- nowość
- W empik go
Krwawe Święta - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Krwawe Święta - ebook
Rodzienstwo Jeff i Jane Brown wraz z przyjaciółmi pragną spędzić święta Bożego Narodzenia w spokoju i harmonii. Jednak ktoś próbuje to zakłócić, a śledztwo Jeffa może zakończyć się w nieoczekiwany sposób. Nawet rok po wydarzeniach…
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8384-834-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prolog
Była zima.
Grupa znajomych postanowiła się zabawić w Święta Bożego Narodzenia.
Jeff Brown- Chłopak o bladej cerze, zielonych oczach, włosach brązowych ułożonych na styl lat siedemdziesiątych i mądrym spojrzeniu. Był w wieku siedemnastu lat.
Jane Brown- Piętnastoletnia dziewczyna o złotych włosach, różanej cerze, niebieskich a wręcz błękitnych oczach mówiących o zamiłowaniu do przygód.
Tommy Ritengard- Chłopak w wieku Jeffa o krótkich ciemnych włosach i Afrykańskiej karnacji, Zielonych oczach i okularach.
Billy Norfried- Wiek osiemnaście lat. Chłopak o japońskiej skórze, Amerykańskim wzroku i srebrnych oczach. Próbujący od kilku miesięcy umówić się z Jane lecz bez skutku.
Anny Norman- Dziewczyna Jeffa w tym samym wieku co on. O czarnych rozpuszczonych włosach, barwnym uśmiechu i jaskrawo żółtych oczach.
Oraz ktoś kto zna ten teren zbyt dobrze…
Wszyscy mieli spotkać się przy wyciągu górskim prowadzącym do chatki rodziców Jeffa i Jane.Rozdział 1- Spotkanie
Był zimowy dzień.
Jane i Jeff wyszli z autobusu na mróz.
Śnieg lekko sypał na biały przystanek i drogę główną.
Zima w tym roku była na tyle surowa, że okolica w której się znajdowali pokryta czystym puchem wyglądała jak ze snów.
— To kolejne tego typu święta- Zauważył Jeff.
— Racja. W zeszłym roku było cudownie. Co prawda śnieg padał swobodniej- Powiedziała Jane- Wszystko się zmienia. Wiosna, lato i zima… Po prostu pięknie.
— Wiesz, że jesteśmy tu co roku od trzech lat? — Dopytał Jeff.
— Tak. Wiem. Jednak mam pewne myśli. Nie chcę abyś się mną martwił. Zostawię je dla siebie.
— Jak chcesz siostrzyczko- Oznajmił Jeff uśmiechając się.
Ruszyli wąską i mocno zasypaną dróżką na parking.
Okolica miała w sobie mnóstwo drzew iglastych, krzewów i wyschniętych gałęzi.
Droga, którą szli była biała i widniały na mniej ślady kozaków jednej osoby.
Po lewej stronie jakieś pięćset metrów od przystanku mieścił się parking wielki na dwadzieścia samochodów.
Jane przystanęła i rozejrzała się.
— Ale pięknie… — Powiedziała Jane zamykając oczy.
— To dopiero początek pięciu dni- Oznajmił Jeff i założył rękawiczki.
Powoli dochodziła godzina dziesiąta.
Ruszyli w leśną wąską ścieżkę prowadzącą prosto do bramy.
Po obydwu jej stronach stały drewniane barierki wysokości pół metra i lampy staromodnego stylu.
Minęli zakręt a potem drugi. Stanęli przed murem wysokim na pięć metrów z kamienia.
Jeff podszedł do zamkniętej bramy i potrząsnął nią.
Ta ani drgnęła.
— Zamknięte- powiedział Jeff i podszedł do Jane.
— Może jest jakieś inne wejście- Rzekła w zastanowieniu i podeszła bliżej bramy.
— To nie ma sensu- Jeff zaczął rezygnować.
— Ma- Zaprzeczyła Jane i spojrzała surowo na brata- Tylko musisz uwierzyć.
— Dobrze. Wierzę, że tam wejdziemy.
Jane już się nie odezwała.
Podobnie zrobił Jeff.
Teraz w ciszy stali i szukali wzrokiem jakiegoś innego wejścia.
W pewnej chwili odeszła do nich Anny.
— Cześć- Powiedziała i tym samym przestraszyła Jane.
— Witaj- Odpowiedział Jeff i dodał odwracając się w jej kierunku- Brama zamknięta Annie.
— Annie?! — Zdziwiła się Jane.
— No ja… Coś dziwnego?
— Nie- Odrzekła ponownie i ucichła.
— Zamknięta? Hm… A kluczami próbowałeś?
— Nie. Nawet nie wiem gdzie… Jane? — Jeff zrobił się poważny.
— Tak?
— Masz klucze? Wzięłaś je?
— Tak- Jane nie miała teraz ochoty rozmawiać. Jej uwagę przykuły ślady stóp idące do muru, a następnie leśną ścieżką.
— Jane?! — Jeff nie lubił spowolnionych ruchów.
— Jeff. Zobacz to- Jena pokazała na ślady.
— Co to?! Ktoś tu był?… Ale… Nikt nie ma kluczy zaś rodzice zwykle nie sprawdzają… Ale idą w jedną stronę…
Jeff przez chwilę pomyślał o biednych. Następnie zszokowany poprosił aby Jane jednak otworzyła tą bramę.
Podeszła, wyciągnęła klucze i zaczęła ją otwierać. Jednak brama nie drgnęła. Klucz nawet nie ruszył.
— Jeff? — Spytała zasmucona.
— Nawet mi nie mów, że nie dasz rady.
— Bo… Zamknięte lub zamarznięte. Nie ruszy.
— Jeff? — Spytała Annie- Jest jakaś inna droga?
— Nie słonko, nie ma- Jeff był niemalże pewny.
— Na pewno?… — Dopytała Jane.
