- W empik go
Kronika pechowych wypadków. Tom 1. Kłopoty mnie kochają - ebook
Kronika pechowych wypadków. Tom 1. Kłopoty mnie kochają - ebook
Zosia, zwana przez przyjaciół Zojką, jest początkującą dziennikarką i marzy o tym, żeby wreszcie zainteresowała się nią redakcja jakiejś popularnej gazety. Ale nie jako podejrzaną o zabójstwo!
Pędząc na pociąg, tylko na chwilę spuszcza z oka torebkę, a potem znajduje w niej osobliwy dowód zbrodni wciśnięty do ciasta z kremem. Zojka ląduje na pierwszym miejscu listy podejrzanych i musi czym prędzej wyplątać się z tej afery. Niestety, wyjątkowo irytujący redaktor lokalnej gazety już zwęszył sensację…
Jakby tego było mało, Zojka musi jeszcze zażegnać konflikt z przystojnym, choć gburowatym sołtysem i przekonać kuzynkę, że wcale nie zamierzała podrywać jej narzeczonego.
Autorka przezabawnego cyklu „Kalina w malinach” powraca z nową serią komedii romantyczno-kryminalnych „Kronika pechowych wypadków”. Zojka i jej niefart gwarantują błyskawiczną poprawę humoru!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-830-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Nawet unijna._
_W tym konkretnym przypadku świnia okazała się świnią w znaczeniu podwójnym. Nie dość, że zaliczała się w rząd parzystokopytnych rodziny świniowatych, to jeszcze ośmieliła się świnię podłożyć i tym samym sprowadziła na Bogu ducha winną młodą kobietę kabałę większą niż dziura budżetowa trzeciej RP._
_Choć w rzeczywistości trudno było stwierdzić, czy za tarapaty Zojki bardziej odpowiadała świnia, babcia Zofia czy ona sama. Dość powiedzieć, że od świni się zaczęło i bynajmniej na świni skończyć się nie chciało._• ROZDZIAŁ PIERWSZY •
Pomiędzy ostatnim pociągnięciem szczoteczki do zębów a pierwszym łykiem porannej kawy Zojka uświadomiła sobie, że poniedziałkowy poranek to idealny moment, aby przestać się nad sobą użalać i na poważnie zabrać się za poszukiwanie pracy. By nie stracić świeżo nabytego zapału, rozsiadła się przy kuchennym stole, obkładając się prasą z całego minionego tygodnia, paczką kolorowych flamastrów i ciastkami z kawałkami czekolady. Była gotowa do podjęcia misji pod tytułem: _Jestem idealnym pracownikiem, tylko jeszcze o tym nie wiecie_.
Na początek schrupała jedno (nieco zwietrzałe) ciasteczko, następnie popiła je łykiem szybko stygnącej kawy, a na koniec westchnęła głęboko, opierając brodę na zaciśniętej pięści.
Od chwili, kiedy opuściła mury wymarzonej uczelni z tytułem magistra dziennikarstwa i komunikacji w kieszeni oraz z milionem ambitnych planów w głowie, minęło już kilka miesięcy. Od tamtej pory usilnie poszukiwała zatrudnienia, stopniowo obniżając poprzeczkę. Po tak długim czasie sama przed sobą musiała przyznać, że poprzeczka znajduje się już na tyle nisko, że nie przeciśnie się pod nią nawet mrówka.
Na wspomnienie chwili, kiedy pewnym siebie krokiem wkroczyła do siedziby największego krakowskiego dziennika i zapowiedziała, że jest zainteresowana podjęciem kariery zawodowej, nadal skręcała się ze wstydu. Równie spektakularnym sukcesem zakończyły się wizyty w rozgłośni radiowej, osiedlowej telewizji i redakcji pisemka o hodowli świnek morskich. W tym ostatnim przypadku wszystko wskazywało na powodzenie, jednak siadając na wskazanej przez redaktora-hodowcę kanapie, poczuła pod pośladkami coś miękkiego. Co prawda świnka nie ucierpiała, ale widząc jej przerażone, rozbiegane spojrzenie, Zojka stwierdziła, że lepiej będzie się ewakuować.
Tak, Zojka marzyła o karierze dziennikarskiej, ale coraz częściej towarzyszyła jej myśl, że na marzeniach się skończy.
Kawa zrobiła się zimna. Na dnie pudełka po ciasteczkach pozostały dwa malutkie okruszki i jeden pieg z czekolady. Zojka złapała go opuszką palca i łakomie oblizała, tłumacząc samą siebie, że kiedy nie ma się perspektyw na znalezienie wymarzonej pracy, a półki lodówki lśnią nie tylko śnieżną bielą, ale także pustkami, nie można marnować jedzenia. Nawet jeśli jedzenie stanowią okropnie kaloryczne ciasteczka, których data przydatności do spożycia pamięta pierwsze podrygi kapitalizmu.
Teraz, kiedy jej uwagi nie rozpraszały już nawet pozostałości po słodyczach, mogła skoncentrować się na poszukiwaniu pracy. Dzielnie przebrnęła przez stertę gazet, a nie znalazłszy nic spełniającego choć odrobinę jej i tak już niewielkie oczekiwania, uruchomiła nieco sfatygowanego laptopa i zalogowała się do serwisu dla poszukujących zatrudnienia.
W pierwszej kolejności ustaliła kryteria wyszukiwania, skupiając się na ofertach pracy w mediach i social mediach. Przejrzenie wszystkich dostępnych ogłoszeń zajęło jej pięć sekund i prawdopodobnie zepsuło humor na resztę dnia. Podobnych ogłoszeń było jak na lekarstwo, a jeśli już szczęśliwym zbiegiem okoliczności jakieś się nawinęło, zazwyczaj poszukiwano młodej osoby, z wieloletnim doświadczeniem i idealną aparycją. Na początku swoich zmagań z poszukiwaniem posady Zojka sądziła, że tak naprawdę chodzi o trzech różnych pracowników, ale liczne rozmowy kwalifikacyjne pozbawiły ją złudzeń. Na osłodę pozostała jej świadomość, że spełnia co najmniej jedno z wymagań. Była młoda. Jeszcze.
Po przejrzeniu ogłoszeń w kategorii _media_ Zojka odhaczyła w okienku ptaszka, który miał za zadanie wyśledzić dla niej pracę marzeń, i rozwinęła długą listę najnowszych ofert zatrudnienia w różnych branżach. AAA dziewczyny przyjmę, ulotki od sztuki, sprzątanie po godzinach, kurier z własnym samochodem, dyrektor handlowy z doświadczeniem, przedstawiciel handlowy, przedstawiciel medyczny, przedstawiciel ubezpieczeniowy… Do wyboru do koloru. Dziewczyna skrzywiła się boleśnie, uchyliła drzwiczki lodówki dla motywacji (i dla ochłodzenia, bo upał już jej doskwierał), po czym zajęła się przesiewaniem dostępnych ofert zatrudnienia i notowaniem niezbędnych namiarów.
Po półgodzinie trzymała w ręku wyszarpaną z notesu kartkę, na której zapisała numer firmy oferującej pracę przy redagowaniu publikacji kulinarnych i z zadowoloną miną sięgała po komórkę, by umówić się na spotkanie. Zanim zdążyła wykonać połączenie, telefon w jej ręku zawibrował, a do uszu Zojki dotarła znajoma melodyjka. Dziewczyna skrzywiła się, w duchu nakazując swojej komórce, aby natychmiast się rozłączyła. Widząc, że wcale się na to nie zanosi, dotknęła palcem zielonej słuchawki na wyświetlaczu i z lekkim wahaniem podniosła telefon do ucha.
– Pakuj się i wracaj do domu! – usłyszała.
– Nie ma mowy! Nigdzie się nie wybieram! – prychnęła. Przywykła do podobnych rozmów. Od kilku tygodni odbierała regularne telefony od rodziców, którzy zaniepokojeni sytuacją, usiłowali namówić ją na powrót do domu. Zojka nie zamierzała ich posłuchać. Choć wiedziała, że znalezienie w Krakowie wymarzonej pracy w zawodzie będzie graniczyło z cudem, miała świadomość, że wracając do rodzinnej miejscowości, o takim cudzie będzie mogła jedynie pomarzyć. Powoli nabierała doświadczenia w odpieraniu ataków matki.
– Ale ja się nie pytam, czy się wybierasz! – dobiegło ze słuchawki. – Ja się domyślam, że się nie wybierasz. Jednak tym razem nie masz wyboru! Zostaw wielkomiejską karierę, pakuj torbę i tyłek do pociągu z łaski swojej i jazda. Jesteś nam potrzebna!
– Co się dzieje? – zainteresowała się.
– Co się dzieje, co się dzieje… babuni się dzieje. Zwariowała na stare lata. Mówi, że bić będzie.
– Kogo?
– Tego nie powiedziała. A kiedy ojciec chciał ją odwiedzić i podpytać, wiesz, tak delikatnie, wyskoczyła z siekierą i go pogoniła.
– To rzeczywiście z nią niewesoło… – Zojka przełknęła ślinę.
– A żebyś wiedziała. Musisz przyjechać i się nią zająć.
– Ja?
– A ja? – obruszyła się matka. – Chciałam ci przypomnieć, że praktycznie to nie rozmawia ze mną od dwunastu lat. Tak naprawdę jedyną osobą z rodziny, którą chętnie wpuszcza do swojego domu, jesteś ty. Sama widzisz, że nie ma wyjścia, musisz przyjechać i zaopiekować się nią. Albo chociaż namówić na wizytę u psychiatry.
– Jeszcze mi życie miłe… – mruknęła Zojka, podchodząc do okna i skubiąc obeschnięte listki paprotki. – Mamo, ja nie kwestionuję tego, że babcia potrzebuje pomocy, ale nie mogę ot tak wyjechać i wszystko zostawić. – Jeden listek był wyjątkowo oporny. Zojka pociągnęła mocniej i z przerażeniem odkryła, że trzyma w powietrzu zbitkę wysuszonych korzeni. Doniczka uderzyła z trzaskiem o podłogę i potoczyła się pod kuchenny taboret. – Mam kwiaty do podlewania – dodała z wahaniem.
– Teraz można kupić takie specjalne dozowniki na wodę – odrzekła matka. Zojka skinęła głową. Odłożyła pozostałości paprotki na parapet i szarpnęła drzwiczki lodówki. – No, przyjedź, co ci szkodzi? – kusiła tymczasem matka. – Córcia, i tak nie masz pracy, a jak cię znam, to ty tam wegetujesz, a nie żyjesz, w tym Krakowie! Ile można?
– Daję sobie radę! – mruknęła Zojka, spoglądając smętnie na pęczek zwiędniętego koperku, dwa jajka i marchewkę z obgryzionym czubkiem. Sięgnęła po warzywo i schrupała kolejny kawałek. – Żyję oszczędnie, nie szastam pieniędzmi, a nawet trzymam dietę. Poza tym dzisiaj wybieram się na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy przy redakcji gazetki kulinarnej.
– Naprawdę? Bardzo mnie to cieszy, ale…
– Mamo, babcia da sobie radę. Przyjadę na weekend i porozmawiam z nią. Obiecuję. Nikogo nie ubije. Przynajmniej do soboty.
Na moment zapadła cisza przerywana jedynie odgłosem chrupania marchewki. Zojka oczekiwała kolejnych argumentów, ale matka najwyraźniej skapitulowała.
– Dobrze, córcia. Do zobaczenia. I powodzenia na rozmowie. Jestem pewna, że zrobisz furorę.
– Ja też – mruknęła Zojka, wypluwając do zlewu kawałek nadpsutej marchewki. – I lepiej żeby tak było, bo na kolację menu przewiduje kanapkę z koperkiem.
Kilka godzin później silnie zmotywowana Zojka jechała autobusem miejskim na ulicę Romanowicza, gdzie mieściła się siedziba firmy oferującej zajęcie przy redagowaniu gazetek kulinarnych. Wpatrując się w zakurzone okno pojazdu, dumała nad tym, jakim szczęśliwym zbiegiem okoliczności ta jedna oferta zapodziała się pomiędzy etatem ekspedientki na stoisku mięsnym i stażem dla fryzjerki. Może dzięki temu mało kto na nią trafi i konkurencja będzie niewielka?
Troszkę martwiło ją mizerne doświadczenie w kwestiach kulinarnych. Zojka nie przejawiała większych zainteresowań w tym kierunku. Zazwyczaj zjadała, co było pod ręką, rzadko gotowała i nigdy nie eksperymentowała z przyrządzaniem wykwintnych potraw jak trzustka cielęca z truflami czy chowder z przegrzebkami. Nie potrafiłaby nawet powiedzieć, czym jest chowder, czym przegrzebek i czy cielęcina ma trzustkę, choć nazwa wyrafinowanej potrawy zdawała się wskazywać, że owszem. Na pewnym etapie, oczywiście. Cóż, można śmiało rzec, że Zojka rzadko zaglądała do lodówki. Z tej prostej przyczyny, że ta przeważnie była pusta.
Kiedy dotarła na podany adres, poczuła się niewyraźnie. Kilka razy sprawdziła zapiski na poszarpanej kartce, a dla pewności odwróciła ją nawet do góry nogami. Wszystko wskazywało na to, że trafiła w dobre miejsce, choć zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna raz-dwa wziąć nogi za pas i ewakuować się w kierunku przystanku autobusowego. Z ponurą miną wpatrywała się w zardzewiałe pręty szerokiej bramy i niskie baraki za nią. W końcu ruszyła w kierunku wejścia, równocześnie zaciskając palce na trzymanym w kieszeni dezodorancie do stóp. Lepszej broni nie miała, więc żywiła nadzieję, że w razie niebezpieczeństwa sprej o zapachu lawendy pozbawi napastnika wzroku. Albo chociaż powali go aromatem.
Zapukała energicznie do czerwonych, mocno podniszczonych drzwi. Te otworzyły się po kilku długich minutach, ukazując w progu młodą dziewczynę z wytatuowanymi ramionami i nastroszoną, krótką blond fryzurą. Zojka przełknęła ślinę i szybko przyoblekła swój zawodowy uśmiech, ten zatytułowany: _Mam nadzieję, że jeszcze nie zakończyliście rekrutacji, bo właśnie przybyłam_.
– Do pracy? – obojętnie zapytała blondynka, przesuwając gumę do żucia z jednego kącika ust w drugi. – Tędy, proszszszę…
Kultura, pomyślała z ironią Zojka, zamykając za sobą drzwi i podążając za blondynką w głąb ponurego i niekoniecznie pięknie pachnącego korytarza. W pewnej chwili zahaczyła czubkiem buta o plastikową skrzynkę. Przerażona zauważyła, że cały korytarz usiany jest podobnymi pakunkami, z których wysypują się dojrzałe pomidory, przywiędnięte pory, obklejone grudkami błota ziemniaki. Pomyślała, że wie, skąd bierze się ten słodkawy, nieco mdlący zapach, ale szybko wyparła to inna myśl i zaniepokoiła się nie na żarty. Czy oni naprawdę każą mi coś ugotować? Tutaj?
– Kiedy zacznie się rozmowa? – zagadnęła idącą przodem kobietę.
– Rozmowa? – Blondynka parsknęła śmiechem. – A po co?
– No, żeby wyłonić… – Zojka machnęła ręką, nie wierząc we własne szczęście. – Nieważne. Czyli nikt się nie zgłosił? – wolała się upewnić.
– To nie jest praca marzeń – skwitowała kobieta i wzruszyła ramionami.
Mów za siebie, ponuro pomyślała Zojka, nie ty masz w perspektywie chleb z koperkiem na kolację i opiekę nad sfiksowaną babunią!
Nawet urodzona optymistka, jaką niezaprzeczalnie była Zojka, musiała przyznać, że lokalizacja redakcji mogła odstraszać najbardziej zdesperowanych ludzi pióra. Kulinaria nie były szczytem jej marzeń, ale teraz musiała złapać cokolwiek, by nie paść z głodu i mieć szansę dalej prowadzić poszukiwania swojej wymarzonej posady. Będzie pisać o zabielaniu pomidorowej, smażeniu kotletów i uprawie ziół doniczkowych. Może przy okazji sama nauczy się co nieco i ocali kolejną kupioną paprotkę?
– Proszszszę… – Blondynka szarpnęła za klamkę drzwi u wylotu korytarza i zaprosiła Zojkę do środka. – Zapraszam na stanowisko pracy.
– Tak od razu? – Stropiła się świeżo mianowana redaktorka publikacji kulinarnych. – Dzisiaj? Po południu? Nie od ósmej do szesnastej jak przyzwoici ludzie?
– W godzinach popołudniowych biorą mniej za wynajem studio.
– Jakiego studio, przepraszam?
– Zdjęciowego. – Blondynka spojrzała na Zojkę spod zmarszczonych brwi, równocześnie sięgając do stojącego nieopodal koszyka i wpychając jej w objęcia długaśnego ogórka. Zojka chwyciła warzywo oburącz i ze zgrozą podniosła na wysokość oczu. Potem potoczyła spojrzeniem po wnętrzu, rejestrując rozstawiony sprzęt fotograficzny i… czy to naprawdę kamera? A tam w kącie, czy to łóżko?
– Rany boskie! – Ścisnęła ogórka desperacko i wykonała zwrot w tył, ale napotkała zamknięte drzwi.
Blondynka ruszyła w kierunku statywu z aparatem i zaczęła coś ustawiać. Spojrzała z wyczekiwaniem na Zojkę. Z sąsiedniego pomieszczenia wyłonił się brodaty mężczyzna w koszulce z napisem _Lubię Dżem_. Pogryzał korniszona i zaciekawiony zerkał na przytulającą ogórka młodą kobietę.
Blondynka wskazała miejsce przed obiektywem.
– Wyskocz z ciuchów i bierzemy się do roboty! Mamy półtorej godziny! Potem wjeżdża Hipokryta.
– Hipokryta? – Zojka poczuła, że zaschło jej w ustach.
– Raper taki. Nagrywa kawałek promujący Nową Hutę. Idziesz czy nie? Przez telefon mówiłaś, że żadna praca nie hańbi…
– No, ale nie sądziłam, że to taka praca – wydukała Zojka, zerkając niespokojnie to na aparat, to na nakryte koronkową narzutą łóżko. – Nie zrozum mnie źle, ja nawet lubię ogórki, ale sądziłam, że będę o nich pisać.
– Do pisania akurat nie potrzebujemy. To co? Reflektujesz na zdjęcia?
– Nie. – Zojka powoli pokręciła głową, zaciskając wilgotne dłonie na ogórku. – Ja się do tego nie nadaję. Nigdy czegoś takiego nie robiłam i szczerze mówiąc, to nie wyobrażam sobie siebie w takiej roli. To trochę takie, no takie dziwne trochę i wydaje mi się, że tutaj potrzeba osoby doświadczonej w takich ekscesach.
– Tak myślisz? – Stropiona blondynka odsunęła się od aparatu i zamyślona spojrzała na Zojkę. – Nigdy na to nie patrzyłam pod tym kątem. Do tej pory wydawało mi się, że nie trzeba wielkiej filozofii do ułożenia kilku ogórków na półmisku.
– Na półmisku? – zdziwiła się Zojka.
– No, a na czym? Przecież wyraźnie napisałam w ogłoszeniu: „Potrzebna pomoc przy robieniu gazetki. Artykuły spożywcze”.
– Chodzi o…? – Zojka wolała się upewnić.
– No, przecież, że o gazetkę promocyjną do supermarketu!
– A nie o…? – Zojka przewróciła oczami, wskazując stojące w kącie pomieszczenia łóżko. Blondynka zapowietrzyła się z wrażenia.
– No co też ci chodzi po głowie! – wykrzyknęła. – To łóżko nie ma nic wspólnego z naszymi zdjęciami! Stoi tutaj, bo… stoi. Różni artyści rezerwują studio, co myślisz.
– Ja już nic nie myślę – mruknęła pod nosem Zojka, przytulając ogórka do piersi. – Pytanie, po co kazałaś mi z ciuchów wyskakiwać…
– Żebyś sobie tej szykownej bluzeczki nie zaplamiła. Ogórek to pół biedy, ale w planach mamy też truskawki, czereśnie i rybę po grecku. Można się upaprać. – Blondynka powróciła do aparatu.
Amator korniszonów podszedł do Zojki i ruchem głowy wskazał niedużą szafkę kuchenną, na której stały kolorowe naczynia, skrzynka z zieloną sałatą, deski do krojenia i noże. Zojka westchnęła i podkasała rękawy. Obawiała się, że każą jej pisać o skomplikowanych potrawach i składnikach spożywczych, których nie tylko nigdy nie próbowała, ale nawet nie widziała na oczy, a tymczasem okazuje się, że z piórem będzie miała do czynienia tylko w sytuacji, kiedy w jej ręce trafi kiepsko obskubana kura…
Głośne burczenie dobywające się z brzucha przypomniało Zojce, że żadna praca nie hańbi. No, prawie żadna, pomyślała, zerkając niespokojnie w stronę ustawionego nieopodal łóżka. Sięgnęła po ostry nóż i sprawnie pociachała ogórka, zastanawiając się w duchu, kto potem zjada wykorzystane do robienia zdjęć produkty spożywcze.