Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Królewski szpieg - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 maja 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Królewski szpieg - ebook

Rok po zwycięstwie Masów w wielkiej bitwie nad Hiszami, król Norwid organizuje turnieje dla uczczenia tej znaczącej daty w dziejach ich królestwa. Wysoka nagroda przyciąga tłumy ze wszystkich zakątków kraju. W tym samym czasie Henryk Korba, szpieg królewski, musi nie tylko walczyć o swoje życie, ale i dowiedzieć się, komu zależy na skłóceniu społeczeństwa oraz na śmierci samego króla Norwida.
Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8351-012-5
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1. Leniwe życie szpiega

Henryk Korba z ogoloną głową i bogatą brodą oraz wąsami, podążał ścieżką wśród rozłożystych pól uprawnych, by zbliżyć się do jednej z mniejszych wiosek na wschodzie królestwa Masów. Mimo upału, mieszkańcy pracowali nieprzerwanie w polu. Niektórzy zerkali na przyjezdnego, ale większość była tak skupiona na swojej pracy, że kolejny wędrowiec dla nich nie był żadnym wydarzeniem godnym uwagi.

Właśnie mijał rok od wielkiej bitwy, jaką stoczono z Hiszami. Ludzie już pomału zaczęli się przyzwyczajać do spokoju, jaki zapanował w ostatnich miesiącach i mogli zająć się tylko sobą i swoją pracą.

Henryk wjeżdżając do wioski, zatrzymał się przed gospodą i chcąc odpocząć chwilę, wszedł do środka. Zarówno na zewnątrz, jak i wewnątrz trudno było wypatrywać tłumów. W środku zajęty był zaledwie jeden stolik, przy którym leżało, opartych na stole dwóch stałych klientów opitych do nieprzytomności. Gospodarz widząc gościa, od razu odżył i powiedział:

— Zapraszam do stolika. Podać miodu czy wina strudzonemu wędrowcy?

— Miodu proszę i coś ciepłego do jedzenia.

— Już się robi — ucieszył się gospodarz i szybko zniknął w pomieszczeniu za ladą.

Henryk ledwo zdążył się rozsiąść, a już podszedł do niego chłopiec z kubkiem miodu.

— Proszę — powiedział i odszedł szybko.

Nagle drzwi do środka otworzyły się z hukiem i weszła do środka wysoka, szeroka kobieta, krzycząc:

— Gdzie jest ten kłamliwy pijaczyna?

Przy stoliku, przy którym spało dwóch pijusów, jeden natychmiast się zerwał i przewrócił się na ziemię przestraszony.

— Wiedziałam! Skąd ja to wiedziałam! — krzyczała kobieta, idąc w jego stronę. — Gdzie miałeś być, ośle?! Obiecałeś, że dziś pójdziesz pracować! Nie będę za ciebie robić w polu, durny ochlapusie! Natychmiast wstawaj i do roboty nierobie!

— Ale, kochanie… — próbował coś jej odpowiedzieć pijaczyna wstając z ziemi, ale ta go kopnęła i zaczęła szarpać za fraki.

— Już ci nigdy nie uwierzę! Będziesz pilnowany jak nasz pies! Łańcuch ci uwiążę! Ja ci dam szlajać się po gospodach!

— Ale…

— Już mi do pracy!

Mężczyzna dwa razy mniejszy od niej skulił się i ledwo potrafił ustać, starał się dojść do drzwi. Kobieta jednak nie miała dla niego litości. Kopnęła go w tyłek, mówiąc:

— Nie wiem jak to zrobisz! Ale jeśli dziś nie skończysz swojej roboty, to śpisz w polu! Ja nie będę karmić darmozjada!

— Marysiu — zdołał wypowiedzieć błagalnym tonem, gdy ta go znów kopnęła i ponagliła do wyjścia.

Gdy oboje wyszli z gospody, drugi z pijaków przebudził się i patrząc najpierw na Henryka, a później na gospodarza, powiedział:

— A ostrzegałem go. Cały czas mu mówiłem… nie żeń się. Kobiety to największe zło tego świata.

— Paweł — rzekł do niego gospodarz. — Może lepiej ty też już idź do domu.

— Po co? Mi tu dobrze. Możesz mi polać jeszcze wina.

— Ty już masz dość.

Popatrzył on na Henryka siedzącego i pijącego miód samotnie, po czym rzekł:

— Chcę potowarzyszyć temu miłemu panu. Nikt nie lubi przecież pić w samotności.

— Zostaw naszego gościa. Idź i sprawdź lepiej, co tam u twoich dzieci. Może coś potrzebują.

— One są samodzielne. Poradzą sobie. Daj mi lepiej wina i już nie zrzędź.

Wtedy to wyszedł zza lady znów ten sam chłopiec z talerzem ciepłej zupy. Przyniósł go Henrykowi i wrócił do ojca, by zaraz zanieść pijakowi kubek z winem.

— Dziękuję ci chłopcze, twoje zdrowie.

Henryk nie zwracając większej uwagi na niego, zajął się swoim posiłkiem. Jednak zdążył zjeść tylko połowę, gdy pijaczyna przysiadł się do niego.

— Hej — odezwał się przyciszonym głosem. — Ty nie jesteś stąd. — Gdy nie dostał odpowiedzi, nie poddał się i spróbował zagadać jeszcze raz: — Kogoś mi przypominasz, tylko nie wiem kogo. Znamy się?

Zaczął się przyglądać Henrykowi, aż w końcu odchylił się na krześle i zadowolony z siebie, wypił spory łyk wina.

— Przypominasz kolesia z plakatu, którego nasz król szuka. Gdyby nie ta broda i wąsy, to… wydaje mi się, że… to możesz być ty.

— Wydaje ci się.

— A jednak. Podobno zabiłeś trzech ludzi, w tym zarządcę jakiejś wioski.

Henryk się nie odezwał, tylko spokojnie jadł zupę, słuchając jego słów. Pijak wyciągnął zza buta sztylet i nie widząc w pobliżu gospodarza, rzekł przyciszonym głosem:

— Dobrze mnie wynagrodzi, jeśli mu cię wydam.

Wtedy Henryk szybkim ruchem pochwycił jego głowę i uderzył nią z całej siły w stół. Mężczyzna natychmiast stracił przytomność. Szybko zabrał mu sztylet, a z pokoju za ladą wybiegł gospodarz wraz ze swoim synkiem.

— Co się stało?

— Nie wiem, nagle stracił przytomność. Chyba ma już naprawdę dość.

— Przepraszamy, z nim zawsze są problemy — odpowiedział gospodarz i zwrócił się do swojego synka: — Chodź, zaprowadzimy go do domu.

Henryk wstał i zostawił dwie monety na stole, mówiąc:

— Dziękuję za ciepły posiłek, ale na mnie już czas.

— Nie przenocuje pan u nas? Mam czyste pokoje.

— Latem wolę spać na powietrzu.

