- W empik go
Królowa pszczół - ebook
Królowa pszczół - ebook
Skylar, autorka bestsellerowych powieści, opuszcza rodzinną Anglię i przyjeżdża do Indii, by tam napisać najważniejszą w jej życiu książkę. Przypadek sprawia, że poznaje mężczyznę, który od pierwszej chwili robi na niej olbrzymie wrażenie. Ravish, człowiek z bagażem gorzkich doświadczeń, również jest zafascynowany piękną Europejką. Szybko się orientuje, że kobieta ukrywa jakąś tajemnicę, a zamiar pisania powieści nie jest jedynym powodem, dla którego zdecydowała się na pobyt w jego kraju...
„Królowa pszczół” fascynuje i porusza, przeprowadzając czytelnika przez jednocześnie bajeczne i przerażające Indie. Skrajna bieda, niesprawiedliwość społeczna i codzienne dramaty, które szczególnie dotykają tych najmłodszych – to tylko niektóre z problemów, jakie porusza autorka, przypominając, że każdy człowiek zasługuje na miłość i szacunek, bez względu na jego pochodzenie, płeć, stan posiadania, kolor skóry czy wyznanie.
Nie była podobna do jego codziennych pasażerów. Oni gadali zwykle jak najęci. Najczęściej narzekali na pogodę lub na tłum albo miejskie zapachy, szczególnie teraz. Ona milczała jak zaklęta. Nie wiedział dlaczego, ale chciał jeszcze raz usłyszeć ciepły ton jej głosu z bardzo ciekawym akcentem, którego nie potrafił zidentyfikować. Postanowił zagadnąć swoją tajemniczą pasażerkę i zapytał o pierwsze, co przyszło mu na myśl:
‒ Jak to możliwe, że madame nie narzeka na pogodę? Jest pani moją jedyną pasażerką, jak dotąd, która nie narzeka.
Nie mogąc się powstrzymać, odwrócił głowę do tyłu i omiótł pobieżnie wygląd kobiety. Zdziwiło go, że chociaż wsiadła na lotnisku, nie miała ze sobą żadnych bagaży prócz dużej płóciennej torby.
Nina Nirali - z wykształcenia germanistka, pasjonatka języków obcych. Od lat zawodowo związana ze środowiskiem międzynarodowym, szczególnie z Indiami. Niegdyś żona muzułmanina. Prywatnie wiedzie spokojne życie wraz ze swoim synem oraz adoptowanym psem, Fridą. Autorka popularnych książek z gatunku literatury obyczajowej i kobiecej. Twórczyni serii nowel i powieści, zatytułowanej „IndiaEuroStory”, gdzie ścierają się dwie kultury, hinduska i europejska. Jej najbardziej znane powieści to: „Kiedy znów się spotkamy”, „Maharani”, „Powiedz, że mnie kochasz” oraz „Oblicza księżyca”.
http://ninanirali.com/
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-864-9 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W podziękowaniu
Oldze Jurczuk.
Za inspirujące rozmowy,
za całą przyjaźń, wsparcie duchowe
oraz motywację do działania.
Czasem to rodzice, będący jednocześnie w spisku z brutalną rzeczywistością, odbierają dziecku jeden z najpiękniejszych okresów życia – dzieciństwo.
znaleziono na:
https://szukaj.cytaty.info/teksty/dzieci%C5%84stwo.htm autor: panna.filozof
Niektórzy, owszem, urodzili się mali,
lecz nigdy nie pozwolono im być dziećmi.
Nina NiraliAnu
Słońce kolejny dzień dawało się we znaki. To był jeden z takich dni, kiedy szukało się wytchnienia w cieniu drzew lub wysokich traw łąk. Świerszczom najwyraźniej nie przeszkadzał upał, bo zewsząd już od rana słychać było ich koncerty. Pradeskie lato, pomimo upału, było piękne i pełne barw.
Mała szczuplutka dziewczynka o ciemnych włosach opadających w nieładzie na twarz i plecy przykucnęła przy pomarańczowej skale. Ujęła w dłoń patyk i zaczęła malować wzory po suchej niczym pieprz ziemi. Widząc, że jej usiłowania powodują tylko unoszenie się ciemnego kurzu, odrzuciła od siebie patyk i przybrudzoną ręką podrapała swędzące miejsce po ukąszeniu komara tuż pod kolanem. Teraz też spostrzegła, że jej kiedyś bladoniebieska sukienka była cała w pyle. Ten widok od razu przypomniał jej o matce. Nie chciała jeszcze myśleć o niej oraz czekającej ją z pewnością karze, tylko spojrzała na starca siedzącego naprzeciw niej.
Bardzo lubiła wujka Shaariba, jak go nazywała, choć wcale nie byli spokrewnieni. Od dnia, w którym go poznała, wiedziała, że jest inny niż wszyscy tutaj. Zawsze trzymał się na uboczu i był zatopiony we własnych myślach. To ona, nie zważając na gadania ludzi, że to stary wariat, podeszła do niego i z dziecięcą prostotą i odwagą ujęła go za rękę. Wyrwany wówczas z zamyślenia, przeniósł swoje spojrzenie na trzymającą go za palce dłoni małą dziewczynkę. Jej jeden uśmiech zamienił minę wyrażającą zdziwienie na twarzy starszego mężczyzny w serdeczność oraz stopił wszystkie lody. Od tamtej chwili oboje się zaprzyjaźnili. Z biegiem czasu więzi łączące starca i dziewczynkę ewoluowały. Stali się dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Stary Shaarib niemal zastępował małej dziadka. Ta dziwna para mogła przebywać wiele godzin we własnym towarzystwie, nic nie mówiąc albo przeciwnie ‒ rozmawiając bez ustanku o wszystkim. Jeśli Anu miała jakieś pytania, zawsze wolała najpierw zadać je jemu. Od pierwszej chwili, kiedy go spotkała, miała wrażenie, że nie tylko jest najstarszy w całej wsi, ale i najmądrzejszy. Nigdy nie mogła się nadziwić, że mężczyzna opuszczał codziennie wioskę i godzinami przesiadywał na pomarańczowej skale piaskowej, patrząc w dal. Przybiegała jednak chętnie tu do niego, by choć na chwilę wyrwać się spod surowych oczu matki. Czy i wujek Shaarib przed czymś uciekał? Nigdy nie pytała go o powód tego zachowania. Dziś jednak czuła, że musi go o to spytać.
‒ Chaacha1, dlaczego znowu siedzisz tu sam? ‒ Miała dopiero osiem lat, ale rozumiała więcej, niż zdawało się to komukolwiek. Obserwując codzienne życie małej społeczności, wyciągała ze swoich spostrzeżeń własne wnioski. Czuła, że za zachowaniem chaachy kryło się wiele więcej aniżeli sama tylko niechęć synowych, o której wiedzieli wszyscy. Czy to dlatego mężczyzna od zawsze wolał być sam? Cieszyła się, że chociaż jej obecność zdołał zaakceptować. Dzięki temu miała przynajmniej jedną bratnią duszę w całym Barha.
Wujek Shaarib tymczasem na zasłyszane pytanie objął czułym wzrokiem dziewczęcą postać, podrapał się po krótkiej posiwiałej brodzie i odpowiedział zupełnie szczerze:
‒ Bo jestem głupi, dziecko. Trzeba było odejść stąd dawno temu: tam. ‒ Wskazał na wzgórza leżące na południowy wschód od wioski, w której mieszkali.
