-
promocja
Królowa śmiertelnych ziół. Tom 2 - ebook
Królowa śmiertelnych ziół. Tom 2 - ebook
Druga część mrocznej, pełnej napięcia, namiętności i magii trylogii The Nightshade Crown.
Lore, dawna truciźniarka i nekrowiedźma, po śmierci świętego króla Augusta zajmuje miejsce u boku nowego władcy. Razem pragną uzdrowić dwór i całe królestwo. Jednak nie wszyscy są zadowoleni z nadchodzących zmian – w kraju narasta bunt, a u bram wrogowie szykują się do wojny. Nawet Bastian, jej ukochany, się zmienił i nie jest już tym samym beztroskim, charyzmatycznym młodzieńcem co dawniej. Na dodatek ona sama zaczyna słyszeć w głowie dziwny głos...
Hannah Whitten - autorka bestsellerów For the Wolf i For the Throne. Uwielbia pisać, odkąd nauczyła się trzymać długopis. Kiedy była w szkole średniej, zorientowała się, że jej pasja może dawać radość także innym. Kiedy nie pisze, czyta, komponuje lub piecze ciasta. Mieszka na farmie w Tennessee z mężem, dziećmi, psem, dwoma kotami i prawdopodobnie kilkoma duchami.
Palce ją zaświerzbiły, kiedy wchłaniała wystarczająco wiele Mortemu, by zebrać śmierć dla każdego ciała w pomieszczeniu. Wyciągała go ze ścian, ze skały, z wyschniętej ziemi, gdzie nic by nie wyrosło, i z węzła wiszącego w powietrzu nad piersią martwej kobiety na podeście. Splatał się wokół jej palców, ocierając się jak kot. […]
Mortem przepływał przez jej ciało, poddając się jej woli, i Lore powoli, bardzo powoli zaczęła go wypychać z siebie…
Dobiegł ją stłumiony krzyk Jeraulta. Ręka trupa wystrzeliła w górę i zacisnęła palce wokół jego gardła. Czarno obramowane paznokcie na gnijących palcach – teraz, gdy Mortem był tak blisko – wbiły się w skórę, tworząc krwawe półksiężyce.
/fragment/
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8387-606-1 |
| Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Razem obecne są chyba w przyszłości,
A przyszłość jest zawarta w czasie, który minął.
Jeżeli wszelki czas jest teraźniejszy wiecznie,
Niczym okupić nie daje się czas.
T.S. Eliot, Burnt Norton (Cztery kwartety), przeł. Czesław Miłosz
Znalazłem Źródło Źródeł, mówił młody
Co lata go szukałem,
Na Złotej Górze wśród przyrody
Pytania mu zadałem.
I pytał je o słońce, i pytał je o morze,
Pytał o wiatr, księżyc i ogień,
O ziemię na ugorze.
Źródło dało odpowiedź na jego zapytania,
Lecz młody chciał być nieśmiertelny,
Przedstawił więc i swe żądania,
By mógł trwać wieczny i udzielny.
Źródło odparło, że się nie da i że tak się nie stanie,
Nie, kiedy jest człowiekiem
I że nim pozostanie.
Więc zebrał młody bliskich jego
I ściągnął ich na Górę śnienia,
Wypili tam duszę wszystkiego
Ze źródlanego lśnienia.
Auverraińska piosenka karczemna, zakazana w roku 400 P.B.U., kiedy Kościół zapanował na kontynencie i panteon został oficjalnie uznany za święty
ROZDZIAŁ 1
Wszystko jest wszystkim. Wszelka potęga jest połączona i pochodzi z tego samego źródła.
Proroctwo Elana Adabbo, kadmarańskiego mnicha. Uznane za zbędne do skatalogowania po przesłaniu do wglądu do najwyższego kapłana
Lista rzeczy, których Lore nie miała ochoty dzisiaj robić, była długa. Wstać rano. Wmusić w siebie śniadanie. Miała wrażenie, że w jej głowie zagnieździł się tysiąc malutkich mężczyzn z młotami; skutek wina, które pochłonęła przed pójściem do łóżka po to, by nie śnić.
Połączenie bólu i suchości w ustach sprawiało, że nawet najwyborniejsze wypieki smakowały jak coś ze sterty odpadków. Ubieranie się także nie znajdowało się wysoko na liście rzeczy, które chciała robić, i pozwoliła Juliette, swojej osobistej pokojówce, wcisnąć się w bladobrzoskwiniową suknię, która jeszcze pogarszała wygląd jej cery, tylko dlatego, że nie miała siły się kłócić. Ostatnimi czasy to było dla niej typowe. Brak energii, by walczyć o cokolwiek.
Ale to wejście do katakumb pozostawało numerem jeden wśród czynności, których zdecydowanie nie chciała wykonywać.
– Gotowa? – Bastian wpatrywał się w nowo otwartą studnię, a zmarszczone ciemne brwi prawie sięgały mu oczu. Poblask wschodzącego słońca sprawiał, że zdawały się jasnobrązowe, w głębokim kolorze whiskey. Wokół jego palców unosiły się złote fosforyzujące drobinki, światło zebrane z powietrza, na tyle blade, że mogło się wydawać nierealne.
Lore wiedziała, że takie nie jest.
Mnisi z Presque Mort stojący wokół studni nie mogli zobaczyć Spiritum, bo nie potrafili nim manipulować. Mimo to spoglądali na świętego króla z mieszanką obawy i podziwu, co nie do końca ze sobą współgrało.
I choć stał się posłańcem powrotu ich boga, jeśli nie ciałem, to przynajmniej mocą, Presque Mort nadal nie wydawało się traktować Bastiana Arceneaux poważnie.
– Nie – odpowiedziała Lore, choć wiedziała, że nie zrobi to różnicy.
Nie, nie była gotowa, by powrócić w ciemność. Nie była też gotowa na próbę odesłania tych wszystkich zwłok, by spoczywały w pokoju – ofiar Mortemu, który Anton wyciągnął z niej i posłał, by wybić całe wioski w ciągu jednej nocy.
Ale to były jej ofiary. Jej odpowiedzialność.
I choć powtarzała sobie, że ostatnią rzeczą, na jaką ma ochotę, jest manipulowanie Mortemem, to palce aż ją świerzbiły.
Bastian zerknął na nią tak, jakby słyszał jej myśli. Wszystkie. Jednak gdy odwrócił się od studni i sięgnął, by dotknąć jej policzka, odniósł się tylko do pierwszej z nich.
– Lore, to nie była twoja wina – zamruczał, mówiąc to, co powtarzał jak mantrę przez ostatnie trzy tygodnie, odkąd zmarł jego ojciec. Jego koronacja zaplanowana była na pojutrze, ale już zachowywał się jak król. – To wszystko sprawka Antona.
Jednak Antonowi nie udałoby się, gdyby nie ona. To właśnie umiejętność kanalizowania przez Lore magii wyciekającej z ciała pochowanej pod Cytadelą Pogrzebanej Bogini sprawiła, że jego plany się powiodły. Czekał na tę moc, patrzył, jak Lore dorasta, jak krok za krokiem zbliża się do przeznaczenia, którego nie była w stanie uniknąć, zanim ją tu ściągnął i wplątał w to wszystko również Bastiana.
To była jej wina. To wszystko było jej winą.
Jednak Lore się nie kłóciła. Nie mogła zostawić tej sytuacji w zawieszeniu.
Popatrzył na nią z niepokojem, zaciskając usta.
– Nie musisz tego robić. Z pewnością wymyślę jakiś sposób, by…
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie, przyszłam tu. Zrobię to.
Bastian uważnie spoglądał na jej twarz, z dłonią wciąż na policzku. Dotykał jej tak swobodnie, nie zważając na to, czy ktokolwiek patrzy. Lore nadal się do tego przyzwyczajała, przywykła bowiem do tego, że zawsze działała w tajemnicy.
W końcu skinął głową.
Jakby tylko czekając na znak, mnich Presque Mort, który zgłosił się na ochotnika, wystąpił do przodu. Uczynił tak tylko jeden, choć ta wyprawa pod ziemię podlegałaby oficjalnej dyspensie najwyższego kapłana. Pozostali członkowie świętego zakonu nadal nie mieli ochoty zagłębiać się w katakumby.
Najwyższy kapłan stał przy otwartej studni, wciąż odziany w czarny strój Presque Mort zamiast w białą szatę przynależną jego stanowisku. Jednakże wisior z sercem Krwawiącego Boga dyndał mu na szyi, odbijając światło wędrującego po niebie słońca.
Na jedno uderzenie serca jego oczy, jedno niebieskie, drugie skryte pod czarną skórzaną opaską, i wzrok Lore spotkały się. Potem uciekł spojrzeniem.
Bastian kompletnie ignorował najwyższego kapłana. Jednak gdy Lore oderwała oczy od Gabriela i popatrzyła znów na Bastiana, posłał jej słaby, podszyty smutkiem uśmiech, jakby ta obojętność jego też bolała.
– Nic nam nie będzie – mruknął na tyle cicho, by tylko ich dwoje to usłyszało. – Nic nam nie będzie.
Mnich Presque Mort, który zamierzał im towarzyszyć, nazywał się Jerault i Lore była prawie pewna, że jedynym powodem, dla którego się zgłosił, był fakt, że on i Bastian byli kiedyś kochankami i mnich nadal coś do niego czuł. Najwyraźniej Gabriel pozostawał jednym z niewielu mnichów traktujących swoje śluby poważnie. Kiedy Bastian podczas wczorajszej kolacji półżartem opowiedział jej historię jego i Jeraulta, czuła upokarzająco wzbierające łzy, choć skryła je w pitym winie.
Jerault był przystojnym młodzieńcem, może rok młodszym od Lore, ze złotymi lokami i szarymi oczami, które mrużył lekko podczas obserwacji, jak bliscy są sobie król i jego nekrowiedźma. Kiedy Bastian odwrócił się ku studni, Jerault wydał z siebie coś na kształt przeciągłego westchnienia.
To było prawie zabawne widzieć, jak wszyscy są przekonani, że ona i Bastian ze sobą sypiają.
Po drugiej stronie studni Gabriel tkwił w milczeniu, z ustami zaciśniętymi w cienką linię pod cieniem rzucanym przez opaskę. Lore spodziewała się, że coś powie albo chociaż że na jego twarzy pojawi się jakaś emocja, która nie była pustką z lekką domieszką dezaprobaty. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Poprzednio wściekał się na sam pomysł, by schodziła tam na dół z Bastianem. Poruszyło go to na tyle, że poszedł do Antona, by zdradzić mu wszystko, a teraz zachowywał się tak, jakby w ogóle go to nie obchodziło.
Jednak ona się tym przejmowała. Byłoby o wiele łatwiej, gdyby tak się nie działo.
Bastian pierwszy ruszył po spiralnych schodach, idąc po okręgu studni; jego biała koszula blakła, im głębiej się zanurzał. Nie miał ze sobą pochodni, jednak odpalił zapałkę, kiedy znalazł się w pół drogi na dół, a błysk płomienia zetknął się z papierosem w jego ustach. Oczywiście, Bastian postanowił palić, kiedy wybierali się, by spacyfikować armię wrzeszczących trupów.
Na bogów, Lore miała nadzieję, że tym razem nie będą wrzeszczeć. Tego ranka jej głowa by tego nie zniosła.
Ruszyła jako druga, a Jerault podążał za nią, w kompletnej ciszy. Kiedy Lore dotarła prawie na sam dół, podniosła wzrok.
Gabriel w końcu się ruszył. Pochylał się nad studnią, z pokrytymi tatuażami dłońmi zaciśniętymi na cembrowinie, i na nich spoglądał. Był za daleko, by mogła dostrzec wyraz jego twarzy, ale być może choć odrobinę złagodniała, ukazując typową dla niego troskę. W tym momencie nawet to by jej starczyło.
Jeśli jednak nic tam nie było, nie chciała tego widzieć. Skończyła zagłębiać się w studnię bez ponownego spoglądania do góry.
Katakumby przytłaczały ją ze wszystkich stron, przygniatając ciemnością, więc Lore przysunęła się do Bastiana i drżącymi dłońmi sięgnęła po pochodnię z torby z zaopatrzeniem pozostawionej na zakurzonej podłodze.
– Czemu nie zabrałeś jednej z nich?
Bastian wzruszył ramionami, przejął od niej na wpół naszykowaną pochodnię i zapalił ją.
– Wydawało się to bez sensu. – Wręczył jej pochodnię. – Lore, nie ma się czego bać. Jesteśmy tu najpotężniejszymi istotami.
Parsknęła.
– Pogrzebana Bogini mogłaby się z tym nie zgodzić.
– Jest martwa, więc odnoszę wrażenie, że wygrałbym ten spór.
Lore posłała mu słaby uśmiech i pochyliła się ku jego ciału, tylko odrobinę, przyciągana jego grawitacją. Pocałował ją w czoło tak szybko i bezszelestnie, że w tej ciemności mogło jej się to tylko wydawać.
– Wszystko będzie w porządku – wymruczał słowa, które stały się już refrenem, zbliżając usta tak, że niemal muskały jej skórę. – Obiecuję, że zapewnię ci bezpieczeństwo.
Ta obietnica powtarzała się stale w ostatnich kilku tygodniach. Deklaracja Bastiana, że przy nim nic jej nie grozi, że zawsze będzie blisko i zrobi wszystko, co będzie trzeba. A ona mu na to pozwalała. Lore czuła się zbyt zmęczona i zagubiona w tym nowym życiu, by stać ją było na cokolwiek innego.
Z pochodnią w dłoni Bastian prowadził ich tunelami. Kiedy Lore zamrugała, jej wewnętrzna mapa katakumb uaktywniła się, ale nie sądziła, by była im potrzebna. Ta noc, podczas której tu zeszli i znaleźli pomieszczenie pełne zwłok – noc, kiedy Gabriel ich zdradził – zapisała się głęboko w pamięci każdego z nich.
– Czy jest… czy powinniśmy się obawiać… – Jerault odchrząknął.
– Nikogo tu nie ma – odpowiedziała Lore.
Pełne ulgi westchnienie mnicha było na tyle głębokie, że poruszyło jej włosami. Szedł tuż za nią, jakby bał się pozostać sam w ciemnościach. Lore nie miała nawet siły, by poczuć irytację z tego powodu.
– No i jeśli ktoś jest tu na dole, po to mamy ciebie. – Bastian rzucił mnichowi uwodzicielski uśmiech. – Jestem pewien, że potrafiłbyś nas obronić praktycznie przed wszystkim. Pamiętam twoją wytrwałość.
Jerault wydał z siebie odgłos, jakby spory łyk wina wpadł mu nie w tę dziurkę. Lore tylko przewróciła oczami. Bastian zgasił papierosa z pełnym samozadowolenia uśmiechem.
Maszerowali żwawo, żadne z nich nie chciało pozostawać tam dłużej, niż było to konieczne. Płomień z pochodni Bastiana rzucał rozedrgane cienie na chropowatą ścianę i kiedy dotarli do rozstajów, lekko podświetlił słowa wyryte w kamieniu.
„Boskość nigdy nie zostaje unicestwiona… lecz tylko niesie się echem”.
Lore skrzywiła się, kiedy je mijali.
Dotarcie do krypty, w której znajdowały się ciała młodych ludzi z wiosek, nie zajęło im wiele czasu. Obecność Mortemu, czającego się na granicy jej świadomości, nagle zalała ją czarną falą, prawie zwalając z nóg.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie las. Niewielki gaj takich samych drzew, miejsce święte, chroniące ją, obejmujące.
Pomogło. Odrobinę. Jednak nie tak jak dotychczas.
– Żadnych wrzasków. – Bastian, marszcząc brwi, odwrócił się od ściany w kierunku Lore; tańczący płomień rzucał złote refleksy na jego włosy. – Zawsze coś.
Jerault zadrżał.
– Myślałem, że to wyolbrzymiasz.
– Ja nigdy nic nie wyolbrzymiam, Jeraulcie.
Zamek, który Anton zaplótł z Mortemu, zniknął. Lore przyłożyła dłoń do kamienia, by się upewnić, jednak jedyne, co wyczuła, to Mortem naturalny dla skały.
– Otworzy się z łatwością.
Bastian skinął z powagą, porzucając dręczenie rumieniącego się mnicha.
– Byłoby dobrze opracować jakiś plan – powiedział, stając przy niej, jakby nie chciał, by pierwsza wkraczała do krypty.
– Plan brzmi: wchodzę do środka i oddaję im ich śmierć.
Teraz, kiedy się tu znaleźli, Lore chciała to jak najszybciej załatwić. Wejść, kanalizować, wyjść.
– Szczerze mówiąc, prawdopodobnie mogłam to zrobić sama. Nie musiałeś tu ze mną schodzić.
– Nigdy nie pozwoliłbym ci zająć się tym samej.
– I dlatego się nie wykłócałam – odpowiedziała z czułością. Nie chciała być tu na dole sama i on o tym wiedział. – Wydawało się to stratą czasu.
– Mądra z ciebie kobieta – podsumował Bastian.
Lore pchnęła i drzwi stanęły otworem.
Pomieszczenie przed nimi skrywał mrok. Bastian namacał lont zwisający z sufitu, tak jak poprzednim razem, i odpalił go od pochodni. Światło powoli rozlało się po wnętrzu, rozjaśniając komnatę.
Cudownie milczące trupy leżały na postumentach. Lore nie wiedziała, czy ktoś zszedł tu i je poukładał, czy same się przywróciły do porządku, wracając od drzwi, które Lore zamknęła tamtej nocy, i kładąc się na podestach jak lunatycy wracający do swych łóżek. Każde ciało trzymało dłonie złożone na piersiach, skrywając blizny ze znakiem zaćmienia, bliźniacze do tych, które dzieliła z Bastianem.
Odruchowo zacisnęła pięści, zwolniła bicie serca, zrobiła wszystko to, do czego była przyzwyczajona, by wpaść w przestrzeń, gdzie życie i śmierć stawały się namacalnymi materiami dającymi się manipulować. Jednak tym razem było inaczej. Jej serce spowolniło, jednak okazało się to proste, chwilowa przerwa przed ponownym uderzeniem. Jakby był to wyuczony nawyk, jej ciało podążało za zapamiętanym rytuałem, choć nie było takiej potrzeby.
To prawdopodobnie powinno ją zaniepokoić. Wrota śluzy ograniczające jej moc zostały otwarte i wszystkie tamy, które przed nią budowała, dawno się rozsypały.
W jednej chwili dostrzegała przygaszone barwy krypty, w drugiej wszystko wyblakło do czerni i bieli. Węzły Mortemu unosiły się nad klatką piersiową każdego ciała jak odwrócone gwiazdy.
Zerknęła przez ramię, na miejsce, gdzie stał Bastian, i omal nie musiała wyciągnąć się z przestrzeni do kanalizowania. Jaśniał tak intensywnie, że aż bolały ją oczy, każda część jego ciała zalana była białym światłem.
Lore szybko wzięła się w garść, skupiając się na powierzonym jej zadaniu. Mortem zwisał jakby odrobinę gęstszy nad najbliższym ciałem; nad kobietą, którą ożywiła poprzednio, zawodzącą „budzą się” i ociężale zwlekającą się ze swojego postumentu.
Równie dobrze i tym razem mogła zacząć od niej.
– Mam wyjść? – zapytał Bastian.
Kiedy Spiritum dopiero się w nim przebudziło, blokowało jej własną moc. Jednak już tego nie czyniło. Cokolwiek się wydarzyło w noc zaćmienia, zmieniło ją, ukształtowało w niej coś, czego nie mógł wygłuszyć.
Kręcąc głową, Lore podeszła do ciała, nie chcąc przeciągać tej rozmowy. Mężczyźni podążyli za nią, otaczając postument jak żałobnicy na pogrzebie.
Wdech i wydech.
Palce ją zaświerzbiły, kiedy wchłaniała wystarczająco wiele Mortemu, by zebrać śmierć dla każdego ciała w pomieszczeniu. Wyciągała go ze ścian, ze skały, z wyschniętej ziemi, gdzie nic by nie wyrosło, i z węzła wiszącego w powietrzu nad piersią martwej kobiety na podeście. Splatał się wokół jej palców, ocierając się jak kot.
Nie było to tak okropne jak do tej pory. Czuła, że to prawie… naturalne. Skutki uboczne pozostały te same, spowolniony puls, mrowiące palce, ale nie bolały. Nie sprawiały jej dyskomfortu. Po prostu były.
Mortem przepływał przez jej ciało, poddając się jej woli, i Lore powoli, bardzo powoli zaczęła go wypychać z siebie…
Dobiegł ją stłumiony krzyk Jeraulta.
Ręka trupa wystrzeliła w górę i zacisnęła palce wokół jego gardła. Czarno obramowane paznokcie na gnijących palcach – teraz, gdy Mortem był tak blisko – wbiły się w skórę, tworząc krwawe półksiężyce, gdy stopy mnicha Presque Mort bezskutecznie szurały po posadzce. Twarz trupa pozostała nieporuszona, puste oczy wpatrywały się w górę, tak jakby ręka działała niezależnie od ciała.
Zabezpieczenie. Coś wbudowano w ten gruby węzeł Mortemu nad ciałem, sprawiając, że zadziała w samoobronie, jeśli ktoś będzie chciał zniszczyć raz przebudzoną armię.
Lore dostrzegła w czarno-białym widzeniu, jak iskra Spiritum w Jeraulcie zaczyna przygasać. Długie pasma białego światła rozciągały się jak w zwolnionym tempie przy śmierci gwiazdy, ich końce ciemniały, gdy życie przemieniało się w śmierć, a naturalny Mortem w ciele Jeraulta rozkwitał z jego gasnącego życia.
Kolejny blask tuż przy niej okazał się sunącym ku nim Bastianem. Przez cały ten czas dłoń zwłok ściskała coraz mocniej i mocniej.
Palce Lore nie poruszyły się znad ciała, wypychała Mortem, który skanalizowała, teraz pośpieszniej, mając nadzieję, że to poluzuje żelazny chwyt. Jednak działo się to zbyt wolno, Jerault będzie martwy, zanim uda jej się odesłać zwłoki na wieczny odpoczynek. Ręce Bastiana pojawiły się w jej polu widzenia, pozostawiając świetlny ślad, i zaczęły szarpać za dłoń trupa, zaciskającą się nieubłaganie na szyi Jeraulta. Usłyszała trzask kości, to jeden z palców ciała się złamał.
Dłonią, którą nie kanalizowała Mortemu, Lore chwyciła Spiritum wysuwające się z Jeraulta. Przepuściła jego jasne światło przez samą siebie, skanalizowała je równolegle z ciemnością Mortemu, naginając oba do swej woli. Potem wyrzuciła Spiritum z powrotem w kierunku mnicha.
Ta bifurkacja – kanalizowanie śmierci i życia w tym samym momencie – nie była najprostszym zadaniem. Lore wpychała światło w Jeraulta, utrzymywała jego płomień, a jednocześnie kierowała śmierć z powrotem w zwłoki. Światło wzrastało wewnątrz Jeraulta, kłębiło się wokół siebie, lśniąc w buncie przeciwko śmierci, która chciała nim zawładnąć.
– Pomocy – rzuciła cicho, kierując czarno-białe spojrzenie ku Bastianowi. Ten wyłamał kolejny z palców, wyschnięta skóra i kość dyndały z zaciśniętej pięści, ale siła, która pozostała w kolejnych trzech, była wystarczająca, by udusić Jeraulta.
Bastian puścił zwłoki i wyciągnął dłonie. Lore poluzowała chwyt na Spiritum, pozwalając, by jego nici w naturalny sposób powędrowały do Bastiana, przyciągane przez jego światło. Kanalizowały się przez niego jak strumień wody, przepływając przez ciało, zanim ruszyły z powrotem do Jeraulta, wzmocnione bliskością świętego króla.
Szeroki uśmiech zakwitł na ustach Bastiana.
Unoszący się Mortem opadł ku piersi martwej kobiety, jego pasma sięgały w stronę Lore, a potem do ciała, jak fragmenty zerwanej pajęczyny. Węzły trzymały mocno, jednak Lore rozplotła je ruchami palców, gdy wchłonęła je i skanalizowała na zewnątrz, sprawiając, że ona i ciało znalazły się w środku postrzępionej konstelacji.
Kiedy skończyła, na twarzy kobiety na postumencie malował się autentyczny spokój.
Lore zachwiała się do tyłu, oddychając ciężko. Jej ciało stało się oceanem sprzeczności; krew płynęła w jej żyłach, jakby była na wpół zamarznięta, jednak szybciej, niż powinna, płuca nabierały za dużo powietrza, a wszystkie członki drżały boleśnie.
Kanalizowała je oba: Mortem i Spiritum w tym samym czasie.
Bogowie, myślała, że wie, co to jest ból głowy.
Bastian przytrzymywał Jeraulta za ramiona i oglądał jego gardło. Krwawe ślady pozostawione przez paznokcie zwłok poraniły skórę, a zmiażdżone naczynia krwionośne już zamieniały się w siniaki, ale poza tym nic mu nie było. Wyglądał jednak na wstrząśniętego i kiedy Bastian go puścił, klepiąc po plecach, mnich Presque Mort spojrzał na Lore tak, jakby widział marzenie senne i koszmar w tym samym momencie.
Lore nie wiedziała, czy powinna się uśmiechnąć, czy skrzywić, więc tylko wpatrywała się w niego z obojętnością.
Bastian, zadowolony, że Jerault przeżyje, zwrócił się w stronę Lore.
– Pozwól, że…
– Nic mi nie jest. – Ruszyła w kierunku drzwi i wypadła przez nie tak szybko, jak się dało bez przechodzenia w bieg. – Naprawdę nic mi nie jest.
W ciemnym kamiennym korytarzu Lore oparła się o ścianę, oddychając ciężko z odchyloną głową. Dyskomfort związany z kanalizowaniem Mortemu był irytujący, ale znajomy, jednak ta intensywna dychotomia pochodząca jednocześnie z Mortemu i Spiritum sprawiała, że czuła, jakby wszystkie szwy, które trzymały ją w kupie, gwałtownie puszczały.
To było prawie… ekscytujące.
Serce waliło jej w piersi, pompując hektolitry zimnej krwi. Jej płuca miały w sobie tyle powietrza, a jednak gardło wydawało się zbyt spierzchnięte, by wpuszczać je i wypuszczać tak, jak powinno.
– Ja pierdolę – mruknęła Lore, pocierając pierś.
Coś pojawiło się na skraju jej wzroku. Coś w cieniach, głęboko w tunelu.
Lore się odwróciła.
Było zbyt ciemno, by dostrzec jakiekolwiek szczegóły. Wyłącznie niewyraźny zarys sylwetki. Lecz to jej wystarczyło.
Oparła się o kamienny mur, próbując pozwolić swemu ciału wyregulować się po całej tej magii, i popatrzyła na swoją matkę.
Kapłanka nocy odwzajemniła spojrzenie. Jej dłoń uniosła się lekko, zamierając w połowie ruchu, tak jakby osoba, która sięgała przed siebie, wiedziała, że to, czego pragnie, jest niemożliwe do pochwycenia.
A potem odwróciła się i zniknęła w mroku.