Krwawnik, mniszek, ułudka - ebook
Krwawnik, mniszek, ułudka - ebook
Krwawnik, mniszek, ułudka to zapis poetyckiej drogi, którą podąża od lat Natalia de Barbaro, coraz wyraźniej, pewniej moszcząc się w języku, w którym wypowiada swoje liryczne „ja”.
Zbiór, na który składają się wznowienia tomów, wydanej w 2010 roku Ciemni i Tkanki z 2017 roku, wzbogacają niepublikowane dotąd wiersze. Te pierwsze pokazują, jak poszukiwała właściwych sobie środków wyrazu, krążąc wokół tematów, w których to, co drobne, materialne odbija się w tym, co metafizyczne. Te drugie, nowe utwory poetyckie potwierdzają, że kierunek, w jakim zmierza poezja de Barbaro nie zmienił się, choć dojrzał, wyostrzył się, już nie pyta o pozwolenie tylko jasno i precyzyjnie opowiada o światach, na które poetka chce, byśmy zwrócili uwagę. Upomina się o nią dla tego, co wciąż jeszcze nieutracone, czyli warte naszego starania.
To poezja kameralnego, ale odważnego mówienia. Opowiadania sobie historii cudzego i własnego istnienia.
Natalia de Barbaro ur. 1970. Laureatka Nagrody „Zeszytów Literackich” im. Konstantego A. Jeleńskiego za debiut. Wydała dwa tomiki wierszy: Ciemnia (Zeszyty Literackie, 2010) i Tkanka (Wydawnictwo Literackie, 2017). Wiersze de Barbaro były tłumaczone na sześć języków. W lutym 2021 roku Natalia de Barbaro wydała bestsellerową książkę „Czuła Przewodniczka. Kobieca droga do siebie” (Wydawnictwo Agora).
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-3816-3 |
Rozmiar pliku: | 729 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CHŁOPIEC NA PLACU ZABAW
Nikt go nie wołał. Można było pomyśleć, że sam tu przyszedł,
ten chłopiec. Sam w swoim brawurowym biegu poprzez pochyłe
trapy, wiszące mostki, przez przeplotnie, tunele,
w dół sznurowych drabinek, w znikaniu wśród labiryntu
cisowych żywopłotów (gdzie tylko cień go zaświadcza,
ktoś inny, kto jest nim i nie jest, kto go przedrzeźnia
lub chroni), sam pośród wolniejhalinko, mówiłam!,
ostrożniejasiu, kiedy podbiega do kurka, wkłada tam palce
i woda spryskuje mu podkoszulek: czy ktoś to widzi,
czy jest ktoś, czyje spojrzenie to mieści,
czy jest bezpieczny, ten chłopiec.
* * *
Pylne obrazy przy drogach. Rzeczy lśnią:
szyny, grzbiet mostu, odciśnięte na jezdni
ślady po świetle, muzyka. Ten, co prowadzi
samochód, wciąż jedzie, kiedy to czytasz.
Czasem płacze: i wtedy ktoś inny, ktoś,
kogo nie ma, dotyka jego ramienia.
* * *
Pomiędzy jednym wynurzeniem a drugim
przerwy są coraz dłuższe. Gdzie wtedy jesteś.
Gdzie jesteś: widzę ciebie w pokoju, siedzisz
wyprostowany, tyłem do okna. Już nawet
nie próbują tam wchodzić: kładą na progu tacę,
pukają i nie czekając, idą, skąd przyszli. Tabletki,
strzępy gazet, okruchy fruną z okna powoli,
lądują po drugiej stronie furtki, stronie odwrotnej.
Co dzień gdzieś koło drugiej słońce zaczyna żmudną,
obojętną wędrówkę: najpierw taboret pod oknem,
tapety, blat stołu, grzebyk, potem kilim i łóżko:
w końcu jest twoja kolej. Wtedy na chwilę do walki,
wtedy na chwilę do walki przegranej, wtedy na chwilę
do walki zawsze przegranej, a nigdy niepoddanej
stają światło i pamięć, sprawy pomyślne, sny, czułość.
* * *
To całe wszystko: jakie to cierpliwe.
To całe wszystko na tych wszystkich piętrach:
pranajama w przyziemiu, taniec brzucha wyżej,
kick-boxing, capoeira, wieczory poezji:
te ciągłe próby, cienkie jak paznokieć,
żeby to przykryć: to, że nic nie działa.
(Nic nie jest nasze, nigdzie nie mieszkamy).
Cierpliwe lustra, że też się nie znudzą,
cierpliwe ściany, które znoszą nasze
krzyki, modlitwy, nasze santi, santi,
cierpliwa skóra: że też jej w ogóle
chce się zagoić przed następną raną.
Jak nic się zawziął ktoś, żeby wysłuchać
całej historii, chociaż zna już finał.
Kiedyś w muzeum w samym środku lasu:
sale i sale pełne lamp naftowych.
Pewien człowiek te lampy oliwił i czyścił.
Nikt nie przyjeżdżał. Wczesnym popołudniem
na zmatowiałym szkle kładło się światło.
Nikt nie przyjeżdżał ani nikt nie czekał.
* * *
Jestem tutaj sama. Co rano odmierzam
cyrklem sam środek ogromnej równiny.
Czekam, aż powietrze wyprowadzi przestrzeń.
Czasem jest mi dane usłyszeć, jak milczy.
Naczynie wolno napełnia się wodą.
Dotykam jego dalekiego brzegu.
KRZYŻ
Stoi na środku jasnej łąki. Nad nim jaskółcze karnawały
zwiastują nic. Cierpliwie płynie biała krew
ciemierników i mleczy. Śpiewnie wiedzie się każdy dzień
ku swojej skończoności: kropce pierwszej gwiazdy.
Wszyscy to wiedzą, ale nikt nie powie:
ta ofiara jest tu niepotrzebna
* * *
Grzech zdarzy się przypadkiem. Grzech zdarzy się na ostatniej
prostej, tuż koło domu. Grzech będzie mi wypadkiem,
który się wydał stłuczką: jeszcze wstałam i jeszcze
na własnych nogach przeszłam spory kawałek, zanim.
Grzech będzie mieć kolor kamyka, co leżał na tamtej drodze,
obok innych kamyków dokładnie takich samych.
Więc rację mieli ci, którzy sczytywali mądrości
z tanich wiejskich makatek: w szczegółach tkwi diabeł.
Nie w czerni się nosi i nie w czerwieni. Bocznym wejściem
przychodzi, nigdy nie weźmie miejsca u szczytu stołu. Inaczej
odbiera swoją nagrodę.
* * *
Bo idzie głucha siła, która nie odróżnia drzazgi od żebra,
rany od bandaża, która nie zważa, co je, co wypluwa
i przez kogo przetacza swoje ciemne wszystko.
To w jej jasnej źrenicy będziesz rosła, nim znikniesz.
Trzeba spadać w skupieniu, trzeba spadać przez sen,
uczą nas tutaj spadać z rozpostartymi rękami.
Potem otworzysz oczy jak dziecko albo umarły,
wdowa po sobie samej. I w nocy będziesz tak śniła,
że wyśnisz znamię na skórze, co zdoła oprzeć się jawie.
Ten, co je znajdzie po latach, o nic cię nie zapyta.
* * *
Świat jest tobą podszyty. Ja sama sobie dostępna
tylko w odpisie skróconym, sprowadzona do braku
uprawianego cierpliwie. Zgarbiona litera,
żeby choć moje imię rozpoczynająca!
Czasem w nocy mnie wiodą na spacerniak snu.
Chciałabym, żeby strażnik popatrzył mi w oczy.
* * *
Jestem martwa, mamo. Moje ciało chodzi
jasnymi ulicami tego miasta. Inni
pozostawiają ślady, odbicia w witrynach.
Ich cienie dotykają plam słońca na murach.
I długie poły płaszczy odbijają się w rzece
pewnej źródła i ujścia. Nocą, kiedy na plantach
świecą się latarnie, inni patrzą w ich światło,
myślą słowo blask.