Dziewczynka przyjrzała się z uwagą smutnej twarzy starca. Siwa krótka broda okalała poorane zmarszczkami oblicze. Koło lewego ucha zwisała niedbale zawiązana pomarańczowa materia służąca za turban. Reszta stroju Shaariba również pozostawiała wiele do życzenia. Postrzępione, niegdyś białe spodnie i podarta brudna podkoszulka były najlepszym dowodem na to, że ani on, ani nikt inny nie dbał tu o to, co aktualnie miał na sobie. W Barha, jak i innych wioskach do niej podobnych, takie drobiazgi jak odzienie nie miały żadnego znaczenia. Człowiek cieszył się, że miał jakiekolwiek.
Mężczyzna westchnął i starł zawieruszoną łzę z policzka, ciągnąc przy tym skórę twarzy i ukazując nieco wnętrza ust, niemal pozbawionych uzębienia.
‒ Cóż mi pozostało, Anu? Mogę już tylko marzyć o autobusie, w który nigdy więcej nie wsiądę.
‒ Jakim autobusie, chaacha? ‒ spytała dziewczynka, próbując skupić swą uwagę na słowach mężczyzny i zignorować uporczywe, rozpraszające swędzenie na nodze.
‒ Do Mumbaju. Trzeba było wyjechać już dawno temu. Dziecko, nie wolno robić tak jak ja. Zostałem tu i czekałem na lepsze życie. Pracowałem, dbałem o rodzinę, dzieci. Dziś sadzają mnie na dworze, żebym nie przeszkadzał w domu. ‒ Nie dodał nic więcej, myśląc o własnej niemocy. Był stary i słaby. Nie mógł już pracować, więc tylko zawadzał. Własnego majątku nie posiadał, bo wszystko, czego się dorobił, przekazał synom. Dziesięć lat temu jeszcze traktowali go z szacunkiem, ale teraz? Czekali już tylko, aż swoją śmiercią uwolni ich od przykrych obowiązków. Ze smutkiem myślał o tym, że lada moment przestanie być samodzielny. Czekająca go przyszłość z wolna napawała mężczyznę lękiem.
‒ Ale przecież macie taki ładny, duży dom ‒ wtrąciła mała. ‒ Nie rozumiem, dlaczego musisz siedzieć przed domem?
Myśli starca powróciły tymczasem do jego największego marzenia. Gdyby tylko miał więcej sił, coś do jedzenia, buty, i oczywiście na bilet, mógłby jakoś dotrzeć do autobusu i wyjechać. Ale było już za późno. Zestarzał się i był świadom, że nie uda mu się osiągnąć niczego więcej. Poza tym nie mógłby zostawić wszystkiego, na co sam tak ciężko przez całe życie pracował ‒ domu i tego kawałka pola, który jakiś czas temu oddał swoim dzieciom. Przynajmniej mógł siadywać tu, na tym kamieniu, i marzyć o tym, co by było, gdyby wyjechał stąd przed ślubem i przejęciem ojcowizny. Nie mógł jednak tego powiedzieć ośmioletniemu dziecku. Zamiast tego, aby odwrócić jej i własne myśli od jego osoby, machnął niedbale ręką i odrzekł lekkim tonem:
‒ To nic, Anu, taka kolej rzeczy, dziecko. Lepiej siedzieć tutaj. Na zewnątrz zawsze lepiej mi się marzy.
Anu zostawiła bolące od drapania i ukąszenia kolano w spokoju. Popatrzyła raz jeszcze na wujka Shaariba nieco bardziej podejrzliwie. Ona i chaacha rozumieli się tak dobrze, bo trochę byli do siebie podobni i z całą pewnością obojgu los nie sprzyjał. Anu również chętnie posiedziałaby cały dzień za wioską, jak wujek. Nie mogła niestety. Chwilę potem powiedziała cicho, jakby bez związku:
‒ Przyniosę ci, chaacha, coś z mojego obiadu. Lepiej zostań tutaj.
Nie było żadną tajemnicą, że synowe Shaariba nie były mu przychylne, odkąd ten ze względu na wiek przestał pracować w polu. Kto je tam wiedział, czy dały dziś teściowi cokolwiek zjeść. Lepiej było dla niego, że przychodził w to miejsce i przesiadywał godzinami. Wypowiedziawszy swą obietnicę, dziewczynka pozostawiła starca samemu sobie i wróciła do domu.
Jej matka, teraz w zaawansowanej ciąży, była jeszcze drażliwsza niż zwykle. Anu od zawsze miała wrażenie, że jej własna mama jej nie znosi. Zazwyczaj była pochmurna, krzykliwa i wiecznie wytykała córce wszelkie przewinienia. Dziewczynka, odkąd tylko pamiętała, słyszała od niej, że jest do niczego i nic nie potrafi. Po jakimś czasie raniące słowa matki przestały robić na niej jakiekolwiek wrażenie. Była coraz starsza i nie bała się jej przeciwstawić. Nie dalej jak tydzień temu matka za to, że mała za długo była na dworze, po zadaniu jej kary, którą było mycie naczyń i podłóg, nie przestawała utyskiwać. Anu, mając już serdecznie dość denerwujących komentarzy kobiety, która stawała jej się z dnia na dzień bardziej obca, odparowała, że tamta jest zwykłą wiedźmą. Nie musiała długo czekać na reakcję rodzicielki. Matka od razu podeszła do córki i wymierzyła jej mocny policzek. Anu, choć piekło ją pół twarzy, i tak czuła satysfakcję, że jej wygarnęła. Przecież ona sama nigdy nie powiedziałaby takich rzeczy do nikogo…
Stojąca w progu domu kobieta, zobaczywszy teraz dziewczynkę przekraczającą furtkę w ich drewnianym płocie, zeszła z ganku, zamiatając przy tym końcem pomarańczowego sari po drewnianych stopniach, a potem po mikroskopijnej wielkości piaszczystym dziedzińcu. Jedną ręką trzymała się za krzyż, a drugą wyciągała już w stronę córki. Chwyciła Anu za włosy oraz ucho i pociągnęła mocno.
‒ Gdzie się szwendasz? Tak długo już czekam na ciebie. Nie dostaniesz obiadu, dopóki nie posprzątasz w domu.
Narzekała na swą jedynaczkę jeszcze chwilę, chwytając za dzban, co Anu zarejestrowała kątem oka z zadowoleniem. Jeśli matka szła po wodę, znaczyło to, że ona ma czas, żeby zanieść wujkowi Shaaribowi baati2 z soczewicą. Zaraz gdy ciężarna zniknęła za płotem, dziewczynka pobiegła do ich niedużej kuchni. Nałożyła prędko porcję do miedzianej menażki, wzięła w rękę chlebek i wybiegła z domu. Wiedziała, że matka zauważy i złaja ją za to. Nie przejmowała się tym jednak. Najważniejsze teraz było, aby dotrzeć do wujka i dać mu jeść.
Dziewczynka tylko czasami tęskniła za czymś nieznanym. Czuła w piersiach nieokreślony ucisk, kiedy widziała, jak inne kobiety okazują uczucia swoim dzieciom. Niekiedy można było odnieść wrażenie, że wyłączność na miłość matek mieli chłopcy. Za każdym jednak razem, kiedy w Anu rodziła się taka myśl, upominała się i ją od siebie odganiała. Przecież to by było niedorzeczne. W czym oni mieliby być lepsi od dziewczynek? Czy gdyby ona była chłopcem, matka kochałaby ją choć trochę? Dziecko odsunęło od siebie te dziwne myśli. Nie znała innej matki niż ta, którą miała. Przez te lata wydarzyło się już tak wiele, że Anu nie potrafiła widzieć jej inaczej. Do tej twarzy i barwy głosu nie pasowały jej inne uczucia niż złość, irytacja czy obojętność. Zdrowy rozsądek też przestrzegał, że z rzeczywistością lepiej było uważać i nie życzyć sobie niczego, co było niemożliwe do spełnienia. Przecież kiedy mamy zbyt wiele marzeń, rozczarowanie i niespełnienie ranią tym bardziej dotkliwie. Wystarczyło wszak popatrzeć na starego Shaariba.
Reszta dnia upłynęła jej na sprzątaniu. Ich dom nie był duży. Miał zaledwie dwie izby, których ściany były szare. W pomieszczeniu zawsze było ciemno, ale światło dawało kilka wnęk bez szyb. Za okiennice służyły opiłowane ciemne deski opierane na grubym patyku. Dom po części był murowany, a od góry wykładany glinianymi, wytapianymi w ogniu dachówkami. Zaraz obok stała drewniana przybudówka, w której chowali zapasy. Na zewnątrz, tuż przy domu, w kurniku zrobionym z gałęzi przechadzało się ptactwo. Prócz kur hodowali jeszcze kozę, którą Anu co wieczór przed snem musiała zamknąć w innej drewnianej przybudówce za domem. Zawsze miała tyle obowiązków, że nie wiedziała, kiedy światło dnia chowało się za horyzontem, ustępując miejsca na nieboskłonie srebrnemu księżycowi. Tak samo było i dziś. Matka znów nie pozwoliła jej czekać na ojca, tylko odesłała ją do spania. Kiedy ten wrócił z pola, dziewczynka już od dawna leżała na swoim materacu zrobionym z trawy i liści, udając, że śpi. Wolała uniknąć już wszelkich zbędnych scysji z rodzicielką. Inna sprawa, że często nie mogła zasnąć przez kłujący ją materac. Do dziś nie przyzwyczaiła się do tego, że drapał w skórę. Prosiła raz matkę, by dała jej na materac derkę, ale ta chyba zapomniała. Czasem podkładała swoje ubrania, by było jej miękko, kiedyś jednak matka sprała ją za to i zabroniła używać ubrań jako koca.
Nie widziała dokładnie, co rodzice robią wieczorami, ponieważ jej część pokoju odgrodzona była ciemnozieloną grubą zasłoną zawieszoną na sznurkach. Słyszała za to czasem ich rozmowy lub raczej monologi matki. Odgłosy dobiegające zza zasłony zawsze mogła bezbłędnie odgadnąć. Brzęk talerza, mlaskanie ojca łapczywie pochłaniającego kolację, stukot miedzianego naczynia o podłogę… Teraz też Anu usłyszała szelest materacy, gdy rodzice układali się do snu, oraz głos matki, która zaczęła rozmowę z ojcem.
‒ Poród będzie lada moment. Nie stać nas na dwoje dzieci. Co zrobimy, jeśli znowu urodzi się dziewczynka? Rozmawiałam z Abhirem Radżą i jest zainteresowany, żeby Anu została żoną jego starszego syna.
‒ Uhhhmm. ‒ Ojciec jak zwykle tylko przytaknął. Prawdopodobnie był tak zmęczony, że nawet nie miał już ochoty otwierać ust.
Anu zaczęła szukać w pamięci, jak wyglądał syn Abhira Radży, który mieszkał w sąsiedniej wiosce. Z tego, co pamiętała, kiedy widziała go po raz ostatni, Mamta Radża chodził do szkoły i był duży. Bardzo duży. Miał chyba wyjeżdżać do Indore, do liceum. Dziewczynka widziała już też kilka ślubów. Wyglądały całkiem ładnie. Na takich ślubach było zwykle na bogato, z dużą ilością jedzenia i słodkości. Kobiety z wioski były mistrzyniami w szyciu sari, więc panny młode wyglądały zawsze jak rani3 z bajki. Na śluby nawet znajdowała się nagle biżuteria. Całe wydarzenie odbywało się w obecności niemal wszystkich mieszkańców wioski, zupełnie jakby ślub brała prawdziwa królewska para. Każda dziewczynka chciała choć przez jeden dzień być taką księżniczką, z makijażem wokół oczu oraz malowanymi kwiatami na stopach i dłoniach. Jednak nie Anu. Usłyszawszy o planach matki, dziewczynka zmartwiała. Dla niej takie rzeczy jak henna czy sari się nie liczyły. Od zawsze była pilną obserwatorką i widziała wszystko, co kryło się za tą kolorową i muzyczną fasadą, trwającą czasem nawet kilka dni. Jedna dziewczynka z wioski, w jej wieku, też została w zeszłym roku wydana za mąż. Parę dni później wieźli ją do miasta, do lekarza. Nikt nie mówił, co jej się stało, ale Rahna nigdy więcej do wioski nie wróciła. Tak samo było z Timu. Miała czternaście albo piętnaście lat, Anu już nie pamiętała dokładnie. Kiedy Timu dostała po ślubie dokładnie taki sam brzuch, jak jej matka miała teraz, pół wsi słyszało jej krzyki. Potem kobiety zabrały ją daleko w pole i tam zbudowały prowizoryczny namiot z kolorowych materiałów, z których szyto i ozdabiano w jej wiosce sari. Anu była tam raz następnego ranka, żeby zobaczyć, czy dziewczyna poczuła się lepiej. Już z daleka usłyszała tak przeraźliwe wrzaski dochodzące z namiotu, że uciekła przerażona i nigdy więcej tam nie wróciła. Timu również nikt więcej nie widział, i nie było też w tamtej rodzinie żadnego niemowlęcia. Kobiety z wioski wiedziały na pewno, co się działo wtedy w namiocie, ale żadna nigdy nic nie powiedziała.
Inna myśl nagle uderzyła Anu. To, że matka jej nie kochała, nie było dla dziewczynki żadną nowością. W miłość ojca jednak wierzyła. Bardzo pragnęła, żeby teraz powiedział cokolwiek na jej obronę. Tymczasem on, tak po prostu, zaledwie jednym „uhhhmm” zgodził się na to, by ją wydano obcym ludziom. Łzy zapiekły ją pod powiekami, ale musiała je powstrzymać. Rodzice nie powinni wiedzieć, że ona jeszcze nie śpi i przysłuchuje się ich rozmowie.
‒ Stała się ostatnio taka krnąbrna. Dziś złapałam ją na tym, że kradnie i wynosi z domu jedzenie. Abhir Radża i jego rodzina z pewnością ułożą tę dziewczynę i jej nieposkromiony charakter ‒ dodała zdecydowanym tonem matka.
‒ Mogłaby iść pracować za ciebie do tkalni. Zarobiłaby jakieś pieniądze, pomogłaby ‒ odparł ojciec bardzo wolno, cichym głosem.
„Najpewniej zaraz zaśnie” ‒ pomyślała Anu. Przynajmniej jednak ujął się za nią. Chciał, żeby została w domu. Na krótki moment pierś dziewczynki zalało ciepło. Tata nie pozwoli wydać jej za mąż.
‒ Nie wymyślaj. Ona nie ma cierpliwości do igieł i nie nadaje się do takiej pracy. Więcej napsuła sari niż ich zrobiła.
Ojciec nie miał najwyraźniej żadnych więcej argumentów, ponieważ milczał. Klamka zapadła. W kilka sekund potem matka potwierdziła na głos straszne podejrzenia dziecka.
‒ Powiadomię jutro rodzinę Radża, że się zgadzamy.
Jej rodzice więcej nie rozmawiali. Zaraz potem poświata nikłego pomarańczowego światła lampy zgasła. Kilkanaście minut później w całym pomieszczeniu rozległo się głośne chrapanie.
Anu znów walczyła ze łzami.
„Co robić? Nie chcę być żadną żoną i wyprowadzać się do sąsiedniej wioski. Nie chcę szpitali po ślubie ani też przebywać choć chwilę w szczerym polu w takim namiocie jak Timu”.
Leżała tak dłuższą chwilę na kłującym materacu i zastanawiała się, jak uciec od tego, co niechybnie nastąpi.
Ojciec bardzo ją rozczarował. Nie sądziła, że była mu tak obojętna. Zawsze był uśmiechnięty i miły dla niej. Nigdy też jej nie uderzył ani nie powiedział nic krzywdzącego. Mimo to nie kochał jej na tyle mocno, by walczyć o nią z matką. Gorączkowo szukała w myślach wyjścia ze swojej beznadziejnej sytuacji. Przypomniała sobie naraz rozmowę ze swoim jedynym przyjacielem.
„Zaraz… Co mówił chaacha? Autobus do Mumbaju? Chyba wolę to niż los, jaki zaplanowali mi rodzice!” ‒ pomyślała z mocnym postanowieniem. Zaczęła się zastanawiać, czego potrzebuje, aby dotrzeć za wzgórza. Szybko ułożyła w głowie listę niezbędnych rzeczy i wsłuchiwała się w odgłosy nocy. Kiedy była pewna, że również jej matka zapadła w głęboki sen, wstała ze swego posłania i złapała w dłoń ciemne klapki. Najciszej, jak tylko mogła, wyszła zza zasłony i przemknęła do drugiego pomieszczenia, służącego za kuchnię. Przez okienny otwór w ścianie docierało sporo srebrnego światła księżyca, więc bez trudu odnalazła kosz z chlebkiem, przykryty teraz ścierką. Wyjęła z niego dwa kawałki i wepchnęła je do kieszeni spódnicy. Tyle powinno wystarczyć do autobusu. Odszukała też wzrokiem butelkę, którą ojciec co dzień napełniał wodą, gdy szedł w pole. Pochwyciła ją w rękę z postanowieniem napełnienia po drodze i wyszła na paluszkach z domu. Nie zakładając klapek na stopy, skradając się w cieniach murów i płotów innych domostw, dotarła do domu rodziny Shaariba. W takie upały jak teraz starzec zwykle spał na zewnątrz, na swoim wyplatanym łóżku. Dziewczynka podeszła cichutko i potrząsnęła mężczyznę za ramię. Gdy pomarszczone powieki otworzyły się i ukazały mętny, ciemny wzrok, Anu przyłożyła wskazujący palec do ust, nakazując tym gestem, by był cicho, i powiedziała:
‒ Chaacha, idę do autobusu. Rodzice chcą mnie wydać za mąż za Mamtę Radżę, ale prędzej zginę, niż na to pozwolę. Potrzebna mi latarka, masz?
Na twarzy Shaariba wykwitł szczery uśmiech. Od zawsze wiedział, że Anu jest wyjątkowa i bardzo mądra. Uczynił dłońmi gest błogosławieństwa przy swojej głowie i wyszeptał w odpowiedzi:
‒ Niech cię Bóg prowadzi, dziecko. Latarka jest w narzędziowni za domem.
Anu skinęła krótko głową w geście wyrażającym jednocześnie zrozumienie i podziękowanie, po czym zgięta wpół przemknęła cichutko do wskazanego miejsca.
Shaaribowi mogła ufać. Nawet jeśli wygada, że ona uciekła do autobusu, nikt z wioski nie będzie jej ścigał, bo nie ma na to ani pieniędzy, ani czasu. Ona tymczasem będzie już daleko. W tak wielkim mieście jak Mumbaj na pewno znajdzie jakieś zajęcie i schronienie. Przecież miała już prawie dziewięć lat, potrafiła gotować i trochę szyć. „Na pewno dam sobie radę!”. Z taką wiarą, zabrawszy latarkę z narzędziowni synów Shaariba, zniknęła w ciemności nocy. Dopiero będąc na obrzeżach wioski, założyła klapki na stopy i skierowała się w stronę wzgórz, wskazanych za dnia przez chaachę. Latarką oświetlała sobie drogę. Nie bała się dzikich zwierząt ani nocy. Teraz liczyło się tylko to, by dotrzeć do autobusu.
Nie wiedziała, jak długo szła. Po jakimś czasie natrafiła na inną wioskę, oddaloną nieco od ścieżek, które przemierzała. Nigdy nie była tak daleko, więc z ciekawością patrzyła na mijane, skąpane w ciemności nocy pejzaże. Po kolejnych kilkudziesięciu minutach pieszej podróży wzdłuż pustej drogi Anu usłyszała za sobą turkot silnika. Widok przed nią rozświetliły dwa snopy świateł samochodowych. Z zapaloną latarką odwróciła się w kierunku jadącego ku niej pojazdu. Kierowca sporej ciężarówki najwyraźniej również ją dostrzegł, bo zwolnił i się zatrzymał. Wychylił przez szybę samochodu okrągłą wąsatą głowę owiniętą pstrokatym turbanem i zagadnął:
‒ Co tu robisz sama o tej porze? ‒ Anu skierowała snop światła latarki wprost na twarz mężczyzny, a ten zdenerwował się, zasłaniając ręką twarz. ‒ Weź, nie po oczach!
Natychmiast opuściła latarkę i odpowiedziała na zadane przez niego pytanie:
‒ Idę za wzgórza, do autobusu.
Mężczyzna gwizdnął przeciągle, po czym zakręcił swój długo hodowany wąs ku górze i odezwał się z uśmiechem na ustach:
‒ To jeszcze spory kawał. Akurat jadę w tamtą stronę, podrzucić cię? Autobus, z tego, co się orientuję, odjeżdża krótko po północy. Piechotą nie zdążysz.
Ostatni argument zwyciężył. Kiwnęła krótko głową na zgodę. Zgasiła latarkę i trzymając ją w dłoni, podeszła do drzwi pasażera. Wdrapała się po schodkach ku drzwiom ciężarówki i chciała je otworzyć. W tym samym momencie z małej rączki wypadła spora latarka i potoczyła się daleko na pobocze. Pomyślała w tej samej chwili, że jeśli resztę drogi ma pokonać samochodem, latarka nie będzie jej już do niczego potrzebna. Odwróciła głowę od ciemnej drogi, wspięła się na siedzenie i zajęła w końcu wygodne miejsce obok miłego, trochę okrągłego kierowcy. Zaraz potem ruszyli, a ona z zadowoleniem patrzyła ze swego miejsca, jak droga zwija się pod kołami dużego samochodu. Kiedy podskoczyli na wybojach, na pace z tyłu zabrzęczało szkło.
‒ Co pan wiezie? ‒ spytała zaciekawiona.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
‒ Nic dla ciebie. Za to twój tata z chęcią zamoczyłby usta, byle tylko na chwilę zapomnieć o życiu. Co na twoje podróże mówią rodzice? ‒ zmienił temat. Nie chciał wpaść z towarem na pace, gdyby małej szukała policja. To, że włóczyła się sama o tej porze, mogło znaczyć wszystko, ale równie dobrze nie musiało oznaczać nic.
Anu nie zamierzała niczego o sobie opowiadać. Jej celem było tylko dostać się do autobusu, a potem do Mumbaju, dlatego też odparła krótko, ucinając swoją odpowiedzią wszelką dyskusję:
‒ Nie mają nic przeciw.
Po tej chłodnej odpowiedzi w samochodzie zapadła niezręczna cisza, więc kierowca włączył radio. Pomyślał też, że lepiej zrobi, nie mieszając się w życie małej. Może uciekała, a może po prostu była sierotą. Było mu to w rzeczywistości zupełnie obojętne. Z odbiornika popłynęły rytmiczne bębnowe dźwięki, które mężczyzna dobrze znał. Od razu też poprawiły mu humor. Zza pazuchy wyjął piersiówkę. Wprawnie otworzył ją jedną ręką i przechylił, upijając kilka łyków.
Anu również słyszała kiedyś tę muzykę. Dwa razy do roku przyjeżdżało do nich obwoźne kino. Przyjazd kina był nawet większym wydarzeniem w życiu każdej wsi aniżeli śluby. Wszyscy mieszkańcy zbierali się wówczas i oglądali niemal bez wytchnienia całą noc filmy wyświetlane na ogromnym ekranie zrobionym z białego płótna. Wspomnienia Anu zostały przerwane pojawieniem się świateł na horyzoncie. W oddali przed ich oczyma zamajaczyły latarnie, oświetlone nimi kilka budynków, spore ognisko oraz przystanek. Autobus stał jeszcze na poboczu, a ludzie wokół niego koczowali, siedząc na piaszczystej ziemi przy sporym palenisku, i czekali na odjazd. Kierowca ciężarówki dostawczej zjechał na pobocze i zaparkował, po czym się odezwał:
‒ Twój autobus, dziewczyno. Obyś znalazła to, czego szukasz w Mumbaju. ‒ Strzelił, że mała zmierza tam, dokąd autobus. Anu podziękowała i już trzymała rękę na klamce pojazdu ale nie potrafiła jej otworzyć.
‒ Poczekaj, pomogę ci. ‒ Pochylił się przed nią, przygniatając ją odrobinę grubym cielskiem, i już miał naciągnąć klamkę, ale gdy zobaczył wybrzuszone kieszenie jej spódnicy, zawahał się. Puścił klamkę i spojrzał najpierw na małe, odkryte kolana dziecka, a potem na wypchaną kieszeń.
‒ Co tam masz? Komuś to ukradła?
‒ To mój chleb, z domu. Proszę mnie wypuścić ‒ zaprotestowała szybko.
‒ Nie wierzę! Pokaż, co tam chowasz, złodziejskie nasienie! ‒ Wbrew logice, zamiast zajrzeć do kieszeni, mężczyzna wepchnął dłoń pod jej spódniczkę i usiłował dostać się grubymi palcami do samego końca między jej nogami. Anu odruchowo zacisnęła uda mocno, unieruchamiając nimi jego dłoń. Mężczyzna zdążył też złapać ją drugą ręką za kolano i mocno za nie pociągnął. Dziewczynka zaczęła się bronić rękoma. Odepchnęła ciężkie łapsko z kolana i znów zwarła nogi, ale palce drugiej ręki grubasa przywarły do wewnętrznej strony jej uda i nie chciały puścić. Z ust mężczyzny poczuła cierpki, nieprzyjemny odór.
‒ Nie broń się, tylko sprawdzę… ‒ wychrypiał dziwnym głosem, którego wcale się nie zlękła. Kierowca pochylał się nad nią tak blisko, że zobaczyła przed oczami jego ucho. Niewiele się namyślając, zbliżyła usta do płata skóry wystającego spod pstrego turbana i wgryzła się w niego z całej siły. Kierowca zawył i natychmiast puścił jej nogi, łapiąc się w tej samej sekundzie za krwawiące ucho.
‒ Aaa! Ty mały robalu! Jak cię złapię, tak cię urządzę, że rodzona matka cię nie pozna!
Dziewczynka nie słuchała już przeklinania mężczyzny, tylko mocno pociągnęła obiema dłońmi za klamkę, która tym razem na jej szczęście puściła. Prędko wyskoczyła z samochodu i pobiegła w stronę przystanku autobusowego, ogniska oraz tłumku ludzi siedzących wokół niego.
Kiedy dotarła do palącego się sporego kopca drew, zaczęła szukać w popłochu jakiegoś schronienia. Biegnąc, odwracała się, by sprawdzić, czy tęgi kierowca ją goni. Mężczyzna najwyraźniej był wściekły i żądny zemsty za ugryzione ucho, bo wciąż ją ścigał. Dziecko wtopiło się w tłumek i przysiadło tuż obok samotnie siedzącej przy ognisku kobiety ubranej w żółto-zielone sari.
Zdziwiona podróżna popatrzyła na małą, ale kiedy dostrzegła przerażone spojrzenie dziecka, nie przegoniła jej.
‒ Proszę mi pomóc. Tamten facet mnie ściga, bo ugryzłam go w ucho ‒ zaryzykowała zwrócenie się do obcej o pomoc. Wyglądała na miłą, co dawało nadzieję na ratunek przed zemstą kierowcy trucka.
‒ A dlaczego ugryzłaś go w ucho? ‒ zapytała z ciekawością nieznajoma, jednocześnie pośpiesznie oceniając wygląd dziewczynki. Mała z całą pewnością pochodziła z tych okolic i najwyraźniej uciekała nie tylko przed tęgim wąsaczem trzymającym się za ucho, którego kobieta również dostrzegła z oddali. Z groźną miną przedzierał się wśród ludzi w poszukiwaniu dziecka.
‒ Wkładał mi siłą ręce pod sukienkę.
Na takie wytłumaczenie młoda kobieta natychmiast wyjęła z torby jeden ze swoich kolorowych szali i podając go małej, powiedziała:
‒ Załóż to i zasłoń twarz.
Dodatkowo zdjęła ze swego czoła naklejone błyszczące bindi i przyczepiła dziewczynce.
‒ Siądź blisko, nie odsłaniaj twarzy i patrz w dal ‒ dodała, spoglądając jednocześnie z obawą w kierunku budynku z kasami, gdzie jej mąż stał w kolejce po bilety do jedynego otwartego okienka. Lepiej, żeby nie widział tego incydentu. Tymczasem trzymający się wciąż za ranne ucho kierowca wyminął je i nawet na nie nie patrząc, poszedł dalej. W końcu się poddał i wrócił do swojej ciężarówki, po czym, ku uldze obserwującego go z oddali dziecka, odjechał.
‒ Dziękuję pani. ‒ Mówiąc to, Anu oddała jej chustę i bindi.
‒ Gdzie jedziesz i dlaczego sama? ‒ spytała nieznajoma.
Anu z wielkim zaciekawieniem przyjrzała się swojej wybawicielce. Miła kobieta nie miała zbyt ciemnej skóry. Jej delikatną i ładną twarz zdobił makijaż oraz lekki uśmiech. Czerwony proszek widoczny na przedziałku u szczytu czoła oznaczał, że gdzieś tu musiał być również jej mąż. Po doświadczeniach sprzed chwili dziewczynka pomyślała, że odtąd powinna raczej unikać mężczyzn.
‒ Chcę jechać do Mumbaju. Nie mogłam zostać w mojej wiosce. Chcieli mnie ożenić z chłopakiem, który niedługo będzie jechał na studia. Pani też może tam jedzie?
Dziecko zamilkło, ponieważ kobieta nawet nie zareagowała na tę historię. Rozglądała się jakby w popłochu, w końcu lekko szarpnęła Anu za rękę i powiedziała:
‒ Pomogę ci. Idź teraz i czekaj za kasami. Prędko, idź już.
Kobiecie w tej chwili zależało tylko na tym, żeby dziecko zniknęło z pola widzenia lub przynajmniej z jej pobliża, ponieważ jej małżonek zbliżał się do niej z biletami w ręce.
Dziewczynka czekała za budynkiem, w którym mieściła się kasa, jak tamta jej poleciła. Po dłuższej chwili spostrzegła, że jej ubrany w żółcie i zielenie ratunek nareszcie zmierza ku niej. Kobieta z daleka widziała, jak wyczekiwanie na twarzy dziecka zmieniło się w radość i nadzieję. Gdy była blisko małej, wyjęła bilet i podała go jej.
‒ Masz. Wsiadaj daleko za nami i wmieszaj się w tłum.
Anu nie zdawała sobie sprawy, jak duże ryzyko podjęła dla niej kobieta. Musiała okłamać męża, że oddala się na stronę, pójść do kasy i wydać własne zaoszczędzone pieniądze na bilet dla obcego jej w gruncie rzeczy dziecka, uważając przy tym, by małżonek niczego nie zauważył.
‒ Dziękuję. ‒ Anu spontanicznie przytuliła się z wdzięczności do kobiety, która pod dotykiem małych rączek poczuła ogromne wzruszenie. Sama została wydana w wieku szesnastu lat za mąż za człowieka, którego ledwo znała. Był surowy i apodyktyczny. Ich małżeństwo nie miało nic wspólnego z miłością, którą znała tylko z filmów. Gratulowała małej odwagi i życzyła z całego serca, by ta nie podzieliła jej losu. Równocześnie kobietę naszła niewesoła myśl, że to, czy dziewczynka znajdzie szczęście w dawnej stolicy, jest wątpliwe. Wielu tak myślało od pokoleń i ściągało licznie do miasta marzeń. Pragnąc lepszej przyszłości, pozwolili Brytyjczykom zamknąć się w slumsach, a później, zamiast się z nich wydostać, już je tylko powiększali.
Nieznajoma lekko odsunęła od siebie małą. Musiała już wracać. Na potwierdzenie jej obaw posłyszały z oddali wołanie mężczyzny:
‒ Sapna! Sapna, gdzie jesteś?
Kobieta spojrzała jeszcze raz ciepłym wzrokiem na dziewczynkę i wyszeptała na pożegnanie:
‒ Powodzenia.
Potem odeszła w stronę gromadki ludzi, nawołującego męża oraz oczekującego na pasażerów autobusu.
Anu, jak poleciła jej pani Sapna, odczekała chwilę i dopiero wówczas wróciła pod przystanek.
Wkrótce potem przy autobusie zjawił się kierowca. Otworzył drzwi pojazdu i zajął miejsce za kierownicą. Ludzie, jak zawsze na taki widok, zaczęli się przepychać, byle tylko dostać się do wnętrza i zająć miejsce siedzące. Anu, widząc poruszenie, także ruszyła w kierunku obleganego wielkiego blaszaka. Nagle wyrósł przed nią mężczyzna w kremowych spodniach i białej koszuli.
‒ Też jedziesz? Bilet ‒ zażądał, wyciągając wolną dłoń po skrawek papieru. W drugiej trzymał urządzenie, którym oznaczał kolorowymi znaczkami bilety. Po skasowaniu biletu oddał go dziecku, mierząc je równocześnie z ukosa uważnym wzrokiem.
‒ Gdzie twoi rodzice?
Anu od razu rzuciła naprędce wymyślone wytłumaczenie:
‒ Czekają już na mnie w Mumbaju. Mój brat ma pojutrze ślub. Chorowałam i nie pojechałam z nimi tydzień temu.
Kontroler popatrzył jeszcze spode łba na dziecko, po czym rzekł krótko:
‒ Na górę.
Zaraz też krzyknął do ludzi wdrapujących się na dach autobusu:
‒ Ej, wy tam! Pomóżcie jej zająć miejsce!
Kontroler poszedł dalej, by kontynuować sprawdzanie biletów, Anu zaś pozwoliła się wciągnąć na dach żółtego blaszanego olbrzyma. Nie miała już żadnych obaw. W takim tłumie nie mogło jej się przydarzyć nic złego. Umościła sobie w miarę wygodne miejsce na wolnym skrawku dachu i wkrótce potem autobus ruszył. Dziewczynka w tej właśnie chwili poczuła się szczęśliwa jak nigdy przedtem. Jej małe serce zalało nieznane jej poczucie zadowolenia z własnego osiągnięcia. Udało się! Dotarła do autobusu i nim jedzie! „Zobacz, chaacha, udało mi się za ciebie i za mnie” ‒ myślała jeszcze bardziej dumna, że spełniła największe marzenie starego Shaariba. Było jej przykro, że musiała go tam zostawić samego. Jednak smutna prawda była taka, że po jej ślubie z Mamtą Radżą chaacha też zostałby sam. Pewnie martwiłby się wówczas o nią. Teraz, kiedy wiedział, że ona postanowiła spełnić jego największe marzenie, z pewnością był równie szczęśliwy i dumny jak ona. Mogła w końcu odpocząć. Resztą postanowiła się zająć, kiedy dotrze do celu swojej podróży.
Skąpane w nocy krajobrazy, które mijali, wydawały się prawie wcale nie zmieniać. Mruczenie motoru było monotonne i działało niemal na wszystkich usypiająco. Ona również raz po raz zapadała w drzemkę, przerywaną od czasu do czasu przystankami i lekkim poruszeniem, jakie wywoływali wówczas wysiadający i wsiadający. Na dobre przebudził ją chłód poranka. Nikt z siedzących obok dziecka nie podzielił się z nim ani kocem, ani szalem. Pomyślała wtedy, że dobrze w podobnych sytuacjach siedzieć w tłumie, gdyż zimno wówczas nie jest nazbyt dotkliwe. Aby odwrócić swoje myśli od odczuwanego chłodu, upiła kilka łyków wody z ojcowskiej butli, którą zdążyła napełnić w studni leżącej u granicy jej wioski, oraz wyjęła chlebek. Drugi zaplanowała zjeść dopiero wieczorem. Wciąż starała się nie martwić na zapas, co zastanie ją tam, dokąd zmierza. Na pewno znajdzie jakieś zajęcie i lokum. Matka, prócz szycia i sprzątania, nauczyła ją też dobrze gotować. Jednego była przez cały czas pewna: każde podjęte ryzyko było lepsze niż zostanie żoną Mamty Radży i wylądowanie w szpitalu albo w namiocie w szczerym polu. Matki i ojca już nie żałowała. Swoim zniknięciem zdejmie z nich balast w postaci swojej osoby. Zrobi miejsce dla dziecka, które kobieta nosiła w swoim łonie. Wszyscy właściwie na jej zniknięciu skorzystają.
Jednostajny turkot znów wywołał senność w dziecku. Podróż na dachu autobusu zdawała się nie mieć końca, więc najlepszym wyjściem było poddać się znużeniu i zdrzemnąć jeszcze przez chwilę.
------------------------------------------------------------------------
1 Chaacha (hind.) ‒ wujku.
2 Baati ‒ przaśny (nieosolony i niekwaszony) chleb, popularny w niektórych częściach Madhya Pradesh oraz w Radżastanie, zawsze podawany z soczewicą.
3 Rani (hind.) ‒ królowa.Ravish
Dochodziła północ, kiedy parkował taksówkę. Z ulgą wysiadł teraz ‒ po skończonej dniówce ‒ przed budynkiem, gdzie do spółki z trzema innymi mężczyznami wynajmował pokój. Marzył w tej chwili już tylko o prysznicu i śnie. Około południa w samochodzie znów zaczęła szwankować klima. Po takim dniu jak dziś miał wszystkiego dość. Kontrolnie szybkim spojrzeniem sprawdził stan pojazdu. Jeszcze tego by mu brakowało, aby musiał zwracać firmie taksówkowej za jakieś szkody. Zamknął samochód i z niechęcią ruszył do wynajmowanego przez siebie lokum. Zaraz po przekroczeniu progu trzydziestometrowego pomieszczenia uderzył go w nozdrza smród papierosowego dymu. Z irytacji aż zacisnął szczęki. Po raz setny dziś bodaj zatęsknił za prywatnością i swoim dawnym życiem. Jego współlokatorzy siedzieli na materacu należącym do jednego z nich i grali w karty. Jak zwykle raczyli się podczas gry papierosami i piwem.
‒ Hej, Ravish4. Przyłączysz się? ‒ zapytał jeden z nich, jednocześnie unosząc głowę i krótko patrząc na taksówkarza.
Mężczyzna skrzywił się w odpowiedzi na tę propozycję. Czuł się wyczerpany. Tamten wzruszył tylko ramionami i powrócił do gry. Taksówkarz bez zwłoki sięgnął po odzież na zmianę i ręcznik, zawieszone dotąd na haku wystającym z poszarzałej ściany tuż nad jego posłaniem. Zaraz potem pochwycił w wolną dłoń stojące przy materacu mydło w szklanym pojemniku. Prysznic znajdował się w bardzo małym pomieszczeniu, służącym jednocześnie za łazienkę i toaletę. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, z westchnieniem ulgi pozbył się brązowego uniformu lepiącego się od dłuższej już chwili do spoconego ciała. Z zadowoleniem poczuł na sobie orzeźwiającą zimną wodę. Podczas namydlania z lekkim rozczarowaniem spojrzał krótko na swoje ciało. Było go coraz mniej, jak mu się zdawało. Wciąż był umięśniony, lecz nie tak jak kiedyś. Siedzenie w taksówce z pewnością nie pomagało w utrzymaniu muskulatury. Przynajmniej od czasu do czasu mógł dorabiać na budowie. Niepożądane wspomnienia stanęły jak żywe przed oczyma jego wyobraźni. Za dawnych dobrych czasów jeździł srebrnym mercedesem e320, nosił dopasowane stalowe garnitury i regularnie odwiedzał fitness center. Jego dużym atutem była jasna jak na Hindusa karnacja oraz zadbany wygląd. Ravish zawsze starał się bardzo dbać o siebie, szczególnie teraz, pomimo że czasami było to naprawdę trudne. Nawet będąc kierowcą taksówki, nie pozwolił sobie choćby na brud za paznokciami.
Naraz pomyślał, że jego impas finansowy trwa już zbyt długo. Niedawno minęły trzy lata, odkąd jego dobrze prosperująca firma architektoniczna padła. Wszystko przez zbytnie zaufanie, jakim obdarzył swojego dawnego przyjaciela i partnera biznesowego zarazem. Zbyt późno się zorientował, że wspólnik systematycznie go okradał. Kiedy dwa ostatnie projekty ‒ szpitala oraz wieżowca mieszkalnego ‒ nie wygrały konkursu, musiał ogłosić bankructwo. Współudziałowiec zniknął niemalże w tym samym momencie. Wszystkie instytucje będące wierzycielami Joshi & Khan Architecture w jednym momencie upomniały się o swoje należności. Nie było go już stać na apartament z widokiem na plażę, jaki wówczas wynajmował. W ciągu zaledwie kilku tygodni stracił wszystko, co posiadał.
Od planowanego ślubu dzieliły go dwa miesiące, lecz dziewczyna, z którą miał się ożenić, zostawiła go bez jednego słowa wyjaśnienia. Nie musiała nic mówić. Nie mógł mieć do niej o to żalu. Parę tygodni później dowiedział się, że zaręczyła się z synem wysokiego urzędnika. Jej rodzice, jak wszyscy ze średniej i wyższej klasy, dbali o przyszłość córki. Ravish z chwilą utraty majątku przestał być pożądaną partią. Każda inna dziewczyna na jej miejscu postąpiłaby tak samo. Wspomnienie ciemnych oczu i kruczoczarnych włosów Nishani było już tak wyblakłe, jakby je sobie wymyślił. Jedno wiedział na pewno: coś takiego jak miłość czy przyjaźń nie istnieje. Wszystkie te więzy definiowały pieniądze. Musiałby się chyba zdarzyć cud, aby on zmienił poglądy w tej materii.
Po ogłoszeniu bankructwa nie mógł znaleźć żadnej pracy od zaraz. Najprościej było za ostatnie pieniądze wykupić odznakę kierowcy i licencję na trzy lata. Z mieszanymi uczuciami przypomniał sobie, że lada dzień jego licencja kierowcy taksówki straci ważność. W tym miesiącu spóźniał się też z opłatami za wynajem samochodu do firmy taksówkowej. Tak bardzo chciał zmienić zawód. Byłoby pięknie znów móc robić to, co kochał najbardziej. Kiedy poczuł ssanie w żołądku i przypomniał sobie, że od rana nic nie jadł, wspomnienia i marzenia uleciały, pozostawiając po sobie skrzeczącą i dotkliwie uwierającą rzeczywistość. Wypił dziś tylko cztery bardzo słodkie chai. Przytłoczony wszystkimi myślami, zakręcił w końcu wodę, wytarł się i ubrał w zwykłą podkoszulkę i białe, sięgające kostek dhoti. Wyprał też swój przepocony mundur taksówkarza. Stukanie do drzwi pomieszczenia pośpieszyły go w tej czynności. Zwinnie wykręcił z wody materię, strzepnął solidnie, by nie trzeba było prasować, i wyszedł z łazienki. W drzwiach minął się z jednym ze współlokatorów, który po konsumpcji piwa czuł ciśnienie na pęcherz. W pokoju odnalazł przy leżącym na podłodze materacu swój jedyny wieszak i rozwiesił na nim mokrą odzież. Trzymając wieszak w dłoni, podszedł do okna. Odkąd tu zamieszkał, zawsze suszył ubrania na sznurku zamocowanym za oknem. Przynajmniej za dnia nie śmierdział odorem fajek. Wychylił się odrobinę i umieścił na sznurze wieszak, po czym wrócił na swe posłanie i opadł na nie z ulgą. Jego współlokatorzy stwierdzili, że przejdą się po jeszcze jedno piwo, a może też pójdą zjeść pav bhaji5.
‒ Przynieść ci coś, Ravish? ‒ zapytał jeden. Było to miłe, ale on nie chciał mieć u nich długów.
‒ Nie, dzięki. Już jadłem ‒ skłamał, obracając się na bok twarzą do ściany i podkładając łokieć pod głowę. I tak bardziej odczuwał zmęczenie niż głód. Słuchał jeszcze przez moment ustaleń mężczyzn, dokąd się udadzą. W końcu z zadowoleniem przyjął odgłos zatrzaskiwania drzwi. Usłyszawszy upragnioną ciszę, przymknął ciężkie, klejące się ze zmęczenia powieki.
W takich chwilach jak ta tęsknił za rodzicami i swoim dzieciństwem. Wielokrotnie wyrzucał sobie, że po ich śmierci za namową wilka w owczej skórze sprzedał rodzinny dom. Każdy grosz inwestował wówczas w swoją firmę. Joshi & Khan Architecture było jego dzieckiem, celem, do którego dążył już od szkoły średniej. Swój talent odkrył właśnie w tamtym okresie. Jego matka poszukiwała architekta do nowego ogrodu. Marzył jej się, prócz pięknych kwiatów, mały staw rybny i fontanna. Ravish od razu zaproponował ochoczo, że zaprojektuje wszystko i samodzielnie wykona dla ukochanej mamy. Wytrwale tygodniami kopał dół, układał kamienie i przekopywał grządki, aby spełnić jej marzenie. Gdy ukończył swoje pierwsze w życiu dzieło, efekt był imponujący. W matczynym ogrodzie królował zarybiony i usłany różowymi nenufarami staw w kształcie migdała, na końcu którego pięła się góra usypana z kamieni. Ze szczeliny z najwyżej położonych skalniaków swobodnie spływała na dół woda, której szum dawał ukojenie. Resztę ogrodu porastały jasne jaśminy, czerwone hibiskusy i wielobarwne tuberozy. Do odpoczynku miała służyć altana otoczona kwietnymi i świetlnymi girlandami, pod której dachem stały zapraszające do odpoczynku dwie ratanowe otomany ze zdobionymi czerwono-złotymi poduchami. Oboje rodzice byli z niego niezwykle dumni i przyrzekli, że zrobią wszystko, żeby ich jedynak mógł rozwijać swój talent.
Nie było dnia, aby o niej nie myślał. Jego matka była niezwykle mądrą i ciepłą kobietą. Motywowała go od najmłodszych lat do osiągania nawet tych największych i najodleglejszych celów. To ona, Hiral Joshi, zaszczepiła w nim wielkie marzenia oraz upór w ich realizacji. Zawsze mawiała: „Jeśli jedne drzwi się zamknęły, poszukaj innych. Zawsze znajdzie się jakieś wyjście z największego nawet impasu. Czasem trzeba iść do celu naokoło. Może trwa to dłużej, ale smak sukcesu jest wtedy pełniejszy”. Przez ostatnie lata powtarzał sobie słowa matki niczym mantrę. Dawały mu siłę przy wyczerpującej wielogodzinnej pracy w budowlance albo w upalne dni w taksówce pozbawionej klimatyzacji. Wiedział, że nie może się poddać. Przecież w końcu musiały nadejść dla niego lepsze dni. Za kilka lat spłaci wszystkie długi, być może będzie go stać na zmianę lokum. Jak on marzył o samodzielności i spokoju. Tak pragnął znów doświadczyć niezależności i spokoju ducha. Byłoby cudownie, gdyby nie musiał się zamartwiać o jutro albo poczuł w końcu smak dawno zapomnianej stabilizacji… Nie wiedział, kiedy zasnął z głową pełną śmiałych marzeń. Zwyczajnych pragnień, takich jak poczucie prywatności wieczorami albo satysfakcjonująca i mniej męcząca praca za dnia. Był tak wyczerpany, że nawet się nie przebudził, kiedy wrócili jego współlokatorzy.
Następnego ranka obudził się tuż po wschodzie słońca. Po porannej toalecie wrócił do pokoju po swoje ubranie. Stojąc przy oknie, omiótł wzrokiem śpiących na materacach mężczyzn, okrytych tylko prześcieradłami. Z dezaprobatą pokręcił głową, widząc, że nawet nie przebrali się do snu. Zachodził w głowę, jak można tak żyć ‒ zupełnie bez celów, marzeń i perspektyw. Śmiał się w duchu, że to jego uważano za szaleńca, który niepotrzebnie zrywa się ze snu skoro świt. Przecież istniało tyle wygodnych sposobów na życie, niewiążących się z żadnym wysiłkiem. Ale nie dla Ravisha. On wierzył w pracę i jej efekty od dnia, w którym własnoręcznie urządził dla matki jej wymarzony ogród.
Mężczyzna w pośpiechu zapiął zdjętą właśnie ze sznurka na zewnątrz koszulę będącą uzupełnieniem uniformu taksówkarza. Z zadowoleniem spojrzał tuż przed wyjściem w lustro. Brązowe spojrzenie wyrażało nadzieję. Powieki nie były dziś napuchnięte, nie miały żadnych sińców ani śladów niewyspania. Przeczesał jeszcze palcami przydługie włosy. Wiedział, że powinien odłożyć co nieco na fryzjera. Z obietnicą brzmiącą ‒ „wkrótce” wyszedł do czekającej na zewnątrz taksówki. Tego dnia najpierw zamierzał za swój pierwszy kurs zjechać na herbatę i śniadanie. Dziś był też początek drugiego w roku sezonu turystycznego, co znaczyło, że trzeba zająć miejsce przy lotnisku. Kursy z lotniska zawsze były dobre i obfitowały w napiwki. Ravish czuł, że ten dzień będzie zupełnie inny od pozostałych. Był pewien, że to będzie dla niego bardzo dobry dzień.
------------------------------------------------------------------------
4 Ravish ‒ imię to oznacza słońce, pożądanie słońca; jest innym imieniem Kaamy, boga miłości.
5 Pav bhaji – jedna z najpopularniejszych wegetariańskich potraw, gotowanych i sprzedawanych na ulicy.