- W empik go
Kroniki upadku ludzkości - ebook
Kroniki upadku ludzkości - ebook
Życie niczym niewyróżniającego się Nikodema Lebiediewa staje na głowie po wybuchu pierwszej wojny światowej. To wtedy w czasie bitwy o twierdzę Osowiec po raz pierwszy użyto śmiercionośnej broni – gazu bojowego, który wypala człowieka od środka. Przed jego oparami i niszczącym działaniem Nikodema ratuje pewien tajemniczy byt, jednocześnie składa mu „kuszącą” propozycję – przywróci do życia królową jego serca i brata. Niebawem okazuje się, iż w życiu nie ma nic za darmo. Mężczyzna w zamian musi spełnić bezprecedensowe warunki.
Tym sposobem Nikodem zostaje wplątany w piramidalną intrygę. Spędzi mrożące krew w żyłach miesiące w tajnej wulkanicznej placówce badawczej ZSRR, pracując nad rozwojem morderczego grzyba. Nieprzewidywalny rozwój wydarzeń przyczynia się do jego metamorfozy, z ciężko pracującego badacza przemienia się w jednego z czołowych dygnitarzy samego Adolfa Hitlera.
Przechwycony przez nazistów pracuje nad nieśmiertelną armią… W tym celu trafia do obozów koncentracyjnych, w których porzuci resztki człowieczeństwa…
Czy zaślepiony wizją spotkania z najbliższymi Nikodem opamięta się, nim będzie za późno?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66995-61-1 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zanim na dobre oddasz się lekturze, chciałem przekazać Ci kilka ważnych informacji. Jeśli miałeś już okazję sięgnąć po mój poprzedni manuskrypt, to z pewnością zdajesz sobie sprawę, że dzieła literackie z dreszczykiem, w których żywe trupy grają pierwsze skrzypce, nie są mi obce. Pisząc kolejną książkę, chciałem pokazać, że spektrum moich zainteresowań jest znacznie szersze. Odkąd sięgam pamięcią, fascynowałem się, chociażby, pierwszą i drugą wojną światową – zarówno ogromnymi maszynami pancernymi przełamującymi linie frontu, jak i malutkimi oraz nic nieznaczącymi trybikami wehikułu tworzonymi przez zwyczajnych ludzi.
Jako że życie potrafi być najokrutniejszym horrorem, postanowiłem czerpać z niego całymi garściami. Co ciekawe, nad niektórymi wydarzeniami historycznymi, opisanymi również w tej powieści, uczeni zastanawiają się do dziś, próbując odtworzyć ich przebieg. Z uwagi jednak na fakt, że książka ta z założenia nie miała być dokumentem, a powieścią grozy, pragnę uprzedzić, że manuskrypt płynnie lawiruje pomiędzy fikcją literacką, a prawdziwymi wydarzeniami. Reasumując, w czasie zażartej bitwy pomiędzy ZSRR a Trzecią Rzeszą mógłby się w niej ukazać ogromny, lewitujący nad ludźmi, ociekający ekskrementami waleń. Warto mieć ów fakt na uwadze przed rozpoczęciem czytania.
Jeżeli wymieniony przykład nie budzi w Tobie oburzenia – zapraszam do wciągającej lektury. Zgaś w pomieszczeniu wszystkie światła, odpal walające się na dnie szafy, pokryte pajęczynami świece i zanurz się w niezapomnianej lekturze.
Podróż mrożącą krew w żyłach czas zacząć!Wprowadzenie
Chlor i brom
Sierpniowy poranek. Jak przystało na tę porę roku, dzień był pochmurny i wietrzny. Schowany za polowym namiotem feldmarszałek Hindenburg planował przebieg bitwy, w której pierwszy raz użyje broni chemicznej. Z jednej strony był z siebie dumny, ponieważ dowództwo pozwoliło mu przetestować nową zabawkę. Z drugiej jednak wiedział, że spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność. Wystarczyłaby przecież jedna zła decyzja, aby losy podwładnych na zawsze zostały przypieczętowane, dlatego od kilku tygodni za pomocą przyrządów pomiarowych badał kierunek nadchodzącego wiatru. Jak przystało na wodza, jego odzienie mocno się wyróżniało. Ubrany w czarny niczym smoła płaszcz ochronny, a ciemna maska gazowa, w połączeniu z charakterystycznie zakończonym hełmem, nadawała mu przerażającego oblicza. Wiedząc, co za chwilę nastąpi, spoglądał na żołnierzy znajdujących się w okopach. Jego ludzie wyposażeni byli w butle z gazem, na których widniały ostrzegające trupie czaszki opatrzone dużymi napisami „Achtung! BrCl”.
Wojskowi w gotowości trzymali dłonie na zaworach. Pomiary w końcu wskazywały pożądane wyniki – zaczęło wiać ze wsi Sośnia w stronę twierdzy Osowiec. Hindenburg, upewniwszy się, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, dał znak żołnierzom, używając w tym celu proporca. Reakcja była natychmiastowa, a od huczących oblężonych dział zadrżała ziemia. Po kilkugodzinnym ostrzale, który dla obrońców twierdzy wydawał się trwać całe wieki, nastąpił moment złowieszczej ciszy.
O godzinie czwartej nad ranem dowódca nakazał rozpylić gaz. Wojacy błyskawicznie zaciągnęli maski na twarz. Syk otwieranych butli był słyszalny w całym okopie. Z umocnienia wydobywała się miodowomusztardowa, gęsta niczym zupa mgła. Gdy z dysz przestał wydostawać się roztwór, żołdacy ruszyli do ataku, podążając za zabójczymi oparami.
Między okopami a rozciągniętymi kilka metrów dalej drutami kolczastymi, na porytej od bomb i przesiąkniętej od krwi ziemi, żołnierze dostrzegli setki dogorywających ciał. Nawet u mężczyzn, którzy na froncie spędzili kilka ładnych lat, obraz ten mroził krew w żyłach. Operacji nie ułatwiał fakt, że na ich głowy co jakiś czas spadały dogorywające ptaki.
Ku zaskoczeniu wszystkich licznie ścielące się w pobliżu martwe ciała zaczęły drżeć. Zaniepokojeni żołnierze zamarli w bezruchu. Zupełnie jakby ujrzeli bazyliszka. Nagle do ich uszu doszedł okrzyk radości:
– Huuuuuuuurrrrrraaaaaa!
Do niedawna martwe korpusy odradzały się na oczach umundurowanych mężczyzn. Setki trupów wstawały ociężale. Żołnierze, przyglądając się kreaturom z bliska, mieli świadomość, że nie miały one prawa żyć. Strzępy szmat zawiązanych na poranionych twarzach pokryte były krwią oraz ziemią. Na zębach tych, którzy nie zdążyli owinąć swoich ust, widniały kawałki płuc. Ich oczy wypalono przy pomocy zabójczej broni, a z potraktowanych bronią chemiczną ciał odchodziła płatami skóra. Ręce pokryły się nabrzmiałymi, choć cieniutkimi żyłami. Czoło jednego z umarlaków przyozdobiło się niezwykłym tatuażem, migoczącym złotawym kolorem. Trupy z nadszarpniętych strun głosowych wydobyły przerażający skowyt i niemal natychmiast rzuciły się na sparaliżowanych strachem Niemców.
Karabiny poszły w ruch. Pomimo celnych strzałów wymierzonych w okolice klatki piersiowej wróg ani myślał umierać. Wręcz przeciwnie – z wyciągniętymi przed siebie rękoma przyśpieszył kroku. Dystans pomiędzy zgnilcami a trepami kurczył się w zastraszająco szybkim tempie, niczym paliwo w pędzącym samochodzie. Mundurowi nieświadomi zagrożenia stali w miejscu i metodycznie oddawali strzały – niestety bez większych efektów. Gdy trupy zbliżyły się do żołnierzy, rozpoczęły się dantejskie sceny.
Umarlaki, rzucając na ziemię swoje ofiary, wgryzały się w ich gardła i odgryzały od kości spore fragmenty mięsa. Paszcze morderczych istot po brzegi wypełnione były kawałkami ludzkich ciał, a pyski ociekały wciąż ciepłą krwią. Ranni umierali na oczach towarzyszy, dusząc się własną juchą. Pozostali przy życiu ruszyli do panicznej ucieczki. Bestie nie zamierzały jednak odpuszczać. Wręcz przeciwnie – pragnęły zatopić w nich swoje zimne niczym lodowce zębiska. W okamgnieniu szala zwycięstwa zaczęła przechylać się w stronę nieprzyjaciela. Od tej pory myśliwi przeistoczyli się w zwierzynę.
Co jakiś czas któryś z mundurowych obracał się i podejmował próbę strzelania do biegnących umarlaków. Mimo że dawka ołowiu znacznie przekraczała śmiertelną normę, a klatki piersiowe potworów przypomniały szwajcarski ser, żywe trupy sprawiały wrażenie niewzruszonych. Miały one tylko jeden cel – biec na złamanie karku, aby dosięgnąć kolejnych ofiar.
Feldmarszałek Hindenburg, który za pomocą lornetki przyglądał się całemu zajściu, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Po chwili konsternacji postanowił użyć artylerii. Kiedy działa ustawiły się na nowej pozycji, padł rozkaz. Ponownie zahuczało, pociski zmierzały w stronę uciekających piechurów. Ciężkie karabiny maszynowe, porozmieszczane w różnych częściach okopu, strzelały bez opamiętania. Żołnierze pozostający w przygotowanych wcześniej dziurach bez ustanku pociągali za spust.
W moździerzach kończyła się amunicja. Dowodzący nakazał wstrzymać ostrzał. Kiedy kurz opadł, mężczyzna zbladł ze strachu. Garstka nieboszczyków wciąż ruszała się koślawo. Powiedzieć, że wyglądali strasznie, to zupełnie tak, jakby nie rzec nic. W przypadku większości zombie pociski odrywały spore fragmenty mięsa, od ich ciał, czyniąc bestie jeszcze bardziej przerażające. Dookoła nich walały się liczne dłonie, nogi, głowy, wlepiające się w nich i blade niczym kreda ślepia, a nawet otwierające i zamykające się żuchwy. Wszyscy skąpani byli w niewyobrażalnej ilości krwi.
– Twierdza nigdy nie zostanie zdobyta! – krzyczały martwe istoty, drąc się w niebogłosy.
Mundurowi, którzy pozostali przy życiu, zaczęli uciekać jak najdalej tylko mogli. Generał, nie mając wyboru, ruszył za towarzyszami.
Rozdział I
Pakt
- Imperium Rosyjskie. Bitwa o Twierdzę Osowiec
20 września 1914 roku
Nim Nikodem Lebiediew został zwerbowany do wojska, pracował u ojca w masarni. Z ogromnych metalowych haków ściągał oskórowaną zwierzynę i za pomocą ostrego niczym brzytwa tasaka oddzielał od siebie różne części mięsa, po czym odkładał je do wcześniej przygotowanych pojemników. Choć przez jego ręce przechodziły martwe zwierzęta, a jego ubrania były nieustannie przesiąknięte zakrzepłą krwią, lubił swoją pracę.
Zanim stał się żołnierzem, mieszkał w Nowokuźniecku – mieście położonym trzysta kilometrów od Nowosybirska. Dzięki temu, że się w nim wychowywał, znał je jak własną kieszeń. To właśnie w tej niewielkiej mieścinie poznał kobietę o pięknych, miodowych włosach. Oksanna, bo tak miała na imię jego wybranka, swoimi pięknymi, niebieskimi oczami potrafiła sprawić, że czas zatrzymywał się w miejscu. Jej nieskazitelna twarz promieniowała blaskiem wschodzącego i życiodajnego słońca, urokliwy uśmiech zaś sprawiał, że wszystko poza nią traciło jakikolwiek sens.
Przepiękna dziewczyna była smukłą, a zarazem energiczną pielęgniarką. Lebiediew poznał ją w szpitalu, w którym pracowała. Trafił tam po wypadku w pracy. O mało co nie stracił wówczas małego palca u ręki. Oksanna miała przyjemność asystować przy jego zszywaniu. Podczas tego spotkania coś między nimi zaiskrzyło i od tego momentu tak dobrze im się ze sobą rozmawiało, że sprawiali wrażenie, jakby znali się już całe wieki. Jak to mówią – strzała Amora celnie ich ugodziła. Lebiediew nie mógł oderwać od niej wzroku i nie bacząc na przykre dolegliwości, mówił do niej jak najęty – byle tylko nawiązać z nią kontakt.
Gdy obolały mężczyzna wrócił do swojej kwatery, w jego głowie kłębił się wyłącznie obraz zjawiskowej sanitariuszki. Ból, przyjmowane lekarstwa, ogromne zmęczenie i czar niezwykłej kobiety spowodowały, że delikwent padł na pryczę i usnął dziwnym, realistycznym snem.
***
Śmiałek nalał do miednicy dzbanek wody i ostrożnie – przynajmniej na tyle, na ile pozwalała mu chora ręka – wykonał toaletę. Po skończeniu czynności sanitarnych wyciągnął z komody odświętną koszulę i powoli nałożył ją na siebie, uważając, aby jej nie zabrudzić. Rana dawała mu o sobie boleśnie znać, choć zanadto się tym nie przejmował, wiedząc, że jego ciało, pomimo wielu urazów, zawsze radziło sobie ze stanami zapalnymi w zaskakująco szybkim tempie. Było to jak dar, choć Nikodem niezbyt długo zaprzątał sobie tym głowę. Miłosne rozterki nie dawały mu przecież spokoju. Niespodziewanie do pokoju wszedł Flawiusz, starszy brat Nikodema, który aż zagwizdał na widok krzątającego się krewnego.
Bracia Lebiediewowie słynęli z zamożnego gospodarstwa. Starszy z nich, Flawiusz, znany był w okolicy z licznych podbojów miłosnych. Pod tym względem łudząco przypominał ojca. Nikodem z kolei okazał się jego przeciwieństwem – był chłodny i powściągliwy w okazywaniu uczuć. Starał się wykonywać wszystko, co do niego należało, ale w swoich obowiązkach nigdy nie kwapił się do roli kierowniczej. Bardziej przypominał matkę – osobę niezwykle pracowitą i spokojną. Tak samo, jak ją, wyróżniał go wzrost i piękne kruczoczarne włosy. W jego zadbanej twarzy od razu zwracano uwagę na niezwykłe oczy, które swym brązem budziły skojarzenia z dorodnym dębem. Jego najlepszą cechą był wrodzony upór, który niejednokrotnie motywował go do osiągania wyznaczonych celów. Właśnie dlatego tylko jedna z wielu pięknych kobiet faktycznie wpadła mu w oko i zniewoliła go swoim spojrzeniem.
W noc po wypadku śmiałkowi przyśnił się jeden z jego nawiedzonych snów. Nieczęsto je miewał, a jednak tym razem zobaczył w nim Oksannę, z którą przechodził przez łąkę znajdującą się nieopodal gospodarstwa ojca. Był piękny, słoneczny dzień. Przez cały czas wiał tylko łagodny wiatr. Dziewczyna co kilka chwil schylała się, aby zerwać polne kwiaty. W pewnym momencie Nikodem, nie mogąc oderwać od niej oczu, porwał ją w ramiona. W tym samym czasie kątem oka mignęła mu ledwo zauważalna postać – jegomość w czarnym garniturze z rozświetloną w dłoni żarówką. Przeleciał on jednak w jego głowie niczym mgła, dlatego w pierwszej chwili pomyślał o podglądającym ich Flawiuszu. Brata nie było jednak w domostwie. Po chwili w pobliskim zagajniku powtórnie zauważył rozmywającą się postać. Mężczyzna zamarł w bezruchu i przytulił ukochaną, instynktownie czując, że to senne spotkanie musi coś oznaczać.
Gdy dziewczyna dowiedziała się o nadchodzącym konflikcie zbrojnym oraz o tym, że śmiałek zaciągnął się do wojska, zapragnęła być blisko ukochanego. Nie wyobrażała sobie, by mogło być inaczej, dlatego dobrowolnie zgłosiła się do pomocy jako sanitariuszka.
***
Nikodem z przerażeniem spoglądał na towarzyszy broni i na ich niezbyt dobrej jakości, wypłowiałe od intensywnych promieni wrześniowego słońca, zielonooliwkowe mundury.
– Ech… Wojna dopiero się zaczęła, a nasze uniformy już są pokiereszowane – pomyślał, ocierając jednocześnie pot z czoła. Ostrożnie spoglądał na twarze współtowarzyszy. Jak na dłoni widział, że są równie mocno wstrząśnięci jak on. Atmosfera sięgała zenitu. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, co się za chwilę wydarzy, i choć się tym zamartwiał, ze zdumieniem podziwiał potężne nowo postawione kamienne ściany twierdzy. Spoglądając przez strzeleckie okna, dostrzegł przez lornetkę zmierzającą w ich kierunku armię nieprzyjaciela. Młodzieniec trzęsącymi się dłońmi załadował magazynek w mosinie. Pierwszy raz w życiu trzymał broń.
Lebiediew spoglądał na starszego od siebie o dwa lata brata, gdy ten celował do wrogich żołnierzy. Był od niego wyższy o głowę, a ponieważ lubił dobrze zjeść, miał lekką nadwagę. I choć zbyt ciasny mundur nadmiernie uwidoczniał jego wypukłości, to zahartowane ciężką pracą ręce wyróżniały się muskulaturą. Flawiusz w przeciwieństwie do brata umiał posługiwać się bronią. Wraz z ojcem brał przecież udział w regularnych polowaniach.
***
Nagle grad pocisków trafił prosto w ścianę znajdującą się kilka centymetrów od głowy Nikodema. Mężczyzna, skuliwszy się gwałtownie, przywarł do konstrukcji. Huk wystrzałów stawał się coraz głośniejszy, co wskazywało na zbliżającego się wroga.
– Bracia, do broni! – krzyczał z całych sił dowódca.
Lebiediew lekko się wychylił i ujrzał armię nieprzyjaciela odzianą w szare mundury z charakterystycznymi hełmami zwieńczonymi rogami. Oparł karabin o mur i oddał serię strzałów. Niemal równocześnie za spust pociągali wszyscy wojskowi znajdujący się w okopach. Tego wieczora w wyniku stoczonej bitwy śmierć poniosło wielu żołnierzy po obu stronach konfliktu.
***
Nastąpiło potężne uderzenie. Osuwający się sufit przygniótł stojących pod nim mężczyzn, między innymi brata Nikodema.
– Flawiusz! Flawiusz! Bladź, trzymaj się, już biegnę! – wrzeszczał drżącym głosem śmiałek, chcąc pomóc członkowi rodziny. Salwa ładunków wybuchowych eksplodowała w powietrzu. Huk był niezwykle intensywny, powodując u niego przyśpieszone bicie serca. Nikodem wezwał wsparcie i od razu próbował uwolnić zasypanego brata.
– Sanitariusz! Sanitariusz! Bladź, mój brat umiera! – wołał, dostrzegłszy jego skąpaną we krwi twarz. Każdy kolejny głaz odsłaniał jego wygięte w nienaturalnej pozycji ciało, którym mężczyzna lekko potrząsał, nie mogąc powstrzymać przy tym łez.
– Bracie! Halo, bracie! Wstawaj! – krzyczał wstrząśnięty.
Gdy wreszcie udało mu się namierzyć Flawiusza, Nikodem chwycił go oburącz i próbował ocucić. Niestety, bez rezultatu. Postanowił więc ułożyć go w bezpiecznej pozycji, zejść po schodach i wezwać pomoc.
– Mój brat zos… – Zanim skończył mówić, dostrzegł, że sytuacja na niższych piętrach także nie wygląda zbyt korzystnie. W ścianę uderzył ładunek, który tak bardzo uszkodził budynek, że żywcem przygniótł stojących przed nim ludzi. Najgorszy był głos rannych jęczących z bólu. Co tu dużo mówić, sytuacja wyglądała fatalnie. Gdy Lebiediewowi udało się znaleźć kogoś zdolnego do pomocy, ruszył z nim do jednej z najwyższych kondygnacji twierdzy. Niestety, kiedy mężczyźni pochylili się nad rannym bratem Nikodema, nie mogli wyczuć pulsu…
- Imperium Rosyjskie. Bitwa o Twierdzę Osowiec
30 czerwca 1915 roku
Wyczerpany sześciomiesięcznym oblężeniem śmiałek wpatrywał się w armię nieprzyjaciela i z miejsca strzeleckiego prowadził metodyczny i skuteczny ostrzał. Z początku zliczał zabitych Niemców, ale po dwóch tygodniach wyczerpujących walk stracił do tego zapał. Zdziwił się, jak szybko obył się z bronią. Przed wojną był pewien, że zajmie mu to więcej czasu. Przerażał go jednak fakt, że lepiej przygotowani do tego żołnierze już dawno polegli.
– Jak to mówią, człowiek strzela, Pan Bóg kule nosi… – zacytował pod nosem Nikodem, otarłszy pot z czoła.
Przerażał go stan jedzenia i amunicji. Zapasy kończyły się w zastraszającym tempie. Co gorsza, nikt nie był w stanie przewidzieć dnia zakończenia bitwy. Obie strony konfliktu walczyły z niezwykłym zacięciem. Równie mocno przerażała go myśl, że nigdzie nie mógł znaleźć ukochanej. Pytał o nią praktycznie wszędzie, a nikt nie był w stanie udzielić mu jakichkolwiek informacji. Gdy ostatni raz widzieli się dwie doby temu, Oksi – bo tak ją zdrobniale nazywał – zasnęła mu w ramionach z potwornego zmęczenia. Gdy wtulona obudziła się w ramionach ukochanego, zaraźliwie się uśmiechała, jak zawsze miała to zresztą w zwyczaju. Co tu dużo mówić – była niezwykle pogodną osobą, przy której zawsze panowała radosna atmosfera. Niestety, Nikodem odnalazł ukochaną dziewczynę z kulą w klatce piersiowej…
***
Po tragedii śmiałek zdał sobie sprawę, że bliskie mu osoby już nie żyją. Wszystko, na czym mu zależało, przestało istnieć. Na domiar złego w snach wciąż nawiedzał go dystyngowany jegomość trzymający w ręku rozświetloną żarówkę. Zastanawiał się, czy od wszystkich tych doświadczeń aby nie zwariował…
– Niemcy kolejny raz nas wezwali do poddania. Dowódca za każdym razem odmawia. Naprawdę, chciałbym, żeby wojna już dobiegła końca… Mam tego po dziurki w nosie – powiedział Lebiediew do stojącego obok żołnierza.
– Nie załamuj się, to się musi wreszcie skończyć! – odpowiedział mu w pośpiechu towarzysz broni, pochyliwszy przy tym głowę.
Po krótkiej rozmowie przerażeni żołnierze ruszyli do punktów strzeleckich. Gdy tylko się zbliżyli, padł strzał. Głowa towarzysza przyozdobiła się dodatkową dziurą. Na szczęście śmierć przyszła po niego natychmiastowo. Nawet nie wiedział, że umiera. Nikodem błyskawicznie zgarbił się i przytulił do kamiennej osłony. Pośpiesznie przeszukał kieszenie munduru zabitego kolegi. Gdy otworzył portfel, zrobiło mu się ciemno przed oczami. Dostrzegł w nim szare, zakrwawione zdjęcie córeczki oraz żony…
***
Przez kolejne dni liczba obrońców twierdzy stopniowo malała. Nie tylko z powodu kul wystrzeliwanych z karabinów wroga, ale także z głodu, zmęczenia oraz wyniszczających chorób. Wojska niemieckie były lepiej wyposażone i wyszkolone, ich przeciwnikom zaś dawały się we znaki braki w amunicji oraz zaopatrzeniu. Pomimo tych problemów rozkaz był prosty – wróg nie może zdobyć twierdzy. Obiecanego im wsparcia nigdy tak naprawdę nie miało być, obrońców spisano na zagładę.
- Imperium Rosyjskie. Bitwa o Twierdzę Osowiec. Trzeci atak
6 sierpnia 1915 roku
Dwudziestodwuletni żołnierz powoli oswajał się ze śmiercią. Widział przecież, jak krwawe żniwo zbierała kostucha. Liczba obrońców również znacząco się przerzedziła. Pozostało ich nieco ponad dziewięciuset. Tymczasem Niemcy zaopatrywali się w coraz to nowsze oddziały oraz sprzęt. Rosyjskim żołnierzom pozostawały wyłącznie wiara i modlitwa…
***
Lebiediew wraz z nielicznymi kompanami nieustannie obserwował teren, w którym przebywał wróg. W pewnym momencie za pomocą lornetki dostrzegł, że z okopów nieprzyjaciela wydobywa się gęsta niczym zupa mgła. Gdy wrogowie opuścili okopy, nabrała ona miodowomusztardowego koloru. Ptaki lecące w kluczu, które w nią wpadły, padały martwe – bez wyjątku. Nikodem szybko domyślił się zamiarów wroga. Serce podeszło mu do gardła.
– Bladź, jesteśmy martwi! – krzyknął przerażony.
Żołnierz błyskawicznie podbiegł do leżącego nieopodal ciała. Rozpiął guziki jego munduru, a następnie ściągnął go i nożem przeciął materiał na pół. Otworzył manierkę, polał materiał wodą i obwiązał nim okolicę ust oraz nosa. Mężczyzna pobiegł schodami w dół. Wiedział, że każda sekunda była cenniejsza od najdroższego skarbu. Musiał przecież ostrzec towarzyszy.
– Niemcy wypuścili morderczy gaz! Natychmiast zakryjcie twarz mokrymi szmatami! – wrzeszczał niczego nieświadomych obrońców.
Nikodem, zbiegłszy na sam dół pomieszczenia łącznościowego, dostrzegł zabójczy opar. Nim zdążył się jednak obrócić, chmura wdarła się do jego płuc. Od tego momentu każdy wdech sprawiał mu niesamowity ból, wywołując atak kaszlu, który wymuszał na nim wykrztuszanie krwistej plwociny. Nikodem, nie mogąc nabrać powietrza, szybko upadł na kamienistą ziemię.
***
Gdy Lebiediew się obudził, jego oczom ukazał się bujnie pokryty śnieżną pierzyną las. Nie wiedział, jak się tam znalazł. Promienie wschodzącego słońca delikatnie pieściły mu twarz. Przed nim rozpościerała się kamienna dróżka. Kiedy spojrzał na boki, drzewa sprawiały wrażenie przytulonych, wskazując właściwy kierunek drogi. Gdy się odwrócił, aby zobaczyć, co było za nim, podłoże znajdujące się kilka centymetrów od jego stóp zadrżało i runęło, utworzywszy przepaść. Co gorsza, śmiałek, choć mocno chciał, nie był w stanie dostrzec dna urwiska. Nie mając większego wyboru, ruszył wytyczonym szlakiem. Ku jego zaskoczeniu zauważył, że wiatr, jak gdyby specjalnie na okoliczność jego przybycia, zdmuchiwał śnieg z drogi. Gdy wchodził w głąb lasu, ptaki śpiewały majestatyczną pieśń. Po chwili j zobaczył, że gąszcz zaczął się znacząco przerzedzać. Drzewa, które przed sobą widział, zapłonęły, a wydobywający się z nich ogień niemal buchnął mu w twarz. Gdy żywioł zgasł, dostrzegł ogromny niczym góra głaz o kaktusowatym kształcie, który w dodatku mienił się czerwoną poświatą. Mężczyzna zdecydował się podejść bliżej monumentu. Gdy to uczynił, dostrzegł, że na jego zewnętrznej części ukazały się hieroglify wraz z zagadkowymi symbolami, które układały się w niezrozumiały dla niego wzór.
– Witam pana Nikodema! – rzekł wydobywający się ze znaleziska tajemniczy głos. Przerażony mężczyzna natychmiast się odwrócił i choć rozejrzał na wszystkie strony, nikogo nie dostrzegł.
– Gdzie jesteś?! Czy ja… zwariowałem? – spytał zakłopotany.
Głaz na moment stracił swoje magiczne właściwości, aby po chwili jeszcze intensywniej wydobyć z siebie tak rażące czerwone światło, że Nikodem musiał zmrużyć oczy.
– Chłopcze, stoisz przede mną! – odpowiedział zagadkowy głos.
Śmiałek zrobił wielkie oczy. Przecież nieczęsto rozmawiał z kamieniami… Patrząc na rozmówcę, zastanawiał się, czy tak wygląda czyściec. A może zwariował z powodu utraty najbliższych i lada moment obudzi się w twierdzy? Z każdą minutą w jego głowie kłębiło się coraz więcej intrygujących myśli.
– Czy… Czy ja… – próbował zapytać, lecz nie dane mu było dokończyć, ponieważ nadnaturalnej wielkości kamień żwawo wtrącił mu się w słowo.
– Przykro mi, podzieliłeś losy najbliższych ci osób. Podsumowując: nie żyjesz – rzekł z grobową szczerością Monolit. Lebiediew z wrażenia stracił czucie w nogach i natychmiast osunął się na ziemię. Płakał przez kilka minut, a Znak cierpliwie czekał, aż się uspokoi.
– Czy Oksanna też tu jest? – wyjąkał.
– Niestety, nie zdążyłem z nią porozmawiać – odpowiedział stanowczo Artefakt.
Nikodem opuścił głowę. Nie miał pojęcia, co w tej sytuacji zrobić. Perspektywa życia bez najbliższych wydawała mu się udręką.
– Bladź! – odpowiedział krótko.
Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy. Monolit zastanawiał się, w jaki sposób zachęcić Lebiediewa do współpracy, którego myśli były coraz wyraźniej przepełnione tragizmem. Czara goryczy została w nim ewidentnie przelana.
– Jestem w stanie ożywić twoich najbliższych. Musisz mi jednak poprzysiąc służbę do końca swoich dni – rzekł tajemniczy głaz.
Nikodem wstał z wrażenia, o mało się przy tym nie przewracając. Myśl o tym, że mógłby ich jeszcze zobaczyć, dodawała mu sił.
– Naprawdę? Mógłbyś to dla mnie zrobić? – zapytał z niedowierzaniem.
Kolor wydobywający się z Monolitu zmienił barwę na bardziej przyjazną dla oka, a spalony od ognia las przeobraził się w gęstą polanę wypełnioną przyjaznymi zwierzętami.
– Dla mnie nie ma rzeczy niemożliwych.
– Dobrze, zgadzam się! – zdecydował .Nagle Monolit jeszcze bardziej się zbliżył, a znajdujące się na nim hieroglify nabrały kształtu znanej Lebiediewowi cyrylicy.
– Doskonale! Przyłóż rękę do Artefaktu i czytaj na głos wszystko, co jest na nim napisane.
Gdy śmiałek wykonał polecenie, poczuł się tak, jakby przez jego ciało przeszedł piorun. Wtem dostrzegł monumentalną żarówkę, a po chwili jego oczom ukazali się Oksanna oraz brat – oboje żywi oraz zdrowi. Gdy jednak próbował się on do nich zbliżyć, ci się oddalali, a przed jego oczami ukazał się Artefakt, na którym wyryto jedno zdanie. Śmiałek odczytał je na głos:
– Ja, Nikodem Lebiediew, przysięgam ci, pradawny Znaku, że w zamian za ozdrowienie będę usługiwać ci do końca moich dni.
Otaczający krajobraz powoli zaczął zanikać.
– To chciałem usłyszeć! – odpowiedział złowieszczym tonem tajemniczy głos.
Mężczyźnie zrobiło się ciemno przed oczami. Nabierając głęboko powietrza, wytrzeszczył oczy, gdyż wrócił z powrotem na ziemię. Serce podeszło mu do gardła. Jego oczom ukazała się grupka zombiaków walcząca z żołnierzami. Wpatrując się w nią, z przerażeniem odkrył, że jednym ze zgnilców jest jego brat. Po chwili rozpoznał również Oksannę.
– Coś ty najlepszego zrobił?! – wrzasnął wkurzony Nikodem.
– Musiałem, to zrobić, aby wróg zdezerterował. Ruszaj, póki masz jeszcze czas! – odpowiedział Artefakt.
Śmiałek poczuł się tak, jakby jakaś niewidzialna istota weszła prosto w jego ciało. Lebiediew natychmiast ruszył w kierunku leżącej nieopodal wsi.Posłowie i podziękowania
Szanowny Czytelniku!
Gdy pisałem tę książkę, spędziłem nad nią wiele niezapomnianych chwil. Można wręcz stwierdzić, że dzięki niej stworzyłem swój własny wehikuł czasu. Już spieszę z wyjaśnieniami.
Jestem człowiekiem, którego natura obdarzyła fotograficzną wyobraźnią. Już w szkole podstawowej bez problemu potrafiłem sobie wyobrażać przedstawiane przez nauczycieli historie, które niczym kadry z filmu przesuwały się przed moimi oczami. Wyobraźnią przenosiłem się chociażby do starożytnego Egiptu, widząc olbrzymie piramidy sięgające nieba…
Mam nadzieję, że teraz domyślasz się, o co mi chodzi. W czasie pisania manuskryptu przenosiłem się w fikcyjne krainy odwiedzane przez Nikodema Lebiediewa. Była to fascynująca, lecz mrożąca krew w żyłach przygoda. Pisząc tę powieść, naprawdę się cieszyłem, że wraz z wyłączeniem komputera wracałem do spokojnej, a zarazem przyjaznej człowiekowi rzeczywistości. Szkoda, że historia bardzo lubi się powtarzać.
Czytelniku, zanim odłożysz manuskrypt na półkę, pragnę ci powiedzieć o jeszcze kilku istotnych sprawach. Pisząc tę opowieść, chciałem Ci pokazać, że historia pierwszej i drugiej wojny światowej może być naprawdę interesująca. Choć od wydarzeń tych minęło już sporo czasu, to przy szczypcie wyobraźni, umiejętności naginania niektórych faktów, możemy przerodzić dzieło literackie w nową, a zarazem niezapomnianą przygodę, pełną zaskakujących zwrotów akcji, przerażających intryg oraz kreatur, które samym spojrzeniem powodują szybsze bicie serca.
Kreując postać Nikodema, chciałem Ci pokazać, że przy sprzyjających okolicznościach nawet człowiek uznawany przez wielu za wzór do naśladowania może przerodzić się w potwora. Jeżeli jest on w dodatku odpowiednio motywowany, nie cofnie się przed niczym, aby tylko osiągnąć swój cel. Nasze zadanie polega jednak na tym, aby codziennymi decyzjami odpychać drzemiące w każdym z nas zło.
Chciałbym Ci podziękować, że spośród tak wielu intrygujących książek wybrałeś właśnie ten maszynopis. To dzięki Tobie z czystym sumieniem mogę usiąść do pisania kolejnej powieści, która mam nadzieje będzie jeszcze ciekawsza.
Dziękuje również rodzinie za krytyczne spojrzenie na książkę i wskazanie mi w niej wszelkich błędów, a także za motywowanie mnie w trudnych momentach do dalszej pracy. To właśnie dzięki Waszym wskazówkom, a także dzięki opiniom na wielu forach dyskusyjnych, manuskrypty stają się coraz lepsze. Mam nadzieję, że – tak samo jak ja – nie możecie się doczekać mojej kolejnej książki.
Krzysztof Rypuła
Zielona Góra, sierpień 2021Spis treści
Drogi Czytelniku!
Wprowadzenie Chlor i brom
Rozdział I Pakt
Rozdział II Koszmarna wioska
Rozdział III Niezwykła podróż
Rozdział IV Wspomnienia mogą być bolesne
Rozdział V Na arenę wkracza jeszcze jeden gracz
Rozdział VI Wstrząsające informacje
Rozdział VII Wprost do paszczy lwa
Rozdział VIII Ophiocordyceps unilateralis
Rozdział IX Trzecia Rzesza
Rozdział X Druga wojna światowa
Rozdział XI Fall Gelb
Rozdział XII Front zachodni
Rozdział XIII Generał mróz i jego przyjaciółka zima
Rozdział XIV Tajna broń Stalina
Posłowie i podziękowania