***

Henryk podróżując po wschodnich krańcach królestwa, zdawał sobie sprawę, że sporo ryzykuje. To tutaj właśnie król rozwiesił najwięcej plakatów z jego podobizną. Wyznaczył sporą nagrodę za jego pojmanie lub zabicie. Na te ziemie też najczęściej wysyłał patrole żołnierzy królewskich, które przeszukując okoliczne wioski, liczyły na jego pojawienie się. Dzięki temu król pokazywał publicznie swoją wrogość do jego osoby, a Henryk łatwiej dostawał się w kręgi wrogie królowi i dowiadywał się o jakichkolwiek przejawach buntu. Jednak po bitwie nastroje się znacząco uspokoiły, a ludzie zajęli się swoimi sprawami. Pojedyncze jednostki, czy małe grupki przeciwne polityce króla nie miały większego sojusznika, z którym mogłyby liczyć na jakiekolwiek działanie przeciwko niemu, przez to Henryk przez ostatnie miesiące nie mógł liczyć na nic ciekawego. Zdążył zwiedzić prawie całe królestwo, pozyskał informatorów w kilku większych miastach królestwa, a nawet stworzył sobie mapę, dzięki której łatwiej mógł przedostawać się z miejsca na miejsce.

Znudzony jednak ciągłym wędrowaniem i szukaniem czegoś, co w ogóle nie istniało, postanowił odwiedzić starych znajomych mieszkających na dawnych ziemiach magów. Od czasu bitwy nie widział się z Karolem ani resztą paczki. Był ciekaw, co też u nich się zmieniło i czy też tak ciężko wytrzymują rozbrat z wojaczką. Mimo że prawie cały rok spędził na tułaczce, to sam dobrze nie wiedział, dlaczego do tej pory tak skrupulatnie omijał tę część królestwa. Teraz jednak miał już dość bezcelowej tułaczki i szukał czegoś ciekawszego, co mu pozwoli znów odżyć i poczuć, że żyje.

Kierował się na północny-zachód, by jak najkrótszą drogą udać się do przyjaciół. Omijał wszelkie wioski i miasta, a zatrzymywał się tylko na nocleg i odpoczynek w lasach bądź polanach, gdzie zawsze wypatrywał zbiorników wodnych lub przepływających rzek.

Jednak po kilku długich dniach podróży, zatęsknił za łóżkiem i ciepłym posiłkiem. Postanowił zatrzymać się w małej wiosce, znajdującej się zaledwie dwa dni od dawnej granicy ziemi magów. Wjechał w jej granice i udał się od razu do miejscowej gospody, gdzie zapragnął zjeść coś ciepłego i mięsnego. Usiadł w ciemnym rogu wielkiej sali i szybko został obsłużony przez roznoszące jadło kobiety. Ku jego zaskoczeniu gospoda nie świeciła pustkami, jak ta ostatnia, w której zagościł. Wielu mężczyzn spotykało się tu i wspólnie piło, jadło i rozmawiało. W drugim rogu sali przygrywał im wszystkim młody grajek, który nie zwracając uwagi na tumult panujący wewnątrz gospody, grał i śpiewał nieprzerwanie, mając w nosie to, czy ktokolwiek go słucha.

W pewnym momencie weszło do gospody dwóch ludzi króla. Jednym był posłaniec, który stanął na środku sali i zaczął się rozglądać po wszystkich zebranych. Miał na sobie kolorowe, bogate szaty, wielkie sygnety na kilku palcach i i rulon papieru w ręce. Drugim był rycerz króla — postawny mężczyzna w lekkiej zbroi, z mieczem u pasa. Zatrzymał się on przy drzwiach i spokojnym, pewnym siebie wzrokiem obserwował zebranych w gospodzie ludzi. Po chwili, gdy skupili na sobie całą uwagę, posłaniec rozwinął rulon papieru i zaczął głośno mówić:

— Uwaga, uwaga! Nasz czcigodny i hojny w swej dobroci władca wszystkich Masów, król Norwid, zaprasza każdego z was na szereg turniejów zręcznościowych, w którym nagrodą będą kufry pełne złota o wadze zwycięzcy. Każdy Mas będzie mógł zaprezentować się zarówno w walce na miecze, broń dwuręczną oraz łuczniczą.

Od razu podniosła się wrzawa w gospodzie. Gdy tylko padły słowa o nagrodzie, każdy nagle stał się chętny do stawienia się na wezwanie turnieju.

— To już macie jednego chętnego! — zawołał jeden z gości gospody.

— Ja też idę!

— I ja!

— Dla złota, pokonam każdego z was! — dodał jeden z najwyższych mężczyzn siedzących w ich grupie.

Posłaniec jednak nie zamierzał przerywać i kontynuował czytać:

— Turnieje rozpoczynają się za pięćdziesiąt dni. Każdy śmiałek jest zobowiązany do stawienia się na turniej, przynajmniej dzień wcześniej i uiszczenia opłaty w wysokości stu złotych monet.

— Co? A niby skąd mam je wziąć? — natychmiast mu przerwał pierwszy z chętnych.

— Kogo będzie na to stać? — zapytał jego kompan.

— Wybierzemy najlepszego z nas i zbierzemy się na wpisowe — odezwał się najwyższy z nich, pewnym siebie głosem.

— Turnieje organizowane są dla wszystkich chętnych… — kontynuował posłaniec. — …więc niech każda wioska, miasto, czy grupa wybierze spośród siebie najlepszego zawodnika i wystawi go w turnieju. Król życzy wszystkim powodzenia i zaprasza wszystkich do Morgardu, gdzie wspólnie będziemy dopingować naszych walecznych wojowników i świętować obchody naszego wspaniałego zwycięstwa.

Posłaniec zwinął rulon, a jeden z mężczyzn wstał i rzekł:

— Dobry plan, walczyć o złoto, które przyniosą jego uczestnicy. Król jest bardzo hojny w swej dobroci.

Żołnierz towarzyszący posłańcowi, jak i Henryk od razu spojrzeli na siedzącego w oddali mężczyznę. Do tej pory nie zwracał on na siebie uwagi, ale te słowa sprawiły, że nie tylko wszyscy teraz na niego patrzyli, ale jeszcze grupa zebranych w środku klientów gospody zaczęła się zastanawiać nad jego słowami.

— On ma rację.

— Co za chytry plan — dodał ktoś inny.

— Niech żyje nasz król — dorzucił siedzący obok mężczyzna. — Największy skąpiec i cwaniak w naszym królestwie.

— Zważajcie na swe słowa wieśniacy — odezwał się żołnierz postępując krok naprzód.

— Uczestnictwo w turnieju jest dobrowolne — wtrącił posłaniec, zbierający się już do wyjścia. — A zwycięstwo w nim nie tylko przyniesie wiosce bogactwo, ale i chwałę w całym królestwie. Zamiast szukać dziury w całym, zacznijcie szukać swojego reprezentanta. Macie na to jeszcze trochę czasu.

Posłaniec, jak i żołnierz wyszli z gospody, a Henryk zaczął obserwować mężczyzn, którzy po wyjściu niespodziewanych gości początkowo ucichli, ale szybko wizja złota zaczęła w nich wygrywać i już po chwili zaczęły się głośne rozmowy, próbujące wyłonić wśród nich najlepszego reprezentanta w poszczególnych dyscyplinach.

— Głupi jesteście, jeśli myślicie, że znajdzie się wśród was godny zwycięstwa zawodnik na ten turniej — przerwał im nagle debatę mężczyzna siedzący w rogu sali.

— Co? Jak śmiesz? — od razu zareagowali podenerwowani.

— Wstań, to ci zaraz pokażemy co potrafimy.

Mężczyzna wstał, ukazując im swoje dwumetrowe, dobrze umięśnione ciało. Rękę położył na rękojeści swojego miecza, a wzrok wbił w największego z ich grupy.

— Masz szczęście, że nie mamy przy sobie mieczy — odezwał się najgłośniejszy z grupy. — Nie wyszedłbyś stąd żywy.