— Na bank.
— A pamiętasz tą bramę od strony gór?
— Przepaść? Pomyślmy… Kto normalny by szedł tamtą dróżką?
Jane nie odpowiedziała i oddając klucze od bramy Jeffowi poszła między drzewami do kolejnego muru.
Teraz Jeff został razem z Annie.
— To co robimy? — Spytała Annie patrząc na Jeffa.
— Nic. Poczekamy tu na resztę.
— Tu?! Chyba oszalałeś! Nie będę czekała na mrozie! Wal się!
— Annie… Przecież wiesz, że nie ryzykuję.
— Tak. Zwłaszcza jeśli chodzi o zabawę nożykami.
— To moja pasja.
— Pamiętasz Robbiego? Co mu zrobiłeś? Pamiętasz?!
— To był wypadek Annie. Pokazywałem mu tylko… A on…
— Tak. Akurat! Nie przesadzaj Jeff!
— Ja tylko mówię jak…
— Było?
— Tak- Potwierdził Jeff.
— Chłopak o mało co nie trafił do szpitala. Ty sobie nie zdajesz sprawy, że po tej akcji miał traumę i uraz do ostrych przedmiotów. Jeff. Czy Ty wreszcie staniesz się mądrzejszy?
— Skoro tak stawiasz sprawę to co robimy? — Jeff spojrzał surowo na Annie.
— Nie wiem. Wymyślanie różnych rzeczy zawsze było Twoją sprawą.
— I mottem?
— I mottem- Potwierdziła Annie.
Teraz przytulili się i Jeff spojrzał na ślady.
— Krew- Oznajmił nagle.
— Co?
— Krew. Ta osoba krwawiła. Idź za Jane. To w lewo i przy murze znowu w lewo po czym w prawo i dotrzesz do takiego starego wejścia. Tam masz obok jaskinię. Wejdź do niej. Prowadzi do bramy z drewna. Powinnaś dotrzeć szybciej od mojej siostry.
— Jasne. A ty?
— Ja przejdę przez ten mur. Zobaczymy się na wyciągu.
— Dobrze.
Annie ruszyła we wskazanym kierunku.
Jeff zaczął powoli wspinać się do góry.
Ostrożnie wszedł na mur i zeskoczył zostawiając ślad dłoni i odcisk buta. Podszedł bliżej kropel krwi.
Przyglądając się im Jeff zobaczył podobieństwa.
Krople miały czysty, przejrzysty i obfity czerwony kolor. Mieniły się jeszcze sypiącym i szybko topniejącym śniegiem. Ich rozłożenie rodziło niepokój- krew miała wielką plamę, a potem co półmetrowe mniejsze lecz nadal widoczne kółka.
Jeffa zaskoczył fakt, że mimo mrozu i zimnego wiatru była świeża. Według niego miała raptem kilka minut.
Obserwując dalej chłopak wyostrzył wzrok i wbił go w dużą plamę krwi gdzie ledwo już widoczny był kształt noża.
Ślad wyglądał jakby narzędziem zbrodni miał być tasak zakończony ostrym ostrzem.
— O Szlak! — Zaklął Jeff gdy zrozumiał, że nie są sami na posiadłości.
Wtedy odwrócił się ku bramie.
Przyspawana!
To jeszcze nie przerosło Jeffa, który nawet nie miał planu na dalsze rozwiązanie sprawy.
Wtedy z daleka wypatrzył jak Bill idzie w jego kierunku.
Nagle zatrzymał się i zaczął gapić za Jeffa wymachując rękoma.
Ten odwrócił się.
Nie zauważył nic podejrzanego.
Jeff krzyknął z całych sił:
— Nie ma przejścia! Spawane!
— Co?!
— Brama spawana!
Bill zrozumiał przekaz i zaczął wdrapywać się na mur.
Zeskoczył.
— Hej Jeff- Powiedział swoim oślizgłym tonem- Co u Was?
— Brama zaspawana- Odrzekł Jeff i pokazał na ślady krwi- ktoś tu jest.
— Wydaje Ci się- Odrzekł niepewnie Bill- Jesteśmy tylko my.
— Właśnie. Obyś miał rację- Jeff spojrzał na Billa.
— Co Właśnie? Ach… Jak bym śmiał. Jak Twoja siostra Jeff?
— Nie Twoja sprawa Bill- Jeff brzmiał obojętnie.
— To raczej nie w Twoim stylu. Zawsze jej bronisz.
— Dziś nie muszę. Mamy trzy dni. Staraj się o nią jak chcesz.
— Co?! Ale?… Ty!… To żarty?! — Bill nie dowierzał.
— Nie. Są święta. Pogódźmy się wreszcie raz a dobrze.
— Myślisz, że jestem na tyle zdesperowany, że chcę Twojej pomocy?
— Na takiego wyglądasz- Odparł Jeff z uśmiechem na twarzy.
— Masz rację. Nie wiem tylko…
— Moja siostra nie jest odpowiednia dla Ciebie. Powtórzę to Tobie po raz kolejny, ale jak się uparłeś… No cóż. Nie mam wyjścia. Racja?
— Jeff. Chyba możemy się pogodzić- Odrzekł po chwilach zastanowienia Bill.
— Powiedz to mojej siostrze- Jeff zaczął się śmiać.
Powoli śnieg przestawał padać.
— Co Ciebie tak cieszy Jeff?
— Nic ważnego. Tak sobie pomyślałem o reakcji mojej siostry na nową wieść.
— Zgody?
— Aha- Jeff zamilkł.
Bill ruszył przed siebie w kierunku wyciągu.
Jeff został jeszcze chwilę i patrzył przez kilka sekund na ślady krwi po czym ruszył zasypaną ścieżynką między jodłami i sosnami.
Droga była śliska i każdy ruch oznaczał wywalenie się.
Jeff szedł zatem powoli.
Po jednej stronie miał drzewa powyżej sześciu metrów, a po drugiej krzewy i lampy.
Idąc wolno widział jak zbliża się do chatki oddalonej od punktu docelowego o zakręt w prawo i w lewo.
Jeff obojętnie przeszedł obok starej, zamkniętej i ciemnej chatki. Nie widział w niej nic podejrzanego.
Skręcił w prawo.
Teraz po swojej lewej stronie miał barierkę z zardzewiałego metalu lekko opadniętą w stronę przepaści.
W dół było siedem metrów, a porośnięte drzewami zapadlisko nie mówiło nic o zagrożeniu jakie się rządzi tą drogą.
Jeff szedł w górę powoli.
W końcu dotarł do schodów skręcających w prawo i zatrzymujących się na zakręcie między zwykłą leśną dróżką a kolejnymi małymi lecz długimi schodami.
Skręcił w lewo na schody.
Tak obok przepaści przeszedł pięćdziesiąt metrów i przed nim zaczęła się wyłaniać budka z przyczepionymi linami wyciągowymi.
Jeff podszedł bliżej i wyciągnął klucze.
Na miejscu był już uśmiechnięty Bill, zdziwiona Jane oraz zatroskana Annie.
— Cześć. Serio? — Spytała Jane kiedy Jeff tylko podszedł pod drzwi i zaczął grzebać przy zamku.
— Co serio? — Jeff udawał, że nic nie wie.
— Wy naprawdę się pogodziliście?!
— A czemu nasz odwieczny spór miał służyć? Są święta Jane. Wyluzuj.
Jane nie wyglądała na szczęśliwą.
— Nie wierzę- Oznajmiła i popatrzyła na Billa.
— No co?! — Bill uśmiechnął się szerzej.
— Nic- Odparła Jane i weszła do środka.
Bill poszedł za nią.
Tylko Jeff i Annie zostali.
Jeff przymknął drzwi.
— To jak? — Spytał.
— Masz jakiś plan? Czyja to krew?
— Omińmy ten temat. Proszę. Nie mam ochoty o tym mówić- Jeff nie chciał jej niepokoić.
— Coś knujesz- Annie uśmiechnęła się.
— Może… Zresztą mamy święta. To czas radości a nie zagadek. Mam rację słońce?
— Jak słoneczko koteczku- Jane przytuliła się do Jeffa.
— To wszyscy na miejscu? — Dopytał Jeff otwierając ponownie drzwi od wyciągu.
— Jeszcze Tommy.
— Nie przybył? — Jeff był tym zaskoczony- Zawsze przychodził przed nami. Coś go powstrzymało. Idę sprawdzić. Trzymaj klucze. Zaraz wracam- Oznajmił Jeff i oddał swoje klucze Annie.
— Jeff.
— Tak?
— Wróć szybko. Proszę. Będę się martwić.
— Postaram się. Mamy czas do wieczora.
— Aby?…
— Dotrzeć i się oporządzić- Dodał Jeff i zaczął wracać tą samą drogą.
Przeszedł przez schody i przystanął przy chatce w której paliło się ledwo zauważalne za dnia światło.
Śnieg przestał padać lecz zaczęła robić się mgła śnieżna podobna do śnieżycy, ale bez opadów.
Z daleka Jeff wypatrzył jakąś osobę.
Miała na sobie plecak i w ręku trzymała książkę.
Im była coraz bliżej tym Jeff bardziej skupiał na niej uwagę.
Światło w chatce zgasło i ponownie nastała ciemność. Jednak ktoś obserwował przez chwilę zachowanie Jeffa.
Twarz zniknęła z chwilą gdy Jeff Brown miał pewność, że nadchodzi Tommy.
A było to jakieś dwadzieścia metrów od niego.
— Cześć! — Krzyknął Jeff.
Tomy popatrzył na niego.
— Hej Jeff- Odrzekł spokojnie Tommy.
— Jak podróż? — Spytał śmiało Jeff.
— Miałem problemy techniczne i ta brama… Kto zostawił ją otwartą?
— Otwarta?!
— A to nie Wy?
— Raczej powiedziałbym, że stała spawana.
— Na pewno? Bo racze to nieodpowiednie słowo jeśli masz na myśli coś co miało miejsce.
— A krew? — Jeff spytał o mały szczegół.
— Tylko biała droga i ślady butów. Czemu pytasz?
— Ech… To nie jest odpowiedni moment abym o tym wspominał. Najpierw sprawdzę czy nic nam nie grozi.
Na re słowa ktoś znowu zaczął ich obserwować.
— Idźmy Jeff do reszty. Wszyscy są?
— Brakowało tylko Ciebie- Oznajmił nie wesoło Jeff i zamknął oczy- Wiesz, że są święta. Racja?
— No tak. Co roku się tu spotykamy.
— To zdziwisz się lub nie.
— Bill coś zrobił? — Zaatakował Tommy- Wiedziałem! Nie można mu ufać.
— Nie. Nie o to chodzi. Między nami jest zgoda.
— Przystałeś na jego propozycję? — Zdziwił się Tommy lecz strzelił niewinny uśmiech.
— Tak. Mam nadzieję, że nie pożałuję.
— Też tak myślę. Bill to niezły gigant. Dalej podrywa Twoją siostrę Jane?
— A jak by inaczej. Nie wiem co myśleć.
— Współpraca?
— Z nim? — Jeff brzmiał poważnie. Ruszyli w kierunku schodów.
— Nie. Ze mną- Tommy puścił kłamstwo.
— Tak. Masz jakieś informacje sprzed miesiąca?
— Tylko tyle, że Bill coś kombinuje. Nie wiem co.
— A coś na temat posiadłości?
— Nic. Chociaż niebezpieczny psychopata krąży w okolicach- Tommy zaśmiał się na słowo „psychopata”.
— Serio? Żartujesz? Ja pytam poważnie.
— A nie jestem Bardzo poważny? — Tommy przeciągnął „a” oraz „o” w słowie „bardzo” tak, że brzmiało ironicznie.
— Przestań. Proszę, przestań. Nie mam ochoty na takie kawały, a Ty brzmisz jakbyś kpił z moich podejrzeń.
— Tylko wiesz że…
— Co? Moje podejrzenia nigdy nie trafiały w prawdę?
— Nie powiedziałem tego- Skręcali w lewo.
— To co masz na myśli? — Jeff zaciekawił się.
— Nic. Tylko tak chciałem nadać grozy tej podróży.
— Aha. I Twój plan nie wypalił?
— Jak zawsze. Ale z tym psychopatą…
— Przestań. Nie mów już nic.
— Dobra.
Teraz wkraczali na teren ich postoju.
Jeff zapukał do drzwi.
— Nie masz kluczy? — Zdziwił się Tommy.
— Nie. Oddałem pewnej dziewczynie- Odparł Jeff.
W tym momencie Drzwi otworzyła Annie.
— Hej Jeff- Powiedziała, a Tommy wszedł do środka.
— Jestem- Oznajmił Jeff i pocałował Annie w policzek.
— To teraz…
— Ruszamy dalej?
— Nie…
— Rozmowa- Domyślił się Jeff.
— Tak. Co Ty w ogóle robisz? Czemu zawierasz sprzymierzenie z Billem? Podrywa Twoją siostrę. Przy mnie!
— Aj… Porozmawiam z nim.
— A z Jane?
— Też. Nie bądź taka spięta Annie. Wiesz, że są święta. Czas zrobić krok naprzód.
— Mówisz o nich?
— Tak. Jednym słowem tak.
— Nie wiesz czegoś co ja wiem, ale dobra… Ominę to abyś miał niespodziankę.
— Tommy? — Spytał niepewnie Jeff.
— Nie powiem. Sam zrozumiesz swoje błędy. I przestaniesz być jak dziecko.
— Ej. To nie jest miłe.
— Scyzoryki i ten chłopak. Samobójstwo. Pamiętasz?
— Tak. Zbyt dobrze.
— No więc teraz idziemy.
Annie otworzyła drzwi i weszli do środka.
Wewnątrz panowała miła lecz tajemnicza atmosfera. Wszyscy siedzieli cicho. Nikt nie spytał Jeffa co teraz?
Wszyscy bowiem wiedzieli, że trzeba przedostać się na drugą stronę przepaści.
Jeff poprosił Annie o klucze i kiedy mu je oddała podszedł do starego i pordzewiałego panelu sterowania.
Włożył kluczyk do stacyjki, przekręcił.
Drzwi otworzyły się samoistnie gdy prąd zaczął wytwarzać światło.
Zgrzyt opasłych lin przemieszczających się powoli w jednym kierunku oznaczał jak zawsze półgodziny czekania.
Jeff wyjął kluczyk i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Jeszcze raz jak za dawnych lat patrzył na tablicę ze zdjęciami rodzinnymi.
Stała zakurzona od ponad dwóch lat.
Nic dziwnego. Nikt to nie przyjeżdżał aby posprzątać i zabrać fotografie, które przedstawiały Jeffa trzymającego swój pierwszy scyzoryk i śmiejącego się na głos, Jane jako dziewczynkę przed chatą z drewna sosnowego oraz kamienia o białym zabarwieniu ubraną w lisi szalik, futro niedźwiedzie i buty ze sztucznego włókna o mocnych podeszwach.
Jednocześnie na tablicy były zdjęcia ich rodziców.
Wtedy byli młodzi i zakochani…
Jeff zaczął wspominać te czasy i przypomniał sobie o tym jak mama wybrała dla niego na święta bożego narodzenia czapkę z puchu o wykwintnym kolorze i kształcie.
Szybko odszukał to zdjęcie.
Znalazł je i ściągnął z tablicy na pamiątkę. Chciał mieć je tylko dla siebie.
Hałas wydawany przez wagon był coraz głośniejszy.
Jeff zaczął szperać w biurku i wyjął pistolet.
„Moja nowa zabawka. Wkrótce mam urodziny. Może to wezmę jako prezent?” — Pomyślał i wtedy zawołała go Jane:
— Jeff! Choć! Już podjeżdża!
— Idę! — Spakował pistolet i naboje, które leżały obok niego w saszetce do kieszeni szarej kurtki.
Podszedł do reszty.
Akurat wtedy wagon podjechał i z piskiem zatrzymał się otwierając ociężale swoje drzwi.
Jeff jeszcze wrócił aby zamknąć drzwi wejściowe do stacji po czym wszedł do wagonu zaraz za Annie.
Ruszyli powoli.
— To takie piękne- powiedział nagle Tommy w momencie gdy znajdowali się w dwóch piątych drogi do stacji.
— Nikt z nas nawet nie pomyślał o Świętach jak o czymś złym. Racja? — Dopytała reszty Jane.
— Nie o to mi chodzi- Tommy zaczął tłumaczyć- Życie, okolica… To jest piękne. Co prawda to prawda. Święta są raz do roku. Trzeba je świętować. Jednak życie to prawdziwy cud.
— Tommy. Nie przesadzasz? — Spytał go Bill.
— A w czym? — Zdziwił się lekko Tommy patrząc na Billa jakby ten miał rogi.
— W niczym. Już nic.
Znajdowali się dziesięć minut od stacji.
— To jak minęła wam podróż? — Spytał ostatecznie Jeff przerywając ciszę pięć minut od końca trasy.
— Jak zawsze-Odparł Tommy.
— U mnie swobodnie- Rzekła Jane z uśmiechem w stronę Tommy’iego.
— Nic nadzwyczajnego- Oznajmiła Annie.
— W porządku. Super że jesteśmy już pogodzeni Jeff- Wypowiedział się Bill.
— A Tobie Jeff? — Annie odwróciła pytanie pytającego- Jak podróż?
Była zima.
Grupa znajomych postanowiła się zabawić w Święta Bożego Narodzenia.
Jeff Brown- Chłopak o bladej cerze, zielonych oczach, włosach brązowych ułożonych na styl lat siedemdziesiątych i mądrym spojrzeniu. Był w wieku siedemnastu lat.
Jane Brown- Piętnastoletnia dziewczyna o złotych włosach, różanej cerze, niebieskich a wręcz błękitnych oczach mówiących o zamiłowaniu do przygód.
Tommy Ritengard- Chłopak w wieku Jeffa o krótkich ciemnych włosach i Afrykańskiej karnacji, Zielonych oczach i okularach.
Billy Norfried- Wiek osiemnaście lat. Chłopak o japońskiej skórze, Amerykańskim wzroku i srebrnych oczach. Próbujący od kilku miesięcy umówić się z Jane lecz bez skutku.
Anny Norman- Dziewczyna Jeffa w tym samym wieku co on. O czarnych rozpuszczonych włosach, barwnym uśmiechu i jaskrawo żółtych oczach.
Oraz ktoś kto zna ten teren zbyt dobrze…
Wszyscy mieli spotkać się przy wyciągu górskim prowadzącym do chatki rodziców Jeffa i Jane.Rozdział 1- Spotkanie
Był zimowy dzień.
Jane i Jeff wyszli z autobusu na mróz.
Śnieg lekko sypał na biały przystanek i drogę główną.
Zima w tym roku była na tyle surowa, że okolica w której się znajdowali pokryta czystym puchem wyglądała jak ze snów.
— To kolejne tego typu święta- Zauważył Jeff.
— Racja. W zeszłym roku było cudownie. Co prawda śnieg padał swobodniej- Powiedziała Jane- Wszystko się zmienia. Wiosna, lato i zima… Po prostu pięknie.
— Wiesz, że jesteśmy tu co roku od trzech lat? — Dopytał Jeff.
— Tak. Wiem. Jednak mam pewne myśli. Nie chcę abyś się mną martwił. Zostawię je dla siebie.
— Jak chcesz siostrzyczko- Oznajmił Jeff uśmiechając się.
Ruszyli wąską i mocno zasypaną dróżką na parking.
Okolica miała w sobie mnóstwo drzew iglastych, krzewów i wyschniętych gałęzi.
Droga, którą szli była biała i widniały na mniej ślady kozaków jednej osoby.
Po lewej stronie jakieś pięćset metrów od przystanku mieścił się parking wielki na dwadzieścia samochodów.
Jane przystanęła i rozejrzała się.
— Ale pięknie… — Powiedziała Jane zamykając oczy.
— To dopiero początek pięciu dni- Oznajmił Jeff i założył rękawiczki.
Powoli dochodziła godzina dziesiąta.
Ruszyli w leśną wąską ścieżkę prowadzącą prosto do bramy.
Po obydwu jej stronach stały drewniane barierki wysokości pół metra i lampy staromodnego stylu.
Minęli zakręt a potem drugi. Stanęli przed murem wysokim na pięć metrów z kamienia.
Jeff podszedł do zamkniętej bramy i potrząsnął nią.
Ta ani drgnęła.
— Zamknięte- powiedział Jeff i podszedł do Jane.
— Może jest jakieś inne wejście- Rzekła w zastanowieniu i podeszła bliżej bramy.
— To nie ma sensu- Jeff zaczął rezygnować.
— Ma- Zaprzeczyła Jane i spojrzała surowo na brata- Tylko musisz uwierzyć.
— Dobrze. Wierzę, że tam wejdziemy.
Jane już się nie odezwała.
Podobnie zrobił Jeff.
Teraz w ciszy stali i szukali wzrokiem jakiegoś innego wejścia.
W pewnej chwili odeszła do nich Anny.
— Cześć- Powiedziała i tym samym przestraszyła Jane.
— Witaj- Odpowiedział Jeff i dodał odwracając się w jej kierunku- Brama zamknięta Annie.
— Annie?! — Zdziwiła się Jane.
— No ja… Coś dziwnego?
— Nie- Odrzekła ponownie i ucichła.
— Zamknięta? Hm… A kluczami próbowałeś?
— Nie. Nawet nie wiem gdzie… Jane? — Jeff zrobił się poważny.
— Tak?
— Masz klucze? Wzięłaś je?
— Tak- Jane nie miała teraz ochoty rozmawiać. Jej uwagę przykuły ślady stóp idące do muru, a następnie leśną ścieżką.
— Jane?! — Jeff nie lubił spowolnionych ruchów.
— Jeff. Zobacz to- Jena pokazała na ślady.
— Co to?! Ktoś tu był?… Ale… Nikt nie ma kluczy zaś rodzice zwykle nie sprawdzają… Ale idą w jedną stronę…
Jeff przez chwilę pomyślał o biednych. Następnie zszokowany poprosił aby Jane jednak otworzyła tą bramę.
Podeszła, wyciągnęła klucze i zaczęła ją otwierać. Jednak brama nie drgnęła. Klucz nawet nie ruszył.
— Jeff? — Spytała zasmucona.
— Nawet mi nie mów, że nie dasz rady.
— Bo… Zamknięte lub zamarznięte. Nie ruszy.
— Jeff? — Spytała Annie- Jest jakaś inna droga?
— Nie słonko, nie ma- Jeff był niemalże pewny.
— Na pewno?… — Dopytała Jane.
— Na bank.
— A pamiętasz tą bramę od strony gór?
— Przepaść? Pomyślmy… Kto normalny by szedł tamtą dróżką?
Jane nie odpowiedziała i oddając klucze od bramy Jeffowi poszła między drzewami do kolejnego muru.
Teraz Jeff został razem z Annie.
— To co robimy? — Spytała Annie patrząc na Jeffa.
— Nic. Poczekamy tu na resztę.
— Tu?! Chyba oszalałeś! Nie będę czekała na mrozie! Wal się!
— Annie… Przecież wiesz, że nie ryzykuję.
— Tak. Zwłaszcza jeśli chodzi o zabawę nożykami.
— To moja pasja.
— Pamiętasz Robbiego? Co mu zrobiłeś? Pamiętasz?!
— To był wypadek Annie. Pokazywałem mu tylko… A on…
— Tak. Akurat! Nie przesadzaj Jeff!
— Ja tylko mówię jak…
— Było?
— Tak- Potwierdził Jeff.
— Chłopak o mało co nie trafił do szpitala. Ty sobie nie zdajesz sprawy, że po tej akcji miał traumę i uraz do ostrych przedmiotów. Jeff. Czy Ty wreszcie staniesz się mądrzejszy?
— Skoro tak stawiasz sprawę to co robimy? — Jeff spojrzał surowo na Annie.
— Nie wiem. Wymyślanie różnych rzeczy zawsze było Twoją sprawą.
— I mottem?
— I mottem- Potwierdziła Annie.
Teraz przytulili się i Jeff spojrzał na ślady.
— Krew- Oznajmił nagle.
— Co?
— Krew. Ta osoba krwawiła. Idź za Jane. To w lewo i przy murze znowu w lewo po czym w prawo i dotrzesz do takiego starego wejścia. Tam masz obok jaskinię. Wejdź do niej. Prowadzi do bramy z drewna. Powinnaś dotrzeć szybciej od mojej siostry.
— Jasne. A ty?
— Ja przejdę przez ten mur. Zobaczymy się na wyciągu.
— Dobrze.
Annie ruszyła we wskazanym kierunku.
Jeff zaczął powoli wspinać się do góry.
Ostrożnie wszedł na mur i zeskoczył zostawiając ślad dłoni i odcisk buta. Podszedł bliżej kropel krwi.
Przyglądając się im Jeff zobaczył podobieństwa.
Krople miały czysty, przejrzysty i obfity czerwony kolor. Mieniły się jeszcze sypiącym i szybko topniejącym śniegiem. Ich rozłożenie rodziło niepokój- krew miała wielką plamę, a potem co półmetrowe mniejsze lecz nadal widoczne kółka.
Jeffa zaskoczył fakt, że mimo mrozu i zimnego wiatru była świeża. Według niego miała raptem kilka minut.
Obserwując dalej chłopak wyostrzył wzrok i wbił go w dużą plamę krwi gdzie ledwo już widoczny był kształt noża.
Ślad wyglądał jakby narzędziem zbrodni miał być tasak zakończony ostrym ostrzem.
— O Szlak! — Zaklął Jeff gdy zrozumiał, że nie są sami na posiadłości.
Wtedy odwrócił się ku bramie.
Przyspawana!
To jeszcze nie przerosło Jeffa, który nawet nie miał planu na dalsze rozwiązanie sprawy.
Wtedy z daleka wypatrzył jak Bill idzie w jego kierunku.
Nagle zatrzymał się i zaczął gapić za Jeffa wymachując rękoma.
Ten odwrócił się.
Nie zauważył nic podejrzanego.
Jeff krzyknął z całych sił:
— Nie ma przejścia! Spawane!
— Co?!
— Brama spawana!
Bill zrozumiał przekaz i zaczął wdrapywać się na mur.
Zeskoczył.
— Hej Jeff- Powiedział swoim oślizgłym tonem- Co u Was?
— Brama zaspawana- Odrzekł Jeff i pokazał na ślady krwi- ktoś tu jest.
— Wydaje Ci się- Odrzekł niepewnie Bill- Jesteśmy tylko my.
— Właśnie. Obyś miał rację- Jeff spojrzał na Billa.
— Co Właśnie? Ach… Jak bym śmiał. Jak Twoja siostra Jeff?
— Nie Twoja sprawa Bill- Jeff brzmiał obojętnie.
— To raczej nie w Twoim stylu. Zawsze jej bronisz.
— Dziś nie muszę. Mamy trzy dni. Staraj się o nią jak chcesz.
— Co?! Ale?… Ty!… To żarty?! — Bill nie dowierzał.
— Nie. Są święta. Pogódźmy się wreszcie raz a dobrze.
— Myślisz, że jestem na tyle zdesperowany, że chcę Twojej pomocy?
— Na takiego wyglądasz- Odparł Jeff z uśmiechem na twarzy.
— Masz rację. Nie wiem tylko…
— Moja siostra nie jest odpowiednia dla Ciebie. Powtórzę to Tobie po raz kolejny, ale jak się uparłeś… No cóż. Nie mam wyjścia. Racja?
— Jeff. Chyba możemy się pogodzić- Odrzekł po chwilach zastanowienia Bill.
— Powiedz to mojej siostrze- Jeff zaczął się śmiać.
Powoli śnieg przestawał padać.
— Co Ciebie tak cieszy Jeff?
— Nic ważnego. Tak sobie pomyślałem o reakcji mojej siostry na nową wieść.
— Zgody?
— Aha- Jeff zamilkł.
Bill ruszył przed siebie w kierunku wyciągu.
Jeff został jeszcze chwilę i patrzył przez kilka sekund na ślady krwi po czym ruszył zasypaną ścieżynką między jodłami i sosnami.
Droga była śliska i każdy ruch oznaczał wywalenie się.
Jeff szedł zatem powoli.
Po jednej stronie miał drzewa powyżej sześciu metrów, a po drugiej krzewy i lampy.
Idąc wolno widział jak zbliża się do chatki oddalonej od punktu docelowego o zakręt w prawo i w lewo.
Jeff obojętnie przeszedł obok starej, zamkniętej i ciemnej chatki. Nie widział w niej nic podejrzanego.
Skręcił w prawo.
Teraz po swojej lewej stronie miał barierkę z zardzewiałego metalu lekko opadniętą w stronę przepaści.
W dół było siedem metrów, a porośnięte drzewami zapadlisko nie mówiło nic o zagrożeniu jakie się rządzi tą drogą.
Jeff szedł w górę powoli.
W końcu dotarł do schodów skręcających w prawo i zatrzymujących się na zakręcie między zwykłą leśną dróżką a kolejnymi małymi lecz długimi schodami.
Skręcił w lewo na schody.
Tak obok przepaści przeszedł pięćdziesiąt metrów i przed nim zaczęła się wyłaniać budka z przyczepionymi linami wyciągowymi.
Jeff podszedł bliżej i wyciągnął klucze.
Na miejscu był już uśmiechnięty Bill, zdziwiona Jane oraz zatroskana Annie.
— Cześć. Serio? — Spytała Jane kiedy Jeff tylko podszedł pod drzwi i zaczął grzebać przy zamku.
— Co serio? — Jeff udawał, że nic nie wie.
— Wy naprawdę się pogodziliście?!
— A czemu nasz odwieczny spór miał służyć? Są święta Jane. Wyluzuj.
Jane nie wyglądała na szczęśliwą.
— Nie wierzę- Oznajmiła i popatrzyła na Billa.
— No co?! — Bill uśmiechnął się szerzej.
— Nic- Odparła Jane i weszła do środka.
Bill poszedł za nią.
Tylko Jeff i Annie zostali.
Jeff przymknął drzwi.
— To jak? — Spytał.
— Masz jakiś plan? Czyja to krew?
— Omińmy ten temat. Proszę. Nie mam ochoty o tym mówić- Jeff nie chciał jej niepokoić.
— Coś knujesz- Annie uśmiechnęła się.
— Może… Zresztą mamy święta. To czas radości a nie zagadek. Mam rację słońce?
— Jak słoneczko koteczku- Jane przytuliła się do Jeffa.
— To wszyscy na miejscu? — Dopytał Jeff otwierając ponownie drzwi od wyciągu.
— Jeszcze Tommy.
— Nie przybył? — Jeff był tym zaskoczony- Zawsze przychodził przed nami. Coś go powstrzymało. Idę sprawdzić. Trzymaj klucze. Zaraz wracam- Oznajmił Jeff i oddał swoje klucze Annie.
— Jeff.
— Tak?
— Wróć szybko. Proszę. Będę się martwić.
— Postaram się. Mamy czas do wieczora.
— Aby?…
— Dotrzeć i się oporządzić- Dodał Jeff i zaczął wracać tą samą drogą.
Przeszedł przez schody i przystanął przy chatce w której paliło się ledwo zauważalne za dnia światło.
Śnieg przestał padać lecz zaczęła robić się mgła śnieżna podobna do śnieżycy, ale bez opadów.
Z daleka Jeff wypatrzył jakąś osobę.
Miała na sobie plecak i w ręku trzymała książkę.
Im była coraz bliżej tym Jeff bardziej skupiał na niej uwagę.
Światło w chatce zgasło i ponownie nastała ciemność. Jednak ktoś obserwował przez chwilę zachowanie Jeffa.
Twarz zniknęła z chwilą gdy Jeff Brown miał pewność, że nadchodzi Tommy.
A było to jakieś dwadzieścia metrów od niego.
— Cześć! — Krzyknął Jeff.
Tomy popatrzył na niego.
— Hej Jeff- Odrzekł spokojnie Tommy.
— Jak podróż? — Spytał śmiało Jeff.
— Miałem problemy techniczne i ta brama… Kto zostawił ją otwartą?
— Otwarta?!
— A to nie Wy?
— Raczej powiedziałbym, że stała spawana.
— Na pewno? Bo racze to nieodpowiednie słowo jeśli masz na myśli coś co miało miejsce.
— A krew? — Jeff spytał o mały szczegół.
— Tylko biała droga i ślady butów. Czemu pytasz?
— Ech… To nie jest odpowiedni moment abym o tym wspominał. Najpierw sprawdzę czy nic nam nie grozi.
Na re słowa ktoś znowu zaczął ich obserwować.
— Idźmy Jeff do reszty. Wszyscy są?
— Brakowało tylko Ciebie- Oznajmił nie wesoło Jeff i zamknął oczy- Wiesz, że są święta. Racja?
— No tak. Co roku się tu spotykamy.
— To zdziwisz się lub nie.
— Bill coś zrobił? — Zaatakował Tommy- Wiedziałem! Nie można mu ufać.
— Nie. Nie o to chodzi. Między nami jest zgoda.
— Przystałeś na jego propozycję? — Zdziwił się Tommy lecz strzelił niewinny uśmiech.
— Tak. Mam nadzieję, że nie pożałuję.
— Też tak myślę. Bill to niezły gigant. Dalej podrywa Twoją siostrę Jane?
— A jak by inaczej. Nie wiem co myśleć.
— Współpraca?
— Z nim? — Jeff brzmiał poważnie. Ruszyli w kierunku schodów.
— Nie. Ze mną- Tommy puścił kłamstwo.
— Tak. Masz jakieś informacje sprzed miesiąca?
— Tylko tyle, że Bill coś kombinuje. Nie wiem co.
— A coś na temat posiadłości?
— Nic. Chociaż niebezpieczny psychopata krąży w okolicach- Tommy zaśmiał się na słowo „psychopata”.
— Serio? Żartujesz? Ja pytam poważnie.
— A nie jestem Bardzo poważny? — Tommy przeciągnął „a” oraz „o” w słowie „bardzo” tak, że brzmiało ironicznie.
— Przestań. Proszę, przestań. Nie mam ochoty na takie kawały, a Ty brzmisz jakbyś kpił z moich podejrzeń.
— Tylko wiesz że…
— Co? Moje podejrzenia nigdy nie trafiały w prawdę?
— Nie powiedziałem tego- Skręcali w lewo.
— To co masz na myśli? — Jeff zaciekawił się.
— Nic. Tylko tak chciałem nadać grozy tej podróży.
— Aha. I Twój plan nie wypalił?
— Jak zawsze. Ale z tym psychopatą…
— Przestań. Nie mów już nic.
— Dobra.
Teraz wkraczali na teren ich postoju.
Jeff zapukał do drzwi.
— Nie masz kluczy? — Zdziwił się Tommy.
— Nie. Oddałem pewnej dziewczynie- Odparł Jeff.
W tym momencie Drzwi otworzyła Annie.
— Hej Jeff- Powiedziała, a Tommy wszedł do środka.
— Jestem- Oznajmił Jeff i pocałował Annie w policzek.
— To teraz…
— Ruszamy dalej?
— Nie…
— Rozmowa- Domyślił się Jeff.
— Tak. Co Ty w ogóle robisz? Czemu zawierasz sprzymierzenie z Billem? Podrywa Twoją siostrę. Przy mnie!
— Aj… Porozmawiam z nim.
— A z Jane?
— Też. Nie bądź taka spięta Annie. Wiesz, że są święta. Czas zrobić krok naprzód.
— Mówisz o nich?
— Tak. Jednym słowem tak.
— Nie wiesz czegoś co ja wiem, ale dobra… Ominę to abyś miał niespodziankę.
— Tommy? — Spytał niepewnie Jeff.
— Nie powiem. Sam zrozumiesz swoje błędy. I przestaniesz być jak dziecko.
— Ej. To nie jest miłe.
— Scyzoryki i ten chłopak. Samobójstwo. Pamiętasz?
— Tak. Zbyt dobrze.
— No więc teraz idziemy.
Annie otworzyła drzwi i weszli do środka.
Wewnątrz panowała miła lecz tajemnicza atmosfera. Wszyscy siedzieli cicho. Nikt nie spytał Jeffa co teraz?
Wszyscy bowiem wiedzieli, że trzeba przedostać się na drugą stronę przepaści.
Jeff poprosił Annie o klucze i kiedy mu je oddała podszedł do starego i pordzewiałego panelu sterowania.
Włożył kluczyk do stacyjki, przekręcił.
Drzwi otworzyły się samoistnie gdy prąd zaczął wytwarzać światło.
Zgrzyt opasłych lin przemieszczających się powoli w jednym kierunku oznaczał jak zawsze półgodziny czekania.
Jeff wyjął kluczyk i rozejrzał się po pomieszczeniu.
Jeszcze raz jak za dawnych lat patrzył na tablicę ze zdjęciami rodzinnymi.
Stała zakurzona od ponad dwóch lat.
Nic dziwnego. Nikt to nie przyjeżdżał aby posprzątać i zabrać fotografie, które przedstawiały Jeffa trzymającego swój pierwszy scyzoryk i śmiejącego się na głos, Jane jako dziewczynkę przed chatą z drewna sosnowego oraz kamienia o białym zabarwieniu ubraną w lisi szalik, futro niedźwiedzie i buty ze sztucznego włókna o mocnych podeszwach.
Jednocześnie na tablicy były zdjęcia ich rodziców.
Wtedy byli młodzi i zakochani…
Jeff zaczął wspominać te czasy i przypomniał sobie o tym jak mama wybrała dla niego na święta bożego narodzenia czapkę z puchu o wykwintnym kolorze i kształcie.
Szybko odszukał to zdjęcie.
Znalazł je i ściągnął z tablicy na pamiątkę. Chciał mieć je tylko dla siebie.
Hałas wydawany przez wagon był coraz głośniejszy.
Jeff zaczął szperać w biurku i wyjął pistolet.
„Moja nowa zabawka. Wkrótce mam urodziny. Może to wezmę jako prezent?” — Pomyślał i wtedy zawołała go Jane:
— Jeff! Choć! Już podjeżdża!
— Idę! — Spakował pistolet i naboje, które leżały obok niego w saszetce do kieszeni szarej kurtki.
Podszedł do reszty.
Akurat wtedy wagon podjechał i z piskiem zatrzymał się otwierając ociężale swoje drzwi.
Jeff jeszcze wrócił aby zamknąć drzwi wejściowe do stacji po czym wszedł do wagonu zaraz za Annie.
Ruszyli powoli.
— To takie piękne- powiedział nagle Tommy w momencie gdy znajdowali się w dwóch piątych drogi do stacji.
— Nikt z nas nawet nie pomyślał o Świętach jak o czymś złym. Racja? — Dopytała reszty Jane.
— Nie o to mi chodzi- Tommy zaczął tłumaczyć- Życie, okolica… To jest piękne. Co prawda to prawda. Święta są raz do roku. Trzeba je świętować. Jednak życie to prawdziwy cud.
— Tommy. Nie przesadzasz? — Spytał go Bill.
— A w czym? — Zdziwił się lekko Tommy patrząc na Billa jakby ten miał rogi.
— W niczym. Już nic.
Znajdowali się dziesięć minut od stacji.
— To jak minęła wam podróż? — Spytał ostatecznie Jeff przerywając ciszę pięć minut od końca trasy.
— Jak zawsze-Odparł Tommy.
— U mnie swobodnie- Rzekła Jane z uśmiechem w stronę Tommy’iego.
— Nic nadzwyczajnego- Oznajmiła Annie.
— W porządku. Super że jesteśmy już pogodzeni Jeff- Wypowiedział się Bill.
— A Tobie Jeff? — Annie odwróciła pytanie pytającego- Jak podróż?
więcej..