-
W empik go
Królowa kłamstw - ebook
Królowa kłamstw - ebook
Perfekcyjna niania. Idealna rodzina. Niebezpieczna gra.
Laura i Adam Hallerowie wydają się mieć wszystko – bogactwo, prestiż i piękny dom. Brakuje im tylko idealnej opiekunki dla ukochanego syna. Gdy w ich życiu pojawia się Asha, młoda, hipnotyzująco piękna dziewczyna, wszystko się zmienia. Z pozoru doskonała niania szybko staje się kimś więcej – katalizatorem namiętności i intryg. Między trójką bohaterów wywiązuje się niebezpieczna gra pożądania i manipulacji. Kto wyjdzie z niej zwycięsko, a kto straci wszystko?
Wciągający thriller domestic noir, który udowadnia, że czasem to, czego najbardziej się pragnie, może stać się największym zagrożeniem.
| Kategoria: | Horror i thriller |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368037692 |
| Rozmiar pliku: | 978 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– No dalej. Nie ociągaj się! – rozległ się donośny głos Lili.
Dziewczyna zrzuciła z siebie ubrania, a te opadły na wysoką, pachnącą trawę. Wzięła głęboki wdech i ubrana jedynie w stanik i półprzezroczyste majtki szeroko rozłożyła ramiona. Zadarła głowę i spojrzała w niebo.
Na tle spokojnego błękitu chmury sunęły powoli, niesione leniwym podmuchem wiatru.
Gdy tak stała nad urwiskiem, czuła się prawdziwie wolna. Podniecenie wibrowało w jej wnętrzu. Była pewna swojej decyzji. Nie miała choćby krztyny wątpliwości.
– Musimy to zrobić – wyszeptała drżącym z ekscytacji głosem.
Asha nie odpowiadała. Dobrze wiedziała, że jakiekolwiek słowa byłyby daremne. Ona po prostu nie miała wyboru. Była zmuszona zrobić to samo. Zdążyła się nauczyć, że ze starszą od niej o kilka miesięcy przyjaciółką się nie dyskutuje. Wszystko, co wymyśli Lila, nieważne, jak bardzo szalone i niebezpieczne, prędzej czy później musi zostać zrealizowane.
Po palcach Ashy natrętnie skapywała resztka waniliowego loda. Obie kupiły po jednej gałce w budce po drodze, z tym że Lila swoją porcję pochłonęła w zaledwie dwadzieścia sekund, a Asha polizała góra dwa razy, a później już tylko niezręcznie kręciła wafelkiem w dłoni.
Gdzieś w odległych zakamarkach jej mózgu echem odbiły się słowa Antka z ósmej klasy: „Podobno ciało kobiety, która w zeszłym miesiącu skoczyła z urwiska, wciąż nie zostało wyłowione”. Zaraz potem w miejsce tych słów wdarło się motto Lili: „Im bardziej przerażające wyzwania podejmujemy, tym mocniej żyjemy”. A o to przecież w tym wszystkim chodziło, aby żyć. Zachłystywać się każdym dniem, igrać ze śmiercią. Stawać na krawędzi, a w ostatniej sekundzie zawracać.
To nie był ich pierwszy raz. Lila i Asha często podduszały się wzajemnie aż do utraty przytomności. Ashę ogarniała panika, ilekroć gwiazdki zaczynały tańczyć przed jej oczyma, ale mimo to nie prosiła przyjaciółki, aby ta przestała. Wytrzymywała tak długo, aż brakowało jej tchu, aż skronie pulsowały, a pole widzenia zwężało się do jednego jasnego punkcika. „To tylko taka zabawa” – zwykła tłumaczyć Lila ich opiekunce z sierocińca, kiedy ta co jakiś czas dopytywała o pręgi na szyi młodziutkiej Ashy, o siniaki na jej nogach i pociągłe bordowe sznyty na jej przegubach.
Zabawa. Wolność. Życie tak naprawdę… – Asha wyliczyła w duchu wszystkie te wartości, które wpoiła jej Lila w ciągu zaledwie kilku miesięcy ich intensywnej znajomości. Rozluźniła dłoń, upuszczając wafelek na trawę. Zwinnie ściągnęła z siebie spodenki i T-shirt, nie zważając na to, że rzuca je w lepką, pachnącą wanilią maź. Nie musiała się tym przejmować, skoro nie miała pewności, czy wróci. Do tej pory zawsze się udawało, ale teraz jest inaczej. To, że wcześniej pasek na jej szyi się rozluźniał, gałęzie rozcinające jej plecy i nogi przestawały napierać, a krwawiące rany na dłoniach nagle zostawały opatrzone kawałkiem koszulki, nie oznaczało, że i tym razem wywinie się śmierci. Nie
mając pewności, czy wróci, nie mogła zaprzątać sobie głowy takimi błahostkami jak poklejone lodem spodenki.
Asha podeszła kilka kroków w kierunku Lili. Chwyciła za jej dłoń. Spojrzały na siebie porozumiewawczo, a starsza z dziewcząt posłała do młodszej pogodny, pełen wsparcia uśmiech.
– Na trzy… – zapowiedziała Lila i wspólnie głośno zaczęły odliczać:
– Jeden.
Nogi Ashy drżały, posiniaczone kolana stawały się coraz bardziej giętkie.
– Dwa.
Sierpniowy wiatr wkradał się w jej gęste włosy i smagał nimi niczym bicz po poranionych plecach. W końcu nadszedł ten moment, decydująca chwila.
– Trzy.
Świat zamarł. Zapanowała głęboka, przenikliwa cisza. To była próba, którą Asha musiała przejść.
Zacisnęła mocno powieki. Zebrała w sobie całą odwagę i całą ufność, a potem… Potem był już tylko krótki lot oraz upadek w objęcia lodowatej wody.
Sekundę przed tym, nim uderzyła w twardą jak beton taflę, wymruczała: „To tylko taka zabawa”. Do ostatniej chwili nie miała świadomości, że umiera. Nie mogła też wiedzieć tego, że w tych decydujących sekundach była zupełnie sama.
Jej przyjaciółka wciąż stała nieruchomo nad urwiskiem i patrzyła… Patrzyła na to wszystko z rozkoszą.I
– Dobrze rozumiem, że nie pracowała pani nigdy z dziećmi? – upewniała się Lori, bo doprawdy nie mogła pojąć, że agencja podsyła do niej tak niewykwalifikowane kandydatki.
Mocno opalona blondynka w kusej spódniczce, siedząca na eleganckiej kanapie, zacisnęła usta, a jej drobne ramiona niepewnie zaczęły drgać.
W końcu rzuciła znużonym tonem:
– Tak, już mówiłam – przewróciła oczami. – Wyprowadzałam psy. Kiedyś karmiłam koty sąsiadki –
wyliczała. – A to przecież prawie to samo – zapewniła i wygodniej ułożyła się na eleganckiej, ciemnobrązowej skórzanej kanapie.
Lori nie mogła powstrzymać westchnienia.
– Niezupełnie – odparła sucho.
Młoda blondynka z wielkim zaangażowaniem żuła gumę o zapachu bananów i truskawek.
Całkowity brak manier i przejaw fatalnego wychowania – podsumowała w duchu Lori. Czy komuś takiemu naprawdę mogłaby powierzyć opiekę nad swoim dzieckiem? W życiu!
– Wie pani co? Myślę, że na tę chwilę nie mam więcej pytań. Już wszystko wiem – oznajmiła w końcu, wstając z fotela z nadzieją, że dziewczyna zrobi
to samo.
– Czyli mam tę robotę? – dopytywała blondynka, nie ruszając się ze skórzanej kanapy. – Tylko że na jutro muszę wziąć wolne, bo umówiłam się z jednym gościem.
– Nie ma problemu – prychnęła Lori.
– No i to ja rozumiem. Już panią lubię – przyznała głosem pełnym satysfakcji i dopiero wtedy niezgrabnie podniosła się z siedzenia, nie szczędząc przy tym widoku swoich różowych stringów. – Czyli widzimy się pojutrze, okiii? – Przeciągnęła ostatnią samogłoskę, oplatając przy tym gumą końcówkę języka.
– Zadzwonimy – odpowiedziała Lori z lekkim uniesieniem brwi, jednocześnie prowadząc blondynkę w stronę drzwi.
– Zapisać gdzieś mój numer?
– Weźmiemy z CV.
– Ale ja nie przyniosłam. – Jej platynowe, cienkie włosy lepiły się do policzków i spływały po obojczykach aż do przerwy między piersiami.
– To nic, jak trzeba będzie, to agencja nam poda kontakt do pani – zapewniła Lori, po czym przeprowadziła dziewczynę przez elegancki przeszklony korytarz i delikatnie wypchnęła ją na zewnątrz.
– Mają państwo kozacki basen! – zawołała, będąc tuż za drzwiami.
Lori posłała do niej niewyraźny uśmiech, w który włożyła sporo wysiłku, i jednym zwinnym ruchem zatrzasnęła drzwi.
– Za jakie grzechy mnie to spotyka? – kwęknęła półszeptem i palcami prawej dłoni przetarła pulsujące skronie. Dobrze wiedziała, że blondynka (tak jak poprzednie kandydatki) jeszcze przez dobre kilka minut będzie sterczała przed jej domem i wpatrywała się w okazały basen.
Czuła się wykończona i coraz bardziej wypruta z nadziei, że kiedykolwiek znajdą dobrą i uczynną dziewczynę, która będzie w stanie zająć się ich najukochańszym synkiem. Wierzchem dłoni wygładziła materiał swojej eleganckiej, ołówkowej spódnicy i na wysokich kremowych szpilkach – które powodowały pieczenie stóp przy każdym kroku, ale sprawiały, że jej sylwetka prezentowała się obłędnie – przeszła do jasnej, otwartej na salon kuchni na parterze. Najpierw otworzyła szafkę nad głową i wyciągnęła z niej szklany, wysoki kieliszek, a później przeszła z naczyniem dwa kroki i z dwudrzwiowej lodówki wyciągnęła butelkę swojego ulubionego czerwonego wina, które napoczęła poprzedniego wieczoru. Nalała sobie dość dużą porcję, a gdy uniosła kieliszek do ust, rozległ się dźwięk otwarcia drzwi mocnym szarpnięciem.
– Mówiłam, że zadzwonimy! – zawołała, czując, jak narastają w niej gniew i frustracja przez to, że blondynka zamierza zmarnować jeszcze więcej jej cennego czasu. Z rozczarowaniem odstawiła kieliszek na marmurowy blat i skierowała się w stronę holu.
Jej obcasy rytmicznie stukały, a krew mocno pulsowała w żyłach. Niespodziewanie jęknęła, gdy wpadła na dużą postać, która pojawiła się znikąd. Mężczyzna zacisnął barczyste ramiona na jej wąskiej talii.
– Boże – wyrwało się z jej ust. – Nie wiedziałam, że dziś wrócisz wcześniej – wydukała i próbowała uspokoić swój przyspieszony oddech.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć – zapewnił mężczyzna i nachylił się do ust żony. Złożył na jej pełnych wargach namiętny pocałunek. – Gdzie Leon? – wychrypiał seksownym, niskim głosem, sunąc dłońmi wzdłuż pleców kobiety.
– Bawi się na górze – zdążyła wyjęczeć między kolejnymi żarliwymi pocałunkami Adama.
– Kupiłem mu coś – oznajmił dumnie, błądząc już palcami pod ołówkową spódnicą żony.
– Czekaj – poprosiła i odgrodziła się od niego swoimi drżącymi z podniecenia ramionami. – Wróćmy do tego wieczorem.
– Mówisz o prezentach dla Leona? Dobrze, dam mu je po kolacji.
– Nie – zaprotestowała ostro. – Mówię o migdaleniu się.
W ułamku sekundy zdołała sprawić, że Adam poczuł, jakby ktoś w jego spodnie wlał pełną szklankę lodowatej wody.
– I czekaj… Znowu kupiłeś Leonowi jakąś pierdołę?
– O, co to, to nie. Nie ja-ką-ś pierdołę, tylko najnowszy model największej lokomotywy w dziejach ludzkości.
– To ona tak huknęła? Myślałam, że to ktoś drzwi wyrywa z zawiasów.
– Pudło jest całkiem spore. Postawiłem przed wejściem. Zaraz je przyniosę – odparł i odwrócił się w kierunku drzwi.
– Zaczekaj. – Lori chwyciła za rękaw jego gładkiej, przyjemnej w dotyku koszuli. – Dasz mu po kolacji, tak jak mówiłeś, a teraz usiądź.
Adam obdarzył ją zaciekawionym spojrzeniem.
– W zasadzie dobrze, że wróciłeś wcześniej. Będziesz mógł razem ze mną przyjąć ostatnią kandydatkę.
– Jeszcze z tym nie skończyłaś? – Uniósł wysoko brew. – Myślałem, że po wczorajszej babie, która przyznała, że najlepszą metodą wychowawczą jest bicie
linijką, dajemy sobie z tym spokój.
– Bo dajemy – zapewniła, gdy Adam opadał ciężko na miękką sofę, na której kilka minut wcześniej niezgrabnie siedziała mocno opalona blondynka z obrzydliwą manierą głośnego żucia gumy. – Dziś jest ostatni dzień, tak postanowiłam. Jeśli kolejna dziewczyna nie będzie porządną, czarującą młodą damą, to kończymy z tym – oświadczyła z pełną determinacją. – I osobiście zadzwonię do agencji, by opieprzyć ich za poziom kandydatek, które do nas podsyłają. Dramat! Jakbyś tylko widział blondynę, która wyszła chwilę temu…
– Ja nadal twierdzę, że to nie będzie nic strasznego, jeśli na jakiś czas wprowadzi się do nas moja mama. W końcu mówimy tylko o wakacjach. Od września Leon pójdzie do przedszkola. Nawet nie zauważyłabyś jej obecności, gwarantuję.
– Twoja matka jest już w takim wieku, że powinna tylko opalać się na pięknej plaży i pić drinka z palemką, a nie ganiać za energicznym pięciolatkiem – zauważyła, chowając do lodówki wino, które wcześniej z niej wyjęła. – Poza tym… – zawiesiła na moment głos – ona mnie nie znosi – zakończyła szeptem.
– Nieprawda! – zawołał Adam, który najwyraźniej użył nadludzkich mocy do wychwycenia szeptu żony. – Po prostu ciężko jej się pogodzić z tym, że nie jesteś taka, jaką sobie ciebie wymarzyła – przyznał z charakterystyczną dla siebie szczerością.
– Powiedz wprost – nakazała, stawiając na stoliku przed nim kieliszek czerwonego wina, ten sam, który wcześniej przygotowała dla siebie – że twoja matka nie może zaakceptować, iż związałeś się ze starszą od siebie kobietą.
– Co ty opowiadasz, Lauro! Jesteś zaledwie cztery lata starsza ode mnie. Siadaj. – Poklepał miejsce na kanapie obok siebie i ujął w palce kieliszek. – Tego właśnie potrzebowałem, czytasz mi w myślach, aniele.
– Sama chętnie bym się napiła – przyznała z pewną nutą rozczarowania i usadowiła się wygodnie tuż przy mężu.
– Tobie nie wolno. – Pogroził jej palcem. – Mój syn jest za mały, żeby posmakować wina. – Palce wolnej dłoni zbliżył do brzucha Lori, ale ona gwałtownie się odsunęła.
– Nie dotykaj. Nie lubię tego. Nie pamiętasz?
– Przestań – żachnął się. – Niedługo już w ogóle zakażesz mi okazywania ci uczuć.
– Możliwe. Zobaczymy.
– Nie drocz się ze mną – wychrypiał, niskim, seksownym głosem. – Może ja chciałbym pogłaskać brzuszek, w którym mieszka mój syn, i może lubię dotykać ciało mojej ponętnej, starszej żonki?
– Przestań – powtórzyła za nim i odsunęła się jeszcze odrobinę, przez co znalazła się już niemal na samym krańcu kanapy. – Skąd taka pewność, że to nie będzie dziewczynka?
– Czuję to. To będzie duży i silny chłopak. Taki jak Leon – zapewnił z przekonaniem i opróżnił kieliszek.
Odstawił go niedbale na blat szklanej ławy. Lori kątem oka widziała, że po ściance wciąż spływa duża czerwona kropla, która wkrótce dosięgnie stołu i zostawi na nim obrzydliwe pręgi. Co sobie o nas pomyśli kolejna kandydatka? – zastanawiała się. Chciała wstać i posprzątać: odstawić kieliszek do zmywarki, a kroplę po winie zetrzeć papierowym ręcznikiem, ale było już za późno, bo w domu rozległ się dźwięk dzwonka zwiastujący przybycie kolejnej, ostatniej już, kandydatki.
– Usiądź normalnie. – Lori spiorunowała Adama wzrokiem, na co ten tylko wygiął usta w zawadiackim uśmiechu.
– Dobrze, mamo – skwitował.
W innych okolicznościach kobieta przypomniałaby mu, że przez tego typu teksty od razu czuje się tak, jakby miała nie blisko czterdzieści lat, lecz sześćdziesiąt, a różnica ich wieku nagle zmieniała się z czterech na dwadzieścia cztery. Zamiast tego tylko spojrzała na niego złośliwie i szybko ruszyła w kierunku drzwi, aby wpuścić ostatnią kandydatkę.
Jej buty stukały po posadzce, a ołówkowa spódnica układała na ciele w sposób, który doprowadzał ją na skraj wściekłości.
Na monitorze przy drzwiach zauważyła długie złociste włosy i lekko zgarbione plecy, ukryte pod cienkim białym sweterkiem.
Kolejna głupia blondynka, pomyślała i nacisnęła na klamkę.
– Zapraszam – oznajmiła, siląc się na życzliwość w głosie.
W tej samej chwili dziewczyna, lekko przestraszona, gwałtownie się odwróciła.
– Przepraszam, patrzyłam na państwa basen – powiedziała nieśmiało.
– Tak, wiem. Na wszystkich robi wielkie wrażenie. Wchodzi pani czy rezygnuje?
– Przepraszam – powtórzyła i delikatnie podskoczyła. – Oczywiście, że wchodzę. I jeszcze raz przepraszam – tłumaczyła się jak dziecko przed srogim nauczycielem, ale Lori zbyła jej paplaninę machnięciem dłoni.
– Zdaje się, że jest pani przed czasem. – Zerknęła na swój zegarek na złotej bransolecie. – Nie ma jeszcze szóstej, ale to nawet lepiej. Mój mąż wrócił wcześniej z pracy, będziemy mieli to szybciej z głowy – zapowiedziała. – Nie, nie! Butów niech pani nie zdejmuje – zakomunikowała i wskazała młodej dziewczynie kierunek, gdzie znajdował się ich przestronny salon.
– Dzień dobry – odezwała się blondynka.
Dopiero w tej chwili Adam poprawił swoją pozycję z wygodnej półleżącej na elegancki siad, a zaraz potem wstał.
– Adam Haller, witam – przedstawił się i wyciągnął w kierunku dziewczyny dłoń, a kandydatka delikatnie ją uścisnęła. – A to moja najukochańsza Laura. – Puścił oczko do swojej stojącej prosto żony w przekonaniu, że jest mężem na medal, skoro już na pierwszej wizycie podkreśla przed obcą, atrakcyjną kobietą fakt, że kocha swoją żonę.
– Asha – przedstawiła się dziewczyna. – Asha Zawadzka.
– Asha? – zdziwiła się Lori i usiadła na fotelu, sądząc, że to zachęci resztę do zajęcia nieco bardziej wygodnych pozycji. – To chyba nie jest polskie imię?
– Nie, czy to problem? – odparła, wciąż stojąc.
– Usiądźmy – polecił Adam i dopiero wtedy i on, i młodziutka dziewczyna zajęli miejsca.
Pan domu spoczął tak jak poprzednio po prawej stronie kanapy, a Asha, choć miała do wyboru drugi, pusty fotel, również wybrała kanapę. Dokładnie to miejsce, gdzie kilka minut wcześniej spoczywała Lori, a Adam dobierał się do jej małego, ciążowego brzuszka.
– Imię Asha pochodzi z Indii i jest odpowiednikiem polskiego imienia Anna. Jeśli tak będzie państwu wygodniej, to proszę zwracać się do mnie Anno.
– Nie, absolutnie. Nie mamy żadnego problemu z twoim pochodzeniem, ale nie wyglądasz na kogoś z Indii. Te włosy…
– Nie pochodzę z Indii, chyba… – zatrzymała się na krótką chwilę, w której zerknęła na reakcję Adama. – Zdaje się, że moja mama lubiła oglądać boolywoodzkie romanse. Asha oznacza osobę, która kieruje się sercem. Bierze odpowiedzialność za swoje życie. Jest skrupulatna i godna zaufania.
– Właśnie kogoś takiego szukamy – przyznał Adam, który najwyraźniej nagle uznał, że w domu Hallerów jest potrzebna niania.
– Zaraz, zaraz – przystopowała go Lori, gdy dostrzegła jego delikatny, łobuzerski uśmieszek, który sprawiał, że nawet w wieku trzydziestu sześciu lat jej mąż miał aurę niegrzecznego chłopaka z college’u. – Będziemy mieli do ciebie około stu pytań, mam tutaj listę. – Postukała się palcem wskazującym w głowę. – Chyba rozumiesz, że nie możemy oddać synka pod opiekę byle komu.
– Oczywiście. – Skinęła głową. – A więc mają państwo syna. Ile on ma lat?
– Cztery – odparł Adam, ale Lori zaraz weszła mu w słowo:
– Pięć. Dosłownie za moment skończy pięć – doprecyzowała.
– Wspaniały wiek, ale też bardzo trudny.
– Pracowała już pani z pięciolatkami?
– Tak – przyznała pogodnie. – Ostatni chłopiec, którym się opiekowałam, skończył w tamtym miesiącu sześć lat. Pracowałam u jego rodziców ładnych parę lat.
– Dlaczego zakończyliście współpracę? – dociekała Lori, nie dowierzając, że los się do nich uśmiechnął.
– Niestety rodzina państwa Souerów się wyprowadziła. Pan Souer dostał propozycję lepszej pracy gdzieś za granicą. Jeśli dobrze pamiętam, to w Bostonie.
– Wspaniale – wymknęło się Adamowi. Siedział prosto, wyprężony, jakby właśnie trenował pozy przed zawodami dla kulturystów. Koszula na jego klatce piersiowej, choć była idealnie dopasowana, to w tym momencie zdawała się o jeden rozmiar za mała.
– Zaproponowali mi wspólny wyjazd – ciągnęła – ale z przykrością musiałam zrezygnować. – Nie pozwoliłyby mi na to moje studia, a nie lubię nie kończyć czegoś, co już zaczęłam. Taka zasada.
– Och, studiujesz? – dopytał Adam, ale Lori mu przerwała.
– A to już duży problem. Jak zamierzasz łączyć pracę z nauką?
– Studiuję zaocznie. Pedagogikę – uściśliła, choć w zasadzie nikt jej o to nie zapytał. Była jednak mądrą dziewczyną i dobrze wiedziała, że taki kierunek zrobi na rodzinie wrażenie.
– Studia to nie problem. – Adam sprzeciwił się żonie. – My szukamy pomocy tylko na okres wakacji, więc jeśli zaliczyłaś egzaminy w pierwszym terminie, zakładam, że masz teraz dużo wolnego czasu.
Pomógł wybrnąć dziewczynie z opresji, a Laurze Haller coraz bardziej to się nie podobało. Zaczynała żałować, że jej mąż wcześniej wrócił z pracy. Może ta kandydatka rzeczywiście miała potencjał – porównując ją do dwóch ostatnich bab: zwyrodnialca bijącego dzieci linijką i blondynki z umiłowaniem do żucia owocowych gum i pokazywania majtek – ale dziwne gadanie Adama, jego spojrzenia i postawa sprawiały, że Lori nie była w stanie poczuć choćby cienia sympatii do Ashy.
– Tak, na szczęście nie czeka mnie żadna poprawka. Przywiązuję dużą wagę do ocen i zaliczania wszystkiego w pierwszym terminie. W innym wypadku straciłabym stypendium, a ono, poza opieką nad dziećmi, jest moim głównym źródłem utrzymania.
– A twoi rodzice? – zainteresowała się Laura.
– Nie żyją – odparła bez żadnego zastanowienia Asha.
– Przepraszam. – Lori jedną dłonią zakryła usta, z których wydobyło się to nietaktowne pytanie, a drugą ułożyła na brzuchu.
– Wychowałam się w domu dziecka, stąd też mogę powiedzieć, że choć mam dwadzieścia dwa lata, to posiadam przeszło dwudziestoletnie doświadczenie w opiece nad dziećmi – zaśmiała się delikatnie.
– Nie powinnam. Jeszcze raz przepraszam.
– Ach, nie. To nic. Nie mogła pani wiedzieć, a ja nie mam żadnego problemu, aby o tym mówić. Wbrew pozorom wychowanie się w takim miejscu uczy nas jeszcze większej pokory, miłości i życzliwości niż życie w pełnej rodzinie. Nie miałam nic na własność, nie dlatego, że nie chciałam. Sprawiało mi przyjemność dzielenie się i obdarowywanie innych wszystkim, czym mogłam. Teraz dalej pomagam, z większością tych dzieciaków utrzymuję relacje, są dla mnie jak rodzeństwo. Działam również w akademickim wolontariacie – opowiadała z wielkim zaangażowaniem, a Laura coraz szerzej otwierała oczy.
Miała wrażenie, że teraz widzi przed sobą zupełnie inną dziewczynę niż ta, której chwilę wcześniej otworzyła drzwi.
– To może przyniosę paniom lemoniady? – zaproponował Adam i bez czekania na odpowiedź podniósł się z miejsca.
Laura nawet nie zwróciła uwagi na to, że idąc do kuchni, jej mąż nie zabrał ze sobą ubrudzonego kieliszka, który mógł przecież przy okazji wstawić do zmywarki. Z wielkim zaciekawieniem wpatrywała się w drobniutką Ashę, która wróciła do snucia opowieści, kreując swój wizerunek na osobę pełną ciepła, pokory, skromności…
Emanowała delikatnością. Jej obecność wypełniła dom Lori poczuciem spokoju i nadzieją, której wszyscy domownicy tak bardzo potrzebowali. Jasne włosy dziewczyny odbijały promienie światła, tworząc aureolę wokół jej głowy i podkreślając młodzieńcze, jeszcze nierozbudzone na dobre piękno. W białym sweterku i szarej plisowanej spódnicy wyglądała dziewczęco i niewinnie. Trzymała uda mocno dociśnięte do siebie. Jedną dłonią podskubywała kant spódnicy, co zdradzało zakłopotanie i stres. Jej paznokcie były krótko obcięte i lekko błyszczały, prawdopodobnie pociągnęła je bezbarwnym lakierem. Niby powiedziała, że nie jest dla niej problemem opowiadanie o sobie i o swojej trudnej przeszłości, a jednak jej nerwowe tiki zdawały się całkowicie temu przeczyć. Wychowała się w domu dziecka, odtrącona przez rodziców, porzucona, pozbawiona miłości, a mimo to tak wiele miała jej w sobie, że zdawało się, iż chciała obdarować nią wszystkich.
Nieoczekiwanie Lori zatrzęsła się na swoim siedzeniu. Adam na ławie przed nią postawił dwie szklanki wypełnione mocno zmrożoną lemoniadą. Kobieta poczuła się jak wybudzona z transu. Brzdęk szklanek o szklany blat wywołał nagłe wzdrygnięcie.
– Przepraszam, nie chciałem przestraszyć mojego synka – przyznał radośnie i koniuszkami palców musnął brzuch Lori. – Proszę mówić dalej – zwrócił się do Ashy. – Żona już tak jakoś ma, że wszystko ją przestrasza.
– Och, pani jest w ciąży? – dopytała aspirująca niania. – W ogóle tego nie widać. Ma pani taką dopasowaną spódnicę.
– Niedługo już nie będzie mogła nosić takich obcisłych…
– Adam! – syknęła zakłopotana Lori. – Mieliśmy jeszcze nikomu nie mówić.
– Ależ to wspaniała nowina, powinni państwo się chwalić.
– To świeża sprawa, dopiero szósty tydzień, a w moim wieku…
– W twoim wieku – teraz to mąż wszedł jej w słowo – rodzi się wspaniałych i silnych chłopców.
Lori spojrzała na szklankę z zimnym napojem, krople wody spływały po zewnętrznej stronie szkła i osadzały się na ławie w odległości zaledwie kilku centymetrów od bordowego śladu po winie. Wkrótce krwawa kropla miała wymieszać się z przezroczystą, niewinną kropelką orzeźwiającej lemoniady.
Lori mocno chwyciła za szklankę, poczuła pod palcami przejmujący chłód. Zaczęła pić łapczywie, próbując w ten sposób uspokoić pędzące myśli. Wraz z każdym łykiem dźwięki otoczenia zaczęły znikać, jakby Lori była zanurzona pod wodą. Słyszała dalszą rozmowę Ashy i Adama, ale odgłosy docierały do niej stłumione i jakby oddzielone od rzeczywistości. Aż w końcu do jej świadomości skutecznie przebiła się jedna, cieniutka, wyróżniająca się na tle innych nuta:
– Tatuś?
Lori dopiero teraz z głośnym stuknięciem odstawiła opróżnioną szklankę. Do salonu wbiegł pięcioletni Leon. Chłopiec od razu rzucił się w ramiona ojca. Objął go mocno swoimi drobnymi rączkami.
– Już jesteś?!
– Wróciłem wcześniej – oznajmił Adam i jedną ręką zmierzwił jego miękkie ciemne włoski. – Miałem do ciebie pójść i zanieść ci prezent – ostatnią część tego zdania dodał szeptem i z udawanym przestrachem zerknął na Laurę; w końcu obiecał, że da synowi model lokomotywy dopiero po kolacji – ale ta miła pani przyszła z nami porozmawiać i nie zdążyłem.
– A co to za pani? – Leon zerknął przelotnie w kierunku Ashy, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, zawstydzony szybko wtulił głowę w pierś tatusia.
– Mam na imię Asha – przedstawiła się łagodnie. – A ty, mały kawalerze? – Obdarowała go serdecznym uśmiechem.
– Leoś – wydukał, wciąż z twarzą w koszuli.
– Piękne imię – przyznała. – A w co najbardziej lubisz się bawić? Lubisz układać klocki?
Na słowo „klocki” chłopcu od razu rozbłysły oczy. Dziewczyna trafiła za pierwszym razem – przyznała w duchu Lori. Pięciolatek kochał klocki i wszelkiego typu zabawki, z których można było coś zbudować. Był urodzonym konstruktorem.
Leon, coraz odważniej pozwalał sobie zerkać na Ashę. Zdawało się, że jest nią zaciekawiony. W swojej małej niewinnej główce szybko sklasyfikował ją jako osobę miłą i przyjazną.
– Na górze mam ogromny zamek. O taki! – Zeskoczył z kolan ojca, twardo stanął na podłodze w swoich kapciach ze Spider-Manem i unosząc rękę ponad linię swojej głowy, pokazywał zgromadzonym, jak wielką wieżę udało mu się zbudować. – Ma mocne mury, przez które żadne potwory nie mogą się przebić. Chcesz zobaczyć?
– No pewnie! – zachwyciła się jego pomysłem. – Ale wiesz, że tak naprawdę żadne potwory nie istnieją, prawda?
Są tylko potworni ludzie.