Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Kronika Podboju. Tom 2. Krew w piach - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
4249 pkt
punktów Virtualo

Kronika Podboju. Tom 2. Krew w piach - ebook

Wróciłem z podróży na daleką planetę. Wróciłem aby zwalczać tych, którzy przybyli na Ziemię przede mną i zamierzali ją podbić. Stałem się drapieżnikiem - śmiertelnie groźnym, ale tropionym także przez swoich.

Potem sprawy się skomplikowały. Zawarłem sojusz, dzięki któremu jeden klan najeźdźców stanął przeciwko dwóm innym. A teraz kosmos o mnie pyta...

W pierwszej części serii "Kronika Podboju. Nim wstanie dzieżń" Vladimir Wolff odleciał. W drugiej - wraca na Ziemię, by pokazać nam nierówną walkę między podzieloną ludzkością a najeźdźcami z kosmosu. Pierwsze skrzypce gra w niej Polska i weteran podróży międzygwiezdnych Alan Tarnowski.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368264357
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ DRUGI

Już od paru de­kad naj­ró­żniej­sze in­sty­tu­cje eu­ro­pej­skie oraz ame­ry­ka­ńskie trosz­czy­ły się o zdro­wie oby­wa­te­li, upa­tru­jąc pro­ble­mów w al­ko­ho­lu, ty­to­niu i cho­ro­bach prze­no­szo­nych dro­gą płcio­wą. Cza­sa­mi wspo­mi­na­ło się jesz­cze o zgub­nym wpły­wie cho­le­ste­ro­lu, bro­ni pal­nej i oczy­wi­ście o nar­ko­ty­kach. Ak­cje po­dej­mo­wa­ne w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu, na bil­l­bo­ar­dach i przez ochot­ni­ków do­cie­ra­jących do po­ten­cjal­nych za­in­te­re­so­wa­nych naj­częściej roz­bi­ja­ły się o mur obo­jęt­no­ści osób, któ­re to całe ględze­nie mia­ły gdzieś.

Nie ina­czej wy­gląda­ło to i tym ra­zem. W ma­łej sal­ce ukry­tej głębo­ko pod po­wierzch­nią zie­mi, w Kwa­te­rze Głów­nej Pak­tu Pó­łnoc­no­atlan­tyc­kie­go, zgro­ma­dzi­ło się pięć osób. W po­wie­trzu da­wa­ło się po­wie­sić sie­kie­rę. At­mos­fe­ra po­zo­sta­wa­ła gęsta od pa­pie­ro­so­we­go dymu, ale i z emo­cji. De­cy­zje, ja­kie za­pad­ną, prze­ło­żą się na dal­sze dzia­ła­nia, i nie cho­dzi­ło tu­taj o ko­lej­ne ma­new­ry jed­nej czy dwóch bry­gad, prze­su­ni­ęcie gru­py okrętów z Mo­rza Pó­łnoc­ne­go na Śró­dziem­ne bądź od­wrot­nie, czy też wy­sła­nie dy­wi­zjo­nu lot­ni­cze­go na wschod­nią flan­kę w celu jej wzmoc­nie­nia. Tu szło o re­al­ne nie­bez­pie­cze­ństwo.

Wśród ze­bra­nych pierw­sze skrzyp­ce gra­li ad­mi­rał Egil Bac­kam oraz ge­ne­rał Thor Ha­gen. Obaj two­rzy­li kom­pe­tent­ny duet. Dwaj po­zo­sta­li – Wal­ker i Hu­ghes – po­dob­nie jak Da­vis po­zo­sta­wa­li lu­dźmi słu­żb i kon­tak­ta­mi z na­ro­do­wy­mi agen­cja­mi wy­wia­dow­czy­mi.

