieł_, ż_adna nie ma ze mną szans_, po­my­śla­łam odro­bi­nę iro­nicz­nie.

Ota­rłam pot z czo­ła, sta­ra­jąc się uci­szyć zgry­źli­we my­śli. Do­sko­na­le zda­wa­łam so­bie spra­wę z tego, że nie mo­głam tre­no­wać z żad­nym ży­wym czło­wie­kiem, na­wet je­śli by­łby to ktoś z na­sze­go kró­le­stwa. Oj­ciec nie ufał w pe­łni ni­ko­mu. Daw­niej udzie­lał mi wska­zó­wek, ale prze­ka­zał już wszyst­ko, co wie­dział. Poza tym miał już swo­je lata i od dłu­ższe­go cza­su nie był w sta­nie do­trzy­mać mi tem­pa. W tym przy­pad­ku spraw­dzi­ło się po­wie­dze­nie: uczeń prze­ró­sł mi­strza.

Ćwi­czy­łam więc w sa­mot­no­ści, ale ileż mo­żna było się na­uczyć w cia­snej sali tre­nin­go­wej osa­dzo­nej w piw­ni­cach zam­ku, do któ­rej dro­gę zna­li­śmy wy­łącz­nie ja oraz oj­ciec? Pra­gnęłam zwe­ry­fi­ko­wać swo­je umie­jęt­no­ści w praw­dzi­wym boju. Po­wal­czyć z czło­wie­kiem z krwi i ko­ści. Z kimś, kogo sty­lu nie zna­łam na wy­lot. Tre­no­wa­łam, od­kąd na­uczy­łam się cho­dzić, i wła­ści­wie tyl­ko tym zaj­mo­wa­łam się przez całe ży­cie. Moje cia­ło i umy­sł pod­po­wia­da­ły mi, że da­ła­bym so­bie radę z ka­żdym. Ale jak mia­łam to spraw­dzić, sko­ro moim je­dy­nym prze­ciw­ni­kiem były te cho­ler­ne, bez­mó­zgie ku­kły?

Zmie­rzy­łam je po raz ostat­ni nie­na­wist­nym spoj­rze­niem i zer­k­nęłam na ze­gar. Zbli­żał się czas na­uki stra­te­gii wo­jen­nej, a Sy­lva­in nie lu­bił, gdy się spó­źnia­łam. Był su­ro­wym na­uczy­cie­lem i jed­no­cze­śnie Mi­strzem Woj­ny, czy­li głów­no­do­wo­dzącym wojsk mo­je­go ojca. Je­dy­nie roz­kaz kró­la mógł spra­wić, że ten szorst­ki, ma­ło­mów­ny fa­cet raz w ty­go­dniu opusz­czał ko­sza­ry i uda­wał się do zam­ku, by wy­kła­dać mi teo­rię woj­ny i oma­wiać wszel­kie za­wi­ło­ści zwi­ąza­ne ze stra­te­gicz­nym my­śle­niem oraz roz­pra­co­wy­wa­niem umy­słu prze­ciw­ni­ka.

Nie ska­rży­łam się i nie na­rze­ka­łam, że za­jęcia były nud­ne. Wręcz prze­ciw­nie. Chło­nęłam ka­żde sło­wo z ust Sy­lva­ina, prze­twa­rza­jąc w gło­wie mi­lio­ny wła­snych ście­żek i wy­bo­rów, któ­rych do­ko­na­ła­bym w przed­sta­wia­nych przez nie­go sy­tu­acjach. Słu­cha­łam uwa­żnie, uczy­łam się, ana­li­zo­wa­łam, sta­wa­łam się co­raz le­piej wy­szko­lo­na, prze­bie­glej­sza, my­śla­łam jak wo­jow­nik.

W ko­ńcu tym wła­śnie by­łam. Wo­jow­ni­kiem. Naj­sil­niej­szą bro­nią mo­je­go ojca, Au­gu­sti­ne’a Co­uron­ne’a, Kró­la Kier.

Ksi­ężnicz­ką, na­zy­wa­ną przez wszyst­kich po­zba­wio­nym mocy bękar­tem.

Na lek­cji stra­te­gii wo­jen­nej Sy­lva­in był wy­jąt­ko­wo nie­obec­ny. Zwy­kle twar­do stąpał po zie­mi i nie zda­rza­ło mu się od­pły­wać, co wi­ąza­ło się z jego oso­bo­wo­ścią i pro­fe­sją. Od­zna­czał się trze­źwym i ra­cjo­nal­nym umy­słem. Za­wsze czuj­ny i go­to­wy do od­par­cia ata­ku.

A jed­nak tego dnia błądził my­śla­mi.

Pod ko­niec za­jęć nie wy­trzy­ma­łam i cho­wa­jąc opa­słą ksi­ęgę _Sztu­ki woj­ny_ do tor­by, za­py­ta­łam go:

– Wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Oczy­wi­ście, dla­cze­go py­tasz? – Zmarsz­czył swo­je gru­be brwi.

– Spra­wiasz wra­że­nie, jak­by coś cię tra­pi­ło.

Mężczy­zna wes­tchnął głębo­ko i opa­rł pła­sko dło­nie na biur­ku, spo­gląda­jąc na mnie ocza­mi, w któ­rych błysz­cza­ła in­te­li­gen­cja.

– Nic ci nie umknie, co? Do­sta­li­śmy dziś rano in­for­ma­cję, że Król Pik zbroi woj­sko, ale nie jest to coś, co po­win­no za­przątać ci gło­wę. Zaj­mie­my się tym z two­im oj­cem.

Oży­wi­łam się na­gle.

– Jak my­ślisz, dla­cze­go się zbro­ją?

– Nie wiem, Se­ra­phi­ne. Może to zwy­kłe ćwi­cze­nia, a może na coś się szy­ku­ją.

– Chcą nas za­ata­ko­wać? – Pil­no­wa­łam, by głos mi nie za­drżał.

Co praw­da czte­ry kró­le­stwa żyły w zgo­dzie i łączył nas trak­tat po­ko­jo­wy, ale sto­sun­ki mi­ędzy nami były ra­czej chłod­ne i opie­ra­ły się głów­nie na wy­pra­co­wa­nej rów­no­wa­dze. Z tego względu cały czas mie­li­śmy się na bacz­no­ści, choć nie sądzi­łam, że kto­kol­wiek chcia­łby roz­po­cząć woj­nę.

Sy­lva­in wy­pro­sto­wał się. Jego ma­syw­ne cia­ło wy­da­wa­ło się w tej chwi­li jesz­cze wi­ęk­sze. Był duży, umi­ęśnio­ny i bu­dził gro­zę, a jego zbrązo­wia­ła od ćwi­czeń na po­wie­trzu i po­zna­czo­na bli­zna­mi twarz tyl­ko po­tęgo­wa­ła myśl, że wo­la­ła­bym nie mieć go za wro­ga. Buj­na bro­da i wło­sy ze­bra­ne w ni­ski ku­cyk wca­le nie ła­go­dzi­ły tego wra­że­nia. Nie było w nim nic de­li­kat­ne­go, a gdy tak stał, gó­ru­jąc nade mną, mia­łam ocho­tę uciec gdzie pieprz ro­śnie. Szyb­ko po­ża­ło­wa­łam swo­je­go py­ta­nia.

– Niech tyl­ko spró­bu­ją – wark­nął ni­skim gło­sem. – Acz­kol­wiek nie sądzę, by o to cho­dzi­ło. Nie od­wa­ży­li­by się. Nie mają po­wo­du, by wsz­czy­nać nie­sna­ski. Przez tyle lat uda­wa­ło nam się utrzy­my­wać po­kój, bo ka­żde kró­le­stwo ma coś, cze­go nie ma żad­ne inne. My szko­li­my zwie­rzęta i zaj­mu­je­my się me­dy­cy­ną, Karo sły­nie z han­dlu, Pik wy­do­by­wa zło­ża na­tu­ral­ne, a Trefl zaj­mu­je się rol­nic­twem. Gdy­by któ­ryś z wład­ców prze­rwał tę sym­bio­zę, cała struk­tu­ra le­gła­by w gru­zach.

– Więc nie wiesz, o co cho­dzi? – Przy­ci­snęłam skó­rza­ną tor­bę do pier­si, od­dy­cha­jąc w du­chu z ulgą.

– Do­wiem się tego, a ty się nie martw. Nic nam nie gro­zi. I prze­pra­szam za moje dzi­siej­sze roz­ko­ja­rze­nie.

– Nie trzy­mam cię dłu­żej. Bie­gnij tam, gdzie cię te­raz po­trze­bu­ją.

Sy­lva­in ski­nął mi gło­wą w po­dzi­ęko­wa­niu i wy­sze­dł z sali. Mimo ogrom­ne­go cia­ła po­ru­szał się z gra­cją i zwin­no­ścią. Był świa­do­my ka­żde­go swo­je­go mi­ęśnia i wie­dział, jak to wy­ko­rzy­stać.

Wsta­łam po­wo­li z krze­sła i za­wie­si­łam tor­bę na ra­mie­niu. Wy­szłam z bi­blio­te­ki, w któ­rej zwy­kłam po­bie­rać lek­cje, i po­szłam do swo­jej kom­na­ty, by zo­sta­wić w niej rze­czy. Zbli­ża­ła się pora obia­du, a był to je­dy­ny czas, gdy mo­głam zo­ba­czyć ojca. Przez resz­tę dnia zaj­mo­wał się spra­wa­mi kró­le­stwa. Sta­ra­łam się więc nie po­mi­jać po­si­łków i wy­ko­rzy­sty­wać ka­żdą chwi­lę, któ­rą mo­głam spędzić z tatą. Był moim au­to­ry­te­tem i mi­strzem. To on mnie wy­cho­wał i wszyst­kie­go na­uczył, ko­rzy­sta­jąc je­dy­nie z po­mo­cy gu­wer­nan­tek. Sta­rał się być jak naj­lep­szym oj­cem, a jed­no­cze­śnie wład­cą jed­ne­go z naj­wi­ęk­szych i naj­sil­niej­szych kró­lestw. Swo­ją po­tęgą do­rów­ny­wa­ło nam tyl­ko Kró­le­stwo Pik.

Gdy we­szłam do sali ja­dal­nej, uśmiech sam po­ja­wił się na mo­ich war­gach.

– Wi­taj, oj­cze.

Po­de­szłam do nie­go i zło­ży­łam po­ca­łu­nek na jego po­licz­ku za­ro­śni­ętym przez buj­ną, rudą bro­dę. Przy ka­żdym in­nym wsty­dzi­ła­bym się ta­kie­go po­ka­zu uczuć, ale pod­czas po­si­łków nie mu­sia­łam przej­mo­wać się ety­kie­tą. W po­miesz­cze­niu nie to­wa­rzy­szył nam nikt inny. To oj­ciec wpa­dł na po­my­sł, by te chwi­le za­re­zer­wo­wać wy­łącz­nie dla nas. Słu­żba na­kry­wa­ła więc do sto­łu i wy­cho­dzi­ła, a my mo­gli­śmy za­cho­wy­wać się swo­bod­nie.

– Cze­ść, mój pło­mycz­ku. – Tato uwiel­biał na­zy­wać mnie tym piesz­czo­tli­wym okre­śle­niem. Na­wi­ązy­wa­ło do ko­lo­ru mo­ich wło­sów, ta­kie­go sa­me­go jak jego. – Jak ci idą ćwi­cze­nia?

– Zna­ko­mi­cie. Je­śli znaj­dziesz czas, mo­że­my zro­bić so­bie mały spa­ring. – Spoj­rza­łam na nie­go z na­dzie­ją, za­sia­da­jąc na krze­śle obok.

– Dziś już na pew­no nie, bo po obie­dzie jadę na łowy. Po­dob­no przy po­łu­dnio­wej gra­ni­cy po­ka­zał się bia­ły je­leń. Je­śli uda­ło­by mi się go zła­pać, by­łby cen­nym na­byt­kiem dla kró­le­stwa, zwłasz­cza gdy­by ktoś zdo­łał się z nim Zwi­ązać. Ale może ju­tro… – Uśmiech­nął się lek­ko.

Czu­jąc, jak ogar­nia mnie do­bry hu­mor, na­ło­ży­łam so­bie na ta­lerz groch i mi­ęso. Tato często je­ździł na sa­mot­ne po­lo­wa­nia na ma­gicz­ne, rzad­ko wy­stępu­jące zwie­rzęta, szcze­gól­nie te wy­ższej ka­te­go­rii. To jed­no z jego naj­wi­ęk­szych hob­by.

– Trzy­mam cię za sło­wo. Mam na­dzie­ję, że nie wy­co­fasz się ze stra­chu w ostat­niej chwi­li, tak jak ostat­nio.

– Wte­dy po pro­stu we­zwa­ły mnie na­głe obo­wi­ąz­ki – burk­nął, czer­wie­ni­ąc się na twa­rzy.

– Ja­sne. Wca­le nie prze­ra­zi­ła cię wi­zja po­ła­ma­nych ko­ści.

Za­śmia­łam się ci­cho, ale za­raz spo­wa­żnia­łam, gdy przy­po­mnia­łam so­bie, co prze­ka­zał mi ge­ne­rał.

– To praw­da, że Pik się zbroi?

Oj­ciec pod­nió­sł na mnie wzrok znad po­traw­ki.

– Skąd wiesz? Sy­lva­in ci po­wie­dział?

Przy­tak­nęłam.

– To do­brze. Po­win­naś wie­dzieć, ja­kie pa­nu­ją wo­kół na­stro­je i do cze­go są zdol­ne inne kró­le­stwa, ale w tym przy­pad­ku nie przej­mo­wa­łbym się spe­cjal­nie. Oczy­wi­ście przyj­rzy­my się bli­żej spra­wie, ale nie wy­gląda to na nic gro­źne­go. Woj­ska Pika nie mają po­wo­du, by nas ata­ko­wać. Karo tym bar­dziej nie jest dla nich żad­nym za­gro­że­niem i leży za da­le­ko, mu­sie­li­by prze­bić się albo przez nas, albo przez Mi­ędzy­las. Więc spo­koj­nie, pło­mycz­ku. Nie dzie­je się nic, co po­win­no za­przątać two­ją gło­wę.

Ode­tchnęłam z ulgą. Do­pie­ro sło­wa ojca prze­ko­na­ły mnie, że nie było cze­go się oba­wiać. Ufa­łam w jego osąd sy­tu­acji i wie­dzia­łam, że nie okła­ma­łby mnie. Nie miał przede mną żad­nych ta­jem­nic. Zda­wał so­bie spra­wę, że by­łam przy­szło­ścią tego kró­le­stwa, więc mu­sia­łam być świa­do­ma wszyst­kich spraw to­czących się do­oko­ła. I mimo że ni­g­dy nie uczest­ni­czy­łam w żad­nych ba­lach, ban­kie­tach czy in­nych wy­da­rze­niach, za­wsze in­for­mo­wa­no mnie, co się na nich wy­da­rzy­ło. Zna­łam moc­ne i sła­be stro­ny ka­żde­go z trzech po­zo­sta­łych wład­ców, choć oni le­d­wie wie­dzie­li o moim ist­nie­niu.

– Będę po­wo­li szy­ko­wał się do wy­jścia. Przed ło­wa­mi mu­szę za­trosz­czyć się o pew­ną spra­wę. Przy­tra­fił się bar­dzo wy­jąt­ko­wy przy­pa­dek. Pe­wien chło­piec w wie­ku osiem­na­stu lat stra­cił swo­ją Moc Kart. Cze­ka­li­śmy do jego dwu­dzie­stych pi­ątych uro­dzin, aby spraw­dzić, czy ją od­zy­ska, i nie­ste­ty nie uda­ło się. Dziś jest dzień jego wy­gna­nia, ale ro­dzi­na zbun­to­wa­ła się i nie chce go wy­pu­ścić. To dość de­li­kat­ne i szcze­gól­ne za­jście, oso­bi­ście chcia­łbym się w to za­an­ga­żo­wać.

Wpa­ko­wa­łam so­bie do ust mar­chew­kę. Ni­g­dy nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać, gdy w roz­mo­wie po­ja­wiał się te­mat szu­le­rów. Wszy­scy sądzi­li, że nie mia­łam mocy, co czy­ni­ło ze mnie wła­śnie szu­le­ra, oso­bę prze­klętą przez Kar­cia­ne­go Boga. Wiel­ki­mi kro­ka­mi zbli­ża­ły się moje dwu­dzie­ste pi­ąte uro­dzi­ny i je­śli do tego cza­su nie uak­tyw­ni­ła­by się moja moc, po­win­nam zo­stać wy­gna­na na Zie­mie Ni­czy­je. W tej jed­nej kwe­stii nie zna­łam pla­nów ojca. Miał za­miar ujaw­nić wte­dy moje praw­dzi­we dzie­dzic­two? Gdy tyl­ko za­czy­na­łam z nim ten te­mat, zby­wał mnie. A lu­dzie z roku na rok omi­ja­li mnie co­raz szer­szym łu­kiem, trak­tu­jąc jak trędo­wa­tą. Chy­ba nikt nie sądził, że w ci­ągu trzech lat coś się zmie­ni, bo rzad­ko do tego do­cho­dzi­ło. Za­zwy­czaj ka­żdy ro­dził się z Mocą Kart.

Oj­ciec po­ca­ło­wał mnie w czu­bek gło­wy i wy­sze­dł. Ja za to skie­ro­wa­łam się znów do piw­ni­cy. My­śli za­prząta­li mi ci nie­szczęśni szu­le­rzy, dla­te­go za­mknęłam się w zu­pe­łnie in­nym po­miesz­cze­niu.

Tam, gdzie mo­głam uwol­nić swo­ją praw­dzi­wą na­tu­rę.

Obu­dzi­łam się zla­na po­tem, czu­jąc, że coś jest nie tak.

Kom­na­ta fa­lo­wa­ła, jak­by ma­te­ria nie mo­gła zde­cy­do­wać się, jaki przy­brać kszta­łt.

Za­mru­ga­łam kil­ka razy i ob­raz w ko­ńcu się wy­ostrzył, a po­miesz­cze­nie prze­sta­ło wi­ro­wać. Nie­mniej wci­ąż we­wnątrz mnie po­zo­sta­wa­ło oso­bli­we uczu­cie ob­co­ści. Prze­łk­nęłam śli­nę, któ­ra le­d­wo prze­szła przez ści­śni­ęte gar­dło.

Od­rzu­ci­łam ko­łdrę na bok i wzdry­gnęłam się, gdy po­czu­łam chłód na roz­grza­nym cie­le. Wie­dzia­łam, że nie za­snę z po­wro­tem, do­pó­ki nie upew­nię się, że wszyst­ko jest w po­rząd­ku.

Po­ło­ży­łam się spać, za­nim tato wró­cił z po­lo­wa­nia. Dzi­siaj jego wy­pra­wa wy­jąt­ko­wo się prze­ci­ągnęła, a ja by­łam zbyt zmęczo­na, by na nie­go po­cze­kać. Dru­gi tre­ning kosz­to­wał mnie wie­le sił, acz­kol­wiek w ko­ńcu uda­ło mi się zro­bić coś, cze­go uczy­łam się od mie­si­ęcy. Nie mo­głam się do­cze­kać, aż po­chwa­lę się tym ojcu.

Po­sta­wi­łam sto­py na zim­nym ka­mie­niu i po ci­chu prze­szłam przez kom­na­tę. Uchy­li­łam lek­ko drzwi, żeby wyj­rzeć na ko­ry­tarz. Oświe­tla­ły go świe­ce w kin­kie­tach. Cie­nie, ta­ńczące na ścia­nach wraz z ru­sza­jącym się pło­mie­niem po­py­cha­nym przez prze­ci­ąg, wy­wo­ła­ły we mnie nie­po­kój. Wo­kół pa­no­wa­ła ci­sza. Już chcia­łam zrzu­cić to na ma­ja­ki sen­ne i wró­cić do cie­płe­go łó­żka, gdy coś mnie tknęło. Po­sta­no­wi­łam spraw­dzić, czy tato na pew­no wró­cił z po­lo­wa­nia. Ra­czej nie zda­rza­ło mu się zo­sta­wać na noc poza zam­kiem, a gdy miał taki za­miar, za­wsze mnie o tym in­for­mo­wał.

Chcąc jak naj­szyb­ciej uspo­ko­ić się i wró­cić do cie­płe­go łó­żka, prze­mknęłam ko­ry­ta­rzem. Nie wró­ci­łam na­wet po buty. Bose sto­py mi prze­ma­rzły, a całe cia­ło po­kry­ła gęsia skór­ka. Zwiew­na, bia­ła ko­szu­la zde­cy­do­wa­nie nie była od­po­wied­nim stro­jem na noc­ne wędrów­ki po zam­ku.

Na szczęście kom­na­ta ojca znaj­do­wa­ła się nie­da­le­ko mo­jej, więc szyb­ko do­ta­rłam do celu. Przed drzwia­mi le­żał ryś, a obok stał jego wła­ści­ciel, je­den z Wa­le­tów z oso­bi­stej gwar­dii kró­lew­skiej. Jego wi­dok mnie uspo­ko­ił. Obec­no­ść stra­żni­ka ozna­cza­ła, że oj­ciec był w po­miesz­cze­niu. Mimo wszyst­ko chcia­łam zo­ba­czyć go na wła­sne oczy i upew­nić się, że leży bez­piecz­nie w łó­żku. To dziw­ne uczu­cie, któ­re­go za­zna­łam za­raz po prze­bu­dze­niu, po­wo­li mnie opusz­cza­ło, choć moją klat­kę pier­sio­wą wci­ąż wy­pe­łnia­ło prze­świad­cze­nie, że coś jest nie tak.

Kiw­nęłam mężczy­źnie gło­wą, a on ukło­nił się z sza­cun­kiem, choć wie­dzia­łam, że było to wy­mu­szo­ne. Ka­żdy my­ślał, że by­łam nie­ślub­nym dziec­kiem swo­je­go taty, w do­dat­ku nie­po­sia­da­jącym mocy. Po­zwo­li­ło mi to na ży­cie w cie­niu, ale przez to na dwo­rze nie cie­szy­łam się zbyt do­brą opi­nią. To nie tak, że o mnie plot­ko­wa­no i szep­ta­no na mój te­mat, gdy prze­cho­dzi­łam obok. Nie. Ja po pro­stu by­łam dla wszyst­kich nie­wi­dzial­na, co sta­no­wi­ło za­mie­rzo­ny efekt.

Stra­żnik nie ode­zwał się sło­wem, gdy na­ci­snęłam klam­kę drzwi, i po­zwo­lił mi we­jść do środ­ka.

Chwi­lę mru­ga­łam, by przy­zwy­cza­ić oczy do ciem­no­ści. Jak tyl­ko zo­ba­czy­łam kszta­łt pod pie­rzy­ną, ogar­nęła mnie ol­brzy­mia ulga. Za­nim jed­nak wy­szłam, zer­k­nęłam w stro­nę otwar­te­go okna, drżąc z zim­na. Było otwar­te, choć na ze­wnątrz tem­pe­ra­tu­ra nie­bez­piecz­nie zbli­ża­ła się do zera. Nie chcąc, by tato się prze­zi­ębił, za­mknęłam je szczel­nie.

Ob­ró­ci­łam się w stro­nę drzwi, po raz ostat­ni pa­trząc na tatę. Co dziw­ne, dzi­siej­szej nocy nie chra­pał, a cza­sa­mi sły­sza­łam go na­wet w swo­jej kom­na­cie. Zmarsz­czy­łam brwi. Mimo za­mkni­ęte­go już okna po­czu­łam chłód, któ­ry ogar­nął mnie całą.

Do­pie­ro po kil­ku se­kun­dach zo­rien­to­wa­łam się, dla­cze­go moje cia­ło tak za­re­ago­wa­ło.

Kszta­łt się nie po­ru­szał.

Do­pa­dłam do łó­żka w dwóch du­żych kro­kach i od­su­nęłam ko­łdrę.

Krzyk, któ­ry w tam­tej chwi­li wy­do­był się z mo­je­go gar­dła, już do ko­ńca ży­cia miał od­bi­jać się echem w mo­jej gło­wie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: