- promocja
- W empik go
Krótsze ramię trójkąta. Tom 1. Elka - ebook
Krótsze ramię trójkąta. Tom 1. Elka - ebook
Niezwykle głęboka, wielowymiarowa więź z matką to jedna z najcenniejszych rzeczy w życiu Elki. Fakt, że córka mieszka w podtoruńskiej wsi, a matka w angielskim mieście uniwersyteckim, nie stanowi żadnej przeszkody w ich codziennej, ożywionej komunikacji. Kiedy Lena nagle zrywa kontakt z córką, ta czuje się zagubiona i zaniepokojona. Próby dowiedzenia się czegokolwiek na temat matki spełzają na niczym. Angielski partner Leny zachowuje się zagadkowo, Elka postanawia zatem wyjechać do Wielkiej Brytanii, by na miejscu wyjaśnić tę tajemniczą sprawę. Prawda, którą kobieta odkrywa, jest szokująca, a okazuje się dopiero początkiem jej osobistego trzęsienia ziemi…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8293-073-3 |
Rozmiar pliku: | 501 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedy Elka usłyszała przeciągły jęk, drgnęła zaskoczona, ponieważ w pierwszej chwili nie skojarzyła, że wyrwał się z jej własnej piersi. Zaraz jednak uświadomiła sobie, że ten mimowolny dźwięk jest jedyną uczciwą reakcją jej organizmu na to, co się aktualnie działo.
Miała dość. Nadeszła pora, by to przyznać. I tak przez te kilka dni zrobiła więcej niż niejedna osoba na jej miejscu. Uczyniła zadość konwenansom. Szczerze współczuła Justynie i przez ostatni tydzień codziennie jej to okazywała: pocieszała, przytulała, ocierała łzy, karmiła i parzyła ulubioną herbatę.
Dziś już jej się nie chciało ani przytulać, ani pocieszać. Wzbierał w niej bunt przeciwko łzom, złorzeczeniom i niekończącym się pytaniom, na które nigdy nie znajdowała dobrej odpowiedzi. Miała ochotę na kojącą chwilę samotności. Na ciszę, w której najlepiej się pracowało. Na koc i kubek gorącej herbaty z cytryną, które niezawodnie rozgrzewały w takie ponure dni jak dziś.
Patrząc na pogodę za oknem i słupek rtęci na termometrze, trudno było uwierzyć, że to styczeń. Lejący się z nieba deszcz zamienił podwórko w błotniste grzęzawisko. W jednej z kałuż utknął niebieski kartonik po zimnych ogniach, który jakoś wymknął się z kubła przy garażu. Stojące na skraju lasu modrzewie smętnie zwieszały ociekające gałęzie. Na najbliższej sośnie skrzeczała ponuro wrona.
Babcia zwykła mawiać, że w taką pogodę człowiek nie ma sumienia wyrzucić na dwór nawet psa, a ona podzielała tę opinię, o czym dobitnie świadczył rozciągnięty pod stołem owczarek podhalański. Pies miał na imię Klops, choć w niczym nie przypominał pulpeta, raczej kudłaty dywanik. To Patryk, jej syn, uparł się na Klopsa, gdy rok temu zdecydowali się przygarnąć psa ze schroniska. Z uwagi na znaczne rozmiary, które zwierzak miał osiągnąć, założyli, że zamieszka na podwórku. Dominik zbudował mu wspaniałą budę, z taką samą czerwoną dachówką, jaką pokryty był dach ich domu. Przez kilka dni Patryk ofiarnie właził do budy razem z Klopsem i pokazywał mu, jak tam fajnie, ale szybko się okazało, że pies nie został stworzony do warunków polowych. Wkrótce zyskał ksywę Księciunio, a zamiast niego do budy wprowadził się kot.
Zbliżyła czoło do zimnej szyby, próbując wypatrzeć Bonifacego, bo tak miał na imię ich dyżurny myszołap, ale nigdzie nie było go widać. Zapewne spał samotnie w swojej ciepłej budzie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jaki z niego szczęściarz.
– Jak on tak… mógł?! Jak mógł?! – wybełkotała Justyna płaczliwie, trzymając się za głowę.
Elka nie miała zamiaru odpowiadać. Przemaglowały już ten temat wzdłuż i wszerz.
– Zrobić ci świeżej herbaty? – spytała zrezygnowanym tonem.
– A nie masz wódki? – Justyna powiodła po kuchni rozgorączkowanym spojrzeniem.
Jej białka zaczerwieniły się od płaczu, powieki opuchły, a na policzkach malowały się ciemne pręgi rozmazanego makijażu. Żeby dopełnić obrazu zniszczenia, szybkim ruchem dłoni roztarła smarki spod nosa.
– Chcesz wódki? – Elka zdziwiła się, machinalnie podając tamtej chusteczkę. To było coś nowego. Do tej pory rozpacz koleżanki wydawała się zadziwiająco trzeźwa. – Przecież przyjechałaś samochodem…
– To co? – Wzruszyła ramionami. – Mam to w dupie.
– Ale nie mam czym odwieźć cię do domu! Dominik pojechał dziś do pracy moim samochodem, bo jego popsuty.
– To poczekam na niego. Odwiezie mnie po robocie.
Elka zgrzytnęła zębami. Bezczelna prostolinijność Justyny działała jej na nerwy.
Odruchowo rzuciła okiem na ścienny kalendarz, gdzie pod dzisiejszą datą widniał zapisek o meczu koszykówki, na który wieczorem wybierali się do Torunia całą rodziną. Pomimo wzbierającej irytacji, przyzwoitość nie pozwalała jej wyrzucić z domu rozpaczającej koleżanki, która przecież mogła ulec mrocznej pokusie i powiesić się na najbliższej gałęzi. Drzew dookoła nie brakowało, tym bardziej że ich tylne podwórko graniczyło z lasem.
– Dobra, coś się wymyśli – oświadczyła ofiarnie, w duchu przysięgając sobie, że ostatni raz dała się wkręcić w taką sytuację.
Ostatecznie z tą kobietą nie łączyła ją żadna zażyłość. Po prostu pech chciał, że upiorna scena między Justyną a jej mężem wydarzyła się w jej domu podczas sylwestrowego przyjęcia. Tuż po północy cholerny Piotr obwieścił małżonce, że już tak dłużej nie potrafi i odchodzi do swojej kochanki. Ból wyryty na jego twarzy wydawał się całkiem autentyczny, tym niemniej kiedy Justyna po jego komunikacie dostała spazmów, on zwyczajnie dał nogę.
Elka wyciągnęła z barku butelkę wódki, postawiła ją wraz z kieliszkiem, szklanką i napoczętym kartonem soku pomarańczowego na stoliku w salonie, a następnie posadziła Justynę na fotelu naprzeciwko telewizora.
– Skoro masz ochotę zalewać smutki pod moim dachem, to proszę bardzo – rzekła, szukając wzrokiem pilota. Po chwili wyłowiła go z mosiężnej osłony na donicę z draceną. Jej córka miała niesamowity dar do pozostawiania rzeczy w przedziwnych miejscach. Zdradzała ten upierdliwy talent od dziecka, a odkąd stała się nastolatką, jej rozkojarzenie jeszcze się pogłębiło. – Wybacz, ale ja muszę trochę popracować. Może pooglądaj sobie w tym czasie jakiś film…? Zrobić kanapki czy wystarczą ci krakersy?
– Nie chcę filmu – odparła gderliwie Justyna, wychylając pierwszy kieliszek i pomijając temat kanapki. Nawet się nie skrzywiła.
– A co chcesz?
– Włącz mi jakiś gówniany program z gatunku „historie prawdziwe”. Przyjemnie będzie się przekonać, że nie tylko ja mam popierdolone życie.
Zaspokoiwszy potrzeby koleżanki, Elka z ulgą wycofała się z salonu. Zaparzyła sobie kawę, a potem wspięła się po schodach do maleńkiego pokoju na poddaszu, który szumnie nazywała gabinetem. Tak naprawdę mieściło się tam bardzo niewiele: nieduże drewniane biurko, na którym stał laptop, lampka i drukarka, przy nim zaś stało staroświeckie krzesło. Umiejscowiła biurko tak, aby znajdowało się dokładnie przy kwadratowym oknie, przez które widać było zwartą burozieloną ścianę lasu. Resztę wystroju stanowiły półki z grubych desek, które zbudował dla niej Dominik. W tym domu nigdy nie było dość miejsca na wszystkie książki. Część z nich przejęła po mamie, kiedy ta wyjechała za granicę, a resztę zgromadziła sama. Kupowała książki nałogowo i po przeczytaniu nie umiała się z nimi rozstać. Kolekcję uzupełniały przeróżne słowniki.
Kończyła tłumaczyć trzeci wyrok rozwodowy z sześciu, które miały być gotowe na następny dzień, mimowolnie zastanawiając się nad bardzo niską kwotą alimentów na dzieci, kiedy na blacie biurka zawibrował telefon.
– Cześć, aniele! – przywitał ją ciepło Dominik. Zawsze do niej dzwonił podczas przerwy. – Co robisz?
Wciąż uwielbiała brzmienie głosu męża. W chwilach takich jak ta, gdy nikt ich nie słyszał, głos ten poruszał jej najczulsze struny. Była dumna z tego, że po tylu latach w ich związku wciąż była intymność. Coś, co należało wyłącznie do nich, tak jak łóżko w sypialni.
– Hm… Obawiam się, że jeśli jestem aniołem, to tylko upadłym… Takim, wiesz, zwodniczym. Niby z wierzchu fajnym, a jednak z wrednym charakterem.
– Ależ kobieto, ty masz wspaniały charakter! Przynajmniej zazwyczaj. Wredność cechuje cię tylko wtedy, gdy na obiad dajesz Patrykowi tyle samo mięsa, co mnie.
– Och, już przestań! Przecież on rośnie, trenuje i potrzeba mu… – urwała, zdając sobie sprawę, że Dominik tylko się z nią droczy. Pomyślała o Justynie i na wszelki wypadek ściszyła głos. – Nie uwierzysz, kto znów się tutaj przywlókł!
– Jeśli znów podrywał cię kurier z DHL-u…
– E tam, kurier! – żachnęła się. – Justyna!
– Czajka? Znowu?! Czy ona naprawdę nie ma nikogo bliższego do wypłakiwania się?
– Widocznie nie ma. Przyszła do mnie napić się wódki… Ja w ogóle nie wiem, dlaczego to na mnie spadła rola jej powiernicy! Przecież to twoja koleżanka, nie moja.
– Koleżanka z pracy – uściślił ponuro. Justyna Czajkowska nigdy nie należała do jego ulubionych współpracownic, a ostatnio jej notowania jeszcze spadły. – Nie martw się, od poniedziałku już ma być w robocie. W końcu da ci spokój. Chyba diabeł mnie wtedy podkusił, gdy ich zaprosiłem na sylwestra…
Dominik znał Piotra jeszcze ze szkoły. Nie pielęgnowali szczególnie wzajemnych kontaktów, chociaż zawsze rozmawiali, gdy wpadali na siebie na mieście. Kiedy kilka miesięcy temu okazało się, że Piotr jest mężem jego koleżanki z pracy, parę razy wyskoczyli wspólnie na piwo. Nawet Elka dała się raz namówić, chociaż zazwyczaj unikała takich miejsc jak ognia. Właśnie podczas tego nieszczęsnego wypadu zaprosili małżonków do siebie, chociaż już wtedy wydawało im się, że tamci nie są w najlepszych relacjach. Nie kłócili się wprawdzie, nie skakali sobie do gardeł, ale też w ogóle się nie dotykali. Dla Elki i Dominika Walewskich, którzy pomimo siedemnastu lat małżeństwa wciąż fizycznie lgnęli do siebie, była to zdecydowanie oznaka napiętych lub zbyt rozluźnionych stosunków.
– Właśnie dlatego nie cierpię chodzić do pubów! – przypomniała z pretensją. – Człowiek wypije za dużo i nieszczęście gotowe. Tak czy owak, Justyna siedzi teraz w naszym salonie, ogląda telewizję i pije wódkę.
– Sama?
– No sama! – burknęła, zła, że musi się tłumaczyć. Myśl, że pozostawiła zrozpaczoną kobietę samą sobie, co jakiś czas nieprzyjemnie kłuła jej sumienie. – Przecież ja nie mogę się napić do towarzystwa, bo mam robotę. Jeszcze dziś muszę podrzucić tłumaczenia Agnieszce. A poza tym… – tu znów ściszyła głos – Justyna już mi strasznie działa na nerwy… Musiałam na chwilę od niej uciec. No. Mówiłam ci, że żaden ze mnie anioł.
Była już w połowie tłumaczenia ostatniego dokumentu, kiedy coś ją tknęło. Zerwała się z krzesła jak oparzona, popędziła w dół po wąskich schodach i wpadła do salonu. Na stoliku stała do połowy opróżniona butelka wódki, telewizor wciąż nadawał, ale nieproszonego gościa tam nie było.
Wybiegła na korytarz i zauważyła, że drzwi do łazienki są otwarte. Z głębi dobiegał urywany szloch.
Justyna siedziała na podłodze i w akcie rozpaczy cięła swój nadgarstek maszynką do golenia. Widok ten był tak surrealistyczny, że w pierwszej chwili Elka stanęła w progu jak wryta, jednak momentalnie się ocknęła. Dopadła koleżanki, wyrwała jej z ręki golarkę i ze wstrętem cisnęła ją do wanny. Maszynka ześlizgnęła się po gładkiej emaliowanej krawędzi, znacząc ją cieniutką czerwoną kreską.
– Coś ty zrobiła? – spytała ze zgrozą, delikatnie oczyszczając wacikiem zakrwawione przedramię. – Niemądra dziewczyno, co ci strzeliło do głowy…?
Całe szczęście Justyna nie zdążyła poważnie się zranić. Może nawet nie było to jej zamiarem. Wyglądało to tak, jakby zwyczajnie zacięła się w kilku miejscach przy goleniu. Szok jednak był tak duży, że Elka, opatrując skaleczenia, zaczęła mimowolnie szlochać. Ręce drżały jej tak bardzo, że z trudem odcinała kawałki plastra. Bandaż pewnie nadałby się bardziej, ale w apteczce znalazła tylko elastyczną opaskę nie pierwszej świeżości. Zapewne Patryk cisnął ją tam niefrasobliwie po treningu.
– Przepraszam – wymamrotała Czajka, opierając się plecami o wannę. Jej twarz przybrała niezdrowy, szarawy kolor. – Przepraszam, że… że siedzę ci na głowie. Za… zaraz sobie pójdę.
Tymczasem udała się na czworakach w stronę sedesu. Jakoś zdołała na nim usiąść, po czym niezgrabnie opuściła spodnie i zaczęła sikać.
– Ty naprawdę chciałaś podciąć sobie żyły? – Elka patrzyła na nią z niedowierzaniem. Szok już minął. Teraz ogarniała ją złość. – Czemu to niby miało służyć?
Justyna pokręciła głową, groteskowo wykrzywiając wargi. Znów się rozpłakała i przez dłuższą chwilę nie mogła wydobyć z siebie żadnego sensownego słowa.
– Nie chciałam się zabić, no coś ty! – wykrztusiła bełkotliwie, gdy się trochę uspokoiła.
– To po co ta żałosna scena? Co ci odwaliło?
Justyna odwróciła się, ledwie utrzymując równowagę na sedesie, urwała kawałek papieru toaletowego i wytarła bulgoczący nos. Chwilę to trwało, ale kiedy potem podniosła oczy na swoją towarzyszkę, spojrzenie miała przytomniejsze.
– Odwaliło mi – przyznała zaczepnie. – Tobie nigdy nie odwala?
Elka wzruszyła ramionami. Była przekonana, że nawet jeśli, to na pewno nie w tak kiepskim stylu. Zachowała to jednak dla siebie.
– Nie wiem, po co się pocięłam – ciągnęła tamta. – To był jakiś idiotyczny impuls. Ale na pewno nie chciałam się zabić! – Justyna nachyliła się ku niej, wytrzeszczając przekrwione oczy. – Rozumiesz?! Przecież wiedziałam, że w każdej chwili możesz przyjść. Nie jestem idiotką!
Elka pokręciła głową z irytacją, po czym pozbierała z podłogi resztki opatrunków.
– Lepiej wciągnij portki i wyłaź już z tego kibla – rzuciła oschle, opuszczając łazienkę. Po chwili jednak zawróciła i dodała w progu: – Zaraz Patryk wraca ze szkoły. Jeszcze tego brakuje, żeby cię zobaczył w tym stanie.
Jej ton zabrzmiał dość pogardliwie, ale wcale się tym nie przejęła. Właśnie taki miał być. Justyna balansowała na granicy kilku stanów emocjonalnych, a każdemu z nich było zbyt blisko do wybuchu histerii. Elka już nie zamierzała obchodzić się z tą kobietą jak z jajkiem. Ostatecznie była tylko obcą babą, którą złośliwy los przywiódł do jej domu. Jeśli w akcie desperacji zamierzała robić sobie wzorki na skórze maszynką do golenia nóg, to jej sprawa.
Kiedy wpadła do kuchni, Klops uniósł kontrolnie głowę, ale już w następnej sekundzie powrócił do swojej drzemki.
Ze złością zabrała się za czyszczenie przypalonego garnka. Już prawie udało jej się przywrócić go do przyzwoitego stanu, kiedy do kuchni weszła Justyna.
– Strasznie mnie rozbolała głowa – powiedziała żałośnie. – Czy byłabyś tak uprzejma, by pozwolić mi przespać się chwilę na kanapie?
Elka bardzo dokładnie opłukała garnek, odstawiła go na suszarkę, a potem przesadnie powoli odwróciła się w stronę koleżanki.
– Czy byłabym tak uprzejma…? – powtórzyła drwiąco, patrząc uważnie na intruza w kuchni. Od powstrzymywanego płaczu Justynie drżał podbródek, a dłonie splotła przed sobą tak mocno, aż poczerwieniały jej palce. Elka poczuła się głupio. Aby pokryć wyrzuty sumienia, nalała do szklanki zimnej wody prosto z kranu, wycisnęła z opakowania dwa paracetamole i podała tamtej. – Oczywiście, że możesz się przespać, ale lepiej połóż się na górze. Wiesz, dzieciaki niedługo wrócą ze szkoły i będą hałasować… Nie odpoczniesz.
***
Trzymając w ręku ciężki wok z parującymi warzywami, wyjrzała przez okno, tylko po to, aby się upewnić, że warkot silnika dobiegający z podwórka oznacza, iż to Dominik wrócił do domu. Zawsze ją radowało, gdy pojawiał się w progu właśnie wtedy, gdy była gotowa nakładać posiłek na talerze.
Jej mąż był wysokim, potężnie zbudowanym mężczyzną. Wydawało się, że mięśnie na jego ramionach zaraz rozsadzą oliwkowe rękawy munduru.
– Cześć, aniele! – huknął radośnie, po czym podszedł do niej po całusa. Zmarszczyła nos. – Tak, wiem, że „anioł” już ci się nie wydaje adekwatny, ale jeszcze nie wymyśliłem nic innego.
– I zapewne szybko nie wymyślisz… – mruknęła Małgośka zgryźliwie, zasiadając przy stole z telefonem w dłoni. – Współcześni faceci nie grzeszą kreatywnością.
– Ooo, czyżby twój chłopak znów ci podpadł? Jak mu tam było? Albercik? Alojzik? – Dominik spojrzał na córkę z czułym rozbawieniem.
Chętnie przytuliłby ją jak za starych, dobrych czasów, ale aktualnie Małgośka stroniła od wszystkich objawów czułości ze strony rodziców. Wydawało się natomiast, że nie miała takich oporów wobec swojego chłopaka. Dominik przyłapał ich kilka dni temu na zbyt ciasnym, jak na jego ojcowski gust, uścisku. W zamian wytarmosił więc kudłaty łeb Klopsa, który w porze posiłków był integralnie połączony ze stołem niczym jego piąta noga.
– Armin – burknęła dziewczyna, gniewnie rozkładając sztućce.
– Armin! – Dominik demonstracyjnie uderzył się w czoło. – Już teraz nie zapomnę, obiecuję. Pójdę się przebrać – rzucił w stronę Elki i już miał wychodzić z kuchni, kiedy coś mu się przypomniało i zawrócił. – A nasza… rozpaczająca koleżanka gdzie?
Wskazała łyżką na sufit.
– Na górze? – domyślił się, rozpinając koszulę. – Czyli się ululała… Dużo wypiła?
Zawsze ją bawiło, jak bardzo faceci są łasi na wszystkie plotki. Dominik oczekiwał odpowiedzi z wyraźnym błyskiem w oku i krzywym uśmieszkiem. Wymownie wskazała oczami w stronę Patryka, który, zwabiony zapachami, właśnie pojawił się w kuchni. Nie chciała wprowadzać dzieciaków w szczegóły sytuacji Justyny, chociaż była pewna, że te i tak wiedziały więcej, niż powinny.
– Pogadamy potem – powiedziała ściszonym głosem. – W tej chwili powiem ci tylko tyle, że będziecie musieli pojechać na mecz beze mnie i jeszcze po drodze podrzucić tłumaczenia Agnieszce. – Skrzywiła się wymownie. – No, wiem… Mnie to też nie na rękę. Ale nie macie wyjścia, bo ja rano na pewno się nie wyrobię. Muszę zabrać Patryka do lekarza sportowego, inaczej trener nie pozwoli mu jechać na turniej i dopiero będzie dramat.
***