- promocja
Kronika towarzyska lady Whistledown - ebook
Kronika towarzyska lady Whistledown - ebook
Lady Whistledown zdradza wszystkie sekrety!
Skrząca się humorem antologia romantycznych opowieści prosto od lady Whistledown, nieuchwytnej autorki kroniki towarzyskiej z bestsellerowego cyklu o rodzinie Bridgertonów.
W towarzystwie huczy od plotek, kiedy najbardziej obiecującą debiutantkę sezonu porzuca jej zalotnik. Wkrótce jednak jej serce podbija pewny siebie brat oszusta – a wszystko to w błyskotliwej, uroczej i wzruszającej opowieści samej Julii Quinn.
Kiedy lady Whistledown opisuje w swojej „Kronice” skandaliczne wyczyny jego pięknej narzeczonej, zatroskany przyszły pan młody śpieszy do Londynu, by wreszcie i na zawsze zdobyć serce damy – to z kolei uroczy i romantyczny klejnocik autorstwa Suzanne Enoch.
Karen Hawkins podbija czytelnika ponadczasową opowieścią o przystojnym hulace, którego wieloletnia przyjaźń - oraz serce - zostają wystawione na próbę, gdy jego urocza przyjaciółka zaczyna interesować się kimś innym.
We wciągającej i rozkosznej opowieści Mii Ryan młoda kobieta zostaje wyrzucona z domu przez nieznośnego, lecz uroczego markiza, który zamierza posiąść nie tylko dom… ale także jego byłą mieszkankę.
„Doskonała antologia z czasów regencji… Bibeloty wypełnione tym samym humorem i wdziękiem, którym odznaczają się powieści autorki z cyklu Bridgertonowie. Idealny prezent walentynkowy dla miłośniczek romansów”.
„Publishers Weekly”
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8202-894-2 |
Rozmiar pliku: | 889 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kilka lat temu rozpoczęłam pracę nad książką, która została wydana pod tytułem Książę i ja, stworzyłam w niej fikcyjną autorkę gazetki plotkarskiej — lady Whistledown; cytaty z jej „Kroniki” rozpoczynały każdy rozdział i muszę przyznać, że pisanie w jej imieniu sprawiało mi niespotykaną dotąd radość. Lady Whistledown była ironiczna, cierpka, spostrzegawcza, ale umiała też okazać współczucie. Zaszczyciła swoją obecnością cztery z moich powieści i gdy wycofała się w Miłosnych tajemnicach, poczułam się tak, jakbym kogoś straciła.
Ale zawsze kiedy jedne drzwi się zamykają, inne się otwierają; trafiła się sposobność, by lady Whistledown poprowadziła całą antologię. Oczywiście z niej skorzystałam, chociaż muszę przyznać, że nie wiedziałam wówczas, na co się porywam. Cztery opowieści w zbiorze w pewien sposób się łączą: bohaterka Suzanne Enoch wpada na łyżwach na moją bohaterkę, natomiast bohaterowie Mii Ryan sprzeczają się przy ludziach na balu wydanym przez osoby występujące w opowiadaniu Karen Hawkins. Jako autorka wpisów lady Whistledown musiałam pilnować wszystkich szczegółów, łącznie z kolorem oczu i włosów! Nie było to łatwe, ale świetnie się przy tym bawiłam.
Zatem razem z Suzanne Enoch, Karen Hawkins i Mią Ryan mam przyjemność przedstawić Kronikę towarzyską lady Whistledown. W Londynie 1813 roku wiele się dzieje, a autorce plotkarskiej gazetki jak zwykle nie brakuje elokwencji.
Miłej lektury!
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiJEDYNA PRAWDZIWA MIŁOŚĆ
Suzanne Enoch
Uwielbia książki, pisze je, odkąd nauczyła się czytać. Urodzona i wychowana w południowej Kalifornii mieszka kilka mil od Disneylandu z kolekcją figurek z Gwiezdnych wojen i psami — Katie i Emmą, które nazwała na cześć swoich ulubionych bohaterek powieściowych.
Suzanne uwielbia wiadomości od czytelników; można do niej pisać na adres: P.O. Box 17463, Anaheim, CA 92817–7463 lub na adres e-mailowy: [email protected]. Można też odwiedzić jej stronę: www.suzanneenoch.com.
Pamięci moich pradziadków, Viviana H. i Zelmy Whitlock, kowboja z zachodniego Teksasu i córki hodowcy owiec, których nieprawdopodobny romans trwał ponad pół wieku
Rozdział 1
Lady Anne Bishop razem z resztą towarzystwa wróciła do stolicy, gotowa cieszyć się chłodem i pochmurnym londyńskim niebem. Nasze miasto przeżywa nienotowany dotąd w historii okres zimna; nawet potężna Tamiza jest skuta lodem. Autorka zastanawia się, czy to oznacza, że mężowie będą musieli dotrzymać obietnic, które nieopatrznie składali, na przykład: „Wyrzucę tę okropną głowę dzika (lub przyznam, że mam podagrę, albo posłucham mądrych rad żony — drogi Czytelniku, wstaw, co uznasz za stosowne), kiedy Tamiza zamarznie”.
Ale pomimo zimna, które nadaje nosom dość nieatrakcyjny odcień czerwieni, towarzystwo najwyraźniej cieszy się pogodą, w końcu to jakaś odmiana. Wspomnianą lady Anne Bishop widziano, jak robiła anioły w śniegu w towarzystwie sir Royce’a Pemberleya, który, należy tu nadmienić, nie jest jej narzeczonym.
Można się tylko zastanawiać, czy te okoliczności skłonią markiza Halfursta, który owym narzeczonym jest, bo ich małżeństwo zaplanowano, gdy oboje byli dziećmi, do opuszczenia domu w Yorkshire i przyjazdu do Londynu, by wreszcie poznać kobietę, z którą ma się ożenić.
A może jednak odpowiada mu obecna sytuacja? W końcu nie każdy dżentelmen pragnie żony.
„Kronika Towarzyska Lady Whistledown”, 24 stycznia 1814 roku
Lady Anne Bishop rozłożyła listy na stole do kart.
— No dobrze — odezwała się z uśmiechem — przeczytałyśmy wszystkie trzy. Szanowne panie, proszę o opinie.
— Zaproszenie pana Spengle’a wydaje się najbardziej żarliwe — oceniła Theresa DePris, z chichotem przesuwając palcami po liście. — Cztery razy użył słowa „serce”.
— A dwa razy słowa „płomienny” — roześmiała się Anne. — Widać też, że kaligrafia nie jest mu obca. Pauline, a ty co myślisz?
— Przecież to dla ciebie nie ma znaczenia, Anne — odparła panna Pauline Hamilton, parskając śmiechem. — Wszystkie wiemy, że wybierasz się do teatru z lordem Howardem, więc przestań nas, biedaczki, kłuć w oczy swoimi listami miłosnymi.
— Ależ, na Boga, to nie są listy miłosne! — zaprotestowała Anne i znów zerknęła na list lorda Howarda. Desmond Howard był najbardziej błyskotliwym mężczyzną z jej kółka znajomych, to nie ulegało wątpliwości, ale żeby miłość? Nie, to absurd.
— Jak więc nazwałabyś tę korespondencję, jeśli nie miłosną?
Anne nachmurzyła się lekko i odłożyła kartkę.
— To tylko zabawa. Nikt nie traktuje tego poważnie.
— Dlaczego? Bo od trzeciego dnia życia jesteś zaręczona? — zapytała Pauline z grymasem. — Przejmujesz się tym jeszcze mniej niż twoi zalotnicy.
— Pauline, nagle wychodzi z ciebie moralistka — stwierdziła Anne, energicznie zgarniając listy na stos. — Nie mam zalotników i nie zrobiłam nic złego.
— Poza tym — dodała Theresa, dołączając do dyskusji — kiedy to Anne otrzymała list od lorda Halfursta?
— Nigdy! — odparły ze śmiechem jej dwie przyjaciółki.
Anne się roześmiała, chociaż to akurat jej nie bawiło. W romantycznych opowieściach kawaler dla swojej ukochanej zmagał się z czarownicami, zabijał smoki. A lord Halfurst… Przecież łatwo napisać list, nawet w odległym Yorkshire.
— Właśnie — odpowiedziała. — Ani słowa od dziewiętnastu lat. Dlatego nie mam ochoty słuchać o tym hodowcy owiec, który jest moim narzeczonym — przechyliła się do przodu. — Doskonale wie, gdzie mieszkam. Jeśli zdecydował się spędzić życie jak najdalej od Londynu, to już nie moja sprawa.
Theresa westchnęła.
— A więc nigdy nie wyjdziesz za mąż?
Anne pogłaskała przyjaciółkę po ręce.
— Mam miesięczną wypłatę, dzięki stanowisku taty w rządzie większą część roku spędzam w Londynie, mam cudowne przyjaciółki, na każde wydarzenie dostaję co najmniej trzy zaproszenia, nawet w środku zimy. Jeśli to nie jest życie idealne, to nie wiem, czego jeszcze mogłabym sobie życzyć.
Pauline pokręciła głową.
— Ale co z tym twoim markizem od owiec? Myślisz, że będzie sobie żył samotnie w Yorkshire aż do śmierci? Przecież jeśli postanowi się ożenić, to wybierze ciebie. Musi.
Anne wzdrygnęła się. Pauline Hamilton zawsze czerpała radość z uświadamiania ludziom, że na ich drodze życiowej jest wiele przeszkód.
— Naprawdę nie interesuje mnie, co on zrobi.
— Może zginie przy strzyżeniu owiec — podsunęła Theresa.
— Nie chcę, by cokolwiek się stało lordowi Halfurstowi — odparła Anne szybko. Boże, gdyby markiz zmarł, matka natychmiast zaczęłaby szukać dla niej męża. Na razie o brak zalotników mogła obwiniać nieobecnego markiza, a gdyby bez jego zgody wyszła za kogoś innego, nie zostałoby to dobrze przyjęte w towarzystwie. — Lubię w nim to, że jest tam, gdzie jest… daleko stąd.
— Hm… — chrząknęła Theresa. — Teraz tak mówisz, ale…
Nagle otwarły się drzwi salonu.
— Anne, chodź tu natychmiast! — syknęła lady Daven.
Na widok zbielałej twarzy matki Anne przestraszyła się, że coś złego przytrafiło się ojcu.
— Mamo, co się stało? — zapytała, zrywając się na równe nogi.
— To on! — mówiła dalej hrabina, nie zaszczycając nawet spojrzeniem pozostałych dwóch dam siedzących w salonie. — Och, dlaczego to nałożyłaś? Gdzie twoja nowa niebieska suknia?
— O czym ty mówisz, na miłość boską? — dopytywała Anne, rzucając przyjaciółkom przepraszające spojrzenia i śpiesząc do drzwi. — Kto jest tutaj? Tata?
— Nie! Halfurst!
Anne zabrakło tchu; Theresa i Pauline również wstrzymały oddech.
— Co takiego?
— Nie guzdraj się! — warknęła matka, po czym chwyciła ją za ramię i pociągnęła na korytarz.
— Ale… ale co on tu robi? — W głowie dziewczyny zrodziły się natychmiast tysiące pytań, ale tylko to jedno przybrało w miarę spójną formę.
Lady Daven rzuciła córce poirytowane spojrzenie.
— Możemy tylko snuć przypuszczenia. Pytał o ciebie. Biedny Lambert nie wiedział, co zrobić, na szczęście miał na tyle zdrowego rozsądku, by zaprowadzić go do pokoju porannego.
Jej narzeczony czeka w pokoju porannym. Hodowca owiec. Markiz Halfurst. Gruby, łysy, niechlujny, niski, cuchnący hodowca owiec, któremu rodzice dali słowo, że Anne za niego wyjdzie, a którego nie widziała ani razu przez dziewiętnaście lat swego życia.
— Chyba zemdleję — wymamrotała.
— Nie zemdlejesz. To twoja wina, pozwalałaś sobie na zbyt wiele. Zapewne przyjechał, by zerwać zaręczyny.
Anne nieco się rozchmurzyła.
— Myślisz?
Teraz, gdy markiz Halfurst niespodziewanie przybył do Londynu, perspektywa, że matka wyda ją w pośpiechu za mąż za kogoś innego, nie wydawała się tak przerażająca.
Przystanęły przed zamkniętymi drzwiami pokoju.
— Nie zdziwiłoby mnie to — szepnęła matka wściekle. — A teraz zachowuj się! — Otworzyła drzwi i wepchnęła Anne do środka.
— A… — Zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć coś więcej, drzwi za jej plecami się zatrzasnęły.
Mężczyzna stał przed kominkiem i ogrzewał ręce. Przez moment Anne gapiła się na jego profil. Nie był łysy ani niski, zdecydowanie nie był gruby, jak wskazywał dopasowany ciemny surdut. Arystokrata, w starym, dobrym tego słowa znaczeniu.
— Pan Halfurst? — zapytała impulsywnie, po czym oblała się rumieńcem.
Mężczyzna odwrócił się do niej. Ciemnoszare oczy — jedno zasłonięte kosmykiem wilgotnych, czarnych jak węgiel włosów — świdrowały dziewczynę z przenikliwością, od której zaparło jej dech.
— Zgadza się — powiedział, lekko urywając końcówki słów, chociaż Ann nie była pewna, czy to skutek rozbawienia, czy rozdrażnienia. — Lady Anne, jak przypuszczam.
Nie jest szpetny, stwierdziła, wciągając powoli powietrze, po czym otrząsnęła się i ukłoniła w odpowiedzi.
— Co… co sprowadza pana do Londynu, milordzie?
— Śnieżne anioły — odparł tym samym beznamiętnym tonem.
— Śnieżne… słucham?
Markiz sięgnął do kieszeni i wyjął wielokrotnie złożoną kartkę papieru. Nie spuszczając z dziewczyny bystrego wzroku, podszedł do niej z wyciągniętą ręką.
— Śnieżne anioły.
Anne wzięła papier, uważając, by nie dotknąć jego dłoni. To śmieszne, ale takie dotknięcie uczyniłoby jego obecność nieodwołalnie… rzeczywistą. Duży sygnet z rubinem na palcu wskazującym prawej dłoni lorda zamigotał w świetle płomienia, dodając scenie mroczności i surrealistycznej atmosfery. Anne zerknęła na szczupłą, jakby wykutą z kamienia twarz, i rozwinęła spłowiałą kartkę. Zbladła.
— Och… ja… e… lady Whisteldown naprawdę przesadza.
— Rozumiem — zamruczał mężczyzna. Jego głos, chociaż cichy, sprawił, że dreszcz przeszedł jej po plecach. — Zatem nie tarzała się pani w śniegu z sir Royce’em Pemberleyem?
Zaskoczenie wywołane jego przyjazdem powoli słabło; fakt — lord był wysoki, dobrze zbudowany, a jego szczupłą, przystojną twarz z pewnością opiewaliby poeci, lecz Anne miała inne powody do niepokoju niż jego wygląd. Przede wszystkim lord był niewychowany. Anne zamrugała i oderwała spojrzenie od twarzy godnej greckiego bóstwa.
Jego garderoba na pewno nie spełniała standardów londyńskiej elegancji. Płaszcz miał dobrze skrojony, lecz staromodny. Bryczesy z ciemnej skóry czasy świetności miały już za sobą, zaś jakości wysokich butów nie sposób było ocenić pod warstwą błota i śniegu, która je okrywała.
— Nie tarzałam się w śniegu. Sir Royce potknął się i przewrócił, a kiedy pomagałam mu stanąć na nogi, ja też straciłam równowagę.
Mężczyzna uniósł brew.
— A anioły na śniegu?
Anne oparła się pokusie odchrząknięcia. Na litość boską, jej własna matka zadawała mniej pytań i na pewno nie mówiła takim tonem.
— To się wydawało naturalne, milordzie.
Usta mu drgnęły.
— Ufam, że nie zdarza się to często?
Anne zmarszczyła brwi. Czy on drwi?
— Zanim zaczął się pan mnie czepiać, mógł pan przynajmniej powiedzieć „dzień dobry”, lordzie Halfurście.
— Biorąc pod uwagę, że ostatnie trzy dni jechałem przez lód, śnieg i błoto, by dowiedzieć się, dlaczego, do diabła, moja narzeczona prowadza się z… — wyjął jej kartkę z ręki — z kimś, kto „z pewnością nie jest jej narzeczonym”, chyba okazałem się i tak wyjątkowo dobrze wychowany.
Maximilian Trent, markiz Halfurst, zmrużył oczy. Spodziewał się, iż jego przyjazd wywoła zaskoczenie, lecz nie oczekiwał takiej wrogości. Stojąca przed nim szczupła młoda kobieta z zaciśniętymi pięściami, o gęstych ciemnych włosach zebranych w kok na czubku głowy, wyraźnie nie przejmowała się jego oczekiwaniami. Uznał to za całkiem interesujące.
Niechętnie opuszczał Yorkshire, ale musiał przyznać, że i tak zrobił to za późno. Gazeta lady Whistledown uprzytomniła mu dwie sprawy: po pierwsze — że musi jechać do Londynu po narzeczoną, bo ona nie ma zamiaru przyjechać do niego, po drugie — skoro członkowie socjety, plotkując, podają w wątpliwość jego męskość, to i tak już zbyt długo przebywał poza stolicą. A kiedy spojrzał na kobietę, której był przyobiecany przez dziewiętnaście z dwudziestu sześciu lat swojego życia, jego pierwszą myślą było to, że powinien zjawić się tu wcześniej.
— Nie prowadzałam się z sir Royce’em. To mój znajomy.
— Były znajomy — poprawił Maximilian. Biorąc pod uwagę, że rozmawiali po raz pierwszy w życiu, stanowczość, z jaką wypowiedział te słowa, zaskoczyła nawet jego.
Dziewczyna spoglądała gniewnie; w zielonych jak mech oczach nie było już śladu zaciekawienia.
— Chyba nie ma pan żadnego prawa…
— Nieważne — wpadł jej w słowo. — Jestem tu. — Powoli zbliżył się o krok. — Gdzie jest pani ojciec?
Anne zmarszczyła brwi.
— U księcia regenta. Dlaczego?
— Im szybciej ustalimy szczegóły, tym lepiej; będziemy mogli ruszać w drogę, zanim przytrafią się pani dalsze przygody z aniołami w śniegu.
Dziewczyna cofnęła się o krok.
— W drogę? Dokąd?
— Do Halfurst. O tej porze nie mogę sobie pozwolić na zbyt długą nieobecność.
Lady Anne przestała się cofać i wygładziła spódnicę ciężkiej lawendowej sukni.
— Tak po prostu? Pojawia się pan po dziewiętnastu latach, pstryk i mam za pana wyjść i jechać w dzicz?
— Yorkshire z pewnością nie jest dziczą — odparł lord, wyjmując z kieszeni zegarek. Jeśli wyruszą przed dwunastą, do końca tygodnia dotrą do Halfurst, nawet biorąc pod uwagę wolniejsze tempo spowodowane pogodą i obecnością narzeczonej. Zacisnął usta i znów zmierzył ją spojrzeniem od stóp do głów. Te przystanki ze względu na damę stojącą przed nim mogą się okazać konieczne i… przyjemne.
— Nie — odparła wyraźnie Anne.
Maximilian spojrzał znad zegarka.
— Co?
Miał wrażenie, że się zawahała, chociaż ramiona miała wyprostowane, a brodę uniesioną do góry.
— Powiedziałam: nie.
Zatrzasnął kopertę zegarka.
— Słyszałem. Proszę wyjaśnić, co pani przez to rozumie?
— Chyba wyraziłam się jasno, lordzie Halfurście. Nie wyjadę z Londynu, nie pojadę z panem do Yorkshire i…
— Chce pani wziąć ślub w stolicy? Zapewne bez wielkich trudności uda mi się załatwić specjalne zezwolenie.
To brzmiało rozsądnie. Dziewczyna wychowała się tutaj, a on nie ma nic przeciwko temu, by ożenić się z nią w Londynie.
— Proszę pozwolić mi skończyć — ciągnęła z lekkim drżeniem w dźwięcznym głosie. — Nie mam zamiaru jechać do Yorkshire; prędzej padnę trupem, niż za pana wyjdę.
Maximilian z niedowierzaniem zacisnął wargi.
— Nie może pani po prostu odmówić. To nie pani podejmuje decyzję — zauważył, czując budzący się w nim gniew. — Pani rodzice…
— Moi rodzice z pewnością zapomnieli zawiadomić pana, że nie życzą mi nieszczęśliwego małżeństwa z mężczyzną, którego nigdy nie poznałam i który przez dziewiętnaście lat nawet nie zadał sobie trudu, by napisać do mnie list czy choćby kartkę z paroma słowami.
Lord uniósł brwi, zastanawiając się, czy Anne próbuje przekonać jego, czy siebie.
— Pani…
— Nie znam pana charakteru, lordzie — oznajmiła — i nie dam się wywieźć z Londynu kompletnie obcemu człowiekowi. Nie ma mowy. Wykluczone.
— A nie pomyślała pani, by zawiadomić mnie o tym wcześniej? — Ta kobieta, młodsza o siedem lat, nie będzie mu dyktować warunków. Ta bardzo atrakcyjna kobieta nie wykręci się tylko dlatego, że zaniedbał pisania listów.
— Może gdyby wcześniej zadał pan sobie trud przedstawienia się, dziś ta rozmowa przebiegałaby inaczej.
Dziewczyna nie miała dużych szans na zwycięstwo; jej rodzice staliby się pośmiewiskiem, gdyby pozwolili na rozwiązanie umowy z rodziną tak starą jak jego, poza tym sam przecież korespondował z ojcem Anne i doskonale wiedział, że lord i lady Daven popierają to małżeństwo. Maximilian otworzył usta, po czym znów je zamknął. On już wygrał, chociaż dziewczyna jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy. Nieważne, co powie za chwilę; jest zmęczony, zmarznięty i mokry, więc nie będzie to nic miłego. Nie ma sensu pogarszać sytuacji i perspektyw przyszłego mariażu.
Przyglądał się jej przez chwilę. Rumieniec na policzkach, szybko wznosząca się i opadająca pierś, sposób, w jaki jej palce zaciskały się na ciężkim materiale lawendowej sukni… Krzyczenie na nią z pewnością nie pomoże, a on zamierzał ją do siebie przekonać. Walkower to nie jest prawdziwe zwycięstwo.
Westchnął z żalem na myśl o tym, co taka paskudna pogoda zrobi z North Road, i pokiwał głową.
— Może ma pani rację.
— Mo… ależ na pewno mam rację — odpaliła Anne; ulga złagodziła jej rysy.
Wielki Boże, co za piękna dziewczyna! — pomyślał. Maximilian był urzeczony. Nie spodziewał się, że będzie aż tak urodziwa.
— Zatem należy się pani zadośćuczynienie.
Anne zmarszczyła brwi, po czym znów się rozchmurzyła.
— To nie jest konieczne.
— Uważa zatem pani, że powinienem jak najszybciej wrócić do Yorkshire? — zapytał z nutą rozbawienia w głosie. Uroda i silny charakter narzeczonej zaskoczyły markiza, ale uświadomił sobie, że z kolei jego nagły przyjazd stanowił jeszcze większą niespodziankę dla lady Anne.
— Owszem, wspomniał pan, że nie chce zbyt długo przebywać poza domem.
— Zgadza się. Ale byłbym zaszczycony, gdyby dzisiaj wieczorem zechciała mi pani towarzyszyć w… — odwrócił zniszczoną kartkę — …w Teatrze Królewskim przy Drury Lane. Wystawiają tam Kupca weneckiego. — Znów na nią spojrzał. — Podobno Edmund Kean gra Shylocka.
— Faktycznie — odparła dziewczyna; uśmiech sprawił, że kolor jej oczu przybrał odcień szmaragdowy. — Podobno jest wyjątkowy. Właściwie… — Przerwała i oblała się rumieńcem.
— Właściwie co? — zapytał.
— Nic.
— To dobrze. Przyjadę po panią o dziewiętnastej. — Czując potrzebę dotknięcia jej, Maximilian powoli zbliżył się do dziewczyny, przesunął palcami po jej nadgarstku i odgiął palce zaciśnięte na sukni.
Anne zachłysnęła się, kiedy wziął ją za rękę, uniósł i przesunął wargami po wierzchu jej dłoni. Rzuciła mu długie spojrzenie spod ciemnych, wywiniętych do góry rzęs, a Maximilian poczuł powoli rozlewające się w żyłach ciepło.
— Do zobaczenia wieczorem — zamruczał, puszczając jej rękę i jednocześnie czując, jak jego mózg pracuje na pełnych obrotach i podpowiada mu, co mógłby z nią robić, gdyby jej teraz nie zostawił.
Nie czekał na odpowiedź, wyszedł na korytarz, potem do holu wejściowego, skąd zabrał swój kapelusz i pelerynę. Wiedział, że przed wieczorem musi jeszcze załatwić kilka spraw. Mina lokaja na widok jego staroświeckiego stroju wystarczyła, by domyślił się, co jest najpilniejsze.
Kiedy kilka godzin temu przybył do Londynu, myślał tylko o tym, by zabrać lady Anne i od razu wrócić do Yorkshire. Kiedy jednak ją zobaczył, doszedł do wniosku, że wejście w rolę zalotnika nie wydaje się aż tak odpychające.
Rozdział 2
Autorka nie jest skłonna przeceniać znaczenia tego pisma i zamieszczonych w nim opinii, lecz okazuje się, iż właśnie kronika autorki sprzed tygodnia ponosi bezpośrednią odpowiedzialność za przybycie do miasta samego Maximiliana Trenta, markiza Halfurst. Jak się wydaje, szanowny markiz poczuł się urażony śnieżnymi harcami swojej narzeczonej i sir Royce’a Pemberleya.
Jakby tego było mało, rozchodzą się pogłoski, że praktycznie nie odstępuje lady Anne na krok. Rozważ też, drogi Czytelniku, to, co wydarzyło się w sobotę wieczorem przy Drury Lane…
„Kronika Towarzyska Lady Whistledown”, 31 stycznia 1814 roku
Odmówiłaś — powiedziała mama.
Anne chodziła po pokoju, nie zwracając uwagi na żałosne westchnienia pokojówki Daisy, która próbowała ułożyć jej fryzurę.
— Szkoda, że go nie słyszałaś, mamo. „Porzuć wszelkie rozrywki i natychmiast jedź ze mną na pustkowie”.
— Tego na pewno nie powiedział.
— Może nie dosłownie.
Lady Daven, siedząc na łóżku i śledząc wzrokiem miotającą się po pokoju córkę, pokręciła głową.
— Nieważne. Nie możesz mu odmówić. Ojciec i poprzedni markiz Halfurst umówili się…
— To niech papa się z nim ożeni! Ja nie prosiłam o zesłanie do Yorkshire!
— Wczoraj cieszyłaś się z zaręczyn z Halfurstem.
Wczoraj Anne w ogóle się nie śniło, że markiz może się pojawić w Londynie. Z nachmurzoną miną Anne poddała się i usiadła, dając Daisy szansę, by wpięła jej we włosy ostatnie spinki.
— Nie podoba mi się. Czy to nie wystarczy?
— Dopiero co go poznałaś. I na pewno nie możesz zarzucić mu braku urody.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki