Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Kroniki - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 października 2025
129,90
12990 pkt
punktów Virtualo

Kroniki - ebook

Ekskluzywne wydanie kronik historycznych Williama Shakespeare’a w przekładzie Macieja Słomczyńskiego. Najsłynniejszy dramaturg wszech czasów przedstawił w nich konflikty rozgrywające się między dynastiami, wojny i spiski. W tomie zawarte są dzieje Ryszarda II, Henryka IV, Henryka V oraz Henryka VIII.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8074-869-9
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Osoby

KRÓL RYSZARD DRUGI

Jan z GAN­DAWY, książę Lan­ca­stru, stryj króla

EDMUND LAN­GLEY, książę Yorku, stryj króla

HEN­RYK BOLING­BROKE, książę Here­ford, syn Jana z Gan­dawy, póź­niej król Hen­ryk Czwarty

KSIĄŻĘ AUMERLE, syn księ­cia Yorku

TOMASZ MOW­BRAY, książę Nor­folk

KSIĄŻĘ SUR­REY

HRA­BIA SALIS­BURY

LORD BER­KE­LEY

SIR HENRY GRE­ENE

SIR JOHN BUSHY

SIR JOHN BAGOT

HEN­RYK PERCY, hra­bia Nor­thum­ber­land

HARRY PERCY zwany Popę­dli­wym, syn hra­biego Nor­thum­ber­land

LORD ROSS

LORD WIL­LO­UGHBY

BISKUP CAR­LI­SLE

OPAT WEST­MIN­STERU

LORD MAR­SZA­ŁEK

SIR STE­PHEN SCRO­OPE

SIR PIERS EXTON

Wódz walij­ski

Dwaj Herol­do­wie

Sługa księ­cia Yorku

Ogrod­nik

Pomoc­nik ogrod­nika

LORD FIT­ZWA­TER

Jeden z Lor­dów

Sługa Sir Piersa Extona

Masz­ta­lerz ze stajni króla Ryszarda

Nad­zorca wię­zie­nia w Pomfret

KRÓ­LOWA IZA­BELA, mał­żonka króla Ryszarda

KSIĘŻNA GLO­UCE­STER, wdowa po księ­ciu Glo­uce­ster

KSIĘŻNA YORKU

Dwie Damy dwor­skie kró­lo­wej Iza­beli

Straż, Żoł­nie­rze i Służba

Miej­sce: Anglia i WaliaAkt Pierwszy

Scena I

Zamek Wind­sor.

Wcho­dzą KRÓL RYSZARD, JAN Z GAN­DAWY, inni Dostoj­nicy i orszak.

Król Ryszard

Janie z Gan­dawy, sędziwy Lan­ca­strze,

Czy zgod­nie ze swym sło­wem i przy­sięgą

Przy­wio­dłeś tutaj Hen­ryka Her­forda,

Syna two­jego męż­nego, by zło­żył

Dowody owych gwał­tow­nych oskar­żeń –

Któ­rych brak czasu nie dał nam wysłu­chać

Aż do tej pory – skie­ro­wa­nych prze­ciw

Księ­ciu Nor­folku, Toma­szowi Mow­bray?

Jan z Gan­dawy

Tak, mój władco.

Ryszard

Powiedz mi także, czy dawna nie­na­wiść

Leży u źró­deł tego oskar­że­nia,

Czy też chciał god­nie, jak dobry pod­dany,

Ujaw­nić zdradę, którą w nim dostrzega?

Jan z Gan­dawy

Z tego, co z roz­mów mogłem wywnio­sko­wać,

Wynika jasno, że przy­czyną skargi

Nie jest zapie­kła i dawna nie­na­wiść,

Lecz zagro­że­nie waszej wyso­ko­ści.

Ryszard

Więc ich wezwij­cie przed nasze obli­cze;

Niech patrząc groź­nie, twa­rzą w twarz tu staną.

Nie­skrę­po­wa­nej mowy wysłu­chamy

Oskar­ży­ciela i oskar­żo­nego.

Gniewni są obaj i nie­ustę­pliwi,

Głusi jak morze wście­kłe, zapal­czywi.

Wcho­dzą BOLING­BROKE i MOW­BRAY.

Boling­broke

Lat i dni wielu szczę­śli­wych niech zazna

Łaskawy władca mój umi­ło­wany!

Mow­bray

Nie­chaj dzień każdy mnoży twoje szczę­ście

I nie­chaj Niebo, zazdrosz­czące ziemi,

Blask nie­śmier­telny ześle twej koro­nie!

Ryszard

Dzięki wam obu, choć jeden mi schle­bia

Fał­szy­wie, jak to jaw­nie oka­zuje

Ta sprawa, która was tutaj przy­wio­dła,

Gdyż oskar­ża­cie się wza­jem o zdradę

Stanu. Kuzy­nie Her­ford, co masz prze­ciw

Księ­ciu Nor­folku, Toma­szowi Mow­bray?

Boling­broke

Po pierw­sze – Niebo niech świad­czy mym sło­wom.

Jako pod­dany, miłu­jący szcze­rze,

Dbały o władcy mego bez­pie­czeń­stwo

I od nie­pra­wej wolny nie­na­wi­ści,

Przy­sze­dłem rzu­cić mu to oskar­że­nie,

Sto­jąc przed króla mojego obli­czem.

Do cie­bie zwra­cam się, Toma­szu Mow­bray;

Wysłu­chaj pil­nie mego powi­ta­nia,

Gdyż za me słowa odpo­wie me ciało

Tutaj na ziemi, a ma dusza – w nie­bie.

Jesteś nic­po­niem i zdrajcą; zbyt dobrym,

Aby nim zostać, zbyt złym, by żyć na­dal,

Gdyż im pięk­niej­sze niebo krysz­ta­łowe,

Tym brzyd­sze na nim są chmury gra­dowe;

A więk­szej mocy chcąc przy­dać mym sło­wom,

W twarz tego Zdrajcę rzu­cam ci na nowo

I jeśli władca mój wyrazi zgodę,

Prawdy słów moich tym mie­czem dowiodę.

Mow­bray

Nie­chaj chłód moich słów nie będzie wzięty

Za brak zapału. To nie bab­ska wojna,

Którą roz­strzy­gnie jazgot dwu języ­ków;

Tak się nie może dziać pomię­dzy nami;

Musi zakrzep­nąć tu krew, zbyt gorąca.

Nie mogę jed­nak cheł­pić się tak wielką

Powścią­gli­wo­ścią, która by kazała

Mil­czeć potul­nie i nie odrzec słowa.

Lecz nie pozwala mi cześć dla monar­chy

Popu­ścić wodzów i przy­dać ostrogi

Swo­bod­nym sło­wom, które by pognały

Cwa­łem, chcąc oddać mu to, co powie­dział,

I dwa­kroć Zdrajcę wra­ziły mu w gar­dziel.

Gdyby kró­lew­skiej krwi nie miał on w żyłach

I nie był krew­nym mojego monar­chy,

Pra­gnął­bym wyzwać go, plu­jąc na niego

I zwąc oszczer­czym tchó­rzem i łaj­da­kiem.

Chcąc to potwier­dzić, daję mu prze­wagę

I mogę pie­szo pójść tam, gdzie go spo­tkam,

Choćby to były mroźne Alp wierz­chołki

Lub inne miej­sca bez­ludne, gdzie dotąd

Żaden z Angli­ków nie posta­wił stopy.

Niech to potwier­dzi mą wier­ność godzi­wie –

Gdyż, na mą wiarę, kła­mie on fał­szy­wie.

Boling­broke

Blady i drżący tchó­rzu, oto rzu­cam

Mą ręka­wicę i zrze­kam się przy tym

Mej krwi i mego pokre­wień­stwa z kró­lem,

Gdyż rzą­dzi tobą lęk, a nie sza­cu­nek.

Jeśli ci trwoga, która pły­nie z winy,

Pozo­sta­wiła jesz­cze tyle siły,

Że dźwi­gniesz zastaw mojego honoru,

Schyl się i pod­nieś go z ziemi. Ten zastaw

I każdy zwy­czaj rycer­skich obrzę­dów

Nie­chaj usłużą tu jako świa­dec­two

Moich oskar­żeń, a także wszyst­kiego,

Co naj­gor­szego mógł­byś jesz­cze uknuć.

Mow­bray

Oto pod­no­szę ją, klnąc się na miecz ten,

Który łagod­nie opadł na me ramię,

Gdy paso­wany byłem na ryce­rza,

Że ci odpo­wiem, jak tego wymaga

Piękny oby­czaj rycer­skiego sądu.

Gdy na koń wsiądę, niech nie zejdę żywy,

Jeśli roz­pocznę bój nie­spra­wie­dliwy!

Ryszard

O co nasz kuzyn oskarża Mow­braya?

Straszna to musi być sprawa, co wzbu­dzi

W nas choćby myśli cień prze­ciwko niemu.

Boling­broke

Za to, co powiem, życiem odpo­wia­dam:

Mow­bray wziął osiem tysięcy sztuk złota

Jako zada­tek dla wojsk two­ich, panie;

I wziął je sobie na wsze­teczne cele

Jak łotr nik­czemny i fał­szywy zdrajca.

Prócz tego, stwier­dzam i potwier­dzę w boju,

Tu lub gdzie­kol­wiek, aż po krańce świata,

Na któ­rych kie­dyś spo­czął wzrok Anglika,

Że wszyst­kie zdrady i spi­ski uknute

W naszej kra­inie od lat osiem­na­stu

W gło­wie Mow­braya miały swoje źró­dło.

Chcę dodać jesz­cze – a rzecz udo­wod­nię

Dobrym uczyn­kiem, bio­rąc mu złe życie –

Że księ­cia Glo­uce­ster zgła­dził on pod­stęp­nie;

Zwiódł prze­ciw­ni­ków jego łatwo­wier­nych

I będąc zdrajcą tchórz­li­wym, wypu­ścił

Nie­winną duszę pośród krwi stru­mieni,

A krew ta, jak krew Abla ofiar­nika,

Woła z mil­czą­cych głę­bo­ko­ści ziemi,

Abym wymie­rzył spra­wie­dliwą karę.

Na ród mój, co się wsła­wił zna­mie­ni­cie,

Ta dłoń to spełni lub utracę życie.

Ryszard

Jak sokół wzbiło się tu jego męstwo!

Toma­szu Nor­folk, cóż na to odpo­wiesz?

Mow­bray

O, nie­chaj król mój odwróci obli­cze

I skaże uszy na krótką głu­chotę,

Bym tej zakale jego krwi monar­szej

Mógł rzec, jak bar­dzo Bóg i dobrzy ludzie

Tak nik­czem­nego kłamcy nie­na­wi­dzą.

Ryszard

Oczy i uszy moje są bez­stronne,

Mow­brayu. Choćby był on moim bra­tem –

Co tam, dzie­dzi­cem mojego kró­le­stwa,

Nie tylko synem brata mego ojca –

Na berła mego cześć skła­dam przy­sięgę,

Że taka bli­skość do świę­tej krwi naszej

Nie dałaby mu żad­nych przy­wi­le­jów

Ani nie mogłaby zmie­nić w stron­ni­czą

Mej nie­ugię­tej i uczci­wej duszy.

Pod­da­nym naszym jest jak ty, Mow­brayu.

Każę ci mówić szcze­rze i bez trwogi.

Mow­bray

Więc, Boling­broke’u, kłam­stwo twoje pły­nie

Z dna twego serca przez fał­szywą gar­dziel.

Trzy czwarte sumy otrzy­ma­nej w Calais

Wier­nie roz­da­łem żoł­nie­rzom kró­lew­skim;

Resztę sam wzią­łem, otrzy­maw­szy zgodę;

Była to bowiem część dużego długu,

Który zacią­gnął u mnie mój monar­cha,

Gdy mnie do Fran­cji wysłał po kró­lową.

Więc prze­łknij kłam­stwo. Teraz śmierć Glo­uce­stera:

Nie ja zabi­łem go, jed­nak nie­sławę

Zyska­łem, bowiem zanie­dba­łem sprawę,

Choć poprzy­sią­głem wypeł­nić powin­ność.

Jeśli o tobie mowa, mój szla­chetny

Książę Lan­ca­stru, ojcze mego wroga,

Raz zasa­dzi­łem się na twoje życie

I czyn ten gnębi moją smutną duszę,

Lecz nim ostatni raz wzią­łem sakra­ment,

Wyspo­wia­da­łem się z tego, a póź­niej

Jaw­nie zwró­ci­łem się o wyba­cze­nie

Do łaska­wo­ści waszej. Mam nadzieję,

Że uzy­ska­łem je. To moja wina

Jedyna – reszta oskar­że­nia pły­nie

Z wiel­kiej pod­ło­ści tego nik­czem­nika,

Zwy­rod­nia­łego zdrajcy, odszcze­pieńca;

Prawdy mej będę bro­nił z całym męstwem

I w zamian rzu­cam moją ręka­wicę

Pod stopy tego zuchwa­łego zdrajcy,

By krwią ser­deczną z jego piersi dowieść

Pra­wo­ści mojej i rycer­skiej wiary.

Z serca całego wzno­szę tu bła­ga­nie,

Byś dzień roz­prawy chciał wyzna­czyć, panie.

Ryszard

Sza­leni ludzie, daj­cie rzą­dzić sobą.

Gniew ten uleczmy bez krwi upusz­cza­nia –

Nie lekarz ze mnie, jed­nak was ule­czę;

Gniew zbyt głę­boki tnie głę­biej niż mie­cze.

Prze­bacz, zapo­mnij, zgoda wróci zdro­wie,

Nie jest to mie­siąc, mówią dok­to­ro­wie,

Dla krwi upu­stu. Nade­szła godzina;

Mój dobry stryju, udo­bru­chaj syna,

Ja księ­cia Nor­folk uci­szę nie­zwłocz­nie.

Czas to zakoń­czyć, zanim się roz­pocz­nie.

Jan z Gan­dawy

Sta­rość nakła­nia do dobrego czynu:

Rzuć ręka­wicę księ­cia Nor­folk, synu.

Ryszard

I ty, Nor­folku, ręka­wicę jego.

Jan z Gan­dawy

Czy mam dwa razy pro­sić syna mego?

Ryszard

Nor­folku, rzuć to. Nie pomogą żadne

Prośby.

Mow­bray

Sam, władco, do twych stóp upadnę.

Rządź moim życiem, lecz nie dobrą sławą;

Życie me twoim jest, gdyż tak chce prawo,

Lecz dobre imię chcę zacho­wać sobie;

Niech po mej śmierci żyje na mym gro­bie;

Nie oddam ci go, hańba go nie splami.

Stoję pod grozą zdrady i infa­mii,

A duszę moją zbo­lałą prze­bito

Na wskroś oszczer­stwa włócz­nią jado­witą.

Tylko oszczercy krew może ją zba­wić.

Ryszard

Trzeba sza­leń­stwu twardy opór sta­wić.

Daj ręka­wicę. Lew zła­mie lam­parta.

Mow­bray

Skóra pla­mi­sta zosta­nie nie starta.

Weź z ręka­wicą, panie, hańbę moją.

Jakie bogac­twa bar­dziej ludzi stroją

Niż czy­ste imię? – Jeśli ono zgi­nie,

Zostaje kukła ule­piona w gli­nie

Albo posą­żek z wapna, pozło­cony.

Mężny duch, w piersi uczci­wej zło­żony,

To klej­not w skrzy­niach dzie­się­ciu zamknięty.

Honor mój z życiem musi być odjęty,

Gdyż z pnia jed­nego wzra­stają oboje.

Bio­rąc mi honor, weź­miesz życie moje.

Zezwól więc, władco, próby tej doko­nać;

Dla czci mej żyję, dla niej pra­gnę sko­nać.

Ryszard

Daj ręka­wicę, mój kuzy­nie dzielny.

Boling­broke

Bóg nie da, by mnie spla­mił grzech śmier­telny!

Czy stracę męstwo tu, pod ojca okiem,

I pomia­ta­jąc mym rodem wyso­kim

Przed nędz­nym chłyst­kiem niby żebrak stanę?

Nim język zada czci mej podłą ranę,

Kor­nie o rozejm pro­sząc mię­dzy nami,

Wyrwę ten język wła­snymi zębami,

Aby instru­ment pod­da­nia wzgar­dzony,

Wraz z krwią wypluty, tra­fił w owe strony,

Gdzie mieszka hańba, wprost w lico Mow­braya

Ryszard

Przy­szli­śmy na świat nie po to, by pro­sić,

Lecz roz­ka­zy­wać. Skoro nie możemy

W przy­ja­ciół zmie­nić was, bądź­cie gotowi,

Pod karą gar­dła, sta­wić się w Coven­try,

Gdy dzień świę­tego Lam­berta nadej­dzie.

Tam miecz i włócz­nia sędziami się staną,

Któ­rzy osą­dzą nie­na­wiść wez­braną.

A że pogo­dzić was nasz głos nie może,

Muszą zwy­cięzcę wska­zać sądy boże.

Mar­szałku, nie­chaj pod herol­dów wła­dzą

Ową domową wojnę popro­wa­dzą.

Wycho­dzą.

Scena II

Dom Jana z Gan­dawy.

Wcho­dzą JAN Z GAN­DAWY i KSIĘŻNA GLO­UCE­STER.

Jan z Gan­dawy

Nie­stety, byłem jed­nej krwi z Glo­uce­ste­rem

I to mnie bar­dziej pod­ju­dza prze­ciwko

Jego mor­der­com niż twe gło­śne skargi.

Lecz skoro kara spo­czywa w tych rękach,

Które speł­niły czyn, choć uka­rane

Nie mogą przez nas być, zło­żymy naszą

Skargę Nie­bio­som, a gdy ujrzą one,

Że już doj­rzała na ziemi godzina,

Spusz­czą na głowy złych deszcz zemsty wrzą­cej.

Księżna Glo­uce­ster

Tak jest łagodna ostroga bra­ter­stwa?

Nie wzbu­dzi miłość pło­mie­nia w krwi star­czej?

Sied­miu Edwarda synów – jesteś jed­nym –

Było jak sie­dem fla­ko­nów krwi jego

Świę­tej, lub sie­dem kona­rów prze­ślicz­nych

Wyra­sta­ją­cych wspól­nie z pnia jed­nego.

Z tych sied­miu wyschła część z woli Natury,

Inne konary ścięło Prze­zna­cze­nie;

Lecz Tomasz, pan mój, życie me, mój Glo­uce­ster,

Naczy­nie pełne świę­tej krwi Edwarda,

Kwit­nący konar z pnia tego monar­chy,

Oto strza­skany jest, wyciekł płyn cenny

I zwię­dły wszyst­kie jego świeże liście.

Krwa­wym topo­rem mordu został ścięty.

Ach, Janie, twoja krew to była! Łoże,

Łono, istota, forma – takie same,

Jakie stwo­rzyły cie­bie, uczy­niły

Jego czło­wie­kiem; żyjesz i oddy­chasz,

A prze­cież wraz z nim zosta­łeś zabity.

Skoro przyj­mu­jesz zgon bied­nego brata,

Który był ojca twego wize­run­kiem,

Wyra­żasz zgodę na śmierć ojca twego.

To nie cier­pli­wość, Janie, ale roz­pacz.

Zno­sząc tak krwawą zbrod­nię na twym bra­cie,

Wska­zu­jesz pro­stą ścieżkę prze­ciw sobie,

Ucząc mor­der­ców, jak mają cię zgła­dzić.

Co cier­pli­wo­ścią jest u pro­stych ludzi,

Zmie­nia się w blady lęk w pier­siach szla­chet­nych.

Cóż mogę dodać? Chcąc zacho­wać życie,

Naj­le­piej zro­bisz, msz­cząc mego Glo­uce­stera.

Jan z Gan­dawy

To Boża krzywda; – gdyż namiest­nik Boga,

W Jego imie­niu namasz­czony, zabił

Brata mojego. Więc jeśli zawi­nił,

Nie­chaj Nie­biosa wywrą na nim zemstę;

Ja nie pod­niosę ni­gdy gniew­nej ręki

Prze­ciwko temu, który Bogu służy.

Księżna Glo­uce­ster

A więc, nie­szczę­sna, komu się użalę?

Jan z Gan­dawy

Bogu, obrońcy wdów i ich opar­ciu.

Księżna Glo­uce­ster

Cóż, dobrze. Żegnaj mi, mój stary Janie.

Jedziesz do Coven­try, by ujrzeć walkę

Złego Mow­braya z kuzy­nem Her­for­dem.

O, nie­chaj krzywda mojego mał­żonka

Sią­dzie na kopii Her­forda, by mogła

Wbić się w pierś tego mor­dercy Mow­braya!

Lub jeśli w pierw­szej goni­twie nie pad­nie,

Niech tak zaciążą Mow­bray­owi grze­chy,

Że spie­nio­nego konia grzbiet prze­ła­mią,

By jeź­dziec runął z sio­dła głową w szranki

Jak łotr tchórz­liwy na łasce Her­forda!

Żegnaj mi, stary mój Janie z Gan­dawy.

Mał­żonka twego umar­łego brata

Musi z bole­ścią swoją zejść ze świata.

Jan z Gan­dawy

Żegnaj; do Coven­try już się spo­so­bię.

Tego ci życzę, czego życzę sobie!

Księżna Glo­uce­ster

Zacze­kaj, słowo – boleść odska­kuje

Od miej­sca tego, na które upa­dła,

Lecz nie dla­tego, że jest w środku pusta,

A dzięki swemu cię­ża­rowi. Jed­nak

Odejdę, zanim roz­pocznę od nowa,

Gdyż smu­tek dalej żyje, choć się schowa.

Poleć mnie bratu, Edmun­dowi z Yorku.

I to już wszystko. – Nie! Wstrzy­maj się chwilę.

Zacze­kaj jesz­cze, choć to tylko tyle.

Przy­po­mnę sobie. Poproś go – lecz o co? –

Nie­chaj do Pla­shy, do mnie, przy­być raczy.

Lecz cóż tam dobry stary York zoba­czy?

Puste kom­naty, wokół nagie ściany,

Izby bez­ludne i pleśń na kamie­niach,

A powi­tają go me zawo­dze­nia.

Poleć mnie, pro­szę. Po cóż tam przy­bę­dzie?

By szu­kać smutku, który mieszka wszę­dzie?

Sama, samotna pójdę, opusz­czona.

Łza w moim oku żegna cię, nim skona.

Wycho­dzą.

Scena III

Szranki w Coven­try.

Wcho­dzą LORD MAR­SZA­ŁEK i KSIĄŻĘ AUMERLE.

Mar­sza­łek

Mój książę Aumerle, czy Her­ford już w zbroi?

Aumerle

Tak, w peł­nej zbroi i pra­gnie już wje­chać.

Mar­sza­łek

A książę Nor­folk, waleczny i dziar­ski,

Czeka jedy­nie na głos trąby wroga.

Aumerle

Współ­za­wod­nicy są przy­go­to­wani,

Cze­kają tylko nadej­ścia monar­chy.

Głos trąb. Poja­wiają się KRÓL i Dostoj­nicy; gdy zasie­dli, wcho­dzi pozwany NOR­FOLK w peł­nej zbroi.

Ryszard

Mar­szałku, oto masz współ­za­wod­nika.

Dowiedz się, czemu przy­bywa tu zbroj­nie,

Spy­taj o imię i zgod­nie z obrzę­dem

Rycer­skim odbierz od niego przy­sięgę,

Że przy­był tutaj bro­nić słusz­nej sprawy.

Mar­sza­łek

Mów, w imię Boga i króla, kim jesteś,

Dla­czego w zbroi rycer­skiej przy­by­wasz

I prze­ciw komu? Dla jakiej przy­czyny?

Mów prawdę zgod­nie z rycer­ską przy­sięgą

I niech cię Niebo i twe męstwo chro­nią!

Mow­bray

Jestem Toma­szem Mow­bray, księ­ciem Nor­folk,

Przy­by­wam zgod­nie z rycer­ską przy­sięgą

(Niech Bóg uchowa, by rycerz ją zła­mał!),

Pra­gnąc obro­nić mą szcze­rość i wier­ność

Dla Boga mego, króla i potom­nych,

Prze­ciwko księ­ciu Her­ford, gdyż mnie wyzwał,

A łaska Boża i to moje ramię

Nie­chaj mnie chro­nią i pozwolą dowieść,

Że zdra­dził Boga, króla i mnie z nimi –

Nie­chaj mi Niebo sprzyja w słusz­nym boju!

Głos trąb.

Wcho­dzi wyzy­wa­jący BOLING­BROKE w peł­nej zbroi.

Ryszard

Mar­szałku, oto rycerz w peł­nej zbroi,

Dowiedz się, kim jest i czemu przy­bywa

Okryty stalą, jak gdyby w czas wojny?

Wyba­daj zgod­nie z naszymi pra­wami,

Czy przy­był tutaj bro­nić słusz­nej sprawy.

Mar­sza­łek

Jak brzmi twe imię i skąd tu przy­by­wasz,

By sta­nąć w szran­kach przed kró­lem Ryszar­dem?

Kogo i o co pra­gniesz tu oskar­żyć?

Niech Bóg cię strzeże; mów jak rycerz prawy!

Boling­broke

Hen­ry­kiem z Her­ford, Lan­ca­ster i Derby

Zwą mnie, a staję tu oręż­nie w zbroi,

By łaska Boża i mych człon­ków męstwo

Dowio­dły w szran­kach tych, że Tomasz Mow­bray,

Książę Nor­folku, jest nik­czem­nym zdrajcą

Godzą­cym w Pana Boga na nie­bio­sach,

W króla Ryszarda i moją osobę –

Nie­chaj mi Niebo sprzyja w słusz­nym boju!

Mar­sza­łek

Pod karą gar­dła nie­chaj się nie waży

Żaden z obec­nych tu zna­leźć w tych szran­kach

Oprócz mar­szałka i tych urzęd­ni­ków,

Któ­rzy czu­wają nad prze­bie­giem walki.

Boling­broke

Lor­dzie mar­szałku, zechciej mi zezwo­lić,

Bym uca­ło­wał dłoń mego monar­chy

I mógł go uczcić ugię­tym kola­nem.

Gdyż Mow­bray i ja jeste­śmy jak ludzie

Idący w długą, mozolną piel­grzymkę;

Niech więc nam wolno będzie uro­czy­ście

Wszyst­kich przy­ja­ciół ser­decz­nie poże­gnać.

Mar­sza­łek

Ten, który wyzwał, składa swą powin­ność,

Chcąc uca­ło­wać dłoń waszej miło­ści.

Ryszard

Zej­dziemy z tronu, by wziąć go w ramiona.

Kuzy­nie Her­ford, nie­chaj słusz­ność twoją

Los ci odmie­rzy w tym kró­lew­skim boju!

Żegnaj, krwi moja; opła­kać musimy

Cię, jeśli zgi­niesz – jed­nak nie pomścimy.

Boling­broke

Gdyby mnie Mow­bray zakrwa­wił swą kopią,

Niech łzy szla­chetne moich zwłok nie skro­pią!

Jak sokół ptaszka porywa spo­koj­nie,

Tak na Mow­braya ja ude­rzę zbroj­nie.

Pra­gnę poże­gnać cię, naj­droż­szy panie,

I tobie, Aumerle, ślę me poże­gna­nie.

Cóż, nie osła­błem, choć śmierć czuwa wkoło;

Młody i rześki, oddy­cham wesoło.

Na ucztach w Anglii taki zwy­czaj mamy,

Że co naj­słod­sze, na końcu podamy.

I mnie podob­nie niech u kresu spo­tka

Rzecz naj­smacz­niej­sza i naj­bar­dziej słodka.

O ty, krwi mojej docze­sny auto­rze,

Duch twych lat mło­dych we mnie się odro­dził.

Moc dwa­kroć więk­szą dając, abym się­gnął

W górę, gdzie czeka nad głową zwy­cię­stwo!

Zahar­tuj zbroję mą twoją modli­twą

I zaostrz kopię mą bło­go­sła­wień­stwem,

Niech wnik­nie w pan­cerz woskowy Mow­braya,

By imię Jana z Gan­dawy zalśniło

Ponow­nym bla­skiem dzięki czy­nom syna.

Jan z Gan­dawy

W twej słusz­nej spra­wie niech cię Bóg wspo­maga.

Ude­rzaj szybko, niby bły­ska­wica,

I moc zdwo­joną twych ude­rzeń pod­wój,

Nie­chaj jak pio­run rażą twoje ciosy,

Gdy na hełm wroga zaja­dłego runą!

Żyj! Bądź waleczny, roz­pło­mień krew młodą!

Boling­broke

Niech święty Jerzy i nie­win­ność wiodą!

Mow­bray

Cokol­wiek Bóg lub los ze mną uczyni,

Żyć będzie albo umrze pełen wiary

Dla tronu króla Ryszarda uczciwy

I spra­wie­dliwy szlach­cic. Ni­gdy jeniec

Z ser­cem wesel­szym nie zrzu­cał swych wię­zów,

Wita­jąc złotą i pełną swo­bodę,

Niż moja dusza, która dziś świę­tuje

Bie­siadę boju z moim prze­ciw­ni­kiem.

Panie potężny, moi współ­pa­ro­wie,

Niech nie opusz­cza was szczę­ście i zdro­wie;

Idę w bój wesół, niby na zabawę.

W spo­koj­nej piersi bije serce prawe.

Ryszard

Żegnaj, mój panie, dostrze­gam z rado­ścią

W oku twym męstwo zmie­szane z pra­wo­ścią.

Nakaż tę próbę, mar­szałku. Zaczy­naj.

Mar­sza­łek

Hen­ryku z Her­ford, Lan­ca­ster i Derby,

Weź kopię; nie­chaj Bóg sprzyja słusz­no­ści!

Boling­broke

Mocny jak wieża, wołam z wiarą: Amen!

Mar­sza­łek

Niech ujmie kopię Tomasz, książę Nor­folk.

Pierw­szy herold

Ów Hen­ryk z Her­ford, Lan­ca­ster i Derby

Stoi w imie­niu Boga, króla, wła­snym

Pod grozą tego, że będzie uznany

Kłamcą fał­szy­wym i złym odszcze­pień­cem,

I pra­gnie dowieść tu, że Tomasz Mow­bray,

Książę Nor­folku, jest nik­czem­nym zdrajcą

Prze­ciwko Bogu, kró­lowi i niemu,

A więc wyzywa go na bój orężny.

Drugi Herold

Stoi tu Tomasz Mow­bray, książę Nor­folk,

Pod grozą tego, że będzie uznany

Kłamcą fał­szy­wym i złym odszcze­pień­cem;

Pra­gnie w obro­nie swej sta­nąć i dowieść,

Że Hen­ryk z Her­ford, Lan­ca­ster i Derby

Kła­mie przed Bogiem, kró­lem i nim samym.

Męż­nie i z woli swej nie­przy­mu­szo­nej

Czeka jedy­nie znaku, by bój zacząć.

Mar­sza­łek

Niech zabrzmi trąba; naprzód, prze­ciw­nicy!

Głos trąby.

Stać! Król buławę swą rzu­cił na zie­mię.

Ryszard

Nie­chaj odłożą swe hełmy i kopie

I tu na krze­słach powtór­nie zasiądą.

Zbliż­cie się ku nam i niech trąby grają,

Póki swej woli im nie ogło­simy.

Długa fan­fara.

Zbliż­cie się;

Wraz z radą naszą oto obwiesz­czamy:

By nie zbru­kała naszego kró­le­stwa

Krew droga, którą ono wykar­miło;

A też, że oczy nasze nie­na­wi­dzą

Strasz­nych obra­zów ran zada­nych w kłótni

Mie­czem sąsiada; a także dla­tego,

Że, jak sądzimy, orlo­skrzy­dła pycha,

Mknące ku niebu myśli pełne dumy

I zawiść, która chce znisz­czyć rywala –

Pchnęły was, aby pokój nasz zakłó­cić,

Który w kolebce tej naszej kra­iny

Słodko oddy­chał we śnie jak dzie­ciątko,

A prze­bu­dzony głu­chym grzmo­tem bęb­nów

I trąb ochry­płym, strasz­li­wym becze­niem,

A także szczę­kiem gniew­nego żelaza,

Mógłby z kry­jówki naszej cichej pierzch­nąć,

Każąc nam bro­dzić w krwi naszych naj­bliż­szych –

Więc na wygna­nie idź­cie z naszych wło­ści.

Kuzy­nie Her­ford, ty, pod karą gar­dła,

Naszej kra­iny pięk­nej znów nie ujrzysz,

Aż dzie­sięć plo­nów lato z pół nie zdej­mie;

Lecz masz wędro­wać po ścież­kach wygna­nia.

Boling­broke

Bądź wola twoja. W tym tylko pocie­cha,

Że słońce, które ku wam się uśmie­cha,

I mnie oświeci, a pro­mieni mocą

Dotrze i do mnie. Wygna­nie ozłocą.

Ryszard

Tobie, Nor­folku, cięż­szy los przy­pad­nie,

Który z nie­chę­cią muszę ci obwie­ścić.

Powolny upływ mija­ją­cych godzin

Nie będzie skra­cał cięż­kich chwil wygna­nia.

Zwra­cam ku tobie słowa bez nadziei:

„Nie ma powrotu”. Jeśli wró­cisz, zgi­niesz.

Mow­bray

Ciężki to wyrok, mój wszech­mocny królu,

I nie­spo­dziany z ust waszej miło­ści.

Nagrody więk­szej niż ta ciężka krzywda

Ocze­ki­wa­łem z twych rąk, drogi władco.

Ja, odrzu­cony daleko w prze­stwo­rze,

Od dziś zapo­mnieć mam rodzinną mowę,

A język będzie zawadą jedy­nie,

nie nastro­joną violą albo harfą,

Lub instru­men­tem skry­tym w fute­rale,

Który otwo­rzyć można i dać w ręce

Komuś, kto tonów har­mo­nij­nych nie zna.

Zamkną­łeś język mój w ustach jak w lochu

Odcię­tym bramą warg moich i zębów,

A tępa, naga, ślepa nie­świa­do­mość

Będzie dozorcą mojego wię­zie­nia.

Jestem zbyt stary, by uczyć się mówić,

I lat zbyt wiele mam, by zostać uczniem.

Twój wyrok, który język mój onie­mia,

Śmierć nie­sie z braku rodzin­nego tchnie­nia.

Ryszard

Nie żałuj sie­bie; skar­żyć się nie godzi,

Gdy po wyroku twa skarga przy­cho­dzi.

Mow­bray

A więc poże­gnam ojczy­znę świe­tli­stą:

Pójdę zanu­rzyć się w noc wie­ku­istą.

Ryszard

Zawróć i zabierz przy­sięgę na drogę.

Dło­nie wygnane złóż na miecz kró­lew­ski

I poprzy­się­gnij na twą wier­ność Bogu –

Wygna­nie zwolni cię z wier­no­ści dla nas –

W sło­wach tych, które zechcemy prze­ka­zać:

Że ni­gdy (klniesz się na prawdę i Boga)

Przy­jaźń nie złą­czy was na tym wygna­niu

I żaden ujrzeć nie zechce dru­giego,

Pisać do niego ani też uśmie­rzyć

Owej posęp­nej nawał­nicy, która

Tu się zro­dziła z waszej nie­na­wi­ści;

A także ni­gdy w pod­stęp­nych zamia­rach

Nie zechce spo­tkać go dla knu­cia spi­sków

I wro­gich dzia­łań prze­ciw nam i pań­stwu,

Pod­da­nym naszym lub naszej kra­inie.

Boling­broke

Przy­się­gam.

Mow­bray

I ja przy­się­gam docho­wać tego.

Boling­broke

Nor­folku, dotąd mój nie­przy­ja­cielu:

Gdyby zezwo­lił król, jedna z dusz naszych

Już by unio­sła się, pły­nąc prze­stwo­rzem,

Wygnana z ciała kru­chego gro­bowca,

Jak nasze ciała zostały wygnane –

Wyznaj swe zdrady, nim ujdziesz z kró­le­stwa;

Daleko idziesz, więc po cóż masz dźwi­gać

Duszę brze­mie­niem winy obar­czoną?

Mow­bray

Nie, Boling­broke’u; jeśli byłem zdrajcą,

Niech wyma­zane będzie moje imię

Z księgi żyją­cych i niech mnie wygnają

Z Nie­bios, jak z tego miej­sca mnie wygnano.

Lecz kim ty jesteś, Bóg, ty i ja – wiemy,

A król zbyt prędko dowie się ze smut­kiem.

Żegnaj, mój władco. Choć zamknięto drogę

Do Anglii, każdą inną ruszyć mogę.

Wycho­dzi.

Ryszard

Stryju, dostrze­gam w oczu twych zwier­cia­dłach

Serce cier­piące. Widok twego smutku

Urywa czworo lat z wygna­nia jego.

Do Boling­broke’a.

Gdy zim prze­mi­nie sześć twego wygna­nia,

Wróć, ser­decz­nego cze­kaj powi­ta­nia.

Boling­broke

Jak wiele czasu w jed­nym sło­wie! Cztery

Powolne zimy, cztery wio­sny pręd­kie,

Wszyst­kie zna­la­zły kres w tym jed­nym sło­wie:

Tak bywa, kiedy prze­mó­wią kró­lo­wie.

Jan z Gan­dawy

Władcy mojemu pra­gnę zło­żyć dzięki,

Że przez wzgląd na mnie skró­cił o lat cztery

Syna mojego wygna­nie. A prze­cież

Nie­wiel­kie plony przy­nie­sie to żniwo,

Bo nim wygna­nia jego sześć lat minie,

Blask mej oliw­nej lampki wycień­czo­nej

Zga­śnie i znik­nie w nocy nie­skoń­czo­nej.

Świeczka stop­nieje, gdy przyj­dzie godzina,

A śmierć jest ślepa: nie da ujrzeć syna.

Ryszard

Stryju, lat wielu wol­nych możesz dożyć.

Jan z Gan­dawy

Ty, królu, chwilki nie możesz doło­żyć.

Cier­pie­niem mrocz­nym możesz me dni skró­cić

I zabrać noce; ale nie dorzu­cić

Choćby poranka. Możesz twa­rzy bied­nej

Doło­żyć zmarsz­czek; ale ani jed­nej

Z nich nie powstrzy­masz. O głowę mnie skró­cisz.

Gdy zechcesz, królu, lecz tchnie­nia nie wró­cisz.

Ryszard

Syn twój wygnany został po nara­dzie,

A wła­sny język twój poparł ten wyrok,

Więc czemu ganisz spra­wie­dli­wość naszą?

Jan z Gan­dawy

Cza­sem sło­dy­cze tra­wione się kwa­szą.

Wezwa­łeś tutaj mnie jako sędziego,

Nie, bym jak ojciec bro­nił syna mego.

O, gdyby obcy ktoś podob­nie zbłą­dził,

Łagod­niej był­bym jego winę sądził.

Że stron­ni­czo­ści tu unik­nąć chcia­łem,

Wyro­kiem życie sobie ode­bra­łem.

Sądzi­łem, biedny, że ktoś rzek­nie słowo,

Mówiąc, że syna sądzę zbyt surowo.

Skąd mogłem wie­dzieć, że król mój zezwoli,

By mnie mój język poka­rał wbrew woli?

Ryszard

Żegnaj, kuzy­nie. – Stryju, iść nie wzbra­niaj.

Nie­chaj odej­dzie na sześć lat wygna­nia.

Głos trąby.

Wycho­dzi Król Ryszard z orsza­kiem.

Aumerle

Żegnaj, kuzy­nie. Co język rzec wzbra­nia,

Donieś mi listem z miej­sca zamiesz­ka­nia.

Mar­sza­łek

Lor­dzie, nie żegnam cię. U boku twego

Pojadę, póki nie zoba­czę brzegu.

Jan z Gan­dawy

O, czemu ską­pisz słów swym przy­ja­cio­łom

I nie pozdra­wiasz ich na poże­gna­nie?

Boling­broke

Zbyt mało słów mam, aby was poże­gnać.

Wiem, że mój język winien być roz­rzutny,

By wypo­wie­dzieć wielką boleść serca.

Jan z Gan­dawy

Boleść tak krótka, jak krót­kie roz­sta­nie.

Boling­broke

Nie. Po roz­sta­niu boleść pozo­sta­nie.

Jan z Gan­dawy

Czymże jest sześć zim? Już wkrótce prze­miną.

Boling­broke

W weselu. W smutku chwila jest godziną.

Jan z Gan­dawy

Wędrówką nazwij to dla przy­jem­no­ści.

Boling­broke

Serce me wes­tchnie, jeśli tak to nazwę,

Gdyż do piel­grzymki tej jestem zmu­szony.

Jan z Gan­dawy

Smętny krąg, który stopy twe zato­czą,

Miej za oprawę, w któ­rej spo­cznie klej­not

Naj­droż­szy twego powrotu do domu.

Boling­broke

Chyba nie, bowiem każdy krok znu­żony

Przy­po­mni tylko, jaki kawał świata

Od uko­cha­nych klej­no­tów mnie dzieli.

A czy nie muszę długo ter­mi­no­wać

Na obcych dro­gach po to, aby w końcu,

Kiedy odzy­skam wol­ność, móc się cheł­pić,

Że byłem smut­ków moich cze­lad­ni­kiem?

Jan z Gan­dawy

Każde z miejsc, które blask słońca odwie­dza,

Jest dla mądrego pogodną przy­sta­nią.

Naucz koniecz­ność twą tak rozu­mo­wać –

Bowiem koniecz­ność jest naj­więk­szą cnotą –

Pomyśl, że to nie król kazał cię wygnać,

Ale ty króla. Smu­tek bar­dziej ciąży,

Gdy widzi, że się ktoś pod nim ugina.

Idź, mów dokoła, nie że król cię wygnał,

Lecz ojciec wysłał dla zdo­by­cia sławy;

Albo wyobraź sobie, że zaraza

Wisi w powie­trzu u nas, więc ucie­kłeś

Dla zna­le­zie­nia lep­szego kli­matu.

Lub pomyśl o tym, co dro­gie twej duszy,

I uwierz, że jest tam, dokąd podą­żasz,

A nie w kra­inie, którą opu­ści­łeś.

Zmień wyobraź­nią ptaki w muzy­kan­tów

I trawę prze­mień w kró­lew­ską posadzkę,

Kwiaty – w nadobne damy, twe stą­pa­nia

W kroki taneczne, pięk­nie odmie­rzone.

Gdyż ból gry­zący sła­biej tego kąsa,

Który drwi z bólu i wesoło pląsa.

Boling­broke

Czy czło­wiek może utrzy­mać żar w dłoni,

Wma­wia­jąc sobie, że to lód z Kau­kazu?

Lub zaspo­koić ostrą mękę głodu,

Gdy wyobrazi sobie obraz uczty?

Lub nago w grud­niu będzie igrał w śniegu,

Gdyż wskrze­sił w myślach swych upalne lato?

O, nie! Kto dobro zaczyna wspo­mi­nać,

Dodaje tylko cier­pie­nie do złego.

Ząb smutku bowiem tam gry­zie naj­go­rzej,

Gdzie uką­siw­szy, wrzodu nie otwo­rzy.

Jan z Gan­dawy

Pójdź, pójdź, mój synu; trzeba się nam roz­stać.

Mając twą mło­dość, nie chciał­bym pozo­stać.

Boling­broke

Więc żegnaj, Anglio, żegnaj, zie­mio słodka,

Matko, pia­stunko, na­dal mnie nio­sąca!

Choć mnie wygna­nie pogna w obce strony,

Pójdę tam dum­nie, bom w Anglii zro­dzony!

Wycho­dzą.

Scena IV

Jed­nymi drzwiami wcho­dzą KRÓL, BAGOT i GRE­ENE; dru­gimi KSIĄŻĘ AUMERLE.

Ryszard

Tak. Dostrze­gli­śmy to, kuzy­nie Aumerle.

Jak długo cie­szył się twym towa­rzy­stwem

Wynio­sły Her­ford w dro­dze na wygna­nie?

Aumerle

Ten, kogo zwać chcesz wynio­słym Her­for­dem,

Roz­stał się ze mną przy głów­nym gościńcu.

Ryszard

Ile wylano łez na poże­gna­nie?

Aumerle

Cóż, szcze­rze mówiąc, nie prze­la­łem żad­nej;

Pół­nocno-wschodni wiatr ciął ostro w twa­rze

I może tra­fem łzą jedną ozdo­bił

Nasze roz­sta­nie, nie zanadto szcze­rze.

Ryszard

A co rzekł kuzyn nasz w chwili roz­sta­nia?

Aumerle

„Żegnaj” –

A że me serce nie mogło się zgo­dzić

Na to, by język zbez­cze­ścił to słowo,

Więc nauczyło mnie zaraz obłudy

Dają­cej udać skurcz takiego żalu,

Że wyda­wało się, jak gdyby wszyst­kie

Słowa me legły w gro­bowcu cier­pie­nia.

O, gdyby słowo „Żegnaj” miało siłę

Roz­dę­cia godzin i mogło doło­żyć

Lat jego nazbyt krót­kiemu wygna­niu,

Wów­czas otrzy­małby księgę poże­gnań;

Lecz że nie mogło, nie miał go ode mnie.

Ryszard

Jest to nasz kuzyn, kuzy­nie; lecz wąt­pię,

Czy gdy prze­mi­nie czas jego wygna­nia,

Nasz kuzyn wróci, by ujrzeć przy­ja­ciół.

I my, i Bushy

Mogli­śmy ujrzeć, jak lud sobie jed­nał.

Zda­wał się aż na dno ich serc nur­ko­wać

Z zażyłą, jakże uprzejmą pokorą;

Jak uni­żo­ność trwo­nił na pro­stacz­ków,

Nio­sąc kra­ma­rzom swój kra­mar­ski uśmiech

Wraz z cier­pli­wo­ścią, z jaką swój los znosi –

Jakby chciał serca ich wziąć na wygna­nie.

Przed prze­kup­kami ostryg zdzie­rał czapkę;

Para woź­ni­ców roz­wo­żą­cych piwo

Życzy mu, by go Pan Bóg wspie­rał w dro­dze,

Za co przed nimi chy­trze zgiął kolano

Z „Dzięki, rodacy, mili przy­ja­ciele!” –

Jak gdyby Anglię naszą miał odzy­skać

I był następną nadzieją pod­da­nych.

Gre­ene

Cóż, znik­nął teraz, a z nim i te myśli.

Bunt się roz­sze­rza w Irlan­dii, mój władco,

Więc przy­go­to­wać trzeba się nie­zwłocz­nie,

Gdyż dal­sza zwłoka pomnoży ich siły

Z korzy­ścią dla nich, a twą, panie, stratą.

Ryszard

My sami udział weź­miemy w tej woj­nie;

A że nasz skar­biec nieco nad­szarp­nęły

Zbyt wielka hoj­ność i dwór nazbyt liczny,

Trzeba zasta­wić dochody koronne,

A uzy­skane sumy prze­zna­czymy

Na owe sprawy nie­cier­piące zwłoki.

Jeśli zbyt mało tego będzie, damy

Zastęp­com naszym, pozo­sta­łym w kraju,

Karty _in blanco_, aby po stwier­dze­niu,

Któ­rzy z pod­da­nych moich są bogaci,

Wielką daninę w zło­cie z nich ścią­gnęli

I nam prze­słali na nasze potrzeby.

My do Irlan­dii ruszymy nie­zwłocz­nie.

Wcho­dzi BUSHY.

Jakie nowiny, Bushy?

Bushy

Zasłabł poważ­nie stary Jan z Gan­dawy;

Nagle go wzięło i wysłał pospiesz­nie

Prośbę, byś raczył go odwie­dzić, panie.

Ryszard

Gdzie leży?

Bushy

W pałacu Ely.

Ryszard

Boże, spraw, aby medyk zna­lazł spo­sób,

Jak go bez zwłoki wypra­wić do grobu!

Zawar­tość kufrów jego może okryć

Grzbiety żoł­nie­rzy na woj­nie irlandz­kiej.

Pójdź­cie, pano­wie; trzeba go odwie­dzić.

Daj, Boże, by nasz pośpiech był zbyt wolny!

Wszy­scy

Amen.

Wycho­dzą.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij