Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Kroniki Chaosu: Północne Pustkowia - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 lutego 2025
24,23
2423 pkt
punktów Virtualo

Kroniki Chaosu: Północne Pustkowia - ebook

„Północne Pustkowia” to mroczna powieść fantasy, która łączy epickie bitwy, złożonych bohaterów i bogato wykreowany świat. Eksploruje tematy władzy, lojalności i walki między chaosem a porządkiem, co czyni ją fascynującą lekturą dla fanów gatunku. Powieść pokazuje również, że kobiety w świecie „Kronik Chaosu” nie są jedynie tłem czy wsparciem dla męskich bohaterów. Są siłą napędową fabuły, podejmują trudne decyzje, prowadzą wojska podczas bitew i walczą o swoje miejsce w hierarchii klanu.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-080-2
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KRONIKI CHAOSU:
PÓŁNOCNE PUSTKOWIA

Jarosław Toll Kowalski

Ilustracja na okładce: Monika Sochacka

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody autora.

Niniejsza książka jest fikcją literacką. Wszystkie postacie i zdarzenia opisane w powieści są fikcyjne i jakiekolwiek podobieństwo do realnie istniejących osób lub zdarzeń jest przypadkowe.Wstęp

Pomysł na tę książkę narodził się podczas długich wieczorów spędzonych z przyjaciółmi przy stole do gier bitewnych, w świecie fantazji pełnym magii i niespodziewanych zwrotów akcji (po kuriozalnych rzutach kośćmi). Przed każdą rozgrywką zawsze zachęcałem kumpli do nadawania imion herosom, którzy prowadzili regimenty w bój. W trakcie naszych rozgrywek żarty przeplatały się z kąśliwymi uwagami, a w miarę rozwoju gry wciągały nas epickie sytuacje, które wydawały się wykraczać poza granice stołu. W tej wesołej burzy emocji rodziły się opowieści, które domagały się zapisu, nie tylko na zdjęciach, ale i na kartach papieru. Czasem, pomiędzy kolejnymi grami, powstawały fabularyzowane raporty bitewne — fragmenty świata, które zdawały się żyć własnym życiem.

Aż pewnego dnia, myśl zaczęła krążyć jak marzenie na granicy snu: co by było, gdyby opowiedzieć historię o jednej z armii, o bohaterach, którzy mimo przypisanych im stereotypów, zmagają się z codziennością i wyborami, które w naszej bezpiecznej rzeczywistości wydają się niemożliwe? Co by było, gdyby ożywić figurki, które tak dzielnie pokonują wyzwania stawiane przed nimi na stole bitewnym? Siedziałem przed przeszkloną szafką, w której trzymam swoje modele, patrzyłem na czwórkę ulubionych postaci i oczami wyobraźni widziałem, jak może wyglądać ich życie.

Tak powstały Północne Pustkowia, kraina pełna mrocznych tajemnic i niezwykłych postaci.

To opowieść, w której bohaterowie zmagają się nie tylko z wrogami zewnętrznymi, ale i z własnymi demonami.

Bez wsparcia najwspanialszej, najmłodszej i jedynej żony — Agnieszki, ten projekt nigdy by nie ujrzał światła dziennego. Jej nieskończona cierpliwość, ciepło i niezwykła intuicja sprawiły, że każda strona nabrała życia. Podczas „pierwszego czytania” z uwagą i oddaniem słuchała moich wątpliwości, dodając otuchy i inspirując do dalszej pracy. To właśnie dzięki jej nieocenionej pomocy powstały fundamenty tej opowieści. Bez Agnieszki ta historia nie tylko by nie powstała, ale także nie byłaby tak emocjonalnie bogata. Jej obecność w tym procesie była jak światło latarni w mrokach niepewności, prowadzące do ujawnienia czegoś wyjątkowego.

Jest też czterech huncwotów, o których chcę wspomnieć. Radosław, Jakub, Dawid i Krzysztof to nie tylko przyjaciele, ale współtwórcy inspiracji, która tchnęła życie w tę książkę. Ich pasja i zaangażowanie przyniosły radość i motywację w każdym etapie pracy nad tym projektem.

To właśnie dzięki Wam, drodzy Panowie, Północne Pustkowia nie tylko zaistniały, ale stały się prawdziwym światem, w którym wyobraźnia nie zna granic. Każda chwila spędzona z Wami przy stole z figurkami, była nie tylko radosnym świętem kreatywności, ale także prawdziwą lekcją przyjaźni i budowania wspólnych wspomnień. Wasza entuzjastyczna energia, pomysły oraz komentarze były iskrą, która rozpaliła ogień tej opowieści. Dziękuję, że jesteście częścią tej przygody i że wspólnie tworzymy świat, w którym każde wypowiedziane słowo ma moc, by ożywić najśmielsze wizje. Wasza obecność nadała tej historii wyjątkowy charakter, a wspólne chwile zostaną w pamięci na zawsze.

Drogi czytelniku, przygotuj się, by wyruszyć w tę niezwykłą podróż. Odkryj sekrety, jakie kryje świat Północnych Pustkowi, zrodzony z bitew stoczonych na stołach wśród figurkowych bohaterów. Poznaj wybory, przed którymi staną postacie, które ożyły dzięki wyobraźni, i dowiedz się, jaką cenę za te wybory przyjdzie im zapłacić. Przygotuj się na odkrycie opowieści, która jest nie tylko rezultatem strategicznych starć, ale także emocjonalnych zmagań w świecie, gdzie każdy ruch ma znaczenie. Przekrocz próg tej historii i daj się porwać przygodzie, która być może zmieni Twoje spojrzenie na rzeczywistość i świat gier bitewnych.Rozdział 1

Światłomrok przekroczył próg magicznego kręgu, gdzie cienie drżały w blasku zaklętych kamieni. Nocna Zorza stała nieopodal, obserwując każdy jego ruch.
— Zmierz się z tym — powiedziała czarownica. — Pokaż swoją siłę.

Demon ryknął, zmieniając kształty w chaotycznym tańcu dymu i cieni. Wojownik zacisnął dłoń na mieczu szykując się na tytaniczne starcie. Każdy krok ku abominacji był jak wchodzenie w otchłań.
— Gotuj się na śmierć poczwaro — warknął.

Oblizał spękane wargi długim, różowym językiem. Odruch ocierania ust ręką pozostał mu z czasów, kiedy jeszcze pamiętał, jak to jest być tylko człowiekiem. Teraz gest ten był groteskowy, niemal zbędny. Jego głowa była uwięziona w ciężkim, metalowym hełmie. Ciało, które niegdyś było narzędziem człowieka, teraz należało do czegoś co rozumiało chaos i żywiło się nim. Zganił siebie za te niepotrzebne odruchy, wzniósł szybką modlitwę do swego bóstwa i ruszył z miejsca. Po środku kręgu, w cieniach drżących od magicznych energii, formowało się stworzenie, które trudno było opisać jednym spojrzeniem. Jego kształty wciąż się zmieniały, jakby materia, z której było zbudowane, nie mogła znaleźć stałej formy. Skupienie wzroku na tym chaosie wydawało się niemożliwe. Ciało istoty było plątaniną ciemności przetykanej nagłymi, różowymi rozbłyskami, jakoby błyskawice tańczyły po powierzchni czarnego morza. W jednej chwili przybierało postać wysokiego, mrocznego humanoida, którego kontury były ledwo widoczne w migotliwym półmroku, by w następnym momencie przeistoczyć się w smukłą sylwetkę przypominającą konia o dwóch groteskowych głowach i jaszczurzym ogonie, który zwijał się jak wąż, trzaskając na boki. Stworzenie było chaosem wcielonym, gotowym rzucić się do kolejnego ataku, zmieniając swoją formę, jakby samo jego istnienie przeczyło prawom natury. Jedna z głów, wykrzywiona w okrutnym uśmiechu, miała cechy mężczyzny o ostrych, niemal drapieżnych rysach, a jej zęby były długie i szpiczaste, jakby stworzone do rozszarpywania ciała. Rogaty nos wyrastał z czaszki na kształt zbrojnej konstrukcji, nadając jej dzikiego, demonicznego wyglądu. Druga głowa, w przeciwieństwie do tej brutalnej męskości, nosiła znamiona kobiecości, lecz jej delikatność była tylko pozorem. Miała długie, rozdwojone rogi, które wiły się ku niebu, przypominając rośliny pożerające słońce, a jej oczy płonęły dziką, nieludzką inteligencją. Z ust wystawał jęzor, długi i wijący, podobny do węża gotującego się do ataku, obracający się wokół własnej osi w niepokojącym, hipnotycznym tańcu. Obie głowy zdawały się żyć własnym życiem, sycząc i rycząc jednocześnie, tworząc kakofonię dźwięków, które mroziły krew w żyłach każdego, kto miał nieszczęście je usłyszeć.
— Ależ z ciebie brzydki madkojebca — warknął wojownik podchodząc bliżej.

Gdy Światłomrok zbliżył się na tyle, by poczuć moc bijącą od demonicznego stworzenia, jeden z jego łbów przypominający teraz koźli pysk, wykrzywił się w złowrogim grymasie. Czerwone oczy, błyszczące niczym dwa rozpalone węgle, spojrzały na niego z mieszanką nienawiści i nieopisanej dzikiej rozkoszy, jakby sama myśl o nadchodzącej walce napełniała potwora ekstazą. Oczy te zdawały się przynależeć do piekielnych otchłani, w których nie było miejsca na litość ani zrozumienie. Z szerokich, poszarpanych nozdrzy buchnęły płomienie, strzelając w powietrze jęzorami ognia, które zdawały się tańczyć w rytm niewidzialnych pieśni zniszczenia. Każdy oddech bestii wypełniał powietrze siarką i żarem. Uformowana właśnie paszcza rozwarła się szeroko, ukazując rzędy zębów ostrych jak igły, gotowych do rozszarpania każdego, kto odważyłby się zbliżyć. Z wnętrza demona wydobył się dźwięk, który nie przypominał niczego, co znał świat śmiertelników — to nie było zwykłe ryczenie, lecz przerażające zawodzenie, które zdawało się przenikać prosto do umysłu przeciwnika. Dźwięk ten wgryzał się w duszę jak niewidzialne szpony, zostawiając po sobie ból i zamęt. Wielu ludzi mogłoby paść na kolana przed taką potęgą, zatrzymanych nie przez strach, ale przez czysty terror, jaki wywoływał demoniczny skowyt. Światłomrok jednak nie zwolnił. Jego krok pozostawał pewny, jakby ten dźwięk nie miał władzy nad jego umysłem. W oczach płonęła mu dzika determinacja, a ciało, zakute w starożytną zbroję, było niby tarcza nie do przebicia. Zawodzenie, które mogło rozerwać na strzępy umysły nawet najsilniejszych, dla niego było jedynie echem — odległym dźwiękiem w świecie, w którym liczyło się tylko jedno: zwycięstwo. Światłomrok patrzył na demona z satysfakcją, jakby oceniając broń, którą zaraz przyjmie do swojego arsenału. Demon, mimo swej dzikiej, nieokiełznanej formy, był idealny — wcielenie czystej mocy chaosu. Mógłby stać się jego sprzymierzeńcem, narzędziem do szerzenia zniszczenia, a może nawet jego wierzchowcem. Widział w nim nie tylko brutalną siłę, ale też coś więcej — symbol jego przyszłego panowania nad klanami i chaos, który mógł zapanować nad Północnymi Pustkowiami. Z podniesioną ręką, Światłomrok zbliżył się jeszcze bardziej, jakby próbując nawiązać kontakt z bestią, której moc mógłby wykorzystać. Jego dłoń, w ciężkiej, stalowej rękawicy wyciągnęła się ku potworowi, jakby chciał dotknąć jego splugawionej esencji, poczuć energię pulsującą w chaotycznym ciele. Nagle demon zaryczał dziko, _GŁOS_ wypełniał powietrze mroczną furią. Bestia szarpnęła się w tył, jakby nie chciała poddać się jego woli, wyrzucając przed siebie długie, wijące się macki. Te w locie zmieniły się w kopyta, twarde jak stal, ale giętkie niczym węże, błyskawicznie wystrzeliwując w stronę Światłomroka. Ziemia wokół nich zadrżała, a z kręgu magicznego trysnęła energia, od której powietrze stało się gęste. Mimo nagłego ataku i wściekłości bestii, wojownik nie cofnął się ani o krok. Jego oczy zwęziły się, a usta wykrzywiły w drapieżnym uśmiechu. Wiedział, że demon musiał być ujarzmiony — teraz albo nigdy. Drugie uderzenie demona było jak furia burzy — szybkie, brutalne i miażdżące. Światłomrok ledwie zdążył zareagować, kiedy jedna z przerażających, kopytowych macek trafiła go prosto w napierśnik. Metal zgrzytnął, a siła ciosu była tak wielka, że przez moment wydawało się, iż nawet pancerz, który przetrwał setki bitew, teraz może ustąpić. Palący jak żar ból przeszył jego ciało, rozchodząc się od klatki piersiowej aż po kręgosłup. Krzyk wyrwał się z jego gardła. Nie był to jednak krzyk porażki, lecz wojennego uniesienia. Odepchnięty na kilka kroków w tył, rycerz ciężko opadł na jedno kolano. Moc uderzenia była przerażająca, jednak jego pragnienie zwycięstwa było większe. Spojrzał na demona. W jego oczach nie było miejsca na strach, jedynie na narastającą furię. Demon ryknął, gotów do kolejnego ataku, podczas gdy Światłomrok rzucił się w jego stronę, zbierając w sobie całą wolę walki. Demon jakby przykucnął, wypuszczając ektoplazmę w kolejnym ataku, ale tym razem wojownik był gotów. Zacisnął pięści trzymając gardę. Jego stalowy pancerz zabrzęczał, gdy przygotowywał się do kontrataku. Uderzenie demona nie trafiło celu, a jego potężne kopyto z hukiem uderzyło w ziemię, wywołując grzmot, który wstrząsnął areną. Światłomrok, dostrzegając nadarzającą się szansę, wykorzystał wijącą się mackę jak linę, chwytając ją z niespotykaną precyzją. Z całej siły pociągnął ją do siebie, przyciągając się bliżej demona. Zerwał się naprzód, czując, jak adrenalina przelewa się przez jego żyły, a puls bije w rytm nadchodzącego starcia. Podczas gdy macka wyginała się jak wąż, on zbliżył się do potwora, który z wściekłością wykręcał swoje dwugłowe ciała, wrzeszcząc ze złości. Jednak Światłomrok nie wahał się ani przez chwilę. W momencie, gdy znalazł się w zasięgu demona, skupił całą swoją siłę w ramionach, przekształcając moment chaosu w pełną determinacji ofensywę. Wykonał zamaszysty ruch, próbując zaatakować potworność w najbardziej wrażliwy punkt, licząc na to, że dzięki determinacji i woli, uda mu się ostatecznie przejąć kontrolę nad tą straszną istotą. Wiedział, że musi ją sobie podporządkować, jeśli chce wykorzystać jako narzędzie do realizacji swoich ambicji.

Demon miał w sobie moc, która mogłaby zniszczyć całe armie, a Światłomrok był zmotywowany, by nie pozwolić, aby ta potężna siła umknęła mu z rąk. Zgromadził całą swoją energię, skupiając się na celu, który miał przed sobą. Znad głowy wymierzył potężny cios opancerzoną rękawicą. Jego ramię spadło na jeden z łbów stwora z siłą, która sprawiała, że powietrze zadrżało, a wokół walczących rozeszły się kręgi energii. Cios był tak silny, że w normalnych okolicznościach mógłby obalić wyrośnięte drzewo. Jednak demon zareagował jedynie wrzeszcząc w niepokojący sposób, a jego mroczna aura zaczęła pulsować, jakby pragnęła odeprzeć atak, który na nią spadł.
Światłomrok poczuł wibracje uderzenia przechodzące przez jego rękę, a echa tego starcia rozchodziły się po arenie, wywołując uczucie grozy wśród wszystkich zgromadzonych. W tej chwili zrozumiał, że walka z tą istotą nie polega tylko na sile fizycznej. To był taniec mocy, w którym trzeba było nie tylko uderzać, ale również rozumieć, jak zjednoczyć się z chaotyczną naturą demona. Czuł, że ta chwila była kluczowa. Aby przejąć władzę, musiał zdobyć zaufanie bestii i stać się jej panem.
— Będziesz mi służyć, albo tu szczeźniesz — warknął. Abominacja zastygła w bezruchu, jakby wstrząśnięta potęgą ciosu, który poczuła na swoim ciele. Przez chwilę wydawało się, że demon oszołomiony reakcją przeciwnika stracił orientację w otaczającej go rzeczywistości, a jego nienasycone oczy zgasły w mrocznym zamyśleniu. Jednak w następnym mgnieniu oka, z impetem, powrócił do ataku, jakby wewnętrzny żywioł rozbudził go ze stanu letargu.

Jego potężne cielsko zaczęło się poruszać z prędkością, która wydawała się nieosiągalna dla takiego monstrualnego stwora. Macki, przekształcone w potężne ramiona, wyrwały się z ciemności, wyciągając w stronę Światłomroka jak zaborcze węże. Krzyk demona wypełnił powietrze, niosąc ze sobą wibracje, które wywołały dreszcze na skórze wojownika. Czuł, jak adrenalina pulsuje w jego żyłach, mobilizując wszystkie zmysły do działania. Walka trwała wiele godzin, a w powietrzu unosił się zapach siarki i krwi, tworząc niepokojącą mieszaninę wokół zmagających się przeciwników. Światłomrok i demon bili się z niesamowitą siłą, ich ciosy wstrząsały ziemią, sprawiając, że grunt pod ich stopami drżał jakby w obliczu nadchodzącego kataklizmu. Każdy ruch był nie tylko atakiem, ale i tańcem śmierci, w którym obaj rywale musieli znaleźć równowagę między życiem a zgubą. Światłomrok, z postawą tytana, był nieugięty, lecz jego zbroja była powgniatana i podziurawiona w wielu miejscach.

Z pęknięć jego pancerza wyciekały życiodajne płyny, barwiąc ziemię na głęboki czerwony kolor. Ból pulsował w jego ciele, ale nie miał zamiaru się poddawać; w oczach błyszczał ogień, który napędzał go do walki. Każde uderzenie, każda rana sprawiały, że jego wola stawała się jeszcze silniejsza, a myśli o zdobyciu potężnego wierzchowca przeszywały umysł jak najostrzejsza strzała. Demon, z kolei, był ucieleśnieniem chaosu. Jego oblicza były zdeformowane przez złość, a zionące z paszczy płomienie zamieniały się w mroczne chmury dymu, które otaczały go niczym mroczny płaszcz. Każde jego uderzenie było brutalne i nieprzewidywalne, a potężne łapy rozrywały powietrze. Jednak on też słabł gubiąc strzępki ektoplazmy, które opadały na ziemię areny podobne do zatrutych kwiatów. Tańcząc w rytm bólu, demon wydawał z siebie dźwięki, które przypominały jednocześnie krzyk agonii i radości, niosąc ze sobą obietnicę katuszy. Wola Światłomroka naginała entropię do pożądanych kształtów, jakby sam świat poddawał się jego woli. Każde cios pięści, każdy krok i każdy unik przybliżały go do upragnionego celu — potężnego wierzchowca, którego chaotyczna natura zaczynała przyjmować formę bardziej znajomą i zrozumiałą. Ciemność, z której stwór się wyłaniał, coraz bardziej przypominała konia, jednak wciąż zachowywała swoje mroczne cechy. Nogi stawały się bardziej zgrabne, a grzywa pulsowała jak cień, wirując w powietrzu jak ożywiona materia. Oczy demona błyszczały w blasku wyzwania, przypominając coraz bardziej dwa krwiste słońca, a ich spojrzenie przepełnione było zarówno furia, jak i tajemnicą. Obaj nie ustępowali. Światłomrok, z determinacją niezłomnego wojownika, napierał na potwora, a jego serce biło w rytmie bitewnej pieśni, która brzmiała w jego uszach jak echo przeszłości. Demon odpowiadał na jego ataki z wściekłością, sprawiając, że powietrze drżało od mocy ich zmagań. Niezliczone ciosy, oddechy pełne nienawiści i chaosu, przekształcały arenę w pole bitwy, na którym żaden z przeciwników nie mógł znaleźć kompromisu. Jakby czas zatrzymał się w tym mrocznym spektaklu, Światłomrok czuł, jak jego własna energia zderza się z chaotycznym potencjałem demona. Obaj byli symbolem niepowstrzymanej siły, a ich wola tworzyła niewidzialne nici, które splatały się w jedną, wspólną sieć. Nie tylko walczyli ze sobą, ale także z obawami i nadziejami, które krążyły wokół ich umysłów niczym wirujące wiatry Północnych Pustkowi. W tym starciu mocy, zarówno rycerz, jak i mroczna istota wiedzieli, że to, co się wydarzy, zdefiniuje nie tylko ich los, ale także los całego klanu, który wpatrywał się w tę chaotyczną walkę z niepewnością i nadzieją. W końcu Światłomrok dostrzegł lukę w obronie monstrum — drobny moment, w którym demon odwrócił wzrok, zamykając na chwilę swoje krwiste oczy, by zyskać oddech. To była szansa, której potrzebował. Skoczył naprzód. Uderzył jak górski kozioł, z determinacją i mocą, zderzając się swym rogatym hełmem z łbem demona. Uderzenie było potężne, wstrząsając samą ziemią i unosząc w górę drobne kamienie. Zanim stwór zdążył zareagować, Światłomrok poprawił potężnym ciosem w miejsce, które w tej groteskowej formie mogło przypominać szyję, niegdyś imponującą, teraz zaś ściśniętą gniewem i chaosem. Cios był tak mocny, że momentalnie posłał potwora w dół, wywołując wstrząs, który przeszedł przez arenę jak grzmot burzy. Demon padł na ziemię z głuchym łomotem, jak martwy, jego ciężkie ciało sunęło po ziemi jeszcze przez kilka metrów, zostawiając za sobą czarną smugę.

Powietrze wypełniło się echem tej brutalnej konfrontacji, a Światłomrok, wyczerpany, ale pełen triumfu, patrzył na pokonanego wroga. Wiedział, że to nie koniec. Podszedł do wierzchowca, a jego serce biło szybko z mieszaniną podniecenia i niepewności. Dotknął go nad wyraz delikatnie, jakby pieszczotliwie kładąc pancerną dłoń na jego karku. Chciał, by bestia poczuła, że nie jest tylko wrogiem. Że może być czymś więcej. Towarzyszem, któremu nadałby nowy sens istnienia. Ciałem demona wstrząsnął dreszcz, jakby jego najgłębsze instynkty nagle ożyły. Pod skórą zagrały wykształcone mięśnie, pulsując jak warkocze energii. Ogromny ogon, zakończony kościanymi naroślami, z hukiem uderzył w ziemię, wywołując chmurę pyłu, która uniosła się w powietrze. Czerwone oczy, tak przenikliwe i pełne nienawiści, skupiły się na wojowniku. Ich blask przypominał rozżarzone węgle, gotowe eksplodować. W tej chwili Światłomrok zdał sobie sprawę, że zyskuje coś znacznie więcej niż tylko demonicznego wierzchowca — zdobywa sprzymierzeńca, istotę, która mogła współtworzyć jego przyszłość. Wiedział, że w tej chwili musiał zdobyć zaufanie bestii, by połączyć ich siły. To była chwila, w której wszystkie jego wysiłki mogły znaleźć potwierdzenie. Z odwagą spojrzał w te krwiste oczy, odnajdując w nich nie tylko dzikość, ale i iskrę zrozumienia. „_Widzę Cię. Słyszę Cię._

_Nie jesteś sam_,” pomyślał, przeczuwając, że ich losy są ze sobą splecione, jak nici w nieodgadnionej sieci przeznaczenia. Tytaniczny wierzchowiec dźwignął się z ziemi, jego muskularne ciało, pokryte gładką, ektoplazmatyczną skórą, poruszało się z gracją. Stojąc przed swym nowym panem, rogaty łeb demona pochylił się w geście oddania, a jego wspaniałe, mroczne oczy wypełniły się niepokojącym blaskiem, który zdawał się przenikać duszę Światłomroka. Mroczny rycerz dosiadł bestii, wskakując na jego grzbiet. Pomimo zbroi, poczuł, jak potężne mięśnie pod nim pulsują, gotowe do działania. Złapał równowagę mocniej zaciskając dłonie na grzywie wierzchowca. Demon wydał budzący grozę wizg, który rozbrzmiał jakoby potężny dźwięk surmów bitewnych. Dźwięk ten wypełnił powietrze, tworząc aurę mocy, która była jak powrót do dawnej epoki, w której ciemność i światło ścigały się ze sobą

w nieustającej walce o dominację. Światłomrok poczuł, jak w jego żyłach płynie nowa siła, jakby z każdą chwilą zyskiwał więcej energii, by podjąć wyzwania, które przed nim stały.

— Jam jest Chaos! — zakrzyknął czempion unosząc opancerzoną dłoń w geście zwycięstwa.

Jego słowa, naznaczone mocą i determinacją, odbiły się echem w duszach zebranych wojowników, a Nocna Zorza, czując drżenie w powietrzu, zrozumiała, że rozpoczęli coś, co zmieni bieg historii ich klanu i całych Północnych Pustkowi. Zgromadzony tłum wiwatował! Tego dnia Światłomrok stał się nie tylko wybawcą klanu, ale jego nowym władcą. Nocna Zorza, widząc jego potęgę, musiała przyznać, że klan nigdy wcześniej nie miał takiego przywódcy.

— — – — – — – — – — – — – — – — – — —

W pogoni za sławą, siłą i dominacją, Światłomrok przemierzał bezkresne Pustkowia, które przypominały mu o potędze entropii i nielicznych, którzy mieli odwagę tutaj żyć. Jego oddani wojownicy, zakuci w stal, byli niczym żywa tarcza, zawsze u jego boku, gotowi na każde wezwanie. Przekraczali kolejne granice bez lęku, śmiało stąpając po ziemiach, które były jedynie przedsionkiem chaosu, jaki miał nadejść. W końcu dotarli do krainy, gdzie ziemię przesiąkała magia, a każdy szmer wiatru niósł echa zaklęć. Rządziła tu czarownica, której imię szeptano z lękiem — Nocna Zorza. Była ona nie tylko władczynią tej dzikiej krainy, ale również strażniczką starożytnych mocy, z którymi nikt się nie mierzył bezkarnie. To ona trzymała klan w żelaznym uścisku, a jej słowa kierowały wojowników na ścieżki przetrwania i walki. Światłomrok wyczuwał, że nadchodzi coś więcej niż zwykła bitwa — nadciągał moment, w którym jego los splącze się z losem Nocnej Zorzy i jej ludu. Jeszcze kilka dni temu nie miał pojęcia, że jego przeznaczenie zaprowadzi go aż tak daleko. Nie sądził, że w jednej chwili, jednym śmiałym posunięciem, nie tylko ujarzmi demona, zamieniając go w swego wierzchowca, ale także zdobędzie lojalność jednego z najbardziej bitnych i nieugiętych klanów Północnych Pustkowi. Każde spojrzenie wojowników Nocnej Zorzy pełne było respektu, a echo ich bojowych okrzyków, skandujących jego imię, przyprawiało go o dreszcz triumfu. Jeszcze niedawno był jedynie przybyszem z dalekich krain, obcym na wrogiej ziemi. Teraz był wybawcą, którego imię niosło się echem wśród gór, zwiastując nadejście chaosu. Klan, który przez lata opierał się na magii i przetrwaniu, teraz kłaniał się przed jego majestatem. W oczach Nocnej Zorzy widział zrozumienie — wiedział, że od tej chwili to on, Światłomrok, będzie prowadzić ich ku jeszcze większej potędze.

O jego przybyciu przywódczyni klanu dowiedziała się od swoich wiernych zwiadowców, którzy z ukrycia śledzili każdy jego krok. Widząc, jak czarny rycerz i jego wojownicy, zakuci w pancerze, przemierzają bezlitosne Pustkowia, siejąc zamęt i chaos wśród mniejszych, rozproszonych grup barbarzyńców, wiedziała, że to nie są przypadkowi wędrowcy.

Ich brutalna skuteczność, z jaką niszczyli napotkane siły, sprawiła, że Nocna Zorza zrozumiała, iż ma do czynienia z kimś, kto mógłby zmienić bieg historii Północnych Pustkowi. Wiedziała, że szansa na to, iż ten wojownik padnie u jej stóp jest znikoma. Zatem to ona, pełna pewności i wiedzy, kim jest ten przybysz, postanowiła sama wyjść mu naprzeciw. Pojawiła się przed nim w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy on i jego ludzie odpoczywali przy ognisku po kolejnej krwawej potyczce. Z cienia wyłoniła się sylwetka Nocnej Zorzy — wysoka, smukła, odziana w szaty splecione jakby z ciemności. Jej oczy, choć zimne, błyszczały jak gwiazdy nad pustkowiem. Długie, czarne włosy rozwiewał delikatny powiew wiatru. W tamtej chwili to ona była prawdziwą władczynią tej krainy, a jej obecność oznaczała, że Światłomrok znalazł się w kręgu, z którego nie można się było wycofać bez walki — walki o władzę, magię i przeznaczenie. Spotkali się w nocy, kiedy zimny wiatr przynosił szept pustkowi, a księżyc ledwie przebijał się przez ciężkie, burzowe chmury. W cieniu wielkiego drzewa, które dawniej było świętym miejscem plemienia, teraz zniszczonym i naznaczonym przez siły, których nikt z jej ludu nie potrafił ujarzmić. Drzewo, niegdyś tętniące życiem, teraz było tylko zgniłym, pokręconym pomnikiem klęski — jego gałęzie przypominały splecione ręce wyciągające się ku niebu, jakby błagające o ocalenie, które nigdy nie nadeszło. Dawne rytuały i modlitwy, które odbywały się tu w czasach świetności plemienia, stały się tylko mglistym wspomnieniem.

Światłomrok stanął naprzeciw Nocnej Zorzy, w miejscu, które niegdyś było pełne świętości, ale teraz emanowało mrokiem. Jego spojrzenie spoczęło na niepozornej, zdawałoby się, kobiecej postaci. Ona jednak nie była kobietą, która kuliła się przed kimkolwiek. Stała pewnie, z postanowieniem wypisanym na twarzy. W jej pozbawionych tęczówek oczach lśnił cień mocy i doświadczenia.

— To miejsce… — zaczęła cicho, choć jej głos niósł się daleko, niczym szept duchów przeszłości — To było serce mojego ludu. Miejsce, w którym duchy naszych przodków miały nas chronić. Teraz jest przeklęte, ponieważ demon, prześladujący mój lud, splugawił je, zatruwając każdą cząstkę jego dawnej świętości. — _W ciemnych zakamarkach duszy Zorzy odbijały się wspomnienia dni, gdy demon pojawił się po raz pierwszy, nienazwana, chaotyczna siła, zrodzona z magii, którą sama, w swej ambicji, próbowała okiełznać. Chciała ujarzmić siłę, która mogłaby zapewnić jej klanowi wieczną władzę nad pustkowiami, lecz magia wymknęła się spod kontroli, a z otchłani wyłoniło się coś daleko gorszego, niż mogła sobie wyobrazić. Bestia niszczyła wszystko na swej drodze, plamiąc ziemię klątwą. Każdy dzień przynosił nową falę cierpienia. Jej lud, dawniej bitny i pełen nadziei, teraz topniał w męczarniach, kiedy kolejni wojownicy próbowali stawić czoła demonicznej istocie._

— Demon splugawił każdą cząstkę tej ziemi — kontynuowała czarownica. — Próbowaliśmy go pokonać. Wysyłałam wojowników, śmiałków, nawet tych, którzy szukali honorowej śmierci. Nikt nie wrócił. A teraz to miejsce, podobnie jak mój lud, umiera. Bestia nie tylko zabijała,

ale i pochłaniała dusze, by wzmacniać swoje mroczne istnienie. Nawet ja — w jej głosie słychać było tłumioną gorycz porażki, — mistrzyni magii, nie byłam w stanie go zgładzić. Moje zaklęcia, które niegdyś trzęsły ziemią i sprawiały, że wrogowie padali przede mną na kolana, okazały się bezużyteczne. Próbowałam go spętać, zniszczyć, nawet wypędzić, ale nic nie zadziałało. Każde starcie kończyło się niepowodzeniem, a moja moc, zamiast osłabiać bestię, tylko ją wzmacniała. Jej oczy zabłysły, gdy spojrzała na niepokonanego wojownika. Wiedziała, że sama nie była w stanie powstrzymać demona, ale Światłomrok… jego brutalna siła

i nieugiętość mogły odmienić bieg losów. W jej głosie kryła się nadzieja i propozycja.

Rycerz patrzył na nią bez emocji, ale czuł, jak mrok tej ziemi przenika do jego duszy. Wiedział, że Nocna Zorza nie prosiła go o pomoc. To nie była kobieta, która błagała. Ona proponowała. Proponowała coś, co mogło zmienić wszystko: władzę nad jej ludem i możliwość poprowadzenia ich wszystkich w imię chaosu, który on tak pragnął szerzyć.

— Z biegiem czasu zrozumiałam — snuła dalej swą opowieść — że to nie była walka, jakiej kiedykolwiek się spodziewałam. Nie chodziło o zwykłe pokonanie bestii, zniszczenie jej w blasku mieczy i czarów. — Sięgnęła do medalionu zawieszonego na szyi, dotykając go lekko swymi długimi palcami. — Walka z demonem nie jest sprawą ciała, ale umysłu. Woli. Czegoś, co tkwi głębiej. Potrzebna jest nie siła fizyczna, lecz ktoś, kto potrafiłby poskromić chaos. Ktoś, kto nie tylko posiada brutalną moc, ale kto rozumie naturę tego, co nieokiełznane. Ktoś, kto potrafiłby wchłonąć tę dziką siłę, ujarzmić ją, zamiast bezskutecznie próbować ją zniszczyć. Delikatnym ruchem odgarnęła włosy za ucho.

— Potrzebny jest ktoś, kto ma go w sercu, kto czerpie siłę z samej dzikiej energii. Ktoś, kto rozumie, że walka nie polega na tym, by jedynie niszczyć, ale by przejąć kontrolę.

Spojrzała na Światłomroka niewzruszonym wzrokiem. Jej słowa zawisły w powietrzu.

— Dlatego, gdy usłyszałam o tobie — kontynuowała — wiedziałam, że to nie był przypadek. Twoja sława poprzedza cię. Gdziekolwiek się pojawiasz, chaos podąża za tobą, ale ty nie uciekasz. Ty go ujarzmiasz. To nie ja mam moc, by poskromić tę bestię. To ty jesteś tym, który może nad nią zapanować.

Nocna Zorza wiedziała, że Światłomrok nie przybył na jej tereny przypadkiem. Przeczuwała jego nadejście, odkąd w pewien mglisty dzień spojrzała w swoją artefaktyczną kulę mocy.

W jej magicznych głębinach widziała cienie wojowników przesiąkniętych mrokiem, stalowe pancerze odbijające blask księżyca i postać tego jednego, którego aura była równie nieprzenikniona jak chaos, który nosił w sobie.

— To nie jest zwykły demon — odezwała się cicho głosem pełnym goryczy i bólu, jakby każde słowo ciążyło na jej sercu. — To coś znacznie więcej. To uosobienie chaosu, które nie może być zabite siłą śmiertelników. Próbowałam, używałam zaklęć, starożytnych run, wszelkich mocy, które posiadam. Ale demon śmieje się z takich prób. Chaos nie umiera, Światłomroku. To, co z niego pochodzi, nie ginie. Tylko ktoś, kto ma w sobie tę samą moc, kto potrafi ją zrozumieć i poskromić, może nas uwolnić.

My, śmiertelnicy — kontynuowała — nie mamy tej siły. Zawsze byliśmy jedynie pionkami w grze entropii. Ale ty… — jej głos stwardniał, a oczy zabłysły intensywnie — ty jesteś inny. Jesteś kimś, kto rozumie tę potęgę. Kimś, kto może stawić jej czoła nie tylko jako przeciwnik, ale jako władca.

Światłomrok słuchał w ciszy, a nocne niebo nad nimi kłębiło się mrocznymi chmurami. W tej chwili wiedział, że to, co miało się wydarzyć, nie będzie zwykłą potyczką, a starciem, które na zawsze zmieni jego przeznaczenie. Widząc wspaniałą okazję do zdobycia władzy nad klanem Nocnej Zorzy, nie wahał się ani chwili. Przystał na jej prośbę ze stanowczością, jaką tylko prawdziwi władcy potrafią okazać w obliczu nadchodzącej chwały.

— Pragnę waszej wierności — rzekł, a jego głos brzmiał jak ryk burzy, niosąc ze sobą obietnicę potęgi.

— Jeżeli pokonam demona, wy staniecie u mojego boku nie tylko jako wojownicy, ale i bracia w walce. Razem stworzymy armię, której żaden wróg nie ośmieli się przeciwstawić. Jeśli pokonam to, co was dręczy, nie będę waszym wybawcą. Będę waszym władcą!

Nocna Zorza spojrzała na niego, widząc w jego oczach nie tylko żądze władzy, ale i żar niezłomności, który mógłby zapanować nad chaosem, odpowiedzialnym za zniszczenie jej ludu. W głębi duszy wiedziała, że Światłomrok był osobą, mogącą odmienić losy jej plemienia. Jego ambicje były ich nadzieją, a nadzieja ta, choć ryzykowna, zdawała się być jedyną drogą do ocalenia ich świata przed ostatecznym upadkiem. Nocna Zorza, po chwili wahania, zgodziła się na układ, wiedząc, że to mogła być ich jedyna szansa na ocalenie plemienia.

W jej oczach lśnił blask nadziei, pomieszanej z niepewnością, jak ogień tańczący w zrywach wiatru. Poprowadziła Światłomroka przez gęsty las Północnych Pustkowi, gdzie cienie drzew skrywały dawne sekrety, a wiatr szeptał o starożytnych bogach i zniszczonych królestwach. Każdy krok był niczym echo dawnych rytuałów, a korony drzew zdawały się obserwować ich wędrówkę, zasłuchane w opowieści o bohaterskich czynach i tragediach minionych lat. Zorza, mistrzyni magii, szła pewnym krokiem, choć w jej sercu toczyła się bitwa. Czy Światłomrok, obcy w tej krainie, był faktycznie tym, który przyniesie wybawienie, czy może raczej jeszcze większe nieszczęście? Las stawał się coraz gęstszy, a jego mroczne zakamarki pulsowały życiem. Od czasu do czasu, wśród szeptów wiatru, można było usłyszeć szum liści, które zdawały się opowiadać o dawnych klanach, które zniknęły z powierzchni ziemi. Nocna Zorza znała te opowieści na pamięć — historie o bohaterach, którzy ulegli demonom i o tych, którzy zginęli walcząc o władzę. Każdy krok zbliżał ich do przeznaczenia, które mogło zarówno przynieść chwałę, jak i zgubę. W końcu dotarli do starożytnej areny, miejsca, tętniącego niegdyś życiem, gdzie honor i odwaga były mierzone krwią. Zniszczone kamienie, pokryte mchem, wydawały się świadkami niezliczonych walk, a powietrze wypełniał zapach przeszłości, w której zwycięzcy świętowali, a pokonani skrywali swoje porażki. Teraz arena stała się nie tylko miejscem dawnej chwały, ale także więzieniem dla demonicznej siły. Otaczające ich drzewa były pokryte runami, a ich korony utworzyły naturalny baldachim, przez który przebijało się jedynie kilka promieni księżyca, nadając całości mroczny, niemal mistyczny klimat.

— To tutaj udało mi się spętać demona — wyjaśniła Zorza, wskazując na starożytne runy, które otaczały miejsce, gdzie niegdyś odbywały się krwawe rytuały. — Uwięziłam go w tym kręgu magicznym, lecz nie potrafiłam go zabić.

Światłomrok spojrzał na wskazane miejsce, czując potęgę, która emanowała z tej starożytnej przestrzeni.

— Skoro spętałaś demona, dlaczego nie odejdziecie? — spytał.

Nocna Zorza, patrząc głęboko w oczy Światłomroka, wiedziała, że musi mu wyjaśnić okoliczności, które uwięziły jej lud w krwawym uścisku demona.

— Nasz klan — zaczęła, a jej głos był jak stłumiony szept w głębi mrocznego lasu — od lat żyje w cieniu tego potwora. Uciekliśmy od niego tylko raz, gdy po raz pierwszy sprowokowaliśmy jego gniew, próbując go zabić. Ale demon podążył za nami i zareagował ze zdwojoną siłą. Niszczył wszystko, co stanęło mu na drodze. To była nauczka, którą zapamiętamy na zawsze. — Zatrzymała się na chwilę, aby pozwolić Światłomrokowi wchłonąć jej słowa. W jej oczach tlił się ogień determinacji, ale i smutek. — Dlatego pozostaliśmy w tej ziemi, w miejscu, które tak mocno splugawił. Nie możemy uciekać, Światłomroku! Gdybyśmy opuścili ten teren, demon z pewnością zniszczyłby krąg, w którym został uwięziony. Wydostałby się na wolność, by wywrzeć krwawą zemstę na nas wszystkich. Jej słowa były przepełnione bólem i smutkiem, odbijając się cichym echem od otaczających ich drzew.

— Zrozum — kontynuowała z powagą i smutkiem w głosie — Jesteśmy jednocześnie zakładnikami i strażnikami tego kręgu. Utrzymując go w zamknięciu, jesteśmy odpowiedzialni za życie nie tylko nasze, ale i innych. To my jesteśmy tymi, którzy powstrzymują go przed uwolnieniem się na świat. — Zorza przerwała, unosząc wzrok by spojrzeć na Światłomroka.

W jego oczach widziała mieszankę zrozumienia i wątpliwości. — Ale teraz, z twoją pomocą, możemy przełamać ten impas. Wiesz, że nie tylko chcesz zdobyć władzę. Czujesz to, prawda? Ta walka nie jest tylko o naszą lojalność. To twoja szansa, by stać się legendą, której imię będą szeptać pokolenia.

Nocna Zorza odwróciła wzrok, jakby starając się odnaleźć w dalekiej przeszłości swoje nadzieje. W powietrzu wisiało poczucie nieuchronności. Nagle zadrżała. W jej sercu zaczęła kiełkować nadzieja. Światłomrok, stojąc pewnie jak posąg wykuty z granitu, otoczony był aurą niezłomności, która zdawałoby się mogła rozświetlić nawet najciemniejsze zakątki Pustkowi.

— Jutro! — zagrzmiał jego tubalny głos, jakby sam dźwięk słów mógł wstrząsnąć fundamentami kręgu — Jutro dokona się. Wrócę tu w południe.

Nocna Zorza spojrzała na niego z głębokim przejęciem. Jej głos był cichy, ale pełen siły.

— Niech twoja odwaga doda Ci sił, Światłomroku. Pamiętaj, że ten demon zna nasze myśli i lęki. To, co przechodzi przez ciebie, jest równie istotne jak siła twojego ciała.

Nocna Zorza wyprostowała się, gotowa na nadchodzący dzień, czując, jak serce bije w rytmie nowej nadziei.

— Jutrzejszy dzień będzie dniem zmian — szepnęła, a jej głos wypełnił mrok, jakby nawet cienie lasu nasłuchiwały ich losu.

— — – — – — – — – — – — – — – — – — —

Po pokonaniu demona, Światłomrok został obwołany wodzem plemienia, a w sercach jego nowych poddanych narodził się nowy ogień. Nadano mu tytuł Lorda — władcy ziemi, a całe plemię Nocnej Zorzy, uwolnione spod jarzma potwora, rozpoczęło wielką ucztę, która trwała bez mała tydzień. Był to czas radości, rozpasania i dzikich tańców, jakich te ziemie nie widziały od wielu lat.

Wszystko rozpoczęło się jeszcze tego samego wieczora, gdy Światłomrok wyprowadził z areny swojego nowego wierzchowca, demona, którego obrócił we własną bestię bojową. Ogniska zapłonęły wokół świętego drzewa, dawniej splugawionego, a teraz odkupionego. Płomienie lizały ciemne niebo, rozświetlając mroczne, Północne Pustkowia, a w ich blasku wyłaniały się twarze wojowników, które rozciągały się w szerokich uśmiechach, tak rzadkich w tych brutalnych czasach.

Stoły ustawiono w kręgu, wokół ognisk, na których pieczono dziki i jelenie. Mięso trzaskało na rozżarzonych węglach, a tłuszcz skapywał, rozpryskując się w płomieniach. Każdy wojownik, każdy członek plemienia miał swoje miejsce przy uczcie. Mnogość drewnianych misek i rogów pełnych gęstego miodu krążyło z rąk do rąk, a rozbrzmiewające pieśni wypełniały powietrze. Dźwięki bębnów niosły się daleko, a rytm uderzeń zdawał się budzić nawet kamienie, jakby miały świętować wraz z wojownikami.

Wojownicy chaosu, towarzysze Światłomroka, również dołączyli do biesiady, choć ich wygląd budził respekt i grozę. Zdjęli ciężkie zbroje — stalowe płyty, z których kapała krew i błoto, odkrywając swoje mutacje. Pod hełmami i naramiennikami ich ciała były poprzecinane żyłami ciemnej magii, skóra w wielu miejscach była pokryta bliznami, a w innych nienaturalnie przerośnięta. Jednemu z wojowników z dłoni wyrastały cztery palce o długich, kościstych pazurach, inny miał zrośniętą twarz, z jednym okiem na czole i ustami przesuniętymi na bok. Każdy z nich nosił ślady entropii, której służyli, i magii chaosu, która ich zmieniała. A jednak, mimo swej potworności, śmiali się i pili jak wszyscy inni — byli równie częścią tej ziemi, jak każdy z plemienia Nocnej Zorzy.

Zamiast zwyczajnych tunik, niektórzy z nich nosili długie, czarne szaty lub futra upolowanych zwierząt. Inni paradowali półnadzy, odsłaniając swoje zmutowane ciała, którym nie przeszkadzał zimny wiatr nocy. W ruchu byli tak płynni, że ich deformacje zdawały się prawie naturalne — nie byli już ludźmi, ale istotami między światami, sługami chaosu, którzy służyli tylko temu, kto potrafił ich ujarzmić.

Światłomrok, jako nowy wódz, zajął miejsce honorowe na wielkim, drewnianym tronie, który w pośpiechu zmontowano z drewna, kości i skór. Palił zioła w fajce o długim cybuchu i główce rzeźbionej w kształt czaszki, a jego oczy, skryte za maską rogatego hełmu, spoglądały na bawiących się wojowników. Mimo, że krew sączyła się jeszcze z jego ran, a blizny na ciele tętniły bólem, nie wyglądał na zmęczonego. Był teraz więcej niż człowiekiem — był legendą, którą ludzie zaczynali szeptać między sobą przy ogniu. Uśmiechał się rzadko, ale teraz, widząc jak chaos i porządek splatają się w jedno pod jego dowództwem, pozwolił sobie na jeden z tych mrocznych uśmiechów, które zawsze zwiastowały nadchodzącą burzę.

Nocna Zorza siedziała blisko niego, choć nie na równi. Jej miejsce było obok, na mniejszym, starannie rzeźbionym siedzisku, przypominającym o jej dawnym panowaniu. Jej twarz, ostra i wyniosła, ukryta była w cieniu kaptura, ale oczy śledziły każdy ruch Światłomroka. Wiedziała, że nie jest już pierwszą pośród równych, ale musiała to zaakceptować. Był teraz jej wodzem, a ona — choć potężna w magii — musiała się z tym pogodzić. Mimo to w spojrzeniu czarownicy krył się nie tylko podziw, ale i coś więcej — coś, czego nie chciała jeszcze przyznać ani sobie, ani innym.

Taniec trwał. Wojownicy, podsycani gorzałką i radością zwycięstwa, rzucali się w dzikie pląsy, a rytmy bębnów przyspieszały. Krew w ich żyłach wrzała. Niektóre z mutacji wojowników chaosu w tańcu przybierały niepokojące formy — wydłużone ręce nagle skręcały w nienaturalne kąty, a nogi poruszały się w tempie, w którym zwykli ludzie nie mogliby nadążyć. Wojownicy Nocnej Zorzy, choć nie tak zmienieni przez magię, podchwytywali rytm, podążając za chaosem i żywiołem nowej epoki, którą Światłomrok im przyniósł.

Tak, jak ogniska oświetlały noc, tak w sercach wojowników rodziła się nowa nadzieja.

Byli świadomi, że to dopiero początek. Światłomrok miał przed sobą wielką kampanię — wyjście poza granice plemienia, zjednoczenie innych klanów i stworzenie imperium, o którym dotąd jedynie śnili. Wszyscy wydawali się zadowoleni z takiego obrotu spraw. Światłomrok, nowy wódz plemienia, zasiadał na tronie, otoczony swoimi wojownikami, którzy wznosili okrzyki na jego cześć. Ognie tańczyły w ich oczach, a dźwięki bębnów i dud, i piszczałek zagłuszały mrok nadciągającej nocy. Chaos, którym przesiąknięci byli jego słudzy, zmieszał się z radością Nocnej Zorzy, jakby świat ostatecznie znalazł harmonię w tej dzikiej, surowej rzeczywistości. Ich śmiech i wiwaty rozbrzmiewały niczym fale oceanu, uderzając o mury dawno zapomnianych fortec stojących na klifach.

Jedynie Nocna Zorza wyglądała na pogrążoną w myślach. Siedziała nieco z boku, obserwując wszystko uważnie spod cienia kaptura. Złożyła dłonie na kolanach i poruszała nimi delikatnie, jakby zadzierzgając niewidzialne nici losu. Cień ognia padał na jej twarz, ukrywając skomplikowane emocje, które kłębiły się w niej niczym burzowe chmury.

Nie była jak inni. Podczas gdy reszta klanu świętowała zwycięstwo i koronację Światłomroka na wodza, ona rozważała, jak mogłaby przekuć ten sukces na własną korzyść. Patrzyła na nowego wodza — wojownika zrodzonego z chaosu, okrytego chwałą po zwycięstwie nad demonem — i zastanawiała się, co to oznacza dla przyszłości plemienia. Klan potrzebował silnego wodza, to było pewne, ale potęga, którą objawił Światłomrok, mogła być równie groźna, jak była imponująca. Czy stanie się prawdziwym przywódcą, którego plemię potrzebuje, czy też zawładnie nim dziki chaos? Zastanawiała się, jak mogłaby wykorzystać jego siłę do własnych planów. Zrozumiała, że mając go u swojego boku, może poprowadzić plemię do osiągnięcia tego, czego nigdy dotąd nie udało się zdobyć. Światłomrok miał ambicje, a ona mogła je ukierunkować. Być może nie wszystko stracone — być może nie musiała rezygnować ze swojej pozycji, a nawet mogła zyskać jeszcze większą władzę, grając swoją rolę mądrze. Klan mógł osiągnąć rzeczy, które wcześniej wydawały się nieosiągalne.

Z takim wodzem, z taką siłą za plecami, mogli podbić okoliczne ziemie, zdominować inne plemiona. Mogli zostać nie tylko władcami Północnych Pustkowi, ale także dalekich krain, których granice były jedynie mglistymi legendami przekazywanymi przy ogniu. Mogli zdobyć nie tylko ziemię, ale i władzę nad światem, który bał się mroku jaki teraz rozkwitał pod ich stopami. Jej myśli były niczym lodowy strumień przebijający się przez surowe krajobrazy. Przyszłość była pełna możliwości, lecz każda z nich była równie niebezpieczna, co pociągająca. Wciąż nie wiedziała, jak bardzo będzie mogła zaufać Światłomrokowi. Wiedziała jednak jedno — musiała pozostać przy jego boku, ale na własnych warunkach. Teraz, kiedy chaos i magia splecione były z losem klanu, musiała być gotowa na wszystko.

Wiedziała, że po dołączeniu wojowników Światłomroka klan stał się znacznie silniejszy. Każdy, kto widział zakutych w stal rycerzy nowego lorda, nie miał wątpliwości, że w razie starcia z innym plemieniem Nocna Zorza nie miałaby sobie równych. Ich masywne, pancerne sylwetki, niczym żywe posągi chaosu, wzbudzały strach i respekt. Jednak siła ta miała swoją cenę. Klan rozrósł się niemal dwukrotnie, a to oznaczało, że potrzeby również wzrosły.

Ilość nowych wojowników wymagała większych zapasów jedzenia, surowców i zasobów, których Północne Pustkowia nie oferowały w nadmiarze. Nocna Zorza wiedziała, że będą musieli zapolować na znacznie większą skalę, a to z kolei mogło doprowadzić do konfliktów z sąsiednimi klanami lub plemionami zwierzoludzi, które zamieszkiwały te dzikie tereny. Mogli teraz sięgnąć po bardziej ryzykowne środki — ekspedycje na terytoria wrogów, grabieże, wyprawy łowieckie poza granice Pustkowi. Pojawiał się jeszcze jeden, bardziej subtelny problem. Kobiety. W klanie brakowało ich już od dłuższego czasu, zwłaszcza tych młodszych, a teraz, gdy liczba wojowników wzrosła, sprawa stała się jeszcze bardziej paląca. Była to kwestia, która nie mogła być ignorowana. Wiedziała, że prędzej czy później Światłomrok będzie musiał zająć się tym problemem, jeśli chciał utrzymać stabilność w swojej, nowej dziedzinie. _Póki co, rycerze nowego lorda byli posłuszni, milczący, zdyscyplinowani i nie sprawiali problemów, ale Nocna_ Zorza wiedziała, że nie można na tym polegać wiecznie. Czym właściwie byli ci rycerze? Czy mieli w sobie resztki człowieczeństwa, które w końcu mogły się ujawnić, czy też chaos, który nimi władał, całkowicie wyplenił z nich to, co ludzkie?

Czujność była kluczowa. Należało być przygotowanym na wszelkie ewentualności. Nawet jeśli teraz nie sprawiali kłopotów, Nocna Zorza wiedziała, że chaos zawsze kryje w sobie nieprzewidywalność. Zewnętrzny spokój tych wojowników mógł być kruchą fasadą, pod którą czaiła się dzika bestia, gotowa wybuchnąć w najmniej spodziewanym momencie.

To, co Światłomrok uczynił, podporządkowując sobie demona, mogło być tylko początkiem. „_Musimy być gotowi na nadchodzące burze_”, pomyślała. Rozważnie planowała kolejne kroki — ekspansję, zaopatrzenie, utrzymanie władzy, a może nawet kontrolę nad tymi dziwnymi wojownikami chaosu. Każda decyzja mogła być kluczem do dalszej potęgi lub jej ostatecznego upadku.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij