-
W empik go
Królowie życia PRL-u. Czerwoni książęta, playboye, towarzysze - ebook
Królowie życia PRL-u. Czerwoni książęta, playboye, towarzysze - ebook
W czasach wszechobecnej szarzyzny PRL-u celebryci, kochani przez tłumy i rozpieszczani przez władzę, jawili się przeciętnemu obywatelowi niczym rajskie ptaki, istni królowie życia. Na temat owych sław krążyły rozmaite, często rozdęte do granic absurdu, a nawet krzywdzące plotki, czego na własnej skórze doświadczył niejeden z nich.
Iwona Kienzler snuje opowieść o politykach, artystach, dziennikarzach i sportowcach, zarówno tych powszechnie uwielbianych, jak i tych znienawidzonych ze względu na przynależność partyjną, czy oskarżanych o zaprzedanie się systemowi.
Cyrankiewicz, Sokorski, Łomnicki, Mikulski, Jaroszewicz, Ciszewski, Komar, Głowacki – w najnowszej książce Królowie życia PRL-u oglądamy ich z zupełnie innej niż dotąd, nieznanej strony.
| Kategoria: | Biografie |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-66966-27-7 |
| Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wprawdzie w czasach PRL-u pojęcie celebryctwa nie było znane, a show biznes miał zupełnie inne oblicze niż współcześnie, lecz przecież także wówczas istnieli znani i podziwiani celebryci, chociaż nikt ich tak oczywiście nie nazywał. Od współczesnych odpowiedników, którzy często „są znani z tego, że są znani”, tych dawniejszych odróżnia to, że zaistnieli w zbiorowej świadomości dzięki swoim osiągnięciom, zyskali miłość fanów rolą w filmie, teatrze czy serialu, jako osobowość telewizyjna lub dzięki swojej twórczości. Obok kobiecych gwiazd o ugruntowanej pozycji, w rodzaju Elżbiety Czyżewskiej i Beaty Tyszkiewicz, oraz gwiazdeczek, które niczym efemeryda przemknęły przez ówczesne ekrany lub sceny, istnieli też męscy celebryci, stanowiący obiekt westchnień płci pięknej i zazdrości, a czasem wręcz zawiści, mężczyzn. W czasach wszechobecnej szarzyzny sławni aktorzy, filmowcy, artyści czy pisarze jawili się szarym zjadaczom chleba niczym rajskie ptaki, istni królowie życia. I faktycznie, często się nimi stawali. Aczkolwiek bycie „królem życia” w czasach powszechnego niedoboru nie było łatwe, a pojęcie luksusu różniło się znacznie od tego obowiązującego współcześnie. Zresztą nie pojawiało się tyle konsumpcyjnych pokus co teraz, a reklama, obecna dzisiaj nie tylko w mediach, lecz również w miejskiej przestrzeni, wtedy praktycznie nie funkcjonowała. Co gorsza, nawet posiadane pieniądze nie dawały poczucia stabilizacji.
Faktem natomiast jest, że artyści, w tym także aktorzy, w owych czasach byli hołubieni przez władzę; sami zaś łaskawie dawali się hołubić i rozpieszczać – i trudno im się dziwić. „Byliśmy ulubieńcami publiczności i byliśmy też kokietowani przez władzę. A ona chciała, by ulubieńcy byli za nią, chciała się z nami kolegować. To było takie zamknięte koło. «Pieszczochowatość» nasza polegała na tym, że jak potrzeba było komuś talonu na samochód, taki ulubieniec publiczności zasuwał do ministra handlu i prosił o taki talon albo sam minister dawał związkom zawodowym aktorów talony do rozdania ” – wspomina Jan Englert. Nie wszyscy jednak zasłużyli na takie traktowanie: słynny pisarz, którego utwory przekładano na wiele języków, Stanisław Lem, nie mógł kupić samochodu i to bynajmniej nie dlatego, że nie było go na ten samochód stać. Chociaż jest to dla współczesnej młodzieży zupełnie niewyobrażalne, w czasach „słusznie minionych” nie dało się tak po prostu pójść do salonu samochodowego, by kupić sobie wymarzony pojazd – najpierw należało zdobyć na niego talon, a to wcale nie było łatwe. Szczęściarzami byli ci, którzy mieli znajomych w Polmozbycie, najlepiej na kierowniczym stanowisku. A gdy się już zdobyło wymarzone cztery kółka, to trzeba było się modlić, żeby pojazd się nie zepsuł – zdobycie zapasowych części graniczyło z cudem. Zresztą ówcześni celebryci, kochani przez tłumy i rozpieszczani przez władzę, nie żyli wcale w takim luksusie, jaki jest udziałem współczesnych gwiazd mediów, zarabiających krocie chociażby na reklamach. Ulubieniec tłumów, aktor Stanisław Mikulski, mieszkał na przykład w trzydziestometrowym mieszkaniu. W uznaniu swoich aktorskich dokonań otrzymał talon na samochód, a przecież serial, w którym grał główną rolę, oglądały miliony widzów – nie tylko w kraju, lecz także za granicą, i to nawet w krajach kapitalistycznych. Kokietowany przez komunistyczne władze i z własnej woli firmujący system wybitny aktor, Tadeusz Łomnicki, zresztą członek i funkcjonariusz partyjny, też nie żył na wysokiej stopie; kiedy jednak łamał przepisy drogowe, jeżdżąc po mieście z nadmierną prędkością i mając w głębokim poważaniu wszelkiego rodzaju znaki drogowe, funkcjonariusze MO (Milicji Obywatelskiej) przymykali na to oko. Ich pobłażliwość wszakże wynikała nie tyle z szacunku i sympatii dla odtwórcy roli Michała Wołodyjowskiego, ile z faktu jego pozycji w PZPR (Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej); poza tym aktor powszechnie uchodził za ulubieńca Edwarda Gierka. Prominentnym działaczom partyjnym, a zwłaszcza członkom Komitetu Centralnego (KC), wolno było znacznie więcej niż przeciętnym zjadaczom chleba: mieli do dyspozycji samochody, i to z kierowcą, oraz luksusowe jak na owe czasy ośrodki wypoczynkowe, na terenie których mogli nie tylko wędkować, lecz również polować; nie obowiązywały ich też normatywy mieszkaniowe określające powierzchnię użytkową dla danej osoby.
Partyjnych dygnitarzy, nawet przy najlepszych chęciach, trudno byłoby uznać za celebrytów, nie brakowało za to wśród nich prawdziwych królów życia. Do tej kategorii z pewnością należał Józef Cyrankiewicz, ceniący sobie dobre jedzenie, trunki, piękne kobiety i szybkie samochody. Podobną sławą cieszył się wieloletni prezes Radiokomitetu (a było to stanowisko porównywalne z ministerialnym), Włodzimierz Sokorski, przy czym, w przeciwieństwie do „wiecznego premiera”, lubował się on wyłącznie w pięknych kobietach; dorobił się nawet z czasem renomy prawdziwego playboya. Powodzeniem u płci pięknej cieszył się też syn Piotra Jaroszewicza, premiera z czasów gierkowskiej prosperity, Andrzej, wyśmienity kierowca rajdowy i bywalec ówczesnych salonów.
Jednak salony, na których brylowali peerelowscy królowie życia, były równie osobliwe, jak cała ta epoka: wprawdzie w najsłynniejszych ówczesnych lokalach próżno byłoby szukać luksusowych dań czy trunków, takich jak podawane we współczesnych modnych restauracjach i kawiarniach, ale dostać się do nich było niezmiernie trudno. Przeciętnemu obywatelowi warszawski lokal SPATiF-u (Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru i Filmu), Kameralna, łódzka Honoratka czy lokal należący do Stowarzyszenia Filmowców Polskich, funkcjonujący powszechnie pod mianem Ścieku, jawiły się niczym Olimp, bo bawili się tam ówcześni bogowie, herosi znani z ekranu i z pierwszych stron gazet, otoczeni haremem pięknych młodych dziewcząt. Tabloidy i plotkarskie portale internetowe wówczas nie istniały, a ówczesna prasa informowała głównie o rozmaitych kampaniach buraczanych i ziemniaczanych, o prawdziwych i domniemanych sukcesach gospodarczych, nie zaś o życiu znanych i sławnych ludzi – przez co na temat owych sław krążyły rozmaite, często rozdęte do granic absurdu, a nawet krzywdzące plotki, czego na własnej skórze doświadczył Czerwony Książę, Andrzej Jaroszewicz, po dziś dzień prostujący wyssane z palca bzdury na swój temat.
Niniejsza publikacja to opowieść o peerelowskich królach życia, zarówno tych powszechnie uwielbianych, jak i tych znienawidzonych ze względu na przynależność partyjną czy oskarżanych o zaprzedanie się systemowi. Wśród bohaterów nie zabraknie też i takich, którzy odważyli się płynąć pod prąd.
Józef Cyrankiewicz z Niną Andrycz na balu karnawałowym w 1958 rokuROZDZIAŁ I
Józef Cyrankiewicz
– król życia
na postronku komunistów
Socjalista z krwi i kości
Józef Cyrankiewicz, nazywany często „wiecznym premierem” z powodu długoletniego trwania na stanowisku prezesa rady ministrów, obecnie kojarzony jest zazwyczaj z tragicznymi wydarzeniami poznańskiego czerwca 1956 roku i wygłoszonym wówczas haniebnym przemówieniem, w którym mówił o „odrąbywaniu rąk” podniesionych na władzę ludową. Dla współczesnych historyków jest też uosobieniem politycznego konformizmu. Pomimo że był trzykrotnie żonaty, Cyrankiewicz został zapamiętany jako mąż Niny Andrycz, słynnej aktorki, bez wątpienia najbardziej reprezentatywnej i reprezentacyjnej kobiety spośród wszystkich partnerek peerelowskich dygnitarzy. Dla wielu ludzi pamiętających czasy „słusznie minione” polityk ten był też uosobieniem elegancji, kultury osobistej oraz prawdziwym królem życia siermiężnego PRL-u. Bo Cyrankiewicz kochał luksus, pijał drogie alkohole, był smakoszem, jak również miłośnikiem drogich aut, którymi szalał na krajowych drogach. Był koneserem pięknych i niebanalnych kobiet. Prawdziwy król życia. Tylko że ten król chadzał na postronku komunistów i chociaż tak naprawdę jego decyzyjność jako szefa rządu była żadna, to jednak swoją osobą firmował wszystkie ich poczynania.
A przecież, podobnie jak inny aparatczyk tych czasów, Piotr Jaruzelski, przed wojną nigdy nie należał do ruchu komunistycznego. Co więcej, biorąc pod uwagę jego pochodzenie, komuniści mogliby go wręcz uznać za wroga klasowego, skoro nie dorastał, jak Gomułka czy Bierut, w środowisku robotniczym. Wręcz przeciwnie – rodzice Cyrankiewicza, urodzonego w Tarnowie 23 kwietnia 1911 roku, nawet nie zaliczali się do klasy średniej. Ojciec, po którym przyszły premier odziedziczył imię, Józef Cyrankiewicz, z zawodu był inżynierem geodetą i prowadził intratne przedsiębiorstwo budowlane, natomiast matka, Regina z domu Szlapak, była córką bogatego właściciela majątku oraz kilku tartaków w okolicy beskidzkiej wsi Brunary. Ich stan majątkowy powiększył się znacznie, kiedy na początku lat dwudziestych ubiegłego stulecia przenieśli się do Krakowa, gdzie przedsiębiorczy Cyrankiewicz senior rozwinął bardzo dochodową działalność instalacji ogrzewania domów i mieszkań piecami renomowanej marki Schreier. Wiodło im się wówczas tak dobrze, że przeprowadzili się z czynszowego mieszkania do domu w willowym osiedlu przy ulicy Salwatorskiej. Na budowie nowego lokum Cyrankiewiczom udało się zaoszczędzić, ponieważ rodzice Reginy podarowali im drewno potrzebne na budowę. Przyszły żelazny premier PRL-u dorastał zatem w zamożnej mieszczańskiej rodzinie. Co więcej, jego ojciec był zaprzysięgłym endekiem i wyznawcą Dmowskiego, a nawet został aktywnym działaczem Narodowej Demokracji na terenie Galicji; tak więc ani poglądy, ani działalność inżyniera Cyrankiewicza nie znalazłyby akceptacji w oczach późniejszej władzy ludowej, z którą związał się syn.
Przyszły szef komunistycznego rządu i jego młodszy brat, Jerzy, wychowywani byli zatem w poczuciu godności narodowej; od wczesnego dzieciństwa wpajano im dumę z przynależności do narodu polskiego, a przy okazji uczono dziejów Polski. Zresztą historia była ulubionym przedmiotem małego Józia, który interesował się tym zagadnieniem ponoć jeszcze zanim nauczył się czytać. Tak przynajmniej sam opowiadał swojej ostatniej żonie, Krystynie Tempskiej-Cyrankiewicz. „W poczekalni jego ojca siedzieli klienci, a Józio podchodził do nich z książką o historii Polski i pytał: «Pan jest dorosły? To pan pewnie umie czytać» – wspominała opowieści swojego zmarłego męża. – I prosił interesantów, żeby mu przeczytali jakiś rozdział, bo domowników już zamęczył ciekawością”.
W szkole osiągał dobre wyniki, aczkolwiek nienawidził uczyć się czegokolwiek na pamięć. W ciągu swojej edukacji szkolnej zdołał „wykuć” tylko jedną pieśń starożytnego poety, Horacego, ale za to tak skutecznie, że jej treść pamiętał do końca swego życia i przy różnych okazjach cytował fragmenty utworu. Upodobał sobie zwłaszcza jeden: „Nienawidzę ciemnego motłochu i unikam go”. Podobno powtarzał ten wers tak często, że niektórzy uznali go za życiowe motto Cyrankiewicza, dość niezwykłe jak na polityka zwłaszcza kojarzonego z władzą ludową. Ze wspomnień jego kolegów ze szkolnej ławy wynika, że już w wieku szkolnym dał się poznać jako człowiek o charakterze pełnym sprzeczności. Jeżeli wierzyć tym opowieściom, młody Józef był wprawdzie zdolnym uczniem, indywidualistą i odludkiem chodzącym własnymi drogami, ale miał też zdolności przywódcze i bardzo lubił być w centrum uwagi. Dość nietypowe cechy jak na indywidualistę.
Dziwnym trafem Cyrankiewicz junior nie podzielał fascynacji politycznych ojca, skłaniał się bardziej ku socjalizmowi. Tak przynajmniej twierdzi znający go Jan Karski: te sympatie polityczne miały dojść do głosu, kiedy Józef uczył się jeszcze w klasie maturalnej. Z całą pewnością natomiast Cyrankiewicz był zagorzałym przeciwnikiem faszyzmu, czemu dał wyraz wkrótce po zdaniu matury w 1930 roku, kiedy do Polski przyjechał z oficjalną wizytą ówczesny włoski minister spraw zagranicznych, a jednocześnie jeden z najbliższych współpracowników Benita Mussoliniego – Dino Grandi, niezmiernie fetowany przez władze II RP. Dowodem owej sympatii dla faszystowskiego polityka było chociażby przyznanie mu Orderu Orła Białego przez prezydenta Mościckiego. Cyrankiewicz jednak owych uczuć nie podzielał, co więcej, miał odwagę swoją opinię zamanifestować publicznie, i to w dość spektakularny sposób. Po skończonym wykładzie włoskiego ministra, wygłoszonym w Krakowie dla studentów i wykładowców Uniwersytetu Jagiellońskiego, Cyrankiewicz podszedł, by wręczyć prelegentowi wiązankę krwistoczerwonych róż... z prośbą, by po powrocie do kraju Grandi złożył je na grobach socjalistów pomordowanych przez faszystów. Włoch bezzwłocznie sięgnął do swojej kieszeni i wyjął z niej portfel, by wręczyć bezczelnemu młodzieńcowi plik banknotów, prosząc go jednocześnie, by kupił kwiaty, które następnie złoży na mogiłach faszystów pomordowanych przez polskie władze. Cyrankiewicz pieniędzy nie przyjął i banknoty upadły na podłogę, skąd w pośpiechu zebrali je członkowie protokołu dyplomatycznego. Jak łatwo się domyślić, o bezkompromisowym maturzyście zrobiło się głośno, gdyż o tym bulwersującym wydarzeniu pisały wszystkie krakowskie (i nie tylko) gazety. Jednak owo odważne wystąpienie sporo kosztowało Cyrankiewicza, wywołało bowiem problemy z przyjęciem go na pierwszy rok studiów prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jak się okazało, w tej sprawie interweniowało nawet Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Obawiano się bowiem, że gdyby wieści dotarły do Rzymu, władze włoskie potraktowałyby to jako prowokację, co z kolei mogłoby wywołać protest faszystowskiego rządu i pogorszyć stosunki między Rzeczpospolitą a Włochami. Krewkiemu młodzieńcowi doradzono zatem, aby odczekał rok, aż sprawa przycichnie, i wówczas ponownie złożył papiery.
Wobec takiego obrotu sprawy Cyrankiewicz, zaraz po zdaniu egzaminu dojrzałości, zgłosił się na ochotnika do Szkoły Podchorążych Rezerwy Artylerii, a rok później, odbywszy służbę wojskową i uzyskawszy stopień podporucznika, rozpoczął na Uniwersytecie Jagiellońskim studia prawnicze, których nigdy nie skończył. W wielu opracowaniach dotyczących przyszłego premiera można znaleźć uwagę, jakoby był on typem wiecznego studenta i bardziej od nauki interesował się rozrywkowym aspektem studiowania, a konkretnie – imprezowym studenckim życiem. Nie jest to do końca prawda, ponieważ ówczesny student w tym okresie zaangażował się także w działalność społeczną i polityczną. Początkowo został pacyfistą i działał w Akademickim Związku Pacyfistów (AZP), który z założenia miał być organizacją apolityczną, ale w praktyce skłaniał się ku organizacjom i partiom lewicowym. Cyrankiewicz bardzo szybko po wstąpieniu w szeregi związku dał się poznać jako znakomity mówca, dlatego powierzano mu wygłaszanie wszelkiego rodzaju przemówień czy prelekcji na wiecach i spotkaniach.
Do AZP należały także studentki, z których jedna zdobyła serce naszego studenta prawa. Trzeba zaznaczyć, że młody Cyrankiewicz w niczym nie przypominał dygnitarza, którego znamy z portretów i zdjęć z czasów powojennych. Nie był więc ani łysy, ani otyły, a jego twarz nie nosiła znamion nadużywania napojów wyskokowych. Jak wspomina Jan Karski, pamiętający przyszłego premiera z czasów młodości, Cyrankiewicz był „wysokim, szczupłym mężczyzną o regularnych rysach twarzy, ciemnych, krótko obciętych włosach, z rysującymi się zakolami nad czołem. Typem przystojniaka mogącego podobać się każdej kobiecie”. Jego sercem zawładnęła studentka medycyny, Krystyna Munkówna, działaczka AZP i członkini Związku Niezależnej Młodzieży Socjalistycznej, siostra Andrzeja Munka – znanego reżysera powojennego i czołowego przedstawiciela polskiej szkoły filmowej. Munkowie byli zasymilowanymi i ochrzczonymi Żydami; zresztą Ludwik Munk, ojciec Krystyny, Andrzeja i Joanny, inżynier budowy dróg i mostów, współpracował z Cyrankiewiczem seniorem. Jak się okazało, panna odwzajemniała uczucia Józefa i para wkrótce się zaręczyła; łączyło ich nie tylko uczucie, lecz także wspólnota poglądów i ideałów.
Z czasem jednak początkujący pacyfista coraz bardziej zbliżał się do ruchu socjalistycznego: podjął współpracę z pismem „Naprzód”, związanym z Polską Partią Socjalistyczną (PPS). Publikowane na łamach „Naprzód” artykuły pióra młodego Józefa zyskały spore grono czytelników. On sam regularnie bywał na zebraniach PPS-u, organizowanych wówczas w mieszkaniu jednej z członkiń partii, Wandy Wasilewskiej. Kto wie, może to właśnie jej płomienne przemówienia, z których słynęła, skłoniły Cyrankiewicza do wstąpieniu w szeregi tej formacji? Bo Wanda była wyśmienitą mówczynią i organizatorką; cenili ją za to partyjni towarzysze. Co ciekawe, przyszła komunistka, wielbicielka Związku Radzieckiego, wpatrzona w towarzysza Stalina jak w obraz, wychowała się w domu przesyconym patriotycznymi ideami, w którym obowiązywał nie tylko kult dziadka poległego w powstaniu styczniowym, lecz także kult Piłsudskiego, zaczynającego swoją karierę polityczną właśnie w szeregach PPS. Zresztą jej ojciec, Leon Wasilewski, był legionistą i zagorzałym zwolennikiem Marszałka. Mówiono nawet, że Piłsudski został ojcem chrzestnym małej Wandy; była to jednak tylko plotka, którą chętnie powtarzano po wojnie, kiedy Wasilewska dała się poznać jako zatwardziała komunistka. Faktem natomiast jest, że Piłsudski bywał w jej rodzinnym domu, a mała Wanda często siadywała u niego na kolanach. Kiedy dorosła, nie podzieliła jednak ojcowskich sympatii; wprawdzie wstąpiła do PPS-u, ale związała się z lewym skrzydłem partii.
Zdaniem Karskiego największy wpływ na edukację polityczną przyszłego peerelowskiego premiera wywarł jednak zupełnie inny działacz socjalistyczny, Adam Ciołkosz, który traktował Cyrankiewicza niemal jak syna. Trzeba przyznać, że młody Józef doskonale sobie radził, skoro wkrótce stał się w partii postacią rozpoznawalną i równie znaną, jak Wasilewska; jednak w przeciwieństwie do tej ostatniej Cyrankiewiczowi nawet nie przyszło do głowy opowiadać się za współpracą z komunistami, co więcej – był zdeklarowanym przeciwnikiem takiego rozwiązania. Należy zwrócić uwagę, że socjalizm przed wojną w niczym nie przypominał tego, czym stał się dla obywateli PRL-u, a PPS cieszyło się niemałym poparciem społecznym, wygrywało dużo mandatów w wyborach powszechnych i skupiało w swoich szeregach bardzo wartościowych ludzi. Zresztą dla socjalistów nadrzędnym dobrem była niepodległa Polska. Z kolei dla komunistów sprawa polska nie miała żadnego znaczenia, najważniejsze zaś było dobro proletariackich mas, oczywiście pod skrzydłami Związku Radzieckiego, który powinien opanować całą Europę i zmienić ją w ponadnarodową Republikę Rad. W tę stronę ewaluowały ostatecznie poglądy samej Wandy Wasilewskiej.
Cyrankiewicz jako działacz partyjny radził sobie wyśmienicie; zyskał wkrótce renomę wyśmienitego przywódcy i organizatora, jednak działalność partyjna negatywnie wpłynęła na jego naukę, na którą zaangażowanemu politycznie młodemu człowiekowi zwyczajnie zabrakło czasu. W 1936 roku znowu było o nim głośno, a to za sprawą strajków, które wówczas wybuchły w Krakowie. Wszystko zaczęło się od brutalnie spacyfikowanego przez policję strajku robotnic Polskich Zakładach Gumowych „Semperit”; w odpowiedzi na ten incydent Okręgowy Komitet Robotniczy PPS, w porozumieniu z Radą Związków Zawodowych, ogłosił 23 marca 1936 roku strajk powszechny. Niemały udział w realizacji tego śmiałego przedsięwzięcia miał Józef Cyrankiewicz, który wpadł na, jak się okazało, bardzo dobry pomysł, aby dystrybucję wezwania do dobowego strajku powszechnego zlecić krakowskim taksówkarzom. W efekcie wiadomość dotarła do wszystkich robotników i udało się zorganizować strajk powszechny. Uwiecznieniem był wiec przed siedzibą związku kolejarzy, na którym młody działacz wygłosił płomienną mowę, przy okazji zduszając w zarodku plany przedłużenia strajku. Jednak mimo starań i posłuchu, jaki mówca zyskał wówczas wśród robotniczej braci, sama akcja strajkowa zakończyła się tragicznie; bezpośrednio bowiem po wspomnianym wiecu protestujący ruszyli tłumnie ulicą Warszawską, a zebrane tam oddziały policyjne zupełnie przypadkowo otworzyły do demonstrujących ogień i zabiły ośmiu robotników, co doprowadziło do eskalacji buntowniczych nastrojów. Wówczas sytuację opanował Cyrankiewicz: wbrew stanowisku komunistów, którzy opowiadali się za rozwiązaniem siłowym, osobiście namówił strajkujących do rozejścia się, zapobiegając tym samym zamieszkom ulicznym i związanemu z tym rozlewowi krwi.
Młody polityk brał także udział w innych wydarzeniach, gdyż był przeciwny wszelkim przejawom faszyzmu czy skrajnego nacjonalizmu, które dochodziły w Polsce do głosu, gdy faszyzm nabierał znaczenia na zachodzie Europy. Jak wspomina Wanda Załuska, znająca Cyrankiewicza z czasów studenckich, w okresie nasilonych działań antysemickich przyszły premier czynnie zaangażował się w obronę studentów narodowości żydowskiej: „Wtedy bojówki napadały na Żydów, tworzono getto ławkowe. Cyrankiewicz zwoływał swoich kolegów z PPS, tramwajarzy i murem chronili żydowskich studentów, odprowadzali ich do sal wykładowych”. Nic zatem dziwnego, że zaledwie dwudziestopięcioletni polityk cieszył się w szeregach PPS niekłamanym autorytetem i poważaniem, zyskał wręcz status nieformalnego przywódcy. W hierarchii partyjnej również piął się coraz wyżej, został nawet sekretarzem Okręgowego Komitetu Robotniczego PPS w Krakowie. Wróżono mu wielką karierę.
Tymczasem on sam przymierzał się do zmiany stanu cywilnego, gdyż jesienią 1939 roku planował stanąć na ślubnym kobiercu. Jego plany matrymonialne, podobnie jak błyskotliwą karierę polityczną, przerwał 1 września 1939 roku wybuch II wojny światowej.
Wojenna zawierucha
Biografowie zgodnie uznają, że II wojna światowa była cezurą w życiu Józefa Cyrankiewicza. Jak zauważa Piotr Lipiński, autor publikacji o wiecznym premierze PRL-u, „tak naprawdę mamy do czynienia z dwoma Cyrankiewiczami – z Cyrankiewiczem przedwojennym i z Cyrankiewiczem powojennym”; przyglądając się bliżej jego biografii, trudno się z tą opinią nie zgodzić.
Wraz z wybuchem wojny przyszły premier na dobre zapomniał o swoich wcześniejszych pacyfistycznych poglądach; jako zdatny do służby wojskowej mężczyzna został zmobilizowany i brał udział w kampanii wrześniowej jako artylerzysta. Jednak wojskowy epizod Cyrankiewicza nie trwał długo, gdyż już 15 września, po przegranej bitwie pod Tomaszowej, trafił do niemieckiej niewoli. Wraz z innymi jeńcami znalazł się w pociągu wiozącego ich do jednego z oflagów, a w czasie tej przymusowej podróży spotkał innego żołnierza, Jana Nowaka-Jeziorańskiego, późniejszego dyrektora rozgłośni Radia Wolna Europa. Jak wspominał po latach szef najczęściej słuchanej, a jednocześnie systematycznie zagłuszanej w PRL-u stacji radiowej, wszyscy pasażerowie myśleli o ucieczce, ale tylko jeden Cyrankiewicz trzeźwo oceniał jej szansę. Zasugerował on pozostałym jeńcom, aby poczekać do momentu, kiedy pociąg będzie przejeżdżał w okolicach podkrakowskich Łagiewnik, gdzie mieszkali jego znajomi, którzy mogli udzielić zbiegom doraźnej pomocy. Kurier z Warszawy wspominał potem, że ów młody oficer pod żadnym względem nie był podobny do „późniejszego spasionego jak wieprz współwłaściciela Polski Ludowej. Ten późniejszy Cyrankiewicz tak dalece różnił się od tego, którego poznałem w niewoli, że w latach powojennych podejrzewałem w nim przez jakiś czas Wallenroda, który w sposobnej chwili odegra rolę, jakiej nikt się po nim nie spodziewał”.
Cyrankiewiczowi udało się zrealizować swój zamiar: wraz z kilkoma innymi jeńcami zbiegł z pociągu właśnie w pobliżu Łagiewnik, skąd było niedaleko do jego rodzinnego miasta, Krakowa. Kiedy tylko udało mu się zdobyć cywilne ubranie, skierował się prosto do własnego domu, w którym zastał tylko matkę. Jak się okazało, ojciec i młodszy brat, Jerzy (dziewiętnastoletni student medycyny), którzy także służyli w wojsku, zostali internowani w Rumunii, podobnie zresztą jak przedstawiciele polskich władz, na czele z prezydentem Mościckim. Jerzemu Cyrankiewiczowi ostatecznie udało się przedostać na Bliski Wschód; walczył tam w szeregach Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich w Tobruku, a potem znalazł się w 2 Korpusie, z którym przebył kampanię włoską. Po wojnie nie chciał wrócić do socjalistycznej Polski i zamieszkał w Edynburgu, gdzie po skończeniu (rozpoczętych jeszcze w Polsce) studiów medycznych prowadził praktykę lekarską. Ze swoim bratem, peerelowskim dygnitarzem, nie utrzymywał żadnych kontaktów. Zresztą jeszcze przed wojną bracia niezbyt dobrze się dogadywali: dzieliła ich różnica, można nawet uznać, że przepaść poglądów politycznych, gdyż Jerzy poszedł w ślady ojca i został szczerym wszechpolakiem. Jak się okazało, wojna rozdzieliła Józefa także z ukochaną – Krystyna Munk, działająca w służbie medycznej, opuściła kraj, by dołączyć do formowanych we Francji polskich sił zbrojnych.
Cyrankiewicz krótko cieszył się pobytem w rodzinnym domu; jako zbieg słusznie obawiał się aresztowania przez władze okupacyjne, dlatego przeniósł się do znacznie jego zdaniem bezpieczniejszego mieszkania – mieszkania zaprzyjaźnionych Munków. Znalazł tam nie tylko schronienie, lecz także nową miłość: zakochał się w młodszej siostrze swojej byłej narzeczonej, Joannie, utalentowanej pianistce i tancerce, która jeszcze przed wojną udzielała się artystycznie na scenie awangardowego Teatru Artystów Cricot. W sierpniu 1940 roku para powiedziała sobie sakramentalne „tak”, a ceremonia zawarcia małżeństwa odbyła się w krakowskim kościele św. Szczepana.
Fakt założenia rodziny nie oznaczał jednak rozbratu z polityką. Gdy Cyrankiewicz brał ślub z Joanną, stał już na czele podziemnej organizacji PPS-WRN (ten drugi człon skrótu oznaczał: Wolność, Równość, Niepodległość) i nawiązywał ścisłą współpracę z generałem Tadeuszem Borem-Komorowskim, komendantem Obszaru Kraków Związku Walki Zbrojnej. Jako dowódca wysyłał regularnie sprawozdania do emigracyjnego rządu w Londynie. Swoim zwyczajem forsował też własne, nieszablonowe, a często nawet kontrowersyjne pomysły, jak chociażby propozycję, aby za pośrednictwem jego dawnej znajomej, Wandy Wasilewskiej, nawiązać kontakt z Sowietami i zaproponować im wspólną walkę z Rzeszą, co nie znalazło jednak uznania w oczach współpracowników. Dla zdecydowanej większości członków organizacji radziecka Rosja była takim samym wrogiem jak hitlerowskie Niemcy, dlatego pomysł spalił na panewce.
Cyrankiewicz wyjeżdżał często do Warszawy, gdzie odbywał tajne spotkania z innymi działaczami socjalistycznymi, w tym z Kazimierzem Pużakiem, organizatorem i sekretarzem generalnym PPS-WRN, oraz z Zygmuntem Zarembą, inicjatorem powołania Robotniczych Batalionów Obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku. Podróżując, Cyrankiewicz posługiwał się podrobioną legitymacją zatrudnionego w Warszawie inspektora „Społem”. To właśnie jego widziano na stanowisku pierwszego zastępcy delegata rządu na kraj. Istnieją także dowody, że był zaangażowany w pomoc Żydom w krakowskim getcie, natomiast Jan Karski, słynny kurier i emisariusz Polskiego Państwa Podziemnego, zawdzięcza mu życie.
W czerwcu 1940 roku Karski, przebywający wówczas na terenie Słowacji, wpadł w ręce gestapo. W tamtejszym więzieniu, nie będąc w stanie wytrzymać brutalnych tortur, próbował podciąć sobie żyły, ale został odratowany i przewieziony na teren okupowanej Polski. Gdy leżał w szpitalu w Nowym Sączu, zdawał sobie sprawę, że jeśli tylko poczuje się lepiej, znów trafi w ręce hitlerowskich oprawców, czego chciał uniknąć. „Dałem sygnał, że dłużej nie wytrzymam tortur, więc niech mi dostarczą albo truciznę, albo ratują – wspominał. – I Bór-Komorowski przysłał pigułkę cyjankali. Cyrankiewicz jednak wydał pieniądze PPS na zorganizowanie mojej ucieczki. «Tych pieniędzy potrzebowaliśmy na działalność partyjną, ale zdecydowałem, że powinniśmy ciebie ratować – nie zapomnij tego»”. Karskiego udało się rzeczywiście uratować, w trakcie brawurowo zorganizowanej akcji: łączniczka przysłana przez Cyrankiewicza zjawiła się w szpitalu w przebraniu zakonnicy i przekazała więźniowi instrukcję, zgodnie z którą miał on się wymknąć do drugiego skrzydła budynku, skąd mógł bezpiecznie wyskoczyć przez okno. Kiedy tylko Karski wydostał się z budynku, czekający na niego konspiratorzy z PPS-WRN bezzwłocznie zaprowadzili uciekiniera do bezpiecznego miejsca schronienia. Karski doskonale zdawał sobie sprawę, komu tak naprawdę zawdzięcza wolność, dlatego kiedy później aresztowano Cyrankiewicza, zgłosił się na ochotnika do bojówki, która miała go uwolnić; był jednak zbyt ważny dla polskiego podziemia, by dowództwo zgodziło się na jego udział w tak niebezpiecznej akcji.
Cyrankiewicz został aresztowany 18 kwietnia 1941 roku i osadzony w więzieniu przy ulicy Montelupich, w którym przebywał do września następnego roku. W śledztwie zachował się godnie i dzielnie, nie ujawnił żadnych kontaktów ani współpracowników. W trakcie pobytu w więzieniu początkowo pracował jako sanitariusz w ambulatorium, którym kierował współwięzień, a zarazem lekarz, Józef Garbień. We wrześniu wraz z Garbieniem i innym lekarzem, Emanuelem Hałaczem, zdecydował się na ucieczkę. W realizacji zamiaru Polakom miał pomóc więzień narodowości niemieckiej, także zatrudniony w ambulatorium, którego zadanie polegało na dostarczeniu do wskazanego punktu grypsu z planami ucieczki. Niestety gryps wpadł w ręce gestapo, w wyniku czego trzej niedoszli uciekinierzy zostali poddani okrutnemu śledztwu. Hałacz nie wytrzymał tortur i zmarł, natomiast bestialsko pobici, wręcz zmasakrowani Cyrankiewicz i Garbień, zakuci w kajdany, trafili do ciemnicy, gdzie jakimś cudem przetrwali kolejne siedem tygodni. Po wyjściu z ciemnicy Cyrankiewicz, w przeciwieństwie do towarzysza niedoli, nie powrócił do poprzedniego zajęcia w ambulatorium więziennym. Przez krótki okres pracował jako mechanik w więziennej pralni, angażując się przy tej okazji w akcję dożywania więźniów przetrzymywanych na Montelupich. Na początku września 1942 roku znalazł się w transporcie więźniów skierowanych do KL Auschwitz.
Cyrankiewicz wprawdzie przetrwał obozową gehennę, ale obóz koncentracyjny opuścił już jako zupełnie inny człowiek; pobyt w Auschwitz zmienił go nie tylko pod względem moralnym, lecz również politycznym.
Więzień nr 62933
Józef Cyrankiewicz do oświęcimskiego obozu trafił 4 kwietnia 1942 roku i otrzymał numer 62933. Wówczas też po raz pierwszy ogolono mu głowę do gołej skóry i później, kiedy odzyskał już wolność, golił ją w ten sposób do końca życia.
W wielu publikacjach, zwłaszcza tych poświęconych działalności rotmistrza Witolda Pileckiego, który na ochotnika przedostał się do Auschwitz i tam zorganizował ruch oporu pod nazwą Związku Organizacji Wojskowej (ZOW), można spotkać się z opinią, jakoby przyszły premier został w obozie konfidentem gestapo. Mało tego: Cyrankiewicz miał też handlować kosztownościami skradzionymi Żydom, pełnić funkcję gestapowskiego rajfura dostarczającego strażnikom młode Żydówki w wiadomych celach, a nawet wybierać ludzi przeznaczonych na śmierć w komorze gazowej. Wedle tej wersji po wojnie przypisał sobie wielkie zasługi i przedstawiał się jako twórca obozowego ruchu oporu; a w sali poświęconej obozowemu ruchowi oporu w obozowym muzeum, na poczesnym miejscu, widniało jego zdjęcie, podczas gdy fotografii Pileckiego wcale tam nie było. Pilecki natomiast podczas pobytu w obozie miał się dowiedzieć o konfidenckiej działalność Cyrankiewicza i właśnie to sprawiło, że ten ostatni, już jako premier, nawet nie kiwnął palcem, aby ułaskawić skazanego na śmierć rotmistrza.
Tymczasem nie ma żadnego wiarygodnego dowodu na to, by przyszły premier współpracował w obozie z gestapo! Wręcz przeciwnie: jego współwięzień, Stanisław Kłodziński, pracujący jako pielęgniarz w obozowym bloku szpitalnym wraz Cyrankiewiczem, w swoim opracowaniu Józef Cyrankiewicz w obozie oświęcimskim, które opublikowano w „Przeglądzie Lekarskim” w 1990 roku, zadaje kłam tym oskarżeniom. Stwierdza, że premier zapisał się „na trwałe w historii KL Auschwitz jako więzień konspirator, wyróżniający się bardzo silną indywidualnością odważny, przemyślny i doświadczony, umiejący podejmować oryginalne, bardzo ryzykowne i trafne decyzje w najtrudniejszych warunkach i sytuacjach obozowych. Jest to karta mało znana nawet historykom, a szerokim kręgom często w ogóle nieznana bądź uproszczona czy sfałszowana”. Kiedy Kłodziński pisał te słowa, Cyrankiewicz już nie żył, a obywatele polscy mieli za sobą pierwsze wolne wybory; autor nie miał więc żadnego interesu w tym, by wybielać współwięźnia z Auschwitz. Kwestią obozowej przeszłości peerelowskiego premiera zajęli się także profesjonalni historycy. W połowie lat osiemdziesiątych doktor Adam Cyra, obecnie starszy kustosz oświęcimskiego muzeum, zbierał materiały do książki o innym więźniu Auschwitz i członku obozowego ruchu oporu – cichociemnym podporuczniku Stefanie Jasieńskim, działającym pod pseudonimem „Urban”. Podczas dokładnego przeglądania wszystkich zachowanych dokumentów Cyra nigdy nie natrafił na żadne materiały czy dowody, które świadczyłyby o nagannej postawie Józefa Cyrankiewicza. Także Piotr Lipiński, autor poczytnej biografii premiera, nie zetknął się z żadnymi dowodami na konfidencką działalność Cyrankiewicza. Lipiński zresztą przyjrzał się uważnie wysuwanym pod adresem premiera oskarżeniom oraz związanym z tymi relacjami świadkom – i doszedł do wniosku, że ludzie, którzy opisują go jako konfidenta, „albo nie byli w tym obozie wtedy, kiedy był Cyrankiewicz, albo opisują fakty, które ewidentnie nie mogły mieć miejsca, bo z kolei Cyrankiewicz wówczas nie był w obozie”. Istnieje za to bogata faktografia związana z bohaterską rolą Józefa Cyrankiewicza w obozie, na czele z zachowanymi grypsami, wydanymi w formie książkowej w 2013 roku.
Prawdą natomiast jest, że Cyrankiewicz jako premier zachował zadziwiającą bierność wobec sprawy Pileckiego. Podczas pobytu w obozie siłą rzeczy dowiedział się o ruchu oporu organizowanym przez bohaterskiego rotmistrza, ale jego samego nigdy nie spotkał, natomiast słyszał o kierującym owym ruchem Tomaszu Serafińskim, bo właśnie pod takim nazwiskiem występował w obozie Pilecki. Zresztą sam rotmistrz w żadnym raporcie do Komendy Głównej AK, podobnie jak w raportach sporządzanych już po wojnie, nie wspomina o jakichkolwiek kontaktach z Cyrankiewiczem. W aktach procesowych próżno szukać wzmianki, jakoby premier w jakikolwiek sposób przyczynił się do skazania Pileckiego. „Obecnie nie ma także żadnych wiarygodnych dokumentów, które potwierdzałyby wyjątkowo negatywną rolę, jaką rzekomo miał odegrać Józef Cyrankiewicz podczas procesu rtm. Witolda Pileckiego w 1948 r. – twierdzi Adam Cyra. – W zaistniałej sytuacji niewątpliwie Józef Cyrankiewicz zachował się biernie, chociaż niewiele mógł pomóc, ponieważ wszelkie prośby o ułaskawienie rozpatrywał prezydent Bolesław Bierut, który rzadko korzystał z przysługujących mu uprawnień i z reguły zatwierdzał wcześniej zapadłe wyroki śmierci”.
Wiadomo natomiast, że Cyrankiewicz wprawdzie nigdy nie należał do ZOW, natomiast stał na czele komórki konspiracyjnej Organizacja Bojowa, w skład której weszło 140 więźniów, wcześniej członków PPS. W trudnej obozowej rzeczywistości organizował także żywność i leki dla chorych, a nawet podjął zamysł zorganizowania wśród więźniów powstania i planował ucieczkę, co mu się nie udało. Kiedy w jego baraku esesmani znaleźli cywilne ubranie i perukę, został skazany na powolną śmierć głodową w bunkrze śmierci. Uniknął jednak tak okrutnego końca: nowy komendant obozu, Artur Liebehenschel, po objęciu tej funkcji bezzwłocznie podjął decyzję o uwolnieniu skazańców. Pomimo tego traumatycznego doświadczenia Cyrankiewicz nadal kierował obozowym ruchem oporu, lecz już z oddziału zakaźnego obozowego szpitala, którego strażnicy niemieccy unikali jak ognia. Przebywał tam, symulując chorobę, co umożliwił mu zaprzyjaźniony pielęgniarz, robiący pacjentowi zastrzyki z nafty w nogę; dzięki temu lekarz mógł stwierdzić zgorzelinę, której w rzeczywistości nie było. Jak się okazuje, mało brakowało, a Cyrankiewicz stanąłby na czele powołanej latem 1944 roku Rady Wojskowej Oświęcim: został nominowany w październiku tego samego roku przez ówczesnego dowódcę Okręgu Śląskiego Armii Krajowej (AK), majora Zygmunta Waltera-Jankego. Co więcej, nominację „Rota”, jak brzmiał jeden z obozowych pseudonimów przyszłego premiera, poparł wcześniej inny więzień obozu, porucznik Wacław Stacherski (posługujący się pseudonimem „Nowina”), co też zadaje kłam oskarżeniom wysuwanym wobec premiera. Przecież oficer AK nie poparłby konfidenta i gestapowskiego rajfura. Jednak wspomniana nominacja została wstrzymana samowolnie przez zastępcę inspektora w Inspektoracie Bielskim AK. W owym czasie zresztą kierownictwo obozu wpadło na trop organizacji wojskowej działającej tuż pod ich nosem, ale Niemcom udało się jedynie ustalić pseudonim dowódcy i nic więcej.
Przypisy
Wstęp
M. Luxenberg-Łukowska, Bojkot mediów w stanie wojennym, https://dzieje.pl/artykuly-historyczne/bojkot-mediow-w-stanie-wojennym .
Rozdział I
P. Lipiński, Dać się pożreć, ale pożyć, w: P. Lipiński, Towarzysze Niejasnego. Kontynuacja książki „Bolesław Niejasny”. Opowieść o Bolesławie Bierucie, Forreście Gumpie polskiego komunizmu, Warszawa 2003, s. 122.
J. Karski, Jedno życie. Kompletna opowieść. Tom II (1939–1945). Inferno, Insignis Media, Kraków 2017, s. 115.
Ibidem.
Sympatyczny facet od odrąbywania rąk, rozmowa Macieja Tomaszewskiego z Piotrem Lipińskim, https://tvn24.pl/magazyn-tvn24/sympatyczny-facet-od-odrabywania-rak,72,1497 .
M. Szukała, 30 lat temu zmarł Józef Cyrankiewicz, najdłużej sprawujący swą funkcję premier PRL, https://dzieje.pl/aktualnosci/30-lat-temu-zmarl-jozef-cyrankiewicz-najdluzej-sprawujacy-swa-funkcje-premier-prl .
P. Lipiński, Dać się pożreć, ale pożyć, op. cit., s. 124.
A. Cyra, Józef Cyrankiewicz jako więzień KL Auschwitz, https://dzieje.pl/artykulyhistoryczne/jozef-cyrankiewicz-jako-wiezien-kl-auschwitz .
Sympatyczny facet..., op. cit.
A. Cyra, Józef Cyrankiewicz jako, op. cit.