Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Krótka historia USA - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
25 sierpnia 2025
4249 pkt
punktów Virtualo

Krótka historia USA - ebook

Amerykańska historia w porywającej odsłonie

Jak to możliwe, że tak odmienni ludzie zamieszkujący tak różnorodne tereny zjednoczyli się pod sztandarem wolności i równości, powołując do życia naród, który stworzył jedno z najpotężniejszych państw na świecie? W swej dynamicznej narracji Davidson prowadzi nas przez pół tysiąca lat dziejów, od pierwszego spotkania między Starym a Nowym Światem przez ogłoszenie Deklaracji Niepodległości i wybuch wojny secesyjnej aż po wielki kryzys i narodziny supermocarstwa w epoce zagrożenia wojną nuklearną.

W opowieści towarzyszą nam najważniejsze postacie, w tym jeden z ojców założycieli Benjamin Franklin, wódz Siuksów Siedzący Byk, abolicjonistka Harriet Tubman oraz działaczka na rzecz praw człowieka Rosa Parks. W krótkich rozdziałach ożywają setki osób, których życiorysy wzbudzają pytania o wolność, równość i jedność w narodzie, który był i pozostaje niezwykle różnorodny, ale i podzielony.

James West Davidson – uznany historyk i pisarz. Uzyskał stopień doktora historii na Uniwersytecie Yale, specjalizuje się w historii Stanów Zjednoczonych. Jest współredaktorem serii książek New Narratives in American History wydawanej przez Oxford University Press i współautorem kilku podręczników. Miłośnik kajakarstwa górskiego.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Spis treści

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7147-195-7
Rozmiar pliku: 3,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

- Wprowadzenie. Tworzenie historii
- Rozdział 1. Szlakiem ptaków
- Rozdział 2. Kontynent w czasie i przestrzeni
- Rozdział 3. Z jednego wielu
- Rozdział 4. Złota epoka i epoka złota
- Rozdział 5. Zderzenie światów
- Rozdział 6. Jak mogę dostąpić zbawienia?
- Rozdział 7. Święci i obcy
- Rozdział 8. Krainy obfitości
- Rozdział 9. Równi i równiejsi
- Rozdział 10. Oświeceni i przebudzeni
- Rozdział 11. Ostrożnie z życzeniami
- Rozdział 12. Coś więcej niż kłótnia
- Rozdział 13. Równi i niezależni
- Rozdział 14. Jeszcze doskonalsza unia
- Rozdział 15. Obawa Washingtona
- Rozdział 16. Imperium wolności
- Rozdział 17. Człowiek z ludu
- Rozdział 18. Królestwa bawełny
- Rozdział 19. Gorejący stan
- Rozdział 20. Pogranicza
- Rozdział 21. Łamanie granic
- Rozdział 22. To, co nadejdzie
- Rozdział 23. Jak dokonać rekonstrukcji?
- Rozdział 24. Skok ku wielkości
- Rozdział 25. Kolor kołnierzyka
- Rozdział 26. Opowieść o dwóch miastach
- Rozdział 27. Nowy Zachód
- Rozdział 26. Szczęście czy pazur?
- Rozdział 29. Progresywiści
- Rozdział 30. Demolka
- Rozdział 31. Umasowienie
- Rozdział 32. Nowy Ład
- Rozdział 33. Świat na wojnie
- Rozdział 34. Supermocarstwo
- Rozdział 35. Koniec świata
- Rozdział 36. Ty, ty albo ty
- Rozdział 37. Lawina
- Rozdział 38. Zwrot konserwatywny
- Rozdział 39. Połączeni
- Rozdział 40. Przeszłość wymaga więcej
- Epilog, rok 2022
- PodziękowaniaWpro­wa­dze­nie

TWORZENIE HISTORII

W jaki spo­sób two­rzy się hi­sto­rię? Więk­szość z nas wy­obraża so­bie jed­nostkę, która zmie­nia bieg wy­da­rzeń po­przez czyny, które trwale wy­ryją się w pa­mięci ludz­ko­ści. W ten spo­sób two­rzy się hi­sto­rię po­przez jej prze­ży­wa­nie.

Ja na­to­miast two­rzę hi­sto­rię w inny spo­sób: spi­suję ją. Moim za­da­niem jako hi­sto­ryka jest od­kry­wa­nie szcze­gó­łów z prze­szło­ści i wy­ła­wia­nie z nich sensu.

Two­rze­nie hi­sto­rii po­przez jej prze­ży­wa­nie jawi się jako eks­cy­tu­jące, do­nio­słe, a wręcz nie­bez­pieczne za­da­nie. Naj­więksi spo­śród jej współ­twór­ców mogą czę­sto li­czyć na chwałę, nie­kiedy kry­tykę, ale ni­gdy nie po­pa­dają w za­po­mnie­nie. Jed­nak już ci, któ­rzy spi­sują hi­sto­rię, naj­czę­ściej po­zo­stają nie­wi­doczni. Żyją w świe­cie bi­blio­tek, wy­peł­nio­nych sta­rymi książ­kami, wy­blak­łymi fo­to­gra­fiami oraz pod­nisz­czo­nymi do­ku­men­tami. Chyba nie ma dwóch tak od­le­głych od sie­bie za­jęć jak spi­sy­wa­nie hi­sto­rii oraz jej prze­ży­wa­nie. A mimo to te dwa światy są ze sobą ściś­lej po­łą­czone, niż mo­głoby się wy­da­wać.

Wy­obraźmy so­bie dwie osoby do­ra­sta­jące na po­czątku XX wieku. Mi­chael King uro­dził się w 1929 roku w Atlan­cie, w Geo­r­gii, w trud­nych cza­sach wiel­kiego kry­zysu. Jego oj­ciec, ka­zno­dzieja, nadał mu przy­do­mek Mały Mike (rzecz ja­sna oj­ciec był znany jako Wielki Mike). Mike był bar­dzo emo­cjo­nal­nym chłop­cem. Po tym, jak jego bab­cia zmarła na atak serca, ogar­nął go tak głę­boki żal, że rzu­cił się z okna na dru­gim pię­trze swo­jego domu (na szczę­ście wy­szedł z tego cało). Ale bu­zo­wała w nim też krew. Już w col­lege’u dał się po­znać jako czło­wiek roz­mi­ło­wany w im­pre­zach, wy­strza­ło­wych ma­ry­nar­kach oraz dwu­ko­lo­ro­wych bu­tach. Nie trzeba chyba do­da­wać, że hi­sto­ria nie była jego pa­sją.

Miał jesz­cze jedno ob­li­cze. Mię­dzy im­pre­zami lu­bił czy­tać o prze­szło­ści. Zna­le­zioną w bi­blio­tece książką, która ufor­mo­wała jego my­śle­nie, było spi­sane w 1849 roku O oby­wa­tel­skim nie­po­słu­szeń­stwie Henry’ego Da­vida Tho­reau. Tho­reau za­sta­na­wiał się, czy ist­niała taka sy­tu­acja, w któ­rej można by uspra­wie­dli­wić ame­ry­kań­skiego oby­wa­tela za sprze­nie­wie­rze­nie się prawu obo­wią­zu­ją­cemu w jego pań­stwie. Choć Mi­chael King miał do­piero pięć lat, jego oj­ciec przed­sta­wiał mu hi­sto­rię w bar­dzo oso­bi­sty osób. Wielki Mike zde­cy­do­wał, że wraz z sy­nem przyjmą imię czło­wieka, któ­rego uwa­żali za bo­ha­tera: nie­miec­kiego re­for­ma­tora re­li­gij­nego Mar­cina Lu­tra . Od tam­tej pory Mi­chael King Jr. był znany jako Mar­tin Lu­ther King Jr. – i za­pi­sał się w hi­sto­rii jako je­den z naj­słyn­niej­szych przy­wód­ców ru­chu na rzecz praw oby­wa­tel­skich. Mało tego, stał się jed­nym z naj­bar­dziej roz­po­zna­wal­nych lu­dzi w hi­sto­rii Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

Da­leko od Kinga, w zu­peł­nie in­nej czę­ści świata, na Fi­li­pi­nach do­ra­stał Va­len­tine Unta­lan. Pod­czas dru­giej wojny świa­to­wej za­cią­gnął się do ar­mii, aby bro­nić swego kraju przed ja­poń­ską in­wa­zją i wal­czył ra­mię w ra­mię z żoł­nie­rzami ame­ry­kań­skimi. Do­stał się do nie­woli na pół­wy­spie Ba­taan, po czym wraz z ty­sią­cami in­nych Fi­li­piń­czy­ków i Ame­ry­ka­nów za­cią­gnięto go na wiel­kie pole. Ja­poń­scy straż­nicy ob­wie­ścili jeń­com, że ru­szą do Ma­nili, gdzie na ja­kiś czas zo­staną umiesz­czeni w ho­te­lach.

Val Unta­lan za­pewne nie my­ślał w tam­tych chwi­lach, że oto two­rzy hi­sto­rię. Chciał po pro­stu prze­żyć i wie­dział, że musi ra­to­wać się ucieczką. Ka­torż­ni­cza prze­prawa jeń­ców zy­ska so­bie póź­niej na­zwę ba­ta­ań­skiego mar­szu śmierci, pod­czas któ­rego zgi­nęły ty­siące żoł­nie­rzy. Unta­lan pró­bo­wał ucie­kać aż cztery razy, ale w końcu udało mu się prze­mknąć obok Ja­poń­czy­ków, po czym do­tarł do swo­jej wio­ski i wró­cił do walki. Po woj­nie prze­niósł się do Sta­nów Zjed­no­czo­nych, zo­stał ame­ry­kań­skim oby­wa­te­lem, zro­bił ka­rierę w ar­mii i za­ło­żył ro­dzinę. Znam jego hi­sto­rię, bo wiele lat póź­niej po­ślu­bi­łem jedną z jego có­rek.

Na pewno sły­sze­li­ście o Mar­ti­nie Lu­the­rze Kingu. O Va­len­ti­nie Unta­la­nie – śmiem wąt­pić. A mimo to obaj two­rzyli hi­sto­rię, prze­ży­wa­jąc ją i do­ko­nu­jąc czy­nów za­równo wiel­kich, jak i skrom­nych. Za­pewne ża­den w cza­sach swej mło­do­ści nie mógł prze­wi­dzieć, jak czy­ta­nie o hi­sto­rii zmieni ich ży­cia. Ale tak się stało. Po tym, jak ja­poń­scy straż­nicy ob­wie­ścili, że jeńcy wy­ru­szają w kie­runku Ma­nili, Vala Unta­lana na­szła myśl: „czy­ta­łem kie­dyś pewną hi­sto­rię z pierw­szej wojny świa­to­wej, pełną okrop­nych zajść i ak­tów okru­cień­stwa. I wów­czas zda­łem so­bie sprawę, że nie tra­fimy do żad­nego ho­telu!”. Mar­tin Lu­ther King roz­wa­ża­jąc ideę za­koń­cze­nia nie­spra­wie­dli­wej se­gre­ga­cji ra­so­wej, po­zo­sta­wał pod ogrom­nym wra­że­niem Tho­reau, który wo­lał pójść do wię­zie­nia, niż wspie­rać wojnę, w wy­niku któ­rej nie­wol­nic­two roz­leje się po Mek­syku.

Czy można uznać, że dzięki lek­tu­rze hi­sto­rycz­nych ksią­żek Va­len­tine Unta­lan oca­lił swoje ży­cie? To na­zbyt wiel­kie uprosz­cze­nie. Zna­cze­nie miały tu jego spryt, de­ter­mi­na­cja i że­la­zna wy­trzy­ma­łość. Czy zaś wsku­tek za­czy­ty­wa­nia się o prze­szło­ści Mar­tin Lu­ther King stra­cił ży­cie w za­ma­chu, choć osta­tecz­nie za­pew­nił swo­body mi­lio­nom Ame­ry­ka­nów? To rów­nież zbyt pro­ste wy­ja­śnie­nie. King nie zde­cy­do­wał się zło­żyć swego ży­cia na szali w imię szla­chet­nej sprawy tylko dla­tego, że prze­czy­tał pewną książkę.

Obaj wy­ko­rzy­stali swą zna­jo­mość hi­sto­rii do two­rze­nia hi­sto­rii. Je­śli do­brze się za­sta­no­wić, to hi­sto­ria kształ­tuje na­sze ży­cia na ty­siące spo­so­bów. Na­sza toż­sa­mość – to kim twier­dzimy, że je­ste­śmy – to w grun­cie rze­czy po pro­stu hi­sto­ria o nas. Na tę oso­bi­stą hi­sto­rię składa się to, co osią­gnę­li­śmy, gdzie by­li­śmy i co prze­czy­ta­li­śmy. Kon­stru­ujemy ją – bu­du­jemy wła­sną hi­sto­rię – z oso­bi­stych i ży­wych wspo­mnień, z opo­wie­ści prze­ka­zy­wa­nych nam przez na­szych ro­dzi­ców i krew­nych. Two­rzymy hi­sto­rię z le­gend krą­żą­cych w dru­ży­nach spor­to­wych, do któ­rych przy­na­le­żymy, ze stron in­ter­ne­to­wych, które od­wie­dzamy – i, rzecz ja­sna, z ksią­żek hi­sto­rycz­nych opi­su­ją­cych dzieje da­nego na­rodu.

Ni­niej­sza książka przed­sta­wia hi­sto­rię po­wsta­nia Sta­nów Zjed­no­czo­nych. To nie­zwy­kła, obej­mu­jąca po­nad pięć wie­ków opo­wieść o tym, jak jedna na­cja za­sie­dliła cały kon­ty­nent za­miesz­kany przez mie­szankę lu­dów. O tym, jak zjed­no­czyła się pod sztan­da­rem wol­no­ści i rów­no­ści. Motto Sta­nów Zjed­no­czo­nych to ła­ciń­ska fraza E plu­ri­bus unum: z wielu je­den. Oj­co­wie za­ło­ży­ciele, któ­rzy dali na­ro­dowi nie­pod­le­głość, byli prze­ko­nani, że jego oby­wa­tele – a w za­sa­dzie cała ludz­kość – zo­stali stwo­rzeni rów­nymi i mieli prawo do ży­cia, wol­no­ści i dą­że­nia do szczę­ścia.

Na pierw­szy rzut oka te ide­ały wol­no­ści, rów­no­ści i jed­no­ści ja­wią się ni­czym bajki, kom­plet­nie ode­rwane od rze­czy­wi­sto­ści. Jak bo­wiem na­ród mógł pro­kla­mo­wać wol­ność w sy­tu­acji, gdy setki ty­sięcy miesz­kań­ców po­rwano i za­cią­gnięto do Ame­ryki w cha­rak­te­rze nie­wol­ni­ków? Jak to moż­liwe, że oj­co­wie za­ło­ży­ciele otwar­cie mó­wili o rów­no­ści, skoro po­łowa po­pu­la­cji Sta­nów Zjed­no­czo­nych – ko­biety – nie dys­po­no­wała tymi sa­mymi pra­wami co męż­czyźni? I jak to moż­liwe, że jed­ność na­rodu spa­jała tak ogromna mo­zaika lu­dzi? Byli wśród nich po­bożni miesz­kańcy, z któ­rych część mo­dliła się w pro­stych zbo­rach, a część w wy­staw­nych ka­te­drach, z ko­lei jesz­cze inni nie przy­na­le­żeli do żad­nych ko­ścio­łów. Nie­któ­rzy świeżo co przy­byli do kraju, prag­nąc się wzbo­ga­cić na ho­dowli ty­to­niu lub ba­wełny, pod­czas gdy inni ha­ro­wali przy roz­grza­nych do bia­ło­ści pie­cach, w któ­rych po­wsta­wała stal do bu­dowy wie­żow­ców i to­rów ko­le­jo­wych. Nie bra­ko­wało pod­ju­dza­czy po­li­tycz­nych go­to­wych za­to­pić ła­du­nek her­baty w por­cie, aby nie pła­cić na­ło­żo­nych bez ich zgody po­dat­ków, far­me­rów za­kła­da­ją­cych związki za­wo­dowe, aby wal­czyć o uczciwe płace i godne wa­runki ży­cia, czy od­kryw­ców pra­cu­ją­cych nad pierw­szymi ża­rów­kami, ole­jar­kami oraz urzą­dze­niami wy­świe­tla­ją­cymi na ścia­nie ru­chome ob­razki. My­śli­cieli peł­nych po­my­słów, np. na to, jak sprze­dać nową ga­zetę mi­lio­nom lu­dzi czy uła­twić ży­cie w mia­stach.

Tak wielu róż­nych lu­dzi. Tak od­mien­nych, że na pewno nie mie­li­by­ście z nimi nic wspól­nego! Czy na pewno? Pew­nie nie zda­je­cie so­bie z tego sprawy, ale wszy­scy ci lu­dzie skła­dają się na wa­szą hi­sto­rię. Trudno od­gad­nąć, która z tych opo­wie­ści przyda się wam pew­nego dnia.

Każdy z nas ma na­dzieję, że stwo­rzy hi­sto­rię, prze­ży­wa­jąc ją. Ale nie za­po­mi­najmy, że im wię­cej czy­tamy, pi­szemy i my­ślimy o hi­sto­rii, tym więk­sze szanse, że prze­ży­jemy ją w spo­sób, który unie­śmier­telni na­sze czyny.Roz­dział 1

SZLAKIEM PTAKÓW

Wy­soki i o ru­mia­nej twa­rzy ka­pi­tan stał na po­kła­dzie statku, wzno­sząc po­nad sie­bie swe błę­kitne ni­czym samo niebo oczy. Aku­rat prze­la­ty­wało stado pta­ków. Ale nie były to zwy­kłe mewy, cią­gnące za za­ło­gami przez cały ocean, ani też drobne pe­trele, szu­ka­jące schro­nie­nia przy ste­rze statku w cza­sie bu­rzy. Po nie­bie krą­żyły ptaki lą­dowe. Jako że nad­la­ty­wały z pół­nocy, męż­czy­zna uznał, że wę­dro­wały – ucie­kały przed zimą, która ogar­niała ja­kąś od­le­głą kra­inę. Ptaki były zna­kiem – jakże wów­czas po­trzeb­nym – gdyż za­łoga także parła ku lą­dowi.

Po­zo­stali że­gla­rze rów­nież wpa­try­wali się w niebo, choć ukrad­kiem spo­glą­dali także na swo­jego ka­pi­tana. Choć sam wo­łał się Ad­mi­ra­łem Oce­anu, to za­łoga nie ufała mu bez­gra­nicz­nie. Za­równo statki, jak i za­łoga po­cho­dziły z Hisz­pa­nii, jed­nak sam ad­mi­rał Cri­sto­foro Co­lombo uro­dził się w Ge­nui, mie­ście por­to­wym po­ło­żo­nym w Ita­lii. Przez pięć ty­go­dni póź­nym la­tem i je­sie­nią 1492 roku Niña, Pinta oraz Santa Ma­ria su­nęły na za­chód przez Ocean Atlan­tycki. Nikt z za­łogi trzech stat­ków ni­gdy na tak długo nie od­da­lił się od lądu. I jak do­tąd nie uj­rzeli choćby skrawka ta­jem­ni­czych krain ani wiel­kich bo­gactw, ja­kie ten ob­co­kra­jo­wiec im obie­cał. Może już naj­wyż­sza pora, aby wznie­cić bunt i wy­rzu­cić ad­mi­rała przez burtę, za­nim ten po­pro­wa­dzi ich wszyst­kich ku zgu­bie.

Sam Co­lombo też czuł nie­po­kój, choć sta­rał się tego nie oka­zy­wać. Na­ka­zał stat­kom zmie­nić kurs. Je­śli ptaki kie­ro­wały się na po­łu­dniowy za­chód, on bę­dzie po­dą­żał za nimi.

Cri­sto­foro Co­lombo, czy też Krzysz­tof Ko­lumb, jak tłu­ma­czymy jego imię, zdą­żył wiele już przejść. Choć był sy­nem tka­cza, Ko­lumb nie po­szedł w ślady ojca, a zwią­zał swe ży­cie z mo­rzem. Ge­nua już od lat była ru­chli­wym por­tem, a wy­cho­dzące z niej statki opły­wały całe Mo­rze Śród­ziemne, do­brze znane Eu­ro­pej­czy­kom, i za­bie­rały z por­tów ze wschod­niego wy­brzeża je­dwa­bie, przy­prawy oraz inne to­wary luk­su­sowe. Do­bra te po­cho­dziły z ko­lei z od­le­głych kró­lestw Azji, gdzie krą­żyły po dro­gach i ostę­pach dłu­gich na ty­siące ki­lo­me­trów, zbior­czo zwa­nych je­dwab­nym szla­kiem. Ko­lumb z pa­sją po­chła­niał po­da­nia ital­skiego kupca Marco Polo, który prze­mie­rzał te trasy dwa stu­le­cia wcze­śniej, do­cie­ra­jąc aż do Ka­taju (dzi­siej­szych pół­noc­nych Chin), gdzie tra­fił na dwór wiel­kiego chana, a na­stęp­nie spi­sał opo­wie­ści o nie­wy­obra­żal­nych bo­gac­twach i cu­dach.

Ko­lumb że­glo­wał wzdłuż po­łu­dnio­wego wy­brzeża Afryki, gdzie Por­tu­gal­czycy po­zy­ski­wali złoto, kość sło­niową oraz han­dlo­wali nie­wol­ni­kami. Prze­mie­rzał rów­nież pół­nocny Atlan­tyk i pra­wie że wpły­nął na ob­szar ark­tyczny. Pod­czas wi­zyty w Ir­lan­dii na­tra­fił na pro­stą łódź, która do­biła do portu od strony roz­le­głych za­chod­nich wód. W środku le­żały ciała dwóch osób – męż­czy­zny i ko­biety o nad­zwy­czaj­nych ry­sach. Nie­któ­rzy uwa­żali, że roz­bit­ko­wie mieli tak nie­ty­powy wy­gląd, gdyż prądy ścią­gnęły ich aż z Ka­taju. Z pew­no­ścią nie ta­kie było wy­ja­śnie­nie. Nie­mniej jed­nak, to wła­śnie hi­sto­rie o wo­dach Atlan­tyku kar­miły wy­obraź­nię Ko­lumba.

Więk­szość uczo­nych z epoki do­brze wie­działa, że Zie­mia jest okrą­gła. Już stu­le­cia wcze­śniej w daw­nych księ­gach po­ja­wiały się za­pisy o wy­spach po­ło­żo­nych da­leko na za­cho­dzie, za­miesz­ka­nych przez nie­znane ludy. Część au­to­rów przy­pusz­czała, że mógł tam ist­nieć na­wet ogromny kon­ty­nent, pod­czas gdy inni ob­sta­wali przy te­zie, że Atlan­tyk roz­cią­gał się aż do Azji i nikt nie byłby zdolny prze­pły­nąć tak ogrom­nego dy­stansu. Ko­lumb twier­dził jed­nak, że świat jest mniej­szy, niż wska­zy­wały na to prace geo­gra­fów. W jego opi­nii droga mor­ska na za­chód z Eu­ropy do Ka­taju była moż­liwa.

Ko­lumb zwró­cił się do króla Por­tu­ga­lii Jana o sfi­nan­so­wa­nie eks­pe­dy­cji. Por­tu­ga­lia była wszak po­ło­żona nad sa­mym Atlan­ty­kiem, a jej ka­pi­ta­no­wie re­gu­lar­nie że­glo­wali wzdłuż afry­kań­skiego wy­brzeża. W 1488 roku Bar­to­lo­meu Dias opły­nął po­łu­dniowy przy­lą­dek Afryki i wpły­nął na Ocean In­dyj­ski. Tak wy­zna­czony szlak stał się pre­fe­ro­waną drogą mor­ską dla Eu­ro­pej­czy­ków pra­gną­cych po­zy­skać bo­gac­twa In­dii oraz Ka­taju. Król Jan nie dał się jed­nak po­rwać wi­zji wy­prawy na za­chód roz­wi­ja­nej przez Ko­lumba. „Cheł­pliwy fan­ta­sta… pe­łen mrzo­nek i o bo­ga­tej wy­obraźni”, stwier­dził nie­po­cie­sze­nie władca. Król Jan fak­tycz­nie mógł mieć ra­cję. Ko­lumb był uparty, nieco za­du­fany i na pewno nie bra­ko­wało mu pew­no­ści sie­bie. Ko­niec koń­ców, świat był więk­szy, niż mu się wy­da­wało. Od­le­głość z Por­tu­ga­lii do Chin szla­kiem za­chod­nim wy­no­siła ja­kieś 12 tys. mil mor­skich, a nie 25, jak przy­pusz­czał Ko­lumb.

Jed­nak lu­dzie o nie­złom­nej woli, na­wet je­śli się mylą w ja­kiś spra­wach, są w sta­nie osią­gnąć wiele. Ko­lumb przed­sta­wił na­stęp­nie swój po­mysł na dwo­rze hisz­pań­skim, gdzie rządy spra­wo­wali król Fer­dy­nand i kró­lowa Iza­bela. Po­cząt­kowo nie zwró­cili na niego więk­szej uwagi, jako że ich wy­siłki po­chła­niała wojna z arab­skimi wład­cami po­cho­dzą­cymi z Afryki, któ­rzy od wielu stu­leci kon­tro­lo­wali znaczną część Hisz­pa­nii. Do­piero po tym, jak Fer­dy­nand oraz Iza­bela prze­go­nili z pół­wy­spu resztki arab­skich ar­mii, zgo­dzili się sfi­nan­so­wać wy­prawę.

W sierp­niu 1492 roku trzy statki pod do­wódz­twem Ko­lumba, Niña, Pinta i Santa Ma­ria, wy­ru­szyły z Hisz­pa­nii. Po­cząt­kowo eks­pe­dy­cja skie­ro­wała się na po­łu­dnie, ku Wy­spom Ka­na­ryj­skim le­żą­cym u wy­brzeży Afryki. Wia­try w tam­tym re­gio­nie ułat­wiały że­glugę na za­chód. Nocą że­gla­rze spali w swych ubra­niach gdzie po­pa­dło na po­kła­dzie statku. Za dnia zaś chło­piec okrę­towy wy­śpie­wy­wał mo­dli­twę: „Chwała niech bę­dzie świa­tłu dnia i Krzy­żowi Świę­temu, niech każdy ją da”. Gdy wsta­wało słońce i wy­sy­chały resztki rosy na po­kła­dzie, za­łoga przy­stę­po­wała do swych obo­wiąz­ków. Ryby la­ta­jące wy­strze­li­wały z wody, a na­wet lą­do­wały gro­ma­dami na po­kła­dzie. Na spo­koj­nych wo­dach że­gla­rze pły­nęli wraz z prą­dem.

Ale wszyst­kie te przy­jem­no­ści nie roz­wie­wały głę­boko skry­tych obaw. Gdzie koń­czył się ten roz­le­gły ocean? Nocą syl­wetki wę­dru­ją­cych pta­ków na­dal czer­niły się na tle księ­życa bli­skiego pełni. I w końcu, gdzieś o 2 nad ra­nem 12 paź­dzier­nika, ma­ry­narz w bo­cia­nim gnieź­dzie na statku Pinta krzyk­nął: „Tierra, tierra!” – zie­mia, zie­mia! Gdy wze­szło słońce, oczom za­łóg uka­zała się ob­sy­pana bia­łym pia­skiem li­nia brze­gowa wy­spy.

Ale gdzie oni w ogóle tra­fili? Do wy­brzeży Ka­taju? Ko­lumb nie po­sia­dał się z cie­ka­wo­ści, gdy zbli­żał się do brzegu jedną z ło­dzi okrę­to­wych. Marco Polo wspo­mi­nał o peł­nej bo­gactw wy­spie Ci­pangu (dzi­siaj znamy ją jako Ja­po­nię). Ten nie­wielki skra­wek ziemi to nie było to. Może Ci­pangu było nie­da­leko? Lub był to ląd, któ­rego jak do­tąd nie od­wie­dził ża­den Eu­ro­pej­czyk?

Ko­lumb wy­ła­pał ruch na brzegu – po chwili ko­lejny. Miał wra­że­nie, że grupka lu­dzi wbie­gła do lasu roz­cią­ga­ją­cego się za plażą.

Kim byli? Gdzie tra­fił? Fale we­pchnęły łódź na brzeg, a Ko­lumb zszedł na ląd.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij