Kroniki wojen: Macki - ebook
Kroniki wojen: Macki - ebook
Opozycja wspierana przez tajemniczego partnera wznieca rebelię i wypowiada wojnę legalnemu rządowi Arabii Saudyjskiej. Cały świat zamiera i wstrzymuje oddech. Agencje wywiadowcze Rosji i USA rozpoczynają wyścig zmierzający do opanowania kryzysu i ugrania jak najwięcej z tego konfliktu. Kto stoi za saudyjską opozycją? Komu zależy na rozpadzie Arabii? Jakie konsekwencje poniesie cały świat?
Tomasz Czarnecki (ur. 1976 r.) wychowywał się w małej wiosce bez perspektyw. Absolwent Liceum w Dębnie. Tam też zdobył maturę. Żonaty, ojciec dwóch wspaniałych córek, dla których poświęcił większość swojego życia. Uważa, że to jest jego największe osiągnięcie, uśmiech na twarzach jego trzech "dziewczyn". Po ukończeniu czterdziestego roku życia postanowił zrobić coś dla siebie i zaczął pisać z silnym postanowieniem wydania swoich książek. Już jako nastolatek przejawiał zdolności opowiadania swojemu przyjacielowi treści filmów, które nie istniały. Przyjaciel zorientował się dopiero kilka lat później że to był efekt fantazji Autora. Największy komplement jaki usłyszał, wypowiedział człowiek, który prawie nie dotyka książek swoimi rękoma i powiedział: Wujek, to jest pierwsza książka gdzie po przeczytaniu trzech stron nie zasnąłem.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65482-89-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Król Arabii Saudyjskiej wypoczywał w swoim apartamencie, popijając drinka i wpatrując się w kąpiące się kobiety w basenie. Był pogodny dzień. Nie zanosiło się, żeby cokolwiek miało mu zepsuć kolejny piękny dzień. Jednak jego sielankę przerwał widok zbliżającego się mężczyzny w garniturze, który szybkim krokiem zmierzał w jego stronę. Znał go bardzo dobrze, to był jego serdeczny przyjaciel i doradca. Po jego ruchach jednak wyczuł, że nie przynosi zbyt dobrych wieści. Hasan Raghfawi zawsze pogodny i uśmiechnięty teraz szedł szybkim, zdecydowanym krokiem z poważną miną. To nie wróżyło nic dobrego, ale król nawet nie podejrzewał co to może być. Siedział tak na leżaku z drinkiem w ręku. Przestał się rozkoszować pięknem kobiecego ciała. Teraz uważnie obserwował Raghfawiego, jak zbliżał się prężnym krokiem. Był coraz bliżej.
– Co cię niepokoi? – pierwszy zagadnął król, jak tylko tamten zbliżył się dostatecznie do niego tak, aby mógł usłyszeć słowa króla.
– Panie mamy rozróby w porcie Jazan – zameldował.
– Przestań mnie tytułować, jak jesteśmy sami. Co się dzieje? – to nie była w rzeczy samej wesoła wiadomość, ale też nie był powód do tragedii. Król nie bardzo rozumiał, dlaczego jego przyjaciel i doradca tak bardzo się przejął jakimiś rozróbami w prowincji Jazan. W końcu co jakiś czas zdarzały się jakieś rozróby, ale zawsze sobie z tym radzili i teraz na pewno też tak będzie. Pewnie kolejni niezadowoleni z tego, że wojska saudyjskie uczestniczą w walkach w Jemenie. Przecież Jazan leżało przy granicy Jemeńskiej, więc najprawdopodobniej jakieś bojówki Jemeńczyków postanowiły napsuć im krew. Wyśle się tam wojsko i zaraz zrobią porządek. Dlatego nie rozumiał zdenerwowania przyjaciela.
– Ludzie Al Lihianiego wszczęli rozróby w mieście. – powiedział Raghfawi. Król spodziewał się, że ten Lihiani w końcu coś wykombinuje. To było do przewidzenia. Obaj nie darzyli się zbytnią sympatią, a w dodatku ten buńczuczny rebeliant miał chrapkę na obalenie jego dynastii. Niestety będzie musiał obejść się smakiem.
– Coś poważnego? – król wydawał się spokojny i nie przejmował się całym zamieszaniem.
– Wyszli na ulice i wszczynają burdy, niszczą wszystko, co mają na drodze.
– Na pewno to są ludzie Al Lihianiego?
– Jego organizacja nie przyznaje się do tego, ale nasz wywiad donosi, że stoi za tym Lihiani.
– Wprowadź w tym okręgu stan podwyższony, godzinę policyjną i stłum rozróby wojskiem – oświadczył król po chwili zastanowienia. – Jak by amerykanie pytali, to powiedz im, że panujemy nad sytuacją. – dodał po chwili. Nie było powodów do paniki. To pewnie tylko małe zamieszanie, żeby zwrócić na siebie uwagę. Opozycjoniści Lihianiego chwytali się różnych sposobów, żeby podważyć jego pozycje jako władcy kraju, ale nie uda im się to. Co prawda, nigdy nie posuwali się do siłowych rozwiązań, ale mając na uwadze to, co się dzieje w świecie arabskim i to w końcu musiało się stać. Nie było powodów do paniki. Król był pewny swego, miał mocną i stabilną pozycję w kraju i na świecie. Wszyscy emirowie go popierali, a jak nie to się go bali, bo za sobą miał potężnych sojuszników.
– Wszystko w porządku? – spytał troskliwie, jako przyjaciel doradca, widząc dziwnie spokojnego króla.
– Tak, w porządku. – odparł król i pociągnął łyka drinka. – Za to ty wyglądasz na zaniepokojonego.
– Martwi mnie ten Lihiani. – oświadczył Raghfawi.
– Nie potrzebnie Hassan, to tylko nic nie znaczący watażka.
– Ja bym go tak nie lekceważył, on może jeszcze namieszać.
– To co proponujesz?
– Zrobić z nim raz porządek. Teraz nadarza się okazja. Oskarżymy go o wszczęcie buntu i zamkniemy w więzieniu.
– Hassan, wtedy możemy doprowadzi do większych rozrób, a tak on sobie szaleje, a my mamy wszystko pod kontrolą.
– Ja bym nie był taki optymistyczny, królu.
– Usiądź i napij się ze mną – zaproponował król, a na jego twarzy pojawił się wyluzowany uśmiech.
– Nie, dziękuje. Nie teraz – grzecznie odmówił Raghfawi i pożegnał się z królem. Musiał rozprawić się z zamieszkami w Jazan. Skłonił się i poszedł. Nie podzielał optymizmu króla.
2
John Uncknow uważnie, jeszcze raz prześledził wszystkie analizy, raporty i zdjęcia. Nie wyglądało to zbyt dobrze. Musiał natychmiast zameldować o tym szefowi CIA. Nie uśmiechało mu się to w szczególności w takim stanie jaki był teraz. Uncknow był odpowiedzialny za działania na bliskim wschodzie, a w szczególności w rejonie saudyjskim, a tu okazało się, że on nic na ten temat nie wie. W mieście Jazan wybuchły zamieszki, a CIA nie miało żadnych informacji na ten temat. Nie wiedział nic. Nie miał żadnych informacji, które by poprzedzały taki stan rzeczy ani nawet nie wiedział kto za tym stoi. Kompletna klapa. W całej jego karierze nigdy mu się to nie zdarzyło. Do tej pory wiedział wcześniej jak miało dojść do jakichś zamieszek albo walk zbrojnych. Zawsze coś wiedział. Miał jakieś informacje, szczątkowe choćby, na podstawie których mógł przypuszczać, że dojdzie do czegoś i wiedział kto za tym stoi, a tymczasem teraz nie wiedział nic. Wziął głęboki oddech i zbierając materiały ze stołu ruszył w stronę gabinetu szefa. Musiał stawić czoła temu wyzwaniu. Wiedział, że nie będzie lekko. Sprawa jednak była zbyt poważna. Arabia Saudyjska była jednym z bardziej stabilnych krajów na Bliskim Wschodzie. Stanął przed drzwiami, wziął oddech i zapukał.
– Wejść. – usłyszał John. Nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Szef CIA Irwn Poolckart siedział za biurkiem i był zatopiony w monitorze komputera. Jak tylko drzwi się otworzyły spojrzał w ich stronę i zobaczył Uncknowa i jego minę. Wizyta Uncknowa nie wróżyła nic dobrego, a sądząc po tej minie, jaką miał, było źle. Cały dobry humor jaki dziś Irwin miał, gdzieś uleciał. W jego umyśle nagle zapaliła się czerwona lampka.
– Szefie – zaczął nieśmiało Unknow.
– Wal John i nie owijaj w bawełnę, – po sposobie w jaki zaczął Uncknow wywnioskował, że w rzeczy samej zaraz usłyszy coś, co go doprowadzi do wściekłości.
– O rozróbach w Jazan w Arabii już chyba wiesz? – delikatnie zaczął Uncknow od rzeczy oczywistych.
– Wiem, właśnie czytam raporty na ten temat, ale nie widzę wzmianek kto za tym stoi.– odpowiedział powoli Poolckart uważnie przygotowując się do petardy.
– Oficjalnie Al Lihiani. – Dalej nie podobało się mu to, jak przedstawiał sprawę Uncknow. Coś nie grało i jego pracownik najwyraźniej zwlekał z tym. Ta cała jego zabawa zaczynała go drażnić.
– Przestań pieprzyć John i powiedz co tam śmierdzi. Przecież nie pójdę z tym do prezydenta i nie powiem mu, że wiemy gówno.– wściekł się Poolckart. Wiedział, że Unknow przyniesie mu złe wieści, ale przynajmniej oczekiwał, że będzie miał informacje, z którymi można coś zrobić i podjąć jakieś działania, a on mu ogólnikowo coś pieprzy.
– Szefie, robimy co się da… – Uncknow zwlekał z przedstawieniem pełnego obrazu jaki miał, a raczej tego, czego nie miał.
– Kurwa, John, w co ty się ze mną bawisz? – przerwał mu Poolkcart. – Chcę wiedzieć kto faktycznie za tym stoi i o chuj tam idzie. Tyle możesz mi chyba powiedzieć.
– No właśnie tego nie mogę powiedzieć. – zapanowała chwila milczenia. Uncknow czekał co teraz nastąpi, a Poolckart zacisnął zęby i analizował otrzymaną wiadomość.
– Możesz powtórzyć John, bo nie bardzo wiem, czy cię dobrze zrozumiałem?
– Dobrze szefie mnie rozumiesz. Nic nie wiedzieliśmy o tych rozróbach i nie wiemy też na pewno kto za tym stoi. – przyznał Uncknow.
– Możesz mi powiedzieć jak to możliwe? – Poolckart usiłował opanować wściekłość jaka go ogarniała.
– To jeszcze nie wszystko.– powiedział Unknow i rzucił zdjęcia satelitarne na biurko szefa tuż przed jego oczy. Poolkcart spojrzał na zdjęcia uważnie i zamilkł. Czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Na pierwszy rzut oka wyglądało to jak grupa beduinów, ale jak dobrze im się przyjrzeć, byli uzbrojeni jak zawodowy oddział.
– To dzisiejsze zdjęcia z terenu Jemenu przy granicy z Arabią w pobliżu Jazan.– wyjaśnił Unknow. Poolkcart wziął zdjęcia do ręki i uważniej się im zaczął przyglądać. Cała akcja w Jazan miała za zadanie odwrócenie uwagi wszystkich od czegoś większego i czuł, że ta grupa uzbrojonych ma z tym coś wspólnego. Nie wiedział tylko co.
– Arabia nie zgodziła się na nasze działania, powiedzieli, że sami sobie dadzą radę – powiedział Poolkcart głośno, ni to do siebie, ni to do Unknowa.– ale ci tutaj są na terenie Jemenu, czyli musimy działać. John, wyślij tam grupę niech ich zdejmą. Wtedy dowiemy się co kombinują i kto za tym stoi. Wyślij kogoś do Jazan, tylko delikatnie – działamy bez zezwolenia. Jak sądzisz, czy ci żołnierze w Jemenie maja z tym coś wspólnego, z tym zamieszaniem?
– Nie wiem szefie. Na terenie Jemenu trwa wojna, a Saudyjczycy mają tam swoje wojska i wspomagają rząd przeciwko rebeliantom. Takie oddziały to nic nowego na terenie Jemenu, ale z drugiej strony patrząc, są niebezpiecznie daleko granicy i to w pobliżu zamieszek. – wyjaśnił swoje stanowisko Uncknow.
– No właśnie. Być może, to nie ma nic wspólnego z tym zamieszaniem w Jazan, ale warto sprawdzić. Tak jak powiedziałem, ta akcja nie istnieje – działamy incognito. Bez autoryzacji.
– Zrozumiałem. Zawiadomisz prezydenta? – zainteresował się Unknow.
– O czym? O tym, że daliśmy dupy? John, jak to możliwe?
– Nie wiem szefie. Nikt nie wiedział o tym. Lihiani nie planował tego, nikomu nie mówił o tej akcji. Wiemy tylko, że przed akcją Lihiani gdzieś zniknął i nikt nie wie gdzie, a po powrocie zaczęły się rozróby. Szczerze mówiąc, nawet nie wiemy czy za tym stoi Lihiani.
Uncknow dobrze wiedział, że nie wygląda to najlepiej. Poolckart ukrył twarz w rekach i westchnął.
– Bierz się, John, do roboty.
– Tak jest.
Uncknow skinął głowa i wyszedł do siebie. Poolckart został sam i jeszcze studiował materiały, które mu przyniósł Unknow. Nie było powodów do paniki, ale coś zaczynało śmierdzieć w tej sytuacji. Nie bardzo jeszcze wiedział o co chodzi, ale nie podobało mu się to. Był wściekły na Uncknowa. Szczerze mówiąc, miał ochotę zmieszać go z błotem, ale tego nie zrobił. Powstrzymał się, bo jego wybuch złości nic by przecież nie zmienił. Znał Uncknowa dobrze i wiedział, że ta porażka jego ludzi boli go równie mocno co szefa CIA.
3
George Irish przebrał się w ubrania arabskie i ruszył na spotkanie z informatorem. Dotarcie na miejsce nie sprawiło mu większych trudności ani nie zajęło dużo czasu. Miejsce, w którym się miał spotkać z informatorem nie było w części zagrożonej. Tu było w miarę spokojnie. Nie kręciły się ani patrole wojska, ani też grupy partyzantki. Informator już czekał na niego. Znali się od dłuższego czasu. Często razem współpracowali. Nigdy nie zawiódł się na nim, zawsze przynosił rzetelne informacje. George był agentem w Arabii i pracował tu już kilka ładnych lat. Poznał Saudyjczyków bardzo dobrze. Rozumiał ich kulturę i zaczął nawet pojmować ich tok myślenia. Czasami przyłapywał się na tym, iż jego tok myślenia się zmienił pod wpływem przebywania z Saudyjczykami. Bardzo często zastanawiał się czy będzie potrafił wrócić do Stanów i tam żyć. Teraz jednak musiał się skupić na zadaniu.
– Dużo ryzykujesz – powiedział informator.
– Taka praca – odparł George. Potem przywitali się jak starzy przyjaciele uściskując się.
– Szybko mów co chcesz wiedzieć i spływaj, robi się co raz niebezpieczniej. – mówił podenerwowany informator, niespokojnie się rozglądając. Odkąd w mieście wybuchły zamieszki pokazywanie się z białym nie należało do bezpiecznych. Informator wiele ryzykował spotykając się z agentem. Nie tyle obawiał się o siebie, co o swoją rodzinę. Dobrze zdawał sobie sprawę, że ucierpi jego rodzina.
– Kto stoi za tym bałaganem? – Geroge przeszedł od razu do rzeczy rozumiejąc jego podenerwowanie.
– Ludzie Lihianiego. Tylko po to mnie ściągałeś?
– Nie. Dobrze wiesz, że ten bałagan to tylko jakieś gówno. Coś większego się szykuje. Po co Lihianiemu Jazan?
– Niewiele wiem. Widziałem ludzi Lihianiego, ale to są tylko płotki, zbierają ludzi i płacą im tylko za zrobienie bałaganu. Rozwalają wszystko, co im podejdzie pod rękę, to wszystko się nie klei.
– Wiem dlatego tu jestem. Gdzie mają swoją bazę?
– Daj mapę.
Geroge wyciągnął mapę miasta i informator wskazał mu palcem miejsce.
– Tu najczęściej się spotykają. – rzucił krotko – Muszę już iść. Uważaj na siebie. Nie wiem o co tu chodzi.
– Dzięki.
Informator zabrał się i zostawił Georga samego. George chwilę jeszcze obserwował z ukrycia jak tamten odchodzi. Niewiele się dowiedział, ale i też niewiele oczekiwał. Coś wielkiego się szykowało – to było pewne. Czemu tak sądził? Może dlatego, że nikt nic nie wiedział, a wszystkie działania nie miały sensu bytu. Musiał działać szybko. Spojrzał jeszcze raz na mapę. Nie będzie łatwo. Miejsce które wskazał mu informator było w samym środku gówna. Roiło się tam od demonstrantów i wojska. Musiał zaryzykować. Schował mapę i powoli ruszył chodnikiem w kierunku miejsca, które wskazał mu informator. Chwilę potem natknął się na patrol wojska jadący Jeepem. Wyłonili się zza zakrętu, około stu metrów przed nim. Adrenalina napłynęła mu strugami wypełniając jego ciało. Coś w środku zaczęło krzyczeć spieprzaj, jednak nie zmienił tempa marszu, może trochę tylko zwolnił. Nie mogli go złapać. Co prawda to było wojsko Saudyjskie, ale otrzymał informacje od centrali, że Saudyjczycy nie chcą, aby amerykanie wciskali nos w tę sprawę. Musiał działać z ukrycia. Co prawda nic wielkiego z rąk wojska mu nie groziło, ale przysporzyłoby to wielu niesnasek dla jego kraju. Jechali wprost na niego. Jeszcze chwila i zatrzymają się przed nim, a potem poproszą o dokumenty i wtedy się zacznie. Dotarł przed nimi do bocznej drogi, natychmiast skręcił w prawo. Wiedział, że oni zareagują, musiał szybko działać. Zaczął biec. Nie oglądał się za siebie, wiedział, że zaraz wyłoni się samochód i ruszy w pościg za nim, musiał im zniknąć. Wbiegł w kolejną uliczkę, a potem ponownie skręcił. Znalazł jakiś budynek z otwartymi drzwiami. Wszedł do środka nie zwracając uwagi na zdziwionych domowników, przeszedł na tyły budynku, a potem wdrapał się na dach. Spojrzał w dół, wojsko szukało go. Skacząc z dachu na dach powoli oddalał się od patrolu. Na całe szczęście domy w Arabii stoją bardzo blisko siebie. Jak tylko poczuł się trochę bezpieczniej usiadł na dachu i odsapnął orientując się gdzie jest. Jak tylko trochę wyrównał oddech zszedł z dachu i wychylił się zza budynku na ulicę. Była czysta. Wyszedł i ruszył spokojnie chodnikiem. Zrobił kilka kroków gdy za plecami usłyszał warkot silnika. Nie oglądał się, ale wiedział, że to jest samochód patrolowy. Niech to cholera weźmie, pomyślał. Nie było czasu na uciekanie. Szedł powoli modląc się, aby zdążył dojść do zakrętu, gdzie będzie mógł zgubić ich. Warkot silnika był coraz bliżej. Nie przyspieszał, chciał zachowywać się jak najnormalniej. Lecz w tej sytuacji jaka panowała nie było czegoś takiego jak normalność. Doszedł do zakrętu w chwili kiedy samochód dogonił go. Powoli skręcił w uliczkę i samochód zrobił to samo. Zrównali się z nim, spoglądnął na żołnierzy. Wszyscy uważnie mu się przyglądali. Czekał teraz na to, że każą mu się zatrzymać. Nie było mowy o ucieczce jak tylko by ruszył biegiem, tamci zaczęliby strzelać. Uśmiechnął się do nich lekko i nerwowo, a potem, jakby nigdy nic, szedł dalej patrząc wprost przed siebie. Wyprzedzili go i zatrzymali się na chodniku. Dwóch z nich wyszło z samochodu i zaszli mu drogę z bronią gotową do strzału i wymierzoną w niego.
– Stać! Pokaż dokumenty. – powiedział jeden z nich.
– Jestem dziennikarzem angielskim – powiedział George sięgając za ubranie, aby wyciągnąć dokumenty. Jednocześnie wymacał pistolet utwierdzony przy boku. Nie chciał używać broni, w końcu to byli sojusznicy. Ale zdawał sobie sprawę, że jak coś pójdzie nie tak, będzie musiał przerwać misję i zostanie zatrzymany do wyjaśnienia, a to oznaczało kilka dni zwłoki, a on nie mógł sobie na to pozwolić.
– Co tu robisz? Nie wiesz, że to strefa zakazana? – warknął żołnierz.
– Jestem dziennikarzem – powtórzył George.
– Dokumenty! – ponowił prośbę tamten i wyciągnął rękę po dokumenty. George powoli wyciągnął fałszywe dokumenty świadczące o tym, że jest dziennikarzem i podał je żołnierzowi. Tamten szybko chwycił dokumenty prawie wyrywając mu je z ręki. Rzucił na nie okiem i podał temu drugiemu, a ten wraz z nimi zawrócił w stronę samochodu. George rzucił okiem na pozostałą dwójkę w samochodzie, nie patrzyli na niego. Na to czekał. Postanowił zaryzykować. Jednym szybkim ciosem w gardło powalił żołnierza, który został przy nim i zanim pozostali zareagowali, on zaczął uciekać. Wbiegł za róg i co sił w nogach uciekał. Przebiegł przez ulicę i wbiegł pomiędzy budynki. Słyszał ich krzyki i pisk opon oraz warkot silnika samochodu. Zawrócili za nim i zaczęli go gonić. Jednak zanim wjechali na ulicę, w którą George wbiegł, on już był między budynkami. Biegł co sił w nogach, co chwila zmieniając kierunek i chowając się za kolejny budynek. Następnie ponownie wdrapał się na dach i zaczął uciekać dachem. Okazało się, że jest to najbezpieczniejsza droga. Jednak na miejsce, gdzie chciał dojść, nie dało się przez cały czas biec po dachach. Co jakiś czas kompleks budowli przecinała większa jezdnia i wtedy musiał zejść, aby pokonać drogę, wbić się w kolejny kompleks budowli, wspiąć na dach i po dachach dojść do kolejnej przecznicy. Tak aż do samego celu. Powoli opadał z sił, a do celu pozostało mu już niewiele, może 200 metrów. Postanowił chwilę odpocząć. Wyciągnął mapę i rozejrzał się wokoło. Zostały mu jeszcze dwie przecznice do pokonania i będzie na miejscu. Zbliżał się późny wieczór. Jak tylko wyrównał oddech wychylił się i spojrzał na ulicę, była czysta, ale w oddali słyszał warkot samochodów, już nie jednego lecz wielu. Nie to jednak go zaniepokoiło. Przed nim rozciągał się inny odgłos, a także zauważył dym. Zaczęło się. To terroryści wyszli na ulicę. Nie było jednak czasu na użalanie się, zeskoczył z dachu i szybko przebiegł przez ulicę. Dopadł kolejny kompleks budowli, znalazł miejsce gdzie wspiął się na dach i ruszył przeskakując z dachu na dach, tak dotarł do ostatniej przecznicy. Tu jednak skończyło się jego szczęście. Droga była cała wypełniona demonstrantami. Szli uzbrojeni w kije maczety oraz koktajle Mołotowa. Co niektórzy byli uzbrojeni w pistolety, albo kałachy. Niszczyli wszystko co napotkali na drodze, rozbijając i paląc, jednocześnie wykrzykiwali „Allach Akbar”, „precz z królem”, „Arabia dla muzułmanów” itp. George padł na dach i założył okulary noktowizyjne na oczy, aby lepiej widzieć demonstrantów lub, jak mówili inni, terrorystów. Spokojnie lustrował ich twarze. Wielu z nich miało zasłoniętą twarz tzw arafatką. Byli to młodzi muzułmanie nie świadomi tego co robią i w czym uczestniczą. Ot, banda baranów, ktoś im coś powiedział, a oni ślepo idą walczyć w imię czegoś, co wszyscy mają w dupie oprócz nich. Byli pionkami w tej pojebanej grze. Nagle z trzech stron zaczęły nadjeżdżać samochody wojskowe i wozy bojowe wojska Arabii. George zdawał sobie sprawę co teraz nastąpi. Regularne wojsko rozpocznie rzeź tych pojebanych debili, którzy będą umierać za sprawę, o której nie wiedzą nic, a myślą, że umierają za wolny kraj. Po prostu mięso zostało wyrzucone na pożarcie dla lwów. Nie czekał na dalszy rozwój wydarzeń. Wycofał się i obszedł ta masakrę okrężną drogą. Zajęło mu to trochę więcej, ale w końcu dotarł na miejsce. Ulokował się na dachu po przeciwnej stronie drogi do mieszkania, które wskazał mu informator i czekał. Długo nie musiał czekać. Pięć minut potem zobaczył jednego z tych debili, jak wchodzi do mieszkania cały zakrwawiony. George zszedł z dachu i przebiegł przez ulicę, skrył się za kolejnym budynkiem i czekał. Wiedział, że ten debil albo jakiś inny zaraz wyjdzie z mieszkania. Nie mylił się piętnaście minut minęło jak ten sam debil wybiegł z mieszkania i ruszył w kierunku zadymy. George przyczaił się i zaczekał, aż ten go minie, potem wyskoczył chwytając tamtego za szyję i wciągając w ciemny zaułek pomiędzy dwoma budynkami. Debil się szamotał, ale nie miał szans z silnym uściskiem Georga. Po chwili złagodniał, na to czekał Georg wyciągnął wolną ręką nóż i wbił mu go w ramię tuż nad płucem tak, aby bolało, ale nie wyrządziło zbytniej szkody i zagrożenia dla życia. Jednocześnie drugą ręką, zakrył mu usta, aby przytłumić krzyk bólu. Jak tylko George poczuł, że pierwsza fal bólu minęła, zadał mu pytanie.
– Kto znajduje się w mieszkaniu, z którego wyszedłeś? Nazwiska! Zwróć uwagę, że jak będziesz ściemniać to będzie boleć. – Debil oszołomiony bólem zaczął śpiewać jak kanarek po prochach. Chwilę potem George miał listę nazwisk kolesi, którzy siedzieli w mieszkaniu, które wskazał informator. Po uzyskaniu odpowiedzi skręcił mu kark i wepchnął jego ciało głębiej w zaułek. Nie mógł ryzykować, że debil go wsypie. Nie czul już skrupułów. Taka robota. Zabijał już wcześniej. Nie zwracał w tej chwili na to uwagi. Tak trzeba było. Oni, albo on. Taka zasada była w tym szambie. Szybko wyciągnął z kieszeni tablet i sprawdził na nim uzyskane nazwiska w bazie CIA. To były zwykle płotki, nic nieznaczące, które myślą, że dostały wielkie zadanie spacyfikowania miasta Jazan i sparaliżowania go. Biedaki nie wiedzieli, że są spisani na straty. Po sprawdzeniu ich nazwisk przesłał dane szyfratorem do bazy. Wysunął się z zaułka i rozglądnął po ulicy. Była czysta z oddali jeszcze dochodziły odgłosy walki. Musiał dorwać jednego z listy nazwisk, którą uzyskał, tylko nie wiedział jak to zrobić. Miał nadzieję, że któryś wyjdzie na zewnątrz, a wtedy dobierze mu się do dupy jak debilowi. Po niecałej godzinie oczekiwania nikt nie wyszedł z mieszkania, a odgłosy walki powoli się rozchodziły i cichły. Teraz było słychać tylko odosobnione strzały i serie. Kurwa mać, przecież kiedyś muszą wyjść. Niekoniecznie. Wiedzą, że teraz to byłaby dupa, jakby opuścili mieszkanko. Zbyt niebezpiecznie, za dużo wojska. George zdawał sobie sprawę, że nadeszła noc i na drodze po tej jatce pojawi się więcej wojska, co też dla niego nie będzie zbyt komfortowe. Coś, do kurwy nędzy, musi zrobić. Zastanawiał się. Nie miał zbyt dużo czasu. Zmarnował go czekając, aż ktoś wyjdzie. Zdawał sobie sprawę co teraz musi zrobić.
4
Dochodziła 18.00, biuro CIA powoli kończyło swoją pracę tylko John Unknow nie zamierzał dziś iść do domu. Właśnie dostał raporty z Arabii. Tam było po północy. To co otrzymał nie było zbyt satysfakcjonujące. Agent pracujący w Arabii przesłał sylwetki odpowiedzialnych za rozróby. Nic z tego nie wynikało. Jedyne co udało się na tej podstawie wywnioskować to to, że w istocie byli to ludzie Lihianiego. Tylko co z tego? Były to nic nieznaczące płotki. Takich ludzi wysyła się tylko po to, żeby narobić zamieszania. Tylko w jakim celu miało by to być? Po co Lihianiemu to całe zamieszanie? I, do cholery, druga informacja o wiele gorsza. Uzbrojony oddział zniknął i prawdopodobnie przedostał się do Arabii, a oni nie wiedzieli w jakim celu. Agenci w szeregach ugrupowania Lihianiego milczeli. Oni po prostu nic nie wiedzieli na ten temat. Wszystko było owiane tajemnicą, a wziąwszy pod uwagę, że te działania to zwykła amatorszczyzna należało wnioskować, że szykuje się coś większego. Najgorsze to było to, że musiał przekazać raport dla szefa. Wykonał szybko telefon do niego. Poolckart już zbierał się do wyjścia kiedy zadzwonił Uncknow. Podniósł słuchawkę.
– Co tam John?
– Zbierasz się do wyjścia?
– Chciałbym. Co masz?
– Wstąp do mnie.
– Dobra. – Poolckart odłożył słuchawkę i skierował się do biura Uncknowa. Siedział za swoim biurkiem otoczony stertą papierów z niewesołą miną. Nie wróżyło to dobrze. Czyżby znowu musiał zostać w pracy dłużej? Zapowiadała się długa przeprawa.
– Co masz?– Zapytał Poolckart.
– Wielki chuj, szefie.
– Mów, kurwa, a nie bawisz się w zgaduj zgadulę.
– Dostałem nazwiska ludzi, którzy kierują tym bajzlem w Jazan. To rzeczywiście płotki nic nieznaczące, ale to nie jest najgorsze. Nasz oddział w Jemenie, zgodnie z twoim poleceniem, udał się, aby zdjąć tych uzbrojonych i dupa. Nikogo tam nie zastał. Zmyli się tunelami na teren Arabii.
– Czym, kurwa? – Irwin dobrze usłyszał o tunelach, ale nie bardzo chciał w to uwierzyć, dlatego też zadał to pytanie, aby się z tym oswoić. Jak to możliwe, żeby wykopali tunel w ziemi? To się wydawało niemożliwe. A jednak stało się.
– Tunelami. – powtórzył Unknow – Skurwysyny wykopali tunel i przedostali się przez granice.
– Co te kurwy kombinują? – rzucił pytanie w powietrze Poolkcart, ni to do Uncknowa, ni to do siebie. Dlatego też Uncknow nie odpowiedział na nie, czekał na dalszą reakcję szefa.
– John, krótko, co mamy? Od samego początku. – musiał zebrać myśli. Coś się świeciło, coś im umknęło.
– Wiemy, że pionki Al Lihianiego wszczynają rozróby w Jazan w niewiadomym celu, ale podejrzewamy, że to odciągnięcie od prawdziwych celów. Nie wiemy dlaczego Jazan. Sam Al Lihiani znika kilka dni przed akcją nie wiadomo gdzie. Powraca do Arabii i zaczyna się zadyma w Jazan. Nikt nie wie o co chodzi. Na terenie Jemenu formuje się grupa uzbrojonych, która tunelami dostaje się do Arabii w pobliże Jazan. – Unknow po krótce streścił wydarzenia oraz to co mają.
– Popraw mnie, jeżeli źle rozumiem. Al Lihiani znika. Jak wraca zaczynają się rozróby i mamy uzbrojonych w Jemenie.
– Zgadza się.
– Czyli Al Lihiani nie wymyślił tego bałaganu. Ktoś zatrudnił go do tego syfu. Ten ktoś ma plan i nie chce być ujawniony. Więc spotyka się z Lihianim potajemnie, przedstawia mu gotowy plan, a Lihiani go realizuje. Tylko kto to jest? Komu zależy na tym bałaganie?
– Al Kaida i państwo Islamskie wchodzą w grę.
Poolckart miał pustkę w głowie, ktoś gra im na nosie, a on jest w czarnej dupie. Żeby tylko wiedział kto za tym stoi. Ale, kurwa, nie wie. Bez ich wiedzy pojawił się na planszy kolejny gracz, albo gracz już był tylko oni go nie zauważyli.
– Szefie, powiadomić Arabów o tych zbrojnych? – zapytał się Unknow.
– Jeszcze nie, John. Zbierz wszystkich speców od satelity i hakerów, obserwujcie teren wokół Jazan. Muszą się pojawić. Znajdźcie ich i obserwujcie każdy krok. Chcę na bieżąco otrzymywać raporty. Daj mi wszystkie materiały z ostatnich trzech miesięcy, raporty, zdjęcia cały ten szmelc. Będę u siebie.
– Tak jest, szefie. Zaraz wszystko dostaniesz.
– John, wiesz, że ci zbrojni mają jakiś cel do wykonania i to nie jest zadyma w Jazan.
– Wiem. – Uncknow przełknął ślinę. Zdawał sobie sprawę, ktoś zaplanował jakąś większą akcję, a oni nic o tym nie wiedzą. Jeżeli szybko nie dojdą o co chodzi, polecą głowy. Ich głowy.
– Masz ich znaleźć. Tych zbrojnych. Chcę wiedzieć co kombinują.
– Tak jest! – Unkcnow przytakiwał, nie próbował dyskutować, bo to nie miało sensu. Dobrze wiedział jak ważne są to informacje i co może się stać jak do nich nie dotrą na czas.
5
Rozkazy przyszły od samego Al Lihianiego. Abdullah Al Enazi miał udać się do Harad w Jemenie pod granicą z Arabią Saudyjską. Zdawał sobie sprawę, że coś wielkiego się szykuje. Miał się tam udać i czekać na rozkazy. Jeszcze wieczorem dostał polecenie żeby udać się pod granicę z Arabią w pobliżu Al Tuwal. Tam na niego miał czekać mały oddział i dalsze rozkazy. Natychmiast udał się we wskazane miejsce. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że się pomylił. Zobaczył obóz Beduinów i kilku mężczyzn, którzy też wyglądali jak Beduini, jednak nimi nie byli. To byli młodzi Saudyjczycy w przebraniach. Byli uzbrojeni w kałachy, które zostały bardzo dobrze schowane. Przyjęli go z powściągliwym entuzjazmem. Dowiedział się, że od jakiś czas temu grupa ludzi wybudowała tunel prowadzący na teren Arabii. Tym tunelem mieli przekroczyć granicę i tam odnaleźć kolejny odział, który na nich czekał. Szykowało się naprawdę coś wielkiego, skoro trzymali taką tajemnicę. Każdy dostawał strzęp informacji, który, po połączeniu z drugą, dawał pewną całość. To wyglądało jak układnie puzzli. Wieczorem przed rozpoczęciem przeprawy zebrał ludzi i zagrzał ich do walki. Nic wielkiego, głośne hasła islamu wolnego od imperializmu zachodniego. Karmili zwykłych ludzi tymi hasłami, a oni byli gotowi za nie oddać życie. Al Enazi już powoli tracił wiarę w hasła, to były tylko zwykłe słowa. Już dawno zdał sobie sprawę, że tu chodzi o inne gówno i nie bardzo wiedział czy mu się to podoba. Jak tylko zapadła noc wzięli sprzęt i weszli do tuneli, a potem do Arabii. Tunel poprowadził ich w okolice miejscowości Khojarah, tam od człowieka miał dostać koordynaty na spotkanie z następnym oddziałem. Opuścili tunel, a saperzy zabrali się do zasypania. Nikogo nie było. Al Enazi zaczął się denerwować, czyżby poszło coś nie tak? Wystawił czujki i postanowił chwilę poczekać, ale nie za długo. Na całe szczęście jeden z czujki przytargał jakiegoś oberwańca, który krzątał się w pobliżu.
– Co tu robisz? – Zadał pytanie Al Enazi.
Oberwaniec nic nie odpowiedział tylko wręczył mu kartkę. Al Enazi wziął ją od oberwańca i rozwinął zwitek. To były koordynaty spotkania z kolejnym oddziałem.
– Puść go – powiedział Al Enazi do swojego człowieka. Potem zawołał podoficera i kazał mu zbierać ludzi. Puścił przodem czujkę z trzech żołnierzy, obierając kierunek na Al Tuwal. Tam miał się spotkać z kolejnym oddziałem, który miał dla niego kolejne rozkazy. Ruszyli w ciszy do punktu kontrolnego. Al Enazi szedł rozmyślając. Nie odzywał się do nikogo. Nie znał tych ludzi widział ich po raz pierwszy i nie wiedział na co ich prowadzi. Wstąpił do organizacji Al Lihianiego jako młody student pełen werwy do walki wyzwoleńczej, miał dość imperializmu amerykańskiego i ich kłamstw. Miał jakąś ideologie, a to o co walczył Lihiani przemawiało do niego. Wszedł do świata polityki i zobaczył to gówno. Poznał życie. Nie podobało mu się. Nic nie było takie, jakie miało być.
6
George zaczął rozważać wejście do mieszkania na żywca i niech się dzieje co chce. Sprawdził pistolet oraz ilość amunicji. Już miał wyjść z ukrycia i udać się do wejścia. Jednak cierpliwość jego została wynagrodzona. Z obserwowanego mieszkania wyłonił się jakiś człowiek. George od razy przyjrzał mu się uważnie i porównał ze zdjęciami, które otrzymał. To był jeden z tych, o którym mówił, już teraz martwy, Debil.
– Mam cię – szepnął do siebie George i ruszył za gościem. Szybko go dopadł od tyłu i w ten sam sposób co debila zaciągnął w mroczny zaułek. Poddusił go tak, że tamten omdlał, ale go nie zabił. Jak tylko tamten stracił przytomność związał go i odciągnął na bezpieczną odległość. Potem gościa ocucił. Złapany Saudyjczyk powoli otworzył oczy, potem przyjął do wiadomości, że jest związany i zobaczył Georga. Zaczął się szamotać. Chciał krzyczeć ale był zakneblowany. George poczekał aż tamten całkowicie dojdzie do siebie i zda sobie sprawę ze swojej sytuacji. Potem zadał mu pytanie:
– Kto dowodzi akcją? – zdjął mu knebel, aby ten mógł odpowiedzieć. Tamten wykorzystując moment chciał krzyknąć, jednak wydał z siebie tylko jedną sylabę. Potem Georg silną dłonią zakneblowała mu usta tłumiąc okrzyk, a drugą, w której trzymał nóż, wbił w udo Saudyjczyka. Zajęczał z bólu.
– Będzie bolec bardziej, jak nie zaczniesz współpracować – powiedział spokojnie George. – Zrozumiałeś? – Saudyjczyk pokiwał głową, że wie o co chodzi.
– Powtórzę pytanie. Kto dowodzi akcją? – zdjął rękę z ust Saudyjczyka.
– Nic się ode mnie nie dowiesz, możesz mnie zabić.
– Na pewno to zrobię, ale najpierw trochę cię poboli, więc się zastanów. – powiedział, potem zacisnął rękę na jego ustach i ponownie wbił nóż w to samo miejsce co przedtem. Następnie zaczął wiercić nożem w ranie. Saudyjczyk wił się z bólu. Czubek noża zazgrzytał o kość udową. Saudyjczyk zsikał się i popuściły mu zwieracze, a potem zemdlał. Gdy się ocknął czuł przeszywający ból. Spojrzał na ranę. Była opatrzona, a opatrunek był cały przesiąknięty krwią. Usta miał ponownie zakneblowane.
– Radzę ci zacząć współpracować. – Saudyjczyk pokiwał głową na znak zgody. – Więc kto?
– Al Salem. – wybełkotał tamten.
– Od kogo macie rozkazy?
– Od Al Lihianiego.
– Bezpośrednio?
– Nie, przez łącznika.
– Jakie macie rozkazy?
– Zrobić jak największe zamieszanie.
– Po co?
– Nie wiem. Nikt tego nie wie. Mamy sparaliżować Jazan i tylko tyle wiemy.
– Jakieś żądania, wytyczne, coś konkretnego?
– Nic.
– O co tu, kurwa, chodzi?
– Nie wiem. Nikt nie wie.
– Dzięki – rzucił na koniec George i skręcił mu kark. Nic się nie dowiedział, czego by się już sam nie domyślił. Operacja musiała być cholernie tajna. Musiał się dostać do mieszkania, może tam znajdzie coś więcej. Nagle zdał sobie sprawę, że za szybko go zabił nie dowiedział się nic, ilu jest w mieszkaniu, jak są uzbrojeni. Dał dupy i wściekł się na samego siebie. Odreagował na trupie zadając mu kilka ciosów. Potem się uspokoił. Wszystko szło pod górę. Przesłuchanie nic nie dało i stracił kolejne minuty. Zaraz będzie świtać, a on był w wilczej dupie.
Ciąg dalszy książki w pełnej wersji książki