Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Królowe pająków - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 lipca 2022
Ebook
39,90 zł
Audiobook
39,95 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Królowe pająków - ebook

Nawet po najgorszej burzy wreszcie wychodzi słońce, a koniec może być początkiem czegoś nowego. Anna, Iza i Agata doświadczyły tego na własnej skórze. Każdej zawalił się świat: Anna została doprowadzona do ruiny finansowej i emocjonalnej, Iza straciła swój najcenniejszy skarb, a Agata odkryła miłość i namiętność, które przyniosły tylko ból i cierpienie.

Szansą na nowe życie okazał się wyjazd z Polski. To w Szkocji kobiety odnalazły siebie i wspólny dom – chwilową przystań – oraz zyskały czas potrzebny na zabliźnienie się ran. I choć każda musi odszukać swoją drogę, to krocząc obok siebie, mają siłę, by zmierzyć się z własnymi demonami, traumami, pająkami…

Daj się zaprosić do świata Królowych pająków, by się przekonać, że są lęki, które można oswoić.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67184-43-4
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Puka­nie do drzwi. Naj­pierw ci­che, wręcz nie­śmia­łe, po chwi­li gło­śniej­sze i bar­dziej na­tar­czy­we. Cho­wasz gło­wę pod po­dusz­kę, by zmi­ni­ma­li­zo­wać ha­łas do­bie­ga­jący z ko­ry­ta­rza.

– Otwo­rzę! – krzy­czy ktoś usłu­żny.

– Nie – pro­sisz i z lękiem spo­glądasz przed sie­bie. Na­praw­dę bo­isz się przy­szło­ści, ale wspo­mnie­nia... One cię prze­ra­ża­ją.

Usłu­żny zer­ka przez wi­zjer w drzwiach, by po chwi­li stwier­dzić:

– Ni­ko­go tam nie ma.

– Nie wi­dzisz jej, ale ona tam jest. Czai się, a gdy raz ją wpu­ścisz, już ni­g­dy się jej nie po­zbędziesz – mó­wisz po­wo­li, tak, by w ka­żdym sło­wie za­brzmia­ła nuta prze­stro­gi.

Czy­jeś za­in­try­go­wa­ne oczy wpa­tru­ją się w cie­bie bacz­nie. A po chwi­li nie­po­słusz­ne pal­ce po­wo­li prze­kręca­ją za­suw­kę i drzwi sta­ją otwo­rem. Ona tyl­ko na to cze­ka.

Prze­szło­ść wcho­dzi i za­czy­na się pa­no­szyć.

Jest tu góra, nie­zwy­kłe skal­ne wy­brzu­sze­nie, któ­re wi­dzi, sły­szy i czu­je. Ale głów­nie śpi. Po­wiesz, że to nie­mo­żli­we? Więc już te­raz po­rzuć tę opo­wie­ść, za­nim twój ro­zum nie ze­zwo­li dać wia­ry i od­gro­dzi gru­bą kre­ską mo­żli­we od nie­mo­żli­we­go. Mało mnie obej­dzie two­ja re­zy­gna­cja, bo nie po­trze­bu­ję nie­do­wiar­ków, ale na­dziei i za­ufa­nia. Jed­nak je­śli tu po­zo­sta­niesz i wnik­niesz w głąb tej hi­sto­rii, po­ko­chasz te, któ­re ni­czym skal­ne ro­śli­ny rzu­co­ne przez wiatr pró­bu­ją prze­żyć, za­pusz­cza­ją ko­rze­nie, od­ra­dza­ją się i kwit­ną, by z wdzi­ękiem i na­tu­ral­nym pi­ęk­nem sta­nąć w szran­ki ze swym lo­sem.

Gdy­byś przy­pad­kiem na­tknął się na nie, okaż im zro­zu­mie­nie i sza­cu­nek, wy­bacz ra­żącą uszy nie­do­sko­na­łą wy­mo­wę, spró­buj wy­obra­zić so­bie ich ser­ca po­ora­ne bli­zna­mi i wiecz­nie tęsk­ni­ące za kimś lub za czy­mś. Daj im chwi­lę, przyj­rzyj się uwa­żnie i po­my­śl, jak mogą się tu czuć, w miej­scu, któ­re wy­bra­ły na nowy dom.

Je­śli to zro­bisz, szyb­ko zro­zu­miesz, że zna­la­zły się tu nie bez po­wo­du. One albo ucie­ka­ją, albo go­nią. I nie ma to nic wspól­ne­go z dzie­ci­ęcą, bez­tro­ską za­ba­wą w ber­ka, choć tak jak wów­czas, tak i te­raz czu­ją dresz­czyk pod­nie­ce­nia. Tym ra­zem jed­nak nie wró­cą do swo­je­go domu na przy­go­to­wa­ną przez mamę ko­la­cję, nie przy­tu­lą wier­ne­go psa i nie usną w swo­im łó­żku. Po­kój, do któ­re­go wra­ca­ją, trze­ba będzie do­pie­ro za­pe­łnić. Wci­ąż za­gląda­ją do wa­li­zek, z któ­ry­mi tu przy­by­ły i dzi­wią się sa­mym so­bie. Oka­zu­je się, że kil­ka zdjęć, ulu­bio­na ksi­ążka i ka­len­da­rzyk z ad­re­sa­mi mu­szą im wy­star­czyć do prze­trwa­nia, mu­szą za­stąpić ro­dzi­nę, przy­ja­ciół, wro­gów i te wszyst­kie zgro­ma­dzo­ne do tej pory przed­mio­ty. A prze­cież kie­dyś, po­dob­nie jak ty, Czy­tel­ni­ku, nie wy­obra­ża­ły so­bie ży­cia bez po­ran­nej kawy w uko­cha­nym kub­ku.

I ty nie wiesz, kogo na­po­tkasz na swo­jej dro­dze. Jed­ni omi­ną cię, nie rzu­ciw­szy na­wet spoj­rze­nia, nie­zau­wa­że­ni przez cie­bie, inni po­zo­sta­ną przy to­bie tak dłu­go, na ile im po­zwo­lisz. Lu­dzie lgną do sie­bie z bar­dzo ró­żnych po­wo­dów. Jed­ni w po­szu­ki­wa­niu mi­ło­ści lub przy­ja­źni, inni, bo mają w tym ja­kiś in­te­res, a po­zo­sta­li po to, by spra­wiać ból.

Złe rze­czy przy­tra­fia­ją się ka­żde­mu. Nie­któ­rzy ich zwy­czaj­nie nie za­uwa­ża­ją, bo są małe i bez zna­cze­nia. Inni je wy­ol­brzy­mia­ją, aż uro­sną do roz­mia­ru gi­gan­tów, któ­rych nie spo­sób zi­gno­ro­wać. Za­le­ży od czło­wie­ka. Czy lżej ci na ser­cu, że nie ty je­den wy­ho­do­wa­łeś swą be­stię? Tak, jest ci ra­źniej w ich to­wa­rzy­stwie. Uświa­da­mia­ją, że ludz­ką rze­czą jest cier­pieć.

Oto trzy ko­bie­ty. Ka­żda z nich mo­gła­by się stać bo­ha­ter­ką od­ręb­nej opo­wie­ści. Jed­nak śle­py los po­łączył je, spló­tł war­ko­cze ich żyć i te­raz eg­zy­stu­ją ni­czym nie­ro­ze­rwal­ny twór. Anna, Iza i Aga­ta. Od­na­la­zły się w ma­łej szkoc­kiej miej­sco­wo­ści, roz­po­zna­ły nie­ma­lże od pierw­sze­go spoj­rze­nia. Bo do­strzec czy­jś garb może tyl­ko ktoś obar­czo­ny po­dob­ną ułom­no­ścią. Ich sym­bo­licz­ne ka­lec­two zdra­dza­ją pło­chli­we spoj­rze­nia, le­ciut­kie drga­nia warg ozna­cza­jące uśmiech i nie­pew­no­ść cza­jącą się w ka­żdym ru­chu. Po­mi­mo oczy­wi­stych ró­żnic w fi­zjo­no­mii są do sie­bie po­dob­ne. Po­trze­bu­ją sie­bie na­wza­jem, aby w chwi­lach zwąt­pie­nia móc wes­przeć się na zna­jo­mym ra­mie­niu, a przede wszyst­kim uzy­skać ca­łko­wi­tą ak­cep­ta­cję dru­gie­go czło­wie­ka.ANNA

– Spier­da­laj, dziw­ko – wy­ce­dzi­ła Anna w stro­nę drob­nej, mniej wi­ęcej trzy­dzie­sto­let­niej bru­net­ki zma­ga­jącej się z dwie­ma wa­liz­ka­mi na kó­łkach, skó­rza­ną to­reb­ką prze­wie­szo­ną przez ra­mię i jesz­cze jed­nym pa­kun­kiem, po­cho­dzącym z ho­te­lo­we­go skle­pu, o czym świad­czy­ła fir­mo­wa pa­pie­ro­wa tor­ba.

Gdy ko­bie­ta wresz­cie ja­ki­mś cu­dem upo­ra­ła się z ba­ga­żem i po­wędro­wa­ła sze­ro­kim ko­ry­ta­rzem w stro­nę win­dy, Anna wy­to­czy­ła z po­ko­ju na hol swój wó­zek, usta­wi­ła go rów­no­le­gle do ścia­ny i po­now­nie we­szła do po­sprząta­ne­go po­miesz­cze­nia, żeby za­mknąć okna i spu­ścić do po­ło­wy ro­le­ty. Po­bie­żnie oce­ni­ła łó­żko, biur­ko i zaj­rza­ła do ła­zien­ki. Na wi­ęcej nie mo­gła so­bie po­zwo­lić, o nie, nie kosz­tem lun­chu z dziew­czy­na­mi. Gdy­by mia­ła czas, schy­li­ła­by się i spraw­dzi­ła, czy nie prze­oczy­ła cze­goś pod łó­żkiem, albo zaj­rza­ła­by do sza­fy, aby upew­nić się, czy wie­sza­ki, wo­rek na pra­nie i pla­sti­ko­wa to­reb­ka znaj­du­ją się tam, gdzie po­win­ny. Ta­kich bzdur było wi­ęcej, ale po roku pra­cy w ho­te­lu Anna wy­ko­ny­wa­ła wszyst­kie czyn­no­ści me­cha­nicz­nie i ry­zy­ko prze­ocze­nia któ­re­jś ra­czej nie wcho­dzi­ło w ra­chu­bę.

Po chwi­li prze­to­czy­ła swój warsz­tat pra­cy do na­stęp­ne­go po­ko­ju, tego, któ­ry wła­śnie opu­ści­ła ob­ju­czo­na ba­ga­ża­mi ko­bie­ta. Wi­dok, któ­ry uka­zał się jej oczom, nie zdzi­wił jej. Do­my­śla­ła się już wcze­śniej, na co się za­no­si, gdyż wi­dzia­ła, jak kel­ner ser­wu­je śnia­da­nie do po­ko­ju, a to nie­mal za­wsze ozna­cza­ło spo­ro do­dat­ko­wej pra­cy. Po­tem, gdy spraw­dza­ła mi­ni­ba­rek, mia­ła oka­zję przyj­rzeć się dzie­łu pary, któ­ra spo­ży­wa­ła swój po­si­łek wszędzie, tyl­ko nie przy ru­cho­mym sto­li­ku prze­zna­czo­nym wła­śnie do tego celu. Tacy go­ście są jak na­tręt­ne owa­dy: ha­ła­śli­wi, wku­rza­jący i lu­bu­jący się w prze­sia­dy­wa­niu na gów­nie. I ni­g­dy nie zo­sta­wia­ją na­piw­ków. Tak było i tym ra­zem. Wes­tchnęła i wy­chy­li­ła gło­wę za drzwi.

– Je­ba­na dziw­ka – rzu­ci­ła jesz­cze w ślad za zni­ka­jącą za za­krętem po­sta­cią.

Znaj­du­jąca się na ko­ńcu bar­dzo dłu­gie­go ko­ry­ta­rza ko­bie­ta przy­po­mi­na­ła nie­zdar­ne­go żuka prze­wró­co­ne­go do góry no­ga­mi, ta­kie­go, ja­kich dzie­si­ąt­ki spo­ty­ka się na po­lnych dro­gach. Anna uśmiech­nęła się na tę myśl, a chwi­lę po­tem wci­snęła na iPo­dzie „start” i przy­stąpi­ła do zbie­ra­nia roz­rzu­co­nych po po­ko­ju resz­tek je­dze­nia i śmie­ci.

Gdy­by ktoś z jej daw­nych zna­jo­mych po­słu­chał, ja­kich wy­ra­żeń te­raz uży­wa, po­my­śla­łby, że śni. Prze­kle­ństwa sta­ły się dla Anny co­dzien­no­ścią, któ­ra we­szła jej w krew ni­czym an­ti­do­tum na ci­ężką cho­ro­bę.

*

Tak, za­wład­nęła nią cho­ro­ba. Była tego pew­na, gdy my­śla­ła o tam­tym cza­sie, kie­dy byli w dro­dze do bram pie­kieł. Wci­ąż pa­mi­ęta tę noc, któ­ra za­wa­ży­ła na przy­szłym ży­ciu jej ro­dzi­ny.

Gdy do­ta­rło do niej, w jak bez­na­dziej­nej sy­tu­acji się zna­le­źli, stra­ci­ła chęć do ży­cia. W mie­si­ąc schu­dła dzie­si­ęć ki­lo­gra­mów, nie mo­gła spać, a gdy wresz­cie uda­wa­ła jej się ta sztu­ka, bu­dzi­ła się za­wsze o czwar­tej nad ra­nem i drżąc na ca­łym cie­le, cze­ka­ła na świt, któ­ry przy­cho­dził w ko­ńcu, by wy­rwać ją z ob­jęć fa­łszy­wych przy­ja­ciół. Te go­dzi­ny na gra­ni­cy jawy i snu się dłu­ży­ły, sta­wa­ły się do­rad­ca­mi, pod­po­wia­da­ły, nęci­ły naj­prost­szy­mi roz­wi­ąza­nia­mi, któ­re wów­czas zda­wa­ły się lo­gicz­ne. Obie­cy­wa­ły uwol­nie­nie od trosk, od­po­czy­nek i uko­je­nie. Na za­wsze.

Kie­dy opęta­ła ją wi­zja spa­le­nia domu wraz z całą ro­dzi­ną, była pew­na, że to naj­lep­sze roz­wi­ąza­nie. Ob­my­śli­ła ka­żdy krok, po­cząw­szy od zgro­ma­dze­nia w ga­ra­żu ben­zy­ny po zdo­by­cie ta­ble­tek usy­pia­jących. Za­pa­le­nie za­pa­łki było ostat­nią za­pla­no­wa­ną czyn­no­ścią, po­tem mia­ła już tyl­ko za­pa­ść w sen. Wszyst­ko wy­da­wa­ło się pro­ste, mu­sia­ła je­dy­nie wy­brać od­po­wied­nią noc. Gdy ta na­de­szła, Anna cze­ka­ła, aż od­de­chy sy­nów sta­ną się mia­ro­we. „Jesz­cze go­dzi­na” – po­my­śla­ła. Z kry­jów­ki za ksi­ążka­mi wy­jęła ta­blet­ki na­sen­ne i wy­sy­pa­ła je na ko­łdrę. Dwie, czte­ry, sze­ść, osiem, dzie­si­ęć, dwa­na­ście, czter­na­ście... Po­win­no wy­star­czyć. Te­raz na­le­ży pó­jść po bu­tel­ki z ben­zy­ną.

– Mamo! – Krzyk syna wda­rł się do jej umy­słu i, jak uczy­ni­ła­by to ka­żda mat­ka na świe­cie, po­gna­ła w jego kie­run­ku. Spo­tka­li się w po­ło­wie dro­gi do swo­ich po­koi. Roz­sz­lo­cha­ny, nie­spe­łna trzy­na­sto­let­ni chło­piec padł jej w ra­mio­na. – Mamo, mia­łem okrop­ny sen.

– Już do­brze. – Przy­tu­li­ła go i za­pro­wa­dzi­ła do swo­je­go łó­żka. – Cho­dź i opo­wiedz mi, ra­zem się z nie­go po­śmie­je­my.

– To było tak re­al­ne... Na­praw­dę już my­śla­łem, że po mnie... – za­czął. – Śni­ło mi się, że w moim po­ko­ju wy­bu­chł po­żar... Ze­rwa­łem się z łó­żka i do­bie­głem do drzwi, ale za­miast tych, co są za­wsze, były ja­kieś inne, me­ta­lo­we. Nie mia­ły klam­ki, więc za­cząłem wa­lić w nie pi­ęścia­mi. Krzy­cza­łem z ca­łej siły, ale nikt nie otwie­rał. Mamo, to było strasz­ne... Czu­łem już na so­bie ogień...

Go­dzi­nę pó­źniej spał na mat­czy­nej po­dusz­ce, co ja­kiś czas na­bie­ra­jąc na za­pas po­wie­trza, a ona pa­trzy­ła na jego umęczo­ną noc­ny­mi wra­że­nia­mi twarz i wie­dzia­ła jed­no. Musi się le­czyć. Dla nie­go.

*

Dro­ga, któ­rą co­dzien­nie prze­mie­rza­ła, idąc do pra­cy, tym ra­zem no­si­ła wy­ra­źne ozna­ki noc­nych, chu­li­ga­ńskich wy­bry­ków. Po­wy­krzy­wia­ne zna­ki dro­go­we, uszko­dzo­ne skrzyn­ki na li­sty i za­nie­czysz­czo­ny rzy­go­wi­na­mi chod­nik – to kra­jo­braz, przez któ­ry zmu­szo­na była prze­brnąć, mo­dląc się w du­chu o rzęsi­sty deszcz. Deszcz, któ­ry zmy­je z niej tę noc i do­wo­dy cier­pień, któ­re przy­szło jej zno­sić w domu, miej­scu, gdzie nor­mal­nie czło­wiek od­naj­du­je azyl.

Maks nie wró­cił na noc. Cóż, nie pierw­szy raz. Pa­pier­ko­wa ro­bo­ta już od ja­kie­goś cza­su sta­ła się jego na­gmin­ną wy­mów­ką.

– Ko­cham cię, to wszyst­ko dla cie­bie – prze­ko­ny­wał.

– Nie chcę ta­kie­go ży­cia, prze­pła­ka­nych nocy i stra­chu o dzie­ci.

– Nie mamy wy­jścia, mu­szę od­zy­skać pie­ni­ądze, przy­pil­no­wać in­te­res.

– Kto cię upo­wa­żnił do in­we­sto­wa­nia nie swo­ich pie­ni­ędzy w ja­kieś po­dej­rza­ne ma­chloj­ki? Maks, masz nas, zo­staw to – bła­ga­ła.

– Ubez­pie­cze­nia nie przy­no­szą ocze­ki­wa­nych do­cho­dów – pró­bo­wał się tłu­ma­czyć.

– Bo je­steś nie­cier­pli­wy... Ka­żde nowe za­jęcie wy­ma­ga po­świ­ęce­nia i cza­su.

– Mu­szę lu­dziom od­dać ich for­sę – przy­znał.

– Jak dużo jest tych pie­ni­ędzy? Ogar­niasz to jesz­cze?

– Dużo, bar­dzo dużo... – od­po­wie­dział, nie pa­trząc jej w oczy.

– A kre­dyt hi­po­tecz­ny? Co się sta­ło z tymi pie­ni­ędz­mi? – Była sza­lo­na, da­jąc się na­brać na po­my­sł roz­bu­do­wy i ocie­ple­nia drew­nia­ne­go dom­ku na wsi.

– Ży­cie. Wy­da­wa­li­śmy wi­ęcej, niż za­ra­bia­łem – wy­ja­śnił krót­ko.

– Chcesz po­wie­dzieć, że prze­je­dli­śmy sto pi­ęćdzie­si­ąt ty­si­ęcy zło­tych? A bank? Gdzie pie­ni­ądze z de­be­tu? Co ty pró­bu­jesz mi wmó­wić? – Anna zła­pa­ła się za gło­wę, sły­sząc jego za­rzu­ty.

– Już ci mó­wi­łem. Wło­ży­łem w in­te­res i ktoś mnie oszu­kał.

– Maks, znam cię tyle lat. Jak mo­żesz nam to ro­bić? Swo­im naj­bli­ższym...

– Nie ro­zu­miesz, że to dla was?

– Nie wie­rzę w ten in­te­res – stwier­dzi­ła, po­trząsa­jąc z nie­do­wie­rza­niem gło­wą. – Po pro­stu prze­gra­łeś te pie­ni­ądze. Two­ja mat­ka mia­ła ra­cję. Je­steś cho­ry.

– Sko­ro wiesz naj­le­piej, to nie mamy o czym mó­wić – rzu­cił znie­cier­pli­wio­ny.

Ad­wo­kat­ka nie po­zo­sta­wia­ła złu­dzeń.

– Pani Aniu, musi pani wy­je­chać z kra­ju. Naj­pierw roz­dziel­no­ść ma­jąt­ko­wa, na­stęp­nie roz­wód, a po­tem... cho­ćby na tru­skaw­ki do Hisz­pa­nii.

Pierw­sza wi­zy­ta w kan­ce­la­rii za­ko­ńczy­ła się kla­pą. Para sędzi­wych ad­wo­ka­tów roz­ry­so­wa­ła jej sy­tu­ację na kart­ce A4 i kręcąc z po­li­to­wa­niem gło­wa­mi, po­pro­si­ła o wpła­tę ty­si­ąca zło­tych, na po­czątek, żeby ru­szyć do przo­du. Ja­sne. Ko­le­żan­ka z pra­cy po­le­ci­ła na­praw­dę do­bre­go ad­wo­ka­ta. Do­pie­ro pó­źniej się zo­rien­to­wa­ła, że mia­ła iść do cór­ki wy­żej wy­mie­nio­nych. A ona oka­za­ła się praw­dzi­wą fi­lan­trop­ką. Zro­zu­mia­ła na­tych­miast, że za­pła­ty nie będzie.

– Ko­bie­to! – za­grzmia­ła. – Pro­szę mi tu nie pła­kać. Bie­rze­my się do ro­bo­ty.

Po trzech mie­si­ącach za­pa­dł wy­rok w spra­wie roz­dziel­no­ści ma­jąt­ko­wej z datą wstecz­ną. Hie­ny cza­tu­jące na jej na­uczy­ciel­ską pen­sję ode­szły z ni­czym. Na­wet nie chcia­ła wspo­mi­nać tych chwil spędzo­nych na sali sądo­wej. Pew­ni sie­bie wła­ści­cie­le lom­bar­du, ci sami, któ­rych wi­dy­wa­ła na spo­tka­niach to­wa­rzy­skich, te­raz ma­cha­li jej przed no­sem we­kslem pod­pi­sa­nym przez Mak­sa i żąda­li zwro­tu pie­ni­ędzy.

– Dla­cze­go mi nie po­wie­dzia­łeś? – spy­ta­ła, gdy od­wa­ży­ła się pó­jść do ja­ski­ni lwa. – Mu­sia­łeś wie­dzieć, po co mu tyle pie­ni­ędzy. A te­raz jesz­cze masz czel­no­ść za­stra­szać mnie i moją ro­dzi­nę?

– O co ci cho­dzi? Je­ste­ście ma­łże­ństwem, tak? Ja tyl­ko chcę od­zy­skać swo­je pie­ni­ądze – wy­ja­śnił wła­ści­ciel lom­bar­du.

– Skąd mam je wzi­ąć? Maks na­ro­bił tyle dłu­gów, że nie mam na chleb. Moja mat­ka robi mi za­ku­py. – W jej oczach za­kręci­ły się łzy. Nie mo­gła uwie­rzyć w tak jaw­ny afront ze stro­ny czło­wie­ka, któ­re­go kie­dyś na­wet lu­bi­ła.

– Nie in­te­re­su­je mnie to. For­sę mu­sisz mi spła­cać, bo je­ste­ście ma­łże­ństwem – wy­ce­dził pew­ny swe­go, po czym spoj­rzał na nią z po­li­to­wa­niem.

– Nie do­sta­niesz ode mnie ani gro­sza – za­pew­ni­ła go z po­wa­gą. – I wiesz co? – Szyb­ko po­szu­ka­ła od­po­wied­nich słów. – Prze­kli­nam cię za to, co ro­bisz.

– Ożeż... ty... kurr­r­wo...! – za­klął roz­wście­czo­ny.

A ona od­wró­ci­ła się i wy­szła. Ko­niec roz­mo­wy. Po­my­śla­ła, że może przy­naj­mniej prze­sta­ną dzwo­nić i stra­szyć spa­le­niem domu. To nic, że dy­go­ta­ła całą dro­gę po­wrot­ną, a w po­ci­ągu zwy­czaj­nie się roz­pła­ka­ła. Z żalu, że zde­cy­do­wa­ła się pro­sić o li­to­ść. To była wa­żna lek­cja, z któ­rej wy­ci­ągnęła wnio­ski na przy­szło­ść. Nie ma co li­czyć na ulgo­we po­trak­to­wa­nie w kwe­stii fi­nan­sów. Roz­po­czął się ko­lej­ny etap w ży­ciu, w któ­rym licz­ne gro­no przy­ja­ciół i ro­dzi­ny wpraw­dzie się prze­rze­dzi­ło, ale jed­no­cze­śnie mia­ła się prze­ko­nać o od­da­niu tych, któ­rzy przy niej zo­sta­li.

Data wid­nie­jąca na do­ku­men­cie za­sądza­jącym roz­dziel­no­ść ma­jąt­ko­wą oka­za­ła się o trzy mie­si­ące wcze­śniej­sza od tej na we­kslu. „Uff! Jed­nak jest spra­wie­dli­wo­ść” – po­my­śla­ła, wy­cho­dząc z bu­dyn­ku sądu i ob­ser­wu­jąc minę roz­sier­dzo­ne­go wła­ści­cie­la lom­bar­du.

Zo­stał ol­brzy­mi dług w ban­ku. Jej zda­niem po­wi­nien ist­nieć obo­wi­ązek pod­pi­sy­wa­nia roz­dziel­no­ści ma­jąt­ko­wej przed ka­żdym ślu­bem, bez wy­jąt­ku. Wów­czas nikt nie za­rzu­ca­łby bra­ku za­ufa­nia dru­giej oso­bie, a w ra­zie cze­go cała ro­dzi­na nie po­no­si­ła­by kon­se­kwen­cji głu­po­ty jed­ne­go z ma­łżon­ków.

Anna za­sta­na­wia­ła się, ja­kim pra­wem dali Mak­so­wi po raz dru­gi for­sę, sko­ro nie spła­cił de­be­tu z po­przed­nie­go mie­si­ąca. Uzy­ska­ła zwi­ęzłą od­po­wie­dź: za­ufa­nie. Był klien­tem z dłu­go­let­nim sta­żem i nie było po­wo­dów, by nie uwie­rzyć w chwi­lo­wy prze­stój w jego in­te­re­sach.

Urzęd­nicz­ka od za­wie­ra­nia ugo­dy z dłu­żni­ka­mi ze wspó­łczu­ciem i zro­zu­mie­niem po­mo­gła jej wy­pe­łnić dzie­si­ąt­ki nie­zro­zu­mia­łych dla zwy­kłe­go czło­wie­ka for­mu­la­rzy. W efek­cie bank przy­stał na ugo­dę, jed­nak Anna nie była w sta­nie spła­cać na­wet tej mi­ni­mal­nej wy­zna­czo­nej kwo­ty.

*

Jej wa­liz­ka była ogrom­na, wręcz prze­past­na. Naj­wi­ęk­sza, jaką zna­la­zła na sta­dio­nie, w miej­scu ko­na­jące­go Jar­mar­ku Eu­ro­pa, któ­re­go dni zda­wa­ły się po­li­czo­ne. Ba­gaż na­praw­dę ro­bił wra­że­nie, mu­siał bo­wiem po­mie­ścić całe do­tych­cza­so­we ży­cie. Dla nie­któ­rych do­ro­bek to war­to­ścio­we przed­mio­ty – bi­żu­te­ria, sa­mo­chód, dom – dla Anny były to dro­bia­zgi za­wie­ra­jące ła­du­nek emo­cjo­nal­ny.

Po pierw­sze mu­sia­ła za­brać szla­frok od Ali, wła­śnie dla­te­go że od Ali, i jesz­cze w ra­zie cze­go, gdy­by nie mia­ła nic lep­sze­go do przy­kry­cia się. Na­stęp­na była Pau­li­na, lal­ka, któ­rą do­sta­ła kil­ka­na­ście lat wcze­śniej pod cho­in­kę. Gdy­by mia­ła wy­brać je­den je­dy­ny pre­zent, któ­ry spra­wił jej naj­wi­ęcej ra­do­ści, to z pew­no­ścią by­ła­by nim ta lal­ka. Ciem­no­skó­ra, z min­ką wiecz­nie nie­za­do­wo­lo­nej dziew­czyn­ki. Po Pau­li­nie do wa­liz­ki po­wędro­wa­ły ksi­ążki. Po pięć eg­zem­pla­rzy tych na­pi­sa­nych przez nią i kil­ka uko­cha­nych, któ­re spra­wi­ły, że za­częła pi­sać. Ksi­ążki były ci­ężkie, a ba­gaż nie mógł prze­kro­czyć dwu­dzie­stu ki­lo­gra­mów. Teo­re­tycz­nie, po­nie­waż skłon­na była za­pła­cić za prze­wóz do­dat­ko­we­go ci­ęża­ru.

Spoj­rza­ła na gór­kę ubrań prze­zna­czo­nych do spa­ko­wa­nia. Żad­nej spód­ni­cy czy su­kien­ki. Dwie pary spodni, czte­ry bluz­ki, tro­chę bie­li­zny, cie­pły swe­ter, skó­ra i płaszcz prze­ciw­desz­czo­wy. Bo prze­cież tam wci­ąż pada. Gdy po­ukła­da­ła rze­czy w wa­liz­ce, z za­do­wo­le­niem stwier­dzi­ła, że wci­ąż jesz­cze jest w niej spo­ro wol­ne­go miej­sca. „To do­brze” – po­my­śla­ła. Spo­koj­nie zmie­ści­ło się kil­ka dro­bia­zgów. Za­miast jed­ne­go zdjęcia w port­fe­lu za­bra­ła nie­du­ży al­bum z ulu­bio­ny­mi fot­ka­mi naj­bli­ższych. I jesz­cze kil­ka ksi­ążek.

Plan A był taki: leci do Lon­dy­nu, od­naj­du­je re­dak­cję pol­skiej ga­ze­ty i bła­ga o pra­cę. Ja­kąkol­wiek. I jak naj­szyb­ciej spro­wa­dza do sie­bie naj­młod­sze­go syna. Tak, zo­sta­ło nie­wie­le cza­su. Był już prze­cież po­czątek sierp­nia, a rok szkol­ny za trzy ty­go­dnie.

Ro­zej­rza­ła się po swo­jej sy­pial­ni. Lu­bi­ła ten po­kój na strysz­ku z oknem da­cho­wym, przez któ­re nocą za­gląda ksi­ężyc. Łysy. Tak na­zwa­li go z Mak­sem w cza­sach, gdy byli jesz­cze na­sto­lat­ka­mi wy­my­ka­jący­mi się na spa­ce­ry nad Wi­słę. Daw­ne dzie­je.

Z ka­żde­go nie­mal kąta po­ko­ju spo­gląda­ły por­ce­la­no­we pi­ęk­no­ści wy­stro­jo­ne w su­kien­ki z fal­ban­ka­mi. Tyl­ko trzy z nich po­cho­dzi­ły z pra­cow­ni ar­ty­stycz­nej i wła­śnie one wy­ró­żnia­ły się stro­ja­mi. To jej ksi­ężnicz­ki. Jej imien­nicz­ka, Anna, mia­ła dłu­gą do ko­stek, ró­żo­wą suk­nię z ak­sa­mi­tu i z tego sa­me­go ma­te­ria­łu wy­so­ką czap­kę w kszta­łcie ro­żka. Z jego szczy­tu opa­da­ła bia­ła ko­ron­ka, na­da­jąc jej ma­je­sta­tu Do­brej Wró­żki. Poza tym wła­śnie ona była tą pierw­szą lal­ką z por­ce­la­ny, któ­ra dała po­czątek ko­lek­cji. Ko­lej­ne dwie, Ha­nia i Ka­sia, ubra­ne były rów­nież w ak­sa­mit­ne suk­nie, jed­na w ko­lo­rze gra­na­to­wym, dru­ga bor­do­wym. Wszyst­kie trzy otrzy­ma­ła od Mak­sa w pre­zen­cie uro­dzi­no­wym bądź na imie­ni­ny. Po­zo­sta­łe przy­by­wa­ły stop­nio­wo, w mia­rę upły­wu lat. Nie pa­mi­ęta­ła już, któ­rą do­sta­ła od kogo, jed­nak ka­żdej nada­ła imię. Ra­czej nie było z tym pro­ble­mu, gdyż zwy­kle wy­da­wa­ły się po­dob­ne do ko­goś zna­jo­me­go. Cza­sem za spra­wą wło­sów, in­nym ra­zem stro­ju, a nie­raz po pro­stu wy­ra­zu lal­czy­nej twa­rzycz­ki.

– Nie mogę za­brać was wszyst­kich – wy­szep­ta­ła. – Bar­dzo bym chcia­ła, ale nie mogę. Może kie­dyś...

Może kie­dyś tak. Na ra­zie nie mo­gła prze­wi­dzieć, gdzie będzie prze­by­wać za kil­ka dni, bo mo­żli­wo­ści było kil­ka. Lon­dyn, Bel­fast albo Szko­cja.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: