-
promocja
Kronika Podboju. Tom 2. Krew w piach - ebook
Kronika Podboju. Tom 2. Krew w piach - ebook
Wróciłem z podróży na daleką planetę. Wróciłem aby zwalczać tych, którzy przybyli na Ziemię przede mną i zamierzali ją podbić. Stałem się drapieżnikiem - śmiertelnie groźnym, ale tropionym także przez swoich.
Potem sprawy się skomplikowały. Zawarłem sojusz, dzięki któremu jeden klan najeźdźców stanął przeciwko dwóm innym. A teraz kosmos o mnie pyta...
W pierwszej części serii "Kronika Podboju. Nim wstanie dzieżń" Vladimir Wolff odleciał. W drugiej - wraca na Ziemię, by pokazać nam nierówną walkę między podzieloną ludzkością a najeźdźcami z kosmosu. Pierwsze skrzypce gra w niej Polska i weteran podróży międzygwiezdnych Alan Tarnowski.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Science Fiction |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368264357 |
| Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Już od paru dekad najróżniejsze instytucje europejskie oraz amerykańskie troszczyły się o zdrowie obywateli, upatrując problemów w alkoholu, tytoniu i chorobach przenoszonych drogą płciową. Czasami wspominało się jeszcze o zgubnym wpływie cholesterolu, broni palnej i oczywiście o narkotykach. Akcje podejmowane w środkach masowego przekazu, na billboardach i przez ochotników docierających do potencjalnych zainteresowanych najczęściej rozbijały się o mur obojętności osób, które to całe ględzenie miały gdzieś.
Nie inaczej wyglądało to i tym razem. W małej salce ukrytej głęboko pod powierzchnią ziemi, w Kwaterze Głównej Paktu Północnoatlantyckiego, zgromadziło się pięć osób. W powietrzu dawało się powiesić siekierę. Atmosfera pozostawała gęsta od papierosowego dymu, ale i z emocji. Decyzje, jakie zapadną, przełożą się na dalsze działania, i nie chodziło tutaj o kolejne manewry jednej czy dwóch brygad, przesunięcie grupy okrętów z Morza Północnego na Śródziemne bądź odwrotnie, czy też wysłanie dywizjonu lotniczego na wschodnią flankę w celu jej wzmocnienia. Tu szło o realne niebezpieczeństwo.
Wśród zebranych pierwsze skrzypce grali admirał Egil Backam oraz generał Thor Hagen. Obaj tworzyli kompetentny duet. Dwaj pozostali – Walker i Hughes – podobnie jak Davis pozostawali ludźmi służb i kontaktami z narodowymi agencjami wywiadowczymi.
– Co najmniej od tygodnia obserwujemy wzmożony ruch w chińskich portach. Obawiam się, że w ciągu najbliższych dni spróbują wyprowadzić flotę w morze. Na razie odwołali przepustki i uzupełniają zapasy – światło sączące się z podsufitowych paneli podkreślało bladość skóry admirała. – Japończycy zareagują tak samo. Już zaczęli przenosić dodatkowe siły na Okinawę. Rosjanie są bardziej powściągliwi, ale te ćwiczenia rakietowe na Syberii mocno mnie niepokoją.
– Co sugerują nasze źródła w Moskwie? – zapytał Davis, mimo że w tym gronie był najniższy rangą.
– To, że władze są zdezorientowane.
– Podobnie jak my – odezwał się Walker. – Napięcie rośnie, a my nie wiemy, dlaczego tak się dzieje.
– Rozwiązanie może być prostsze niż się nam wszystkim wydaje – Davis powiedział to głośno i wyraźnie. – Panowie, żarty się skończyły. Stoimy wobec zagrożenia, jakiego wcześniej nie podejrzewaliśmy.
Na twarzach osób, do których zostały skierowane te słowa, nie odmalowały się emocje. Nie przywykli do histeryzowania, tylko do zdecydowanych działań. Raporty znali równie dobrze jak Davis.
– Zmiennokształtni… no powiem szczerze… – Hughes zaniósł się krótkim kaszlem. – Pan, majorze, oczywiście wie, co to oznacza?
– Nie do końca. Prosiłem o dostęp do raportów dowódcy pierwszej wyprawy na Epsilona i wciąż go nie otrzymałem. Może rozmowa z Walterem Homerem coś by nam wyjaśniła.
– To niemożliwe – odpowiedział Hagen.
– Nie żyje? – popieprzyło się bardziej niż Davis podejrzewał.
– Tego nie wiemy. _Nemezis_ wraz z nowymi osadnikami odleciała na Epsilona.
Słowo „odleciała” nie bardzo pasowało do okoliczności. Należało powiedzieć, że zagięła czas i przestrzeń, przenosząc się w inny zakątek kosmosu. Był to jednak szczegół, na który nikt nie zwrócił uwagi.
– Od tamtej pory nie nawiązali kontaktu – Hagen zakończył jeden wątek i zaraz przeszedł do kolejnego. – A co do zmiennokształtnych… no cóż… Homer o nich nie wspominał. Według jego relacji napotkali dwie rasy. Z jedną nawet próbowali prowadzić negocjacje. Ta druga okazała się bardziej wojownicza. Z wiadomych względów ta wiedza jest zastrzeżona. Niech pan pomyśli, co by się stało, gdyby prezydent USA opowiedział o tym w mediach.
– Koniec świata gwarantowany – Backam zrobił kwaśną minę. – Jakbyśmy nie mieli innych problemów. Jednak ta forma życia w jakiś sposób dostała się na Ziemię, a my nie wiemy, jak i kiedy to się stało, ani co chce osiągnąć.
– Nie mamy też pojęcia, ilu liczy osobników, a to wydaje się najważniejszą sprawą – dodał Walker, zapalając kolejnego papierosa. – Okazuje się, że nasza obrona przed zagrożeniami z kosmosu jest czysto iluzoryczna. Mamy tysiące satelitów i żaden niczego nie zauważył.
– Z tych tysięcy, o których mówisz, tylko parę procent jest wycelowanych w to, co nas otacza, reszta obserwuje naszych wrogów – Hughes zdjął marynarkę i powiesił ją na oparciu krzesła. – To nie jest żadna tajemnica.
– Mamy bazę na Księżycu i…
– Na Księżycu tak, natomiast ta na Marsie jest w powijakach. Upłynie jeszcze dużo czasu, zanim stanie się w pełni funkcjonalna. Natomiast stacja Alpha… wiążemy z nią spore nadzieje, ale to bardziej obiekt naukowy i przemysłowy niż wojskowy, chociaż czynimy odpowiednie starania, by został w pełni autonomiczny również pod tym względem. Dlatego ta katastrofa nad Florydą tak nas niepokoi.
– Zastanawiam się, czy ci zmiennokształtni… – Hagenowi słowo z trudem przechodziło przez gardło. Dla niego były to potwory z piekła rodem.
– Doktor Watson mówi o nich orki.
– Ciekawe. Zdaje się, że mój wnuk mi o nich wspominał. To z jakiegoś filmu…
– Chyba tak.
– Dobrze – Hagen wrócił do przerwanego wątku. – Zastanawiam się, czy są dla nas niebezpieczni, a jeżeli tak, to do jakiego stopnia.
– Podejrzewam, że zwykły człowiek mógłby mieć kłopoty z pokonaniem takiej bestii.
– Chodziło mi bardziej o wymiar społeczny – zasępił się generał. – Na przykład czy któryś z nas mógłby się okazać… tym czymś.
Davis, jak i pozostali, znieruchomieli. Że też wcześniej o tym nie pomyśleli. W chwili, gdy myśl została wyartykułowana, wydawało się to takie oczywiste. Najgorsze, że w tym momencie nie istniał sposób na przeprowadzenie weryfikacji.
– Słuszne spostrzeżenie.
– Wiecie, co mam na myśli. Podejmujemy kluczowe decyzje i ktoś je nagle sabotuje, a w rezultacie nasze starania nie przynoszą rezultatów.
– Wydaje mi się, że to nie jest takie proste – Davis spróbował określić problem. – To może zadziałać wobec osób samotnych, pracujących zdalnie lub tych, które pozostają poza nawiasem społeczeństwa. Nie wyobrażam sobie przemiany w pana generała, nie mówiąc już o prezydencie. Spotykacie się z setkami osób, macie rodziny, rozmawiacie. Pańska żona po minucie wiedziałaby, że coś jest nie tak.
– Czyli że mogą przyjmować powłokę, ale nie myśli? – dopytał się trochę uspokojony Hogen.
– Tak mi się wydaje. Profesor Puri wciąż prowadzi badania. To neurolog – wyjaśnił, bo zdaje się Backam i Hughes nie bardzo wiedzieli, o kogo chodzi. – Został dopuszczony do drugiego osobnika, ma więc materiał porównawczy.
– To jednak nie rozwiązuje problemu. Wystarczy chwila, a szkody będą katastrofalne.
– Ktoś ich jednak eliminuje – dorzucił Walker. – Rozpoznaje i posyła do diabła, czyli tam, gdzie jest ich miejsce. Jeżeli w Moskwie czy Pekinie dokonali przełomu i wiedzą, co się kroi, to w tym momencie jesteśmy daleko za nimi. Ma pan jakieś informacje na ten temat?
– Obawiam się, że jedynie kilka luźnych spostrzeżeń. Nic więcej – odparł Davis. – Moim zdaniem rozwiązania tej zagadki nie należy szukać wśród nas.
– Czyli że nie stoją za tym nasi wrogowie?
– Wrogowie w sensie Rosjanie czy Chińczycy? Nie. Raczej nie. Zmiennokształtnych ktoś zabija albo eliminują się sami, co osobiście uważam za mało prawdopodobne. Jeżeli już, to zagrożenie przybyło wraz z nimi. To, czym lub kim ten zabójca jest, pozostaje kwestią otwartą.
– A pan jak myśli? – całkiem poważnie zapytał admirał Backam.
– Podobnie jak w przypadku zmiennokształtnych, to może być grupa.
– Dlaczego pan tak uważa?
– Biorąc pod uwagę liczbę miejsc, w których dokonano eliminacji, jednemu osobnikowi byłoby trudno to osiągnąć. Taki zabójca musiałby doskonale znać wszelkie ziemskie uwarunkowania. Jedną eliminację od drugiej dzielą relatywnie krótkie przerwy czasowe.
– Od dwunastu do osiemnastu dni – Walker zgodził się z Davisem. – Też zwróciłem na to uwagę.
– I musi być, jak tamci, zmiennokształtnym, bo niby jak wtopiłby się w ziemskie społeczeństwo?
– Może to on albo oni zabijają naukowców i pozostałych przedstawicieli swojej rasy?
– Dlatego jak najszybciej należy podjąć kroki zmierzające do pochwycenia lub zabicia tego czegoś.
– Świetna myśl, tylko jak pan chce to zrobić? – z krótkiego letargu ocknął się Hagen.
– Kapitan Moreau podsunął mi pewien pomysł. Nie ukrywam, że potrzebujemy odpowiedniego wsparcia.
Przejście do konkretów wyraźnie rozluźniło atmosferę. Nawet admirał Backam przestał się spinać, czując, że zrobili krok w dobrym kierunku.
– Czego pan oczekuje, majorze? Zrobimy wszystko, co w naszej mocy.
– Tak do końca nie wiemy, z czym przyjdzie się nam zmierzyć. Wytropienie tej bestii to robota policyjna. Myślę, że z tym damy sobie radę, lecz jej pochwycenie to już zupełnie inna sprawa. Zwykli śledczy z tym sobie nie poradzą.
– Skierujemy do tego zadania nasz najlepszy zespół – obiecał Backam. – Z tym nie powinno być problemu.
– Nie chodzi o to, by szli za mną krok w krok – wyjaśnił Davis. – Nie wiem, dokąd zaprowadzi nas dochodzenie, a to komplikuje całą operację. Bardziej oczekiwałbym współpracy z jednostkami działającymi na miejscu.
– To da się zrobić. KSK czy SAS. Obie grupy są tak samo skuteczne. Porozmawiam z ministrami, a jak trzeba będzie, to i z premierami poszczególnych krajów. Raczej nie będą robić kłopotów. Ustalimy odpowiednie kody i określimy ogólny plan działania.
– Mogę koordynować całość – zadania podjął się Walker. – Już to wcześniej robiłem.
– Doskonale – admirał sprawdził godzinę. – Muszę iść. Czeka mnie rozmowa z sekretarzem. Prosił, bym go informował na bieżąco.
Backam pożegnał się i wyszedł. Również Hagen zaczął szykować się do odejścia.
– Wszystko w pańskich rękach. Nie kryję, że to spora odpowiedzialność.
– Zrobię, co w mojej mocy – nie znosił, gdy podważano jego kompetencje, zresztą z tego, co wiedział i tak nie dysponowali nikim lepszym.
– Jesteśmy w kontakcie.
Wyjście generała nie zakończyło rozmowy. Walker i Hughes nigdzie się nie spieszyli.
– Który to już kryzys na tę skalę w ciągu ostatnich lat? Piąty? Szósty? Za każdym razem przesuwamy wskazówkę zegara zagłady o parę sekund do przodu – Hughes podwinął rękaw koszuli. – W końcu ktoś pęknie i nastąpi koniec.
– Nasza w tym głowa, żeby tak się nie stało – rzucił Walker ze swojego miejsca.
– Tym razem ktoś mocno rozkołysał naszą łódź – stwierdził Davis. – Czuję się tak, jakbym gonił za cieniem.
Zgoda Backama była czystą formalnością. Już wcześniej dysponował sporą swobodą w działaniu, ale teraz rozhula się na dobre. Właściwie nic już Davisa nie ograniczało. Dysponował wolną ręką w każdym niemal aspekcie. W sumie uzyskał kompetencje, którymi niewielu dysponowało.
Jak spieprzy sprawę, upadek będzie tym bardziej bolesny.
*
Noc spłynęła na Warszawę, otulając miasto ciemnym welonem. Większość mieszkańców szykowała się do snu, chociaż nie wszyscy. Nocne kluby tętniły życiem. Bywalcy szaleli przy barach, a ich partnerki na parkietach. Muzyka raniła uszy, a stroboskopowe światła oczy. Gorzała lała się strumieniami. Na dłuższą metę ledwo dawało się to wytrzymać.
Ustawił się tak, by widzieć jedną z lóż. Zasiadające w niej towarzystwo liczyło parę osób. W innych okolicznościach swoją uwagę skupiłby na dziewczynach, dziś sobie darował. Facetów było trzech – dwóch młodszych nadskakiwało trzydziestoparolatkowi, mizdrząc się do niego, jakby był panną na wydaniu.
– Co podać? – barman skończył nalewać wódę, sok malinowy i tabasco do rzędu kieliszków i zajął się milczącym gościem.
Gestem poprosił o piwo, rzucając na blat 50-złotowy banknot. Trunek okazał się wodnisty i zupełnie bez smaku. Typowy produkt wielkiego koncernu, który najlepiej od razu wylać do zlewu.
– Zatańczysz?
Przejechał wzrokiem po szczupłej, wręcz anorektycznej nastolatce.
Pokręcił głową, przenosząc spojrzenie ponownie w stronę loży.
– Złamas – usłyszał pod swoim adresem. Wcale się tym nie przejął. Znalazł się tutaj w zupełnie innym celu.
Panie opuściły facetów, wychodząc na parkiet. Z głośników leciał bliżej nieokreślony łomot, coś jak skrzyżowanie hip-hopu z disco polo. Jazgot w niczym nie przeszkadzał skaczącym po podświetlanej podłodze.
Jedna z hostess zaniosła pogrążonej w cichej rozmowie trójce butelkę szampana w srebrnym wiaderku. Mężczyźni niemal stykali się głowami, spijając słowa ze swoich ust. Po paru minutach najstarszy z nich wstał, kierując się w stronę toalet.
Wyczuł szansę. Jeszcze trochę i oszaleje w tym hałasie.
WC zlokalizowano trochę niżej niż główną salę. Schodziło się tam po paru schodkach. Na ścianach położono szare kafelki. Oświetlenie sączyło się z paneli tuż przy podłodze. W prawo panowie, na lewo panie. Z damskiej dochodziły chichoty, z męskiej śpiewy. Dwóch wyżelowanych twarzowców wytoczyło się na korytarz, drąc ryje. Zdaje się, że reprezentowali centralny wojskowy klub sportowy. Dobrze, że sobie poszli, bo tylko komplikowali sytuację.
Tuż za drzwiami natknął się na dilera, który właśnie przeliczał forsę. Chłopak uśmiechnął się do niego głupkowato.
– Mam jeszcze kwas. Pasi?
Sugestia, by spływał, spotkała się z niezrozumieniem. Jego sprawa.
Cel zaszył się w jednej z kabin. Mężczyzna wyjął krótkie ostrze z rękawa bluzy. Nie robił takich rzeczy w miejscach publicznych, ale tym razem przeciwnik nie pozostawił mu wyboru. Typ przez całą dobę pozostawał w czyimś towarzystwie albo zaszywał się w strzeżonym apartamencie. Wyjście do klubu uznał za jedyną szansę.
W zasadzie wiedział, czego ma się spodziewać. Zbliżył się ostrożnie, z lekko uniesionymi rękami, już gotowy do walki. Plan przewidywał szybki atak i równie szybki odwrót. W ciągu paru minut musi znaleźć się na ulicy. Potyczki z ochroną czy z policją pragnął uniknąć za wszelką cenę.
Tego, że drzwi rozpadną się w drzazgi, a z kabiny wyskoczy jaszczuropodobny przedstawiciel rasy, z którą walczył od dawna, nie przewidział. Stwór dorównujący mu wzrostem i masą wzbił się niemal pod sufit i spadł na niego, próbując szponami rozerwać gardło. Odskoczył w ostatniej chwili, ale mimo to upadł na plecy. Kątem oka dostrzegł, jak diler wytrzeszcza oczy, nic nie rozumiejąc ze sceny, jaka rozgrywała się przed jego oczami.
Sam był sobie winny. Mógł posłuchać dobrej rady.
Podkurczył nogi. Monstrum wykorzystało okazję i rzuciło się na niego, próbując go przygnieść. Odepchnięcie sprawiło, że ponownie znaleźli się o parę metrów od siebie.
Sukinsyna unicestwiłby dobrze wymierzony sztych prosto w serce. Obaj o tym wiedzieli. Wytworny garnitur wisiał teraz na maszkarze w strzępach. Za długo to wszystko trwało. Spięli się w morderczej wymianie ciosów, kopnięć, bloków i uników. Mężczyzna ciągle szukał dogodnego sposobu na zadanie ostatecznego pchnięcia. Raz znalazł się dostatecznie blisko, wyprowadzając uderzenie, które zostało sparowane.
Odskoczyli od siebie, łapiąc…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej