- W empik go
Królowe pająków - ebook
Królowe pająków - ebook
Nawet po najgorszej burzy wreszcie wychodzi słońce, a koniec może być początkiem czegoś nowego. Anna, Iza i Agata doświadczyły tego na własnej skórze. Każdej zawalił się świat: Anna została doprowadzona do ruiny finansowej i emocjonalnej, Iza straciła swój najcenniejszy skarb, a Agata odkryła miłość i namiętność, które przyniosły tylko ból i cierpienie.
Szansą na nowe życie okazał się wyjazd z Polski. To w Szkocji kobiety odnalazły siebie i wspólny dom – chwilową przystań – oraz zyskały czas potrzebny na zabliźnienie się ran. I choć każda musi odszukać swoją drogę, to krocząc obok siebie, mają siłę, by zmierzyć się z własnymi demonami, traumami, pająkami…
Daj się zaprosić do świata Królowych pająków, by się przekonać, że są lęki, które można oswoić.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67184-43-4 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Otworzę! – krzyczy ktoś usłużny.
– Nie – prosisz i z lękiem spoglądasz przed siebie. Naprawdę boisz się przyszłości, ale wspomnienia... One cię przerażają.
Usłużny zerka przez wizjer w drzwiach, by po chwili stwierdzić:
– Nikogo tam nie ma.
– Nie widzisz jej, ale ona tam jest. Czai się, a gdy raz ją wpuścisz, już nigdy się jej nie pozbędziesz – mówisz powoli, tak, by w każdym słowie zabrzmiała nuta przestrogi.
Czyjeś zaintrygowane oczy wpatrują się w ciebie bacznie. A po chwili nieposłuszne palce powoli przekręcają zasuwkę i drzwi stają otworem. Ona tylko na to czeka.
Przeszłość wchodzi i zaczyna się panoszyć.
Jest tu góra, niezwykłe skalne wybrzuszenie, które widzi, słyszy i czuje. Ale głównie śpi. Powiesz, że to niemożliwe? Więc już teraz porzuć tę opowieść, zanim twój rozum nie zezwoli dać wiary i odgrodzi grubą kreską możliwe od niemożliwego. Mało mnie obejdzie twoja rezygnacja, bo nie potrzebuję niedowiarków, ale nadziei i zaufania. Jednak jeśli tu pozostaniesz i wnikniesz w głąb tej historii, pokochasz te, które niczym skalne rośliny rzucone przez wiatr próbują przeżyć, zapuszczają korzenie, odradzają się i kwitną, by z wdziękiem i naturalnym pięknem stanąć w szranki ze swym losem.
Gdybyś przypadkiem natknął się na nie, okaż im zrozumienie i szacunek, wybacz rażącą uszy niedoskonałą wymowę, spróbuj wyobrazić sobie ich serca poorane bliznami i wiecznie tęskniące za kimś lub za czymś. Daj im chwilę, przyjrzyj się uważnie i pomyśl, jak mogą się tu czuć, w miejscu, które wybrały na nowy dom.
Jeśli to zrobisz, szybko zrozumiesz, że znalazły się tu nie bez powodu. One albo uciekają, albo gonią. I nie ma to nic wspólnego z dziecięcą, beztroską zabawą w berka, choć tak jak wówczas, tak i teraz czują dreszczyk podniecenia. Tym razem jednak nie wrócą do swojego domu na przygotowaną przez mamę kolację, nie przytulą wiernego psa i nie usną w swoim łóżku. Pokój, do którego wracają, trzeba będzie dopiero zapełnić. Wciąż zaglądają do walizek, z którymi tu przybyły i dziwią się samym sobie. Okazuje się, że kilka zdjęć, ulubiona książka i kalendarzyk z adresami muszą im wystarczyć do przetrwania, muszą zastąpić rodzinę, przyjaciół, wrogów i te wszystkie zgromadzone do tej pory przedmioty. A przecież kiedyś, podobnie jak ty, Czytelniku, nie wyobrażały sobie życia bez porannej kawy w ukochanym kubku.
I ty nie wiesz, kogo napotkasz na swojej drodze. Jedni ominą cię, nie rzuciwszy nawet spojrzenia, niezauważeni przez ciebie, inni pozostaną przy tobie tak długo, na ile im pozwolisz. Ludzie lgną do siebie z bardzo różnych powodów. Jedni w poszukiwaniu miłości lub przyjaźni, inni, bo mają w tym jakiś interes, a pozostali po to, by sprawiać ból.
Złe rzeczy przytrafiają się każdemu. Niektórzy ich zwyczajnie nie zauważają, bo są małe i bez znaczenia. Inni je wyolbrzymiają, aż urosną do rozmiaru gigantów, których nie sposób zignorować. Zależy od człowieka. Czy lżej ci na sercu, że nie ty jeden wyhodowałeś swą bestię? Tak, jest ci raźniej w ich towarzystwie. Uświadamiają, że ludzką rzeczą jest cierpieć.
Oto trzy kobiety. Każda z nich mogłaby się stać bohaterką odrębnej opowieści. Jednak ślepy los połączył je, splótł warkocze ich żyć i teraz egzystują niczym nierozerwalny twór. Anna, Iza i Agata. Odnalazły się w małej szkockiej miejscowości, rozpoznały niemalże od pierwszego spojrzenia. Bo dostrzec czyjś garb może tylko ktoś obarczony podobną ułomnością. Ich symboliczne kalectwo zdradzają płochliwe spojrzenia, leciutkie drgania warg oznaczające uśmiech i niepewność czającą się w każdym ruchu. Pomimo oczywistych różnic w fizjonomii są do siebie podobne. Potrzebują siebie nawzajem, aby w chwilach zwątpienia móc wesprzeć się na znajomym ramieniu, a przede wszystkim uzyskać całkowitą akceptację drugiego człowieka.ANNA
– Spierdalaj, dziwko – wycedziła Anna w stronę drobnej, mniej więcej trzydziestoletniej brunetki zmagającej się z dwiema walizkami na kółkach, skórzaną torebką przewieszoną przez ramię i jeszcze jednym pakunkiem, pochodzącym z hotelowego sklepu, o czym świadczyła firmowa papierowa torba.
Gdy kobieta wreszcie jakimś cudem uporała się z bagażem i powędrowała szerokim korytarzem w stronę windy, Anna wytoczyła z pokoju na hol swój wózek, ustawiła go równolegle do ściany i ponownie weszła do posprzątanego pomieszczenia, żeby zamknąć okna i spuścić do połowy rolety. Pobieżnie oceniła łóżko, biurko i zajrzała do łazienki. Na więcej nie mogła sobie pozwolić, o nie, nie kosztem lunchu z dziewczynami. Gdyby miała czas, schyliłaby się i sprawdziła, czy nie przeoczyła czegoś pod łóżkiem, albo zajrzałaby do szafy, aby upewnić się, czy wieszaki, worek na pranie i plastikowa torebka znajdują się tam, gdzie powinny. Takich bzdur było więcej, ale po roku pracy w hotelu Anna wykonywała wszystkie czynności mechanicznie i ryzyko przeoczenia którejś raczej nie wchodziło w rachubę.
Po chwili przetoczyła swój warsztat pracy do następnego pokoju, tego, który właśnie opuściła objuczona bagażami kobieta. Widok, który ukazał się jej oczom, nie zdziwił jej. Domyślała się już wcześniej, na co się zanosi, gdyż widziała, jak kelner serwuje śniadanie do pokoju, a to niemal zawsze oznaczało sporo dodatkowej pracy. Potem, gdy sprawdzała minibarek, miała okazję przyjrzeć się dziełu pary, która spożywała swój posiłek wszędzie, tylko nie przy ruchomym stoliku przeznaczonym właśnie do tego celu. Tacy goście są jak natrętne owady: hałaśliwi, wkurzający i lubujący się w przesiadywaniu na gównie. I nigdy nie zostawiają napiwków. Tak było i tym razem. Westchnęła i wychyliła głowę za drzwi.
– Jebana dziwka – rzuciła jeszcze w ślad za znikającą za zakrętem postacią.
Znajdująca się na końcu bardzo długiego korytarza kobieta przypominała niezdarnego żuka przewróconego do góry nogami, takiego, jakich dziesiątki spotyka się na polnych drogach. Anna uśmiechnęła się na tę myśl, a chwilę potem wcisnęła na iPodzie „start” i przystąpiła do zbierania rozrzuconych po pokoju resztek jedzenia i śmieci.
Gdyby ktoś z jej dawnych znajomych posłuchał, jakich wyrażeń teraz używa, pomyślałby, że śni. Przekleństwa stały się dla Anny codziennością, która weszła jej w krew niczym antidotum na ciężką chorobę.
*
Tak, zawładnęła nią choroba. Była tego pewna, gdy myślała o tamtym czasie, kiedy byli w drodze do bram piekieł. Wciąż pamięta tę noc, która zaważyła na przyszłym życiu jej rodziny.
Gdy dotarło do niej, w jak beznadziejnej sytuacji się znaleźli, straciła chęć do życia. W miesiąc schudła dziesięć kilogramów, nie mogła spać, a gdy wreszcie udawała jej się ta sztuka, budziła się zawsze o czwartej nad ranem i drżąc na całym ciele, czekała na świt, który przychodził w końcu, by wyrwać ją z objęć fałszywych przyjaciół. Te godziny na granicy jawy i snu się dłużyły, stawały się doradcami, podpowiadały, nęciły najprostszymi rozwiązaniami, które wówczas zdawały się logiczne. Obiecywały uwolnienie od trosk, odpoczynek i ukojenie. Na zawsze.
Kiedy opętała ją wizja spalenia domu wraz z całą rodziną, była pewna, że to najlepsze rozwiązanie. Obmyśliła każdy krok, począwszy od zgromadzenia w garażu benzyny po zdobycie tabletek usypiających. Zapalenie zapałki było ostatnią zaplanowaną czynnością, potem miała już tylko zapaść w sen. Wszystko wydawało się proste, musiała jedynie wybrać odpowiednią noc. Gdy ta nadeszła, Anna czekała, aż oddechy synów staną się miarowe. „Jeszcze godzina” – pomyślała. Z kryjówki za książkami wyjęła tabletki nasenne i wysypała je na kołdrę. Dwie, cztery, sześć, osiem, dziesięć, dwanaście, czternaście... Powinno wystarczyć. Teraz należy pójść po butelki z benzyną.
– Mamo! – Krzyk syna wdarł się do jej umysłu i, jak uczyniłaby to każda matka na świecie, pognała w jego kierunku. Spotkali się w połowie drogi do swoich pokoi. Rozszlochany, niespełna trzynastoletni chłopiec padł jej w ramiona. – Mamo, miałem okropny sen.
– Już dobrze. – Przytuliła go i zaprowadziła do swojego łóżka. – Chodź i opowiedz mi, razem się z niego pośmiejemy.
– To było tak realne... Naprawdę już myślałem, że po mnie... – zaczął. – Śniło mi się, że w moim pokoju wybuchł pożar... Zerwałem się z łóżka i dobiegłem do drzwi, ale zamiast tych, co są zawsze, były jakieś inne, metalowe. Nie miały klamki, więc zacząłem walić w nie pięściami. Krzyczałem z całej siły, ale nikt nie otwierał. Mamo, to było straszne... Czułem już na sobie ogień...
Godzinę później spał na matczynej poduszce, co jakiś czas nabierając na zapas powietrza, a ona patrzyła na jego umęczoną nocnymi wrażeniami twarz i wiedziała jedno. Musi się leczyć. Dla niego.
*
Droga, którą codziennie przemierzała, idąc do pracy, tym razem nosiła wyraźne oznaki nocnych, chuligańskich wybryków. Powykrzywiane znaki drogowe, uszkodzone skrzynki na listy i zanieczyszczony rzygowinami chodnik – to krajobraz, przez który zmuszona była przebrnąć, modląc się w duchu o rzęsisty deszcz. Deszcz, który zmyje z niej tę noc i dowody cierpień, które przyszło jej znosić w domu, miejscu, gdzie normalnie człowiek odnajduje azyl.
Maks nie wrócił na noc. Cóż, nie pierwszy raz. Papierkowa robota już od jakiegoś czasu stała się jego nagminną wymówką.
– Kocham cię, to wszystko dla ciebie – przekonywał.
– Nie chcę takiego życia, przepłakanych nocy i strachu o dzieci.
– Nie mamy wyjścia, muszę odzyskać pieniądze, przypilnować interes.
– Kto cię upoważnił do inwestowania nie swoich pieniędzy w jakieś podejrzane machlojki? Maks, masz nas, zostaw to – błagała.
– Ubezpieczenia nie przynoszą oczekiwanych dochodów – próbował się tłumaczyć.
– Bo jesteś niecierpliwy... Każde nowe zajęcie wymaga poświęcenia i czasu.
– Muszę ludziom oddać ich forsę – przyznał.
– Jak dużo jest tych pieniędzy? Ogarniasz to jeszcze?
– Dużo, bardzo dużo... – odpowiedział, nie patrząc jej w oczy.
– A kredyt hipoteczny? Co się stało z tymi pieniędzmi? – Była szalona, dając się nabrać na pomysł rozbudowy i ocieplenia drewnianego domku na wsi.
– Życie. Wydawaliśmy więcej, niż zarabiałem – wyjaśnił krótko.
– Chcesz powiedzieć, że przejedliśmy sto pięćdziesiąt tysięcy złotych? A bank? Gdzie pieniądze z debetu? Co ty próbujesz mi wmówić? – Anna złapała się za głowę, słysząc jego zarzuty.
– Już ci mówiłem. Włożyłem w interes i ktoś mnie oszukał.
– Maks, znam cię tyle lat. Jak możesz nam to robić? Swoim najbliższym...
– Nie rozumiesz, że to dla was?
– Nie wierzę w ten interes – stwierdziła, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Po prostu przegrałeś te pieniądze. Twoja matka miała rację. Jesteś chory.
– Skoro wiesz najlepiej, to nie mamy o czym mówić – rzucił zniecierpliwiony.
Adwokatka nie pozostawiała złudzeń.
– Pani Aniu, musi pani wyjechać z kraju. Najpierw rozdzielność majątkowa, następnie rozwód, a potem... choćby na truskawki do Hiszpanii.
Pierwsza wizyta w kancelarii zakończyła się klapą. Para sędziwych adwokatów rozrysowała jej sytuację na kartce A4 i kręcąc z politowaniem głowami, poprosiła o wpłatę tysiąca złotych, na początek, żeby ruszyć do przodu. Jasne. Koleżanka z pracy poleciła naprawdę dobrego adwokata. Dopiero później się zorientowała, że miała iść do córki wyżej wymienionych. A ona okazała się prawdziwą filantropką. Zrozumiała natychmiast, że zapłaty nie będzie.
– Kobieto! – zagrzmiała. – Proszę mi tu nie płakać. Bierzemy się do roboty.
Po trzech miesiącach zapadł wyrok w sprawie rozdzielności majątkowej z datą wsteczną. Hieny czatujące na jej nauczycielską pensję odeszły z niczym. Nawet nie chciała wspominać tych chwil spędzonych na sali sądowej. Pewni siebie właściciele lombardu, ci sami, których widywała na spotkaniach towarzyskich, teraz machali jej przed nosem wekslem podpisanym przez Maksa i żądali zwrotu pieniędzy.
– Dlaczego mi nie powiedziałeś? – spytała, gdy odważyła się pójść do jaskini lwa. – Musiałeś wiedzieć, po co mu tyle pieniędzy. A teraz jeszcze masz czelność zastraszać mnie i moją rodzinę?
– O co ci chodzi? Jesteście małżeństwem, tak? Ja tylko chcę odzyskać swoje pieniądze – wyjaśnił właściciel lombardu.
– Skąd mam je wziąć? Maks narobił tyle długów, że nie mam na chleb. Moja matka robi mi zakupy. – W jej oczach zakręciły się łzy. Nie mogła uwierzyć w tak jawny afront ze strony człowieka, którego kiedyś nawet lubiła.
– Nie interesuje mnie to. Forsę musisz mi spłacać, bo jesteście małżeństwem – wycedził pewny swego, po czym spojrzał na nią z politowaniem.
– Nie dostaniesz ode mnie ani grosza – zapewniła go z powagą. – I wiesz co? – Szybko poszukała odpowiednich słów. – Przeklinam cię za to, co robisz.
– Ożeż... ty... kurrrwo...! – zaklął rozwścieczony.
A ona odwróciła się i wyszła. Koniec rozmowy. Pomyślała, że może przynajmniej przestaną dzwonić i straszyć spaleniem domu. To nic, że dygotała całą drogę powrotną, a w pociągu zwyczajnie się rozpłakała. Z żalu, że zdecydowała się prosić o litość. To była ważna lekcja, z której wyciągnęła wnioski na przyszłość. Nie ma co liczyć na ulgowe potraktowanie w kwestii finansów. Rozpoczął się kolejny etap w życiu, w którym liczne grono przyjaciół i rodziny wprawdzie się przerzedziło, ale jednocześnie miała się przekonać o oddaniu tych, którzy przy niej zostali.
Data widniejąca na dokumencie zasądzającym rozdzielność majątkową okazała się o trzy miesiące wcześniejsza od tej na wekslu. „Uff! Jednak jest sprawiedliwość” – pomyślała, wychodząc z budynku sądu i obserwując minę rozsierdzonego właściciela lombardu.
Został olbrzymi dług w banku. Jej zdaniem powinien istnieć obowiązek podpisywania rozdzielności majątkowej przed każdym ślubem, bez wyjątku. Wówczas nikt nie zarzucałby braku zaufania drugiej osobie, a w razie czego cała rodzina nie ponosiłaby konsekwencji głupoty jednego z małżonków.
Anna zastanawiała się, jakim prawem dali Maksowi po raz drugi forsę, skoro nie spłacił debetu z poprzedniego miesiąca. Uzyskała zwięzłą odpowiedź: zaufanie. Był klientem z długoletnim stażem i nie było powodów, by nie uwierzyć w chwilowy przestój w jego interesach.
Urzędniczka od zawierania ugody z dłużnikami ze współczuciem i zrozumieniem pomogła jej wypełnić dziesiątki niezrozumiałych dla zwykłego człowieka formularzy. W efekcie bank przystał na ugodę, jednak Anna nie była w stanie spłacać nawet tej minimalnej wyznaczonej kwoty.
*
Jej walizka była ogromna, wręcz przepastna. Największa, jaką znalazła na stadionie, w miejscu konającego Jarmarku Europa, którego dni zdawały się policzone. Bagaż naprawdę robił wrażenie, musiał bowiem pomieścić całe dotychczasowe życie. Dla niektórych dorobek to wartościowe przedmioty – biżuteria, samochód, dom – dla Anny były to drobiazgi zawierające ładunek emocjonalny.
Po pierwsze musiała zabrać szlafrok od Ali, właśnie dlatego że od Ali, i jeszcze w razie czego, gdyby nie miała nic lepszego do przykrycia się. Następna była Paulina, lalka, którą dostała kilkanaście lat wcześniej pod choinkę. Gdyby miała wybrać jeden jedyny prezent, który sprawił jej najwięcej radości, to z pewnością byłaby nim ta lalka. Ciemnoskóra, z minką wiecznie niezadowolonej dziewczynki. Po Paulinie do walizki powędrowały książki. Po pięć egzemplarzy tych napisanych przez nią i kilka ukochanych, które sprawiły, że zaczęła pisać. Książki były ciężkie, a bagaż nie mógł przekroczyć dwudziestu kilogramów. Teoretycznie, ponieważ skłonna była zapłacić za przewóz dodatkowego ciężaru.
Spojrzała na górkę ubrań przeznaczonych do spakowania. Żadnej spódnicy czy sukienki. Dwie pary spodni, cztery bluzki, trochę bielizny, ciepły sweter, skóra i płaszcz przeciwdeszczowy. Bo przecież tam wciąż pada. Gdy poukładała rzeczy w walizce, z zadowoleniem stwierdziła, że wciąż jeszcze jest w niej sporo wolnego miejsca. „To dobrze” – pomyślała. Spokojnie zmieściło się kilka drobiazgów. Zamiast jednego zdjęcia w portfelu zabrała nieduży album z ulubionymi fotkami najbliższych. I jeszcze kilka książek.
Plan A był taki: leci do Londynu, odnajduje redakcję polskiej gazety i błaga o pracę. Jakąkolwiek. I jak najszybciej sprowadza do siebie najmłodszego syna. Tak, zostało niewiele czasu. Był już przecież początek sierpnia, a rok szkolny za trzy tygodnie.
Rozejrzała się po swojej sypialni. Lubiła ten pokój na stryszku z oknem dachowym, przez które nocą zagląda księżyc. Łysy. Tak nazwali go z Maksem w czasach, gdy byli jeszcze nastolatkami wymykającymi się na spacery nad Wisłę. Dawne dzieje.
Z każdego niemal kąta pokoju spoglądały porcelanowe piękności wystrojone w sukienki z falbankami. Tylko trzy z nich pochodziły z pracowni artystycznej i właśnie one wyróżniały się strojami. To jej księżniczki. Jej imienniczka, Anna, miała długą do kostek, różową suknię z aksamitu i z tego samego materiału wysoką czapkę w kształcie rożka. Z jego szczytu opadała biała koronka, nadając jej majestatu Dobrej Wróżki. Poza tym właśnie ona była tą pierwszą lalką z porcelany, która dała początek kolekcji. Kolejne dwie, Hania i Kasia, ubrane były również w aksamitne suknie, jedna w kolorze granatowym, druga bordowym. Wszystkie trzy otrzymała od Maksa w prezencie urodzinowym bądź na imieniny. Pozostałe przybywały stopniowo, w miarę upływu lat. Nie pamiętała już, którą dostała od kogo, jednak każdej nadała imię. Raczej nie było z tym problemu, gdyż zwykle wydawały się podobne do kogoś znajomego. Czasem za sprawą włosów, innym razem stroju, a nieraz po prostu wyrazu lalczynej twarzyczki.
– Nie mogę zabrać was wszystkich – wyszeptała. – Bardzo bym chciała, ale nie mogę. Może kiedyś...
Może kiedyś tak. Na razie nie mogła przewidzieć, gdzie będzie przebywać za kilka dni, bo możliwości było kilka. Londyn, Belfast albo Szkocja.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------