– Co naj­mniej od ty­go­dnia ob­ser­wu­je­my wzmo­żo­ny ruch w chi­ńskich por­tach. Oba­wiam się, że w ci­ągu naj­bli­ższych dni spró­bu­ją wy­pro­wa­dzić flo­tę w mo­rze. Na ra­zie od­wo­ła­li prze­pust­ki i uzu­pe­łnia­ją za­pa­sy – świa­tło sączące się z pod­su­fi­to­wych pa­ne­li pod­kre­śla­ło bla­do­ść skó­ry ad­mi­ra­ła. – Ja­po­ńczy­cy za­re­agu­ją tak samo. Już za­częli prze­no­sić do­dat­ko­we siły na Oki­na­wę. Ro­sja­nie są bar­dziej po­wści­ągli­wi, ale te ćwi­cze­nia ra­kie­to­we na Sy­be­rii moc­no mnie nie­po­ko­ją.

– Co su­ge­ru­ją na­sze źró­dła w Mo­skwie? – za­py­tał Da­vis, mimo że w tym gro­nie był naj­ni­ższy ran­gą.

– To, że wła­dze są zdez­o­rien­to­wa­ne.

– Po­dob­nie jak my – ode­zwał się Wal­ker. – Na­pi­ęcie ro­śnie, a my nie wie­my, dla­cze­go tak się dzie­je.

– Roz­wi­ąza­nie może być prost­sze niż się nam wszyst­kim wy­da­je – Da­vis po­wie­dział to gło­śno i wy­ra­źnie. – Pa­no­wie, żar­ty się sko­ńczy­ły. Sto­imy wo­bec za­gro­że­nia, ja­kie­go wcze­śniej nie po­dej­rze­wa­li­śmy.

Na twa­rzach osób, do któ­rych zo­sta­ły skie­ro­wa­ne te sło­wa, nie od­ma­lo­wa­ły się emo­cje. Nie przy­wy­kli do hi­ste­ry­zo­wa­nia, tyl­ko do zde­cy­do­wa­nych dzia­łań. Ra­por­ty zna­li rów­nie do­brze jak Da­vis.

– Zmien­no­kszta­łt­ni… no po­wiem szcze­rze… – Hu­ghes za­nió­sł się krót­kim kasz­lem. – Pan, ma­jo­rze, oczy­wi­ście wie, co to ozna­cza?

– Nie do ko­ńca. Pro­si­łem o do­stęp do ra­por­tów do­wód­cy pierw­szej wy­pra­wy na Ep­si­lo­na i wci­ąż go nie otrzy­ma­łem. Może roz­mo­wa z Wal­te­rem Ho­me­rem coś by nam wy­ja­śni­ła.

– To nie­mo­żli­we – od­po­wie­dział Ha­gen.

– Nie żyje? – po­pie­przy­ło się bar­dziej niż Da­vis po­dej­rze­wał.

– Tego nie wie­my. _Ne­me­zis_ wraz z no­wy­mi osad­ni­ka­mi od­le­cia­ła na Ep­si­lo­na.

Sło­wo „od­le­cia­ła” nie bar­dzo pa­so­wa­ło do oko­licz­no­ści. Na­le­ża­ło po­wie­dzieć, że za­gi­ęła czas i prze­strzeń, prze­no­sząc się w inny za­kątek ko­smo­su. Był to jed­nak szcze­gół, na któ­ry nikt nie zwró­cił uwa­gi.

– Od tam­tej pory nie na­wi­ąza­li kon­tak­tu – Ha­gen za­ko­ńczył je­den wątek i za­raz prze­sze­dł do ko­lej­ne­go. – A co do zmien­no­kszta­łt­nych… no cóż… Ho­mer o nich nie wspo­mi­nał. We­dług jego re­la­cji na­po­tka­li dwie rasy. Z jed­ną na­wet pró­bo­wa­li pro­wa­dzić ne­go­cja­cje. Ta dru­ga oka­za­ła się bar­dziej wo­jow­ni­cza. Z wia­do­mych względów ta wie­dza jest za­strze­żo­na. Niech pan po­my­śli, co by się sta­ło, gdy­by pre­zy­dent USA opo­wie­dział o tym w me­diach.

– Ko­niec świa­ta gwa­ran­to­wa­ny – Bac­kam zro­bił kwa­śną minę. – Jak­by­śmy nie mie­li in­nych pro­ble­mów. Jed­nak ta for­ma ży­cia w ja­kiś spo­sób do­sta­ła się na Zie­mię, a my nie wie­my, jak i kie­dy to się sta­ło, ani co chce osi­ągnąć.

– Nie mamy też po­jęcia, ilu li­czy osob­ni­ków, a to wy­da­je się naj­wa­żniej­szą spra­wą – do­dał Wal­ker, za­pa­la­jąc ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa. – Oka­zu­je się, że na­sza obro­na przed za­gro­że­nia­mi z ko­smo­su jest czy­sto ilu­zo­rycz­na. Mamy ty­si­ące sa­te­li­tów i ża­den ni­cze­go nie za­uwa­żył.

– Z tych ty­si­ęcy, o któ­rych mó­wisz, tyl­ko parę pro­cent jest wy­ce­lo­wa­nych w to, co nas ota­cza, resz­ta ob­ser­wu­je na­szych wro­gów – Hu­ghes zdjął ma­ry­nar­kę i po­wie­sił ją na opar­ciu krze­sła. – To nie jest żad­na ta­jem­ni­ca.

– Mamy bazę na Ksi­ęży­cu i…

– Na Ksi­ęży­cu tak, na­to­miast ta na Mar­sie jest w po­wi­ja­kach. Upły­nie jesz­cze dużo cza­su, za­nim sta­nie się w pe­łni funk­cjo­nal­na. Na­to­miast sta­cja Al­pha… wi­ąże­my z nią spo­re na­dzie­je, ale to bar­dziej obiekt na­uko­wy i prze­my­sło­wy niż woj­sko­wy, cho­ciaż czy­ni­my od­po­wied­nie sta­ra­nia, by zo­stał w pe­łni au­to­no­micz­ny rów­nież pod tym względem. Dla­te­go ta ka­ta­stro­fa nad Flo­ry­dą tak nas nie­po­koi.

– Za­sta­na­wiam się, czy ci zmien­no­kszta­łt­ni… – Ha­ge­no­wi sło­wo z tru­dem prze­cho­dzi­ło przez gar­dło. Dla nie­go były to po­two­ry z pie­kła ro­dem.

– Dok­tor Wat­son mówi o nich orki.

– Cie­ka­we. Zda­je się, że mój wnuk mi o nich wspo­mi­nał. To z ja­kie­goś fil­mu…

– Chy­ba tak.

– Do­brze – Ha­gen wró­cił do prze­rwa­ne­go wąt­ku. – Za­sta­na­wiam się, czy są dla nas nie­bez­piecz­ni, a je­że­li tak, to do ja­kie­go stop­nia.

– Po­dej­rze­wam, że zwy­kły czło­wiek mó­głby mieć kło­po­ty z po­ko­na­niem ta­kiej be­stii.

– Cho­dzi­ło mi bar­dziej o wy­miar spo­łecz­ny – za­sępił się ge­ne­rał. – Na przy­kład czy któ­ryś z nas mó­głby się oka­zać… tym czy­mś.

Da­vis, jak i po­zo­sta­li, znie­ru­cho­mie­li. Że też wcze­śniej o tym nie po­my­śle­li. W chwi­li, gdy myśl zo­sta­ła wy­ar­ty­ku­ło­wa­na, wy­da­wa­ło się to ta­kie oczy­wi­ste. Naj­gor­sze, że w tym mo­men­cie nie ist­niał spo­sób na prze­pro­wa­dze­nie we­ry­fi­ka­cji.

– Słusz­ne spo­strze­że­nie.

– Wie­cie, co mam na my­śli. Po­dej­mu­je­my klu­czo­we de­cy­zje i ktoś je na­gle sa­bo­tu­je, a w re­zul­ta­cie na­sze sta­ra­nia nie przy­no­szą re­zul­ta­tów.

– Wy­da­je mi się, że to nie jest ta­kie pro­ste – Da­vis spró­bo­wał okre­ślić pro­blem. – To może za­dzia­łać wo­bec osób sa­mot­nych, pra­cu­jących zdal­nie lub tych, któ­re po­zo­sta­ją poza na­wia­sem spo­łe­cze­ństwa. Nie wy­obra­żam so­bie prze­mia­ny w pana ge­ne­ra­ła, nie mó­wi­ąc już o pre­zy­den­cie. Spo­ty­ka­cie się z set­ka­mi osób, ma­cie ro­dzi­ny, roz­ma­wia­cie. Pa­ńska żona po mi­nu­cie wie­dzia­ła­by, że coś jest nie tak.

– Czy­li że mogą przyj­mo­wać po­wło­kę, ale nie my­śli? – do­py­tał się tro­chę uspo­ko­jo­ny Ho­gen.

– Tak mi się wy­da­je. Pro­fe­sor Puri wci­ąż pro­wa­dzi ba­da­nia. To neu­ro­log – wy­ja­śnił, bo zda­je się Bac­kam i Hu­ghes nie bar­dzo wie­dzie­li, o kogo cho­dzi. – Zo­stał do­pusz­czo­ny do dru­gie­go osob­ni­ka, ma więc ma­te­riał po­rów­naw­czy.

– To jed­nak nie roz­wi­ązu­je pro­ble­mu. Wy­star­czy chwi­la, a szko­dy będą ka­ta­stro­fal­ne.

– Ktoś ich jed­nak eli­mi­nu­je – do­rzu­cił Wal­ker. – Roz­po­zna­je i po­sy­ła do dia­bła, czy­li tam, gdzie jest ich miej­sce. Je­że­li w Mo­skwie czy Pe­ki­nie do­ko­na­li prze­ło­mu i wie­dzą, co się kroi, to w tym mo­men­cie je­ste­śmy da­le­ko za nimi. Ma pan ja­kieś in­for­ma­cje na ten te­mat?

– Oba­wiam się, że je­dy­nie kil­ka lu­źnych spo­strze­żeń. Nic wi­ęcej – od­pa­rł Da­vis. – Moim zda­niem roz­wi­ąza­nia tej za­gad­ki nie na­le­ży szu­kać wśród nas.

– Czy­li że nie sto­ją za tym nasi wro­go­wie?

– Wro­go­wie w sen­sie Ro­sja­nie czy Chi­ńczy­cy? Nie. Ra­czej nie. Zmien­no­kszta­łt­nych ktoś za­bi­ja albo eli­mi­nu­ją się sami, co oso­bi­ście uwa­żam za mało praw­do­po­dob­ne. Je­że­li już, to za­gro­że­nie przy­by­ło wraz z nimi. To, czym lub kim ten za­bój­ca jest, po­zo­sta­je kwe­stią otwar­tą.

– A pan jak my­śli? – ca­łkiem po­wa­żnie za­py­tał ad­mi­rał Bac­kam.

– Po­dob­nie jak w przy­pad­ku zmien­no­kszta­łt­nych, to może być gru­pa.

– Dla­cze­go pan tak uwa­ża?

– Bio­rąc pod uwa­gę licz­bę miejsc, w któ­rych do­ko­na­no eli­mi­na­cji, jed­ne­mu osob­ni­ko­wi by­ło­by trud­no to osi­ągnąć. Taki za­bój­ca mu­sia­łby do­sko­na­le znać wszel­kie ziem­skie uwa­run­ko­wa­nia. Jed­ną eli­mi­na­cję od dru­giej dzie­lą re­la­tyw­nie krót­kie prze­rwy cza­so­we.

– Od dwu­na­stu do osiem­na­stu dni – Wal­ker zgo­dził się z Da­vi­sem. – Też zwró­ci­łem na to uwa­gę.

– I musi być, jak tam­ci, zmien­no­kszta­łt­nym, bo niby jak wto­pi­łby się w ziem­skie spo­łe­cze­ństwo?

– Może to on albo oni za­bi­ja­ją na­ukow­ców i po­zo­sta­łych przed­sta­wi­cie­li swo­jej rasy?

– Dla­te­go jak naj­szyb­ciej na­le­ży pod­jąć kro­ki zmie­rza­jące do po­chwy­ce­nia lub za­bi­cia tego cze­goś.

– Świet­na myśl, tyl­ko jak pan chce to zro­bić? – z krót­kie­go le­tar­gu ock­nął się Ha­gen.

– Ka­pi­tan Mo­re­au pod­su­nął mi pe­wien po­my­sł. Nie ukry­wam, że po­trze­bu­je­my od­po­wied­nie­go wspar­cia.

Prze­jście do kon­kre­tów wy­ra­źnie roz­lu­źni­ło at­mos­fe­rę. Na­wet ad­mi­rał Bac­kam prze­stał się spi­nać, czu­jąc, że zro­bi­li krok w do­brym kie­run­ku.

– Cze­go pan ocze­ku­je, ma­jo­rze? Zro­bi­my wszyst­ko, co w na­szej mocy.

– Tak do ko­ńca nie wie­my, z czym przyj­dzie się nam zmie­rzyć. Wy­tro­pie­nie tej be­stii to ro­bo­ta po­li­cyj­na. My­ślę, że z tym damy so­bie radę, lecz jej po­chwy­ce­nie to już zu­pe­łnie inna spra­wa. Zwy­kli śled­czy z tym so­bie nie po­ra­dzą.

– Skie­ru­je­my do tego za­da­nia nasz naj­lep­szy ze­spół – obie­cał Bac­kam. – Z tym nie po­win­no być pro­ble­mu.

– Nie cho­dzi o to, by szli za mną krok w krok – wy­ja­śnił Da­vis. – Nie wiem, do­kąd za­pro­wa­dzi nas do­cho­dze­nie, a to kom­pli­ku­je całą ope­ra­cję. Bar­dziej ocze­ki­wa­łbym wspó­łpra­cy z jed­nost­ka­mi dzia­ła­jący­mi na miej­scu.

– To da się zro­bić. KSK czy SAS. Obie gru­py są tak samo sku­tecz­ne. Po­roz­ma­wiam z mi­ni­stra­mi, a jak trze­ba będzie, to i z pre­mie­ra­mi po­szcze­gól­nych kra­jów. Ra­czej nie będą ro­bić kło­po­tów. Usta­li­my od­po­wied­nie kody i okre­śli­my ogól­ny plan dzia­ła­nia.

– Mogę ko­or­dy­no­wać ca­ło­ść – za­da­nia pod­jął się Wal­ker. – Już to wcze­śniej ro­bi­łem.

– Do­sko­na­le – ad­mi­rał spraw­dził go­dzi­nę. – Mu­szę iść. Cze­ka mnie roz­mo­wa z se­kre­ta­rzem. Pro­sił, bym go in­for­mo­wał na bie­żąco.

Bac­kam po­że­gnał się i wy­sze­dł. Rów­nież Ha­gen za­czął szy­ko­wać się do ode­jścia.

– Wszyst­ko w pa­ńskich rękach. Nie kry­ję, że to spo­ra od­po­wie­dzial­no­ść.

– Zro­bię, co w mo­jej mocy – nie zno­sił, gdy pod­wa­ża­no jego kom­pe­ten­cje, zresz­tą z tego, co wie­dział i tak nie dys­po­no­wa­li ni­kim lep­szym.

– Je­ste­śmy w kon­tak­cie.

Wy­jście ge­ne­ra­ła nie za­ko­ńczy­ło roz­mo­wy. Wal­ker i Hu­ghes ni­g­dzie się nie spie­szy­li.

– Któ­ry to już kry­zys na tę ska­lę w ci­ągu ostat­nich lat? Pi­ąty? Szó­sty? Za ka­żdym ra­zem prze­su­wa­my wska­zów­kę ze­ga­ra za­gła­dy o parę se­kund do przo­du – Hu­ghes pod­wi­nął rękaw ko­szu­li. – W ko­ńcu ktoś pęk­nie i na­stąpi ko­niec.

– Na­sza w tym gło­wa, żeby tak się nie sta­ło – rzu­cił Wal­ker ze swo­je­go miej­sca.

– Tym ra­zem ktoś moc­no roz­ko­ły­sał na­szą łódź – stwier­dził Da­vis. – Czu­ję się tak, jak­bym go­nił za cie­niem.

Zgo­da Bac­ka­ma była czy­stą for­mal­no­ścią. Już wcze­śniej dys­po­no­wał spo­rą swo­bo­dą w dzia­ła­niu, ale te­raz roz­hu­la się na do­bre. Wła­ści­wie nic już Da­vi­sa nie ogra­ni­cza­ło. Dys­po­no­wał wol­ną ręką w ka­żdym nie­mal aspek­cie. W su­mie uzy­skał kom­pe­ten­cje, któ­ry­mi nie­wie­lu dys­po­no­wa­ło.

Jak spie­przy spra­wę, upa­dek będzie tym bar­dziej bo­le­sny.

*

Noc spły­nęła na War­sza­wę, otu­la­jąc mia­sto ciem­nym we­lo­nem. Wi­ęk­szo­ść miesz­ka­ńców szy­ko­wa­ła się do snu, cho­ciaż nie wszy­scy. Noc­ne klu­by tęt­ni­ły ży­ciem. By­wal­cy sza­le­li przy ba­rach, a ich part­ner­ki na par­kie­tach. Mu­zy­ka ra­ni­ła uszy, a stro­bo­sko­po­we świa­tła oczy. Go­rza­ła lała się stru­mie­nia­mi. Na dłu­ższą metę le­d­wo da­wa­ło się to wy­trzy­mać.

Usta­wił się tak, by wi­dzieć jed­ną z lóż. Za­sia­da­jące w niej to­wa­rzy­stwo li­czy­ło parę osób. W in­nych oko­licz­no­ściach swo­ją uwa­gę sku­pi­łby na dziew­czy­nach, dziś so­bie da­ro­wał. Fa­ce­tów było trzech – dwóch młod­szych nad­ska­ki­wa­ło trzy­dzie­sto­pa­ro­lat­ko­wi, miz­drząc się do nie­go, jak­by był pan­ną na wy­da­niu.

– Co po­dać? – bar­man sko­ńczył na­le­wać wódę, sok ma­li­no­wy i ta­ba­sco do rzędu kie­lisz­ków i za­jął się mil­czącym go­ściem.

Ge­stem po­pro­sił o piwo, rzu­ca­jąc na blat 50-zło­to­wy bank­not. Tru­nek oka­zał się wod­ni­sty i zu­pe­łnie bez sma­ku. Ty­po­wy pro­dukt wiel­kie­go kon­cer­nu, któ­ry naj­le­piej od razu wy­lać do zle­wu.

– Za­ta­ńczysz?

Prze­je­chał wzro­kiem po szczu­płej, wręcz ano­rek­tycz­nej na­sto­lat­ce.

Po­kręcił gło­wą, prze­no­sząc spoj­rze­nie po­now­nie w stro­nę loży.

– Zła­mas – usły­szał pod swo­im ad­re­sem. Wca­le się tym nie prze­jął. Zna­la­zł się tu­taj w zu­pe­łnie in­nym celu.

Pa­nie opu­ści­ły fa­ce­tów, wy­cho­dząc na par­kiet. Z gło­śni­ków le­ciał bli­żej nie­okre­ślo­ny ło­mot, coś jak skrzy­żo­wa­nie hip-hopu z di­sco polo. Ja­zgot w ni­czym nie prze­szka­dzał ska­czącym po podświe­tla­nej podło­dze.

Jed­na z ho­stess za­nio­sła po­grążo­nej w ci­chej roz­mo­wie trój­ce bu­tel­kę szam­pa­na w srebr­nym wia­der­ku. Mężczy­źni nie­mal sty­ka­li się gło­wa­mi, spi­ja­jąc sło­wa ze swo­ich ust. Po paru mi­nu­tach naj­star­szy z nich wstał, kie­ru­jąc się w stro­nę to­a­let.

Wy­czuł szan­sę. Jesz­cze tro­chę i osza­le­je w tym ha­ła­sie.

WC zlo­ka­li­zo­wa­no tro­chę ni­żej niż głów­ną salę. Scho­dzi­ło się tam po paru schod­kach. Na ścia­nach po­ło­żo­no sza­re ka­fel­ki. Oświe­tle­nie sączy­ło się z pa­ne­li tuż przy podło­dze. W pra­wo pa­no­wie, na lewo pa­nie. Z dam­skiej do­cho­dzi­ły chi­cho­ty, z męskiej śpie­wy. Dwóch wy­że­lo­wa­nych twa­rzow­ców wy­to­czy­ło się na ko­ry­tarz, drąc ryje. Zda­je się, że re­pre­zen­to­wa­li cen­tral­ny woj­sko­wy klub spor­to­wy. Do­brze, że so­bie po­szli, bo tyl­ko kom­pli­ko­wa­li sy­tu­ację.

Tuż za drzwia­mi na­tknął się na di­le­ra, któ­ry wła­śnie prze­li­czał for­sę. Chło­pak uśmiech­nął się do nie­go głup­ko­wa­to.

– Mam jesz­cze kwas. Pasi?

Su­ge­stia, by spły­wał, spo­tka­ła się z nie­zro­zu­mie­niem. Jego spra­wa.

Cel za­szył się w jed­nej z ka­bin. Mężczy­zna wy­jął krót­kie ostrze z ręka­wa blu­zy. Nie ro­bił ta­kich rze­czy w miej­scach pu­blicz­nych, ale tym ra­zem prze­ciw­nik nie po­zo­sta­wił mu wy­bo­ru. Typ przez całą dobę po­zo­sta­wał w czy­imś to­wa­rzy­stwie albo za­szy­wał się w strze­żo­nym apar­ta­men­cie. Wy­jście do klu­bu uznał za je­dy­ną szan­sę.

W za­sa­dzie wie­dział, cze­go ma się spo­dzie­wać. Zbli­żył się ostro­żnie, z lek­ko unie­sio­ny­mi ręka­mi, już go­to­wy do wal­ki. Plan prze­wi­dy­wał szyb­ki atak i rów­nie szyb­ki od­wrót. W ci­ągu paru mi­nut musi zna­le­źć się na uli­cy. Po­tycz­ki z ochro­ną czy z po­li­cją pra­gnął unik­nąć za wszel­ką cenę.

Tego, że drzwi roz­pad­ną się w drza­zgi, a z ka­bi­ny wy­sko­czy jasz­czu­ro­po­dob­ny przed­sta­wi­ciel rasy, z któ­rą wal­czył od daw­na, nie prze­wi­dział. Stwór do­rów­nu­jący mu wzro­stem i masą wzbił się nie­mal pod su­fit i spa­dł na nie­go, pró­bu­jąc szpo­na­mi ro­ze­rwać gar­dło. Od­sko­czył w ostat­niej chwi­li, ale mimo to upa­dł na ple­cy. Kątem oka do­strze­gł, jak di­ler wy­trzesz­cza oczy, nic nie ro­zu­mie­jąc ze sce­ny, jaka roz­gry­wa­ła się przed jego ocza­mi.

Sam był so­bie win­ny. Mógł po­słu­chać do­brej rady.

Pod­kur­czył nogi. Mon­strum wy­ko­rzy­sta­ło oka­zję i rzu­ci­ło się na nie­go, pró­bu­jąc go przy­gnie­ść. Ode­pchni­ęcie spra­wi­ło, że po­now­nie zna­le­źli się o parę me­trów od sie­bie.

Su­kin­sy­na uni­ce­stwi­łby do­brze wy­mie­rzo­ny sztych pro­sto w ser­ce. Obaj o tym wie­dzie­li. Wy­twor­ny gar­ni­tur wi­siał te­raz na masz­ka­rze w strzępach. Za dłu­go to wszyst­ko trwa­ło. Spi­ęli się w mor­der­czej wy­mia­nie cio­sów, kop­ni­ęć, blo­ków i uni­ków. Mężczy­zna ci­ągle szu­kał do­god­ne­go spo­so­bu na za­da­nie osta­tecz­ne­go pchni­ęcia. Raz zna­la­zł się do­sta­tecz­nie bli­sko, wy­pro­wa­dza­jąc ude­rze­nie, któ­re zo­sta­ło spa­ro­wa­ne.

Od­sko­czy­li od sie­bie, ła­pi­ąc…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij