- W empik go
Kroniki Obernewtyn. Tom pierwszy: Obernewtyn - ebook
Kroniki Obernewtyn. Tom pierwszy: Obernewtyn - ebook
Wielka Biel nadeszła cicho, szerząc szaleństwo i śmierć. Spływający z nieba napromieniowany deszcz otulił ziemię płaszczem zagłady. Szczęśliwcom, którzy zamieszkiwali odległe ziemie i farmy, udało się uniknąć chemicznej destrukcji. Bronili swoich nieskażonych domostw i rodzin, dokonując bezlitosnej rzezi setek uciekinierów, masowo opuszczających zatrute miasta. Teraz, kilkadziesiąt lat później, wciąż walczą o powrót do normalności.
Dla kogoś, kto — jak Elspeth Gordie — skrywa pewną tajemnicę, życie jest szczególnie trudne. Sekret, który daje jej przewagę, jest błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Jako Odmieniec, osoba obdarzona nadnaturalnymi zdolnościami, Elspeth musi uważać, by jej mocy nie poznali członkowie Rady. Gdy trafia do położonego w górach Obernewtyn, groźba zdemaskowania staje się niemal namacalna. Wtedy okazuje się, że nie jest jedyna…
Isobelle Carmody rozpoczęła pracę nad pierwszym tomem cieszących się ogromną popularnością Kronik Obernewtyn jeszcze w szkole średniej i kontynuowała pisanie na studiach oraz w czasie praktyk dziennikarskich. Dzięki Kronikom i licznym opowiadaniom dołączyła do grona najbardziej poczytnych pisarzy fantasy w Australii. Carmody jest autorką kilku nagradzanych powieści i wielu opowiadań dla dzieci i dorosłych. Swój czas dzieli między dom przy Great Ocean Road w Australii oraz podróże z mężem i córką.
Spis treści
- Wstęp
- Część I: Niziny
- Rozdział 1.
- Rozdział 2.
- Rozdział 3.
- Rozdział 4.
- Rozdział 5.
- Rozdział 6.
- Rozdział 7.
- Rozdział 8.
- Rozdział 9.
- Rozdział 10.
- Rozdział 11.
- Część II: Jądro ciemności
- Rozdział 12.
- Rozdział 13.
- Rozdział 14.
- Rozdział 15.
- Rozdział 16.
- Rozdział 17.
- Rozdział 18.
- Rozdział 19.
- Rozdział 20.
- Rozdział 21.
- Rozdział 22.
- Rozdział 23.
- Część III: Mistrz Obernewtyn
- Rozdział 24.
- Rozdział 25.
- Rozdział 26.
- Rozdział 27.
- Rozdział 28.
- Rozdział 29.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-246-8970-5 |
Rozmiar pliku: | 3,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jak każda sierota, słyszałam opowieści o Obernewtyn. Rodzice straszyli nimi niegrzeczne dzieci. Ale tak naprawdę niewiele było wiadomo o tym miejscu.
Stary zakład w samym sercu Gór Zachodnich był otoczony ze wszystkich stron Czarnymi Ziemiami i niedostępnymi szczytami. Dawno temu przed Radą stanął Lukas Seraphim, który zbudował w górach, na terenach graniczących bezpośrednio z Czarnymi Ziemiami, ogromny folwark. Zaproponował, by zsyłać tam najbardziej wynaturzonych Odmieńców, a także tych, którzy nie mogli pracować na farmach publicznych, bo sprawiali zbyt dużo kłopotów.
Rada w pierwszej chwili odmówiła, zbyt mało było wiadomo o założycielu folwarku. Uważano, że on sam jest niespełna rozumu, choć zasadniczo nieszkodliwy. Ostatecznie postanowiono posłać grupę Odmieńców do Obernewtyn, gdzie mieli pracować dla nowego pana. Część ludzi twierdziła, że folwark nie różnił się niczym od publicznych farm i że jego właściciel potrzebował po prostu siły roboczej na terenie, który ze względu na swoje oddalenie nie budził zainteresowania zwykłych pracowników najemnych. Inni mówili, że Lukas Seraphim sam nie był do końca normalny, w związku z czym litował się nad Odmieńcami, jeszcze inni uważali, że był lekarzem szukającym królików doświadczalnych.
Odmieńcy, którzy tam trafiali, znikali na zawsze, więc opowieści na temat Obernewtyn nigdy nie zostały potwierdzone. Ale wokół placówki krążyły takie legendy, przez lata podsycane tajemniczością tego miejsca, że siała ona postrach wśród wszystkich sierot, tym bardziej że ostatnimi czasy z folwarku przyjeżdżali nadzorcy, którzy szukali w sierocińcach nieujawnionych Odmieńców.
Podobno tamtejsi nadzorcy mieli wyjątkowy talent do wyłapywania wszelkich odchyleń, a późniejsza rozprawa sądowa przed Radą była tylko formalnością.
Jeśli więc to, czego się obawiałam, było prawdą, pokrętne przepowiednie Marumana i moje własne przeczucia mogły tylko pogorszyć sprawę podczas wizyty nadzorczyni z Obernewtyn. Wcześniej zawsze miałam szczęście i nie było mnie podczas takich wizytacji, nieodmiennie jednak napawały mnie przerażeniem.
Wraz z oficjalnym potwierdzeniem przybycia nadzorczyni z Obernewtyn spełniły się moje najgorsze obawy. Ogarnął mnie strach na myśl o tym, co ma się wydarzyć. Wszystko świadczyło o nadchodzącej katastrofie i nawet Jes martwił się do tego stopnia, że odszukał mnie któregoś razu w ogrodzie i nakazał ostrożność.
Jego ostrzeżenie wcale mnie nie zaskoczyło, bo zdemaskowanie mnie oznaczałoby kłopoty również dla niego, ale jego wyraźny przestrach w dziwny sposób sprawił, że Jes stał się bardziej przystępny. Opowiedziałam mu impulsywnie o swoich przeczuciach, ale tylko go tym rozzłościłam.
— Proszę, nie zaczynaj znowu — rzucił. — Problem jest wystarczająco poważny. Podobno nadzorcy mają niezawodny instynkt i wyczuwają wszystko, co odbiega od normy.
Wzdrygnęłam się.
— Boję się — przyznałam cicho.
Jes spojrzał na mnie łagodniej i ku mojemu zaskoczeniu wziął mnie za rękę. Uścisnął ją pocieszająco.
— Mogłaby się zorientować, kim jesteś, tylko pod warunkiem że ma takie same umiejętności. — Gapiłam się na niego, bo po raz pierwszy od wielu lat mówił o moich zdolnościach bez niechęci.
Źle zrozumiał moje spojrzenie.
— Słuchaj, jak myślisz, dlaczego wszyscy wiedzą o jej przyjeździe z wyprzedzeniem? Nikt nam nic nie powiedział, ale każdy wie. Robią tak specjalnie, żeby nas nastraszyć. Jest większe prawdopodobieństwo, że w nerwach człowiek sam się zdradzi.
Mało brakowało, a rozkleiłabym się zupełnie przez jego nieoczekiwaną życzliwość, a ponieważ bardzo chciałam sprawić mu przyjemność, przytaknęłam na zgodę. Jes był zaskoczony, ale raczej zadowolony. Od długiego czasu tylko się kłóciliśmy. Uśmiechnęliśmy się do siebie nieśmiało.
Trzy dni później przyjechała nadzorczyni, a w sierocińcu zapanowała naprawdę napięta atmosfera. Nawet dozorcy byli podenerwowani, natomiast kazania Pasterzy zrobiły się jeszcze dłuższe i bardziej dogmatyczne. Z punktu widzenia nadzorczyni nie mogło być lepiej. Moje migreny już prawie ustąpiły, choć dozorcom powiedziałam, że minęły wcześniej, bo nie chciałam zwracać na siebie uwagi.
Wiele sierot — tak samo jak ja — nigdy wcześniej nie widziało żadnej nadzorczyni z Obernewtyn. Zdziwiłam się, widząc, że jest bardzo piękna i że w ogóle nie wygląda groźnie. Patrząc na jej drobną, modnie odzianą postać, trudno było uwierzyć w upiorne historie o Obernewtyn.
Na specjalnie zwołanym apelu została nam przedstawiona jako Madame Vega. Jako główna nadzorczyni cieszyła się w swojej placówce posłuchem i sporą władzą, co tym bardziej mnie przerażało, choć nie było po niej jakoś specjalnie widać, że jest taka ważna i że cechuje się jakąś nadzwyczajną percepcją. Pokiwała tylko głową i uśmiechnęła się, gdy przełożona Kinraide oznajmiła, że przez kilka następnych dni Madame Vega będzie nas obserwować, a przed wyjazdem zamieni z jedną czy dwiema osobami kilka słów na osobności. Wszyscy wiedzieli, co to oznacza, ale ze względu na jej fizjonomię nie wydawało się to nawet takie straszne.
Sieroty, z którymi rozmawiała, krążąc po domu, zachwycały się później jej urodą, delikatnością i łagodnym usposobieniem. Wszystko wyglądało inaczej, niż sobie wyobrażaliśmy, co mnie trochę dezorientowało. Zwykle odbywało się to tak, że nadzorczyni wyjeżdżała przed ogłoszeniem swojej decyzji, o ile w ogóle kogoś wybrała, a później po wytypowane osoby przyjeżdżał powóz. Zabierał je do Sutrium, gdzie zyskiwały oficjalnie miano Odmieńców.
Przez tych kilka dni nie zdarzyło się nic, co rzuciłoby na mnie jakiekolwiek podejrzenia. Zdołałam nawet przekonać samą siebie, że oboje z Marumanem musieliśmy się mylić. Pomimo to z ulgą powitałam dzień wyjazdu nadzorczyni.
Na pożegnalnym apelu podziękowała przełożonej Kinraide za okazaną życzliwość, a wszystkim dozorcom i sierotom za współpracę. Kilka osób zaczęło nawet klaskać. Madame Vega uśmiechnęła się słodko i pożegnała nas.
Miałam właśnie dyżur w kuchni, gdy jeden z dozorców kazał mi przygotować herbatę dla przełożonej i jej gościa. Polecenie samo w sobie było niewinne, ale gdy pchałam wyładowany wózek do frontowego pokoju przesłuchań, ogarnął mnie nagły niepokój. Odetchnęłam głęboko, żeby się opanować.
Weszłam do środka. Przełożona stała przy drzwiach i zniecierpliwionym gestem kazała mi przełożyć rzeczy z tacy na niski stolik. Zrobiłam to raczej niezdarnie, rozglądając się ukradkowo w poszukiwaniu Madame Vegi. Spróbowałam zlokalizować ją za pomocą swoich zdolności, pozostawiając mój umysł bez jakiegokolwiek zabezpieczenia. Wyczułam ją po drugiej stronie pokoju, spojrzałam tam i zobaczyłam, że stoi przodem do okna i patrzy na rozległe, eleganckie ogrody Kinraide.
Odwróciła się powoli.
Pokój był długi, ale nigdy wcześniej nie wydawał mi się aż tak długi. Na samym końcu stało biurko, za którym znajdowało się przesłonięte fioletowymi zasłonami okno. Madame stała po lewej stronie, a gdy się poruszała, miałam wrażenie, że trwa to całą wieczność i że stopniowo odsłania coraz większą część siebie. Porażona mieszaniną ciekawości i strachu, niezdolna odwrócić głowy, nabrałam przekonania, że gdy po upływie całych lat świetlnych Madame skończy się wreszcie okręcać, spojrzę w twarz swoim najgorszym koszmarom.
Ale ona uśmiechnęła się do mnie. Jej błękitne oczy przypominały letnie niebo. Podeszła do mnie szybkim krokiem.
— Mam nadzieję, że nie kazałam ci czekać.
Poczułam gulę w gardle, bo zabrzmiało to tak, jakby mówiła do mnie. Bałam się jednak cokolwiek powiedzieć, na wypadek gdybym była w błędzie. Przełożona zapewniła, że dopiero co przyniosłam herbatę. Kazała mi nalewać, ale trzęsły mi się ręce.
— Drogie dziecko — odezwała się Madame Vega, wyjmując mi z rąk imbryczek. Miała piękne, białe dłonie. — Cała drżysz. — Odwróciła się do przełożonej z lekką przyganą.
— Dziewczyna była chora — wyjaśniła dyrektorka, wzruszając ramionami. Błagałam w duchu, żeby kazała mi odejść, ale ona właśnie zaczęła słodzić.
Nadzorczyni przyglądała mi się.
— Mogłabym przysiąc, że się boisz. Zastanawiam się tylko dlaczego. Powiedz, boisz się?
Pokręciłam głową, ale oczywiście nie uwierzyła.
— Nie musisz się mnie bać. Znam wszystkie te niemądre opowieści. Doprawdy nie wiem, skąd się wzięły. Przyjechałam tu tylko po to, żeby zabrać dzieci dotknięte zaburzeniami umysłowymi. Obernewtyn to piękne miejsce, choć nie przeczę, że chłodne — dodała poufałym tonem. — Naprawdę nie ma powodów do obaw. Mój dobry Mistrz Seraphim, właściciel folwarku, stara się tylko opracować recepturę leku na tego rodzaju schorzenia. Uważa, że leczenie jest możliwe w przypadku nie w pełni wykształconych umysłów.
— Szlachetny cel — mruknęła świętoszkowato przełożona. Madame Vega przyglądała mi się uważnie podczas swojej wypowiedzi. Czułam się tak, jakbym tonęła w oszałamiającym błękicie jej oczu. Ich spojrzenie było niemal hipnotyzujące.
— Sporo wiem na temat Odmieńców — rzekła.
Chciałam się odsunąć, ale nie mogłam. Narastała we mnie chęć, by poznać jej myśli. Uchyliłam odrobinę swoją zaporę.
W jednej chwili kilkanaście różnych doznań przeszyło mnie jak ostrza sztyletów, ale zaraz potem rozpłynęły się pod wpływem intensywnego spojrzenia jej niebieskich oczu.
— Proszę, proszę — rzekła Madame i odsunęła się ode mnie.
Stałam przez chwilę oszołomiona.
— No już, znikaj — nakazała niecierpliwie przełożona Kinraide.
Odeszłam na niepewnych nogach, nakazując sobie w duchu, by nie biec. Zamykając za sobą drzwi, usłyszałam słodki głos Madame Vegi wypowiadającej słowa, które przesądziły o moim losie:
— Mówiła pani, że jak się nazywa ta dziewczynka?