Królowa Dzikusów - ebook
Królowa Dzikusów - ebook
KONTYNUACJA KSIĄŻEK "GWIAZDA PÓŁNOCY, GWIAZDA POŁUDNIA" ORAZ "PAN KAMIENIA WSCHODU" Skostniała tradycja Królestwa Żeglarzy czy nowoczesność Cesarstwa Słońca? Już wiadomo. Krwawa wojna dobiega końca i armia pod dowództwem Iana Lancastera miażdży wszystko, co napotka na swojej drodze. Ostatnim celem jest zaniedbana, dzika prowincja Północy, broniona przez Armię Cieni. Zdawałoby się, że żołnierze Cesarstwa połkną ją na śniadanie. Ta jednak nie daje za wygraną i broni się ostatkiem sił, wciąż nie pozwalając ostatecznie przechylić szali zwycięstwa na korzyść perfekcyjnie wyszkolonej armii. Mimo że Północ strategicznie nie jest ważna, dla dowódcy i przyszłego cesarza znaczy najwięcej. W końcu na czele dzikusów, jak ich pogardliwie nazywa, stoi jego była kochanka – Aline – wygnana córka największego wroga, obecnie obiekt zaciekłej nienawiści. Konfrontacja jest nieunikniona. Pierwszy raz w historii Kontynentu Zachodniego wychowanka ultrakonserwatywnego Królestwa, kobieta, która w swoim kraju nic nie znaczy, pełni rolę przywódczyni. Dlatego dźwiga na barkach odpowiedzialność nie tylko za losy Północy, lecz także za ludzi, którzy walczą o zmianę. Ruch Czarnej Róży rozrasta się, ale jest podatny na dezinformację. Wszak propaganda to potężna i skuteczna broń. Królowa Północy, Czarna Róża, legenda za życia – czy Aline ma dość siły, żeby sprostać pokładanym w niej nadziejom? Czy Michel, jej mąż, stanie u boku dziewczyny w każdej sytuacji? I co wyniknie ze spotkania byłych kochanków, zważywszy na to, że w mrocznych podziemiach Aline skrywa coś, czego Ian się nie spodziewa?
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66533-75-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DWADZIEŚCIA JEDEN
Sagessia, Willemschielo, dziesięć miesięcy po urodzeniu Alexandra Tarje Mikaelssona Delacroix
– Przygotuj się, zaraz wpływamy do portu – mruknął Michel i przesunął po Aline nieobecnym wzrokiem.
Kiwnęła głową. Jej niepokój rósł odwrotnie proporcjonalnie do odległości dzielącej ich od Willemschielo – stolicy mediacji Kontynentu Zachodniego położonej w neutralnej Sagessii. Byli zaproszeni przez przedstawicieli Cesarstwa na rozmowy o warunkach kapitulacji Królestwa. Klęska była nieunikniona – nad częścią zbuntowanych południowych prowincji państwo już całkowicie straciło kontrolę. W miastach panował głód, inflacja galopowała tak, że frankami królewskimi można było najwyżej podpalać papierosy, system bankowy całkowicie się załamał i miliony obywateli straciło oszczędności życia. Król Lemercier rządził wyłącznie nominalnie, a wszystkie niepopularne decyzje podejmował najstarszy brat Aline – Marco.
Musieli się poddać. Nie mieli innego wyjścia. Ale potrzebowali czasu. Aline potrzebowała czasu. Północ potrzebowała czasu. Armia Cieni była w zasadzie gotowa, ale Podziemne Miasto nie było jeszcze przygotowane do przyjęcia żołnierzy. Miała już zgromadzoną większość sprzętu, siedem niemal samowystarczalnych, podziemnych baz i prawie gotową strategię walki z południem. „Niemal” i „prawie” to były kluczowe słowa. Potrzebowała czasu na przygotowanie obrony przed o wiele silniejszym przeciwnikiem.
Przeciwnikiem, którego ciągle kochała mimo upływu czasu i o którym nie mogła zapomnieć. Za każdym razem, gdy brała dziecko na ręce, jej serce ściskało się z żalu. Alexander był żywą kopią Iana. Gdy patrzył na nią spod długich, jasnych rzęs, gdy zaciskał kapryśnie usta, gdy uśmiechał się lekko samymi kącikami ust, Aline wstrzymywała oddech. Co dziwne, dziecko uwielbiało Michela. Gdy tylko przybrany tata pojawiał się na horyzoncie, ona mogła nie istnieć. Michel był zresztą wspaniałym ojcem. Wszystko, z czym się borykała, jemu przychodziło z dużą łatwością. Łagodził jej rozpacz, gdy Alex zdecydowanie odrzucił wszelkie próby karmienia piersią. „Aline, miliony dzieciaków były karmione butelką i jakoś to przeżyły”. Gdy był na Północy, zabierał go wszędzie ze sobą owiniętego w chustę. I to on praktycznie nauczył ją, jak opiekować się Alexem.
Aline patrzyła krytycznie w lustro. Była blada jak ściana pomimo mocnego makijażu. Świadomość, że zobaczy swojego byłego kochanka pierwszy raz po niemal dwóch latach, doszczętnie ją paraliżowała. A musiała skupić się na czymś innym. Nie była tam ze względów reprezentacyjnych. Miała do wypełnienia ważne zadanie. Musiała wydostać z Sagessii jednego z najważniejszych szpiegów Królestwa, który zwykle pracował w bazie wojskowej Cesarstwa na Wyspach. Wellmann był jednym z genialnych naukowców wynalazców, którzy w bazie Cesarstwa w Lakeview zajmowali się pracami nad energią atomową. Jednak nie to było kluczowe. Dziewczyna rozpaczliwie potrzebowała rozwiązać problem komunikacji pomiędzy bazami oddalonymi od siebie o setki kilometrów bez ryzyka wydania ich pozycji. Wellmann zameldował królewskim agentom, że właśnie znalazł rozwiązanie tego problemu. Aline wiedziała, że musi zrobić wszystko, żeby go wydostać z Cesarstwa. Był jej nieznośnie potrzebny.
Nawet w najśmielszych fantazjach nie rozpatrywała możliwości przeprowadzenia akcji odbicia agenta z bazy na Wyspach. Cesarstwo dobrze pilnowało człowieka, który tyle wiedział o jej zasobach strategicznych. Ark Wellmann mógł opuszczać Lakeview wyłącznie sam, podczas gdy jego żona i dwójka dzieci pozostawały na Wyspach. Rozmowy w Sagessii były pierwszą okazją od wielu lat, gdy rodzina Wellmannów miała być razem poza hermetycznie zamkniętym terenem.
Ark Wellmann, którego Królestwo zwykło nazywać Człowiekiem X, już od roku sygnalizował, że chce się wycofać. Można było się spodziewać, że w przypadku kapitulacji Królestwa wyjdzie na jaw, że pracował na dwa fronty. Dlatego już wcześniej próbowano przeprowadzić akcję przerzutu cennego agenta i jego rodziny do Mire-Mareil. To był warunek Wellmanna – cała rodzina albo nikt. Akcja Królestwa skończyła się zupełnym fiaskiem i samobójczą śmiercią królewskich agentów. Sukcesem było tylko to, że Cesarstwo nie zdołało odkryć celu brawurowych działań szpiegowskich.
Aline nie mogła działać tak, jak była do tego przyzwyczajona. Jej twarz znał każdy, więc musiała zapomnieć o pracy operacyjnej. Tym razem miała tylko koordynować akcję. Wszystko zaplanowała ze swoją agentką w Sagessii – Milą, wybrała kilku pomocników z Północy i przez wiele tygodni ćwiczyła z nimi wszelkie scenariusze. Tymczasem jednak, zamiast martwić się przebiegiem misji, trapiła się spotkaniem z Ianem.
– Gdy tylko znikniemy za horyzontem, bierz ich na statek i wypływajcie. Nie ma czasu do stracenia – powtarzał Marco, wlepiając w nią swoje bladoniebieskie oczy, gdy siedzieli w limuzynie w drodze do opery.
Negocjacje w Sagessii miały swoją tradycyjną oprawę. Zaczynały się zawsze w Operze Pokoju w Willemschielo, gdzie przedstawiciele wszystkich państw wraz ze swoim sztabem i osobami towarzyszącymi brali udział w spektaklu, żeby później zasiąść do rozmów.
Na czele delegacji Królestwa stał Marco – następca królewskiego tronu. W rozmowach miał również brać udział dowódca sił zbrojnych generał Delacroix, szef dyplomacji Stefan Lemercier, czyli kolejny brat Aline, i kilku innych członków sztabu oraz przedstawicieli ministerstwa wojny.
Pojawili się w operze jako pierwsi, powitani oficjalnie przez Sędziów Pokoju i reprezentantów Rady Sagessii. Aline nieco nieprzytomnie składała oszczędne ukłony, starając się zapamiętać przynajmniej najważniejsze tytuły i imiona. Wśród tłumu wypatrzyła swoją agentkę – Milę – w pięknej bladoróżowej sukni, która trzymała pod rękę wysokiego mężczyznę w galowym mundurze Sagessii.
Mistrz ceremonii zapowiedział wejście delegacji z Cesarstwa. Aline jeszcze mocniej zbladła, jeśli to było w ogóle możliwe. Michel chwycił ją mocno za ramię i przyciągnął do siebie. Rzuciła mu przelotne spojrzenie spod rzęs. Zaciskał mocno mięśnie szczęki. Chwyciła Gwiazdę Północy, która jak zwykle zdobiła jej szyję, i poczuła się nieco pewniej.
Do budynku wszedł Ian Lancaster, trzymając pod rękę urzekająco piękną kobietę. Czarnowłosa, o idealnej postawie, natychmiast ściągnęła wzrok wszystkich obecnych w foyer. Sam młody cesarz wyglądał na dumnego i nieprzystępnego. Cały czas nosił krótką brodę, ale najwyraźniej znowu zaczął ćwiczyć. Miał tak duże ramiona, jak je pamiętała. Omiótł znudzonym spojrzeniem salę, nie zatrzymując wzroku na nikim szczególnym, i powiedział coś krótko do swojej towarzyszki, która uśmiechnęła się z przekąsem.
Aline lekko skuliła się w sobie i schowała dłonie w szerokie rękawy sukni. Mogła ubrać się nieco lepiej, ale nie chciała się wyróżniać. W swojej prostej, czarnej sukni i ze zwyczajnie rozpuszczonymi włosami musiała wyglądać jak sierotka z bajek. Wedle protokołu dyplomatycznego Sagessii to oni mieli być przedstawieni młodemu cesarzowi, który teraz wraz z czarnowłosą kobietą stał w centrum foyer. Najpierw do cesarskiej pary podszedł wyfrakowany, sztywny Marco ze swoją piękną żoną Marissą. Złożyli sobie krótkie ukłony i wymienili kilka grzeczności. Potem przyszedł czas na Michela i Aline.
– Generał Michel Mikaelsson Delacroix i Aline Sophie Joanna Delacroix! – zapowiedział mistrz ceremonii.
Michel poprowadził ją do ojca jej dziecka. Zatrzymali się kilka kroków przed parą i ukłonili oszczędnie. Ian ani na nich nie spojrzał, ani nie oddał ukłonu, a jego urodziwa towarzyszka skłoniła swoją czarną główkę z widocznym lekceważeniem. Nie wiedzieć czemu Aline spadł wielki kamień z serca. Dopiero wtedy zdołała odetchnąć pełną piersią. Najwidoczniej tylko ona jeszcze o nim pamiętała. Nawet zdołała się lekko uśmiechnąć do Jessego, który ubrany w bordowy mundur jako część królewskiej świty, patrzył na Iana z niemym pytaniem w oczach.
– Kogoś mi ten typek przypomina – mruknął i dodał natychmiast w odpowiedzi na alarmujące spojrzenie Aline. – Twoja tajemnica jest moją tajemnicą, królowo. Nie wiem, jak to robisz, że nawet w tej czarnej szmacie jesteś najpiękniejszą kobietą w operze.
Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. To nie była prawda, ale to właśnie chciała w tamtej chwili usłyszeć.
Powitania, prezentacje i wymiana ceremonialnych grzeczności trwały kolejne pół godziny, ale Aline po przełknięciu tej gorzkiej pigułki była już bardziej rozluźniona. Poznała Arka Wellmanna i jego rodzinę. Człowiek X okazał się ciemnowłosym mężczyzną w okularach, około pięćdziesiątki. Nie wyróżniał się absolutnie niczym oprócz tego, że zdawał się rozkojarzony i zbyt często na nią spoglądał z nietrudnym do zidentyfikowania strachem w oczach. Jego żona była dość niska i okrągła. Lavinia Wellmann była największym problemem całej akcji. Nie miała pojęcia, że jej mąż szykował ucieczkę i Ark chciał ją do samego końca utrzymać w nieświadomości.
– Jeśli coś się stanie, to nie będzie niczemu winna – powtarzał ciągle, jakby chciał przekonać samego siebie.
Dzieci Wellmannów trzymały za ręce opiekunkę, która według informacji przekazanej przez Milę była agentką Cesarstwa. Aline nie chciała zwracać uwagi na to, że mogą ich łączyć jakiekolwiek plany, więc wymieniła z Wellmannem dwa zdania o architekturze opery i zmieniła rozmówcę.
Po jakimś czasie mistrz ceremonii zaprosił wszystkich do zajęcia miejsc w sali koncertowej. Reprezentacje wrogich mocarstw otrzymały przeciwległe loże, a przedstawicielstwa innych krajów zostały usadzone na widowni. Gdy tylko zgasło światło, Aline poczuła na sobie spojrzenie tak namacalne, jakby ktoś położył na niej dłoń. Rozejrzała się zdezorientowana, ale praktycznie od razu wiedziała, do kogo należą śledzące ją oczy. Nieruchome, intensywne, pełne nienawiści spojrzenie Iana, który chował się w cieniu, częściowo zasłonięty ciężką, ciemnozieloną kotarą, musiało mieć moc przyciągania. Na początku pomyślała, że to musi być przypadek albo pomyłka. Albo skołatany mózg podrzuca jej jakieś wizje. Nie myliła się jednak. Gdy tylko oświetlało go światło odbijające się od sceny, widziała wyraźnie jego zaciętą twarz, rozszerzone nozdrza i przymknięte z wściekłości oczy. Dokładnie tak wygląda twój syn, gdy czegoś chce, a ja nie mogę mu tego dać – pomyślała nieco rzewnie.
Michel objął ją ciasno ramieniem. Poczuła na lewej skroni dotyk szorstkiej brody. Pogłaskał ją po policzku i uniósł jej podbródek. Otworzyła oczy, spodziewając się pełnego wyrzutów spojrzenia. Napotkała tylko spokój i typowo michelowską zagadkę.
– Pamiętaj, że na Północy czeka na ciebie Alexander – powiedział chłodno.
Zatkało ją. Oparła dłonie o jego klatkę piersiową, odpychając go od siebie, i wysapała:
– Jak możesz?...
Pomyślała ze wzbierającą furią, że Michel traktuje jej syna jak zakładnika. Ian zauważył ich wymianę zdań i wyjrzał z cienia, patrząc na nich całkiem otwarcie. Czarnowłosa kobieta bezskutecznie próbowała zwrócić na siebie uwagę, szepcząc mu coś do ucha. Aline już nie wytrzymywała tego napięcia. Wstała, obróciła się na pięcie i wyszła z loży. Gdy tylko znalazła się na korytarzu, zaczęła biec. Wpadła do obszernej, bogato zdobionej łazienki, pochyliła się nad zlewem i ochlapała twarz zimną wodą. Pomogło. Odetchnęła głęboko i spojrzała w lustro. Sięgnęła do kieszeni po wsparcie swojej Gwiazdy Południa. Wszystko będzie dobrze – pomyślała. Poprawiła włosy i wytarła twarz, ścierając większość makijażu. Westchnęła i otworzyła drzwi.
Zatrzymała się tak gwałtownie, jakby zderzyła się z szybą. Kilka kroków od wejścia do łazienki stał Ian. Upuściła niechcący torebkę, która z metalicznym brzękiem upadła na marmurową posadzkę. Szybko wciągnęła powietrze. Ian stał bez ruchu i po prostu na nią patrzył. Jego oczy mieniły się różnymi kolorami, ale żaden z nich nie przypominał beztroskiego południowego nieba. Bliżej im było do czerwieni, granatu czy osmolonego szkła. Opuściła wzrok. Nie była w stanie wytrzymać tego spojrzenia.
Otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale dokładnie w tym momencie zabrzmiał gong zwiastujący antrakt i korytarz zaczął wypełniać się wychodzącymi na przerwę członkami przedstawicielstw. Aline pochyliła się gwałtownie, żeby podnieść torebkę. Gdy się wyprostowała, stał przed nią jej mąż.
– Michel! – krzyknęła nieco za głośno, czym ściągnęła na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych na korytarzu.
Zaczęła panikować. To nie szło dobrze. Powinna być przezroczysta, a była bardziej niż widoczna. Czuła na sobie zaciekawione spojrzenia co najmniej kilkunastu osób. Iana nie było w zasięgu wzroku. Szybko wycofała się do toalety. Gdy wyszła, było już dawno po dzwonku ogłaszającym początek nowego aktu, ale na zewnątrz czekał na nią wyraźnie zdenerwowany brat.
– Co to, kurwa mać, miało być? – zapytał ostro.
– Nic nie zrobiłam, Marco – tłumaczyła wysokim głosem.
– Przecież tu jest prasa, dyplomacja całego kontynentu! Masz do wykonania zadanie, a zachowujesz się jak dwunastolatka!
– Sam zachowujesz się jak dwunastolatka... – przedrzeźniła go z dziecięcą złością.
Marco pokręcił głową zrezygnowany i wzniósł oczy ku sufitowi.
– Od tej pory siedzisz za kotarą i nie wychodzisz nawet na następny antrakt. Chociażby się waliło i paliło. Twoi ludzie są gotowi?
Pokiwała głową ponuro. Gdy weszli do loży, znów skierowały się na nich wszystkie spojrzenia. Aline jednak nic nie widziała, uparcie wpatrzona w koniuszki swoich butów. Nie próbowała się buntować, usiadła za kotarą koło Michela, tak jak powiedział jej Marco. Czuła się fatalnie. Wyrzucała sobie to, co powiedział jej brat – że zachowała się jak dwunastolatka. Powinna zmierzyć się z przeszłością jak każda kobieta Północy. Minęło dużo czasu, zanim mogła normalnie oddychać. Bardzo wolno podniosła wzrok na Michela. Spokojnie oglądał przedstawienie, jakby nic się nie stało. Jej serce zrobiło się jeszcze cięższe. Zerknęła na swoich ludzi. Ludzie Północy, których wybrała do tej akcji, zdumiewająco łatwo dopasowali się do otoczenia. Myślała, że to nie wypali, w końcu nie da się osób przyzwyczajonych do braku jakichkolwiek reguł tak łatwo przekonać do tej całej ceremonialności Południa. Nie było jednak jak dotąd żadnych problemów. Jesse zaglądał właśnie z niewinną ciekawością w biust jakiejś królewskiej żony. Ciemnowłosa Fulla robiła mądrą minę, ukradkiem poluźniając gorset. Hazbro Jonasson wyglądał na tak znudzonego, że tylko miłośnicy spisków mogliby zakwestionować jego przynależność do rozwydrzonej królewskiej elity. Wobec niego akurat nie miała żadnych wątpliwości. Wiedziała, że spędził kilka lat w szkole wojskowej w Królestwie, wcielając się w postać mieszkańca macierzy, dlatego ta akcja była niemal skrojona na jego miarę. Nie zawiódł – gdy zaproponowała mu uczestnictwo w odbiciu Człowieka X, niemal na jej oczach przemienił się z wesołego pana reniferów w królewskiego szlachcica.
Usłyszała płacz dziecka na widowni. Zajrzała za kotarę. Tak, to był Tadeus, czteroletni syn Arka. Opiekunka Wellmannów wstała i wzięła dziecko na ręce. Aline zerknęła na przebraną nie do rozpoznania Ditę. Czas rozpocząć akcję. Odetchnęła nieco lżej.
– Michel – powiedziała płaskim tonem, nie pytając, nie prosząc, ale oznajmiając.
Spojrzał na nią spod półprzymkniętych powiek.
– Michel, przepraszam, ja... – zakrztusiła się – on tam stał. Ja tylko wyszłam...
Obrócił się do niej i zmarszczył brwi.
– O czym ty opowiadasz, Aline?
Zbiło ją to z tropu.
– No, wiesz, on...
– Aline – powiedział stanowczo – czy ja cię o coś oskarżam? Skup się na akcji. Na akcji, a nie na tym, co ktoś sobie o tobie pomyślał.
Ścisnął ją ciepło za rękę, a ona poczuła się jak piórko. Zdała sobie sprawę, jak istotna jest dla niej jego bezwarunkowa akceptacja. Uśmiechnęła się, a on oddał uśmiech w swój sposób, który wystraszyłby nawet niezbyt płochliwe dzieci. Nagle spoważniał.
– Pierwsza z opery wyjdzie ścisła delegacja Cesarstwa. Potem ja, Marco i nasi ludzie. Zaczynajcie dopiero wtedy, gdy nas nie będzie. A, jeszcze coś... Aline... – wyczuła lekką niepewność w jego głosie – mam coś dla ciebie. Dwadzieścia jeden.
Wyciągnął bardzo zniszczoną pojedynczą kartę z ich dziecięcej zabawy – flirtu towarzyskiego. Zatkało ją, a jej serce zalała fala gorąca. Bardzo dobrze pamiętała ten wieczór i tę kartę. Podczas jednej ze słynnych wakacyjnych wypraw Lemercierów, gdy miała jakieś trzynaście czy czternaście lat, jej nastoletni bracia zaprosili okoliczne, wioskowe dziewczyny na ognisko. To był jeden z ich licznych sposobów na wyszalenie się bez zobowiązań. Tego wieczoru, żeby ośmielić dziewczyny, zaczęli grać w jedną z najgłupszych gier dla młodocianych: flirt towarzyski. Atmosfera robiła się coraz bardziej intymna, rozochocone panienki rozsiadały się już na kolanach braci Aline. Karty krążyły, rozlegały się chichoty, były pierwsze gorętsze pocałunki. Aline brzdękała na gitarze, wpatrując się z zażenowaniem we własne trampki. Taki miała układ z braćmi – ona się nie wtrąca i trzyma język za zębami, a w zamian może uczestniczyć we wszystkich ich szalonych eskapadach. Nagle siedzący nieopodal Michel podał jej kartę.
– Który numerek? – zapytała z szerokim uśmiechem.
– Zaznaczyłem – odpowiedział krótko.
Aline spojrzała na kartę. Obwiedziony grubym, niebieskim długopisem był numerek 21: „Kocham Cię”. Dziewczyna roześmiała się serdecznie jak z dobrego żartu. Sięgnęła do kieszeni i wyciągnęła długopis. Zaznaczyła numerek 22: „Ja Ciebie też” i z figlarnym uśmiechem oddała kartę Michelowi. Ten krótko na nią spojrzał i puścił oczko.
– Ta karta już nie gra – powiedział i włożył ją do kieszeni dżinsów.
To był ten jeden jedyny raz, kiedy jej wyznał miłość. Na długo przed ich szalonym, młodzieńczym romansem, i to w tak głupi sposób. Michel nie należał do wylewnych osób. Dorosła Aline trzymała kartę i wpatrywała się w wytarte już nadruki i oznaczenia. Rozległy się burzliwe oklaski. Ludzie wstawali z siedzeń. Ona ciągle siedziała. Chwyciła go za rękę.
– Dwadzieścia dwa. – Wyciągnęła do niego kartę.
– Chcę, żebyś ją zatrzymała – wyszeptał, otulając jej twarz dłońmi – ja ją miałem przy sobie przez te wszystkie lata. Teraz będzie należeć do ciebie. Niech ci dodaje pewności wtedy, kiedy będziesz mieć wątpliwości. Bo niedługo zostaniesz sama. I będziesz musiała żyć dalej, wiedząc, że cię kocham pomimo wszystko i że to ty jesteś dla mnie najważniejsza. Zdarzą się rzeczy, które nas rozdzielą, ale mam nadzieję, że w kluczowym momencie przypomnisz sobie tę kartę i to, co ona dla nas znaczy.ROZDZIAŁ 2
TAM GDZIE TY, TAM SĄ KŁOPOTY
Aline poczuła się jak walnięta obuchem. „Rzeczy, które nas rozdzielą...”? Otworzyła usta i chciała coś powiedzieć, ale on je zamknął pocałunkiem. Był jak zwykle szorstki, łakomy i taki bliski. Potem lekko ją odepchnął.
– Czas zacząć akcję. Myśl teraz tylko o niej.
Obrócił się do Marco. Aline odnalazła czujny wzrok Hazbro, który mrugnął do niej dwa razy. Odetchnęła lekko. Na razie wszystko szło zgodnie z planem. Dziewczyny unieszkodliwiły opiekunkę i przejęły najmłodsze dziecko Wellmannów.
Wyszła z loży i stanęła przed schodami prowadzącymi w dół do foyer. Stąd miała dobry widok na całe zgromadzenie, a jednocześnie nikt jej nie niepokoił. Delegacja Cesarstwa szykowała się do drogi. Zobaczyła imponującą sylwetkę Iana wychodzącego z budynku opery. Poczuła ulgę wymieszaną z żalem.
Teraz przyszedł czas na delegację Królestwa. Michel, Marco i Stefan byli już niemal gotowi do drogi. Jej mąż obdarzył ją ostatnim, zamyślonym spojrzeniem. Zaraz się zrobi gorąco – pomyślała – a moi ludzie są zadziwiająco spokojni. Kto by powiedział, że ta trójka z Północy może zachować tak zimną krew. Miała nadzieję, że tak samo dobrze poradzą sobie w ogniu akcji. Mila stała niedaleko drzwi, malując usta na karminowo. Aline była z niej bardzo dumna – dziewczyna, która jeszcze kilka lat temu była początkującą agentką, teraz potrafiła działać samodzielnie. Jakby wyczuła, że Aline o niej myśli, rzuciła jej chmurne spojrzenie spod brązowej grzywki.
Reprezentacja Sagessii – pełniący funkcję prezydenta i minister spraw zagranicznych właśnie przechodzili przez drzwi obrotowe. Sędzia Pokoju wkładał płaszcz. Uroczysta część negocjacji wyraźnie miała się ku końcowi. Nagle zdarzyło się coś, co zburzyło spokój zgromadzonych. W foyer rozległ się głuchy huk, jakby ktoś upuścił coś ciężkiego. Tłum zafalował. Na bordowym dywanie w samym centrum foyer leżał Ark Wellmann, wijąc się w spazmach. Mężczyzna gwałtownie wciągał powietrze, charczał, a z jego ust płynęła jasnoczerwona krew. Spocona twarz mieniła się wszystkimi odcieniami purpury. Tłum ogarnęła panika. Kilku mężczyzn próbowało rozpiąć mu koszulę, jego żona krzyczała, a kilkuletnia córka stała jak skamieniała z szeroko otwartymi oczami i ustami. Wąsaty mężczyzna w mundurze Sagessii wzywał ambulans, głośno krzycząc, jakby był jakiś problem z połączeniem telefonicznym. Aline już miała zbiec po schodach, gdy nagle poczuła silną rękę na ramieniu.
– Wiedziałem, że muszę być tam, gdzie ty. Bo tam, gdzie ty, tam są kłopoty. – Usłyszała znajomy głos.
Obróciła się gwałtownie. Stał przed nią Ian, wychylony lekko do przodu. Chwycił ją silnie za ramiona, przyciągając do siebie. Była zbyt zdumiona, żeby zareagować. Przecież przed momentem widziała go wychodzącego z opery!
– Co ty tu robisz? – zapytała głupio.
Patrzył na nią wcale nie z pożądaniem ani miłością, tylko z prawdziwym wstrętem, jak na obrzydliwego robaka, który irytuje, gryząc w łydkę.
– To twoja akcja? – zapytał retorycznie, machając głową w stronę nieprzytomnego Wellmanna.
Zostali zauważeni. W ich kierunku biegło kilka osób, głównie z delegacji Cesarstwa i Sagessii. Na ich czele Hazbro i Jesse – mimo jej wcześniejszych surowych zakazów mieszania się w jakiekolwiek konflikty. Włożyła język między zęby i lekko cmoknęła. „Nie! Akcja jest ważniejsza”. Hazbro zareagował od razu, przekazując rozkazy ochronie Królestwa, Jesse żachnął się, zawahał i wreszcie zawrócił.
– Straże! To akcja Królestwa. Jesteś aresztowana za próbę szpiegostwa przeciw Cesarstwu na terenie neutralnej Sagessii! – krzyknął Ian, zwracając na siebie uwagę wszystkich obecnych w foyer.
W tym momencie wbiegła ekipa karetki pogotowia. W sali zapanował prawdziwy chaos. Przedstawiciele Sagessii próbowali reagować.
– Ależ Wasza Wysokość, to jest generałowa Delacroix, nie możecie jej tak po prostu zatrzymać bez formalnego nakazu – tłumaczył jeden z Sędziów Pokoju, łysy mężczyzna w okularach i ceremonialnej szacie. – Jesteście na terenie Sagessii. Jeśli wasze oskarżenia są prawdziwe, Aline Sophie Joanna Delacroix zostanie sprawiedliwie osądzona i skazana.
Ian najwyraźniej naprawdę się wściekł, bo niewiele sobie robił ze słów rozsądku mediatorów. Chwycił Aline za kark tak mocno, że była pewna, iż zostaną jej siniaki, podczas gdy dwóch cesarskich strażników przykuło ją do siebie kajdankami. Ludzie Królestwa próbowali interweniować, ale Aline tylko stanowczo kręciła głową. Nie chciała zamieszek. Sytuacja mogła się bardzo łatwo wymknąć spod kontroli i akcja by się wtedy nie udała. Najpierw zadania, potem ludzie. Ona przecież nie była niezbędna do realizacji planu.
Karetka odjeżdżała na sygnale, oświetlając foyer niebiesko-czerwonym migoczącym światłem. Jej ludzie już się ulotnili. Aline szła bezwolnie po schodach eskortowana przez strażników cesarskich. Ian odprowadził ich do samego samochodu, cały czas trzymając ją za kark jak kurczaka przed ścięciem mu głowy. Pierwszy wsiadł mężczyzna, do którego była przykuta prawą ręką. Pociągnął ją tak mocno, że uderzyła czołem o dach. Jęknęła i schowała głowę w ramieniu. Ian odruchowo dotknął czoła dziewczyny i podniósł jej podbródek.
Aline go nie widziała, była oślepiona bólem.
– Nic ci nie będzie – powiedział sucho i pochylił jej głowę, wpychając ją brutalnie do środka samochodu.
Nie miała za dużego pola manewru z dwoma potężnie zbudowanymi żołnierzami z tyłu i dwoma z przodu. Ian zajrzał do samochodu ze złośliwym uśmieszkiem:
– Pogadamy sobie w samolocie do Cesarstwa. Tym razem mi nie uciekniesz. – Odwrócił się do mężczyzn na przednich siedzeniach: – Nie zatrzymujcie się nigdzie. Ona ma tam na mnie czekać, choćby samolot szturmowała cała armia Królestwa.
– Tak jest, Wasza Wysokość – wymruczeli mężczyźni.
Ciekawe, czy Michel mówił o tym rozstaniu – pomyślała Aline. – Skąd on właściwie mógł wiedzieć, że zostanę porwana w sercu rozmów pokojowych?
To dziwne, ale wcale się nie bała. Odnosiła wrażenie, że to jeszcze nie koniec rozgrywki. I miała rację.
– Ktoś za nami jedzie – mruknął typ siedzący z przodu. – Zgubisz ich?
Kierowca nie odpowiedział, tylko gwałtownie skręcił w małą uliczkę po prawej. Nieprzygotowana Aline poleciała na jednego z mężczyzn. Nie miała nawet jak się zaprzeć, więc przy każdym zakręcie rzucało nią jak workiem ziemniaków. Znowu skręcił, tym razem w lewo, a zaraz potem gwałtownie zawrócił. Zaklął paskudnie. Najwidoczniej manewry nie przyniosły rezultatu. Nacisnął mocniej pedał gazu. Silnik zawył. Aline próbowała się obrócić i lekko podnieść, żeby zobaczyć, kto ich ściga, ale zaraz została pociągnięta na swoje miejsce przez mężczyznę z lewej.
To byli profesjonaliści. Kierowca sprawnie omijał inne samochody, cały czas przyśpieszając. Łysy siedzący z przodu zaczął metodycznie ładować broń, a ci z tyłu nawet nie zmienili obojętnego wyrazu twarzy.
– Może ją rozkujemy? – zapytał ten z prawej.
– Słyszałeś, co mówił Lancaster – powiedział krótko kierowca. – Ona jest najważniejsza. Nie może nam zwiać.
– Siedzi spokojnie – bąknął ten z lewej, zerkając na Aline spod oka – i mała jest. Można ją spacyfikować jednym paluszkiem.
– Nie dyskutować. Zaraz będziemy na lotnisku. Tam są nasi.
Rozległy się strzały. Jeden pocisk rozbił lusterko i tylną szybę. Samochód nie jest kuloodporny. To dobrze – pomyślała Aline. Następnie jednak skuliła się, wciskając się w siedzenie. Nie to miałam na myśli – poprawiła się w duchu – to źle. To bardzo, bardzo źle. Znowu gwałtownie skręcili. Łysol z przedniego siedzenia otworzył okno, wychylił się i zaczął strzelać. Strzały z drugiej strony umilkły na chwilę, ale pogoń się nie zakończyła.
Nagle mężczyzna po prawej stronie jęknął i skulił się, bezwładnie pochylając krwawiącą głowę nad kolanami Aline.
– Chudy oberwał! – krzyknął ten z lewej.
Aline przytuliła się do niego odruchowo, odsuwając się z przestrachem od kołyszącego się ciała. Na uda dziewczyny ciekła jasna krew i jakaś przezroczysta, mazista substancja z jego skroni.
– Rozkuj mnie, rozkuj mnie – pisnęła irracjonalnie w prawe ucho żołnierza.
– Zamknij się i siedź spokojnie. – Odepchnął ją gwałtownie i zaczął ładować broń przy użyciu jednej wolnej lewej ręki i drugiej przykutej do Aline.
Dziewczyna zastanawiała się gorączkowo, co może zrobić. Znała Willemschielo, przez dobrych kilka lat była to przecież jej baza wypadowa na różne akcje wywiadu. Od lotniska faktycznie dzieliły ich zaledwie dwie, trzy minuty. Nie było czasu do stracenia. Muszę spowodować wypadek – pomyślała. Prawie leżała, ale i tak zeszła jeszcze niżej. Chciała wykorzystać to, że dotąd zachowywała się bardzo spokojnie i mężczyźni nie zwracali na nią uwagi. Wiedziała jednak, że ma tylko jedną szansę.
Gdy już leżała niemal płasko, ugięła prawą nogę w kolanie i postawiła stopę przy skrzyni biegów, a następnie z całej siły kopnęła kierowcę w twarz. Trafiła obcasem w oko. Reakcja była natychmiastowa. Mężczyzna zawył i gwałtownie skręcił w prawo, jednocześnie naciskając na pedał hamulca. Ten z lewej chwycił ją mocno za włosy i przyciągnął, ale było już za późno. Samochód wpadł w poślizg, uderzył bokiem w krawężnik, a następnie kilkakrotnie przekoziołkował. Wylecieli z siedzeń jak z katapulty. Nikt nie miał zapiętych pasów. Aline kiedyś ćwiczyła zachowanie w takiej sytuacji. Wiedziała, że powinna zwinąć się w kulkę i chronić głowę. Co innego jednak ćwiczyć w bezpiecznych warunkach, a co innego odgrywać sytuację na żywo, gdy jest się przykutym z jednej strony do trupa, a z drugiej do prawdziwego byczka.
Na szczęście samochód wreszcie zatrzymał się na dachu, chwiejąc się dziwnie do przodu i do tyłu, jakby się znaleźli na równoważni. Aline leżała na barkach i głowie, podczas gdy jej tułów i nogi były o coś zahaczone. Była przytomna, ale jedno oko miała zalane krwią. Nie miała pojęcia czyją. Nie czuła prawej nogi. Odkopnęła to coś, na czym się opierała, i poleciała ciężarem całego ciała na sufit. Samochód zaczął się jeszcze silniej chybotać i dziwnie trzeszczeć. Nie było kierowcy i tego z przodu. Musieli wypaść przez przednią szybę.
– Aline, żyjesz? – Usłyszała głos Jessego.
Jęknęła. Nie było czasu pytać, dlaczego nie realizują akcji, tylko ją ratują.
– Żyję, wyciągnij mnie stąd.
– Nie ruszaj się – dobiegł ją stanowczy głos Hazbro – wisicie nad dokiem stoczni. Jeśli przesuniesz się do przodu, samochód spadnie. To jakieś kilkanaście metrów do lustra wody. Postaraj się wyczołgać z tyłu. Tylko trochę. Jak tylko cię zobaczymy, wyciągniemy cię stamtąd. Teraz widzimy jakiegoś zakrwawionego typa.
Aline znowu jęknęła żałośnie.
– Jestem przykuta do martwiaka i tego drugiego. Nie mogę się ruszać.
Usłyszała stłumione przekleństwo. Zrobiła to, co uznała za słuszne.
– Hej, ty, duży, obudź się. Wstawaj, bo jak wpadniemy do wody, to po nas. – Szarpnęła mocno lewą ręką.
Mężczyzna leżał w dziwnej pozycji, jakby był połamany. Poruszył się jednak i stęknął. Zdawało się, że jego nogi wystają przez okno. I nagle poczuła, że popełniła wielki błąd. Samochód zatrzeszczał ostrzegawczo, przechylił się w tył, by potem runąć z całym impetem do przodu.
Dziewczyna zdążyła tylko schować głowę w rękach, nabrać jak najwięcej powietrza i zaprzeć się stopami o drzwi. Przyrzekłaby, że lecieli długie minuty. W rzeczywistości trwało to ułamek sekundy. Zniszczony samochód bez szyb wbił się maską do wody i praktycznie natychmiast zaczął tonąć.
Gdy Aline otworzyła oczy, już była całkowicie pod wodą. Myśl i nie daj się panice – powtarzała sobie nieustannie – przecież możesz wytrzymać długo bez oddechu. Ale nie było to takie łatwe. Woda była raczej zimna, zielona i mętna. Nie mogła uwolnić się od natrętnej myśli, że chyba jest jej pisane utonąć. Musiała się dostać do klamki, żeby otworzyć drzwi. Samochód ciągle opadał. W końcu spróbowała wydostać się przez dziurę po tylnej szybie, ale dotarła tylko do kanapy – nie mogła wyszarpać ze sobą dalej nieruchomych mężczyzn, do których była przypięta. Była pewna, że obydwaj byli martwi. Zaczęła się denerwować. Musiała nabrać powietrza. Zauważyła, że w samochodzie wytworzyła się niewielka bańka powietrza w przestrzeni pod nogami kierowcy. Przedostała się tam z prawdziwym trudem i łapczywie chwyciła oddech. Śmierdziało jak brudne skarpety i zgniła szmata, ale dla niej było jak zbawienie. Starała się jeszcze raz przesunąć bezwładne ciało mężczyzny, żeby dostać się do drzwi. Tym razem się udało. I stał się cud. Drzwi się otworzyły i do samochodu sięgnęła męska dłoń. Chwyciła ją mocno i dała się wyciągnąć. Tym razem utknęła w drzwiach z rękami zaklinowanymi wewnątrz. Znów zaczęła walczyć o oddech. Szarpnęła się bezsilnie. Poczuła, że ktoś chwyta ją za głowę i obraca jej twarz w swoją stronę. To był Jesse. Przytrzymał Aline mocno i pocałował, siłą rozchylając wargi. Odepchnęła go odruchowo. Dopiero po chwili zrozumiała jego intencje. Wtłoczył powietrze do jej ust, po czym szybko odbił się od samochodu i popłynął na powierzchnię. Aline zaczęła myśleć nieco jaśniej. Hazbro ją odsunął i próbował dostać się do samochodu, żeby wypchnąć z niego trupy, do których była przykuta. Nie było to takie łatwe. Mężczyźni byli potężni, blachy powyginane, a wewnątrz samochodu pływało mnóstwo przedmiotów. Zrezygnował. Zaczął gwałtownie gestykulować do Fulli, a sam odbił się w kierunku powierzchni. W tym momencie pojawił się Jesse. Nie broniła się już, przyjęła powietrze z ulgą. Fulla wyjęła paskudnie wyglądający nóż i pociągnęła prawą rękę Aline, żeby wydobyć wielką, białą dłoń jednego z mężczyzn. Aline już wiedziała, co się stanie. Za moment zastąpił ją Hazbro. Bez najmniejszego grymasu położył dłoń mężczyzny na dachu samochodu i zaczął przepiłowywać nadgarstek. Aline przestała cokolwiek widzieć, wszystko stało się brunatno-czerwone. Ktoś znowu złapał ją za włosy i wtłoczył powietrze do ust. Czuła dookoła siebie ruchy, falowanie, dotyk, co jakiś czas ktoś ją pompował jak bezwolną lalkę. Starała się zachować spokój i za bardzo nie ruszać, żeby nie powodować jeszcze większego zamieszania. Wreszcie ktoś ją złapał pod pachy i pociągnął do góry. Była wolna. Zrobiło się trochę jaśniej, może nie przezroczyście, ale Aline wreszcie zaczęła coś widzieć. Wydostali się na powierzchnię. To Hazbro trzymał ją za ramiona, kaszląc, charcząc i plując obrzydliwie.
– Opiłam się krwi jak wampir – skarżyła się Fulla, ocierając zaczerwienione oczy.
Ledwo ją słyszeli przez huk wiszącego nad nimi helikoptera.
– Jesteś cała? – wydyszał Hazbro do ucha Aline.
Naciągnęła sobie bark, czuła się obolała i tak zdezorientowana, że nawet nie wiedziała, czy odniosła jakieś obrażenia. Ale nie zamierzała się poddawać, więc pokiwała głową. Tylko Jesse wyglądał świeżo i w miarę normalnie.
– Pani generałowo! – krzyknął mężczyzna w kombinezonie nurkowym z czarnego pontonu kilka metrów od nich. – W porządku? Jest tam jeszcze ktoś na dole?
– N-nie żyją – wyjęczała i popłynęła w kierunku pontonu, za wszelką cenę próbując wyrzucić z głowy obraz trupów bez dłoni.
Po kilku minutach byli z powrotem na drodze, gdzie zrobiło się już spore zbiegowisko. Musieli wyglądać naprawdę źle, bo od razu zostali skierowani do karetki pogotowia. Fulla zaczęła protestować, ale Aline kiwnęła do niej krótko głową. W Willemschielo był tylko jeden szpital, a oni potrzebowali szybkiego transportu. Hazbro pokazał im gestem, żeby na niego poczekali, i pobiegł do samochodu po komunikator. Ratownicy wymienili między sobą zdziwione spojrzenia, gdy zauważyli, jak żywo się porusza człowiek, który po prostu ocieka krwią.
***
Gdy byli już w karetce, Aline przeszła na język Północy, wiedząc, że w ten sposób może otwarcie zwracać się do swoich ludzi.
– Co z akcją? Dlaczego ratowaliście mnie zamiast działać zgodnie z planem?
– Młodszy dzieciak i Człowiek X są już u nas. Trzeba tylko wyciągnąć kobietę i starsze dziecko. Stwierdziliśmy, że jesteś ważniejsza niż jakieś babsko. Znajdzie sobie inną na Północy. Pełno tego u nas – odpowiedział beznamiętnie Jesse, zdejmując mokrą koszulę.
Aline parsknęła z niecierpliwością.
– Była umowa, że odbijamy wszystkich.
Zadzwoniła do Mili. Ta praktycznie od razu zaczęła przedstawiać jej sytuację.
– Aline, słuchaj uważnie. Lavinia jest w szpitalu. Nie chcą jej wpuścić do sali, gdzie prowadzą reanimację naszego fantoma. I dobrze, bo mimo charakteryzacji mogłaby poznać, że to nie on. Próbowałam wszystkiego, ale nie chce odejść spod drzwi.
Aline dyszała ciężko.
– Gdzie jest młodsze dziecko?
– U nas w samochodzie.
– Jedźcie pod szpital. Spotkamy się tam za pięć minut. Mam pomysł.
Trzeba było wykorzystać to, co już mieli.
Jeśli chodzi o porwanie Człowieka X, Mila przygotowała klasyczny numer. Wellmann otrzymał niegroźną substancję, która wywołała krótkotrwałe objawy poważnego zatrucia. Przyjechała karetka, w której zamiast ratowników znajdowali się najemnicy zwerbowani przez Milę. Za ambulansem oczywiście jechali agenci Cesarstwa, których zadaniem była ochrona Człowieka X. Nikt jednak nie wiedział, że reanimowane czerwone, nabrzmiałe ciało na noszach nie należało do Arka Wellmanna. Był to po prostu odpowiednio ucharakteryzowany i ubrany przypadkowy trup zabrany z prosektorium. Agenci pobiegli za noszami do szpitala, ignorując karetkę, która spokojnie oddaliła się w kierunku okrętu flagowego Królestwa.
Ark Wellmann czekał w porcie, teraz trzeba było tylko wyciągnąć jego żonę i starsze dziecko.
– Generałowo Delacroix, czy nie chce pani powiadomić swojego męża o wypadku? – zapytał jeden z ratowników, świecąc jej latarką w oczy.
Aline się zawahała.
– Nic mi nie jest – odpowiedziała po chwili. Oślepiona odruchowo zamrugała i skrzywiła się. – Nie chciałabym go niepokoić. Myślę, że możecie nas zostawić pod szpitalem. Jesteśmy cali i zdrowi.
Cała załoga Aline kiwała głowami z zapałem. Ratownicy nie byli przekonani. Raczej odwrotnie, z całą stanowczością starali się ich przestraszyć, opowiadając o zagrożeniach wynikających z szoku pourazowego, konieczności wykonania tomografii głowy i innych badań. Gdy jednak podjechali pod izbę przyjęć, stało się zupełnie jasne, że prosty plan wtargnięcia do szpitala i porwania żony oraz dziecka Wellmanna był niemożliwy do zrealizowania. Budynek był obstawiony policją i służbami specjalnymi Sagessii. Wśród nich zauważyła Milę, która stała tuż przy wejściu, rozmawiając ze starszym lekarzem.
– Ale mi się kręci w głowie – jęknęła, opierając głowę na ramieniu Hazbro. – Gdy tylko znajdziemy się w szpitalu, pryskajcie na statek, nie czekajcie na mnie – wyszeptała mu do ucha. – Mam plan. To rozkaz.
Kiwnął głową i też zrobił cierpiętniczą minę, opierając się o szybę karetki.
– Tak działa adrenalina, że tuż po wypadku człowiek czuje się dobrze – tłumaczyła cierpliwie krótko obcięta blondynka w okrągłych okularach – ale nie macie, generałowo, żadnych widocznych obrażeń.
Aline dała się poprowadzić do szpitala, nie reagując na krzyki i flesze aparatów. Przy wejściu jej spojrzenie na moment spotkało się z brązowymi oczami Mili. Agentka wygięła najmniejszy palec, jakby odliczając od przeciwnej strony. Komunikator.
Wjechali do sali na parterze. Czterech ratowników krzątało się dookoła, przygotowując ją do przeniesienia na szpitalne łóżko, a pielęgniarka zajmowała się kroplówką. Ciemnowłosy gruby lekarz nie przerywał swojego kojącego monologu, na który niemal nie zwracała uwagi.
– ...naprawdę nie ma się czego obawiać, generałowo, wasz mąż jest już w drodze do szpitala...
– Co? – przerwała mu brutalnie. – A rozmowy pokojowe?
– Zerwane – powiedział, cedząc słowa, jakby był lekko zażenowany. – Gdy tylko delegacje dowiedziały się o pani wypadku, ponoć doszło do... małego konfliktu pomiędzy księciem Lancasterem a generałem Delacroix. Dostaliśmy informację, że są w drodze...
Aline jęknęła w duchu. Z Ianem, Michelem i całą dyplomacją Cesarstwa i Królestwa na karku nigdy im się nie uda wyciągnąć stąd Wellmannów. Nie mówiąc o ucieczce. Nagle otworzyły się drzwi i Aline usłyszała znajomy, podekscytowany głos.
– Aline! Generałowo Delacroix, znaczy się. – Do sali weszła Ellen Leresche. – Miło cię znowu widzieć! Znaczy się, wcale nie miło, ale...
Ellen była stażystką w szpitalu w Mire-Mareil, którą Aline poznała po zamachu na Michela. Bardzo się wtedy do siebie zbliżyły.
– Ellen! – wykrzyknęła z wyraźną ulgą w głosie.
– Pamiętasz moje imię – ucieszyła się dziewczyna. – Skończyłam staż, teraz już jestem lekarzem. Emigrowaliśmy do Willemschielo w sierpniu...
Aline rzuciła Ellen błagalne spojrzenie, nie wiedząc, jak inaczej przekazać wiadomość przeznaczoną tylko dla jej uszu. Kobieta zamilkła i zatrzymała się w miejscu, a następnie zwróciła się do personelu:
– Proszę stąd wyjść i zapewnić generałowej trochę prywatności. Sama ją zbadam – powiedziała oficjalnym tonem.
Gdy tylko zamknęły się drzwi za personelem medycznym, Aline wyskoczyła z łóżka jak z procy.
– Drzwi i zasłony – rozkazała krótko. – Nie ma czasu. Jest akcja. Musisz mi pomóc.
Ellen zrobiła dziwnie uduchowioną i zdeterminowaną minę i rzuciła się do zamka. Aline wyciągnęła komunikator.
– Mila, melduj.
– Nie ma czasu. Za trzy do pięciu minut tu są. Mam małego, jest z Ditą.
– Mam plan – przerwała jej Aline. – Działamy otwarcie, w tym zamieszaniu nikt nie pilnuje Lavinii Wellmann. Szpital jest chroniony, więc ona musi z niego sama wyjść. Słuchaj mnie uważnie...
Na szpitalnym korytarzu siedziała drobna, ciemnowłosa kobieta, przyciskając do siebie siedmioletnią dziewczynkę z krótkimi, sterczącymi warkoczykami. Milczała, chociaż jej oczy wyrażały bezbrzeżną rozpacz. Nikt jej nic nie mówił, ale wyglądało na to, że jej mąż umiera. Dookoła biegali zaaferowani lekarze, piszczały urządzenia medyczne i słychać było zdenerwowane komendy: „Jeszcze raz adrenalinę!”. Ktoś zadzwonił. Nie chciała odbierać. Nie w tej chwili. Odruchowo spojrzała na wyświetlacz. To była opiekunka.
– Halo – powiedziała drżącym głosem.
– Dzień dobry, Lavinio, zastępuję Annę. – Usłyszała nieznajomy kobiecy głos. – Tadeus źle się czuje. Nie chcą mnie wpuścić do szpitala, stoję przed wejściem. Możesz do nas zejść?
To wszystko było co najmniej dziwne, ale Lavinia, jak każda matka, nie wahała się długo. Zerknęła przez okno na końcu holu. Przed szpitalem w tłumie policjantów, mężczyzn w garniturach i rozkrzyczanej prasy zdołała zauważyć swojego synka w ramionach wysokiej, ciemnowłosej kobiety. Koło nich stała szatynka w różowej sukience, którą, mogłaby przysiąc, już wcześniej widziała. Bez zastanowienia chwyciła córkę za rękę i zbiegła po szpitalnych schodach. Nikt nie zwracał na nią uwagi, wszyscy agenci byli skupieni na Arku Wellmannie i Aline Delacroix.
Przed szpitalem trwało pandemonium. Przyjazd dwóch czarnych limuzyn przyćmił wszystko inne. Nawet wyjście głównymi drzwiami żony Wellmanna ze starszym dzieckiem. Lavinia rozglądała się przez moment zdezorientowana, ale zaraz podeszła do niej znajoma kobieta w różowym.
– Tadeus bał się tłumów. Czeka w samochodzie, który zaparkowaliśmy po drugiej stronie ulicy.
– Ale mój mąż... – zawahała się kobieta, odwracając się lekko w stronę szpitala.
– Nie wiem, czy to nie zaraźliwe – powiedziała Mila, marszcząc czoło. – Chłopiec źle wygląda...
To starczyło. Nieduża Lavinia pobiegła w stronę parkingu tak szybko, że nawet długonoga Mila nie mogła jej dogonić.
***
– Gdzie ona jest? – Aline usłyszała krzyk Iana, a następnie nieartykułowane wycie, huk, uderzenie i dźwięk tłuczonego szkła.
– Ellen! – Wskoczyła na łóżko i szybko przykryła się kołdrą. – Otwórz drzwi i pamiętaj: nic się tutaj nie zdarzyło.
– Tak, Czarna Różo – powiedziała lekarka pobladłymi ustami, chwyciła jej dłoń i usiłowała ją pocałować.
Aline wyrwała rękę i zaczęła gorączkowo gestykulować, usiłując przekazać, jak bardzo zależy jej na czasie. Ellen zrozumiała i rzuciła się do drzwi. Gdy tylko przekręciła klucz, do pokoju wpadł zdyszany Marco. Nie zwrócił uwagi na lekarkę, tylko skoczył do łóżka Aline.
– Nic ci nie jest? – mruknął niezbyt zatroskanym głosem.
– Nic – zdążyła tylko odpowiedzieć.
Nie pytał, czy może chodzić. Podniósł ją, jedną ręką obejmując jej talię, a drugą nie wiedzieć czemu głowę, jakby była niemowlęciem, przycisnął ją do siebie i wyszedł z pokoju szybkim krokiem. Już wiedziała, skąd te hałasy. Na korytarzu odbywała się regularna bitwa między agentami Cesarstwa i Królestwa. Tuż przed drzwiami do sali turlało się dwóch wczepionych w siebie mężczyzn w garniturach, których Marco musiał przeskoczyć. Na końcu holu zebrali się przerażeni pacjenci i personel medyczny, a kilku lekarzy próbowało ofiarnie interweniować. Na szczęście nikt nie używał broni palnej.
– Masz ją? – Usłyszała zduszony krzyk Michela.
Zauważyła go. Siłował się z Ianem przy wejściu. Zdawało się, że Ian miał przewagę. Przyciskał Michela do ściany oparty o niego całym ciałem. Patrzyli na siebie z odległości kilku centymetrów. Wyglądałoby to niemal intymnie, gdyby nie ich wykrzywione twarze i napięte mięśnie. Aline się szarpnęła, ale Marco trzymał ją w żelaznym uścisku, zdeterminowany, żeby jak najprędzej się stamtąd wydostać. Gdy byli już niemal w drzwiach wyjściowych, Ian puścił Michela i rzucił się w ich stronę.
– Ty dziwko! – zawołał do niej. – Jak cię dorwę, własnoręcznie ci ukręcę twoją słodką szyjkę! Przysięgam!
Aline skuliła się odruchowo w ramionach brata. Chwila dekoncentracji Iana wystarczyła, żeby Michel się zamachnął i z całej siły uderzył blondyna pięścią w twarz. Dalszego ciągu nie widziała. Zamknęły się za nimi drzwi szpitala.
Znaleźli się w samochodzie, gdzie dosłownie za moment dołączył do nich Michel ocierający rękawem płynącą mu z nosa krew. Dłoń też miał zakrwawioną. Natychmiast ruszyli. Aline usiadła koło Michela i chwyciła go za podbródek, starając się ocenić jego obrażenia.
– Co z Wellmannami? – zapytał dyszący ciężko Marco, poprawiając kucyk.
– Powinno być dobrze – odpowiedziała krótko Aline i podała Michelowi paczkę chusteczek.
– Twoi ludzie? – bąknął ten i rozprostował wolno zakrwawione palce.
– Wieją.
Michel wyciągnął dwie chusteczki i hałaśliwie się wysmarkał.
– No, to by było na tyle, jeśli chodzi o mrzonki, że ten kutas odpuścił Aline...