- promocja
- W empik go
Kroniki Nieodkrytych Królestw. Gwiezdne Uroczysko. Tom 2 - ebook
Kroniki Nieodkrytych Królestw. Gwiezdne Uroczysko. Tom 2 - ebook
Druga część fantastycznej serii Kroniki Nieodkrytych Królestw, idealnej dla wszystkich fanów przygód rozgrywających się w magicznych światach.
Jedenastoletni Kacper nienawidzi ryzyka, ma alergię na przygody i drży na samą myśl o nieprzewidywalnych zdarzeniach. Dlatego przeżywa szok, gdy przypadkiem przedostaje się do Gwiezdnego Uroczyska - jednego z Nieodkrytych Królestw, zamieszkiwanego przez magiczne istoty. Chłopiec pragnie jedynie wrócić do domu, ale nie jest to łatwe, ponieważ krainie, do której trafił, grozi ogromne niebezpieczeństwo.
Złowroga harpia Morga nakazuje swoim sługom Północnikom, aby siali chaos i spustoszenie, umożliwiając jej osiągnięcie celu - zagarnięcie dla siebie magii wszystkich Nieodkrytych Królestw. Kacper nie może przyglądać się temu obojętnie, ponieważ odkrywa, że los Gwiezdnego Uroczyska jest nierozerwalnie związany z losem jego świata.
Chłopiec jest więc zmuszony wyruszyć w pełną przygód i niebezpieczeństw misję. Towarzyszą mu mały smok Arlo oraz Hetka - dziewczynka, która nienawidzi zasad i ma alergię na dobre maniery. Czy niepozornej trójce bohaterów uda się pokonać Morgę i ocalić Nieodkryte Królestwa?
Pełna zwrotów akcji, dynamiczna historia będzie idealnym wyborem dla wszystkich miłośników magii, fantastycznych stworów i mitologii.
Kroniki Nieodkrytych Królestw. Gwiezdne Uroczysko to uniwersalna opowieść o sile jaką ma przyjaźń, odwaga i nadzieja.
W serii znalazł się również tytuł Wszechmrok.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7572-6 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z dorosłymi jest pewien problem – zawsze myślą, że mają rację. Nie tylko w kwestii tego, co jeść i kiedy kłaść się spać, ale też w kwestii początków. A zwłaszcza początku świata. Mają mnóstwo teorii na ten temat, rozprawiają o Wielkim Wybuchu, czarnych dziurach, jednak gdyby natknęli się na choćby jedno z Nieodkrytych Królestw (co się nie wydarzy, bo Królestwa niezwykle trudno odszukać), dowiedzieliby się, że na samym początku było jajo. Dość duże jajo. I z tego jaja wykluł się feniks.
Gdy się zorientował, że jest na świecie zupełnie sam, uronił siedem łez, które, upadłszy, utworzyły siedem kontynentów oraz ziemię taką, jaką i ty, i ja znamy – dla samego feniksa znaną jednak jako Zamorze. Kraina ta była pusta i okrywał ją mrok, dlatego wiele lat później feniks rozrzucił cztery ze swoich złotych piór, a z nich wyrosły sekretne – nieodkryte – królestwa. Były niewidoczne dla mieszkańców Zamorza, ale panowała w nich magia, dzięki której można było wyczarować światło słoneczne, deszcz i śnieg, a także wszystkie inne, nieopisane dziwy, począwszy od melodii wschodu słońca aż po legendy opowiadane przez śnieżną zamieć.
Feniks, najmędrsze ze wszystkich zaczarowanych stworzeń, wiedział, że magia wykorzystywana do własnych celów staje się mroczna i mętna, a gdy wykorzystuje się ją dla dobra innych, wtedy może wykarmić cały świat i utrzymywać go przy życiu. Feniks zarządził więc, by mieszkańcy Nieodkrytych Królestw czerpali z dobrodziejstw magii pod jednym warunkiem: w zamian mieli przesyłać część magii do Zamorza, aby na kontynentach rozkwitło światło i życie. Jednocześnie feniks przestrzegł Nienazwanych, że jeśli kiedykolwiek przestaną dzielić się magią, zarówno Zamorze, jak i Nieodkryte Królestwa pogrążą się w nicości.
Każdym z Nieodkrytych Królestw miał się opiekować Wzniosły Lud. Byli to czarodzieje, którzy przyszli na świat podczas tego samego zaćmienia. Wyróżniali się spośród Nienazwanych swą mądrością, niespotykanie wysoką średnią długością życia i okropnymi żartami. Choć w każdym królestwie przyjmowali inną postać, rządzili sprawiedliwie, dbając o to, by każdego dnia magia feniksa trafiała do Zamorza.
Każde spośród czterech królestw odgrywało inną rolę. Nienazwani w Uroczysku zbierali dziwy – światło słoneczne, deszcz i śnieg w najczystszej postaci. Następnie smoki zanosiły je do pozostałych trzech królestw, których mieszkańcy mieszali je z zaklętym atramentem, by później zapisać nim zwoje pogodowe, przesyłane w dalszej kolejności do Zamorza. I tak w Szemrzącym Brzasku powstawały słoneczne symfonie, w Deszczoborze – deszczowe obrazy, a w Srebrnej Turni – śnieżne opowieści. Stopniowo ziemie Zamorza nabierały życia: rośliny, kwiaty i drzewa wzrastały, a obecność magii była tak silna, że później wśród roślinności pojawiły się zwierzęta, a w końcu także i ludzie.
Lata mijały, a feniks przyglądał się wszystkiemu z Wszechmroku, miejsca położonego tak daleko, że Nienazwani nawet nie wiedzieli, gdzie go szukać. Feniksy nie żyją jednak wiecznie. Minęło pięćset lat, a wtedy feniks umarł i, jak to bywa u tego gatunku ptaków, z jego popiołów podniósł się kolejny feniks. Dzięki temu odrodziła się magia Nieodkrytych Królestw i kolejny feniks strzegł całego stworzenia.
W miarę upływu czasu Nienazwani zorientowali się, że co pięćset lat rozpoczyna się nowa era i jeśli tylko feniks ukazywał im się w nocy, w której się rodził, mogli czuć się bezpieczni, pewni, że magia będzie trwać nadal. Wierzyli zresztą, że tak będzie już zawsze…
Kiedy jednak ma się do czynienia z magią, zawsze nie zdarza się praktycznie nigdy. Zwykle w pewnej chwili pojawia się ktoś chciwy. A kiedy ktoś taki marzy o tym, by wykraść magię dla własnych korzyści, okazuje się, że pradawne ostrzeżenia i nakazy ulatują z pamięci. Kimś takim była Morga – harpia, która pozazdrościła feniksowi jego mocy.
Pragnąc przejąć władzę nad magią Nieodkrytych Królestw przed dwoma tysiącami lat, w przeddzień Świtu feniksa, Morga rzuciła klątwę na jego gniazdo. Stary feniks zgodnie z oczekiwaniami spłonął w płomieniach, tyle że te paliły się wyjątkowo na czarno i z popiołów nie powstał nowy feniks. Morga zaś przejęła gniazdo.
Gdy jednak nic nie układa się dobrze, a magia zbacza z przyjętych torów, tworzy się miejsce dla opowieści o nieoczekiwanych bohaterach i nieprawdopodobnych bohaterkach. I to właśnie wydarzyło się tamtej nocy… Plamka, dziewczynka z królestwa zwanego Szemrzącym Brzaskiem, znalazła się w miejscu, w którym nie powinna być, i zobaczyła sylwetkę Morgi rysującą się na niebie w miejsce feniksa. Świadoma tego, że los Nieodkrytych Królestw i Zamorza zależy od niej, ruszyła wraz z małpką o imieniu Bartolomeo do Wszechmroku – krainy, w której nie postała wcześniej żadna Nienazwana stopa. Tam stanęła oko w oko z Morgą i wykradłszy jej skrzydła, źródło potęgi bestii, ukryła je w zaczarowanym drzewie schowanym głęboko w lesie.
Nieodkryte Królestwa i Zamorze zostały w ten sposób ocalone. Jednak bez feniksa Wzniosły Lud w każdym z królestw musiał znaleźć sposób na ocalenie istniejącej magii do czasu, gdy harpia umrze – lub zostanie zabita – a nowy feniks powstanie we Wszechmroku. Odpowiedź przyniosły smoki zamieszkujące nieba i morza. Stwory te, nieczułe dotąd na wezwania Wzniosłego Ludu, jako że uchodziły za dziksze od pozostałych stworzeń, tym razem jakby wyczuły zagrożenie czyhające na Królestwa oraz Zamorze i zapewniły, że każdego dnia będą rozpylały swój święty pył księżycowy, by nie tyle na nowo zapełnić świat magią, ile chociaż utrzymać go przy życiu.
I taka sytuacja byłaby być może do zniesienia, gdyby Morga rzeczywiście z czasem umarła, a nowy feniks się narodził. Tak się jednak nie stało. Harpia, jeśli tylko poweźmie swój złowieszczy plan, nie poddaje się ot tak. Knuje tak długo, aż wreszcie uda jej się obmyślić nowy plan przejęcia magii w Nieodkrytych Królestwach.
Wybiegam zbytnio w przyszłość. Jest bowiem w Zamorzu pewien jedenastoletni chłopiec, który z pewnością by takiego stanu rzeczy nie zaakceptował. A może inaczej – Kasper Tok nie zaakceptowałby tego stanu rzeczy przed Nader Niespodziewanym Zdarzeniem. Do tego czasu Kasper wiódł uporządkowane życie wyznaczone listą zadań oraz rozkładem zajęć. Co prawda sama lista zadań składała się często z jednej tylko pozycji: „Dorośnij czym prędzej”, ale jeśli chodzi o rozkład zajęć, był on o wiele bardziej szczegółowy. Zaplanowane czynności wahały się pomiędzy pięciominutowymi – tyle czasu Kasper wyznaczył sobie przed każdym śniadaniem na poprawianie obrazów na ścianach swojego pokoju – a półgodzinnymi, takimi jak codzienne składanie wszystkich swych ubrań przed snem.
Tak, Kasper lubił dbać o porządek w pokoju, umyśle i kalendarzu. W ten sposób miał większą kontrolę nad różnymi wypadkami, mniejsze było też ryzyko (przynajmniej według Kaspra), że wpadnie w sidła szkolnych łobuzów, Kandydy Kupisz-Kaszmir i Leopolda Wydajły.
Ile by jednak kalendarzy nie zapisać i list zadań nie zrobić, jest ktoś, na kogo zupełnie nie masz wpływu – twoi rodzice. Zapominają o kluczach, gubią torebki, odkładają okulary na niewłaściwe miejsce i upuszczają telefony do ubikacji. Tak, gdy dożyje się sędziwego wieku jedenastu lat, śmiało można stwierdzić, że rodzice na dobre wymknęli się spod kontroli.
Tak właśnie było z Ernestem i Arielą Tok. Kasper nie miał wpływu na ich zachowanie i z tego powodu należy ich winić za to, co spotkało chłopca w tamto ponure marcowe popołudnie. Gdyby tylko Ernest wrócił wówczas do domu na czas, a Ariela nie zgubiła torebki – kto wie, może do Nader Niespodziewanego Zdarzenia w ogóle by nie doszło.
Jak to jednak bywa – tam, gdzie ludzie się spóźniają, a torebki się gubią, zaczyna działać magia…Rozdział pierwszy
Kasper wskoczył do kosza rzeczy znalezionych na korytarzu przed drzwiami swojej klasy. Plan lekcji nie pozostawiał wątpliwości – o tej porze chłopiec powinien być na lekcji geografii prowadzonej przez pana Barka. Tyle że prywatny rozkład zajęć Kaspra, ten, który trzymał właśnie zwinięty w dłoni, utwierdzał go w przekonaniu, że znajduje we właściwym miejscu i o właściwym czasie – pośród brudnych blezerów i śmierdzących strojów od wuefu.
Kasper próbował się rozciągnąć. Pół godziny spędzone w wiklinowym koszu dłużyło się niemiłosiernie, ale czynność ta urosła do rangi ważnej rutyny powtarzanej każdego czwartkowego popołudnia. Zasłaniając się wizytą u dentysty, lekcjami fortepianu czy różnymi sprawunkami związanymi z kandydowaniem na prezydenta szkoły, a w rzeczywistości chowając się w koszu rzeczy znalezionych, Kasper mógł nie tylko nadążać za lekcjami oraz pracami domowymi (a tym samym ani nie zaniedbywał swoich szkolnych obowiązków, ani nie wzbudzał w panu Barku żadnych wątpliwości), ale też unikać spotkań z Kandydą i Leopoldem.
W zasadzie Wciry Małe, szkoła z internatem, były fajnym miejscem. Ba, wyłożoną drewnianymi panelami stołówkę, potężne kominy czy kamienne gargulce uznać można za piękne elementy architektury. Problem w tym, że w każdej szkole są paskudne typy, dzieci z gatunku tych, które piszą zażalenia do Świętego Mikołaja albo domagają się od rodziców podwyżki kieszonkowego. Kandyda i Leopold należeli do takiej właśnie grupy. I choć Kasper dotychczas nie miał z nimi większej styczności, bo chodzili do różnych klas, traf chciał, że w tym semestrze nauczycielka geografii Kandydy i Leopolda zachorowała – i Kasper był zmuszony dokonać kilku znaczących korekt w swoim osobistym planie zajęć.
Kasper ośmielił się wyjrzeć z kosza. Pan Bark miał w zwyczaju zostawiać drzwi do klasy otwarte (najwyraźniej po to, by bez zbędnych ceregieli wyrzucać uczniów z lekcji). Teraz jednak chłopiec nie widział ani Kandydy, ani Leopolda, ani żadnego innego ucznia, a jedynie nauczyciela, który ciskał ćwiczeniówkami w stronę uczniów.
– Hej, Ben, ty tam w środku – uwaga, łap! Teraz skrzydło! Eliza, orient!
Pan Bark, mężczyzna w średnim wieku, o wzroście i posturze, które przywodziły na myśl most, łączył w szkole dwa etaty – nauczyciela geografii oraz trenera rugby. Z tego powodu często zdarzało mu się mylić obie funkcje.
Kolejna ćwiczeniówka poleciała, niczym piłka rugby, przez salę. Głos pana Barka rozniósł się po pomieszczeniu i korytarzu:
– Olivier, nie śpimy! Ten rzut jest na dobieg!
Z sali doleciał krótki, ale donośny łomot. Kasper się wzdrygnął. Wyglądało na to, że Oliver przyjął wyzwanie pana Barka i skoczył po swoją książkę – ale się przeliczył.
Pan Bark wykonał kilka gwałtownych ruchów. Szwy w jego garniturze naprężyły się do granic swoich możliwości.
– Czas ucieka, szósta klaso. Czas ucieka – powiedział z szerokim uśmiechem, szczerząc zęby.
Pośród uczniów rozległy się nerwowe szurania i skrzypnięcia przysuwanych krzeseł.
– Wszyscy pewnie doskonale zdajecie sobie sprawę z tego, o czym trąbią gazety w ostatnich tygodniach. Coś, co z początku zdało się pojedynczym huraganem, który nawiedził Anglię na początku marca, przerodziło się w światowy kryzys pogodowy. Burze stają się w Europie coraz częstszym zjawiskiem. W samej Wielkiej Brytanii w ostatnim tygodniu zanotowano cztery siejące spustoszenie wichury. – Tu pan Bark zrobił przerwę. – Teraz jednak były one o wiele poważniejsze.
Dreszcz przeszył Kaspra. Słyszał o tym nad ranem. Poniedziałkowy huragan był najbardziej tragiczny w skutkach. Tysiące osób straciło dach nad głową, a setki zginęły lub ucierpiały w wichurze. Na nic zdały się syreny zamontowane w budynkach w całym kraju. Huragany siały zniszczenie szybko, szybciej niż Biuro Meteorologiczne Ministerstwa Obrony zdążyło rozpoznać nadciągający wiatr i zaalarmować narażone regiony.
Huragany nawiedzały okolicę Kaspra co kilka dni. Zdążyły już zniszczyć pawilon do krykieta, powybijać szyby w różnych budynkach, pozrywać dachówki, a nawet ranić kilku szóstoklasistów po tym, jak drzwi do sali gimnastycznej wypadły z zawiasów. W efekcie na korytarzach rozstawiono kubły gromadzące przeciekającą z dachów wodę, a część okien zabito deskami. Wciry Małe jednak wciąż stały i działały, a poza tym – lub może przede wszystkim – huragany nie przyniosły w tym wypadku ofiar śmiertelnych. Wszyscy jednak wiedzieli, że w każdej chwili może się to zmienić. W końcu życie i nauka w tym miejscu przypominały trochę igranie z ogniem. Wprawdzie podziemny bunkier miał zostać poszerzony o dodatkowe schrony, lecz na to potrzeba było czasu, a nawet gdyby udało się go skończyć, nie było pewności, czy syreny zdążą zawiadomić wszystkich na czas.