- W empik go
Krótki przewodnik po duchowości wspólnoty - ebook
Krótki przewodnik po duchowości wspólnoty - ebook
Bóg – Jeden w Trójcy – jest wspólnotą Osób. Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo właśnie takiego Boga, dlatego drugi człowiek nie może pozostawać „na zewnątrz” naszego życia i naszej wiary. Z tego samego powodu aspekt wspólnotowy jest w chrześcijańskiej duchowości tak ważny.
Jak być dla innych, a jednocześnie dbać o osobistą relację z Chrystusem?
W jaki sposób przeżywać doświadczenie wspólnoty, by służyło dobru i przynosiło radość?
Jesteśmy odpowiedzialni za wszystkich ludzi, czy jedynie za tych, którzy są obok nas?
Dlaczego sakramenty zajmują szczególne miejsce w budowaniu jedności z bliźnimi?
Ksiądz Grzegorz Strzelczyk, z właściwą sobie wyrazistością, wskazuje na obszary, w których Duch Święty prowadzi nas nie tylko ku Ojcu, ale też ku sobie nawzajem. Podpowiada również, w jaki sposób polubić, a nawet pokochać „bycie razem” w Kościele. Dzięki jego konkretnym wskazówkom ten, kto szuka możliwości pogłębienia swojej duchowości, odnajdzie wiele inspiracji do wspólnotowego jej przeżywania.
Grzegorz Strzelczyk – prezbiter, doktor teologii, proboszcz parafii św. Maksymiliana Kolbego w Tychach, członek zarządu Fundacji Świętego Józefa KEP, urlopowany adiunkt Wydziału Teologicznego UŚ. Odpowiada za formację do diakonatu stałego w archidiecezji katowickiej. W Wydawnictwie WAM opublikował: Wolność, wiara, Bóg; Kościół. Niełatwa miłość; (Nie)dostępność Boga. Rekolekcje o modlitwie.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3426-6 |
Rozmiar pliku: | 372 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jezus zaczął od zwołania uczniów. Od formowania wspólnoty. Jeśli taki był punkt wyjścia Mistrza, to taka też powinna być droga uczniów. Sprawa naszej relacji z Bogiem, jakkolwiek ze swej istoty bardzo osobista, nie jest czymś, co mamy przeżywać głównie indywidualnie. To stwierdzenia dość oczywiste – w teorii. Czy jednak dostatecznie znajdują one odbicie w naszej „organizacji”, kształtowaniu codziennego przeżywania tej relacji? Czy czasem nie dryfujemy na co dzień w jakiś rodzaj wygodnego ignorowania wymiaru wspólnotowego? W jakąś formę indywidualizmu w tym, co zwykliśmy nazywać „duchowością”? Od tego pytania chcemy wyjść nie tyle w stronę rachunku sumienia, ile pewnego zbioru sugestii dotyczących „miejsc”, w których chrześcijańska duchowość niejako naturalnie otwiera się na wspólnotę. A czasem wręcz się takiej otwartości po prostu domaga.
Niniejsza książka wykorzystuje wątki wypracowane w ramach zajęć z duchowości wspólnotowej będących częścią Katowickiego Studium Wiary i Szkoły Katechetów Parafialnych prowadzonych przez Archidiecezjalne Centrum Formacji Pastoralnej w Katowicach. Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy w tych zajęciach uczestniczyli, przyczyniając się do formułowania wyrażonych niżej intuicji, oraz Wydawnictwu WAM za podjęcie się opracowania materiału, który zdołałem dostarczyć tylko w dość surowej formie.Razem wierzyć
Dlaczego nie osobno
W centrum nauczania o tak zwanym życiu duchowym stawia się zwykle – przynajmniej współcześnie – osobistą relację z Bogiem. Oczywiście, jest do pomyślenia takie podejście: „interesuje mnie tylko ja i mój Bóg”. I gdyby było tak, że człowiek jest stworzony na obraz i podobieństwo jedynego Boga ścisłego monoteizmu, który jest absolutnym samotnikiem, to może nie przeszkadzałoby nam, że człowiek jest wpatrzony w niebo i na boki się za bardzo nie rozgląda. Jednak w optyce wiary w Boga w Trójcy, w którym wielość i jedność są tak samo znaczące, sytuacja poważnie się komplikuje. Jeżeli zostaliśmy bowiem stworzeni na obraz i podobieństwo takiego Boga, to drugi człowiek nie jest tak do końca na zewnątrz naszego życia. Powinien nas interesować, choćby dlatego, że współokreśla to, kim jesteśmy. W chrześcijaństwie zatem zarówno przeżywanie swojej duchowości, jak i chociażby rozumienie sakramentów są specyficzne właśnie ze względu na osobliwy sposób postrzegania Boga (i człowieka w związku z tym).
Przypomnijmy to, co akcentuje także chrystologia, a co najlepiej ujął Sobór Chalcedoński w V wieku: Chrystus jest współistotny Ojcu co do Bóstwa i współistotny nam co do człowieczeństwa. Istnieje zatem daleko idąca analogia pomiędzy tym, jak ściśle są ze sobą złączone Osoby w Bogu, a tym, jak my, ludzie, jesteśmy połączeni. Z jedną zasadniczą różnicą – jesteśmy materialni, w związku z tym stanowimy znacznie wyraźniej osobne jednostki. Rodzi się pytanie: ilu jest ludzi z punktu widzenia definicji chalcedońskiej? Jeżeli Bóg jest jeden (przez współistotność Osób), to ile jest „człowieków”? Też jeden. Zasadniczo istnieje jeden człowiek. Ludzie, wielość to jest drugi aspekt człowieka. W istocie tak, jak wierzymy „w jednego Boga”, tak też powinniśmy wierzyć w jednego człowieka. I ten jeden człowiek jest wieloma ludzkimi osobami.
W konsekwencji również nasze przeżywanie relacji do Boga musi dokonywać się przy jednoczesnym i intensywnym przeżywaniu relacji do bliźniego. Jakakolwiek próba wycofania się z relacji poziomych jest duchowym samobójstwem – zaprzeczaniem tego, jak jesteśmy stworzeni, ukształtowani przez Boga. Nie wolno – i w teorii, i w praktyce – tracić z oczu tego, że jesteśmy „zrobieni” tak, że wręcz do bólu tych innych potrzebujemy. I oni nas potrzebują. Jesteśmy bez nich jakoś „niedokończeni”. Pełnia to jest ów jeden człowiek z ludzi się składający. W związku z tym każda próba budowania indywidualistycznej duchowości – której celem byłoby to, że: „ja się teraz będę dobrze czuł z moim Bogiem i nikt mi nie będzie w tym przeszkadzać” – to jest, delikatnie mówiąc, niekoniecznie chrześcijańskie. A niedelikatnie mówiąc: to z chrześcijaństwem poważnie się rozmija!
Niestety kontekst, w którym żyjemy, kultura, społeczeństwa mają tendencję do indywidualizmu. Mimo że nauki o człowieku podpowiadają, że jesteśmy zwierzętami dramatycznie stadnymi, to kultura, w której żyjemy, jest kulturą w dużej mierze indywidualistyczną, budującą w człowieku przekonanie, że jest sam sobie sterem, żeglarzem, okrętem, że jest samodzielny i samowystarczalny. Tymczasem nigdy nie byliśmy tak mało samowystarczalni, jeśli chodzi na przykład o zaspokajanie podstawowych potrzeb.
Przyjrzyjmy się temu zagadnieniu bliżej: kilkaset lat temu przeciętny chłop na wsi potrafił sam zrobić niemal wszystko, co było mu do życia potrzebne. Nie mając nikogo dookoła, zdołał przeżyć. Napotykał z pewnością różne trudności, ale sam był w stanie zasiać, zebrać, zemleć, upolować, zabić, oprawić, wysuszyć – wszystko to, co było związane z zaspokojeniem elementarnych potrzeb, po prostu umiał zrobić.
Spróbujmy dzisiaj wyobrazić sobie, że musimy przeżyć w gospodarstwie w lesie. Mamy trochę ziarna, trochę zwierząt, kawałek wykarczowanej ziemi. Ale trzeba polować, żeby uzupełnić zasoby, uprawiać, oporządzać… Jakie mielibyśmy szanse na przeżycie – bez podręczników i filmików instruktażowych o tym, jak się konserwuje mięso albo jak się oprawia zwierzę? Bo upolowanego nie da się przecież tak od razu zjeść – ono ma sierść, wnętrzności. Nie wszystko nadaje się do jedzenia…
Rozwój cywilizacyjny sprawił, że żyjemy w gigantycznym paradoksie – potrafimy trwać w przekonaniu o osobistej autonomii i niezależności, podczas gdy prawie we wszystkim od wszystkich zależymy. I to globalnie. Zwróćmy uwagę, że nigdy jeszcze powiązania między ludźmi nie były tak zglobalizowane, a przez to zanonimizowane. Wcześniej zależało się od rodzinnego stada – to znaczy od stosunkowo małej grupy. W związku z tym łatwo było też myśleć plemiennie i wiedzieć, że moim bliźnim jest ten, „co do płota”. Od tego drugiego – „za płotem”, to już mniej zależę. Ale teraz, gdy od czasu do czasu korzystamy z telefonu komórkowego czy z zegarka, to nawet nie zdajemy sobie sprawy, że działają one dzięki temu, że na przykład jacyś chłopcy w kopalni w Afryce pozyskują minerały, z których pochodzi lit niezbędny we współczesnych akumulatorach. Nie wspominam nawet o tym, że większość ludzi w ogóle nie wie, co to jest lit…
Gdybyśmy teraz sprawdzili, gdzie zostały wyprodukowane nasze ubrania, to dowiedzielibyśmy się, że od Bangladeszu – wiemy w ogóle, gdzie to jest? – poprzez Indie i jeszcze inne państwa. A mogłoby się okazać, że wprawdzie w Bangladeszu tę bluzkę uszyli, ale bawełna do jej produkcji pochodzi z Ameryki Południowej, a barwniki z Australii bądź z innej części świata i tak dalej. Nigdy jeszcze ta zależność, która jest w nas istotowa, metafizyczna nie była tak bardzo zrealizowana w codziennej praktyce. A ona ze swej natury jest właśnie uniwersalna: istnieje jeden człowiek, w związku z tym wszyscy są moimi bliźnimi. Wydaje się, że dopiero teraz przez globalizację dochodzimy do kultury, która tak rzeczywiście działa. Możemy nie znać „tych tam” z Bangladeszu, którzy uszyli spodnie i bluzki, w które się ubieramy, ale bez nich bylibyśmy nadzy – także w metaforycznym, głębszym sensie tego słowa.
To, jak nas Trójjedyny Bóg stworzył, domaga się wspólnotowej duchowości, czyli uwzględnienia innych ludzi w naszym przeżywaniu relacji z Bogiem. Których ludzi? – zapytamy. Wszystkich. W różnym stopniu oczywiście, bo niektórych możemy spotkać tylko wirtualnie albo wręcz w wyobrażeniu – tych się, swoją drogą, kocha najłatwiej, rzecz jasna. Im bardziej wirtualna jest miłość, tym jest w ogóle łatwiejsza. Ale właśnie przez globalizację kultury nasze wybory przekładają się na globalizację solidarności i miłości. To znaczy, że naszymi decyzjami, na przykład co do tego, co kupujemy, gdzie kupujemy, na co wydajemy pieniądze i tak dalej, faktycznie możemy okazywać miłość (lub nie) bliźnim na innych kontynentach.
Zatem duchowość chrześcijańska zawsze patrzy tak na prawo, jak i lewo, mimo że głównie spoziera do góry. Nie wolno nam się jednak tylko zwertykalizować. Zawsze musimy wiedzieć, co się dzieje zarówno po naszej prawej, jak i lewej stronie. Jeżeli stracimy innych z oczu, zagubimy się – „my jako my”, zagubię się „ja jako ja”. Wtedy też nasza relacja do góry, do Boga będzie szwankować, bo będziemy niedomagać.
Zresztą, kiedy prawowiernie przeżywamy relację do Boga nawet w jej wymiarze pionowym, to ona też jest zmnożona, bo przecież Bóg jest trójny1. Stajemy zawsze wobec Ojca, obok Syna i w Duchu Świętym. Zwróćmy uwagę zwłaszcza na owo „obok Syna”. Nie możemy inaczej stawać wobec Ojca, jak właśnie „obok” Syna. On nam poprzez wcielenie w ogóle umożliwia stanięcie w tym miejscu. Mamy „śmiały przystęp do ” (Ef 3,12). Ale dlaczego? Dlatego że stoi przy nas Chrystus. Najpierw zostaliśmy zaproszeni przez człowieka. Człowieka, który jest też Bogiem, ale zaproszenie przychodzi do nas przez konkretne, w historii zanurzone człowieczeństwo. W związku z tym nasze doświadczenie duchowe jest wspólnotowe w swej istocie nawet wtedy, gdy sobie tego jasno nie uświadamiamy. Bo to nie jest tylko: „ja i jednoosobowy Bóg”. To jest: „ja i Oni”. A jeśli jeszcze do tego dołożyć świadomość, że w Bogu są już jakoś ci, którzy doszli do pełni zbawienia, to się robi naprawdę duża wspólnota.Spis treści
Wstęp
Razem wierzyć
Dlaczego nie osobno
Nastawienie na „my”
Realizować wspólnotowość
Razem przeżywać sakramenty
Sakramenty
Eucharystia
Chrzest
Bierzmowanie
Sakramenty relacyjne: małżeństwo i święcenia
Sakrament pokuty
Sakrament chorych
SAKRAMENTALIA (I NIE TYLKO) A WSPÓLNOTA
Błogosławieństwo osób i rzeczy
Kult Eucharystii poza mszą świętą
Nabożeństwo słowa Bożego
Nabożeństwa przebłagalne i nabożeństwa zadośćuczynienia
Zakończenie