— Możemy zmierzyć się na pięści — zaproponował obcy. — Nawet w tej dyscyplinie nie macie czego szukać.

— Chyba za dużo zębów ci zostało w tej niewyparzonej gębie — odezwał się najwyższy z nich i ruszył do przodu.

— Hej! Jeśli chcecie się bić, to nie tutaj! — zatrzymał ich gospodarz. — Idźcie na zewnątrz.

— Chodźcie, nauczymy go pokory — odezwał się jeden z grupy mężczyzn.

— Tak jest.

Grupa pięciu mężczyzn wyszła jako pierwsza z gospody, a zaraz za nimi wyszli i pozostali, chcąc popatrzeć na widowisko. Henryk ruszył za nimi i tylko obserwował obcego mężczyznę podążającego powoli do wyjścia.

Mężczyźni stanęli obok siebie i pewni siebie czekali na swojego przeciwnika. Rozciągali się, przeskakiwali z nogi na drugą, przygotowując się do walki. Ten jednak nie przejmując się ich niecierpliwymi ruchami, odłożył swój miecz na bok i powoli wyszedł na środek prowizorycznej areny, utworzonej przez zebranych gości gospody.

— Nie wiemy kim jesteś, ale u nas bierze się odpowiedzialność za słowa — odezwał się najbardziej wygadany z grupy.

Skinął głową na najwyższego z nich i ten ruszył do przodu. Obcy nagle przyspieszył i zdecydowanym krokiem ruszył mu naprzeciw. Najwyższy chciał go trafić z pięści w twarz, ale ten się uchylił i uderzył go najpierw w brzuch, a później poprawił w twarz, kładąc go nieprzytomnego na ziemi. Reszta śmiałków widząc to, przestraszyła się mocą mężczyzny, ale od razu ruszyła na nieznajomego, chcąc wspólnie go pokonać. Obcy jednak nie czekał na nich, tylko sam zaatakował. Szybko uderzył jednego, później drugiego, przed ciosem trzeciego zrobił unik i kopnął go na najbardziej wygadanego. Gdy ci się przewrócili, mógł się zająć pozostałymi, szybko powalając ich na ziemię. Gdy najbardziej wygadany wraz ze swoim ostatnim kompanem wstali, zaczęli we dwóch obchodzić obcego. Ten wyczekał odpowiedniego momentu, aż w końcu pochwycił nogę jednego z nich i uderzeniem w brzuch i podbródek, powalił przeciwnika. Najbardziej wygadany do tej pory mężczyzna już nie miał ochoty do walki. Stanął przed nim z rękami w górze i zapytał:

— Kim ty jesteś?

— Waszym reprezentantem na ten turniej.

Mężczyzna aż zaniemówił, zaskoczony jego słowami. Rozejrzał się po swoich znajomych, których część leżała nieprzytomna, a część podnosiła się obolała. Później rozejrzał się po pozostałych zebranych i odparł:

— Czemu chciałbyś nas reprezentować?

— A czemu nie? Wy zbierzecie na opłatę, a ja podzielę się z wami wygraną. Powiedzmy, że podwoję wam wasz wkład, reszta będzie dla mnie. Dodatkowo wasza wioska zyska sławę w królestwie.

— Kim ty jesteś w ogóle?

— Jestem Kuba… i tyle wam wiedzieć wystarczy. Co wy na to?

Mężczyzna popatrzył raz jeszcze na swoich obolałych kolegów oraz na leżącego i wciąż nieprzytomnego osiłka, by zaraz wyciągnąć rękę do nieznajomego i powiedzieć:

— Umowa stoi.

Od razu zebrani wokół ludzie zaczęli wiwatować i gratulować nieznajomemu walki. Henryk tylko patrzył jak nagle z wroga, obcy staje się ich największym sojusznikiem. Długo nie zeszło, gdy zabrali go z powrotem do gospody i razem z nim zaczęli pić za ich wspólne zwycięstwo.

Henryk tymczasem pozostał na placu, którego już zaczęła ogarniać ciemność nocy. Mieszkańcy wioski kończyli swoje prace, dzieci wracały do domów, a on obserwując życie toczące się wokół niego, przypomniał sobie swoją wioskę. Czasy, w których żył wśród innych, takich jak oni, zwykłych ludzi. Wpatrzonych w siebie, walczących o przeżycie każdego dnia i nie myślących o obcych, pojawiających się na chwilę i szybko znikających wędrowcach. Nagle poczuł się obco i samotnie. Wspomniał swoich dawnych przyjaciół oraz Cecylię, o której myślał coraz częściej. Miał nadzieję, że zapomni o niej po jakimś czasie, ale im dłużej jej nie widział, tym bardziej pragnął ją zobaczyć. Gdyby nie przysięga złożona królowi, już dawno opuściłby granice królestwa i podążył za nią. Nie patrzyłby na czyhające tam na niego niebezpieczeństwa. Sam się sobie dziwił, ale pragnienie ujrzenia jej twarzy, jej uśmiechu tak go pochłaniała, że coraz trudniej mu było o niej zapomnieć. Stojąc przy kałuży, spojrzał w odbicie i ujrzał nagle jej twarz. Patrzyła na niego i uśmiechała się do niego. Wtedy to oprzytomniał. Podniósł głowę i ruszył z powrotem do gospody, gdzie miał wynajęty pokój.

Wszedł do środka, gdzie zabawa z nowym reprezentantem wioski przybrała na sile. Wszyscy pili i rozmawiali głośno, sadzając go pośrodku licznej grupy mieszkańców wioski. Teraz to on był ich gwiazdą i każdy chciał usiąść przy nim i wypić razem z nim kufel piwa. Nawet wielkolud pobity przez niego już nie pamiętał o ich bójce. Pili i bawili się razem, jak najlepsi przyjaciele. Henryk patrząc na nich, ruszył po schodach w górę, by wejść do swojego pokoju i spróbować przespać się przed dalszą drogą. Jednak zanim zdążył zamknąć drzwi usłyszał kilka słów reprezentanta, które zwróciły jego uwagę i nie pozwoliły zamknąć całkowicie drzwi do jego pokoju.

— Mówię wam, na południu królestwa król sypie złotem na lewo i prawo. Tam takie wioski, jak wasza ma wybudowany młyn i dwa razy większy spichlerz za jego złoto.

— A my, to co? — zapytał go jeden z podpitych towarzyszy.

— Nie wiem. Podróżuję po całym królestwie i uwierzcie mi, takiej biedy jak tu jest nigdzie więcej nie ma. Tak jakby wasz król o was zupełnie zapomniał.

— Bo tak jest — wtrącił ktoś inny. — Od dawna to widzimy.

— Dokładnie, nas ma tylko do płacenia podatków.

— A co jeszcze mają na południu?

— Całe życie jest inne. Tam kilka razy w roku przyjeżdżają wozy ze stolicy, by nabyć produkty z każdej wioski i słono za nie płacić.

— Nie wierzę — odezwał się nagle jeden ze słuchaczy.

— Możecie mi nie wierzyć, ale to prawda. Sam kiedyś byłem biednym myśliwym. Polowałem wraz z innymi, by przeżyć, aż w pewnym dniu przyjechał posłaniec króla, podobny do tego, który był tu dzisiaj i zapłacił mi za skóry tyle złota, ile moje oczy przez całe życie nie widziały.

— To, co tu robisz? — zapytał jeszcze raz ten sam człowiek.

— Teraz pracują dla mnie inni — odpowiedział mu dumnie opierając się na oparciu. — Dzięki złotu króla, mam zatrudnionych kilkudziesięciu myśliwych, którzy pomnażają mój majątek.

— A ty?

— A ja mogę jeździć po królestwie i je wydawać — odparł i zaśmiał się głośno, co od razu uczynili i jego słuchacze, klepiąc go po ramieniu i podziwiając go coraz bardziej.

— To stać cię na uiszczenie opłaty króla — odezwał się nagle jeden ze słuchaczy.

Na chwilę ucichło całe towarzystwo, ale Kuba od razu odpowiedział:

— Ale to waszą wioskę mam wysławić? Dzięki temu król zwróci na was swoją uwagę i też podzieli się z wami swoim złotem.

— To jest dopiero wielki człowiek! — podniósł głos ich najwyższy kompan. — Nie dość, że potrafi się bić, to jeszcze ma głowę na karku.

— A jak!

— Za zdrowie naszego reprezentanta! — podniósł kufel do góry ich najbardziej wygadany kompan.

Wszyscy uczynili to samo i zaczęli pić zdrowie ich nowego bohatera. Henryk tymczasem zamknął nogą drzwi i położył się w swoim łóżku, nie chcąc słuchać już więcej kłamstw nieznajomego. Intrygował on go coraz bardziej, ale szkoda mu było czasu na wędrownych oszustów. Wolał się położyć i przespać w wygodnym łóżku, by ruszyć następnego dnia w dalszą podróż.

***

Przez kolejne dwa dni Henryk poruszał się już bez postojów w wioskach czy miastach. Nie zatrzymując się na dłużej niż to było wymagane, gnał do przodu, by w końcu dojechać do drogi prowadzącej na dawne ziemie magów. W tym miejscu nie mógł się jednak nie zatrzymać. Od razu powróciły do niego wspomnienia z tego miejsca. Pamiętał jak z Dawidem czaili się w tej okolicy przed żołnierzami Jakuba. Nie zapomniał też magów ratujących ich w ostatniej chwili i samej wieży oraz bogatego miasta, które później odwiedzili. Ciekaw był, jak ono teraz wygląd i jak zmienili je ludzie, którzy otrzymali od króla te ziemie, a nierzadko byli to wojownicy przeciwni magom.

Słońce już miało zaraz zajść i pozwolić ustąpić nocy. Henryk postanowił więc zatrzymać się w tym samym miejscu, gdzie kiedyś spędził kilka długich godzin z najlepszym szpiegiem króla. Wybrał dokładnie to samo miejsce. Rozpalił tam ognisko i po kilku chwilach nie mogąc zapomnieć człowieka, którego najbardziej podziwiał, położył się na ziemi i spoglądał w gwiazdy rozsiane po niebie rozmyślając o ich wspólnych przygodach.

— Witaj wędrowcze — zerwał się nagle na równe nogi, słysząc nieznany mu głos.

Przed nim stało dwóch identycznych mężczyzn z bronią w ręku. Jeden trzymał długi kij nad sobą i przeciągał się na nim, patrząc na niego pewnym siebie wzrokiem. Drugi zaś miał nietypowy miecz, przypominający bardziej tasak niż miecz. Bliźniacy stali przed nim pewni siebie i zadowoleni z jego reakcji wpatrywali się w niego uważnie.

— Długo kazać na siebie czekać — jeden z nich powiedział.

Henryk spojrzał na leżący na ziemi miecz, który niestety znajdował się o wiele za daleko niż tego pragnął.

— Kim jesteście?

Obaj spojrzeli na siebie i zaraz przystąpili do ataku. Rozpoczął trzymający kij i mimo że Henrykowi udało się kilku ciosów uniknąć, to w końcu dosięgnął go i uderzył w twarz, rozcinając mu policzek i przewracając go na ziemię. Wtedy przystanął, a zaatakował jego brat. Ten też był niezwykle szybki. Henryk wykorzystywał drzewa, za którymi chował się przed jego ostrzem, aż w końcu i on dosięgnął go i skaleczył w udo.

— Mówili, że ty być lepszy — odezwał się drugi z napastników zupełni obcym akcentem, opuszczając miecz do nogi i patrząc na krew spływającą Korbie z uda.

Henryk spróbował doskoczyć do swojego miecza, ale wtedy napastnik z kijem, skutecznie odrzucił jego broń na kilka metrów i znów zaatakował. Nacierał z różnych stron, pokazując swoje niebywałe umiejętności i szybkość, z którą Henryk już dawno się nie spotkał. Trafił go najpierw w brzuch, później w twarz i znów przewrócił go na ziemię. Jednak to tym razem nie przerwało jego ataku. Chciał dobić Henryka i uderzył z góry, ale ten odskoczył na bok w ostatniej chwili i chowając się za drzewem uniknął jego kolejnego uderzenia. Obaj bracia popatrzyli na siebie, zaskoczeni jego umiejętnościami, ale widząc ciężko dyszącego wędrowca znów zaatakowali. Tym razem zrobił to napastnik z mieczem. Siekał nim z góry, chcąc dosięgnąć go i rozciąć w pół, ale młody wojownik wciąż wykorzystując osłony z drzew, umiejętnie bronił się, aż w końcu znów został trafiony. Miecz jego napastnika rozciął mu skórę na lewej ręce i piersi, co natychmiast uszczęśliwiło obu braci. Henryk widząc ich rosnącą pewność siebie, kątem oka sprawdził, gdzie znajduje się jego miecz i stanął w miejscu zrezygnowany. Nie miał dokąd uciec, przez to spuścił głowę i trzymając się za rozciętą klatkę piersiową, czekał na ostatnie cięcie napastnika. Ten widząc nadchodzące zwycięstwo, powoli podszedł do niego i wziął zamach, by odciąć głowę swojemu przeciwnikowi. Henryk na to czekał. W ostatniej chwili schylił się i odskoczył w bok, by szybko pochwycić swój miecz do ręki.

— Mytir — rzekł drugi z braci z podziwem w głosie i dając znać swojemu bratu z mieczem w ręce, sam postanowił zakończyć ten pojedynek.

Tym razem Henryk już miał się czym bronić. Dawno nie walczył, ale z każdą sekundą walki nabierał pewności siebie i wpadał w szał bitewny trudny do zatrzymania. Jego przeciwnik nacierał coraz bardziej nerwowo, aż w końcu popełnił błąd i Henryk odbijając jego kij, zranił go w drugą rękę. Wtedy z pomocą przyszedł mu jego brat. Już nie był tak zadowolony z siebie, tylko w całości skoncentrowany na walce. Pokazywał cały wachlarz swoich umiejętności, próbował zaskoczyć przeciwnika, ale przez długi czas nie mógł go dosięgnąć. Do tego dołączył drugi napastnik i Henryk musiał uważać na ataki z dwóch stron. Kij był o wiele dłuższy od mieczy, przez to nieraz obijał go w żebra, czy twarz, rozcinając kolejne warstwy skóry. Poobijany i zakrwawiony Henryk czuł, że nie może dłużej się tak bronić. Obaj bracia walczący razem tworzyli bardzo zgrany duet, który z pewnością pokonał już wielu szermierzy. Nie chciał do nich dołączyć, przez to musiał zaryzykować. Skupił się całkowicie na przeciwniku z mieczem i zaatakował go z ogromną prędkością. Ten zaskoczony jego determinacją cofał się, odbijając z coraz większym trudem kolejne jego ataki. Drugi z napastników widząc, że jego brat znalazł się w opałach, zaczął okładać Henryka kijem po plecach, ale Henryk nie przestawał atakować. Był w transie bitewnym, z którego nie potrafił wyjść nie zabijając swojego przeciwnika lub samemu nie ginąc. Atakował nieprzerwanie, aż w końcu zdołał przebić swojego przeciwnika na wylot. Wtedy obaj bliźniacy stanęli zaskoczeni. Napastnik z kijem w ręce z niedowierzaniem patrzył, jak jego brat osuwa się na ziemię martwy.

— Orav! — krzyknął i z całą wściekłością zaatakował Henryka.

Uderzał ze wszystkich sił, próbując go dosięgnąć, ale Henryk wykorzystując teren sprawiał, że jego kij tylko obijał wszystkie drzewa wokół nich. Nerwy i zaślepienie zemstą tak nim zawładnęły, że przestał myśleć nad taktyką i gospodarowaniem swoich sił. Henryk tylko umiejętnie się bronił i unikał jego uderzeń, wyczekując aż też w końcu wyładuje swoją całą energię. Gdy kij w końcu opadł, a przeciwnik przystanął by zaczerpnąć powietrza, Henryk zaatakował. Zmusił przeciwnika do obrony, aż w końcu przeciął mu kij na pół i rozciął klatkę piersiową przeciwnika przez całą długość. Padł on na kolana bezbronny i patrząc z podziwem na Henryka, zapytał:

— Kim ty być?

— O to samo was miałem zapytać.

— Nikt nas nie pokonać.

— Kto was nasłał?

Na to pytanie nie miał zamiaru odpowiedzieć. Spojrzał tylko na swoją rozciętą klatkę piersiową i dotykając jej dłonią, skoncentrował się na ściekającej na ziemię krwi.

— Kto was opłacił? — zapytał raz jeszcze Henryk, przystawiając mu miecz do krtani.

Mężczyzna przeniósł swój wzrok na martwego brata, po czym powrócił wściekłym spojrzeniem na Henryka i błyskawicznym ruchem wyciągnąć zza buta sztylet, którym rzucił w stojącego tuż przed nim przeciwnika, przebijając mu klatkę piersiową tuż nad sercem. Korba cofnął się wyjąc z bólu, a napastnik wykorzystując ostanie siły, powstał z kolan i z gołymi rękami rzucił się na Henryka. Przewrócił go na ziemię i wyciągnął z jego rany sztylet, by podnieść go i wbić mu w serce. Korba z trudem powstrzymał opadające na niego dłonie z nożem. Siłowali się przez chwilę, aż w końcu napastnikowi zaczęło brakować sił. Krew z jego rany zbyt szybko wypływała, by mógł dłużej walczyć. Opadł z sił i przewrócił się bezsilny na ziemię tuż obok Henryka. Ten szybko sięgnął po sztylet i przewrócił się na swojego niedoszłego zabójcę. Przystawił mu go do gardła i zapytał raz jeszcze:

— Kto was przysłał?

Przeciwnik jednak nie miał już sił nawet na odpowiedź. Popatrzył tylko na Henryka i zamknął oczy, kończąc swój żywot. Wtedy dopiero adrenalina i szał bitewny młodego wojownika opadł. Korba zaczynał odczuwać każdą ranę, którą odniósł w walce. Siły zaczęły go opuszczać, przez co upuścił sztylet i przewrócił się na ziemię wykończony, a krew wypływała z jego licznych ran. Czuł, że nadszedł jego kres i nie miał sił, by zrobić cokolwiek. Leżąc, patrzył na rozgwieżdżone niebo nad jego głową i czekał już tylko na swoją śmierć. Zamknął oczy, gdy nagle usłyszał czyjś głos:

— Hej, żyjesz człowieku?

Nie miał sił na odpowiedź. Otwarł tylko z trudem oczy, by dostrzec zarys czyjejś twarzy pochylonej nad nim i stracił przytomność.

***

Henryk otworzył oczy, leżąc w łóżku, w małym, ale ciepłym pomieszczeniu. Chciał wstać, ale od razu poczuł ból na całym ciele, a najbardziej nad sercem, gdzie miał wcześniej wbity sztylet. Dotknął swojej rany, która powinna być dla niego śmiertelna, ale wyczuł na niej dziwną maź, której wolał nie dotykać. Rozejrzał się po pokoju, do którego ktoś go przyniósł, jednak nie było w nim nic, co by mogło mu cokolwiek powiedzieć o jego właścicielu. Jedyne, co rzuciło się mu w oczy, to porządek, który panował w środku. Wszystko wydawało się, jakby stało właśnie w takim miejscu, gdzie powinno. Czy to dwa kubki przy dzbanku, czy kawałki drewna równo ułożone przy kominku.

Nagle ktoś wszedł do środka, a wraz z nim wdarły się do wnętrza promienie słońca. Stanął przed nim dobrze zbudowany, brodaty mężczyzna z martwym zającem w ręce. Nie zwracając uwagi na swojego gościa ruszył w stronę kubka z wodą. Zaraz za nim pojawiła się w progu drzwi młoda, piętnastoletnia dziewczyna z dwoma łukami w ręce i kołczanem strzał na plecach. Zamknęła za sobą drzwi i ustawiła ich broń równiutko obok siebie, po czym odłożyła idealnie równolegle do nich kołczan, poprawiając strzały, by stały równo. Po tej czynności podeszła do kubka z wodą i również zaczęła opróżniać jego zawartość. Henryk bez słowa patrzył na nich, czekając aż w końcu zwrócą na niego uwagę, wtedy to odezwał się mężczyzna grubym głosem:

— Zajmij się naszym gościem, a ja zajmę się naszą kolacją.

Wyszedł na zewnątrz, a dziewczynka w tym czasie skończyła pić i podeszła do Henryka, chcąc przyjrzeć się jego ranom.

— Kim jesteście? — zapytał ją, czując jej opiekuńcze, malutkie ręce przy ranie nad sercem.

— Jak się czujesz?

— Dobrze, dzięki wam. Kim jesteście?

— Czy to ważne? — zapytała, spoglądając na niego swoimi czarnymi jak smoła oczami.

— Dla mnie tak.

— Ja mam na imię Mika, a mój tata to Robert, a ty jak się nazywasz?

— Ja jestem Henryk.

— Mój tata powiedział, że jesteś wielkim wojownikiem.

Henryk aż zamarł i szybko zapytał:

— Zna mnie?

— Nie, ale widzieliśmy jak walczyłeś z tymi dwoma łotrami.

— Znaliście ich?

— Unikaliśmy ich od jakiegoś czasu. Mój tata mówił, że to nie byli dobrzy ludzie.

— I ma rację, a kiedy oni pojawili się w tych lasach?

— Kilka tygodni temu. Wyglądało, jakby czekali na kogoś — odpowiedziała, po czym widząc zamyślonego Henryka, zrozumiała, że właśnie na niego oczekiwali. — Znałeś ich?

— Nie.

— Domyślasz się, kim byli? Dlaczego chcieli cię zabić?

— Nie.

— Jednak wybrali to miejsce jako pewne twojego przybycia. Co cię tu sprowadziło?

— Jak długo byłem nieprzytomny? — zapytał, coraz bardziej przejętym tonem.

— Dwa dni.

— Muszę jak najszybciej dotrzeć do moich przyjaciół.

— To właśnie do nich zmierzałeś. Myślisz, że im też coś grozi?

— Nie wiem, ale muszę jak najszybciej do nich dotrzeć — odparł i mimo bólu wstał z łóżka. — Muszę do nich jechać.

— Nie możesz jeszcze wyruszyć. Rany mogą ci się otworzyć i umrzesz.

— Nie mogę tu leżeć bezczynnie. Muszę dowiedzieć, się czy nic im nie grozi.

Do środka wszedł ojciec dziewczyny i widząc stojącego przed łóżkiem Henryka, zapytał:

— Co tu się dzieje?

— Dziękuję wam za wszystko, co dla mnie zrobiliście, ale muszę już jechać.

— Mika, o czym on mówi?

— Ci dwaj, z którymi walczył czekali właśnie na niego. Myśli, że jego znajomym też grozi niebezpieczeństwo. Może powinniśmy mu pomóc?

— Ci zabójcy nie byli Masami — rzekł, zwracając się do Henryka. — Czego mogli od ciebie chcieć?

— Skąd wiesz, że nie byli Masami? — zapytał go, zaciekawiony jego wiedzą.

— Podsłuchałem ich rozmowę i nie toczyli jej w naszym języku.

— Domyślasz się skąd byli?

— Nigdy wcześniej tego języka nie słyszałem. Na pewno nie byli Hiszami, bo ich język znam. Dlaczego myślisz, że coś grozi twoim przyjaciołom?

— Ponieważ czekali właśnie tutaj na mnie. Skądś wiedzieli, że będę tędy przejeżdżał, podążając właśnie do nich.

— Myślisz, że może być ich więcej? — zapytał, a gdy Henryk przytaknął głową, zaraz dodał: — A kim wy jesteście? Kto może spoza granic naszego królestwa pragnąć waszej śmierci?

— Nie wiem i na razie nad tym się nie będę zastanawiał. Najpierw muszę dowiedzieć się, czy moi przyjaciele są cali i zdrowi.

Robert spojrzał na swoją córkę, która wciąż stała obok i przysłuchiwała się ich rozmowie. Widział jej zaniepokojenie i oczekiwanie wymalowane na twarzy. Wiedział, czego od niego oczekuje, ale sam nie wiedział, czy dobrze uczynią, przez to ją zapytał:

— A co z ranami? Da radę?

— Jeśli pojedziemy z nim, to tak.

— Nie — odezwał się Henryk. — Dojść już mi pomogliście. Dam radę sam pojechać.

— Słyszałeś moją córkę — odpowiedział mu Robert zdecydowanym, twardym tonem. — Nie pozwolę by ciężka praca mojej córki, którą włożyła w przywrócenie ci życia, poszła na marne. Albo jedziemy z tobą, albo zostajesz tutaj, dopóki twoje rany się nie zaślepią.

Henryk popatrzył na ogromnego mężczyznę przed nim, później na dziewczynę, która uśmiechnęła się do niego i odpowiedział:

— Jak chcecie.

***

Cała trójka wyjechała jeszcze przed południem. Każdy poruszał się na własnym koniu. Nawet Mika, posiadała swojego. Wyglądała w nim trochę zabawnie, bo jej rumak był trzy razy większy od niej, ale siedziała w nim dostojnie i pewnie, co robiło wrażenie na Henryku. Przed wyjazdem zdążył zobaczyć, że zabrała ze sobą dwie lekkie torby oraz łuk ze strzałami. Robert zaś prócz swojego łuku i kołczanu ze strzałami, zabrał sporej wielkości topór bojowy, który umieścił na koniu, tuż obok swojej prawej nogi.

Droga nie była dla Henryka tak łatwa, jak to sobie wyobrażał. Rany odniesione w walce wciąż dawały o sobie znać. Bolały go nie tylko wszystkie kończyny, żebra, ale przede wszystkim ramię, które przebił sztylet. Nie chciał jednak tracić czasu, przez co długo nie zgadzał się na dodatkowe postoje. Dopiero przed zachodem słońca, gdy odnaleźli odpowiednie miejsce do ostatniego przystanku przed dotarciem do celu, Mika mogła zająć się jego ranami. Zmieniła mu opatrunek i nałożyła nową maść, co w wyraźny sposób ukoiło ból towarzyszący Henrykowi przez cały dzień.

W środku nocy, gdy leżeli przy rozpalonym ognisku, Henryk nie potrafił zasnąć. Wciąż rozmyślał o przeróżnych możliwościach, które może zastać u swoich przyjaciół, jednak wierzył, że jeśli on sam był w stanie pokonać nasłanych na niego zabójców, to jego przyjaciele tym bardziej byli do tego zdolni.

— Zawsze masz problemy ze snem? — zapytał go nagle Robert wpatrując się w niego.

— Do niedawna spałem jak małe dziecko — odpowiedział patrząc na śpiącą obok nich młodą dziewczynę i zazdroszcząc jej tak twardego snu. — Modliłem się o ty, by coś ciekawego się w końcu w moim życiu wydarzyło.

— Wciąż nie wiem, kim ty tak właściwie jesteś?

— Nikim ważnym. Zwykłym wędrowcem.

— Coś mi mówi, że jesteś kimś ważnym w naszym królestwie — rzekł, nie odrywając od niego wzroku.

— Na pewno nie.

— A jednak ktoś chce cię zabić. Czym się zajmujesz? Z czego żyjesz?

— Z walki — odpowiedział czując się coraz mniej komfortowo. Nie lubił, jak ktoś za dużo chce o nim wiedzieć, przez to musiał na szybko wymyślić dla niego odpowiednią historyjkę. — Jeżdżę po całym królestwie i walczę za pieniądze.

— To by tłumaczyło twoje zdolności… Może ktoś chce odzyskać swoje złoto? Nie ograbiłeś kogoś wpływowego? Kogoś kto ma znajomości w innych królestwach?

— Nic mi na ten temat nie wiadomo. W sumie może być to każdy.

— A kim są twoi przyjaciele? — zapytał nie spuszczając z niego oczu.

Henryk przeczuwał, że pogrąża się z każdym kłamstwem wymyślonym na poczekaniu, przez to musiał ważyć swoje słowa. Widział w jego wzroku nieustępliwość i cierpliwość, która rzadko towarzyszyła zwykłym ludziom. Czuł, że każde jego pytanie jest dokładnie przemyślane i zaprowadzi go dokładnie do miejsca, w które właśnie jego rozmówca chce dokładnie trafić. Musiał więc jak najszybciej zmienić temat lub go chociaż zakończyć.

— Gdy dotrzemy na miejsce, postaram się wam jakoś odwdzięczyć. Tylko dzięki wam żyję.

— Nam już pomogłeś — odpowiedział mu Robert. — Pozbyłeś się z naszych ziem tych dwóch łotrów, to wystarczy.

— Zrobiłem to raczej dla siebie, niż dla was. Może potrzebujecie czegoś? Może przydałyby się wam srebrniki albo złoto?

— Złoto? Nam? — zaśmiał się delikatnie Robert. — Nie potrzeba nam żadnych pieniędzy. Żyjemy z tego, co natura nam podaruje.

— To może jakieś ziarna albo zwierzęta rolne? Jakoś muszę wam się odwdzięczyć.

— Nie jesteś naszym dłużnikiem. Pomożemy ci dotrzeć do twoich przyjaciół i powrócimy do siebie.

— Czemu tak się o mnie martwicie? Przecież nawet mnie nie znacie.

Robert na chwilę ucichł patrząc na swoją śpiącą córkę, by zaraz odpowiedzieć:

— Patrząc na to jak walczysz, wiem, że nie jesteś zwykłym włóczęgą. Poza tym moja córka nie po to cię ratowała, byś teraz zmarł gdzieś na drodze. Spróbuj zasnąć, jak chcesz jutro dotrzeć do celu.

— Spróbuję.

***

Następnego dnia wyruszyli jeszcze przed wschodem słońca. Opuścili zalesione tereny, by przemierzać puste równiny rozciągające się po całej okolicy. Tam szybko trafili na pierwsze ślady zasiedlonych ziem przez ludzi. Krajobraz zaczynał przybierać obraz pól uprawnych, które rozciągały się po horyzont, a na ich obrzeżach znajdowały się skromne wioski zamieszkałe przez rolników. Korzystali oni z żyznych gleb i wyraźnie było widać, że znajdowali się tutaj tylko i wyłącznie dla nich. Kilka domów, które zamieszkali, młyny i spichlerze, były wystarczającą strukturą ich wiosek. Nie myśleli nawet o płotach, czy wieżyczkach strażniczych. Widocznie nikt ich tu nie nękał i wiedli swój żywot skoncentrowani całkowicie na swojej pracy. Skromna grupa wędrowców mijała je po kolei, nie poświęcając im większej uwagi. Ich mieszkańcy również nie zaprzątali sobie nimi głowy, przez co nie zatrzymując się ani na chwilę wciąż parli do przodu, zagłębiając się w dawne ziemie magów.

Kiedy w końcu dotarli do miejsca, które Henryk miał wciąż w swojej pamięci, aż przystanął w miejscu, zaskoczony jego widokiem. Dostrzegł w oddali zburzoną wieżę, w której kiedyś był przesłuchiwany wraz z Dawidem. Podążył powolnym tempem do przodu, by dotrzeć do bruku, prowadzącego ich między ruinami byłych domów magów. Żaden nie ostał się cały. Ludzie wrogo nastawieni magom dobrze się postarali, by ich ziemie wyglądały teraz jak ruiny. To co się dało spalić, to spalili. Resztę zburzyli, a drogocenne ozdoby miasta rozkradziono. Nawet drzewa, o które tak tutaj wcześniej dbano, zostały doszczętnie spalone i połamane. Henryk nie takiego widoku się spodziewał.

— Tyle zostało z bogatych miast magów — powiedziała Mika spoglądając na zrujnowane miasto.

— A było tu tak pięknie — odezwał się Henryk, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi.

— Byłeś tu za czasów magów? — zapytał go Robert zaskoczony jego słowami.

— Tak i wierzcie mi, z chęcią oddałbym im z powrotem te ziemie pod władanie.

— Znałeś magów? — zapytała go podniecona tą wiadomością Mika.

— Niektórych.

— Podobno większość z nich otruto, to prawda?

— Tak.

— Czarodzieje i czarodziejki nigdy nie byli mile widziani w naszym królestwie — dodał Robert. — Po dziś dzień nic się nie zmieniło. Gdzie ci twoi przyjaciele?

— Z tego, co wiem, to dalej na północy otrzymali ziemię od króla.

— Ciekawe, czy też tak potraktowali podarowane ziemie — rzekł Robert.

— Nie oni.

Przejechali przez miasto widmo, wyjeżdżając na puste przestrzenie, na których droga zaczęła się rozgałęziać. Podążyli na północ i przez dłuższy czas poruszali się wzdłuż olbrzymiego zalewu, by w końcu wjechać do lasu, za którym Henryk miał nadzieję już dotrzeć do ich celu podróży. Nigdy nie miał okazji zagłębić się tak daleko w dawne ziemie magów, przez co jego pewność siebie z każdym pokonanym odcinkiem malała, ale próbował nie dawać po sobie tego poznać, by nie wzbudzać w swych towarzyszach niepotrzebnych pytań.

— Słyszałem, że te ziemie otrzymywali zasłużeni generałowie — odezwał się nagle Robert. — Ciekawi mnie, dlaczego ty tu nie masz ziem? Skoro mieszkają tu twoi przyjaciele, a walczyć też potrafisz.

— Nie przysłużyłem się w bitwie tak jak oni — skłamał Henryk, nie chcąc ujawniać swojej tożsamości.

— A gdzie leżą twoje ziemie?

— Mój rodzinny dom znajduje się daleko na południu.

— Nie żal było ci go opuszczać?

— Nie — odpowiedział Henryk po chwili zastanowienia. Chciał, by zabrzmiało to tak, by nie sprowokować kolejnych pytań, przez to od razu dodał: — Zapragnąłem przygód.

— No to ładne przygody cię odnajdują. Prawie cię zabiły, wędrowcze.

— Nie takich szukałem — odparł, uśmiechając się do niego.

Nagle drzewa zaczęły się przerzedzać i wyjechali na drogę prowadzącą do wioski, która bardziej wyglądała na twierdzę, niż na wioskę rolniczą. Otoczona była solidnym płotem o wysokości ponad trzech metrów, a po obu stronach stały wieżyczki obserwacyjne. Wokół wioski znajdował się bardzo nierówny teren, który raz opadał, a raz rósł. Wykopane w nim było mnóstwo dołów, a przy niektórych z nich Henryk dostrzegł kamienie, które strażnicy wioski wykorzystywali do pomiaru odległości. Ucieszył go ten widok, bo pamiętał doskonale ten sposób znaczenia i już wiedział, że właścicielem tego miejsca nie mógł być nikt inny, jak jego stary przyjaciel Karol.

— Jesteśmy na miejscu — oznajmił z radością i pospieszył swojego konia.

Obserwatorzy stojący na wieżyczkach od razu powiadomili swoich ludzi o przybyszach i zanim Henryk wraz ze swoimi towarzyszami zbliżył się do głównej bramy, już stał przed nią Karol wraz Gotfrydem. Obaj z szerokim uśmiechem patrzyli na Korbę, czekając aż podjedzie do nich bliżej. Henryk zeskoczył z konia i witając się z nimi, od razu objął ciepło swoich przyjaciół, mówiąc:

— Witajcie przyjaciele.

— Witaj nasz druhu — odparł Karol. — Długo ci zajęło dotarcie do nas.

— To nie ja mieszkam na samym końcu królestwa — zażartował, próbując się usprawiedliwić.

— A kim są twoi znajomi? — zapytał Gotfryd kłaniając się dziewczynce i jej ojcu.

— Mam na imię Robert, a to jest moja córka Mika. Chcieliśmy dopilnować, by wasz przyjaciel dotarł do was bezpiecznie. Teraz, skoro już jest z wami, możemy wracać do siebie.

— Oszaleliście? — rzekł Karol. — Jesteście teraz naszymi gośćmi i nie wyjedziecie od nas głodni i spragnieni. Zapraszamy do środka, czym chata bogata.

Robert spojrzał na swoją córkę, która tylko uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, po czym cała trójka weszła do wioski.

***

Siedząc przy długim stole, cała trójka przyjezdnych kończyła właśnie swój ciepły posiłek w towarzystwie Karola, Gotfryda i jego żony — Matyldy, która była w ciąży. Zgodnie ze słowami gospodarza na stole nie brakowało mięsa, chleba, czy wina. Każdy mógł się najeść do syta i w końcu odpocząć po trudach podróży.

— To, co cię do nas w końcu sprowadziło, Henryku? — zapytał swojego dużo młodszego przyjaciela Karol.

— Zatęskniło mi się za wami.

— Trochę ci ta tęsknota zajęła — wtrącił Gotfryd. — Rok się nie widzieliśmy.

— Ale w końcu dotarłem, wy zaś widzę, że umiejętnie wykorzystaliście czas i ziemię, które wam powierzono. Wioska wygląda solidnie, ludzie w niej zadowoleni, a życie rodzinne kwitnie — to mówiąc, ukłonił się Matyldzie, co i ona z radością uczyniła.

— Dziękuję, miło mi poznać przyjaciela mojego męża, choć przyznam, że ciężko od niego cokolwiek wydobyć. Nie skory jest do rozmów o przeszłości.

— Gotfryd to dobry człowiek i wybrała sobie pani zacnego człowieka na męża. Jego znajomi nie umywają się do niego, przez co lepiej niech pozostaną dla pani tajemnicą.

Gotfryd zaskoczony jego słowami, spojrzał na Karola z nieskrywanym uśmieszkiem, a Henryk kontynuował swój niecodzienny ton wypowiedzi:

— Ty zaś Karolu pewnie przez swój sędziwy wiek postanowiłeś pozostać kawalerem na zawsze, czyż nie mam racji?

— Zawsze uwielbiałeś mi wypominać mój wiek chłopcze, choć wiesz dobrze, że mógłbym cię jeszcze pokonać. Jak sam zauważyłeś, zająłem się teraz czymś zupełnie nowym. Nie prosiłem o żadne ziemie, czy władzę, ale jak już mi je dano, to grzechem byłoby z tego nie korzystać. Powiedz nam lepiej, coś o twoich towarzyszach.

— To jest Robert i jego córka Mika. Uratowali mi życie kilka dni temu, przez co stałem się ich dłużnikiem.

— Jak to uratowali ci życie? — zapytał zaskoczony Gotfryd, aż przestał przegryzać kawał mięsa, oczekując dalszych jego słów.

— Przez to między innymi tu przyjechaliśmy. Musieliśmy sprawdzić, czy u was jest wszystko w porządku.

— Czemu myślałeś, że nam może coś grozić? — zapytał go Gotfryd, patrząc z troską na swoją wystraszoną żonę.

— Na drodze do was, czekało na mnie dwóch zabójców, którzy wiedzieli, że będę tamtędy przejeżdżać.

— Kto ich nasłał? — zapytał Karol poważnym tonem.

— Nie udało mi się tego dowiedzieć, ale wiem, że nie byli Masami. Robert słyszał ich mowę.

— Macie jakieś domysły? — zapytał Gotfryd.

— Niestety nie. Przez miesiące od ostatniej bitwy kompletnie nic się nie działo. Kilka razy musiałem uciekać przed żołnierzami króla, ale poza tym nic się nie działo. Z nudów wybrałem się do was.

— Myślisz, że mógłby to być nasz król? — zapytała z niepokojem Matylda.

— Wątpię — od razu odpowiedział za niego Karol i zapytał Roberta: — Rozpoznałeś może ich mowę? Wiesz, do kogo należała?

— Pierwszy raz ją słyszałem — odpowiedział Robert.

— Pojawili się znikąd i koczowali na naszych ziemiach przez kilka tygodni, jak się później okazało, czekali na waszego przyjaciela — dodała Mika. — Byli bardzo pewni siebie i bardzo dobrze wyszkoleni. Prawie go zabili.

— Albo wyszedłeś z formy chłopie albo naprawdę byli tacy dobrzy? — zapytał Henryka, Gotfryd.

— Znów Hiszowie? — zapytał Karol.

— Nie, walczyli zupełnie inaczej, nawet broń mieli inną niż wszyscy — odparł Henryk.

— Znam język Hiszów, to nie byli oni — wtrącił Robert.

— To kto? Gordowie? Irmeni? — wtrącił Gotfryd. — Byłeś w którymś z tych królestw?

— Nie.

— Czyli nic się nie zmieniło — odezwał się Karol, patrząc na Henryka. — Śmierć dalej krąży wokół ciebie, chłopcze.

Matylda na te słowa, aż się wyprostowała z coraz większym strachem patrząc na ich gościa. Już nie była tak dobrze do niego nastawiona i wyraźnie było widać, że z każdą minutą coraz bardziej pragnęła, by wyjechał on z ich ziem raz na zawsze. Miała już dość tej rozmowy, przez co wstała i oznajmiła:

— Pójdę odpocząć, Gotfrydzie. Dziękuję wam za miłe towarzystwo.

— To my dziękujemy — odpowiedział jej Karol i wszyscy wstając od stołu, odprowadzili ją wzrokiem do wyjścia.

— My też podziękujemy za gościnę — odezwał się nagle Robert wstając od stołu. — Ale czas byśmy wraz z córką odpoczęli przed drogą powrotną.

— Oczywiście — powstał znów Karol i zawołał jednego z młodych chłopaków przynoszących im wcześniej dania. — Zaprowadź naszych gości do ich pokoi. Zadbaj o to, by nic im nie brakowało.

— Dziękujemy — odpowiedział Robert i wraz z córką ruszył za młodzieńcem.

W ten sposób przy stole pozostała ich już tylko trójka przyjaciół.

— Słyszeliście o turniejach króla?

— A jak. Sami wysłaliśmy mu kilku naszych ludzi do pomocy przy budowie aren — odpowiedział mu Gotfryd dumny z siebie.

— To od kiedy już wiecie?

— Z kilka miesięcy już będzie, co nie Karol?

Ten tylko spokojnie przytaknął głową, jakby to była wiadomość znana w całym królestwie.

— Jak dla mnie, to bardzo dobry pomysł — od razu ożywił się Gotfryd. — Rozerwiemy się trochę.

— Weźmiesz w nim udział?

— Ja? Nie… ja już za stary jestem, ale mamy kilku kandydatów w naszej wiosce, co nie?

Karol po raz kolejny przytaknął głową, jednak tym razem dało się zobaczyć wypisaną dumę na jego twarzy z ich wioski.

— A gdzie są Michał i Mateusz? Myślałem, że będą tu z wami.

— Król dał im też spory kawałek ziemi, ale mieli odmienne spojrzenie na jej zarządzanie, przez to rozdzielili je między siebie. Jadąc dalej na północ, odnajdziesz ich w osobnych wioskach — odpowiedział mu Gotfryd.

— Przez te ziemie, dostali do głowy — dodał niezbyt zadowolonym tonem Karol.

— To znaczy?

— Mateusz postawił na rolnictwo i rybołówstwo, Michał zaś postanowił skupić się na kowalstwie i garbowaniu skór — wytłumaczył mu Gotfryd śmiejąc się z ich zapędów. — Obaj chcą zostać mistrzami w swoich dziedzinach, a z wiosek pragną uczynić największe miasta w naszym królestwie.

— I jak im idzie?

Obaj popatrzyli na siebie nie kryjąc swojego podejścia do ich pomysłów i Karol odparł:

— Z nich jest taki rolnik i kowal, jak ze mnie zakonnik.

— Ale życzymy im jak najlepiej oczywiście — dodał Gotfryd, podnosząc kielich z winem i stukając się nim ze swoim starszym przyjacielem.

Cała trójka zaśmiała się wspólnie i wypiła toast za swoich przyjaciół i ich ambitne plany, po czym Gotfryd dodał:

— Ale nie wiesz najlepszego; obaj uparli się by wystąpić w turniejach. Każdy chce wysławić swoją wioskę ponad drugiego.

— Na serio im na głowę padło — skomentował to Karol i znów zaśmiali się wspólnie z ich przerośniętych ambicji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: