Kronika ślubnych wypadków - ebook
Kronika ślubnych wypadków - ebook
Pani inżynier Firth Williams jest ostatnio trochę zajęta. Nadzoruje budowę na terenie posiadłości Whellerby i organizuje wieczór panieński Saffron, przyrodniej siostry. To niby nic wielkiego, tyle że siostra wychodzi za gwiazdę popu. Wystarczy jedno potknięcie, a tabloidy nie zostawią na rodzinie suchej nitki. No i ten irytujący zarządca Whellerby. Jest pomocny, ale w dzisiejszym świecie nie ma nic za darmo. Czego właściwie chce i o jaką przysługę poprosi? Tak, Firth Williams ma stanowczo za dużo na głowie…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9767-5 |
Rozmiar pliku: | 634 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień układał się przyjemnie do momentu pojawienia się George’a Challonera.
Odkąd przyjechałam do Yorkshire, padało niemal codziennie, ale tego ranka obudziły mnie jasne promienie słońca. Cudownym zrządzeniem losu silnik Audrey zapalił od razu i jadąc wiejskimi drogami do Whellerby Hall, nuciłam radośnie pod nosem.
Kiedy dotarłam na miejsce, posępny zazwyczaj brygadzista Frank powitał mnie uśmiechem. Mówiąc dokładniej, jego twarz, zazwyczaj nieruchoma i zastygła w ponurą maskę, na chwilę się rozluźniła. Ja jednak pod wpływem dobrego nastroju byłam gotowa uznać to za uśmiech. Zawsze jakaś odmiana.
Płynny cement pojawił się punktualnie. Obserwowałam uważnie, jak robotnicy wlewają go do wzmocnionych stalą szalunków pod fundamenty. Wyraźnie znali się na swojej robocie, ja zaś zawczasu sprawdziłam jakość cementu. Na budowie panowało z początku spore zamieszanie, ale teraz mogłam już oznajmić Hugh, że działamy zgodnie z planem.
Phi.
Wszystko miało się odbyć według planu. Dokładnie to sobie przemyślałam.
1. Zdobyć doświadczenie na budowie.
2. Załapać się na duży zagraniczny projekt budowlany.
3. Otrzymać awans na starszego inżyniera.
Ponieważ byłam świetna w planowaniu, dopilnowałam, żeby wszystkie założone cele były konkretne, wymierne, możliwe do osiągnięcia, realistyczne i określone w czasie. Zamierzałam otrzymać awans najpóźniej przed trzydziestką, posadę zagraniczną pod koniec roku, a doświadczenie zawodowe zdobywałam właśnie teraz, na placu budowy nowego centrum konferencyjnego w Whellerby Hall.
Szczerze mówiąc, początkowo sprawy nie układały się pomyślnie. Zmagałam się z ciągłymi opadami, zawodnymi dostawcami i ekipą budowlańców składającą się z ponurych mieszkańców Yorkshire, którzy chyba w życiu nie słyszeli o ruchu wyzwolenia kobiet. Jawnie okazywali, co sądzą o słuchaniu poleceń „baby”. Wszelkie próby obudzenia w nich ducha pracy zespołowej spaliły na panewce.
Przyznaję, przez pewien czas biłam się z myślami, czy nie popełniłam jednak okropnego błędu, odchodząc z dużej firmy w Londynie, ale mój plan był jasny. Rozpaczliwie potrzebowałam doświadczenia zawodowego, a budowa w Whellerby idealnie się do tego nadawała.
Obecnie zaświtała nadzieja, że wszystko się zacznie układać. Pogratulowałam sobie w duchu, odhaczając kolejną pozycję na liście. Wygrałam przez nokaut walkę z dostawcą cementu, co prawdopodobnie wywołało „uśmiech” Franka, i wreszcie ruszymy z budową.
Wreszcie mogłam sobie pozwolić na odrobinę luzu.
I wtedy pojawił się George.
Zajechał na plac budowy poobijanym land roverem z taką fantazją, jakby prowadził co najmniej lamborghini, i zahamował z piskiem opon – bez wątpienia celowo! – tuż obok mojej Audrey, obrzucając ją przy okazji fontanną żwiru i błota.
Zacisnęłam wargi. George Challoner był ponoć zarządcą posiadłości, co na razie przejawiało się w tym, że zjawiał się w najmniej odpowiednich momentach, przeszkadzając każdemu, kto próbował pracować.
Był także moim sąsiadem. Z początku ucieszyła mnie wieść, że otrzymam do dyspozycji domek na terenie posiadłości. Pracowałam na tej budowie w zastępstwie mojego mentora Hugh Morrisona, dochodzącego do zdrowia po zawale serca. Było mi na rękę, że nie będę musiała ponosić kosztów wynajmu mieszkania.
Nieco mniejszą radość odczułam, gdy się dowiedziałam, że George Challoner mieszka dosłownie za ścianą, w domku bliźniaczo podobnym do mojego. Okazał się niezbyt uciążliwym sąsiadem, a jednak byłam ciągle boleśnie świadoma jego bliskiej obecności, i to wcale nie z powodu atrakcyjnego wyglądu, jak mógłby przypuszczać postronny obserwator.
Owszem, przyjemnie było na niego popatrzeć. Wolałam wprawdzie brunetów, a George był muskularny i szczupły, o włosach barwy starego złota i bardzo niebieskich oczach, ale bezsprzecznie należał do przystojniaków.
No dobrze, był szalenie przystojny. Wyglądał jak młody bóg.
Nie ufałam przystojnym mężczyznom. Nabrałam się już kiedyś na olśniewające pozory i nie zamierzałam powtórzyć błędu.
Z posępną miną obserwowałam, jak George macha na powitanie i kieruje się do mnie przez plac budowy. Robotnicy rozjaśnili się na jego widok i jeden przez drugiego zaczęli go obrzucać żartobliwymi obelgami. Nawet Frank szczerzył zęby, podły zdrajca.
Westchnęłam. Faceci to naprawdę dziwny gatunek. Im mniej byli dla siebie uprzejmi, tym bardziej się lubili. Nieuprzejmość jako oznaka sympatii? Ciekawe…
– Hej, Frank, później to sprawdzisz, ale twoje fundamenty są pełne dziur – rzucił George, zaglądając do stalowych szalunków.
– Takie mają być – wtrąciłam, chociaż wiedziałam, że to żart. Nie cierpiałam, gdy zachowywał się, jakby mnie nie widział. – Stal przeciwdziała rozciągliwości materiału.
George odmruknął coś niewyraźnie. Miał irytującą zdolność udawania, że się śmieje, zachowując przy tym kamienną twarz. Jednak w takich momentach niebieskie oczy lśniły mocniej, a okalająca je siateczka delikatnych zmarszczek stawała się bardziej widoczna. Zawsze wtedy wydawało mi się, że w kącikach ust czai się lekki uśmiech.
Tak czy siak, wolałabym, żeby tego nie robił. Czułam się przez to zbita z tropu.
Nigdy dotąd nie spotkałam człowieka zachowującego się z większą swobodą. George Challoner należał do ludzi, którzy traktowali życie jak dobrą rozrywkę. Chyba niczego nie brał na poważnie. Bóg jeden wie, dlaczego lord Whellerby mianował go zarządcą posiadłości. Byłam pewna, że George lekceważy obowiązki zawodowe, zajmuje się głównie opalaniem na pokładzie jachtu albo grą w ruletkę w kasynie.
Dobrze znałam ten typ.
– Czym możemy ci służyć, George? – spytałam z jadowitą słodyczą. – Jak widać, jesteśmy tu dzisiaj dość zajęci.
– Robotnicy są zajęci – poprawił mnie George, ruchem brody wskazując fundamenty. – Ty się tylko przyglądasz.
– Nadzoruję ich pracę – odparłam z naciskiem. – Na tym polega moje zadanie.
– Dobrze się ustawiłaś. Patrzysz, jak inni pracują.
Wiedziałam, że George chce mnie zirytować, mimo to aż zazgrzytałam zębami.
– Jestem kierowniczką budowy – wyjaśniłam takim tonem, jakbym mówiła do niezbyt rozgarniętego dziecka. – To oznacza, że muszę dopilnować wykonania różnych prac.
– Ach, więc uważasz się za kogoś w rodzaju zarządcy posiadłości? – spytał domyślnie. – Tyle tylko że musisz nosić kask.
– Nie sądzę, żeby moja praca miała wiele wspólnego z twoją – odparłam chłodno. – A skoro już mowa o kasku, to ty także powinieneś go nosić. Wspominałam ci o tym, prawda?
George rozejrzał się po terenie budowy. Za linią fundamentów, gdzie pracowały betoniarki, rozciągał się ocean błota. Jesienią plac został oczyszczony, a obecnie był zastawiony sprzętem budowlanym i stosami prętów zbrojeniowych.
– Jestem wyższy od wszystkiego, co się tu znajduje – oznajmił. – Nie widzę niczego, co mogłoby spaść mi na głowę.
– Możesz się potknąć i uderzyć głową o kamień – odparłam, dodając półgłosem: – Przy odrobinie szczęścia…
– Słyszałem! – roześmiał się George, na co przycisnęłam podkładkę mocniej do piersi i hardo uniosłam podbródek. – Kiedy Hugh Morrison nadzorował budowę, nie musiałem zakładać kasku – dorzucił prowokacyjnie.
– To było, zanim zaczęliśmy budować, a zresztą wtedy decydował Hugh. Teraz to mój plac budowy, a ja lubię przestrzegać przepisów bezpieczeństwa pracy.
Zapewniam was, że rzadko bywam tak nieznośnie zasadnicza, ale irytujące zachowanie George’a budziło we mnie jędzę.
– Warto wiedzieć! – ucieszył się. – Chętnie to wykorzystam… w stosownej chwili.
Przyjrzał mi się z uwagą. Pomyślałam ze złością, że posiadanie tak intensywnie niebieskich oczu powinno być prawnie zabronione. Jednocześnie próbowałam powstrzymać rumieniec, który już się czaił, by zabarwić mi policzki. Porcelanowo jasna cera była moim przekleństwem. Byle drobiazg, i już czerwieniłam się jak piwonia!
– Zdradź mi zatem bezpieczną procedurę umówienia się z tobą na randkę – poprosił, nachylając się do mnie, jakby naprawdę oczekiwał odpowiedzi.
Nie straciłam opanowania. Ze sztucznym zainteresowaniem omiotłam spojrzeniem plac budowy, sprawdziłam coś na mojej liście i odparłam zimno:
– Ty chcesz się ze mną umówić, a ja odmawiam.
– Tego już próbowałem – poskarżył się.
W istocie. W pierwszy wieczór po moim przyjeździe zajrzał do mnie, proponując wypad na drinka do miejscowego pubu. Nie omieszkał zapraszać mnie za każdym razem, kiedy mnie spotykał. Byłam pewna, że tylko się ze mną droczy. Normalny facet już dawno by się połapał, w czym rzecz, i zrezygnował.
– W takim razie nie wiem, jak mam ci pomóc.
– Posłuchaj, przecież jesteśmy sąsiadami – powiedział. – Powinniśmy się zaprzyjaźnić.
– Właśnie dlatego, że jesteśmy sąsiadami, uważam to za kiepski pomysł – odparłam, odhaczając kolejną pozycję na liście. George nie musiał wiedzieć, że to gest na pokaz, byle tylko zająć czymś ręce. – Mieszkasz ze mną drzwi w drzwi. Gdybyśmy poszli na drinka, a ty okazałbyś się jakimś dziwadłem, już nigdy bym się od ciebie nie uwolniła.
– Dziwadłem?
Ze wszystkich sił próbował wyglądać na oburzonego, ale nie dałam się zwieść. Widziałam, że z trudem powstrzymuje śmiech.
Poprawiłam kask i spiorunowałam go wzrokiem.
– Być może użyłam nieodpowiedniego słowa – oznajmiłam z godnością. – Dobrze wiesz, co miałam na myśli.
– Rozumiem. – George udał głęboki namysł. – Obawiasz się, że po jednej randce już nigdy nie zostawiłbym cię w spokoju? Domagałbym się nachalnie, żebyś znowu się ze mną umówiła, albo zakochałbym się w tobie na zabój?
Zdradliwe policzki na nowo się zaróżowiły, czułam to.
– Nie sądzę.
– Niby dlaczego?
Spuściłam wzrok na podkładkę, pragnąc, żeby skończył zadawać te niewygodne, irytujące pytania i po prostu sobie poszedł.
– Nie należę do kobiet, w których mężczyźni zakochują się na zabój – odpowiedziałam spokojnie.
Smutne, ale prawdziwe.
George wydął wargi, jego oczy rozbłysły.
– Hm, skoro nie obawiasz się, że mógłbym się w tobie zakochać, to zapewne niepokoi cię odwrotna sytuacja…
– Uwierz, to niemożliwe! – warknęłam.
– W moich uszach to brzmi jak wyzwanie.
– Nie miałam takiego zamiaru. Po prostu nie jesteś w moim typie. Właśnie to próbowałam ci powiedzieć.
Nie byłby sobą, gdyby pozostawił moje oświadczenie bez odpowiedzi.
– A jaki powinien być ten ideał?
– Inny niż ty – oznajmiłam stanowczo, na co spojrzał na mnie wzrokiem rannego jelenia. Wspominałam już, że nie traktował niczego serio.
– Ale dlaczego?
– Nie ufam przystojnym mężczyznom – powiedziałam. – Jak dla mnie wyglądasz zbyt atrakcyjnie.
– Hej, to chyba przejaw dyskryminacji – zaprotestował. – Nie oceniałabyś mojego wyglądu, gdybym był brzydalem, prawda? Nie chciałabyś sprawić mi przykrości.
– Nie wiem – odparłam, wzdychając. – A właściwie dlaczego tak bardzo chcesz się ze mną umówić? Chyba czujesz się strasznie samotny.
– Próbuję się zaprzyjaźnić.
– Doceniam to, uwierz – powiedziałam sucho. – Będę tu tylko przez kilka miesięcy i wolałabym utrzymać naszą relację na gruncie zawodowym, jeżeli nie masz nic przeciwko temu.
– Podoba mi się myśl, że łączy nas jakaś relacja – odparł George. – Natomiast „grunt zawodowy” raczej mnie rozczarowuje… Czy zawsze jesteś taka zimna, niedostępna i skupiona na pracy?
– W czasie pobytu tutaj – z pewnością. Ta posada jest dla mnie bardzo ważna – przyznałam. – Muszę zdobyć doświadczenie zawodowe i po raz pierwszy mam okazję kierować dużą budową. To moja wielka szansa, a ponadto ważny kontrakt dla Hugh. Wiele mi pomógł, i nie chciałabym go zawieść.
Potoczyłam wzrokiem po terenie i zmrużyłam oczy, próbując sobie wyobrazić, jak będzie wyglądało przyszłe centrum. W projekcie zawarto wskazówki o użyciu możliwie wielu materiałów ekologicznych i z odzysku, a fasada z drewna i szkła miała się wtopić w otaczający las.
– Centrum będzie wyglądało wspaniale – zapewniłam. – Koszty budowy są wysokie, ale jak zrozumiałam, lord Whellerby planuje przekształcić rodową siedzibę na główny ośrodek konferencyjny na północy kraju, a nowo powstające centrum ma być pierwszym krokiem w kierunku urzeczywistnienia tej idei. – Nie poznałam osobiście lorda, ale rozmowa telefoniczna z nim przebiegła bardzo przyjemnie. Odniosłam wrażenie, że w odróżnieniu od zarządcy posiadłości jest człowiekiem bystrym i wrażliwym.
George podążył wzrokiem za moim spojrzeniem i kołysząc się na piętach, rozglądał się uważnie po terenie budowy. Lekki wietrzyk zmierzwił mu włosy, które lśniły w promieniach słońca. Nawet w zabłoconych butach i sfilcowanym wełnianym swetrze nadal wyglądał jak model z katalogu luksusowej odzieży sportowej.
– Musiał coś przedsięwziąć, nie miał wyboru – odrzekł szczerze. – Utrzymanie arystokratycznych pałaców słono kosztuje. Roly omal nie zemdlał, gdy zobaczył pierwszy rachunek za ogrzewanie!
– Czy lord Whellerby wie, że nazywasz go Rolym? – spytałam z przyganą. Inwestor życzył sobie wprawdzie regularnych sprawozdań z przebiegu prac budowlanych, ale nigdy osobiście nie odwiedził budowy, zadowalając się najwidoczniej pośrednictwem wyluzowanego George’a.
– Chodziliśmy razem do szkoły – odparł George. – Roly może mówić o szczęściu, że nie ujawniam innych jego przezwisk!
– Ach tak… – bąknęłam zdziwiona. – Spodziewałam się, że jest starszy.
– Nie, ma trzydzieści dwa lata. Kiedy odziedziczył Whellerby, był tym oszołomiony i przytłoczony. Ostatni pan na tych włościach był jego stryjecznym dziadkiem. Miał syna i wnuka, i to oni powinni w stosownym czasie przejąć rodową siedzibę. W wyniku splotu tragicznych okoliczności Roly nieoczekiwanie stał się spadkobiercą.
– To z pewnością niełatwa sytuacja – powiedziałam. Nadal nie umiałam wyobrazić sobie lorda jako młodego mężczyzny. Wyobraźnia uparcie podsuwała obraz siwowłosego staruszka.
– Owszem. To olbrzymia posiadłość. Roly musiał się sporo nauczyć, a nigdy wcześniej nawet nie mieszkał na wsi. Brakowało mu doświadczenia, bał się, czy sobie poradzi. Wcale mu się nie dziwię.
– Uhm. – Spostrzegłam z niepokojem, że nadciągają ciemne chmury. Wiatr rozwiewał mi włosy i pożałowałam, że nie chciało mi się zapleść warkocza. Nawiasem mówiąc, włosy to również przekleństwo mojego życia. Są cienkie, proste, o nieokreślonej barwie. Coś między brązem a szarością. Nie umiem ich poskromić, zazwyczaj zwisają smętnie, tak jak teraz.
Odsunęłam kosmyk, który przykleił mi się do warg, nadal rozmyślając o ważnej informacji o lordzie, bądź co bądź moim kliencie.
– Czy przyjechałeś tu w tym samym czasie co lord? – zapytałam.
– Trochę później. Roly odziedziczył zarządcę po stryjecznym dziadku. Zaprosił mnie, żebym dotrzymał mu towarzystwa, a kiedy stary zarządca zrezygnował w końcu z posady, zapytał, czybym jej nie przyjął. – George rozpromienił się i rozłożył ręce. – Nie miałem nic lepszego do roboty, więc się zgodziłem.
Brzmiało to wiarygodnie. George prawdopodobnie należał do osób, które dostają pracę ze względu na znajomości, wiedza nie miała tu nic do rzeczy.
– Zresztą nikt inny by mnie nie zatrudnił. – Uśmiechnął się kpiąco, niezrażony dezaprobatą w moim spojrzeniu.
– Nadal uważam, że powinieneś okazać szacunek pracodawcy i nazywać go lordem Whellerby – oznajmiłam surowo.
– A czy ty nazywasz Hugh panem Morrisonem?
– To co innego.
– Jak to?
– Po pierwsze, nie jest lordem.
George teatralnym gestem potrząsnął głową, jakby chciał pobudzić trybiki w mózgu do wydajniejszej pracy.
– Przepraszam, to było naprawdę dziwne – powiedział. – Przez moment mi się wydawało, że żyjemy w dwudziestym pierwszym wieku, ale dzięki Bogu wróciliśmy do dziewiętnastego, gdzie wszyscy znają swoje miejsce!
– Być może jestem staroświecka – przyznałam – ale uważam, że nie ma nic złego w używaniu tytułów szlacheckich, zwłaszcza jeśli chcesz komuś okazać szacunek.
– Do mnie zwracasz się po imieniu.
– O co ci chodzi…?
Podniósł obie ręce na znak, że się poddaje, i posłał mi uśmiech.
– Nie zniósłbym nazywania mnie panem Challonerem – przyznał. – Nieustannie spoglądałbym za siebie, szukając ojca. – Na moment zacisnął usta, a w jego oczach pojawił się cień smutku, zniknął jednak tak szybko, że ledwie zdołałam go zauważyć.
Po chwili w niebieskich oczach znów zabłysły wesołe iskierki. Nagle uświadomiłam sobie, od jak dawna stoję tu i gawędzę z George’em, choć powinnam nadzorować wlewanie cementu do szalunków.
– Czy przyszedłeś w konkretnej sprawie? – spytałam, powracając do chłodnej uprzejmości. – Bo jeśli nie, to naprawdę muszę już iść.
– Zatrzymałem się w drodze do Hall. Pomyślałem sobie, że wpadnę i zobaczę, jak posuwają się prace, żeby móc zdać raport Roly’emu, to jest lordowi Whellerby.
– Chętnie przekażę najnowsze sprawozdanie na temat postępów prac.
– Jeszcze jedno?
– Odniosłam wrażenie, że lord Whellerby lubi być informowany na bieżąco – odparłam sztywno. – Spełnianie zachcianek klienta to część mojej pracy.
– Muszę pamiętać, żeby powtórzyć to Roly’emu – rzucił George, mrugając porozumiewawczo. W mojej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.
– Czy mam przygotować raport dla lorda, czy nie?
– Przygotuj.
– Doskonale. – Wsunęłam podkładkę pod ramię i przekrzykując hurgot betoniarki, wrzasnęłam do brygadzisty: – Zechcesz mnie zastąpić, Frank? – Pokazałam na niebo. – I miej oko na pogodę!
Frank podniósł rękę na znak zgody, a ja poszłam do baraku, w którym mieściło się biuro. Nie tyle poszłam, ile poczłapałam przez błoto, nie istnieje bowiem wdzięczny sposób chodzenia w szerokich gumiakach. Rozmiękła glina kleiła mi się do podeszew, wydając obrzydliwe odgłosy. Czułam wbity w plecy wzrok George’a, który obserwował moje zmagania. Z trudem zwalczyłam chęć obciągnięcia bezkształtnej kurtki.
– Buty – powiedziałam, kiedy dotarliśmy do baraku z prefabrykatów, na co zasalutował z powagą. Nie muszę chyba nadmieniać, że przeszedł przez grząskie błoto jak przez świeżo skoszony trawnik.
Zachowałam powagę. Kalosze miałam tak oblepione gliną, że ledwie zdołałam je ściągnąć na progu baraku. George obserwował moje zmagania z nieskrywanym rozbawieniem. W końcu założyłam baleriny, które trzymałam w kącie, i rzuciwszy kask na najbliższe krzesło, podeszłam do komputera. Czułam, że jestem czerwona jak burak.
George bez problemu zdjął obuwie. Stanął przy drzwiach w samych skarpetkach i czekał, aż skończę drukować raport. Czując na sobie jego spojrzenie, poluzowałam kołnierzyk bluzki w nadziei, że zdołam złożyć rumieniec na karb panującego w baraku upału, co było sporym nadużyciem.
Zebrałam i złożyłam porządnie stronice wydruku i zszyłam z trzaskiem.
– Proszę.
– Dzięki.
Zamiast wyjść, George opadł na krzesło dla petentów i zaczął przeglądać raport.
– Jak widzę, zmieniłaś szczegóły techniczne systemu kanalizacyjnego – zauważył, po czym spojrzał na mnie. – O co chodzi?
– Nic, nic… Po prostu mnie zaskoczyłeś.
– Jak to, nie sądziłaś, że zrozumiem treść raportu?
– No, nie… – jąkałam, skubiąc połę bluzki. Prawdę mówiąc, myślałam, że George nie będzie wnikał w szczegóły. – Wydawało mi się, że cię to niezbyt interesuje.
Uśmiechnął się lekko.
– Potrafię się skupić, kiedy zachodzi taka potrzeba – odparł.
– Jasne. – Odchrząknęłam. – Jak zatem zauważyłeś, zamierzam zastosować inny rodzaj podziemnego zbiornika na wodę deszczową. Ten wydaje mi się lepszy.
– Jest także droższy – dorzucił George, przesuwając wzrokiem po kolumnach cyfr.
– Owszem, ale udało nam się zaoszczędzić na wełnie mineralnej do izolacji. Ta sama jakość za niższą cenę. Jeśli zerkniesz na ostatnią stronę, zobaczysz, że ciągle mieścimy się w budżecie.
– Dobrze. Nie możemy… – urwał, bo rozległ się przeraźliwy wrzask: HEJ, DZWONI TWÓJ TELEFON! ODBIERZ TELEFON! TAK, TY, TO TWÓJ APARAT! NIE PRÓBUJ GO IGNOROWAĆ! ODBIERZ NATYCHMIAST!
Roześmiał się na widok mojej miny.
– Niezłe, co?
Zakłopotana, przygładziłam włosy.
– Prześmieszne – bąknęłam, przyglądając się, jak George wyjmuje komórkę z kieszeni. Ja zawsze odbierałam bez zwłoki, on natomiast ze spokojem spojrzał na ekran, nie przejmując się dzikimi wrzaskami telefonu.
– To Roly – powiedział. – Ciekawe, czego chce.
ODBIERZ TELEFON! ODBIERZ NATYCHMIAST!
Chyba po raz pierwszy w życiu zgadzałam się całkowicie z przedmiotem nieożywionym.
– Wiem, to idiotyczny pomysł, ale mógłbyś na przykład odebrać i się dowiedzieć – zaproponowałam lodowato.
George wyszczerzył zęby w uśmiechu i wcisnął klawisz.
– Słucham, milordzie? – Odpowiedź rozmówcy szalenie go rozbawiła. – Ponoć nie okazuję ci należnego szacunku – wyjaśnił, mrugając do mnie porozumiewawczo. Zacisnęłam wargi, powstrzymując się od komentarza.
Poirytowana, zaczęłam porządkować równiutko ułożone teczki. Musiałam pilnie zadzwonić do kilku osób, ale jak miałam się skupić, skoro George rozpierał się na moim krześle, kiwając się w przód i tył, jakby siedział na fotelu bujanym, i ględząc z lordem Whellerby?
– Kto? – spytał zaskoczony, pozwalając meblowi opaść z hukiem. – Żartujesz! A co ona tu robi? – Słuchał uważnie odpowiedzi, coraz wyżej unosząc brwi. – Tak… Tak, to prawda… Przepraszam, kto?
Poruszyłam się niespokojnie, gdy spoczęło na mnie spojrzenie niebieskich oczu.
– Żartujesz! – powtórzył George, patrząc na mnie tak dziwnie, że spytałam „co?” samymi wargami. – Tak… Dobrze, powiem jej… Do zobaczenia.
Schował komórkę i dalej się we mnie wpatrywał.
– No co? – wypaliłam.
– Czy słyszałaś o Saffron Taylor? – spytał tonem konwersacji, a mnie natychmiast ogarnęły złe przeczucia.
– Rany boskie – wyszeptałam.
– Uwielbianej córce charyzmatycznego magnata biznesu Kevina Taylora. Celebrytce. Bywalczyni najważniejszych imprez.
– Rany boskie – powtórzyłam.
– Wypłakuje sobie oczy w salonie Roly’ego.
Wbiłam w niego przerażony wzrok.
– Rany boskie! – Chyba płyta mi się zacięła.
– I twierdzi, że jest twoją siostrą.
– Błagam, powiedz, że to tylko żart! – Zakryłam rozpaloną twarz. – Saffron nie mogła tu przyjechać! Trzy kroki od Knightsbridge traci orientację!
– Saffron Taylor jest twoją siostrą?
– Spokojnie. – Podniosłam głowę i położyłam dłonie płasko na blacie. Wciągnęłam powietrze przez nos i powoli wypuściłam ustami. – Siostra przyplątała się do domu klienta. Nie ma powodu do paniki.
– A więc to twoja siostra!
– Przyrodnia – przyznałam, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu kluczyków do Audrey. – Boże, co ona właściwie robi w Whellerby Hall?
– Zdaje się, że płacze.
Nagła myśl prawie ścięła mnie z nóg.
– Czy coś się stało mojemu ojcu?
Jezu, a jeśli coś mu się stało? W mojej głowie wirowały chaotyczne myśli. Co zrobię? Co powiem? Co poczuję?
– Przypuszczam, że gdyby tak było, mówiliby o tym w wiadomościach – powiedział George uspokajająco.
– Tak, tak, masz rację! – przyznałam z ulgą.
– Zdaje się, że Roly wspomniał o ślubie. Mówił szeptem, więc mogłem coś pokręcić.
Zakryłam ręką oczy.
– Tylko mi nie mów, że Saffron przyjechała tu z powodu problemów ze ślubem…!
– Chce z tobą porozmawiać.
– Dlaczego do mnie nie zadzwoniła? O matko! – Przyszła mi do głowy okropna myśl. Wyjęłam komórkę z kieszeni i wpatrzyłam się w czarny ekran. – Wczoraj wieczorem wyłączyłam telefon – wyjąkałam głucho.
– Włączony aparat bardzo się przydaje, chyba że zamierzasz zerwać kontakty z ludźmi – zauważył George, ale nie podjęłam tematu.
– Saffron wydzwaniała do mnie od miesięcy w sprawie ślubu – powiedziałam, włączając telefon. – Radziła się, jaki słynny zespół rockowy zaprosić. Gdzie zaprojektować suknię ślubną: w Paryżu, Londynie czy w Nowym Jorku? Zamek A będzie się lepiej prezentował na zdjęciach, ale zamek B ma lądowisko dla helikopterów, więc który powinna wybrać? Bez przerwy mnożyła problemy!
Komórka zaczęła piszczeć na znak, że przyszły SMS-y. Ich treści mogłam się łatwo domyślić: „Zadzwoń natychmiast… Zadzwoń!… Gdzie jesteś?… Musimy pogadać!”.
– Jezu, co się właściwie stało?
– Najlepiej będzie, jak się z nią spotkasz.
– Chętnie, jak tylko znajdę kluczyki! – Zaczęłam jeszcze bardziej gorączkowo grzebać w torebce. – Na pewno je tu schowałam!
– Podwiozę cię, jeśli chcesz – zaproponował George. – I tak miałem jechać do Hall.
Widziałam, jak bawi go moje zakłopotanie. Pomyślałam mściwie, że jeżeli Saffron ma się dobrze, zabiję ją z zimną krwią.
– Naprawdę nie ma potrzeby… O! – Wreszcie namacałam przeklęte kluczyki i triumfalnie wyjęłam je z torebki. – Są. Poradzę sobie, dzięki.
Zbiegłam ze schodów i zwinnie omijając kałuże, pośpieszyłam do Audrey, podczas gdy George zakładał buty.
– Powiem Frankowi, że niedługo wrócisz, dobrze?
Boże, kompletnie zapomniałam o fundamentach! Bezmyślnie szarpałam za klamkę od strony kierowcy. Byłam potrzebna na budowie, zarazem jednak nie mogłam zostawić siostry oblewającej łzami klienta. Złościła mnie myśl, że George Challoner wyświadcza mi przysługę, ale z braku czasu musiałam się zgodzić.
– Hm, no tak… dziękuję – odparłam.
George poszedł do robotników, a ja wskoczyłam do auta i przekręciłam kluczyk w stacyjce. Silnik zawył, zakasłał, warknął, a potem ucichł.
Nakazałam sobie serię głębokich oddechów. Siostra histeryzowała w obecności inwestora, od którego zależał sukces firmy Hugh. Nie wolno mi wpaść w panikę. Poradzę sobie z tym jak z innymi problemami, czyli rozsądnie i skutecznie. Musiałam jedynie przeprosić lorda Whellerby i usunąć Saffron z jego salonu.
Drobnostka, niewarta wzmianki.
Szkoda, że Audrey postanowiła akurat teraz odmówić współpracy. Ponownie przekręciłam kluczyk; efektem był cichszy tym razem charkot.
Głębokie, spokojne oddechy. Policzyłam powoli do dziesięciu i po raz trzeci obróciłam kluczykiem.
– Proszę cię – wymruczałam przez zaciśnięte zęby. Czułam mrowienie na skórze, bo George Challoner przekazał już wiadomość Frankowi i obserwował mnie uważnie zza kierownicy land rovera. – Nie możesz mnie teraz zawieść – błagałam. – Nie na jego oczach!
Audrey mnie nie usłuchała.
Kolejny obrót kluczyka nie wydobył z silnika nawet jęku.
Z ledwością się powstrzymałam, żeby nie walnąć głową w kierownicę.
Nie mogłam tak dłużej siedzieć. Wiedziałam, jaka potrafi być Saffron, kiedy wpadnie w histerię, a jeśli lord Whellerby nie różnił się zbytnio od innych znanych mi mężczyzn, to będzie tym widokiem przerażony. Pomyślałam z goryczą, że zapewne szuka już w internecie nowej firmy projektowo-budowlanej, która dokończy budowę centrum konferencyjnego.
Jak zdołam wyjaśnić wszystko Hugh?
Wiem, że to był ważny kontrakt, który zapewniłby przyszłość twojej firmie, ale zrozum, Saffron miała kłopoty, więc go straciliśmy… Będę miała szczęście, jeżeli Hugh nie dozna kolejnego zawału.
Zaledwie dwa tygodnie pracy i proszę, jaki sukces! Hugh z powrotem w szpitalu, a ja na bruku. Zero szans na zdobycie doświadczenia. Mój plan spali na panewce, a kariera się skończy, zanim się zaczęła.
Muszę wziąć się w garść. O matko, narzekam i użalam się nad sobą jak Saffron! Nie było sensu panikować, zanim się nie dowiem, jak wygląda sytuacja, a żeby to ocenić, muszę się dostać do Hall.
Mimo woli zerknęłam na George’a i szybko odwróciłam spojrzenie.
Mogłabym pójść pieszo, ale zajęłoby to zbyt dużo czasu.
Nie miałam wyboru.
Wciągnęłam z sykiem powietrze, wysiadłam z auta, obeszłam land rovera i bez słowa zajęłam miejsce obok George’a.
Przez chwilę siedziałam w milczeniu, patrząc prosto przed siebie i zaciskając wargi tak mocno, że rozbolały mnie szczęki.
– Dziękuję – wydusiłam w końcu. – Będę bardzo wdzięczna za podwiezienie.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
Ku mojej irytacji silnik George’a zaskoczył od razu. Spojrzałam z wyrzutem na Audrey. George wycofał i wrzucił pierwszy bieg.
– Powinnaś zainwestować w porządny samochód – zagadnął z leciutkim rozbawieniem.
– Nie umiałabym się pozbyć Audrey – odparłam. – To świetne auto. Czasem tylko kapryśne.
Bądź odmawia wszelkiej współpracy.
George uniósł brew. Czy znacie wielu ludzi, którzy to potrafią? Tylko jedną brew? Dla George’a nie stanowiło to problemu.
– Audrey? – spytał ze zdziwieniem.
– Nazwałam auto imieniem Audrey Hepburn. Jest takie wyjątkowe i ma klasę – dodałam, bo chyba nie dostrzegł związku.
– No tak. – Zerknął na mnie, po czym odwrócił wzrok i lekko potrząsnął głową. W kącikach ust czaił się uśmieszek.
Zapięłam pas z głośnym kliknięciem.
– Ma niepowtarzalny styl – dorzuciłam z uporem. Zgoda, wydaje się trochę staroświeckie, ale nie można odmówić mu stylu.
– Zieleń limonki to raczej rzadki odcień – zauważył George.
– Owszem – zgodziłam się z nim. – Tylko że to jedyny samochód, na jaki mogłam sobie wówczas pozwolić. Żeby go kupić, przez trzy lata pracowałam na zmywaku. Audrey to dla mnie symbol niezależności.
Wyjechaliśmy z placu budowy na jedną z wąskich dróg przecinających posiadłość lorda Whellerby.
– Jestem zaskoczony, że córka Kevina Taylora musiała oszczędzać na samochód – zagadnął. – Dlaczego nie poprosiłaś ojca? Chyba go stać?
Przybrałam nieprzeniknioną minę, jak zawsze, gdy była mowa o ojcu. Skrzyżowałam ramiona i wyjrzałam przez okno. Odkąd skończyłam szkołę, nie wzięłam od niego ani pensa, i niech tak zostanie.
– Sama płacę swoje rachunki – powiedziałam. – Zawsze tak było i będzie.